czwartek, 27 marca 2014

City.

Piosenka: Hollywood Undead - City.
_________________________________

Patrzmy jak ono płonie
Patrzmy jak ono płonie
Patrzmy jak to miasto spala świat

Patrzmy, jak to miasto płonie
Ze skraju nieba na szczycie świata
Aż nic z niego nie zostanie
Patrzmy, jak to miasto spala świat


Te słowa od dawna rozbrzmiewały w mojej głowie. Bo przez rzeczywistość, która zapowiadała bunt naszej zbyt dumnej rodziny straciłem ciebie. Byłeś mi najbliższą osobą zaraz po moim braciszku. Jednak i ty nie miałeś pojęcia o tym uczuciu, jakie się we mnie do ciebie zrodziło. W końcu nie chciałem niszczyć tej więzi, którą stworzyliśmy wspólnie. Bo byłem dla ciebie tylko jak młodszy braciszek. Wiedziałem to. Dopóki żyłeś i mogłem być przy Tobie to mi wystarczało. Tylko po tym, jak oddałeś mi swe oczy i prosiłeś, żebym nie doprowadził do wojny domowej moja dusza była jak rozbita. Podjąłem się tego, składając obietnicę, że nie pozwolę na to, by nasz klan wszczął rebelię. Dotrzymałem słowa. W oczach tych, co znali prawdę byłem bohaterem, który chronił wioskę z ukrycia. Jednak to nie była prawda. Prawdziwym bohaterem byłeś Ty.

Moje ciało zanurzone w popiele
Z dwoma pustymi kanistrami
Jedynymi dowodami jakie oni mają
Są policyjne portrety mojej maski
I czasem trudno jest pytać
Czy mógłbyś uratować moje serce na zawsze
I trudno spojrzeć prawdzie w oczy
Kiedy ciemność zmienia się w czerń
I to już nie jest tylko wmawianie
Gdy oni każą mi usiąść
I dodają amfetaminy do powietrza
Każąc mi oddychać
Tak więc chodź i złap swoje dziecko
Uważaj na płonące budynki
I złoczyńców, którzy rabują
Zabijani przez miliony
I miliardy ludzi giną
Dla przegranej sprawy
Więc teraz modle się za swoje państwo
Zniszczone przez Boga


Odszedłem z wioski bratając z Akatsuki. Będąc bez sensu życia, gdyż mój sens zginął wraz z Tobą i resztą klanu. Wiodłem życie podwójnego agenta, który pocieszać się myślą starał, że będzie mógł zginąć z rąk ostatniej bliskiej osoby. Jednak i to nie było pewne. Codzienne branie leków, żeby walczyć z postępującą chorobą, która pożerała jak głodny mięsożerca czas moich policzonych dni. Strasznie trudno początkowo było mi o Tobie nie myśleć. Jednak czasem się udawało, jednak i tak często myślami wracałem do ciebie. Nawet mi się śniłeś. Walka z wspomnieniami o tobie była prawie niemożliwa. Jednak nie mogłem pozwalać sobie na słabości. A ty byłeś jedną z moich słabości. Ty i mój młodszy braciszek, który został przeze mnie wplątany w wir nienawiści.

(To koniec świata)
Wszystkie moje bitwy zostały wygrane
Ale wojna dopiero się zaczęła

Patrzmy jak to miasto płonie
Ze skraju nieba na szczycie świata
Aż nic z niego nie zostanie
Patrzmy, jak to miasto spala świat 



Zatracam siebie. Tyle czasu minęło, a ja wciąż o Tobie myślę. Nie raz tęskno mi za tymi rozmowami, twoim promiennym uśmiechem. Twoim dotykiem, gdy czochrałeś mi włosy i śmiałeś się z mojej niezadowolonej miny. Wiedziałeś, że tego nie lubiłem, a mimo to nadal tak robiłeś. A ja nigdy się nie sprzeciwiałem. To były jedne z nielicznych chwil, w których mogłem delektować się twoim dotykiem. Wciąż żyje przeszłością. Nie wiem już co dzieje się, naprawdę. Czy Ty istniałeś w mojej wyobraźni, a ja zawsze  byłem w tym syfie zwanym Akatsuki i w chwilach załamania niszczyłem swój organizm alkoholem. Z uśmiechem na ustach, przyglądając się z ukrycia jak brat z moja pomocą coraz bardziej stacza się w nienawiści i szuka mocy. Rankiem znów przywita mnie ból, a ja przypomnę sobie, że naprawdę istniałeś. I naprawdę cię kocham, mimo że nie żyjesz.

To miasto wygląda tak pięknie
Czy chcesz je spalić ze mną?
Dopóki przestworza nie zakrwawią popiołem
A to pierdolone niebo runie
Łapią nas z zapałkami
I sami wzniecają ogień
I wszystkie nadzieje młodych
Zostają uznane za pojebane
Mówią...
Weź tabletkę, wierzymy w Boga
Idź nieść śmierć, Bóg nas kocha
Tak jak w życiu, tak i w śmierci
Oddychaj, aż stracisz dech
Nie zginę w nocy, lecz w słońca blasku
Z popiołami tego świata w moich płucach
Ale kim jestem by to mówić
Po prostu wszyscy uciekajmy
Złap swoje świętości i módl się
Dziś spalimy ten świat


Pewnego wieczoru, leżąc na łóżku w swoim pokoju, będąc w organizacji wpadłem na pewien pomysł. Jak pozbyć się rozpaczy i tych wszystkich myśli o Tobie, które raz po raz rozdrapują blizny, które krwawią na nowo. Wszystkie inne sposoby zawiodły. Bez ciebie jestem nic niewartym wrakiem. Zwykłą maszyną do wykonywania misji, która musi być idealna. Tak jak postrzegał mnie ojciec, gdy żył. Jednak dzięki Tobie wtedy tak się nie czułem. Tylko teraz już nie mam ciebie. W dodatku zatraciłem w tym wszystkim siebie. A teraz przeniknąłem do wioski i wszedłem do dzielnicy naszego klanu Uchiha. Nie obawiałem się spotkać tu brata, gdyż ten odszedł w poszukiwaniu mocy do Orochimaru. Szkoda, że jednak to co planuję go nie mile zapewne wkurzy. On jest dla mnie za słaby, a ja nie dotrwam dnia, w którym dane by było nam walczyć. A wioska, cóż znajdzie sobie innego szpiega tej organizacji, która łazi w płaszczach w czerwone chmurki. Nikt za mną nie będzie płakał. Jestem dla nich tylko kolejnym pionkiem na planszy, którego można zastąpić innym. Żadna strata.
Udałem się do Twojego domu. Drzwi uchyliły się z skrzypnięciem. Na powitanie zobaczyłem hordy kurzu, który pokrywał wszystko co mógł. Jednak mnie to nie odstraszyło. To co zamierzałem dla niektórych zapewne było szaleństwem, a dla innym tchórzostwem, głupotą czy słabością. Każdy ma swój pogląd, swoje zdanie. Skierowałem swoje kroki do twojego pokoju. Już wszystko wcześniej przygotowałem. Pachniało w pomieszczeniu benzyną. A raczej podłoga była nią przesiąknięta. Usiadłem na zakurzonym łóżku. Wspomnienia, gdy nie raz w deszczowe dni przesiadywaliśmy tu we dwoje mignęły mi przed oczami. Jeszcze tylko chwila i będę mógł cię zobaczyć. Tak uważam. Znowu będziemy razem. Wyjąłem zapałkę i zapaliłem, rzucając na drewnianą podłogę. Ogień szybko zaczyna pożeranie wszystkiego. Patrze jak wszystko zaczyna płonąć, aż w końcu wraz z meblami i resztą płonę ja. Do zobaczenia, Shisui.

Patrzmy jak płonie...
Patrzmy jak płonie...

Jako w niebie, tak i na ziemi
Jesteśmy martwi od samych narodzin.

sobota, 15 marca 2014

Krucza Miłość III

    Po wyjściu z gabinetu piątej Kakashi powiedział, by udali się do swoich domów po potrzebne rzeczy i  za 15 minut spotkają się przy głównej bramie wioski. Po tym rozeszli się w swoje strony. Sasuke idąc rozmyślał. Wreszcie mam okazję cię złapać, bracie. Dowiedzieć się prawdy oraz dostać potwierdzenie informacji zasłyszanych od Danzou. Chcę wiedzieć, czy tamtej krwawej nocy twe łzy były prawdziwe. - w jego oczach zabłysnęły ogniki determinacji. Chciał go znów zobaczyć.Jednak martwiło go czy jego plan nie spełznie na panewce, gdy jego brat słowami wykorzysta fakt, iż nadal nie pozbył się nienawiści całkowicie, którą w niego wszczepił. Uznał że później będzie się tym martwił i wszedł do swojego domu, gdzie miał tak wiele wspomnień o Nim. Udał się do swojego pokoju, by zabrać kilka potrzebnych rzeczy. Wychodząc spojrzał na drzwi, które nie były otwierane już od lat. Podszedł do nich, kładąc rękę na klamce, jednak po chwili zabrał ją i zszedł na dół. Wyszedł z mieszkania, wolno udając się w stronę głównej bramy, zajęty swymi myślami.
    Gdy dotarł na miejsce o dziwo był już tam ich mistrz. Zaskoczyło go to, ale nie w pozytywny sposób. Przywykł do tego, że on zawsze się spóźniał. A to że teraz był na czas, oznaczało jedno - sprawa jest poważna. Obaj w milczeniu czekali na Naruto i Sakurę, którzy przybyli niebawem.
- Naprzód wyruszymy w miejsce, gdzie ostatnio byli widziani przez ANBU - oznajmił im.
- Kakashi-sensei nie tracimy przez to czasu? W końcu na pewno ich tam już nie ma! - odparł jak zawsze mało inteligentnie Naruto.
Najmłodszy Uchiha normalnie by przejechał sobie ręką po twarzy, ale nawet ta reakcja w pełni nie wyraziła by tego, jak bardzo jest załamany poziomem jego inteligencji. Ograniczył się jedynie do komentarza w myślach ,, Co za młotek ''
-  Jak chcesz szukać na oślep, to powodzenia - Hatake udzielił odpowiedzi blondynowi, ruszając. Reszta także podążyła za nim. Sasuke po głowie przeszła myśl ,, Gdzie jesteś, bracie? ''
   Kisame wraz z Itachim szli spokojnie, bo z ich obserwacji wynikało, że nikt ich nie ściga. A nawet jakby Konoha kogoś wysłała to trochę im zajmie czasu dogonienie ich, a jeszcze wcześniej dowiedzenie się kierunku ich podróży. Tak uważał przynajmniej Uchiha.
- Itachi-san, a co jeśli ścigają nas z Konohy?
- To nic - dostał zdawkową odpowiedź.
- Jak to nic? - były członek Siedmiu Mistrzów Miecza nie dawał za wygraną.
- Nic to nic? To jest takie trudne do zrozumienia? - spytał go chłodnym, pozbawionym uczuć tonem brunet.
-  Nie jest. A czy trudno jest normalnie odpowiedzieć na zadane pytanie? - odgryzł się.
- To się cieszę. Nie jest trudno, jeżeli ma się na to ochotę. Tak trudno ci się tym rybim móżdżkiem myśli, że potrzebujesz konkretnej odpowiedzi? - nadal utrzymywał chłodny ton.
- Itachi-san wredny jesteś. Jakbym nie chciał od ciebie odpowiedzi to bym nie pytał.
- Jak widzisz ja nie mam ochoty ci jej udzielić. - jak wcześniej chciał, by się odzywał to teraz wolał, żeby umilkł lub ktoś go zakneblował. 
- Trudno. Jak mi nie wyjaśnisz to nie odpuszczę. - odparł. Uchiha westchnął ciężko.
- Bo skoro się przemieszczamy to trochę im zejdzie dogonienie nas. - wyjaśnił najprościej jak mógł.  Hoshigaki skinął głową i dalej szli w ciszy. Po kilku godzinach, gdy się ściemniło Itachi uznał, że się zatrzymają. Kisame nie protestował i jedynie usiadł pod drzewem. Po chwili oboje siedzieli przy ognisku, które zostało rozpalone przez Uchihę, bo wieczór był chłodny. Hoshogaki spojrzał na swojego towarzysza.
- Itachi-san, a co jak pościg z Liścia przez ten postój nas dogoni?
- Nic. Pozbędziemy się go.
- Ty chyba pokochałeś słowo ,, nic''
- Tak. Marzę by się z nim ożenić - odparł sarkastycznie.
- Nie da się ożenić ze słowem.
- Uchiha potrafi.
- W sumie - po tym znów zapadła między nimi cisza.
Brunet siedział, patrząc na rozgwieżdżone niebo. Zastanawiał się co u jego małego braciszka. Nie raz myślał, czy tamten dzień musiał się tak skończyć. Ile by dał, żeby móc znów wracać do domu i być witanym od progu przez swego brata. Jednak to tylko pobożne życzenie. Bez najmniejszej wartości, bo wiedział, że nie było najmniejszej szansy na spełnienie go. Zwrócił wzrok na Kisame, który siedział z lekko uchylonymi powiekami, patrząc przed siebie.
- Biorę wartę. - oznajmił mu, zwracając jego uwagę na siebie.
- Itachi-san może lepiej, żebym ja wziął? Nie, żebym nie był przyzwyczajony do tego, że jesteś bladym zombie, ale boje się iż jutro będziesz wyglądał jak wrak bladego zombie i widząc takiego ciebie zejdę na zawał momentalnie z przerażenia. - Hoshigaki przedstawił mu swą dziwną logikę.
Uchiha słysząc to zmrużył gniewnie oczy i posłał mu mordercze spojrzenie, tym samym zamykając sprawę warty, stawiając na swoim bez potrzeby odzywania się. Brunet spojrzał na płomienie ogniska trzaskające i tańczące w swoim destrukcyjnym tańcu. Hoshigaki usnął pod drzewem, a Itachi czuwał przy ognisku.
   Drużyna siódma w tym czasie zatrzymała się na chwilę. Kakashi rozejrzał sie p okolicy, by po chwili ogarnąć wzrokiem swoich podopiecznych.
- Jesteście w stanie dalej iść ? - spytał ich.
- Oczywiście, dattebayo! - odparł Uzumaki entuzjastycznie.
- Taa. - dostał zimną odpowiedź od najmłodszego Uchihy, który miał firmową obojętna minę.
Sakura pokiwała głową twierdząca i ruszyli w dalszą drogę. Gdy zaczęło świtać Pakkun powiedział, że są już blisko celu i by uważali, czy nie ma w pobliżu pułapek. Sasuke z pozoru znudzony, nie ukazujący uczuć innych w duchu nie mógł się doczekać tego spotkania. Miał nadzieję, że teraz dostanie odpowiedzi na wszystkie gnębiące go pytania. Chociaż nie przyznał się przed sobą to bardzo chciał go znowu zobaczyć.