sobota, 19 listopada 2022

Zbłąkany pies

  Księżyc już od długiego czasu wisiał wysoko na niebie. Jego naturalny blask wpadał przez duże okno, oświetlając mahoniowe biurko i postać wypełniającą dokumenty. Światło z zewnątrz właściwie sprawiało, że palące się świece były prawie niepotrzebne. Blada ręka z pędzlem w dłoni dotychczas wręcz automatycznie wypisująca starannym pismem papiery zatrzymała się nagle. Utkwił spojrzenie w zegarze, którego tykanie wydawało się nadzwyczajnie głośne w pogrążonej w nocnej ciszy rezydencji. Dochodziła godzina pierwsza. Kolejny dzień niebawem znów się zacznie. A on czekał, wypełniając nie swoją biurokratyczną robotę. W głębi siebie oczekując jego bezpiecznego powrotu. Właściwie robił to od czasu, gdy zmierzyli się ze sobą, a później po walce z Kurosakim i całym zamieszaniem związanym z Aizenem zastał go w swojej sali szpitalnej. Pamiętał jak wtedy zasugerował mu, że pewnie nie cieszy go fakt jego przeżycia. Naprawdę wtedy uważał, że tak było. W końcu zasłużył na to sobie swoimi działaniami. Nie spodziewał się, że zaprzeczy. Tamta prosta sytuacja w szpitalnym oddziale uświadomiła mu, jak bardzo wartościową osobę przy sobie miał, na którą z całą pewnością nie zasłużył. Był jednak wdzięczny. Tamte wydarzenia pozwoliły mu się nieco otworzyć. Chyba nawet ich relacja miała w sobie coś na kształt przyjaźni, mimo wciąż trzymania się w jakimś stopniu klanowych reguł przez kapitana. Właśnie dlatego teraz siedział i się zamartwiał, gdy powrót z misji jego porucznika się wydłużał i kolejny dzień nie dostawał żadnych informacji na jego temat. Dopytywać się nie zamierzał, bo nigdy wcześniej tego nie robił, więc nie będzie tego zmieniać. Wzbudziłoby to wśród shinigamich niepotrzebne zainteresowanie. Odłożył pędzel i wstał ze swojego miejsca, czując, że dłużej już tu myśląc o tym wszystkim nie usiedzi.      

  Opuścił mury rezydencji ubrany w jasną szatę, pozbawiony szlacheckich spinek, które na co dzień miał we włosach i kapitańskiego haori. Godzina była na tyle późna, że te rzeczy nie były mu teraz do niczego potrzebne. Jeśli kogoś spotka to zapewne będzie taka persona zbyt pijana, aby bardziej kontemplować nad tym jak się prezentuje. Jego nogi mimowolnie poprowadziły go w kierunku bramy, a on jak zwykle starał się w tym czasie zrozumieć samego siebie. Pojąć te emocje, które czuł. Zdążył się już pogodzić z ich występowaniem, bo nie mógł nic na to poradzić. Z początku wydawało mu się to trudne, bo było to zjawisko niezrozumiałe, frustrujące i nowe. Teraz chciał rozszyfrować to zmartwienie. Kłująca czasem obawę, że już nie wróci, którą natychmiast od siebie odsuwał. Nie chciał przyjmować takiego scenariusza do siebie, nawet jeżeli patrząc na ich życie był prawdopodobny. Ufał mu, że wróci do niego cały, nawet jeśli mógłby być nieco poobijany. Nie potrafił wyobrazić sobie sytuacji, gdzie miałby go z resztą oddziału pochować, a później jego miejsce zająłby ktoś inny. Zadziwiało go to nieco, bo przy swoim poprzednim poruczniku nie miał podobnych myśli. Tamten shinigami był mu praktycznie obojętny.

Może to dlatego, że swojego obecnego zastępce bardziej do siebie dopuścił?

Zmarszczył lekko brwi, starając się wyciągnąć od samego siebie odpowiedź na to pytanie. Prawdę, która zapewne nigdy nie ujrzy światła dziennego poza jego świadomością. Byłaby słabością, a one były niedopuszczalne. Uświadomił sobie, jak bardzo się do niego przywiązał. Jak wiele znaczyła jego obecność w jego życiu. W jak dużym stopniu go polubił i jak bardzo zależało mu na tej konkretnej więzi. Był chyba pierwszą od dawna osobą, której obecności u swego boku pragnął. Na swój sposób też się z niej cieszył. Wnioski te były tak zaskakujące i nowe, że zatrzymał się na środku niewielkiego mostku, wbijając w niego lekko zszokowane spojrzenie. 

  W końcu w domu. A przynajmniej to był jeden z tych dni, gdzie powrót do Społeczności Dusz był dla niego, niczym upragnione wakacje. Ludzki świat był miejscem, gdzie zaczął spędzać na misjach wiele czasu, mając miasto Karakura prawie za drugi dom. Jednak zdarzały się chwile, gdzie miał tego miejsca dość, a powrót do życia wśród innych bogów śmierci dawał ukojenie, mimo że wykonywał tu wiele obowiązków. Przerwał swoje rozmyślania, gdy ujrzał znajomą sylwetkę w okolicy mostu. Był jednak trochę za daleko, aby wiedzieć kogo dokładnie zobaczył. Niedługo się pewnie przekona, bo sam zmierzał w tamtym kierunku.

Wreszcie rozpoznał naprzód reiatsu, a później już wyraźniej go widział, choć sam raczej nie został spostrzeżony. Wyglądał na bardzo zamyślonego, choć w momencie, gdy nagle przystanął na środku mostu pod wpływem jakiegoś nagłego impulsu przyśpieszył kroku, aby znaleźć się zaraz przed nim.

- Kapitanie? Coś się stało? - słowa wyrwały się z jego ust, zanim zdołał nad tym pomyśleć.

Powinien się naprzód wytłumaczyć, dlaczego nie dawał od kilku dni znaku życia, gdzie jego misja powinna już dawno się zakończyć. W zasadzie miał zamiar zmierzyć się z usprawiedliwieniem jutro, ale nie spodziewał się zastania tu swojego przełożonego. Nie był w stanie chcieć się zmyć, gdy ewidentnie go coś trapiło. W innych okolicznościach może by spróbował, nawet jeśli doskonale wiedział, że to nie wyjdzie. 

  Kuchiki nie sądził, że nie jest sam. A tym bardziej nie spodziewał się usłyszeć ten konkretny głos. Przez moment miał miał obawę, że ma omamy słuchowe spowodowane zmęczeniem i nadmiernym roztrząsaniem tematów, w których nie był dobry. Wziął się jednak w garść, starając się przybrać na twarz wyuczoną maskę wręcz nieprzeniknionej neutralności. W momencie kiedy mu się to udało uniósł głowę, spoglądając na stojącego przed nim mężczyznę. Był w stanie skutecznie zamaskować zaskoczenie, jakie odczuł zmieszane z niesamowitą ulgą, że wrócił.

- Renji. Nic się nie stało – postanowił odpowiedzieć wreszcie na zadane mu wcześniej pytanie.

- Na pewno? Wyglądałeś na przejętego czymś. Do tego raczej nie chodzisz na takie nocne wędrówki. - stwierdził, bo nie przekonało go to zapewnienie.

Lekko jednak zdziwiło go to, że wydawał się rozluźnić, gdy go zobaczył. Po części naprawdę wyglądało, jakby jego powrót odsunął to co go trapiło.

- Tak, na pewno – rzucił z lekkim zniecierpliwieniem w tonie – Raczej nie chodzę? A ty skąd o tym możesz wiedzieć? - spytał, nawet nie kryjąc delikatnego zdezorientowania.

- No tak. Wyczułbym chociażby podczas mojej warty, gdybyś urządzał sobie takie spacery – stwierdził, bo jednak nocą, gdy większość śpi było łatwiej o rozróżnienie konkretnej energii duchowej, która wskazywała na to, że dana osoba nie spała.

Nie spodziewał się, by tak zwracał uwagę na jego reiatsu. Z drugiej strony przez moment zrobiło mu się z tego powodu miło.

- Rozumiem. Masz rację, po prostu dziś musiałem się przewietrzyć – uznał, spoglądając na niego uważnie. - Jednak będę już wracał – dodał, bo już nie miał powodów do wędrówek z winy dręczących go zmartwień.

- Odprowadzę cię – stwierdził, a skoro Kuchiki nie zaoponował, to zaraz udał się z nim w kierunku rezydencji.

Drogę przebyli w ciszy, przerywaną tylko przez świerszcze lub inne dźwięki natury. Nie było w niej jednak nic niezręcznego. Zatrzymał się przed schodami prowadzącymi do drzwi wejściowych.

Byakuya wszedł po nich, zatrzymując na szczycie.

- Dobranoc, poruczniku – odezwał się, zerkając na niego. - Rano będziesz musiał mi trochę rzeczy wyjaśnić – dodał, aby nie myślał sobie, że jego nieporuszanie tego tematu związane jest z zapomnieniem albo odpuszczeniem.

- Dobranoc, kapitanie – odpowiedział i na jego kolejne słowa zareagował dźwiękiem pełnym zawodu. - A mogę się chociaż wyspać? By złożyć bardzo dobre wyjaśnienia? - spytał po części żartując, choć faktycznie chciał móc trochę pospać.

Do tego coś czuł podskórnie, że naprawdę przyda mu się dobre wytłumaczenie.

- No niech ci będzie – zgodził się, pozwalając sobie na lekką nutę załamania i rozbawienia w głosie.

Odwrócił się w kierunku drzwi i postąpił kilka kroków, gdy nagle się zatrzymał.

- Renji – zaczął, rzucając mu spojrzenie przez ramię, gdy ten odwrócił się w jego kierunku. - Witaj w domu – dokończył, sięgając dłonią do klamki.

Porucznika w pierwszej chwili zaskoczyły te słowa, ale jednocześnie uszczęśliwiły.

- Wróciłem, kapitanie – rzucił, zanim drzwi zamknęły się za Kuchikim, na którego ustach przez moment zamajaczył delikatny uśmiech.

Ruszył do baraków szóstego oddziału z myślą, że to właśnie tutaj jest jego prawdziwy dom.