sobota, 21 grudnia 2013

Paradaise Lost.

Niektóre fragmenty zostały pominięte. Utwór wykonu zespołu Hollywood Undead. Tytuł postu jest tytułem piosenki. Niektóre słowa tłumaczenia zmieniłam albo jakieś linijki pominęłam lub zwrotki, by pasowały do opowiadania.
___________________________________________

Więc patrz jak moja pierś faluje
Gdy ten ostatni oddech mnie opuszcza
Staram się być
Tym, co tak pragniesz ujrzeć.


Walczyłem z własnym bratem. Tak jak planowałem wszystko. Teraz leże, czekając, aż się wykrwawię. Sasuke nawet nie chciał mnie dobić, uznając, że nie jestem tego wart. Więc stał się taki jak reszta klanu. Arogancki, zimny i przepełniony nienawiścią, którą mu wpoiłem, by mnie zabił. Ciekawe czy jesteś zadowolony. Wiedziałeś, że to planowałem, jednak przyśpieszyłem swoją śmierć, bym nie musiał już patrzeć na ciebie. Byłem głupi, stwarzając więź z tobą, chociaż wiedziałem, że tak się to skończy. Jednak więzi są dla mnie przekleństwem. Bo nadal przez nie cierpię. Gorzej niż przez fizyczny ból. 


Czuję się jakbym,
Nie mógł już, kurwa tego znieść
Tego złamanego serca
To życie jest takie niewdzięczne
Jak On mógł mnie tak po prostu porzucić?


Wiedziałem wszystko. To co robił za moimi plecami. Zdradzał mnie, przez jakiś czas starałem się usilnie udawać, że nic nie wiem o tym. Jakim prawem on wciąż mówił do mnie ' kochanie? ' w ten sam sposób, co na początku, gdy jeszcze mu wystarczałem. Nawet nie wiem, czy on kiedykolwiek mnie kochał. Zgubiłem się w tym związku, który z góry był skazany na porażkę. To było chore, byłem tego świadomy. Wiedziałem doskonale, że brnięcie z tą świadomością, że jestem dla niego jak jakaś tania dziwka sprawi, że będę coraz bardziej psychicznie gnił. Jednak ja za bardzo się z nim związałem. Nie potrafiłem wtedy jeszcze tego zakończyć. Byłem głupi myśląc, że jestem dla niego ważny, wyjątkowy. W końcu on był osobą, której nie można uwiązać czy owinąć wokół palca. W końcu jednak nie wytrzymałem. Gdy stawił się w moim pokoju wykrzyczałem do niego wszystko, co o tym jego postępowaniu myślę. Myślałem, że to pomoże i w jakimś stopniu okaże mi, że byłem dla niego chociaż w małym stopniu ważny. Jednak ty jedynie spojrzałeś na mnie tym swoim obojętnym spojrzeniem, a twarz nie wyrażała niczego. Wtedy mogłem patrzeć na twoją nieskazitelnie piękną osobę, oświetlaną nikłym światłem lampki nocnej po raz ostatni. Wtedy ty powiedziałeś słowa, które mnie dogłębnie zraniły, moje już i tak poszarpane serce.
Ah, więc już wiesz. No cóż nie zaprzeczę prawdzie. Dobrze się z Tobą bawiłem, Itachi. Żegnaj. - po wypowiedzeniu tych kilku słów zniknąłeś tak nagle, jak się w moim życiu pojawiłeś. 
Słowa, które wtedy powiedziałeś były jak poprzebijanie mnie tysiącem katan. Siedziałem wtedy na łóżku, nie mogąc się poruszyć.  Nie chcąc uwierzyć w to co się stało. Wtedy do mnie dotarło.
Byłem dla ciebie tylko nic nie znaczącą zabawką.
Jedną z wielu.
by się pobawić i porzucić.
Zwykły śmieć. 
Czy naprawdę taki byłem?
Bezwartościowy, obdarty z jakiejkolwiek godności ?
Prawdopodobnie.

Nienawiść  mi daje
Nic, prócz braku zaufania
A ja jestem taki popieprzony
Więc niech ta broń nas złączy
Schowajmy się za tą żądzą
I kiedy będę tylko prochem
Będzie wiedział, że mnie kochał.


Szok po stracie osoby, którą pokochałem, aż za bardzo niż na to zasługiwała, gdy minął przemienił się w całkiem inne uczucie. Równie destrukcyjne, co ta miłość, która była, a może nie między nami. Stało się nienawiścią. Do wszystkiego. Czułem żal i nienawiść do świata, że wszystko mi odebrał. Bawił się mną jak on. Czy moim przeznaczeniem było bycie zabawką? Wiecznym przegranym? To i tak już nie ma znaczenia. Nic nie ma znaczenia. Bo wtedy miałem zamiar przyspieszyć mój plan walki z Sasuke. Uwolnić jego nienawiść, którą przez lata w sobie magazynował. Pozwolić mu wypełnić obowiązek, który mu narzuciłem. To wszystko jego wina. Bo to przez niego jestem teraz chory z miłości. Dobrze wiedział, że takie będą tego skutki. Nie obchodziłem go. Jednak to już nie jest ważne. Podjąłem decyzję. Nie cofnę się. Chociaż już nie wiem, czy naprawdę istnieję. Nie mam pojęcia czy łóżko, na którym leżę jest prawdziwe. Tak jak i nie wiem, czy te butelki porozrzucane na podłodze istnieją. Wszystko jest takie rozmazane. A ten sufit jest tak dziwnie daleko.

NIECH TO WSZYSTKO PŁONIE
Ja spłonę pierwszy
Boże, próbowałem, czy w Twych oczach jestem stracony?

Po prostu pozwól mi spłonąć, tylko na to zasługuję.
Boże, skłamałem, czy w Twych oczach jestem stracony?


Ten dzień zbliżał się nieubłaganie. Wreszcie będę mógł się wyrwać. Od ciebie, bo chociaż cię unikam jak ognia i ty także nie próbujesz mnie odwiedzać, za co jestem wdzięczny, bo nie chcę bardziej szaleć.  To wciąż o tobie myśląc, prawie nie wychodząc z pokoju w organizacji. Wbrew swojej woli wspominając smak twoich ust, dotyk twoich dłoni, które sunęły po moim ciele, jakby z czcią. Przypominam sobie ton twojego głosu, zarezerwowany tylko dla mnie. Jednak potem te wspomnienia zżera ogień w destrukcyjnym tańcu, a to wszystko okazuje się tylko złudnym snem. Starałem się z tego wyrwać. Jednak na próżno. Wciąż mi się śnisz. Mój umysł jest przepełniony Tobą. Jest tylko jedna droga do wolności. Już niedługo.

Więc weź mnie i zrób mnie
Bezsilnym i uratuj mnie
Ta nienawiść, którą mi dajesz


Powtarza to samo

Kolejny dzień, który spędzam tak samo. To już jutro. Wyrwę się. Nie będę musiał myśleć o Tobie. Nie będę cię oczami wyobraźni wiedzieć, jak mnie dotykasz. Nie będę ciebie potrzebował. Ucieknę tam, gdzie ciebie nie będzie. Wtedy będę wolny. Nie będę za tobą płakał. Wystarczy, że tu tonę w rozpaczy, która jest zmieszana z szaleństwem. Nie będę potrzebował twojej bliskości. Nie będziesz dla mnie niezbędny jak tlen. Sądzę, że będę szczęśliwy, jak to wszystko się skończy.

I teraz na końcu
Na końcu cierpienia
Cały ból nie jest taki sam
Gdy to twoja kolej, by płonąć
Jesteśmy sercem dla nieczułych
Myślami dla bezmyślnych
Kłamstwami dla szczerych
Jesteśmy bogami bezbożnych!


Teraz staję się coraz bardziej słaby, przez utratę krwi. Nie czuję takiego bólu jak wtedy, gdy mnie opuściłeś. Wiem, że teraz mnie obserwujesz. Leżącego, zakrwawionego, ledwo żywego. Zastanawia mnie co teraz czujesz. Satysfakcję, czy może smutek? A może uświadomiłeś sobie, że jednak dla ciebie coś znaczyłem? Jednak widzisz, że dla nas już za późno. Bo ja odchodzę już na zawsze. Oderwany od ciebie, wpół żywy. Teraz twoja kolej byś cierpiał. Może wtedy zrozumiesz, że bawienie się ludźmi może stać się przekleństwem. Popatrz nawet niebo za mną płacze, obmywając moje ciało z krwi. Zamykam oczy, bo nadszedł czas. Nim się on kończy myślę jeszcze.

Cieszę się, że cie poznałem.
Nie żałuje czasu jaki z Tobą spędziłem.
Teraz już nie czuje prawie nic.
Przykre było to, że tak nasze relacje się zakończyły.
Jednak mam nadzieję, że beze mnie będziesz szczęśliwy.
Chociaż nadal cię tak szaleńczo kocham, Madaro.

 Czy w Twych oczach jestem stracony?

środa, 11 grudnia 2013

Zatracić się w chwili.

     Szliśmy spokojnie, przemierzając miasto wieczorem. Ulice były opustoszałe. Rozmawialiśmy o mało istotnych rzeczach. Na chwilę oderwaliśmy się od mafijnego świata. To był błąd, bo ciesząc się tą typową rozmową z przyjaciółmi, jedno z nas bardzo słono za to zapłaciło. To wszystko moja wina, ponieważ straciłem czujność. Dla jednej chwili, jednej rozmowy. Rozmowy dwóch bardzo bliskich przyjaciół od dzieciństwa, a nie szefa i jego prawej ręki.
     Zostaliśmy zaatakowani. Jedna grupa atakowała mnie, a druga większa Primo. Zająłem się swoimi napastnikami, by jak najszybciej się z nimi uwinąć i mu pomóc. Jednak z użyciem broni palnej było trudno, ale na łuk nie miałem zezwolenia. Sprawę przesądziła chwila, w której usłyszałem jego jęk bólu. Złamałem swoją zasadę. Pierścień na moim palcu zalśnił  czerwonym płomieniem. Po chwili w mojej jednej dłoni był łuk, zaś w drugiej strzała. Gdy napastnicy ujrzeli moją broń, wycofali się. Zauważyłem znak na ich płaszczach. Widniał tam pająk na sieci, ale nie było na chwilę obecną czasu, by o tym myśleć. Podbiegłem do Primo, który leżał na ziemi i krwawił. Łuk oraz strzała w moich rękach zniknęły. Natychmiast zdjąłem marynarkę i uciskając ranę, wziąłem szefa na ręce, puszczając się biegiem szaleńczym, w stronę najbliższego szpitala. Niedługo potem tam wbiegłem, a lekarze od razu zabrali go na oddział ode mnie.
     Takim sposobem pierwszy strażnik burzy Vongoli znalazł się w poczekalni szpitalnej przed salą, w której jego szef wraz z lekarzami walczył o życie. Tak bardzo się o niego teraz bał. Nie chciał go stracić. Był dla niego najważniejszą osobą, odkąd stracił rodziców. Wtedy zabrakło czasu. Nie chciał by to się powtórzyło. Gdy tak rozmyślał, drzwi od sali otworzyły się na oścież. Wywieźli go z sali operacyjnej, przewożąc gdzieś indziej. Na końcu wyszedł lekarz. Gdy przejeżdżali obok G, po jego policzkach mimowolnie zaczęły spływać łzy. Lekarz podszedł do niego. Spojrzał na niego, wcześniej ścierając z policzków łzy.
- Co z Giotto?
- Zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy. Ta doba zadecyduje o tym, czy przeżyje. - powiedział lekarz, a widząc, że nie ma do niego pytań odszedł.
Mężczyzna o włosach koloru ciepłego różu i tatuażu na twarzy, chwilę za nim patrzył.Wstał, udając się do sali szefa. Usiadł przy łóżku, patrząc na jego bladą, jednak spokojną, ale nic więcej nie wyrażającą twarz. Poczuł przypływ fali gniewu na osoby, które mu to zrobiły. Postanowił się zemścić.
- Zapłacą za to,  co tobie zrobili -  wyszeptał cicho, pochylając się i delikatnie całując go w usta, które wydawały mu się martwe. Dla pewności zerknął na urządzenie, które potwierdzało, że żyje i te uczucie jest złudne. Podniósł się i wyszedł z sali, a później ze szpitala. Udał się do siedziby Vongoli. Zatrzymał się pod pokojem strażnika chmury, który przybył z niewiadomych mu powodów do bazy głównej. Zapukał. Chwilę później drzwi się otworzyły, a w nich stał najsilniejszy ze strażników.
- Mogę wejść? Muszę z tobą porozmawiać.
Blondyn omiótł go chłodnym spojrzeniem, ale się odsunął i go wpuścił. Mężczyzna z tatuażem na twarzy wszedł. Całą sytuacje zaobserwował Lampo. Gdy drzwi zamknęły się za strażnikiem burzy, ciekawski zielonowłosy strażnik błyskawicy podszedł i przystawił ucho do nich. G opowiedział wszystko Alaude, który go cierpliwie wysłuchał i zgodził się mu pomóc. G już miał prosić, żeby to nie przeciekło i wtedy drzwi otworzyły się z hukiem. Do pomieszczenia wpadł podsłuchujący rozmowę Lampo. Po chwili został wciągnięty wgłąb pokoju, który znów zamknęli. Zrezygnowana prawa ręka szefa kazała mu trzymać informacje, które usłyszał w tajemnicy, a szef CDEF'u miał mieć na ciekawską błyskawicę oko.  
    G zostawił resztę w ich rękach. Sam poszedł poszukać informacji o napastnikach. Wiedział, że grupa była sprawdzana, bo sam zaczął się nimi zajmować, a później zamienił się z strażnikiem chmury. Wszedł do jednego z pomieszczeń w rezydencji. Zaczął szukać papierów, które były mu potrzebne. Po 20 minutach je odnalazł i zaczął szukać informacji o lokalizacji ich siedziby. Nie trwało to długo. Uśmiechnął się do siebie.
- Zemsta będzie słodka - powiedział, odkładając papiery na swoje miejsce. Szybkim krokiem opuścił pomieszczenie, a później rezydencje. Wziął jeden z samochodów i ruszył.
     Zatrzymał się niedaleko swojego celu i wysiadł z pojazdu. Przeszedł kawałek i spojrzał na budynek starej hurtowni. Prychnął, patrząc na obraz przed nim z obrzydzeniem.
- Jak szczury - skomentował widok, zaczął zmierzać w tamtą stronę.
Na pierścieniu pojawił się czerwony płomień, a w jego rękach ponownie był łuk i strzała. Resztę strzał miał na plecach. Z ochroną po chwili się spotkał. Rozprawił się z nimi bez trudu. Jak dostał się do środka narobił hałasu, żeby zwabić resztę członków organizacji. Łatwo uzyskał ten efekt. Tym razem wypuszczał strzały pokryte płomieniem burzy. Sam unikał pocisków z broni palnej i ukrywał się przed nimi za jakimiś skrzyniami, bo znajdował się w magazynie. Strażnik Vongoli nie lubił zabijać, jednak nie był w stanie odpuścić krzywdy, która została wyrządzona ważnej dla niego osobie. Walka była zacięta. Odgłosy bólu wroga Vongoli, nie przestały rozbrzmiewać, a za każdym jednym wzdłuż kręgosłupa burzowego łucznika przechodziły nieprzyjemne dreszcze. Pomieszczenie przez długi czas zapełniało się ciałami poległych. Sam G też był poraniony, ale dzielnie walczył, nie pozwalając sobie zadać poważnych ran.
      Gdy walka dobiegła końca, prawa ręka szefa Vongoli wyszła z ukrycia myśląc, że wszyscy są martwi. Znalazł się pewien człowiek, który pałał nienawiścią do intruza za rzeź, wśród organizacji. Gdy łucznik zatrzymał się, jak przechodził między ciałami martwych ludzi, szukając kogokolwiek dychającego do jeszcze żywego wroga był odwrócony plecami. Ranny mężczyzna uniósł dłoń z naładowaną bronią. Podniósł głowę i wymierzył, po czym oddał strzał. Źrenice G rozszerzyły się, gdy pocisk trafił go prosto w serce, a jego ciało osunęło się na ziemię.
     W tym samym czasie maszyna szpitalna pokazała, że serce pierwszego Vongoli stanęło. Alaude, będący tam z Lampo, który się rozpłakał, lekko spuścił głowę. Kazał Lampo zostać, a sam gdzieś się udał. Strażnik błyskawicy posłuchał go, ciągle będąc w szoku, że ich szef odszedł. Nie wierzył w to.
    Ciało G zostało odnalezione. Strażnicy zgodnie stwierdzili, że powinni zostać razem pochowani. W końcu od dzieciństwa byli nierozłączni, więc teraz też powinni być razem. Tak też zrobili. Pochowali razem dwóch bliskich przyjaciół, którym nigdy nie było dane za życia wyznać sobie prawdziwych uczuć względem siebie.
_______________
Teraz parę informacji. Możliwe, że w grudniu już nie dodam żadnej notki. Jednak to nie jest takie pewne.
Z racji, że święta się zbliżają dam Wam taki mały bonusik; 

 


 

sobota, 30 listopada 2013

Wojna, która rozdzieliła dwie połówki serca.

    Shota dedykuję mojej Niekrytej Krytyczce C: 
Mam nadzieję, że nie poległam i się spodoba.

     Szedłem korytarzem, słysząc oburzony głos kobiety. Zatrzymałem się przy drzwiach, które były lekko uchylone i prowadziły do pokoju mojego starszego brata. Westchnąłem w myślach, słysząc jak wręcz błaga go, by jakoś zakończył te nieustające konflikty. Od jakiegoś czasu niektórzy z klanu przychodzili do niego z takimi prośbami. Wojna jest okrutna i swe żniwo z ochotą zabiera - pomyślałem, wznawiając wędrówkę.
     Po chwili wszedłem do swojego pokoju i podszedłem do okna, patrząc na tarczę księżyca na niebie.
- Dzisiejsza noc zapowiada się aż niepokojąco spokojnie. - powiedziałem do siebie, łamiąc ciszę, która panowała w tych czterech ścianach.
Jak na czas nieustającej od lat wojny i wszechobecnej spirali nienawiści, taki spokój wokół wcale nie pociesza, chociaż normalnie powinienem się cieszyć, że może nie będzie żadnego ataku i uda mi się zaznać snu, który upragniony jest przez zmęczone komórki ciała. Jednak nie mogę sobie na to pozwolić. Dziś pozwolę mojemu bratu, który jest jednocześnie liderem klanu zaznać snu. Ja wytrzymam, w końcu on nie spał ode mnie dłużej o całe dwa dni. Odszedłem od okna i położyłem na łóżku. Dałem ręce pod głowę, patrząc na biel sufitu. Zacząłem się zastanawiać, ile jeszcze będzie trwał ten konflikt, gdzie nikt już nie pamięta powodu tej niekończącej się wojny. Podejmowanie decyzji, które ranią i wyniszczają duszę. Przymus stania się osobą, która bezlitośnie niszczy wroga. Robisz to, choć nie chcesz, lecz potem już nie wiesz, czy to, że mordujesz z zimną krwią jest częścią ciebie, która była ukrytym mrokiem czy też została nabyta. Mój umysł od tych myśli, mimowolnie przypomniał mi pewne zdarzenie z dzieciństwa.
    Szedłem przed siebie zirytowany. Byłem po treningu, który nie przyniósł takich efektów jak oczekiwałem. Chciałem pobyć sam, by się wyciszyć i pomyśleć nad błędami, które mogłem popełniać. Ojciec jak zwykle patrzył na mnie z góry, przez pryzmat mojego starszego brata, który już dawno opanował ten poziom techniki ognia. Jednak ja nie jestem Madarą. Zatrzymałem się na chwilę, przestając pędzić przed siebie, tak jak gnały me myśli w tej chwili. Do moich uszu dotarł szum wody. Obróciłem się i udałem w stronę, gdzie znajdowała się przyczyna hałasu. Wyszedłem z zarośli, a moim oczom ukazał się wodospad, który przy świetle księżyca wyglądał, jakby świecił. Długo jednak mój wzrok nie spoczywał na obiekcie, będącym wodospadem. Moje oczy skierowały się na chłopaka, siedzącego na kamieniu i od dłuższej chwili przypatrującego mi się. Uniosłem lekko dłonie, w geście pokojowym. On jednak nawet nie drgnął ani o milimetr. Przez chwilę nawet przeszło mi przez głowę, że go tak naprawdę tu nie mai jest on tylko złudzeniem. Nic dziwnego, byłem wykończony po treningu i brakowało mi snu. Będąc w wiecznym niebezpieczeństwie nocnego ataku wroga, nie sypiałem prawie wcale. A jak już spałem, mój sen był czujny albo przerywany, niespokojny. Gdy chciałem już przetrzeć oczy, uznając nieznajomego za wytwór mojej wyobraźni, ten lekko się poruszył. Poczułem ulgę, że moje oczy jednak mnie nie zawodzą. Postąpiłem kilka kroków wprzód, w stronę chłopaka lustrującego mnie uważnie wzrokiem. Nie wyglądał, jakby chciał mnie zaatakować, jednak ja nadal byłem ostrożny. 
- Długo będziesz szedł, jakbyś chciał, a nie mógł? - spytał mnie, przewracając oczami. 
Uśmiechnąłem się ledwo widocznie, ale zdawało się, że tego nie zauważył. Podszedłem pewniej i usiadłem obok niego. On zaś zwrócił swój wzrok na wodospad. Kilka minut ciszy, trwało między nami, zagłuszanej tylko przez szum wody. Było to dla mnie krępujące. By poczuć się bardziej komfortowo zabrałem głos.
- Jak masz na imię? -  po tych słowach spojrzałem na niego. 
Zwrócił na mnie swój wzrok, słysząc pytanie. Chwilę nie odpowiadał, jakby się wahał. 
- Tobirama, a ty? 
- Izuna - odparłem i lekko uśmiechnąłem. 
Oczywiście żaden z nas nie wyjawił swojego nazwiska. To była jedna z podstawowych zasad. W końcu miło jest spędzić chwilę, w towarzystwie innej osoby, spoza klanu, czy też rodziny, bez walki. Dlatego nie zdradza się swego nazwiska. Też dlatego, by nie zostać schwytanym i nie narażać swego klanu. W końcu nigdy nie wiesz, czy gdy wyjawisz swe nazwisko ta osoba nie będzie miała urazy do tej rodziny, bo ta walczyła i zamordowała bliskie osoby, tamtemu człowiekowi. Moje myśli przerwał głos osoby, która mi towarzyszyła. 
- Czemu tu przyszedłeś? - zapytał głosem, który brzmiał nieco monotonnie, jednak był przyjemny dla ucha. Spojrzałem w niebo, nim odpowiedziałem.
- Przyszedłem tu przypadkiem. Byłem na małym spacerze. Usłyszałem szum wody i tak za tym dźwiękiem tu dotarłem. A ty? - spojrzałem na niego z uśmiechem. Dopiero teraz bardziej mu się przyjrzałem. Miał sterczące na różne strony, szpiczaste szare włosy i bladą cerę, która oświetlona blaskiem księżycowym dawała ciekawy efekt. Przypominając sobie, że wpatruje się w niego, jakbym pierwszy raz człowieka widział, odwróciłem wzrok nieco speszony swoim zachowaniem. On wydawał się tym nie przejmować, a przynajmniej po sobie nie pokazywał niczego takiego. Patrząc na niego miałem wrażenie, że nie chce odpowiedzieć na moje pytanie.
- Przyszedłem, by w samotności pomyśleć i pozbyć się złości. - ku mojemu zdziwieniu odpowiedział. Jego twarz nie zdradzała emocji. Zupełnie jakby kierował się zasadami mojego klanu, który w mistrzowskim stopniu ukrywał swe emocje. Jednak nie wiedziałem, że on mojego klanu nienawidził od dzisiaj. 
- Czemu jesteś zły? - po chwili poczułem się głupio, zadając to pytanie, choć i tym razem uzyskałem odpowiedź.  
- Bo straciłem kogoś dla mnie bardzo ważnego. - mówiąc to, patrzył przed siebie. 
Skinąłem lekko głową i spuściłem ją w dół. 
 - Przykro mi - powiedziałem cicho, czując się bardziej głupio z powodu wcześniejszego pytania. 
Tobirama spojrzał na bruneta, który siedział ze spuszczoną w dół głową. Wygląda, jakby winił się za całe zło tego świata. - pomyślał i położył mu rękę na ramieniu. Izuna podniósł głowę i spojrzał na Tobirame, na którego ustach pojawił się cień uśmiechu. Byłem zdziwiony, gdy się do mnie uśmiechnął, ale i poczułem się szczęśliwy. W odpowiedzi uśmiechnąłem się do niego promiennie, dzięki czemu on uśmiechnął się bardziej zauważalnie. Od razu poprawił mi się humor. Miałem nadzieję, że towarzyszącemu mi chłopakowi również. 
  Chwilę potem zaczęliśmy rozmawiać ze sobą na różne tematy. Wtedy już nie miałem wątpliwości, że poprawiłem mu humor. Rozmowa trwała przez jakiś czas. W pewnym momencie Tobirama uniósł głowę, ku niebu. Wyraźnie posmutniał. 
- Będę musiał już iść - zakomunikował schodząc niechętnie z kamienia. Pokiwałem głową smętnie. Chociaż na mnie też już był czas najwyższy. Jak ojciec odkryje, że zniknąłem nie będzie za wesoło.   
- Przyjdziesz tu jutro? - spytałem, mając nadzieję, że to nie będzie jednorazowe spotkanie. Czułem będąc z nim wieź między nami. Jednak nie potrafiłem dobrze zinterpretować tego uczucia, które pojawiło się w mym sercu, gdy pomyślałem, że to może być pierwszy i ostatni dzień, kiedy z nim rozmawiam. Tobirama spojrzał na mnie i uśmiechnął. Tym razem widziałem ten uśmiech doskonale.
- Postaram się. Czekaj na mnie, aż do zmroku. Jeśli nie uda mi się pojawić, a ci zależy na spotkaniu mnie to przychodź tu codziennie. - podszedł do mnie i położył  mi rękę na głowie, czochrając miękkie i miłe w dotyku włosy. Chwilę później zabrał rękę, odwracając się. 
- Trzymaj się - powiedział, by chwilę potem zniknąć. Chwilę patrzyłem na miejsce, w którym zniknął, po czym zwróciłem wzrok na wodospad i wstałem, wracając do domu.    
    Uśmiechnąłem się lekko, przypominając sobie czas, w którym po raz pierwszy go spotkałem. Jestem szczęśliwy, że mam te wspomnienia. Od naszego pierwszego spotkania zaczęliśmy się widywać regularnie, aż w krótkim czasie staliśmy się sobie bliscy. Jednak ta sielanka nie trwała długo. Oboje wkrótce dowiedzieliśmy się, że nasze klany to śmiertelni wrogowie. Wtedy nasze drogi się rozeszły. Przestaliśmy się widywać, jako przyjaciele. Staliśmy się zupełnym przeciwieństwem przyjaźni.Byliśmy sobie wrodzy, krzyżując swe ostrza niejednokrotnie przez kilka dni, dopóki jedna ze stron się nie wycofa. Zazwyczaj to był nasz klan, bo muszę przyznać, że Senju byli bardzo silni. Chociaż te walki bardzo raniły moją duszę. Zastanawia mnie do dziś, czy Tobirama też tak się czuje. Nadal jest dla mnie niewiadomą, bo dobrze wiem iż jest on w stanie zdusić swe uczucia głęboko na dnie i czuć, jakby ich nie posiadał. Odkąd jego starszy brat po ich ojcu objął dowództwo nad klanem, coraz trudniej jest w nim zobaczyć dawnego Tobiramę. Nie wiem, co powoduje zmianę w jego zachowaniu. Sam też straciłem wszystkich braci oprócz Madary. A wiem, że on też miał jeszcze dwóch braci, oprócz Hashiramy.
   Wstałem z łóżka i wyszedłem z pokoju, a potem z rezydencji klanu, ówcześnie sprawdziwszy, czy mój starszy brat nie poszedł spać. Wymieniłem z nim kilka słów i wyszedłem z rezydencji klanu. Schowałem ręce do kieszeni, idąc przed siebie. Wiatr lekko szarpał moje włosy, podczas gdy ja zastanawiałem się, gdzie się udać. Pierwszą rzeczą, jaka nasunęła mi się, to pójście nad wodospad. Potrząsnąłem lekko głową, uznając iż to nie będzie dobry pomysł, więc nadal szedłem przed siebie. Starałem się odgonić od siebie pokusę, by udać się w miejsce swych wspomnień.
     Jednak po jakimś czasie bezcelowego krążenia uległem tej potrzebie. Poszedłem tam, tą samą drogą, którą przybyłem tutaj po raz pierwszy. Nie spodziewałem się, że go spotkam. Gdy byłem na miejscu, gdzie był wodospad stanąłem jak wryty. Mój wzrok napotkał tak dobrze mi znane tęczówki młodszego Senju, który widząc mnie, podniósł się z kamienia, na którym siedział. Nieznacznie drgnąłem. Chwilę potem brat Hashiramy stanął przede mną, patrząc mi w oczy. Wyciągnął przed siebie rękę, dotykając mojego policzka.
- Izuna  - wypowiedział cicho me imię, przesuwając opuszkami palców z mojego policzka na szyję, by ostatecznie położyć mi dłoń na ramieniu.
- Chciałbym należycie pożegnać naszą przyjaźń, bo wcześniej nie mieliśmy na to okazji - zapytał mnie szeptem. Uczucia, które do niego czułem schowałem, gdzieś na dnie szuflady swego serca, chociaż słowa, które wypowiedział sprawiały, że cierpiałem. Spojrzałem mu w oczy, jednak nadal nie byłem w stanie rozszyfrować tego, co on czuje. Na jego prośbę skinąłem głową, mimo że nie znałem jego zamiaru. Nie przeszkadzało mi to. Ufałem mu, bo był dla mnie bardzo szczególną osobą. Senju lekko uniósł mój podbródek, patrząc w moje oczy, jakby szukał jakiegoś zaprzeczenia w nich w związku z wcześniejszą zgodą. Po chwili pochylił się, składając na moich ustach delikatny pocałunek. Zaskoczył mnie tym, jednak poczułem też jakąś radość z tego czynu. W końcu on nie trzymał się schematów, więc tak miał zamiar zażegnać naszą przyjaźń. Tobirama odsunął się ode mnie trochę, po czym wyszeptał mi wprost do ucha.
- Przepraszam - mogłem teraz usłyszeć emocje w jego głosie. Zdawało się, jakby cierpiał z tylko sobie znanego powodu.
- Za przyszłość i za przeszłość, jeżeli któryś z nas nie dotrwa do dni, w których zapanuje pokój. Jest jeszcze jedna rzecz, którą chciałem ci powiedzieć. Jesteś dla mnie bardzo ważny. - wyszeptał i spojrzał w moje oczy, po czym po raz ostatni lekko musnął moje usta i jak to miał w zwyczaju zniknął.
    Po tym spotkaniu z nim czułem się, jakby ktoś pozbawił mnie połowy duszy. Zabrał coś bardzo cennego wraz z odejściem Tobiramy. Nawet się nie zorientowałem, kiedy po moich policzkach zaczął spływać potok łez. Wyciągnąłem przed siebie rękę, jakby z nadzieją, że go złapie, mimo iż go już nie było tu ze mną. Zacisnąłem dłoń w pięść i przyłożyłem do miejsca, gdzie znajduje się serce.
- Jeżeli dane mi będzie zginąć z twej ręki, będę szczęśliwy. Chociaż chciałbym dożyć  razem z tobą dnia, w którym będziemy mogli spędzać razem czas. W świecie bez wojny. - mówiłem szeptem, składając w naszym miejscu przysięgę. Bo one było nasze i będzie zawsze. Odszedłem z nadzieją na lepsze jutro. Zaś nasze prawdziwe uczucia, które do siebie czuliśmy nigdy nie miały okazji zostać wypowiedziane. 

niedziela, 10 listopada 2013

Szarość, którą rozjaśniło słońce I.

    Matthias'a obudziło zimno i pulsujący ból głowy. Rozejrzał się jeszcze nie za bardzo przytomnym wzrokiem, po pomieszczeniu. Jakieś skrzynki i inne badziewia oraz metalowe łóżko. Ciekawe co w takiej zimnicy łóżko robi - przeszło mu przez myśl. Jedna z ważniejszych rzeczy, to jakim cudem jeszcze żyję, tego nie wiem. Do jakiego celu komuś jestem potrzebny - nie chcę wiedzieć, ale pewnie i tak się dowiem. A może jak będę udawał trupa to jakoś się będę mógł stąd wyrwać? Nie, nie to głupi pomysł. Skup się Matthias do cholery! Warknął na siebie w myślach poirytowany, że jego myśli uciekają gdzieś w krainę błazna, a on sam nie ma na to czasu. W każdej chwili może tu kogoś przywiać, a ja zbytnio nie mam ochoty bez planu ucieczki poznać tego, który mnie tu jakkolwiek przytachał.
   Odetchnął cicho, przymykając oczy. Głowę oparł wygodniej o ścianę. Po oczyszczeniu swojego umysłu ze zbędnych, chaotycznych myśli wpadł w swoją umysłową próżnie, w której sekundy stawały się godzinami, zaś godziny latami, a z kolei lata wiekami. Jednak w niej mogłem na spokojnie to wszystko przemyśleć. Tam nie istniało nic, oprócz moich myśli, dzięki którym mogłem być pewny, że jeszcze na tym świecie istnieje. Zacząłem wszystko dokładnie analizować krok po kroku. Snuć przypuszczenia, w jakiej sytuacji mógłbym się znaleźć, jakby osoba, która mnie skrępowała i w tej zimnicy zostawiła, by tu przybyła, zauważając iż odzyskałem przytomność. Przez moją głowę przechodziły najróżniejsze scenariusze i różne sytuacje, w których jakoś się udało uwolnić, a zaś w następnych nie miałem nawet możliwości próby wyswobodzenia się z tego miejsca, więc jedynie mogłem w myślach błagać o jak najszybszy koniec, który się w tych wizjach przedłużał niemiłosiernie. Wezmę sobie to do serca, żeby nie błagać o szybki koniec, bo wtedy będzie całkowicie odwrotny efekt. Kąciki jego ust na tą myśl lekko drgnęły. Ciekawe, czy jakiś z tych wariantów, co się stanie, okaże się słuszny. A może wszystkie okażą się, jednym wielkim fiaskiem?
    Jego tok rozmyślań przerwały ciężkie kroki. Przeszył go nieprzyjemny dreszcz, gdy tylko je usłyszał. Nadal nie wiedział jak może stąd uciec. ( czy mi się wydaje, czy to brzmi, jakbym zaczęła opowiadać straszne historyjki?D8 ) Kolejny dźwięk, który usłyszał to było skrzypnięcie drzwi, od pomieszczenia, w którym się znajdował. Walczył sam ze sobą, żeby nie otworzyć oczu, mając nadzieję, że osoba, która weszła do pomieszczenia, nie zauważy, że odzyskał przytomność. Chociaż była na to bardzo nikła szansa. Ten kto wszedł do pomieszczenia, podszedł do skrępowanego chłopaka. Przykucnął przy nim i pociągnął boleśnie za włosy. Matthias syknął cicho z bólu i spojrzał na swojego oprawce. Chłopak trzymający go za włosy miał intensywnie zielone oczy, bladą cerę, grzywkę zasłaniającą lewe oko. Był brunetem, który na swojej grzywce miał białe pasemka, ale najbardziej uwagę skrępowanego chłopaka zwrócił uśmiech jaki malował się na twarzy tamtego. Na pierwszy rzut oka mógł stwierdzić, że nie wróżył nic dobrego, a nic o nim nie wiedział.
- Kim ty jesteś ? - zapytał cicho.
- Twoim koszmarem, a ty zostaniesz moją zabawką. - odpowiedział i wzmocnił uścisk na włosach chłopaka.
Matt syknął cicho, lekko się przez chwilę krzywiąc, jednak po chwili patrzył na niego chłodno.  Nie miał zamiaru okazywać już bólu. Jednak osobie znęcającej się nad nim najwidoczniej się to nie spodobało, bo otrzymał cios w brzuch. Chłopak zakaszlał, wypluwając pod nogi swojego oprawcy trochę krwi. Poczuł szarpnięcie za włosy mocniejsze. Spojrzał na osobę, którą miał przed sobą, na której ustach malował się sadystyczny uśmiech. Po chwili został puszczony, gdy usłyszał, że ktoś się zbliża. Jego oprawca spojrzał na niego z wyższością mówiąc;
- Masz szczęście. Siedź cicho, to może jak tu wrócę to przeżyjesz. - po tych słowach opuścił pomieszczenie.
Matthias przymknął oczy i odetchnął z ulgą. Boję się myśleć, co tamten wymyśli - przeszło mu przez głowę. Nie miał siły zastanawiać się już, jak stąd uciec, chociaż bardzo chciał i nim się zorientował to spał.
 

piątek, 18 października 2013

Gdy niebo płacze.

         
                                                                  Opowiadanie dedykuję Ani.
Mam nadzieję, że się podoba i nie zawiodłam ^_^ 
_______________________________________________________________

            Siedziałem przy oknie, patrząc na pogodę za nim. Niebo było szare, a z niego padał deszcz. Jak zwykle w takie dni, powracało do mnie stwierdzenie, że niebo płacze. W dniu pogrzebów też często pada. Czy to przypadek? Nie sądzę. Chociaż w dniu ich śmierci nie płakało. Nie wylało swych łez, w postaci deszczowych kropli, gdy jedna z najbliższych mi osób zabiła cały mój klan, włączając to osoby, które nas wspólnie wychowywały. Nadal nie wiem dlaczego to zrobił. Jednak on nie zasługuje na to, żeby żyć. Nie pozwolę mu na to, po tym co zrobił. Zacisnąłem dłoń w pięść. Mimowolnie zwróciłem wzrok na zdjęcie, gdzie byłem razem ze swoją drużyną. Przesunąłem wzrokiem od mistrza, aż do blondyna na nim. To nie tak, że chcę odejść, ale muszę. Obiecałem się zemścić.  Mam nadzieję, że mi wybaczycie, a szczególnie ty narwany blondasie, mimo że nie potrafię znieść myśli, że stajesz się coraz lepszy, a ja sądzę, iż wcale nie idę do przodu. To nie oznacza, że moje uczucia, które odkryłem względem ciebie się zmienią. Chociaż może się ich pozbędę. Bo to niemożliwe, żebym kochał osobę, która ma tą samą płeć. Nie jestem nawet pewny, czy dobrze zinterpretowałem to uczucie. Skoro moje serce od tej tragedii mojego klanu zmieniło się w lód, który jeszcze obwiązany był szczelnie łańcuchami.   
            Jednak pewien nadpobudliwy ninja to zaczął zmieniać. Przebudził uczucia, które nie są mi znane, nie rozumiem ich. Nie jestem nawet pewien, czy je dobrze interpretuje. Przymknąłem na chwilę oczy, a moja dłoń powędrowała do znaku przeklętej pieczęci. Cały czas trzymałem się przekonania, że to jest dobra decyzja. Zarówno dla mnie jak i dla moich przyjaciół. Rozumiałem, że może ich moje odejście zaboleć, jednak w końcu przestanie. Znajdą kogoś na moje miejsce i zostanę zapomniany. Bo tak właśnie ludzie tuszują stratę kogoś bliskiego, znajdując na jego miejsce kogoś innego. Z czasem zapominają o osobie, która była na miejscu nowego nabytku. Bo tak jest łatwiej. Załatać dziurę w duszy i nie pamiętać. Ja też tak powinienem zrobić, ale nie chcę. Bo są dla mnie ważni i chcę ich pamiętać. Każdą chwilę, którą z nimi spędziłem. Nie ważne czy była smutna, wesoła czy bolesna. Nawet jeżeli niektóre z nich będą dla mnie jak psychiczny akt masochizmu. To trudno.
             Otworzyłem oczy i zabrałem rękę z pieczęci. Zsunąłem się z parapetu, spoglądając na zegarek. Po czym udałem się do swojego pokoju. Wyjąłem plecak i zacząłem powoli się pakować. W myślach nadal powtarzałem, że tak będzie lepiej. Sam siebie musiałem do swoich racji przekonywać. Godne pożałowania. Chociaż może nic w tym złego, mnie to się nie podobało, ale nie mogłem nic na to poradzić. Bo co mam z tym zrobić, skoro jedna część mnie chce tutaj zostać, mimo że nie mogę tego zrobić, bo muszę dokonać zemsty. Obiecałem to sobie. Musisz za to co zrobiłeś zapłacić. Nie masz prawa istnieć, Itachi.
             Uzumaki siedział na łóżku, patrząc na widok za oknem. Miał pewne przeczucia, co do swojego przyjaciela, który był dla niego kimś więcej. Jednak on był zaślepiony chęcią zemsty. Martwiło go to. Bo jak już tego dokona, co będzie zamierzał dalej zrobić? I czy będzie tym samym człowiekiem? Pod wpływem tego celu może się zmienić. Nie jedną osobę świat taką widział. Sakura mnie prosiła, bym go powstrzymał. Nie wiem skąd się dowiedziała, że chce on opuścić wioskę. Nie wiem czy będę w stanie, jednak jestem pewny jednej rzeczy - chcę by znał moje uczucia, zanim odejdzie. Chociaż nawet jeżeli nie będę w stanie go powstrzymać to będę próbował nadal, nawet gdy uda mu się odejść. Nie poddam się. Będę o niego walczył. Bo jest dla mnie zbyt ważny. Nawet jeżeli odrzuci moje uczucia, nie chcę całkiem go stracić. Bo wierzę, że wciąż mimo świadomości moich prawdziwych uczuć, wobec niego nadal będzie moim najlepszym przyjacielem.  Nie oczekuję od niego, że je zaakceptuje, chcę tylko by wiedział, co do niego czuję. To wszystko. Skoro jest moim przyjacielem, to powinien to wiedzieć. Bo przyjaźń polega na zaufaniu wzajemnym. A ja ufam mu w tym, że zrozumie mnie. Może reakcja na początku nie będzie pozytywna, ale jak się da mu czas, to pewnie zrozumie, prawda Sasuke? Mimo wszystko boje się, co będzie, gdy nie będę mógł cię powstrzymać. Bo nie znam przyszłości. I czuję, że będzie ona straszna, jeżeli cię nie powstrzymam.
             Uchiha spojrzał po raz ostatni na zdjęcie swojej drużyny, po czym podniósł plecak z ziemi. Spojrzał na blondyna i poczuł smutek, a może to było coś innego. Tak czy siak był pewny, że to uczucie było spowodowane przez jego własną decyzję, żeby opuścić rodzinne strony, by wypełnić przysięgę w przyszłości. Znowu zaczęły szargać nim wątpliwości. Zacisnął dłoń w pięść, ruszając powoli w kierunku wyjścia z mieszkania. Gdy opuścił dom, obrócił się i na niego spojrzał. Kilka wspomnień sprzed lat, gdy on, Fugaku, Mikoto oraz Itachi byli szczęśliwą rodziną, przemknęło mu przed oczami. Zamknął oczy, zaciskając powieki, przez chwilę chcąc wierzyć, że to co widział przed sobą to tylko zły sen i nadal ma dom, rodzinę, klan i nie musi zadawać sobie pytania dlaczego. Bo nadal nie był w stanie wierzyć, w to co w dniu masakry usłyszał od brata. Czy on naprawdę był taką osobą, jak w tamtym dniu? Czy to znaczy, że nie znał własnego brata? Otworzył oczy. Odwrócił się, w stronę wyjścia z getta jego klanu. Nie chciał już patrzeć na swój dom, bo przywoływał niepożądane w tej chwili wspomnienia. Nieśpiesznie udał się do wyjścia z dzielnicy.
              Jinchuuriki lisa o dziewięciu ogonach opuścił swoje mieszkanie. Ruszył szybko do jednej z bram wyjściowych wioski ukrytej w liściach. W biegu zastanawiał się, jak wyznać mu prawdę, żeby ostatecznie nie stchórzyć. Chociaż nie chciał wyjść, jak to go brunet określał na młotka, który myśli, że takim wyznaniem sprawi iż nagle zaniecha swego celu. Nie zdziwiło by go to, jakby tak to odebrał. Po niedługim upływie czasu był na miejscu. Ukrył się w mroku, by go nie zauważył, gdyby szedł. Odetchnął głębiej w myślach, zapewniając się optymistycznie, że wszystko będzie w porządku. Naprawdę chciał w to wierzyć.
             Sasuke natomiast pogrążony w rozmyśleniach, po kilku minutach po dotarciu blondyna pojawił się na horyzoncie. Uzumaki wyłonił się z ciemności i wyszedł mu naprzeciw. Najmłodszy Uchiha zatrzymał się i spojrzał na swojego przyjaciela z drużyny. Był zaskoczony, co młotek tu robi, ale nic po sobie nie pokazał. Nie sądził, że mógłby się dowiedzieć o tym co planował, mimo że ktoś inny może go rozgryzł, bo blondyn był według niego na to za mało inteligentny, tak więc postanowił udawać, że nie ma żadnych planów i po prostu poszedł się przejść, a w plecaku ma coś cieplejszego, gdyby się zimniej zrobiło. On był ostatnią osobą, która powinna znać zamiary jego.Po chwili milczenia zapytał;
- Naruto, co ty tutaj robisz?
- To samo mógłbym zapytać ciebie, ale znam twoje zamiary. Nie wiem czy będę w stanie cię zatrzymać, ale chciałbym ci coś powiedzieć naprzód. - dostał taką odpowiedź, która go zaskoczyła, jednak nie okazał po sobie żadnych emocji. Przyjrzał się swojemu towarzyszowi z drużyny. Uważnie przypatrywał się jego twarzy, która była oświetlana przez blask księżyca. Nie widział żadnego głupkowatego uśmiechu, a jedynie determinacje w tęczówkach o najczystszym kolorze nieba. Wyraz jego twarzy był poważny, co nie było w jego zwyczaju, więc Sasuke zaczął się zastanawiać, co takiego chce mu przekazać jego przyjaciel, bo sądząc po jego postawie to było coś bardzo ważnego, więc czekał, aż w końcu zacznie mówić.
Jasnowłosy przez dłuższą chwilę milczał, lekko zaciskając rękę w pięść, co wcale nie oznaczało, że chce uderzyć chłopaka, który stał przed nim,cierpliwie czekając, aż w końcu coś powie. Jak na złość, gdy miał wyznać mu to wszystko prosto w oczy, słowa nie chciały przejść mu przez gardło. Wyznawanie uczuć ścianie, na której ćwiczył było o wiele łatwiejsze. A on nie potrafił sobie wyobrazić, że brunet jest tą ścianą, bo sama świadomość, że tu jest z nim skutecznie rozpraszała wszelkie próby wyobrażenia sobie go w ten sposób. Odetchnął głębiej, że znudzony towarzysz, który od dłuższej chwili zaczął interesować się kamieniem pod swoimi nogami, zwrócił na powrót uwagę na siebie onyksowych tęczówek.
- Może to co powiem ci zaraz wydawać się szalone lub inne tego typu stwierdzenie, ale ja powiem to całkiem poważnie. - zaczął pewnym tonem, mimo że nie był całkiem pewien, czy przejdą mu te słowa przez gardło, choć miał nadzieję, że uda mu się przełamać tą blokadę, skoro już zaczął. Brunet na jego słowa skinął w milczeniu głową, czekając na dalsze słowa, bo zaciekawił go. Młody Jinchuuriki zebrał w sobie całą odwagę.
- Sasuke, bo wiesz ja cię bardzo lubię, ale w jakiś trochę inny sposób. - powiedział cicho, nie patrząc na niego tylko na swoje nogi z nieco zakłopotaną miną. Miał jedynie nadzieję, że nie okazujący nigdy uczuć wyższych chłopak, będzie się w stanie domyślić się,  o co mu chodziło.
          Młody Uchiha był zaskoczony wyznaniem kolegi z drużyny. Przez chwilę blondyn by mógł to zauważyć, gdyby spojrzał na niego, ale dla niego ciekawsza była obserwacja własnych butów, jak woli. Zaczął się zastanawiać, co powinien powiedzieć. Jednak jego własne uczucia się odezwały i uznał, że raz może pozwolić sobie na egoizm. Złapał blondyna za rękę i pociągnął za sobą. Uzumaki spojrzał zdezorientowany na Uchihę, ale udał się za nim. Po jakimś czasie znaleźli się w pokoju Sasuke, który pchnął na łóżko, wciąż nie zbyt zorientowanego w sytuacji Naruto. Brunet zawisł nad nim, po czym złożył na jego ustach delikatny pocałunek.
- Ja ciebie też, bardzo lubię, Naruto. - odparł z lekkim uśmiechem na ustach, patrząc na uroczo zarumienione policzki swego niegdyś przyjaciela, a teraz kogoś ważniejszego.
______________________________________________
Dobra udało mi się to skończyć. Mam nadzieję, że nie zawiodłam, jak znajdą się jakieś błędy to poprawiam, ale na pewno nie dzisiaj. Mam nadzieję, że nie spieprzyłam tego shota i ich charakterów, bo w sumie to za parką strasznie nie przepadam, ale ją trawię, jednak nie wiem, czy pierwsze podejście dobrze mi poszło.






              


                     

niedziela, 6 października 2013

Uśmiech, który rozświetla drogę.

Dodaje to, bo SasuNaru jeszcze nie skończyłam, bo moja wena się zbuntowała i łypie na mnie groźnie okiem. xD Na blogach mam lekkie zaległości, więc w wolnej chwili je nadrobię. 
__________________________________________________
      Spacerowałem po mieście, a ciemne chmury krążyły nad moją głową, grożąc deszczem. Ponownie moje nogi zaniosły mnie do dla wielu smutnego miejsca, które nazwano cmentarzem. Błąkałem się między nagrobkami jak zbłąkany pies, odwlekając podejścia do tego właściwego. Z nieba spadł deszcz, czułem się tak samo jak w dniu jego pogrzebu, mimo że minął już od tego wydarzenia miesiąc. Ja wciąż czuje się zagubiony i osamotniony oraz opuszczony. Bez ciebie wszystko wydaje się być mi obce.Kraj, w którym się urodziłem, ludzie, którym znam.
     W końcu przestałem opóźniać przybycie na twój grób. Moje oczy ponownie odczytały napis, który głosił;
Tsunayoshi Sawada
rok urodzenia i data śmierci.
I kolejny napis głoszący;
Wspaniałemu szefowi, kochanemu synowi i ukochanemu przyjacielowi. 
Ku pamięci. 
~ I wspaniałemu chłopakowi ~ dodałem w myślach. Po raz kolejny litery zlały się, przez napływające do oczu łzy. Tak strasznie go kochałem i wciąż kocham. On nie powinien tam zginąć.Gdybym tylko w porę zareagował. To moja wina. Tyle razy mówiłem, że nigdy nie pozwolę cię skrzywdzić, lecz moje słowa zamieniły się w puste obietnice bez pokrycia. A teraz jestem zagubiony jak dziecko, które chodzi po omacku. Bo to ty byłeś moją drogą. Ty swoim uśmiechem, tą drogę rozświetlałeś i wprowadzałeś w świat, gdzie bez ciebie nie istniałem. Dzięki tobie przestałem błądzić, ale cię straciłem. Znów zgasły światła i nic nie widzę, poza otaczającą mnie ciemnością. Nie słyszę twojego śmiechu, nie widzę uśmiechu, nie czuję dotyku. Łzy, które płynęły od dłuższej chwili, zaczęły spływać po moich policzkach coraz rzewniej, mieszając się z deszczem. Obraz zaczął się bardziej rozmazywać twego grobu, aż zalała go czerń.
     Stworzyciel Vongoli otworzył gwałtownie oczy i z pewną paniką rozejrzał. Odetchnął z ulgą, widząc wtulonego w niego i śpiącego z delikatnym uśmiechem na ustach dziesiątego Vongole. Giotto uśmiechnął się, przymykając oczy. Na szczęście to był tylko sen.  - pomyślał i ponownie oddał się w objęcia snu.     

wtorek, 1 października 2013

Pakiet informacji.

    W związku z tym, że w tym roku muszę przyłożyć się bardziej do nauki i często jestem zmęczona i nie mam czasu przepisywać zbyt długich notek z opowiadaniami mam pytanie do Was.  Chcecie, żeby notki były długie i rzadziej pojawiające się, czy krótsze, gdy uda mi się coś napisać, a mogą pojawiać się częściej.
     Jeżeli o zamówienia chodzi, to mogę przez szkołę nieco długo je pisać, bo szkoła zabiera mi siły i wenę, za co przepraszam Anię, bo nie udaje mi się skończyć na razie jej zamówienia.

wtorek, 10 września 2013

To była jedna noc.

            Masz wszystko. Dom partnera, wymarzoną pracę, a nawet więcej. Niby niczego ci nie brakuje. Jesteś szczęśliwy. Mimo wszystko ten obraz jest zbyt idealny. Ty to wiesz. Musi być jakaś luka. Bo nie ma rzeczy idealnych. Nie przejmujesz się tym, dopóki to ciebie nie dotyczy. To taki ludzki sposób myślenia, a ty przecież jesteś Bogiem. Czyżby twa boska moc wyparowała? Niby nic się twój styl życia nie zmienił. Wyjątkiem jest to, że masz partnera i poświęcasz mu także swój czas, gdy tylko możesz. Jakby ci rok temu ktoś powiedział, że twoim kochankiem będzie twój największy znienawidzony wróg od czasów liceum - wyśmiałbyś go. Może nawet dla zabawy nasłałbyś na osobnika ludzi z psychiatryka.
           A teraz jesteś z nim. Czujesz się dobrze, jednak z upływem czasu zaczynasz odczuwać tą lukę w sielance swego życia. Niby zwykły dzień jak zwykle żegnasz się z nim i całujesz krótko w usta na pożegnanie. Po czym wychodzisz z mieszkania na spotkanie związane z pracą. Nic nowego - standard. Ten dzień zmienił jednak wszystko. Kilka spotkań i zeszło ci do wieczora. Naszła cię myśl Może bym tak się trochę zabawił. Jak pomyślałeś tak zrobiłeś - wracając ze spotkania zahaczyłeś o jeden z nocnych klubów. Usiadłeś przy barze, zamawiając kilka drinków. Przysiadła się do ciebie i zaczęliście luźną rozmowę. Z czasem, gdy się jej przyglądałeś z uwagą dostrzegałeś pewne szczegóły, nieme sygnały, że nie chce tylko rozmawiać. Chce się zabawić z tobą w inny sposób. Przez dłuższą chwilę się opierałeś, zrzucając winę na alkohol, który był w twojej krwi. Zgubna myśl, która przeszła przez twoją głowę głosiła; Czego się boisz? Przecież zawsze byłeś egoistą. On jest tego świadom. To tylko jeden skok w bok, a on się o niczym nie dowie. Uznałeś to za rację. Pozwoliłeś się ponieść. Spędziliście ze sobą jedną noc. Oczywiście ona nie oczekiwała niczego więcej. To była po prostu zabawa. I wtedy zacząłeś kroczyć tą ścieżką. Jedna noc sprawiła, że one zaczęły się nałogowo powtarzać. W twoim związku zaczęło być z dnia na dzień coraz gorzej. Zacząłeś zaniedbywać pracę, bo musiałeś odsypiać. W końcu wracałeś nad ranem. W pewnym dniu twój partner cię śledził. Dowiedział się wszystkiego. A wtedy wszystko posypało się jak domek z kart. Uznałeś, że to wszystko jego wina - bo nie potrafił cię dobrze zaspokoić, że takie coś się stało. Ta iluzja jednak przestała ci wystarczać. Uczucia, przed którymi się zamknąłeś uderzyły w ciebie nagle. Tak, kochałeś go. Inaczej niż tych wszystkich ludzi. W jeden jedyny wyjątkowy sposób. Obserwowałeś go często z ukrycia. Patrząc jak się załamywał. Tobie też było ciężko. Gdy przestałeś sobie wmawiać nieprawdę, by nie czuć konsekwencji swojej głupoty, wprawdzie skończyłeś z pojedynczymi nocami wtedy, ale pojawiły się nowe problemy - wieczorami piłeś i ćpałeś. Byle na chwilę odpocząć od tego wszystkiego, nie czuć bólu, który rozrywał twoją duszę na pół. On w końcu wyszedł na prostą, a ty wciąż spadałeś w dół. To do ciebie nie podobne, Izaya. Słyszysz głos w twojej głowie. Mówisz by się zamknął, ale on tylko znów przytacza bolesną prawdę. Odkąd przestałeś oddzielać prawdę tamtej nocy własnymi kłamstwami, on wciąż ci przypominał. Postanowiłeś skończyć z tym chorym sposobem uciekania od bólu i konsekwencji swojego głupiego ruchu. Skoro on się pozbierał - to ty też możesz. Zacząłeś się leczyć. Trudno było się przekonać, ale  byłeś na tyle trzeźwy umysłowo, by wiedzieć, że musisz coś z tym zrobić. Odwyk przyniósł skutki.
          Teraz stoisz na dachu, gdzie tak wiele osób z twoją pomocą popełniło samobójstwo. Patrzysz na zeschniętą krew na ziemi, wspominając czas, gdy sam dążyłeś do autodestrukcji. Teraz zaczynasz rozumieć jak osobą, które tu zginęły mogło być ciężko, ale nauczyło cię życie tego, że nie zawsze śmierć jest dobrym rozwiązaniem. Wyciągasz z kieszeni swojej kurtki ciemne pudełeczko. Uśmiechasz się lekko, przypominając sobie wszystkie szczęśliwe chwilę z osobą, która sprawiła, że naprawdę pokochałeś, mimo że później wszystko spieprzyłeś. Wyciągnąłeś rękę z przedmiotem i upuściłeś. Przedmiot wpadł w kałużę krwi. Chciałeś zostawić ten rozdział już za sobą. To było dobre miejsce na porzucenie wszystkich rzeczy, które związane były z nim. A mianowicie pierścień i zdjęcie, na którym stoicie razem uśmiechnięci. Bo to jest już martwe i została po tym tylko plama tak jak tu. Odwracasz się, odchodząc. Nim opuszczasz dach mówisz jeszcze;
- Skoro nadal cię kocham pozwolę, żebyś był wolny Shizu-chan. W końcu to było  wszystko moją winą - znikasz za drzwiami, mając zamiar rozpocząć wszystko od nowa.   
_____________________________________-
Inspiracją do tego była piosenka Zeus - W dół. 

Epilog Dance Macabre.

     Wszedłem na dach samobójców. Jak i dlaczego się tu znalazłem? Nie wiem. Jednak to już nie ma znaczenia, skoro tu jestem. To nic nie znaczy. Postąpiłem kilka kroków, zatrzymując się przy barierce, która oddzielała od krawędzi dachu. Lekko się pochyliłem i spojrzałem w dół. Brudna ziemia, a na niej zaschnięta krew, tych co skoczyli z pomocą pewnego bardzo uczynnego informatora. Widzisz? Ja wiedziałem, że to twoja sprawka. Bo kto potrafił tak świetnie człowieka zmanipulować jak nie ty? Nikt. Mówią, że od twojej śmierci się zmieniłem. Stałem się bardziej agresywny i nie mogę już pracować, bo albo robię z dłużników dożywotnie kaleki albo kończą na intensywnej terapii lub po prostu niechcący tego nie przeżyli. Bojąc się o mnie ściągnęli Kasukę myśląc, że on pomoże postawić mnie na nogi. Zacisnąłem lekko ręce na barierce, bardziej się nieco pochylając. Nie, nie skoczę. Bo pamiętasz co ci obiecałem? Że będę żył. I nadal żyje!Nie musisz się martwić, bo żyję za nas dwóch. Za ciebie i siebie. Ludzie mnie nie rozumieją. Nie wiedzą, dlaczego się tak zmieniłem. W końcu uważają, że nadal cię nienawidzę. Jednak ja wiem dopiero teraz, że byłeś dla mnie wyjątkowy i pokochałem cię, nie będąc tego świadomy. Dopiero po stracie ciebie dotarło do mnie jak ważną częścią mnie samego byłeś. Oni tego nie rozumieją, bo nie stracili nikogo ważnego dla siebie w taki sposób. Bez możliwości podzielenia się z tą wyjątkową osobą szczęśliwymi chwilami wspólnie spędzonymi oraz bez powiedzenia im, że naprawdę się ich kocha. Oni tego nie zaznali. Żyją swoim szarym życiem w wiecznym szczęściu się pławiąc. To nie jest sprawiedliwie. Bo jedni są wiecznie szczęśliwi, a inni cierpią codziennie. Mnie też uważają za potwora wszyscy. Powinni zginąć. Nie mają prawa być wiecznie szczęśliwi, powinni poczuć ból, tych co cierpią. Byleby zedrzeć im tę radość. Oni są szczęśliwi, bo nie uważają ich za potwora, dziwaka i nie mają poważnych problemów. Są szanowani i zawsze z radością witani. A ja straciłem prawie wszystko wraz z sensem mojego życia. Bo wiesz Izaya? Ty nim byłeś. Nasze gonitwy, dzięki którym nie krzywdziłem ludzi tak bardzo, a jedynie niszczyłem miasto - przedmioty martwe.
     Jednak teraz tego nie ma. Nie ma osoby, która jest w stanie zastąpić ciebie. I nigdy jej nie będzie. Bo nikt nie będzie informatorem, który wygląda jak ty, zachowuje tak i wkurza mnie, niszcząc ludzi, których mówi, że kocha jak ty. Bo ty jesteś jedyny i niepodrabiany. Tak jak ja. Byliśmy inni, więc się nas bali. Bo ludzie nie potrafią zaakceptować tego, czego nie rozumieją. Odbierają to jako zagrożenie. Nie próbują tego poznać, zaakceptować. Bo to na pewno jest złe. A wtedy przechodzą do kroku, który ma tą jednostkę zniszczyć. Starają się zacząć od duszy. Patrząc na robala, który z góry skazany jest na śmierć. To jak skazanie za niewinność. A on i niby wierzą w sprawiedliwość, a sami tacy nie są. Starają się, żeby nikt do ciebie nie śmiał podchodzić. Byś poczuł samotność. Roznoszą nieprawdziwe pogłoski, które są kupowane przez innych ludzi. W końcu wytykają cię palcami, mówiąc '' o to ten potwór! Trzymajmy się od niego z daleka! Kto wie, co ten wybryk natury może zrobić. ''  Niby zwykłe słowa, ale celowo mają zranić. Bo to oni tutaj rządzą i mają rację. Pokazują, że najlepiej będzie jak zginiesz. Jak nie masz nikogo to bardzo prawdopodobne, że próba zniszczenia zagrożenia się powiedzie i zamachniesz się na swoje życie. Ja miałem Kasukę, więc to mnie na duchu podtrzymywało. Bo może też bym tutaj skończył, jako plama krwi. Jednak poznałem potem więcej osób, które zaakceptowały mnie takim, jaki byłem. Jestem tym osobom za to wdzięczny. Będę zawsze. Bo oni też byli inni. Byli w stanie zaakceptować moją inność. Tak jak zrobiłeś to Ty. Nawet, jeżeli nazywałeś mnie  bestią to wciąż chodziłeś do tej bestii, by ją rozwścieczyć.
    Drzwi od wejścia na dach się otworzyły. Shizuo odwrócił się gwałtownie. Jego wzrok padł na osobę, która wyłoniła się z mroku jako pierwsza. To  był jego brat. A po chwili po jego bokach pojawili się dwaj mężczyźni, mając takie dziwne narzędzie, jak mnie policja nim przytrzymywała, gdy mnie wrobiłeś w morderstwo. A ja chciałem pobiec za tobą i zabić za to. Udało im się mnie skutecznie wtedy powstrzymać. Jednak co teraz jest grane? Przecież nic nie zrobiłem! Tylko tutaj stałem! Czego wy ode mnie chcecie? Kasuka, dlaczego jesteś po ich stronie? Ty też stałeś się tacy jak większość ludzkości?  Zakłamany i fałszywy? Sprzedasz jakimś wariatom własnego brata? Ha! A więc też się mnie boisz? A kiedyś mówiłeś, że nie. To co się w takim razie stało, że zacząłeś? Wy wszyscy ukrywacie coś przede mną! Coś niedobrego. Czuje to.
- Shizuo chodź z nami - odezwał się  brat blondyna.
Starszy Heiwajima zmierzył ich nie ufnym wzrokiem. Nie podobało mu się to. Coś tu śmierdzi.
- Po co? I gdzie? -  powiedział o wiele ostrzej niż chciał.
- Znalazłem sposób, żebyś mógł znów panował bardziej nad swoją siłą i wrócisz do pracy. - podszedł, wyciągając rękę w moją stronę.
- Jaki? Nie odpowiedziałeś na moje wcześniejsze pytanie Gdzie? - zauważyłem.
- Zajmą się tobą lekarze. W ośrodku, w którym  jest możliwość pomocy tobie.
- Nie chcę. Nigdzie nie idę.
- Shizuo. Sądzisz, że Izaya chciałby, żebyś krzywdził przez to, że się nie kontrolujesz ludzi? On starał się ciebie od tego uchronić. Nawet jeżeli nazywał cię bestią. - Kasuka sięgnął po broń ostateczną.
Izaya. Zrobię to dla Izayi. Nie dla nich. Dla tego wkurzającego i kochanego przeze mnie gnojka.
Podałem rękę bratu. Wyprowadzili mnie. Jednak nie takiej terapii się spodziewałem. Czyli Izaya chciałby, żebym został odcięty od ludzi? Faszerowany jakimiś tabletkami? Jednak skoro tak mówi Kasuka... To mi to nie przeszkadza, choćbym miał spędzić tu całą wieczność.              

sobota, 31 sierpnia 2013

Miłość pogrążona w ciemności.

    Jesteś tylko słabym człowiekiem, ze słabym płomieniem. Nie wiem jakim prawem zostałeś 10tym Vongolą. Popatrz tylko na siebie. Jesteś niby współczesną wersją Primo, bynajmniej tak musiał postrzegać to były szef. Nie podołałeś zadaniu. Spójrz na siebie. Twój wzrok się pogarsza, co nigdy się nie zdarzyło żadnemu szefowi. Nawet w hiper stanie, nie jest inaczej. Oślepniesz. I jak zamierzasz dalej wtedy prowadzić Vongolę? Nie ma dla ciebie szansy, nawet jeżeli Primo ci pomaga w obowiązkach szefa. 
    Po tych słowach usłyszanych od szefa Varii, w pewnej chwili przestałem widzieć. Gdy jesteś pogrążony w bezkresnej czerni wszystko jest inaczej. Nie odczuwasz upływu czasu, nie odczuwasz w sumie nic, poza pustką. To tak jakbyś był nie do końca martwy. Tak właśnie się czułem. Xaxus mówiąc mi wtedy tamte słowa miał rację. Będąc ślepy nie będę w stanie kierować mafią. Taki szef jest zbędny. Jednak nie wiedziałem, że jest dla mnie szansa. Leżałem w szpitalu. Nikt mi nie chciał powiedzieć, co tutaj robię.  Do momentu, w którym nie poczułem, że ktoś przysuwa krzesło i siada przy moim łóżku. Chciałem otworzyć oczy, ale przypomniałem sobie, że to jest bez znaczenia, bo i tak nic nie zobaczę. Byłem zdany na łaskę moich strażników i ludzi z zewnątrz. To okropne uczucie, gdy nie możesz zrobić,  ujrzeć czegoś, co zawsze byłeś w stanie dokonać. Wtedy pojawia się ona bezsilność. Na początku starasz się nią nie przejmować, ale potem jedynie chcesz oczekiwać na śmierć, mimo że jesteś świadomy tego, iż nikt nie chce ci jej zadać. Tak płynie twoje życie dalej. Nie mówisz nikomu o tym pragnieniu, by nie zranić bliskich ci osób. Bo doskonale wiesz, że będą się o to winili. Całkowicie niepotrzebnie, więc chcesz im  tego zaoszczędzić.  Z rozmyślenia, nad beznadziejnością bycia niewidomym wyrywa mnie męski głos, który tak dobrze znam.
- Decimo... - powiedział, po dłuższej chwili przyglądania się mi w milczeniu.
- Tak, Primo? - odparłem automatycznie.
- Chciałem ci powiedzieć, że odzyskasz wzrok. Dostaniesz nowe oczy. - powiedział spokojnie.
Słysząc to, poczułem przypływ radości, mając wrażenie, jakby moje ciało, które były jak masa martwych komórek, powróciły do życia, ale tylko na krótką chwilę. Bo doszło do mnie, że ktoś musiał mi swoje oczy podarować.
- Kto mi je oddaje? - zapytałem.
Przez dłuższą chwilę zapadła cisza, w której wcześniej długo trwałem.
- Nie mogę tego zdradzić. - oznajmiłeś z  dziwną nutą czegoś, czego nie byłem w stanie zidentyfikować w twoim głosie. Starałem się nie dać za wygraną, ale po nie wiadomym mi upływie czasu, zaprzestałem prób. Nic dziwnego, że nic z niego nie wyciągnę. W końcu był szefem Vongoli i zasada omerte ( milczenia) nie jest dla niego problemem.  Dowiedziałem się, że operacja odbędzie się jutro. I wtedy znów temat się urwał. Zupełnie, jakbyśmy nagle stali się sobie bardziej obcy niż kiedykolwiek, a wtedy usłyszłem to.
- Decimo, proszę otwórz oczy.
Nie wiem dlaczego, jednak w jakimś sensie ta prośba mnie przeraziła. Zamarłem. Chyba nawet zapomniałem na chwilę oddychać, bo znów się odezwałeś.
- Decimo, wszystko w porządku? - wyraźnie usłyszałem wtedy strach i troskę w twoich słowach.
- Tak, w porządku - odparłem, mimowolnie uśmiechając się kącikami ust. Otworzyłem oczy, nie chcąc, by ponawiał te pytanie. Zastanawiam się jak one wyglądają, gdy nie widzą. Czy nadal mają ten żywy blask?
Czy zdradzają to, jak się czuję ze ślepotą. Bo w końcu mawiają, że oczy zwierciadłem duszy. A moja dusza, jak mniemam ma się okropnie, skoro tak się czuję. Czułem twój wzrok, który wpatrywał się w moją twarz z niewiadomego powodu. Jednak po chwili zaczęliśmy rozmowę o jakiś błahostkach, co w sumie dla nas było normą. Chociaż nie było co rozmawiać o sprawach rodziny, skoro jestem ślepy.  Nie wiem ile czasu na takich rozmowach nam upłynęło, ale w końcu się ze mną pożegnałeś i opuściłeś salę. Po raz kolejny zostałem sam. Zacząłem się zastanawiać kim jest tajemnicy dawca moich oczu oraz co by było, jakby operacja się nie udała. Cały czas do chodziłem do wniosku, że moje oczy wezmą od jakiegoś świeżego trupa po prostu. Nie uważałem, że dostane je od żywej osoby. Nie za wiele interesowały mnie przeszczepy, ale są też narządy brane od zmarłych, więc uważałem, że oczy też mogą sobie zabrać.  Zamknąłem swoje nie widzące oczy, rozmyślając dalej, aż w pewnym momencie usnąłem.
       Giotto wrócił do posiadłości. Siedział w swoim pokoju zamyślony, trzymając w ręku kopertę. Czy wszystko co chciał mu zapisał? Po krótkim namyśle stwierdził, że tak. Podniósł się i spojrzał na swoje odbicie w lustrze. Uśmiechnął się. Wreszcie będę mógł zrobić coś dobrego dla osoby, na której mi bardzo zależy. Spojrzał na zegarek Wziął płaszcz z wieszaka i zarzucił na ramiona. Po czym wyszedł z pokoju, następnie opuszczając rezydencje. Udał się pod szpital. Tak jak prosił strażników decimo wcześniej, otworzyli mu okno. Za pomocą swoich płomieni wzniósł się na poziom okna, gdzie znajdował się Tsunayoshi, wcześniej sprawdzając, czy nie ma nikogo w pobliżu. Wleciał do pomieszczenia i wylądował przed łóżkiem chłopaka. Wyjął zza płaszcza kopertę i położył na stoliku przy łóżku. Przez chwilę stał nad nim i przyglądał się jego spokojnej twarzy, oświetlanej przez blask księżyca, który wpadał przez okno. Uśmiechnął się lekko i nad nim pochylił. Po czym złożył na ustach szatyna delikatny pocałunek. Opuścił salę, tym sposobem, którym się tutaj dostał. Spojrzał jeszcze w stronę okna i uśmiechnął lekko.
          Następnego dnia obudziła mnie pielęgniarka, oznajmująca,  że zaraz zabierają mnie na salę operacyjną. Byłem jeszcze za bardzo zaspany, więc musiałem mieć dziwną minę. Bo dopiero chwilę potem przypomniałem sobie, że mam dzisiaj operację oczu. A więc po chwili skinąłem głową. Chwilę potem zostałem zabrany na salę operacyjną, jak tamta kobieta powiedziała. Słyszałem rozmowy lekarzy i potem kazali mi znieczulenie dać wraz z środkiem usypiającym. Jak dostałem to, przez chwilę byłem jeszcze przytomny, a potem usnąłem. A oni zabrali się do swojej pracy.
          Nie wiem ile spałem, ale gdy otworzyłem oczy, miałem coś na nich. Chciałem to zdjąć i w końcu coś zobaczyć, ale zabronił mi głos pielęgniarki. Zaczęła mi tłumaczyć, dlaczego jeszcze nie mogę oglądać ponownie świata, jednak już jej nie słuchałem. Byłem zły, że jeszcze muszę czekać, ale przecierpię.
         Po miesiącu wreszcie nadszedł ten dzień. Zdjęcia opatrunku z moich oczu. Nie mogłem się doczekać. Chciałem coś zobaczyć. Bo to nie możliwe, by były złe. Nie uwierzyłbym, gdyby się nie przyjęły. Nie wiem jak bym zareagował, jakbym nadal nie widział. Ten przeszczep był dla mnie nadzieją, więc nie mogę jej stracić. Potrząsnąłem głową, chcąc odgonić te niechciane przeze mnie myśli. Muszę być optymistyczny w tej sprawie. Westchnąłem. Nie mogła by ta pielęgniarka szybciej? Przez te oczekiwanie mam coraz to gorsze scenariusze. Może i moje zachowanie teraz jest jak kapryśnej panienki, ale nie mogę znieść już tej niepewności. Bo naprawdę trudno jest trzymać się tej iskierki nadziei, gdy tonie się w ciemnościach. Bo można zwariować. Zwłaszcza, gdy nagle ślepniesz. Bo jak się urodzisz w tej ciemności, to jesteś przyzwyczajony, mimo że też nie jest takim osobą łatwo. Sam tego doświadczyłem. Gdy tak rozmyślałem do pokoju wkroczyła pielęgniarka z lekarzem. Po chwili bandaż, który zasłaniał moje oczy został mi zdjęty. Przez dłuższą chwilę obraz był zamazany, więc zamrugałem kilkakrotnie. Po chwili zaczął się wyostrzać. Moja twarz musiała się rozpromienić, bo lekarz lekko się uśmiechnął. Ja widzę! Znowu wszystko widzę! Koniec trwania w ciemności! Od razu czuje się jak nowo narodzony.  Każdą część mojej duszy przepełnia szczęście. Chwilę potem musiałem hamować swoją radość, gdyż lekarz musiał sprawdzić jak moje nowe oczy się sprawują. Po badaniu oznajmiono mi, że dziś dostane wypis, a potem do sali przyszli moi dwa strażnicy burzy i deszczu. Rozmawialiśmy przez chwilę, bo dali mi nowe ubrania i wyszli, żebym się mógł przebrać. Zdjąłem koszulkę i spojrzałem w bok zainteresowała mnie koperta, która tam leżała, mimo wszystko stwierdziłem, że potem ją przeczytam.   Przebrałem się i schowałem kopertę. Byłem jeszcze parę minut w szpitalu, gdy przybywał pielęgniarka i oznajmiła, że mogę opuścić to miejsce. Z radością zabrałem swoje rzeczy i ruszyłem do wyjścia, przy którym czekała na mnie moja prawa ręka, a zarazem strażnik burzy. Wsiadłem do samochodu i odjechaliśmy do rezydencji. Przez drogę zastanawiałem się, co u Giotto. W końcu zapewne zajmował się za mnie Vongolą, gdy byłem ślepy i po operacji, więc dlatego nie mógł mnie odwiedzić. Chciałem go zobaczyć. Bo jak on do mnie nie przychodził, to za bardzo nie miałem ciekawego nic do roboty, nie widząc nic. Jestem pewien, że się ucieszy, gdy mnie zobaczy i po raz kolejny zobaczę jego uśmiech, który jest tak promienny, że aż mu zazdroszczę, iż potrafi się tak uśmiechać. Zawsze go podziwiałem. Chciałem być taką dobrą osobą jak on. Jednak nie byłem taki doskonały jak on. Jego osoba była nie skazitelna, a moja miała pełno wad. Nawet nie potrafiłem nie raz normalnie ze schodów zejść, tylko z nich spadałem. Niestety nic na to nie poradzę, w końcu jestem beznadziejnym Tsuną nawet po tym upływie dziesięciu lat. Chociaż może nieco bardziej poradnym, niżeli za czasów, gdy byłem nastolatkiem. Uśmiechnąłem się lekko do wspomnień, podczas gdy samochód zatrzymał się pod rezydencją.
      Szofer otworzył mi drzwi, a ja wysiadłem z uśmiechem na ustach. Spojrzałem na zamek. Jak ja go dawno nie widziałem. Czuję się, jakbym mnie tutaj nie było wieki. Naprawdę zżyłem się z tym miejscem. I ludźmi, którzy  tworzyli tą mafię. Naprawdę określanie takiej grupy mianem rodziny, jest bardzo trafne.  Bo formują się między wami nierozerwalne więzi. I wszyscy jesteśmy z upływem czasu jak jedna wielka rodzina. Za którą z uśmiechem oddałbym życie, tak jak oni są w stanie zrobić to za mnie. To naprawdę miłe, mimo że jak stracisz ich, czujesz ból i nie chcesz się z tym pogodzić. Winisz się za to wszystko, co się stało. Dlatego staram się rozwiązywać wszystko pokojowo. Bo zależy mi na nich wszystkich i każdym z osobna. Takie podejście do swoich ludzi miał też Primo, więc dlatego dziewiąty wybrał mnie, chcąc przywrócić dawną idee, którą kierował się stwórca tej organizacji. Mam tylko nadzieje, że nie zawiodłem jak do tej pory mojego poprzednika, mimo że przez ślepotę miałem myśli, niegodne mojej posady szefa. Jednak nikt nie jest do końca idealny. Nawet Primo, który stał się  moim wzorem i dzięki któremu obrałem swoją ścieżkę, którą będę prowadził dalej Vongole. Kiedyś nie chciałem być następcą, ale teraz jest z tego dumny. Jak i z tego, że pierwszy ma ze mną więzy krwi. Udałem się, w stronę rezydencji. Chciałem już go zobaczyć. Stęskniłem się za nim. Bo stał się częścią mojego życia. Kimś bardzo ważnym, ale nigdy nie powiedziałem mu, jakie uczucia do niego żywię. Mam nadzieję, że kiedyś się odważę, by mu o nich powiedzieć. Gokudera szedł za mną. Udałem się do mojego gabinetu, myśląc iż tam właśnie go zastanę. Otworzyłem na oścież drzwi z uśmiechem, ale ku mojemu zaskoczeniu, nikogo tam nie zastałem. Spojrzałem na Gokuderę, który był za mną.
- Gdzie jest Primo? - nie wiem czemu, ale chyba była w moim głosie jakaś nuta irytacji, złości.
   Moje podejrzenia prawdopodobnie wydały się słuszne, bo przez chwilę przez jego twarz przemknął cień jakiegoś przerażenia. Chyba nie był on tak bardzo spowodowany moim tonem, a czymś zupełnie innym. Wbiłem w niego wyczekujące spojrzenie, podczas gdy on prawdopodobnie dobierał jakoś słowa wyjaśnienia. Przez kilka chwil była cisza.
- Nie dostałeś listu? - zapytał po chwili, z jakąś nuta wahania.
- Jakiego li.. - zacząłem, ale po chwili przypomniałem sobie list na szafce obok szpitalnego łóżka. - Tak, dostałem. - oznajmiłem.
Przez jego twarz przemknął cień jakiejś ulgi, a ja w odpowiedzi jedynie zmrużyłem oczy i wszedłem w głąb gabinetu, każąc mu by zostawił mnie samego. Podszedłem do okna i wyjąłem list. Otworzyłem kopertę, zastanawiając się, co będzie przedstawiała treść listu.
   Drogi Decimo! Jeżeli to czytasz, to znaczy, że odzyskałeś wzrok i operacja się powiodła. Niezmiernie się cieszę, że znowu widzisz. Chciałem w tym liście przekazać ci parę rzeczy, bo pewnie się już nigdy nie zobaczymy. Pamiętasz, gdy pytałeś mnie kim jest osoba, która oddała ci swoje oczy? Nie chciałem wtedy odpowiedzieć. Bo ta osobą byłem ja. Wiedziałem, że nie chciałbyś się na to zgodzić, więc nic nie powiedziałem. Bo największy procent wtedy był, że odzyskasz wzrok, a dobrze wiem, jaką jesteś osobą. Nie byłbyś w stanie zabrać mi oczy, skazując na ten sam los, co ciebie spotkał. Jednak nie chcę, żebyś miał wyrzuty sumienia. Bo ja jestem szczęśliwy, że mogłem ci je podarować. Odszedłem, bo wiem iż moja obecność, byłaby dla ciebie trudna. Nie martw się o mnie, bo opiekuje się mną G. Jesteś już na tyle dorosły, że mogę spokojnie dać sprawować ci pieczę nad Vongolą. Nie muszę już ci pomagać. Wiem, że będziesz się nią dobrze opiekował. No i najważniejsza rzecz, którą chciałem byś wiedział. Kocham Cię, ale nie tylko jak wnuka. Jak kogoś więcej. Kogoś wyjątkowego. Dziękuje ci, za wszystkie razem spędzone chwilę Tsunayoshi. 
                                                                                                                  Vongola Primo, Giotto. 
   Stałem przy oknie czytając ten list, a ręce zaczynały drżeć mi z każdym słowem coraz bardziej. Nim się zorientowałem, pierwsze krople łez zaczęły plamić papier. Dlaczego tak jest? Że jak wyplącze się z jednego kłopotu, to tracę coś innego? Mocniej zacisnąłem palce na kartce papieru. Nie zdążyłem mu powiedzieć. Straciłem go. Na zawsze. Dlaczego to spotkało mnie? Nie mógł los, przyczepić się do innego szarego człowieka, a nie znów ranić mnie? Tyle pytań, które pozostają bez odpowiedzi. Jednak nie mogę się poddać. Sprostam każdej przeszkodzie, która stanie mi na drodze. Bo nie zniknąłeś całkiem. Oddałeś mi część siebie. I powierzyłeś swoją organizację. Starłem łzy wierzchem dłoni. Złożyłem kartkę i schowałem do kieszeni. Uśmiechnąłem się lekko, mimo że ciebie tutaj nie ma, to zawsze jesteś przy Vongoli. A teraz również  jesteś częścią mnie. Możesz zostawić to wszystko mi Giotto. Nie zawiodę cię.
_________________________________________________
Takie opowiadanie na zakończenie wakacji. Nie było betowane, więc mogą się jakieś błędy znaleźć.W każdym razie jutro się za sprawdzanie tekstu zabiorę. Jak tam? Tęskniliście za szkołą? Czy jesteście zawiedzeni tym, że tak szybko wakacje dobiegły końca? Ja prawdę mówiąc, chciałabym, by nadal były wakacje, bo szybko mi przeminęły.               
                          

sobota, 24 sierpnia 2013

Sakura Romance

Do shota natchnęła mnie piosenka HITT- Sakura Romance.
Paring to HITT x Miyavi
Pisane z Perspektywy HITTA.
To nie jest cała piosenka.
__________________________________________

Książę diabeł i księżniczka anioł jak historia zakazanej miłości.

   Niewinne spotkanie, w wiosenny dzień, gdy kwiaty wiśni kwitnęły. Siedziałem w parku na ławce i zapytałeś, czy możesz się przysiąść. Zgodziłem się. Obydwoje byliśmy ubrani tak, żeby fani nas nie rozpoznali, a chcieliśmy mieć chwilę spokoju. Z dala od sławy. Poczuć się zwykłym szarym człowiekiem z zwykłymi problemami. Przez długi czas milczeliśmy. Jednak w końcu ty przerwałeś tą ciszę, która zaczynała mnie krepować. Zwykła pogawędka z człowiekiem, przypadkowo poznanym w parku. Niby nic, a dla nas jednak coś znaczyło. Wspólny śmiech i radość. Uczucie bycia sobą, a nie sławnym solistą. To przypadkowe spotkanie rozwijało się w coraz bardziej zażyłą znajomość. Nam obu się dobrze razem spędzało czas. Dla innych niby nic, a dla nas relaks od kariery, mimo że zazwyczaj spotykaliśmy się na dworze. A więc żaden z nas naprawdę nie znał swojej tożsamości.

 Nic nie możemy zrobić, ale nic nas nie powstrzyma.
Czy powinniśmy kogoś winić?

  
Kolejny dzień, w którym mieliśmy się cieszyć dniem, który spędzimy razem jako chyba już przyjaciele.  Stałeś przed moim mieszkaniem. Wyszedłem, jednak zapomniałem czegoś. Musiałem się wrócić. Chciałeś iść ze mną, mimo że zapewniałem iż potrwa to tylko chwilę. Jednak się uparłeś, więc w końcu skapitulowałem i się zgodziłem. Udałem się z powrotem do swojego mieszkania, a ty szedłeś za mną. Gdy przekroczyłem prób mieszkania, a drzwi zostały zamknięte i miałem pójść do jednego z pokoi, żeby zabrać zapomnianą rzecz, złapałeś mnie za nadgarstek. Zatrzymałem się, a chwilę później zostałem przybity do ściany. Zsunąłeś mi z głowy kaptur, który naciągnąłem tak, by zasłaniał połowę mojej twarzy. Po chwili pozbyłeś się także czarno białej arafatki wraz z okularami. Może moje przebranie było dziwne, ale nie poznawano mnie. Bo jeszcze nie poznałem osoby, która kogoś rozpozna po stylu chodzenia. Chociaż ja nie byłem ci dłużny, gdyż też pozbyłem się twojego odzienia, które sprawiało, że ludzie nie wiedzieli kim jesteś. Gdy pozbyłem się całej twej maski byłem zaskoczony. Bo osoba, która przede mną była znana jako Miyavi. Po ujrzeniu mojej twarzy na twoich ustach pojawił się uśmiech. Pogładziłeś mój policzek, mówiąc,  że podejrzewałeś od jakiegoś czasu, że jestem w branży muzycznej. Jednak nie wiedziałeś jako kto. Widziałem, że byłeś zadowolony z jakiegoś powodu iż jestem to ja. W pewnej chwili poczułem twoje usta na moich. Byłem zaskoczony, więc nie zrobiłem nic. Odsunąłeś się i schowałeś kosmyk moich włosów za ucho, mówiąc szeptem, że jestem piękny. Ta sytuacja była trochę zawstydzająca, zwłaszcza, że moje serce przyśpieszyło po tym pocałunku, a rytm jego uderzeń dudnił w moich uszach. Ponownie sięgnąłeś po moje usta. Tym razem, mimo że mój umysł kłócił się, podpowiadając iż powinienem to zakończyć w tej chwili, oddałem go, przyciągając ciebie do siebie jeszcze bardziej. W odpowiedzi usłyszałem cichy pomruk zadowolenia z twojej strony. Uśmiechnąłem się kącikami ust, przymykając oczy. Objąłem cię za kark. Z chęcią pogłębiłeś pocałunek, a ja jedną rękę wplotłem w twoje włosy. Rozsądek już dawno dał sobie spokój, bym zaprzestał. Jednak same pocałunki szybko przestały nam wystarczać. Pozbywałeś się mojej garderoby, a ja zresztą nie byłem ci dłużny. Odsunąłeś się ze mną od ściany, wciąż pozbywając się części mojej garderoby. Zaczęliśmy iść, w stronę mojej sypialni, co chwilę obracając jak w tańcu. W końcu pchnąłeś mnie na łóżko, by po chwili nade mną zawisnąć. Spojrzałeś w moje oczy i uśmiechnąłeś, oznajmiając mi, że to będzie tylko jednorazowe. Kiwnąłem głową, bo w tej chwili mało mnie to obchodziło. Bo jedyne czego chciałem w tej chwili - to ciebie. Było tak jak mówiłeś. Kochaliśmy się, a potem zostawiłeś mnie samego. W końcu masz rodzinę, więc nie miałem się co łudzić. A teraz leżę na łóżku sam, rozmyślając nad tym, co się stało.

  Wydaje mi się, że to coś jak zrządzenie losu.
Powiedz, Boże, twój mały żart zaszedł za daleko.


Od tamtego dnia wszystko się zmieniło. Kontakt się urwał. Żaden się nie odzywał. A do mnie dotarło jedno  - że się zakochałem. Tak zakochałem w nim. To wszystko wydaje się śmieszne, zakochać się w osobie oraz zdać sobie po jednorazowym numerku z nią z tego sprawę. Komiczne. Do tego już całkiem zatuszował naszą znajomość. A ja nadal pamiętam. Sprawy zaszły za daleko, czasu nie cofnę. Nie mam możliwości cofnięcia czasu. Chociaż nie wiem czy nawet z tą umiejętnością byłbym w stanie coś z tym wszystkim zrobić. Ciekawe czy coś dla niego znaczyłem, przez ten czas, który wspólnie spędzaliśmy. Mam nadzieję, że chociaż w małym stopniu tak.  

 Chcę zostawić moje kwiaty wiśni w twoim sercu, jeśli jest to dozwolone.
Chcę zostawić moje kwiaty wiśni rozrzucone w twoim sercu i
nawet, jeśli na chwilę                     



Następny dzień, a ja wciąż nie mogę przestać myśleć o tobie. Usiadłem przed telewizorem i włączyłem. Wypadło na stację muzyczną, którą wcześniej oglądałem. Pierwsze co widzę? Grają twoją piosenkę Secret. Czuję się, jakby została zarezerwowana dla mnie. Czuję się z tym trochę nieswojo. Jednak to na pewno jest zwykły zbieg okoliczności, że włączyłem telewizor i akurat grali twoją piosenkę, która nosi taki tytuł i dokładnie opisuje, jaki mamy między sobą mały sekret? Czyż nie? Przełączyłem kanał. Nawet telewizja nie pozwala mi o tobie zapomnieć. Co za zrządzenie losu. W życiu nie byłem w nikim tak szaleńczo zakochany. To do mnie nie podobne. Myśleć o czymś, co miało być jednorazową przygodą. Jak wiele, które zdarzają się na świecie. Nie wnoszącą nic nowego. A jednak zmieniającą coś.

    Pokaż mi swój blask, twój romans z kwiatu wiśni
opadnie daleko od ciebie i mnie.

Wspomnienia zanikają, ale dookoła mnie wciąż pozostało trochę ciebie.
Smak twoich pocałunków nadal pozostaje.


To już chyba podeszło pod jakąś chorą obsesję. Szkoda, że nie poradzę nic na to, bo to tylko sny. Zacząłeś mi się śnić co noc. Świat sprzysiągł się przeciwko mnie, to jest pewne. Im bardziej chcę zapomnieć, tym więcej dzieje się rzeczy, które mi na to nie pozwalają. To jakbym był ćpunem, niemogącym wyrwać się ze swojego nałogu. Ciekawe czy znasz uczucie, gdy chcesz się z czegoś wyrwać, a w efekcie coraz bardziej spadasz na dno? Tak właśnie się czuję, kolejny dzień siedząc w domu skulony na łóżku, patrząc tępo na szafę z półkami na książki. Nie ważne gdzie jestem, ciągle coś przypomina mi o tobie. Ciągle czuję dotyk twoich ust na swoich. Twoje dłonie, które błądzą po moim ciele. Te wspomnienia stają się zamazane, ale we mnie są wciąż żywe.

 Całymi dniami i nocami jestem smutny, pełen żalu.
Po przekroczeniu tych dni z depresją...
Chociaż to niedozwolone, kogo to obchodzi?
Chcę tylko móc dać wolną rękę mojemu pożądaniu, by kochać jeszcze raz.


Znów nie przespałem nocy. Ostatnio dzieje się tak często. Kontakt ze mną jest coraz bardziej utrudniony. Nie odbieram telefonów, nie otwieram drzwi do mojego domu. Pragnienie, które było celem, żeby pozbyć się ciebie z moich myśli i z głowy jest niewykonalne. Spróbowałem pogodzić się z tym, że straciłem każdą namacalną namiastkę ciebie, każdy dzień z tobą, który przepełniony był radością. Kolejny zły krok z mojej strony. Bo zrodził się przez to smutek i żal do wszystkiego, że na to pozwoliłem. Nagłe napady agresji, że jeden z moich kwiatów wyleciał przez okno. Jednak to nie było rozwiązanie, ale dzięki temu wiem, dla ilu osób coś znaczę. Chociaż kogo to obchodzi. Chciałbym, żeby  to wszystko mogło mieć szczęśliwy koniec. A nie mam na to co liczyć, mimo że nie wiem nawet, czy cokolwiek dla ciebie znaczyłem. Prawdopodobnie nie, bo tak łatwo mnie odrzuciłeś. Jak zwykły papierek do kosza. Wybaczam ci to, mimo że wiem iż nie jest ci to do szczęścia potrzebne. Dlatego czas się pozbierać. Nie mogę tak dłużej żyć. W końcu nic między nami nie było. Nic wartego uwagi. Teraz moja kolej, żebym w szczęściu się pławił. Pokażę wam wszystkim, że potrafię.
     Wstałem z łóżka i spojrzałem na widok za oknem. Niebo było pochmurne. Nic szczególnego poza tym. Ubrałem się i wyszedłem z domu. Jak skończyć z tym wszystkim to z klasą. Podszedłem do siatki boiska i zacisnąłem na niej ręce. Spojrzałem na ławkę, przy której po raz pierwszy rozmawialiśmy i śmialiśmy. Uśmiechnąłem się delikatnie na to wspomnienie. Czułem się, jakbym znów widział nas tam razem. Tak nie było, wiedziałem o tym. Czuję się na siłach, żeby się pożegnać z tym etapem. Odsunąłem się od siatki, chowając ręce do kieszeni spodni.
Ten etap właśnie został zakończony. Jednak wciąż cię kocham i nie wiem jak długo to uczucie będzie we mnie trwać.  - z tymi myślami odszedłem z tamtego miejsca.

 Dziś wieczorem pokażę ci moją miłość do ciebie, twój romans z kwiatu wiśni.
Zastanawiam się, gdzie jesteś teraz.
   

niedziela, 18 sierpnia 2013

Krwawy Bal.

       Kilka godzin snu minęło mu spokojnie. Niestety później zaczęły nękać go koszmary, a były one jak na złość bardzo rzeczywiste. Blondyn zaczął się lekko rzucać przez sen na łóżku, mamrocząc coś niewyraźnie.  
        Podjechali czarną limuzyną pod jakiś duży, stary budynek, który jednak prezentował się bardzo ładnie, a do tego był zadbany. Shizuo wraz z Izayą wyszli z pojazdu i udali się w kierunku rezydencji. Brunet podszedł do mężczyzny w garniturze, który stał przy drzwiach wejściowych i rozmawiał z nim o czymś. Po chwili zostali wpuszczeni do środka. Weszli do ogromnej sali balowej, która była urządzona jak w jakimś pałacu. Przed nimi stały kobiety i mężczyźni ubrani w stroje wieczorowe. Jedna rzecz zaniepokoiła byłego barmana, a mianowicie to, że wszyscy byli odwróceni do nich tyłem. Chwilę później ci ludzie zaczęli się odwracać powoli w ich stronę. Wszyscy mieli założone maski karnawałowe, a na ustach szydercze uśmiechy. Zaczęli iść w ich stronę powoli. Były barman spojrzał na informatora, który stał, patrząc na tłum, który zmierzał w ich stronę. Na jego twarz nagle wkradło się przerażenie, a on sam zbladł. Było słychać strzał. Brunet otworzył usta, jakby w niemym krzyku, a jego ciało osunęło się bezwładnie na ziemię. Kula trafiła w samo serce. Blondyn spojrzał na tłum, a jego wzrok padł na mężczyznę w garniturze i czarnej masce, który zaczął się do niego zbliżać. Gdy był bardzo blisko niego, tłum i wszystko inne zalała czerń, widział tylko jego twarz i maskę. Jednak ona też zaczęła się pokrywać tym kolorem, ale nim zniknęła jego twarz, usłyszał słowa zamaskowanego  osobnika; '' I co teraz zrobisz? '' 
     Heiwajima zerwał się do siadu, zlany potem. Starał się uspokoić nierówny oddech. Wstał i spojrzał na zegar, było po piątej rano. On już wiedział, że nie zaśnie. Spojrzał na widok za oknem. To był mglisty poranek. Oparł głowę o szybę, przymykając oczy.
- Co to miało znaczyć? - powiedział do siebie.
Odsunął się od szyby i położył na łóżku, kładąc ręce pod głowę. Zaczął się wpatrywać w sufit i zastanawiać nad tym snem. Po pewnym czasie stwierdził, że to tylko sen i nie ma się czym przejmować. Pewnie przyśnił się mu przez to, że za dużo o nim myślał. Przymknął oczy i doszedł do wniosku, że towarzystwo kleszcza nie  było wcale irytujące i go nie wkurzało, a bardziej to miło spędził z nim czas. Pokręcił głową, stwierdzając w myślach, że to niedorzeczne, a potem usnął.
     Obudził się w południe i usiadł. Rozejrzał się sennym wzrokiem po pokoju, a widząc, że jest sam poczuł się zawiedziony. Przeszło mu przez myśl, że to dlatego, że nie ma tutaj tej pchły, ale zaraz się za ten wniosek zganił. Wstał i poszedł do łazienki się umyć. Kilka minut później wyszedł z niej i ubrał tylko spodnie i koszulę ze swojego stroju barmana, a zostawił muszkę i okulary. Poszedł zrobić sobie coś do jedzenia. Dzień minął mu dość spokojnie i nudził się trochę, oprócz tego, że poszedł by do pracy, gdyby nie przypomniał sobie stojąc przy drzwiach, że informator załatwił mu dwa dni wolnego.
     Blondyn siedział na kanapie, skacząc po kanałach telewizyjnych, aż w pewnej chwili usłyszał dźwięk wiadomości, więc odłożył pilota i wziął telefon. Otworzył klapkę i odczytał informacje, która głosiła, że informator przyjedzie po niego za godzinę. Shizuo wstał i poszedł się przyszykować, a w duchu cieszył się, że przestanie się nudzić. Bo z tą pijawką nigdy się nie nudził. Nawet jeżeli ich bitwy mogły by być  uważane za monotonne, to dla byłego była  to swego rodzaju forma rozrywki, którą lubił.
     Po równym upłynięciu sześćdziesięciu minut Heiwajima usłyszał dzwonek do drzwi. Poszedł otworzyć. Gdy otworzył drzwi przed nim stała drobna brunetka o brązowych oczach, lekko falowanych włosach i długiej wieczorowej sukience. Bestia z Ikebukuro zamrugała kilkakrotnie. Całkiem zapomniał, że Orihara będzie przebrany za kobietę.
- Pani do mnie? - spytał, autentycznie zdziwiony.
Informator miał ochotę za to pytanie przywalić mu w łeb młotkiem, zamiast tego wepchnął go do mieszkania, zamykając za sobą drzwi, dezorientując tym samym posiadacza nadludzkiej siły.
- To ja, Izaya skończony idioto - odparł z drwiącym uśmieszkiem na ustach.
- A ja Shizuo, debilu. - odgryzł się za idiotę.
Brunet prychnął, przewracając oczami. Jak dziecko - pomyślał.
- Teraz mam na imię Kanra. - mruknął.
    Izaya otworzył drzwi i wyszedł z jego mieszkania. Blondyn wyszedł za nim i zamknął drzwi na klucz. Orihara wsiadł do samochodu, który był zaparkowany przed domem byłego barmana, który poszedł w jego ślady. Osoba, która kierowała pojazdem nie była mu znana. Drogę przebyli w ciszy. Samochód zatrzymał się przed willą z dużym ogrodem. Bestia z Ikebukuro wysiadła i otworzyła przebranej pchle drzwi, pomagając mu wysiąść z pojazdu. W sumie trudno mu było uwierzyć, że to robi. Dziwnie się czuł z myślą, że jego partnerka jest największy wróg od czasów licealnych. Oboje poszli, w stronę posiadłości. Gdy weszli rozejrzeli się, po czym udali się do sali, gdzie znajdowało się wielu gości. Brunet złapał blondyna za rękę, by go nie zgubić. Przez jakiś czas, po prostu udawali, że się bawią, a informator rozglądał się dyskretnie za kimś. Jednak jak Shizuo zaprosił go do tańca, ucieszył się w duchu jak małe dziecko. Heiwajima spojrzał na niego. Przestało mu przeszkadzać to, że jest tutaj z tym kleszczem. Blondyn objął swoją 'partnerkę' i zaczęli razem tańczyć. Ku zdziwieniu informatora, bestyjka dobrze tańczyła. Ich ciała w tańcu bardzo dobrze, że sobą współgrały. Były barman obrócił Oriharę, który kątem oka dostrzegł mężczyznę, który rozglądał się, stojąc przy kwiecie, jakby sprawdzał czy nikt go nie obserwuje. Wydało się mu to podejrzane i nie spodobało. Podczas tańca dyskretnie spoglądał na gościa, który zaczął coś wyciągać z kieszeni. Przybliżył się do blondyna, że ich ciała do siebie przylegały i wyszeptał mu coś na ucho. Udało mu się zobaczyć, co wyciągnął mężczyzna. To była bomba, a na jej liczniku widniała liczba 5;00. Informator spojrzał, w stronę okna i przerwał ich taniec. Złapał Heiwajime za rękę i pociągnął w tamtą stronę go, przepychając się między ludźmi. Po kilku chwilach zatrzymał się przy oknie i spojrzał na blondyna. Lekko podniósł się na palcach i szepnął mu do ucha;
- Kocham cię. Proszę zaufaj mi i o nic nie pytaj. Wyskocz przez okno i uciekaj jak najszybciej od tej posiadłości. - pocałował go w usta krótko i otworzył okno. Shizuo wyskoczył tak jak mu kazał, mimo że miał masę pytań w związku z tą sytuacją. Było nisko, więc wylądował na nogach. Zaczął biec. Zaufał mu tak jak go o to prosił. Sam nie wiedział, czym się kierował. Izaya patrzył za nim, a łzy zaczęły spływać po jego policzkach. Nigdy nie dowie się odpowiedzi na swoje uczucia. Po chwili zamknął oczy i uśmiechnął. A wtedy nastąpił wybuch, rozrywając jego ciało i reszty osób, które znajdowały się w środku na kawałeczki.
     Heiwajima był już poza zasięgiem wybuchu. Odwrócił się i spojrzał na płonący dom. Wtedy zrozumiał, że stracił tego kleszcza. Łzy zaczęły spływać po jego policzkach. Jednak zadzwonił po odpowiednie władze. Wiedział, że brunet był świadomy, że to wybuchnie i go uratował. Shizuo był zły na siebie, że nie zdążył mu powiedzieć, że także go kocha. Kiedy odchodził stamtąd powiedział;
- Będę dla ciebie żył Izaya - po tych słowach odszedł z tamtego miejsca.
_____________________________________________
Chcielibyście przeczytać epilog?             
    

wtorek, 13 sierpnia 2013

Zakupy.

   Pisane pod wpływem dobrego humoru, więc może być absurdalne troszkę.To przedostatnia część.
Jak ma ktoś propozycje swoje, jakie paringi mogę napisać, niech swe życzenia daje w zakładce Anime.
___________________________________________________________________
    Jeden dzień Shizuo nie widział informatora, więc minął mu spokojnie. Jednak następnego dnia, gdy Heiwajima wszedł do pokoju, żeby się przebrać ta pchła siedziała na jego łóżku. Brunet spojrzał na właściciela mieszkania i uśmiechnął wrednie jak to miał w zwyczaju.
- Yo, Shizu-chan - powitał go radośnie.
- Czego tu szukasz, kleszczu?  - warknął blondyn, wyraźnie okazując, że nie jest zadowolony z jego wizyty.  Orihara pokręcił głową i wstał gwałtownie, oznajmiając radośnie;
-  Jak to co? Zabieram cię na zakupy! - mówiąc to, obrócił się wokół własnej osi, rozkładając ręce na boki i uśmiechając przy tym szeroko. Bestia Ikebukuro patrzyła na niego jak na wariata, który uciekł z zakładu dla szurniętych i w białym kaftaniku spadł z drzewa, jakimś cudem wpadł mu do domu i wykrzyczał, że znalazł swoją mamę. Potrząsnął po chwili głową, odganiając tę wizję z tym karaluchem w roli głównej.
- Dobrze się czujesz? Tabletki na głowę brałeś? I o czym ty bredzisz? Bo nie przypominam sobie, żebym wybierał się z tobą gdziekolwiek, a tym bardziej na zakupy.
- Shizu-chan jakiś ty głupiutki, a może masz problemy z pamięcią? Idziemy na bal, więc muszę ci jakieś porządne ciuchy kupić. - przewrócił teatralnie oczami. - A co do twoich pytań to czuję się wyśmienicie! I Shizu-chan ja nie muszę brać tabletek na głowę, ale tobie by się takie przydały, bo ci pamięć szwankuje, więc jak widzisz nie musisz się o mnie martwić, chociaż to bardzo urocze. - zaśmiał się, wiedząc, że tamten może zaraz wpaść w furię chyba, że  uda mu się nad gniewem dostatecznie zapanować.
   Heiwajima poczuł napływ złości i podszedł do tego obszczymurka i chwycił za koszulę.
- Wcale nie potrzebuję tabletek na głowę i się o ciebie paszczurze nie martwię. Bardziej się przejmę losem zdeptanej mrówki niż twoim - warknął i rzucił informatora na łóżko.
    Izaya uśmiechnął się jak usatysfakcjonowany kot, gdy jego plecy zderzyły się z miękkim materiałem. Miał racje, że nie zdoła się całkiem kontrolować. Jednak nie przyznał, że bolały go słowa, że bardziej przejmie się mrówką niż nim, ale musiał się z tym pogodzić. Bestyjka go nienawidziła od zawsze, a on się w  nim kochał, mimo to nie robił sobie zbędnych nadziei. Zadowalał się ich bitwami, jednak wiedział, że to może przestać mu wystarczać, ale dopóki wystarcza jest dobrze. Uśmiechnął się pod nosem. Brunet dopiero teraz dokładniej przyjrzał się byłemu barmanowi, który w samych bokserkach stanowił bardzo ciekawy obrazek. Niestety długo się nie  było mu dane nim nacieszyć, bo właściciel domostwa wyrzucił go za drzwi swojego pokoju, jak jakiegoś burka do ogrodu, by za karę spał w budzie. A to dlatego, że chciał się przebrać. Orihara poszedł sobie do salonu, mając zamiar tam poczekać, aż ten smok wylezie ze swojej jamy. Na szczęście nie trwało to długo.
    Shizuo po kilku minutach pojawił się swoim codziennym stroju barmańskim w drzwiach salonu. Informator wstał z fotela i podszedł do blondyna, złapał go za rękę i pociągnął do wyjścia z mieszkania. Był prawie u celu, gdy usłyszał głos bestyjki, która chciała się mu wyrwać, ale brunetowi udało się go utrzymać. 
- A śniadania zjeść mi nie dasz nawet?! - właściciel mieszkania nie krył swojego oburzenia. W odpowiedzi usłyszał prychniecie i słowa wrednego karalucha.
- Mogłeś wcześniej o tym pomyśleć Shizu-chan. To teraz masz problem. - powiedział i wyciągnął go z mieszkania i zatrzymał się. Były barman zrezygnowany wyciągnął z kieszeni klucze i zamknął mieszkanie. Informator schował ręce do kieszeni kurtki i ruszył powoli przed siebie. Heiwajima poszedł za tą krewetką widocznie niezadowolony. Izaya, gdy tylko weszli do centrum miasta, zaczął go ciągać od sklepu do sklepu i szukać odpowiedniego ubrania. Wyszło na to, że blondyn nie miał prawa głosu i robił za jakiegoś modela, czując się jakby informator stał się zagorzałą fanką zakupów. To wszystko wydawało mu się komiczne, a zwłaszcza spojrzenia ludzi, gdy był ciągnięty przez tą pchłę do kolejnego ciuchowego raju. Do tego jego towarzysz, o ile mógł tak na chwilę obecną tego pawiana tak nazwać, wyglądał jakby dobrze się bawił, co byłemu barmanowi nie zbyt się spodobało.
   Po trzech godzinach przekopywania sklepów, chyba sobie przypomniał, że Heiwajima nic nie jadł i zaciągnął go do jakiegoś lokalu. Usiedli przy jednym ze stolików i zajęli się przeglądaniem menu. Po dłuższej chwili ciszy Shizuo się odezwał.
- Czyżbyś sobie nagle przypomniał, że wytargałeś mnie z domu na głodniaka? - spytał, wciąż będąc zły, że nie dał mu w domu zjeść śniadania. Brunet spojrzał na niego.
- Shizu-chan ty dalej się o to żarcie złościsz? - westchnął, kręcąc z politowaniem głową.
Heiwajima tylko posłał mu w odpowiedzi mordercze spojrzenie znad karty, którą czytał. Informator swoją odłożył, czekając aż bestyjka sobie wybierze coś. Nie trwało to długo, bo blondyn też chwilę później położył na stolik kartę dań. Podeszła do nich kelnerka i powiedzieli jej co chcą. Gdy odeszła zapadła między nimi cisza, która przeszkadzała byłemu barmanowi. Shizuo zamyślił się, a jak spojrzał na zegarek nagle go oświeciło.
- Ej gnido, jak chcesz mi ten ciuch wybrać, to się pośpiesz, bo ja do pracy idę - warknął, prawie na śmierć o tym zapomniał. Orihara, który był zapatrzony w widok za oknem tylko machnął ręką, mówiąc:
- Nie masz się o co martwić dziś i jutro masz wolne, załatwiłem to osobiście - ostatnie słowo zaakcentował i spojrzał na niego kątem oka. Blondyna na chwilę zamurowało. Wyobraził sobie tą pchłę, która rozmawia z jego szefem. Potrząsną gwałtownie głową.
- Co?! - Heiwajima aż wstał. Trochę za bardzo podniósł ton głosu, bo nagle wszystko ucichło i wszystkie pary oczu osób, które znajdowały się w lokalu skierowane były na nich. Izaya spojrzał na bestyjkę, rozejrzał się i zaczął się śmiać, że prawie z krzesła spadł. Shizuo nie wiedział o co mu chodzi, ale po chwili zrozumiał.Usiadł powoli, mrucząc przeprosiny. Myślał, że się spali ze wstydu, podczas gdy ten skurczybyk się śmiał jak opętany. Miał ochotę zapaść się pod ziemię, a przynajmniej schować pod stół. Orihara przestał się śmiać, a chwilę później wszystko wróciło do normy. Dostali swoje zamówienia i zaczęli je jeść. ( bo pewnie pomyśleli, że panowie są tak głodni, że przez to robią jakieś sceny, a więc woleli ich nakarmić i niech zmykają. ) Po skończeniu posiłku informator zapłacił i wrócili do wcześniejszego rytmu szukania odpowiedniego ubrania dla  byłego barmana.
   Poszukiwania zeszły im do wieczora. Bestia z Ikebukuro była już wykończona. Z trudem wszedł za tą mendą do kolejnego sklepu. Nawet zaczynał wierzyć, w teorie, którą wysnuł, że Izaya jest zwariowaną maniaczką zakupów. Prawie wpadł na tą pchłę, gdy wyciągała jakieś ubranie wieczorne. Orihara uśmiechnął się tryumfalnie, łapiąc blondyna za rękę, by chwilę potem wepchnąć go ze swoim znaleziskiem do przebieralni. Shizuo, który był już całkowicie zmęczony przebrał się, mając cichą nadzieję, że to będzie już koniec. Jak się przebrał to pokazał się w ubraniu informatorowi, na którego ustach pojawił się pełen zadowolenia uśmiech. Heiwajima chwilę potem znów został wykopany do przebieralni. Gdy ponownie wyszedł informator zabrał mu swoją zdobycz, że były barman myślał, że zaraz znów będzie szukał, ale ku jego uciesze poszedł z tym do kasy. Blondyn czuł się wniebowzięty i z radością poszedł za nim.
    Niedługo potem wyszli ze sklepu. Izaya wiedział, że bestyjka jego jest zmęczona, więc odprowadził go do domu. ( by nie usnął po drodze i nie zaczął lunatykować ) Gdy zatrzymali się pod drzwiami od mieszkania blondyna Orihara wspiął się lekko na palcach, całując Heiwajime w policzek.
- Dobranoc Shizu-chan - szepnął, a po chwili już go nie  było. Shizuo puścił mu to nawet płazem, bo był zbyt zmęczony. Wszedł do swojego mieszkania, zdjął buty poszedł do łazienki i umył się. W drodze do łóżka zdejmował z siebie ubrania, aż w końcu wszedł do łóżka w samych bokserkach i momentalnie zasnął.    
             

       

piątek, 21 czerwca 2013

R8

    Rano obudziło bruneta uderzenie w głowę. Otworzył leniwie oczy i spojrzał na niezadowoloną minę swojej sekretarki.
- Nie przypominam sobie, żebyś miała zezwolenie na bicie pracodawcy papierami po głowie.- powiedział, mając na ustach wredny uśmieszek.
- A ja nie przypominam sobie, żeby pracodawca spał w pracy, a jak ja bym to zrobiła, to pewnie byś mnie wylał z pracy czy coś. Jaki ty przykład pracownikom dajesz? - powiedziała, patrząc na niego z wyższością.
- Pracujesz mniej ode mnie i ja tu rządzę, więc nie zapominasz się czasem? - odparł, mrużąc oczy. Nienawidził, gdy patrzono na niego w sposób, w jaki ona to robiła. To on jest Bogiem, który ustala tu zasady. On decyduje, czy pozwoli wieść tym ludziom spokojne, beztroskie życie.
- Możliwe, ale nie zmienia to faktu, że dajesz zły przykład. - odpowiedziała spokojnie.
- Nie twoja sprawa co robię. - uciął krótko, patrząc na nią chłodno.
  Namie nic już nie powiedziała, odłożyła papiery na biurko i wyszła. Wolała bardziej nie narażać się mu, bo tak czy siak znała granice. A zniszczonego życia mieć nie chciała. Zbyt dużo on o niej wiedział. Informator podniósł głowę i się wyprostował. Obrócił się na krześle, w stronę swego okna, które było dużą szklaną szybą z widokiem na całe miasto. Uśmiechnął się pod nosem, po czym zwrócił się w stronę komputera. Wziął do ręki długopis z niechęcią patrząc na plik papierów, które przyniosła mu sekretarka. Po chwili jednak pocieszył się myślą, że jak szybko skończy, to będzie mógł znów zając się informacjami o interesującej go osobie. Na samą myśl uśmiechnął się do siebie i zabrał za żmudną pracę.
    Shizuma siedziała w salonie z łyżeczką i jogurtem w ręku. Patrzyła przed siebie, w ekran wyłączonego telewizora, zamyślona. Po chwili dokończyła jedzenie i wstała. Opuściła pomieszczenie i wyrzuciła opakowanie do kosza, który znajdował się w kuchni. Wróciła do salonu na wcześniej zajmowane miejsce. Przypomniała sobie pytanie, które miała zadać swemu demonowi. Miała przeczucie, że on znów śpi.
~ Katsu, leniu obudź się. ~ pomyślała, o dziwo odpowiedź dostała za pierwszym razem.
~ Nie jestem leniem, bardziej to określenie pasuje do ciebie ~ odgryzł się jej.
~ Niby dlaczego? Mi się wydaje, że to ty jesteś leniem, bo wiecznie śpisz. ~
~ Ty jesteś, bo zamiast zająć się następnymi zleceniami, to udajesz, że nie wykonałaś jeszcze zadania i boisz się zadzwonić, bo nie wiesz, czy twoje kłamstwa się nie wydały. ~ podsumował spokojnie.
   Dziewczyna poczuła złość, bo z jego wypowiedzi jasno wynikało, że demon nie dość, że się z niej naśmiewa, to jeszcze uważa ją za kompletnego tchórza.
~ Nie jestem leniem. I nie boję się zadzwonić. Udaję dla twojej wiadomości, że wciąż jestem w trakcie misji, bo podoba mi się w tym mieście. Jest w nim coś interesującego. Przykładem może być Shizuo i ten koleś, który jest jego wrogiem.  ~ odpowiedziała, ale można było wyczuć jej irytację, przez wcześniejsze słowa Katsuyoshi'ego.
~ Dobra, dobra, bo żyłka ci pęknie ~ mruknął znudzony.
   Brunetka zmrużyła oczy. Definitywnie dziś ją bardzo denerwował i widocznie mu się to podobało.
~ A tobie gumka. ~ palnęła pierwszą lepszą rzecz, która przyszła jej do głowy. Wprawdzie nie zbyt inteligentną, ale nic już nie mogła na to poradzić. Po tych słowach, przez dłuższą chwilę panowała zupełna cisza. Jednak zaraz to się zmieniło, bo demon nagle ryknął śmiechem, który wcześniej powstrzymywał.
   Kusakabe nieświadomie zacisnęła rękę w pięść. Teraz to całkowicie zrobiła z siebie idiotkę. Jego śmiech, rozbrzmiewający w jej głowie wcale nie pomagał utrzymywać nerwów na wodzy. Odetchnęła głębiej i przymknęła oczy. Starała się uspokoić.
On wciąż się śmiał.
Śmiał się z niej.
Jakby tylko mogła cokolwiek zrobić. 
Tak bardzo chce własnymi rękoma sprawić, żeby przestał. By nie nabijał się i nie uważał za tchórza. 
  Po tych myślach, śmiech przestał rozbrzmiewać w jej głowie, bardziej brzmiał, jakby demon stał na przeciw niej. Ale to nie możliwe. Otworzyła oczy, a to co zobaczyła, sprawiło, że rozchyliła usta ze zdziwienia, jednak po chwili je zamknęła. ( Takiego karpia zrobiła. XDD )
______________________________________________________________________
   Nie sądziłam, że napisze w ostatnim czasie kolejny rozdział tego opowiadania. Zaczęłam nawet cz9. ^^