Witajcie!
No i dotarliśmy do tego ostatniego rozdziału. Kocham tą historię, a jak postawiłam ostatnią kropkę kilka miesięcy temu czułam się wręcz zszokowana, ale i pewną pustkę. Jestem dumna z tej historii, bo dużo dzięki niej odkryłam w sobie, jako autor. Ta część jest kompletna, ale być może kiedyś dokończę planowanie drugiej części i znowu do tego świata wrócę. Dziękuję wszystkim, który czytali tą historię i na nią czekali oraz za wszystkie motywujące mnie komentarze.
_____________________________________________________
Hashirama leżał z głową na kolanach Madary. Widział jego
przerażenie w onyksowych oczach, gdy wracał do niego wzrokiem, po
tym jak chwilę wcześniej obserwował drogę. Wyglądało to trochę,
jakby nerwowe zerkanie na niego i autostradę mało przyśpieszyć
dotarcie do szpitala. Obaj jednak wiedzieli, że to tak nie działało.
Przyglądając się mu tak, zaczął mimowolnie wspominać proces
jaki przeszedł tworząc go. Od szalonego pomysłu, który według
niego nie miał prawa się udać, aż do ludzkiej formy
zafascynowanego światem chłopca i do stanu obecnej dorosłej formy.
To było wszystko dla niego jak szalony sen. Obecnie trudno było mu
nawet w to uwierzyć, choć Madara był jak najbardziej rzeczywisty.
Sięgnął swoją ręką do jego dłoni i splótł razem ich palce.
Brunet rzucił mu
nieco zagubione spojrzenie, zerkając na ich złączone dłonie po
chwili. Senju uśmiechnął się lekko, gdy Uchiha wzmocnił ich
uścisk. Hashirama przyglądał mu się uważnie, pragnąć jak
najdokładniej wyryć sobie jego obraz w pamięci. Był przepiękny.
Cieszył się i był
dumny z tego, że go stworzył. Tonięcie w tych myślach i
przywoływanie tak pozytywnych emocji pozwalało mu ignorować fakt,
że czuł się coraz gorzej i słabiej. Nie mógł już dłużej
ignorować uczucia, że jego płuca wydawały się płonąć, przez
to jego oddech stał się cięższy i coraz bardziej urywany.
- Długo jeszcze? -
zapytał Madara, przerażony nagłym pogorszeniem się stanu doktora.
- Robię co mogę! -
warknął Tobirama, bo jego też to wszystko stresowało.
Nie był w stanie
niektórych rzeczy przeskoczyć, choćby nie wiadomo jak bardzo tego
pragnął. Zacisnął mocniej dłonie na kierownicy, wymijając
kolejne samochody.
Starał się
trzymać w tym wszystkim, choć teraz nawet wychowanie ich ojca nie
pomagało. Pierwszy raz tak się bał. W sumie był przerażony. Nie
chciał go stracić. Nie ważne jak głupim, nieodpowiedzialnym i
załamującym starszym bratem był. Na tą chwilę nie potrafiłby
wyobrazić sobie, że go po prostu zabraknie. Wydawało mu się to
absurdalne, a wręcz niemożliwe. W końcu zawsze od dziecka był.
Hashirama zerknął na drogę. Czuł się coraz bardziej źle, a w
mieście będą musieli jeszcze zwolnić. Musiał przyznać, że
oberwał czymś naprawdę porządnym.
- Tobirama, Madara –
zaczął wkładając sporo wysiłku, aby go usłyszeli i głos mu się
nie łamał.
- Cicho, bracie.
Lepiej nic nie mów i oszczędzaj siły. Jeszcze troszeczkę i
będziemy – zapewnił go młodszy brat, zaciskając mocniej palce
na kierownicy.
- To nie pomoże,
Tobirama. Chciałbym, żebyście mnie wysłuchali, dopóki jeszcze
mam siłę.
Obydwoje ostatecznie
kiwnęli głowami i czekali na jego słowa.
- Madaro chciałbym
ci powiedzieć, że stan, w jakim znalazłeś się w bazie był
związany z ukrytym bojowym programem, który ci zainstalowałem.
Chciałem, byś był bezpieczny, choć miałem też nadzieję by nie
musiał być aktywowany. Czułeś, że coś się zmieniło, prawda? -
zapytał, spoglądając na niego.
- Tak i chyba
rozumiem, dlaczego wolałbyś bym nie musiał tego używać –
przyznał, czując uścisk w gardle.
- W takim razie
uważaj, Madaro. Łatwo możesz się w tym stanie zatracić –
przyznał, bo mogło do tego dojść. Nie miał jednak okazji, aby
nauczyć go o tym więcej. Wierzył jednak, że sobie poradzi.
- Chciałbym
przekazać ci teraz coś ważniejszego. Jestem z ciebie dumny i
wdzięczny za czas jaki mogłem z tobą spędzić. Cieszę się, że
zaakceptowałeś mnie, jako swojego Stwórcę. Nie byłeś
rozgoryczony i zły za to jak powstałeś. Bałem się, że tak mogło
się wydarzyć, wiesz?
- Wiem. Nie mogłem
trafić lepiej. Jesteś naprawdę dobrą osobą i ciesze się, że
dałeś mi życie – Uchiha z trudem przełamał uścisk w gardle
jaki czuł. Z całych sił starał się nie rozkleić, bo wiedział,
że gdy popłyną łzy nie będzie mógł skupić się na tym, co
profesor chciał mu przekazać.
Hashirama sięgnął
dłonią jego policzka i lekko go po nim pogładził.
- Jakąkolwiek drogę wybierzesz, to będzie w porządku. Zawsze będę
ci kibicował, mimo że w moich marzeniach pragnę byś mógł wieść
życie, które tylko będzie czyniło cię szczęśliwym. Życie
jednak jest mieszanką słodko-gorzką. - powiedział, spoglądając
w lśniące smutkiem onyksowe tęczówki.
Opuścił dłoń,
którą trzymał na jego policzku. Spojrzał w kierunku środkowego
lusterka, bo tylko w taki sposób mógł popatrzeć na brata.
- Tobirama chciałem
ci podziękować za to, że zawsze przy mnie byłeś. Znosiłeś moje
napady depresji, uzależnienia i inne moje dziwactwa – zaczął,
uśmiechając się delikatnie na wspomnienia, które przeszły przez
jego głowę.
- Bracie, przestań
tak mówić, błagam. Będziemy niedługo na miejscu i wszystko się
ułoży, więc nie gadaj bzdur.
- Ciesze się, że
mam takiego brata. Dasz sobie radę. Nie pozwól tylko pochłonąć
się rozpaczy. Jest jeszcze tyle rzeczy, które chciałbym ci
powiedzieć, ale myślę, że te są najważniejsze; kocham cię,
bracie – zmusił się, aby ukryć cierpienie w swoim tonie,
starając się zatuszować fakt, że w rzeczywistości coraz większy
ból przez truciznę ogarniał całe jego ciało.
Przymknął oczy
zaciskając usta, bo takie fale cierpienia przypływały i odpływały
z różną siłą. Czasem chciało mu się krzyczeć, a innym razem
łatwiej było to znieść. Poczuł dłoń, która zacisnęła się
na jego i odwzajemnił uścisk.
W pewnym momencie z
jego gardła wyrwał się krzyk. Był krótki, ale przepełniony
całym cierpieniem, z którym walczył. Po tym nastąpiła ulga.
Madara przeraził
się, gdy Hashirama nagle wrzasnął. Chwilę później uścisk
dłoni, którą trzymał całkiem się rozluźnił, a z kącika ust
Senju wypłynęła strużka krwi. Sięgnął dłonią, aby sprawdzić jego puls, ale nic nie
poczuł. Obraz zaczął mu się rozmazywać, a ciepłe łzy spłynęły
wartkim strumieniem po twarzy.
Emocje, które nim
zawładnęły były przytłaczające. Nie doświadczył nigdy czegoś
takiego. Zalał go taki wodospad cierpienia i smutku, że miał
wrażenie, jakby mógł w nim utonąć. Nie myślał wiele, gdy
przytulił do siebie pozbawione życia ciało swojego stwórcy.
Pozwolił uczuciu straty nim zawładnąć, trzymając najbliższą
sobie osobę w ramionach. Teraz nie miał już nikogo.
Tobirama starał się trzymać emocje na wodzy. Płacz, który
słyszał za plecami szybko zmienił się w pełne rozpaczy upiorne
zawodzenie. Zdjął nogę z gazu, wiedząc już, że dotarcie do
szpitala nie miało już znaczenia. Skręcił dość gwałtownie, gdy
prawie przegapił zjazd na parking, gdzie się zatrzymał przy jakimś
fastfoodzie. Odetchnął głębiej, zakrywając twarz dłońmi. Z
zewnątrz mógł wydawać się bardzo dobrze panować nad sobą, ale
to co czuł było jak najgorszy koszmar. Miał wrażenie, jakby
znalazł się w Piekle. Fakt, że nie zdążył go ocalić wydawał
mu się abstrakcyjny. Wiedział jednak, że wystarczyło mu się
odwrócić, aby potwierdzić tego autentyczność. Wydawało mu się,
jakby pękał, niczym szkło mając rozlecieć się na kawałki.
Fizycznie wciąż jednak był cały.
Madara dał radę jakoś powoli się uspokoić i przestać płakać.
Otrzeźwił go też nieco gwałtowny zjazd na parking. Przetarł
dłonią zaczerwienione i wilgotne oczy, spoglądając po chwili na
rozluźnioną, zastygłą w bezruchu twarz profesora. Wyglądał,
jakby po prostu sobie usnął.
Od ponownego
zatopienia się w smutku uchroniły go słowa, które wcześniej
naukowiec skierował do swojego brata. ,,Nie daj pochłonąć się
rozpaczy’’ – dźwięczało w jego głowie, wypowiadane znajomym
głosem, niczym błaganie. Postanowił go wysłuchać. Odetchnął,
przymykając oczy, by wziąć się wreszcie w garść. Odchrząknął
z nadzieją, że jego głos nie będzie się łamał zdradziecko.
- Powinniśmy go
pochować – odezwał się na szczęście spokojnie, wbijając
spojrzenie w Tobiramę, który trwał w bezruchu. Uchiha zaczął się
zastanawiać czy on w ogóle go usłyszał, gdy ten wyprostował się
nagle.
- Masz rację. -
odparł, spoglądając uparcie przed siebie.
Nie chciał na niego
patrzeć.
-Tylko gdzie? Nie
mamy też żadnej trumny.
- Zostaw to mnie –
stwierdził wypranym z emocji tonem i wyszedł z samochodu.
Odszedł kawałek i
wyciągnął z kieszeni telefon. W tej chwili nienawidził swoich
znajomości. Świadomości tego kogo musiał pożegnać także.
Przyłożył telefon do ucha i czekając aż druga strona odbierze
żywił nadzieję, że reszta się bezpiecznie zdołała wycofać. Po
krótkiej rzeczowej rozmowie rozłączył się, zanim mogły posypać
się jakieś słowa współczucia. Wrócił do samochodu i zapalił
silnik. Zastanawiał się chwilę czy dobrze zrobił, podając inny
adres niż cmentarz z rodzinną kryptą. Hashirama jednak zawsze był
inny od nich. Unikalny w sposób niepowtarzalny. Czasem mu tego
zazdrościł. Indywidualności i drążenia uparcie własnej ścieżki,
nie dbając o niezadowolenie rodziny, w której się wychowali.
Ruszył powoli z parkingu, czując pewność, że postąpił
słusznie.
Powinien spoczywać
na ziemi, która była mu bliska.
Madara był zaskoczony, gdy okazało się, że przyjechali pod
laboratorium. Do tego pod wejściem stała elegancka brązowa trumna.
Tobirama otworzył mu drzwi i chwilę później złożył do niej
delikatnie ciało Hashiramy. Miejsce pochówku wybrali razem. Na
wzniesieniu, gdzie był piękny widok na polanę i dalej zaczynający
się las. Pracę nad wykopaniem grobu i złożeniem do niego trumny
oraz zasypaniem wykonali w milczeniu. Teraz spoglądał na skończony
efekt ich pracy.
Słońce już
chyliło się ku zachodowi. Myślał o tym, że chyba nie będzie w
stanie prowadzić spokojnego i bezpiecznego życia, jakiego dla niego
chciał. Patrząc na ten kopiec uczucie straty wywierało dziurę w
jego sercu, której nie dało się zasklepić.
Stracił jedynego
człowieka, który go kochał. Osobę, dla której w całym tym
wielkim świecie coś znaczył. On w końcu nie był jak inne istoty
ludzkie, które rodząc się miały swoje korzenie i rodzinę.
Zacisnął dłoń w
pięść.
Zemści się.
W końcu i tak
chcieli jego. A on już nie miał nic do stracenia, więc mógł
pójść z nimi na wojnę.
- Za jakiś czas
będzie tu odpowiedni nagrobek.
- To dobrze.
Zasługuje na to. - Uchiha odwrócił się w kierunku laboratorium. -
Dziękuję, że próbowałeś go ze mną uratować – rzucił,
zerkając na niego krótko przez ramię, zanim zaczął schodzić w
dół.
Tobirama spoglądał na oddalającą się coraz bardziej sylwetkę
obiektu. Nie potrafił myśleć o nim inaczej niż jak o naukowym
projekcie, za który jego brat stracił życie. Gdyby tylko nie
istniał, to jego brat by był tutaj z nim żywy. Nienawidził tego
eksperymentu. Winił go za to wszystko, a fakt, że Hashirama
przyzwolił w jakimś stopniu na to wszystko go nie usprawiedliwiało.
Jego brat miał tendencję do podejmowania głupich decyzji. W oczach
młodszego Senju ta na pewno taka była. Spędził jeszcze trochę
czasu myśląc o tym wszystkim, zanim wrócił do samochodu i
odjechał.
Madara wszedł do laboratorium i zapalił światła.
- Wróciłem –
rzucił w przestrzeń, kierując do pomieszczenia ze skrzydlatym
przyjacielem.
- Witaj. Jak poszło?
- Źle, wręcz
tragicznie. Nie udało się uratować profesora – odezwał się,
zdejmując nakrycie z klatki.
- Przykro mi to
słyszeć – przyznała sztuczna inteligencja.
Izuna podleciał na
drugą stronę klatki, której prętów się uczepił spoglądając
na Uchihę.
- Już, już –
rzucił, gdy ptak wcisnął dziób między szpary i zabrał się za
danie mu świeżego jedzenia i wody.
Następnie usiadł w
fotelu i patrząc jak jego pierzasty przyjaciel je i pije rozmawiał
ze sztuczną inteligencją na temat przeniesienia jej do specjalnego
urządzenia, które w wolnym czasie opracował Hashirama. Dowiedział
się jak to zrobić i zajął się tym. W międzyczasie wziął się
za szukanie rzeczy, które mogą się mu jeszcze przydać. Gdy
wszystko przygotował pozwolił sobie na sen.
Kolejnego dnia stał
w drzwiach z plecakiem na plecach, papugą siedzącą mu na ramieniu
i komunikatorem ze sztuczną inteligencją, który ściskał w dłoni.
Milion razy zastanawiał się czy opuszczenie tego miejsca to taki
dobry pomysł, ale nie miał wyjścia. Musiał stąd odejść.
Ciągle się
przemieszczać i posmakować ludzkiego życia. Postawił krok na
przód, ruszając zaraz przed siebie.
Kakuzu i Hidan, gdy wrócili było już po wszystkim. Zetsu zniknął,
gdy tylko wkroczyli do bazy. Podążali znanymi korytarzami, gdzie w
niektórych było widać ślady wcześniejszego starcia w postaci
krwi na podłodze i ścianach.
- Będę musiał
wycenić szkody – burknął niezadowolony Kakuzu.
Jego partner
wywrócił oczami, nawet nie zdziwiony tymi słowami.
- Tym się martwisz?
Ominęła nas cała zabawa! - rzucił oburzony. - Tyle osób mogłem
złożyć w ofierze.
- Twoje modły
trwałyby wtedy w nieskończoność.
- Wcale nie!
Uwinąłbym się z tym szybko – zaprzeczył.
- Nie wierzę ci.
Wiem ile trzeba na ciebie czekać tylko przy jednym trupie. Następni
w kolejce zaczęliby się nam w korytarzach rozkładać – rzucił
złośliwie.
Kłócąc się
dotarli do salonu, w którym spotkali Itachiego. Skarbnik organizacji
zapytał go o szczegóły tego co tu się wydarzyło.
W tym czasie Deidara siedział przy łóżku Sasoriego w budynku,
który został przerobiony na szpital doktora podziemi. Lekarz jakiś
czas wpuścił blondyna oznajmiając, że zrobił ze swojej strony co
się dało. Reszta zależy od woli przeżycia lalkarza. Trzymał
chłodną dłoń Akasuny, spoglądając na jego spokojną twarz. Jego
wręcz porcelanowy odcień skóry sprawiał, że dla Deidary
wyglądał jak marionetki, które robił. W jego oczach stał się
ucieleśnieniem sztuki, którą tworzył.
Nie podobało mu się
to.
Zacisnął mocniej
swoją dłoń na jego.
- Nie waż się mnie
zostawiać.