piątek, 16 listopada 2018

Krucza Miłość IX

Witajcie! Oto kolejny rozdział Kruczej Miłości!
Sądzę, że będzie się chyba głównie ona pojawiać, dopóki z uporem maniaka jej nie ukończę. A plany konkretne mam już na kolejne trzy rozdziały, gdzie dziesiąty się pisze. Myślę jednak, że kolejny rozdział dam wam najpewniej dopiero w grudniu. Chyba, że coś mi się odmieni. Zobaczymy.
A teraz zapraszam do czytania!
______________________________________________________

 
   Z samego rana usłyszał pukanie do drzwi. Nie spał już z dobrą godzinę, ale i tak było dosyć wcześnie na odwiedziny.
- Proszę – rzucił, odwracając głowę w stronę przybysza. Był to nikt inny jak Kisame, co znaczyło, że zgodnie z zapowiedzią Madary, dostali nowe zadanie.
- Itachi-san, zbieraj się. Wyruszamy do Wioski Ukrytej w Skałach, czeka nas zabawa z Pięcioogoniastym – oświadczył były członek Siedmiu Mistrzów Miecza.
- Widzimy się za piętnaście minut przy wyjściu – zarekomendował, patrząc jak ten kiwa głową i opuszcza jego pokój. Spojrzał na zegar, który wisiał na ścianie i się podniósł.
Otworzył jedną z szuflad i wyciągnął pudełko tabletek. Wziął od razu dwie i popił wodą, resztę chowając do wewnętrznej kieszeni płaszcza. Nie mógł przewidzieć, że nie będą mu potrzebne. Nie miał zamiaru ignorować siły ich celu, który według plotek potrafił pełną transformację w bestię. Nie mógł tego zlekceważyć i działać lekkomyślnie.
Spakował się do końca, głównie narzędzia ninja i wyszedł z pokoju. W drodze spotkał się z Sasorim, który zmierzył go uważnym spojrzeniem.
- Idziecie łapać pięcioogoniastego? - spytał, przyglądając mu się z zainteresowaniem.
- Tak, przypadło nam to zadanie. - potwierdził, zainteresowany do czego zmierzał marionetkarz. Nie sądził, aby zadał to pytanie bez powodu. - Skąd to wiesz?
- Deidara przyleciał do mnie cały w skowronkach, że w końcu zginiesz z rąk jakiegoś Hana. Chyba zna typa. W każdym razie, nie przeforsuj się tam. Nie lubię robić ci częściej za aptekarza niż to konieczne. Robię to tylko, bo mi każą, nie zapominaj – stwierdził beznamiętnym tonem i wyminął go.
- Sasori?
- Czego chcesz jeszcze?
- Dzięki za troskę – rzucił, słysząc w odpowiedzi pełne pogardy prychnięcie i dźwięk oddalających się kroków.
Uśmiechnął się pod nosem. Zastanawiał się nawet czy po prostu ich ulubiony terrorysta tego nie uknuł, aby w tylko sobie znany sposób wysłać do niego Akasunę. Było to w jego wypadku bardzo prawdopodobne, choć obstawiał, że naprawdę kibicuje, aby Han skrócił go o głowę. Nie miał zamiaru dać mu tej satysfakcji. Miał zamiar wrócić w jednym kawałku, aby zobaczyć to rozgoryczenie na twarzy blondyna. Zrozumiał jednak doskonale przekaz, jaki nosiła za sobą odbyta przed chwilą krótka, ale wymowna wymiana zdań.
Wyszedł przed kryjówkę, gdzie już czekał na niego Kisame.
- Itachi-san, co tak długo? - rzucił, zwracając swoją uwagę na towarzysza.
Był zaciekawiony, co go mogło zatrzymać. Był przyzwyczajony, że to na niego czekano, a nigdy nie na odwrót. Z drugiej strony wydawał mu się jakiś inny, od czasu spotkania ze swoim bratem. Miał ochotę go o to wypytać, ale znając go to za wiele by mu nie powiedział, jeśli w ogóle coś by mu rozjaśnił. W zasadzie to była jego rodzinna sprawa, lecz zarazem jedyna jaka ciążyła na jego przeklętej duszy. Nie było w tym nic dziwnego, że był tym zaciekawiony. W zasadzie połowa organizacji po cichu była zaciekawiona tym.
- Nie przesadzaj, to że raz musiałeś na mnie poczekać to nie armagedon. Po prostu chciałem, abyś wiedział jak się wtedy czuję – uznał beznamiętnie, patrząc na zbitego z tropu totalnie partnera. Na pewno nie spodziewał się takiej zgryźliwości w odpowiedzi.
- Ruszajmy – dodał po chwili i nie czekając na odpowiedź udał przed siebie, wyciągając sakkat, który założył na głowę. Kisame po krótkiej chwili całkowitej dezorientacji podążył jego śladem. 
    
  Sasuke z rana postanowił udać się na trening. Po wczorajszej nocy jednak czuł się dosyć dziwnie. Nie potrafił pozbyć się wrażenia, że wczoraj naprawdę słyszał całkiem pokaźne stado kruków. Ptaki te przywoływały mu na myśl tylko jedną osobę. Wydawało mu się to absurdalne. Nie było opcji, aby tak odważnie się tu pojawił. Zresztą w jakim miałby robić to celu? Na pewno nie w żadnym dobrym celu, a tym bardziej absurdalnie brzmiała myśl, że mógłby się nim zainteresować. Był sam, nie był jak inni. Nie miał już rodziny, która by się o niego troszczyła. Powinien po tylu latach przywyknąć. Myślał nawet, że już dawno do tego przywykł, a jednak myśl, że jego starszy brat go odwiedził z jakiegoś powodu uparcie się go trzymała. Dawała mu złudną nadzieję, iż nie jest sam. Istnieje na tym świecie ktoś, komu na nim zależy. Zacisnął dłoń w pięść, aby chwilę później błyskawicznie wyjąć shurikena i nim rzucić prosto w jedno z drzew. Narzędzie prawie całkowicie wbiło się w korę drzewa. Nie rozumiał, dlaczego mimo wszystkiego co zrobił złego dalej nie potrafił całkowicie uwierzyć, aby był zły. Nawet, jeśli zamordował ich całą rodzinę. Zniszczył mu życie i psychikę. Opętał żądzą zemsty. Nie potrafił go całkowicie ze swojego życia skreślić. Nie umiał uwierzyć, aby te okropieństwa zrobił tylko dla sprawdzenia swoich umiejętności. Gdzieś w jego głowie nadal tlił się obraz Itachiego, jako dobrego starszego brata, którego szczerze kochał. Poczuł coś śliskiego, spływającego mu po dłoni i spojrzał na nią. Krew. Musiał się nieumyślnie zaciąć przy rzucie, co mu się już od dawna nie zdarzało. Uniósł rękę na wysokość swoich oczu i przypatrywał jak szkarłatna ciecz, spływa pomiędzy jego palcami. Gdzieś z tyłu głowy pamiętał, że uznawane jest to za zły omen. Nie był przesądny, ale mimowolnie zastanowił się, co w takim razie mógł dla niego oznaczać, gdy wycierał dłoń z krwi. W tym samym czasie nad wioską przeleciał jastrząb z wiadomością dla Hokage, popiskując głośno i tym samym pokazując swoją obecność. Shikamaru akurat patrzył na chmury i zauważył ptaka, marszcząc brwi.
Ten moment wybrał sobie na odwiedziny najbardziej nieprzewidywalny blond włosy ninja.
- Babciu Tsunade! - zakrzyknął na wejściu do gabinetu piątej, gdy wparował tam z impetem.
Senju akurat otworzyła okno, aby wpuścić wysłanego ptaka, który usiadł jej na ramieniu.
- Co się stało, Naruto? - zapytała, bo wyglądał trochę, jakby miał jej opowiedzieć coś.
- Chcę, jakąś ciekawą misję! Jak tak dalej pójdzie, to się zanudzę! - oznajmił z wyrzutem.
Kobieta westchnęła z miną męczennika. Mogła się tego spodziewać. Nie dawała tej drużynie za dużo zadań, głównie ze względu na Sasuke. Nie byłby zadowolony, gdyby był gdzieś indziej, a jego brat wykonał jakiś ruch. Obiecała mu pomóc, mając nadzieję, że odnalezienie potrzebnych odpowiedzi ściągnie go ze zgubnej ścieżki nienawiści.
- Zaraz zobaczę, może coś się znajdzie – uznała i wyciągnęła zwój, który był przyczepiony do nogi jastrzębia, rozwijając go. Zaczęła go czytać, czując na sobie ciekawskie spojrzenie Uzumakiego. Była niesamowicie zaskoczona, gdy zobaczyła adresata wiadomości, bo nie była to wioska, która chętnie z Liściem współpracowała. Nawet mogła rzecz więcej, jeśli nie byli zmuszeni, to starali się, aby ich interesy były jak najbardziej odrębne. Zmarszczyła brwi, a dłoń lekko jej zadrżała, gdy śledziła dalszy ciąg tekstu. Fakt, że właśnie do nich zwrócili się o pomoc słusznie podpowiadał jej, że sytuacja była bardzo zła.
- Naruto, natychmiast udaj się po Kakashiego i resztę drużyny siódmej! - zarządziła, a blondyn zbity z tropu już miał otworzyć usta i zainteresować się ty, co się wydarzyło.
- Biegiem, później wszystko wyjaśnię! - ubiegła go i to już przekonało dostatecznie chłopaka, aby spełnić polecenie i chwilę później już go nie było.
Tsunade nerwowym gestem wplotła dłoń w swoje włosy, spoglądając na rozłożony zwój na biurku. W takich momentach jak ten naprawdę żałowała, że nie mogła poradzić się swojego dziadka. Musiała jednak pozostać silna i spróbować ratować sytuację jak tylko się dało. Chociaż zamierzała wykonać dość ryzykowany ruch, ale wiedziała, że żadna siła nie da rady go powstrzymać, nawet jeśli by mu surowo zabroniła. Mogła tylko zawierzyć im i modlić, aby najczarniejszy scenariusz się nie spełnił. 
 
   Po kilku godzinach wędrówki byli na miejscu. Wielka skalna forteca rozciągała się przed nimi w całej swojej okazałości. Wśród skał było dość chłodno, a mgła wciąż dość gęsta utrudniała widoczność, choć zza chmur zaczęło wychylać się słońce. Czuł się nieco, jakby miał wkroczyć do jakiejś mistycznej krainy, choć mieli okazję już wcześniej zawitać w te rejony, po jednego z członków organizacji. Wtedy jeszcze im odpuścili, teraz dopiero zostali wysłani po główny cel. Tutaj mieściła się ich aż dwójka. Zwrócił spojrzenie na swego partnera, woląc upewnić się w kilku rzeczach. Nawet jeśli nie miał go za głupca.
- Naszym celem jest jeden jinchuuriki. Jestem pewny, że masz świadomość, aby nie porywać się na drugiego, prawda? - zmierzył uważnie Hoshigakiego wzrokiem.
- Oczywiście, Itachi-san. Nie jestem przecież głupcem – stwierdził, szczerząc do niego zęby w rekinim uśmiechu. - Chociaż nie przeczę, że byłoby świetnie, gdybyśmy mogli za jednym zamachem zabawić się i z drugim – dodał po chwili namysłu.
Uchiha westchnął. Właśnie tego się obawiał. Jego towarzysz może i nie był głupi, lecz mógł w zbytniej pewności siebie porwać się na więcej rozrywki. To mogło być kłopotliwe.
- W tym rzecz – odparł chłodno, taksując go uważnym spojrzeniem. - Nie chcę, abyś próbował się porywać na drugi cel. Mamy zrobić to, do czego zostaliśmy przydzieleni. Niepotrzebne kroki mogą zaważyć na powodzeniu misji. Ostatnio już i tak zawaliliśmy – przyznał z niechęcią, przypominając sobie jak Madara mu to przypomniał. - Nie lekceważ naszego celu. Nie robimy nic ponadto, co kazano. Zrozumiano? - oznajmił dość chłodnym i dobitnym tonem. Chciał, aby wybić możliwe głupie, infantylne decyzje ze strony mężczyzny. Czasem w wirze walki potrafił zdecydowanie się zapomnieć.
Kisame wysłuchał uważnie swojego wspólnika. Jego obawy się wydawały dość uzasadnione, choć nie był zadowolony z kategorycznego zakazu zrobienia czegoś ponad misję. Wiedział jednak doskonale, iż to Uchiha postanowił rozdawać karty i nie miał wyboru. W jego słowach kryła się determinacja, gotowość do powstrzymania go od nieuzasadnionych ruchów.
- W porządku. Dostosuję się. Zapewne i tak nie mam wyboru, czyż nie? - spytał, spoglądając na bruneta. Półuśmiech jaki ujrzał na jego twarzy był wystarczający jako odpowiedź.
- W takim razie chodźmy. Musimy zlokalizować cel – zarządził i nie czekając na odpowiedź ruszył przodem.
- Itachi-san, który z nas ma się zająć wykonaniem misji? - zainteresował się, spoglądając na długowłosego.
- Mogę zostawić go tobie. Wkroczę, jeśli uznam to za niezbędne – stwierdził, znając go na tyle, aby wiedzieć, że właśnie o taki układ mu chodziło.
- Odpowiada mi to – stwierdził, uśmiechając się na samą myśl dobrze zapowiadającej się walki.
Niedługo później przekroczyli bramę wioski i zaczęli zmierzać, w kierunku, gdzie powinien znajdować się ich cel, czyli obrzeża miasta. Idealne miejsce, aby go mogli na spokojnie schwytać i nie wzbudzić przy tym niesamowitego zamieszania. Zatrzymali się przy małej chatce, która znajdowała się niedaleko dość wąskiego strumyka. Chwilę się jej przyglądali.
- Myślisz, że tutaj mieszka? - zagadnął Hoshigaki, spoglądając na swego towarzysza.
Nie zdołał otrzymać stosownej odpowiedzi, bo drzwi nagle otworzyły się z impetem i wyszedł z budynku naprawdę rosły mężczyzna. Był nawet wyższy niż jego partner, czarnowłosy był pod wrażeniem.
- Chyba już nie musisz się nad tym zastanawiać – skwitował krótko.
- Kim jesteście i czego chcecie? - spytał Han, ale zamiast odpowiedzi Kisame po prostu na niego ruszył.
Itachi pokręcił głową załamany niecierpliwością swego partnera.
- Ciebie – odpowiedział, odsuwając się na bezpieczną odległość, aby oglądać to starcie.
 
   Naruto postarał się z szybkim zebraniem swojej drużyny w biurze Hokage. Piąta upewniwszy się, że wszyscy są dobrze skupieni i nie będą skorzy do wygłupów, tutaj szczególnie miała namyśli blondyna. Sytuacja była zbyt poważna, aby jej bez ważnego powodu miał przerywać. Zwłaszcza, że to wszystko bardzo się jej nie podobało.
- Dostaliśmy wiadomość od Tsuchikage. Według niej Akatsuki przyszło po bestię. Proszą nas o wsparcie, bo mieliśmy już z nimi do czynienia – zaczęła, obserwując kolejno ich reakcję. Sasuke, który trzymał się z tyłu i do tej pory wydawał się wszystkim nieszczególnie zainteresowany, chyba wpadł w jakiś rodzaj szoku. Uzmysłowił sobie, o kim była mowa. Jego wzrok powędrował mimowolnie, w stronę młotka. Nie uważał za dobry pomysł, aby miał z nimi iść. Doskonale pamiętał, gdy chcieli go zabrać i wkroczył Jiraya. Tym razem mogli by nie mieć tyle szczęścia, nawet jeśli stał się silniejszy. Oni także na pewno nie próżnowali. Rozpoczęli swoje działania, więc są pewni wszystkiego.
- Wioska ta posiada dwóch posiadaczy bestii. Wysyłam was tam, abyście pomogli i spróbowali powstrzymać ich od ich zabrania – oznajmiła tonem rozkazującym i kazała im rozejść. Nie mieli czasu na dyskusje, choć miała złe przeczucia, co do całej sytuacji.
Drużyna Siódma już dawno nie zebrała się do misji w tak zastraszającym tempie. Nie było tu mowy o spóźnieniach Kakashi’ego, który w zasadzie był przed nimi wszystkimi, gdy pognali po potrzebne rzeczy. Sasuke był chwilę po ich mistrzu i niecierpliwie deptał kółka. Wiedział, że na pewno będzie tam Itachi. Tylko on i ten rekini koleś, co z nim współpracował zapuścili się dawniej na teren ich wnioski. Ta sytuacja sprawiała, że miał wrażenie, jakby jego umysł płonął. Myśli były chaotyczne, nieposkładane. Troska o Naruto, która przeplatała się z myślami o bracie. Nie był pewny czy będzie w stanie mieć taką podzielność uwagi, aby w razie czego wspomóc młotka. Był z nimi oczywiście Hatake, ale był gdzieś świadomy, iż dla jego starszego brata tak naprawdę nie będzie problemem.
Jego myśli zostały przerwane, gdy dotarł do niego głos Naruto, który wbiegł w towarzystwie Sakury na most, gdzie się umówili. Przestał się kręcić w kółko.
- No w końcu. Jeszcze trochę i Sasuke by się dokopał tym swoim chodzeniem do wnętrza Ziemi – powitał dość optymistycznie nieco zziajaną dwójkę kopiujący ninja.
Usłyszał w odpowiedzi tylko wyniosłe prychnięcie wyżej wspomnianego i bez dalszych rozmów ruszyli do Wioski Skały. Mimo wszystko w umyśle bruneta ciągle tłukło się jedno zasadnicze pytanie – Czy zdążą? Nie mógłby sobie wybaczyć, gdyby znowu zbiegli.
Początkowo walka nie wyglądała na problemową. Ich cel był bardzo sprawny w taijutsu i wyglądało, że pozostawienie go dla Kisame było dobrym rozwiązaniem. Wszystko było świetnie, dopóki ich cel się nie zirytował. Oboje zaczynali się męczyć tym pojedynkiem. Przestało być tak wesoło, gdy zaczął się przemieniać w ogoniastą bestię. Kisame wycofał się dość sprawnie i stanął obok, patrząc na tą imponująca pełna przemianę. Stworzenie wyglądało, jak mieszanka konia, posiadająca głowę delfina i do tego rogi. Dziwna mieszanka genetyczna.
Bestia zaryła kopytem o ziemię i schyliła łeb, szarżując na nich rogami. Ziemia drżała, gdy zbliżał się w ich kierunku. Gestem wskazał Kisame, aby wybiec na jakąś wolną przestrzeń. Tutaj były jeszcze skały, a nie byłby zadowolony, gdyby postanowił je wykorzystać w walce. Zdecydowanie obaj wtedy ginęliby żałosną śmiercią, a on miał jeszcze wiele spraw do załatwienia, aby móc pozwolić sobie na spoczynek. Starał się wymyślić jakiś plan, aby to zakończyć, bo zaczęło robić się zbyt niebezpiecznie. Na ironię czuł, że zostało mu jedno wyjście. W istocie wybiegli na bardziej otwartą, kamienistą przestrzeń, ale nie spodziewał się, że wybiegną naprzeciw Sasuke i jego towarzyszom.
- Kisame, osłaniaj mnie – rzucił, zwracając się w kierunku, z którego po chwili wyłonił się pięcioogoniasty. Hoshigaki znalazł się błyskawicznie za jego plecami, mając oko na gości z Konohy.
Itachi przymknął oczy, czując pod stopami, że bestia się zatrzymała.
Cóż, skoro Sasuke tu jest, nie miał wyboru jak osobiście stanąć do walki.

niedziela, 4 listopada 2018

Krucza Miłość VIII

Witajcie!
Wracam do Kruczej Miłości po paru latach. Wiem, można mnie zbluzgać, obrzucić pomidorami i tak dalej. Wiele razy zapowiadałam w tamtym okresie, że wrócę do tego opowiadania. W końcu mi się udało, bo cały czas siedziało mi w głowie. Teraz ruszam na powrót z nim i mam nadzieję, że dam radę je doprowadzić do końca. Przyznaję, że w sumie ta seria jest dla mnie w pewien sposób ulubioną i na pewno ją ukończę i może wtedy poprawie początkowe rozdziały.
Zresztą chyba przez jakiś czas będę chyba wrzucać właśnie tą serię ze względu, że mam całość na laptopie i moja dalej mało sprawna ręka nie cierpi wtedy aż tak. Wszystkie zmiany planowe możecie śledzić na fp bloga, na który zapraszam, link macie po lewej stronie :)
______________________________________________________

   Najmłodszy żyjący członek sławnego niegdyś klanu Uchiha leżał w rezydencji, w której mieszkał kiedyś z kompletną rodziną. Nie potrafił usnąć, więc teraz przyglądał się gładkiej strukturze sufitu. Blask księżyca padał na jego bladą twarz, wkradając się przez okno. Dużo od ostatniego spotkania z Itachim rozmyślał. Wspominał też przy tym mimowolnie czas, gdy wraz ze starszym bratem byli normalnym, szczęśliwym rodzeństwem. To wszystko utwierdzało Sasuke w przekonaniu, że gdzieś wewnątrz siebie pragnął mieć jakąś namiastkę rodziny. Czuł także, że byłby w stanie nawet wybaczyć w pewnym stopniu okropne morderstwo z przeszłości.
Pragnął odzyskać jedyną najbliższą więź rodzinną, jaka mu pozostała i spróbować odbudować ich relacje w jakimś stopniu. Wcześniej nawet bardziej zaślepiony wizją i chęcią zemsty miał takie chwile w swoim życiu, gdy pragnął, aby jego starszy brat mógł być przy nim. Zawsze jakaś część jego nie potrafiła go całkowicie skreślić, pomimo czynu jakiego się dopuścił. A teraz całkowicie przeważyła znajdującą się w nim rządzę zemsty i nienawiść. Do tego jeszcze chciał wiedzieć czy historia, którą przedstawił mu Danzou jest prawdziwa. Potwierdzić mogła to na ironię tylko osoba, co do współpracy z nim skora nie była wcale. Czuł się dosyć mocno zagubiony przez to wszystko. Miał totalny mętlik w głowie, a nawet i w sercu. Nie miał pojęcia jak powinien postępować. W co powinien wierzyć i jaki cel realizować. Chciał w końcu wiedzieć co jest prawdą.
   Przymknął oczy od niechcenia wspominając moment, w którym to Itachi zamordował ich rodziców. Miał wrażenie, jakby to działo się na jego oczach po raz kolejny. Zwykle towarzyszyły temu odczuciu nagła fala gniewu, lecz tym razem nic takiego się nie zdarzyło. Czuł się, jakby bardziej się już z tym pogodził, choć pewnie brzmiało to absurdalnie, ale tak się chyba stało.
   Otworzył oczy i obrócił się na bok, w stronę okna, spoglądając na księżyc. Jego myśli nadal natrętnie krążyły wokół Itachiego. Zastanawiał się czy on także czasem o nim myśli, co robi i czy kiedykolwiek go kochał, jako młodszego brata.
Pokręcił głową i opadł znowu na plecy, stwierdzając przy tym, że jego myśli zaczynają być dosyć przygnębiające. Nie mógł jednak nic na to poradzić. Trudno było mu sobie wyobrazić, aby jego starszy brat jedynie udawał, że Sasuke jest dla niego w jakiś sposób wyjątkowy. Umysł przypomniał mu ich wspólnie spędzane chwile, gdy spędzali je na zabawie albo wspólnych treningach. Poczuł nieprzyjemne ukłucie, bo do jego głowy przeniknęła nieprzyjemna myśl – to wszystko może być nieprawdą.
Zacisnął lekko dłoń na pościeli. Dłuższą chwilę naprawdę obawiał się, że ta myśl może być prawdą. W końcu jednak zwalczył rozważanie tego i odrzucił ten scenariusz, kręcąc nieco gwałtownie głową. Nawet on nie mógłby być tak bezduszny. Ludzie, pomimo wszelkich starań nie są w stanie być całkowicie, niczym pozbawione uczuć narzędzia.
Zamknął oczy i rozluźnił zaciśniętą na kołdrze dłoń. Ten wniosek uspokoił go na tyle, aby chwilę później mógł zmorzyć go sen. 
 
   Klon przemierzał drogę pod osłoną nocy sprawnie i szybko. Szło dość gładko, co Uchihe w pewnym sensie bardzo cieszyło. Najbardziej obawiał się początkowego wypuszczenia z kryjówki. Nie chciał, aby ktoś go powstrzymał. Szczęście chyba się do niego postanowiło uśmiechnąć, bo nic takiego się nie wydarzyło. Madara wybrał się do Wioski Deszczu, zostawiając ich pod władzą Konan. Znaczyło to tyle, że będzie ich zapewne doglądać. Coś czuł, że główne ciało nie będzie przez jakiś czas w użytku przez Paina. Było mu to na rękę, mógł realizować swój plan w spokoju, zamknięty w swoim pokoju i nie nękany przez nikogo. Czasem słyszał gdzieś rozmowy reszty członków organizacji, gdy gdzieś zmierzali. Wiedział doskonale, że najcięższa część tego planu była dopiero przed nim. To był dopiero początek wszystkiego.
   Uchiha Madara w istocie wybrał się do Nagato. Obserwował pogrążony w deszczu krajobraz. To miejsce było zdecydowanie pod względem pogody pogrążone w wiecznej rozpaczy. Zerknął na pogrążonego we śnie Uzumakiego. Był blady, chudy i zdecydowanie wymęczony. Moc, którą sam mu powierzył go wyniszczała. Na razie będzie musiał się zregenerować, a on dopilnuje, żeby wszystko szło w dobrym kierunku – zgodnie z jego planem. W końcu chłopak, pomimo że był dla Madary w pewien sposób wyjątkowym pionkiem, to wciąż nie miał innego, głębszego znaczenia. Pozwalał mu jednak brnąć w tą emocjonalną fascynację swoją osobą. Stawał się wtedy bardziej podatny na manipulacje. Dokładnie tak myślał, a wcale nie kierował się tutaj żadnym innym impulsem. Potrzebował, aby jego ciało jeszcze wytrzymało. Miał dużo ważnych rzeczy do zrobienia w jego imieniu - z tą myślą podszedł, spoglądając na spokojnie i miarowo unoszącą się klatkę piersiową. Blada twarz, pogrążona w spokojnym śnie i rozrzucone na poduszce szkarłatne kosmyki, niczym płatki najpiękniejszego kwiatu. Kojarzył mu się z krwistoczerwoną Kamelią. Wyciągnął dłoń, biorąc w palce delikatnie jeden kosmyk. Przesunął po nim kciukiem, wręcz w jakimś niepodobnym do siebie pieszczotliwym geście, zanim go puścił.
- Sprawię, że pięknie dla mnie rozkwitniesz, moja najdroższa Kamelio – wyszeptał, pochylając się nad nim i lekko muskając jego czoło, zanim postanowił opuścić pomieszczenie i chwilę później wioskę. Odnosił przy tym dziwne wrażenie, jakby coś mu umykało. Oślizgłe, nieprzyjemne wrażenie zagrożenia nie chciało go opuścić. Pełzało nieprzyjemnie po plecach, zmuszając do jak najszybszego zlokalizowania źródła. Zastanawiało go to. Zaczął się zastanawiać czy przeoczył jakiś sygnał, możliwość komplikacji ze strony swoich podwładnych. Nic jednak nie wskazywało na taką ewentualność i pomimo specyficzności wrażenia, jakie nim targało zaczął je bagatelizować. Żaden nie miałby prawa zniszczyć jego marzenia. Siłą taką też po przekalkulowaniu nie dysponowali. Z dość sprawnego biegu zwolnił do dość szybkiego kroku, rozkoszując się dość ciepłym wieczorem. Jakiś czas później stanął przed ich kryjówką. Udał się zobaczyć co robi Konan. Wślizgnął się do jej pokoju, obserwując jak siedzi pochylona nad kolorowymi kartkami i je składa. Na boku było już kilka jej dzieł – łabędź, róża czy też czerwony smok. Na ten widok postanowił się bezszelestnie wycofać, aby nie mącić jej spokoju swoim najściem. Nie potrzebował od niej nic konkretnego. Zwyczajnie obserwował ich, gdy najczęściej nie byli tego świadomi. Dziewczyna obróciła się akurat w momencie, gdy opuścił pomieszczenie.
Minął się w jednym z korytarzy z Itachim, który powitał go krótkim skinieniem głowy, udając w kierunku kuchni.
Madara na ten widok poczuł się pewny, że wszystko jest w najlepszym porządku. A jego odczucia po opuszczeniu Nagato były bezpodstawne. Nie miał zamiaru dalej doszukiwać się igły w całym. Obecnie i tak inwigilował ich z jakąś manią paranoika. Westchnął, udając do swojego pokoju w tej bazie, o którym większość organizacji nie wiedziała. W progu odwiesił wilgotny płaszcz i chwilę później rzucił na łóżko i zaczął wpatrywać w sufit.
Czuł się wybitnie zmęczony. Przymknął oczy, pogrążając się w błogim niebycie wśród myśli o najbliższej, bardzo starej więzi jaką kiedyś posiadał. 
 
  W tym samym czasie klon Itachiego uśpił strażników przy bramie Wioski Liścia i przekroczył jej progi. Miasto pogrążone w głównej mierze było już we śnie. Tylko nieliczne miejsca miały tlące się światła w oknach. Brunet wskoczył na dach jednego z budynków i ruszył naprzód, złożyć wizytę jednej z osób, do której wszystko się zaczęło. Na samo wspomnienie czuł, jak jego serce przeszywa niewyobrażalny ból. Za każdym razem, gdy wracał do tego myślami miał wrażenie, jakby w jego ciało wbijano mu sztylet nasączony trucizną. Była temu winna tylko jedna osoba, to on w pewną noc pobawił go możliwości wyboru. Bezdusznie pchnął ku rozpaczy, nie dając mu już wyboru. Nie mógł wtedy się wycofać. Pozostało mu się wycofać, poddać jego woli. Ugrał pozornie nie wiele. Zatrzymał jedno istnienie, w ofierze poświęcając setkę innych. Zatrzymał się na jednym z dachów, spoglądając na cel swojej podróży.
Odchylił głowę, przez dłuższą chwilę wpatrując w rozgwieżdżone niebo. Było ich dość sporo, naprawdę ładny widok. Nie pamiętał kiedy ostatni raz, będąc w swojej ojczyźnie miał okazję je podziwiać. Czuł, że to było bardzo dawno temu. Obecnie było to dla niego relaksujące przed tym, co go zaraz będzie czekać. To będzie trudna rozmowa. Będzie musiał być ostrożny i uważny. Dowiedzieć się między wierszami, jaką taktykę obrano. W końcu przekazanie kawałka ciężaru, jaki niósł na plecach jego młodszemu braciszkowi nie mógł być zdradzony z kaprysu. W końcu ta prawda powinna być utajona do końca. Zagrażała wszystkiemu, co dotychczas osiągnął i zaprzeczała wszystkiemu co robił z nim. Ruszył dalej, pozbywając się po cichu przytomności kolejnych strażników, których dobrze znał. Otworzył ostrożnie i po cichu drzwi, które bezgłośnie za sobą zamknął. Miał przed sobą krótki nieoświetlony korytarz i jedno pomieszczenie, z którego docierało światło.
Udał się tam, stając w drzwiach, jeszcze ukryty w ciemności.
- Danzou – odezwał się beznamiętnym tonem, spoglądając na mężczyznę, który studiował jakiś zwój.
Zwinął go szybko, odwracając głowę w stronę aż za dobrze kojarzonego głosu. Napotkał w odpowiedzi zimne spojrzenie sharingana. Nie spodziewał się, aby on kiedykolwiek tutaj przyszedł. Nie był tu od czasu, w którym opuścił na dobre tą wioskę.
- Itachi. Co cię tutaj do mnie sprowadza? - zapytał, obserwując go uważnie.
- Chcę wiedzieć, dlaczego powiedziałeś wszystko mojemu bratu – odparł, wchodząc w głąb pomieszczenia. - Co to ma na celu? - dodał, pochylając się nad nim i patrząc prosto w oczy mężczyzny, który w odpowiedzi je zarz zamknął i odsunął nieco na oślep.
- Uważaj, bo w świecznik uderzysz. Jeśli się podpalisz będziesz dla mnie bezużyteczny – skwitował, prostując się. - Nie mam zamiaru wyciągać tego z ciebie siłą, jeśli mnie do tego nie zmusisz – dodał, gdy ten postanowił ponownie na niego spojrzeć.
Shimura skinął lekko głową na jego słowa, przez krótką chwilę spoglądając na świecznik. Był pewny, że Uchiha doskonale wie, iż nie będzie chciał zmuszać go do użycia siły. Nie mógł ryzykować. W innym wypadku w ręce Akatsuki mogłaby wpaść naprawdę przerażająca siła. Nie miał zamiaru go prowokować.
- Myślałeś kiedyś, co będzie, jeśli i tak się dowie? Tylko, że wtedy już ciebie nie będzie. Wychowujesz go na drodze nienawiści. Jak myślisz, na co spadnie jego gniew za to co musiałeś przejść? - zapytał, skupiając na nim uważne spojrzenie.
Długowłosy zastanowił się nad tym. Nie brał w zasadzie nigdy opcji, co by mogło się wtedy wydarzyć. A nawet jeśli miałoby to miejsce, to zaufałby Sasuke bez względu na to, jaką decyzję by podjął.
- Sugerujesz, że obwini wioskę i będzie chciał na niej się zemścić? - uniósł lekko brew ku górze.
- Dokładnie, w końcu tyle poświęcenia musiałeś znieść dla wioski. Myślisz, że byłby od tak zaakceptować fakt, iż z własnej woli pozwolono samemu nieść ci ten ciężar? Nie udzielając ci żadnego wsparcia? - zmierzył uważnie wzrokiem swojego rozmówcę.
 
Itachi westchnął. Może ta opcja była sensowna, ale on dalej nie potrafił sobie tego wyobrazić. Domyślał się o spoglądaniu na niego jak na przyszłościowe zagrożenie i dlatego przyjęcie go do wioski ułatwiało im monitorowanie jego ruchów. Przymknął oczy, zastanawiając się nad pytaniami zadanymi przez Shimurę.
- Nie macie żadnej pewności, że może być zagrożeniem. Nigdy wcale nie musiało do poznania tej prawdy dojść. A teraz sam rozpocząłeś ten proces. - uchylił powieki, wbijając w mężczyznę złowrogie spojrzenie sharingana. - Chciałeś go uczynić zagrożeniem, czyż nie, Danzou? - zapytał chłodno, patrząc jak mina jego rozmówcy rzednie. Wyglądał nieco jak mysz, która została zagoniona przez rozzłoszczonego kota w kozi róg.
- Czemu miałbym to robić? Gdybym chciał, mógłbym sprawić, aby tak się stało, gdy był młodszy – zauważył, mając nadzieję, że to ostudzi trochę gniew, stojącego przed nim Uchihy. Nie chciał mieć okazji się z nim mierzyć w walce, zwłaszcza jeśli główną stawką dla niego był młodszy brat. Nie chciałby wiedzieć do czego byłby w stanie się posunąć.
- Nie wiem, może dlatego, że jako dziecko był niegroźny. A teraz rośnie w siłę i może być w przyszłości potężny i poza kontrolą. Tego się obawiasz, prawda? - spytał, patrząc mu w oczy, choć ten zaraz wzrok odwrócił, gdy zorientował się co robi. Naiwne i bezcelowe, gdyby chciał go złapać w iluzje zdołałby zrobić to setkę razy. - Martwi cię, że jego dążenie do mocy będzie zgubą dla wioski – stwierdził, pochylając nad nim. - Jesteś idiotą – stwierdził i nie wyjaśniając nic po prostu opuścił to pomieszczenie. Nie widział większego sensu tej rozmowy, bo dowiedział się wszystkiego co chciał szybciej niż zakładał. Stojąc ukryty w mroku, spoglądał na budynek, gdzie stacjonowała Piąta. Zastanawiał się czy ona o tym wszystkim wie. Z nią również będzie musiał odbyć rozmowę, lecz jeszcze nie teraz. Madara kręcił się po bazie i wrócił wcześniej niż zwykle. Wolał jak najszybciej kończyć na dzisiaj tą mała wyprawę. Będzie musiał jeszcze na spokojnie przemyśleć całą sytuacje i informacje, których dostarczył mu członek starszyzny. W końcu nie mógł tak pozostawić jawnego deptania umowy, jaką zawarł z wioską. Nie był jednak pewny czy Tsunade jest świadoma ruchów, jakie planował Shimura. Może nawet nie wie totalnie nic, będzie musiał to sprawdzić i najwyżej spróbować rozwiązać sprawę, zanim się to w jakiś sposób zaostrzy. Spojrzał, w stronę gdzie dawniej była to tętniąca życiem dzielnica jego klanu i ruszył w tamtym kierunku. Skoro już tu jest, to była jedna rzecz, od której nie byłby w stanie się powstrzymać. Bezszelestnie, niczym złodziej wkradł się do niegdyś swojego własnego domu. Zatrzymał się w progu jednego z pokoi, chwilę przyglądał się postaci, która spała spokojnie na łóżku oświetlana przez księżycowy blask. Postanowił po cichu zbliżyć się. Stanął nad łóżkiem i z lekkim uśmiechem, patrzył na brata. Pamiętał, jak potrafił się rozwalać, gdy był młodszy na łóżku. Wyciągnął dłoń i delikatnie, samymi opuszkami musnął jego włosy.
- Do zobaczenia następnym razem, Sasuke – wyszeptał i opuścił pomieszczenie.
Na zewnątrz klon zmienił się w stado kruków, które kracząc rozleciały się w różne strony.
   Sasuke słysząc kruki otworzył oczy i poderwał do siadu. Rozejrzał się i podbiegł do okna, lecz nie widział żadnych ptaków, które mogłyby wybudzić go ze snu. Z drugiej strony nie miało też sensu, aby nagle zjawiło się stado kruków. Nic nie rozumiał. Wyszedł na zewnątrz i obszedł dom dookoła, ale odpowiedzi na swoje pytania nie znalazł.
- Chyba mi się to przyśniło – skwitował, wzdychając ciężko i udając na powrót do łóżka.
Nie zauważył na drzewie jednego kruka, który cały ten czas mu się przypatrywał, a chwilę później odleciał.