sobota, 26 grudnia 2015

Miniaturki.

Witajcie! Przybywam, z małą serią miniaturek. Starałam się napisać, choć jeden paring, który mi podsunęliście. Dziękuję Wam za to, bo wasz udział mobilizował mnie do stworzenia ich.
________________________


Tytuł: Syndrom sztokholmski.
Ship: Midam

 
  Trzy lata. Dokładnie tyle czasu upłynęło, gdy zostałem wtrącony w otchłanie Piekieł do klatki Diabła. Wytrzymałem tyle czasu z dwoma wściekłymi archaniołami. Byłem zabaweczką, pochłoniętego przez gniew Wodza Zastępów Niebieskich. Doskonale pamiętał tą żywą nienawiść w jego oczach, która stała się namacalna, gdy sfrustrowany stosował na mnie wymyślne tortury, od których nie raz z krzyku zdarłem sobie gardło. Początkowo szczerze nienawidziłem tego. Później do tego przywykłem. Teraz myślę, że to pokochałem. Od dłuższego czasu nic mi nie robił. Siedział w kącie naszej wspólnej celi, nie robiąc zupełnie nic. Denerwowało mnie to. Wolałem go władczego, przesyconego gniewem. Gotowego, aby siać zniszczenie. Poderwałem gwałtownie głowę, gdy nagle klatka wstrząsnęło. Zerknąłem na swoich współwięźniów, którzy wymienili ze sobą porozumiewawcze spojrzenia. Z gardła mojego archanioła zaraz potem przeraźliwy wrzask. Spojrzałem na niego, gdy podniósł się z miejsca i odwrócił, w moją stronę. W zielonych oczach błyszczał tak dobrze znany mi gniew, lecz tym razem byłem w stanie doszukać się w nim jeszcze grama szaleństwa. Podszedł do mnie i wyciągnął rękę. Musnął ledwie mój policzek opuszkami. A ja wtedy zacząłem się spalać. Czułem, jak ogień zaczął trawić moje stopy. Wrzasnąłem. Byłem jednak szczęśliwy. Wszystko wróciło do normy.

Tytuł: Archangel guardian.
Ship: Gabriel x Chuck


  Tak wiele czasu minęło, odkąd odszedłeś z Niebios, zamieszkując na Ziemi. Zostawiłeś swe idealne dzieci i przez długi czas nie wiedzieliśmy, gdzie się znajdujesz. Dopóki nie zacząłeś spisywać historii Winchesterów. Udało mi się ciebie odnaleźć. Wieczorem pojawiłem się przed twoim domem, skryty w mroku, patrzyłem jak piszesz, mając pod ręka szklankę z whisky. Jeśli wiedziałeś o mojej obecności, to w żaden sposób na nią nie reagowałeś.
  Pewnej chłodnej nocy zacząłem się zastanawiać, czy cię jeszcze obchodzimy. Obserwując twe obecne życie zacząłem mieć wątpliwości. Byłem twoim synem i dawne wspomnienia z czasów, gdy byliśmy rodziną odżyły. A teraz? Nawet nie potrzebowałeś nas. Wolałeś siedzieć na tej planecie w samotności. Nie mogłem tego zrozumieć, choć bardzo tego chciałem.
  Zdziwiło mnie, gdy pewnego razu wyszedłeś przed dom i zacząłeś iść w moim kierunku. Myślałem, że mi się wydaje, lecz tak nie było. W końcu zatrzymałeś się przede mną, a ja nie byłem w stanie nic powiedzieć. Nie miałem pojęcia, co powinienem zrobić. Spuściłem głowę w dół, czując się niegodnym, abyś stał przede mną.
- Gabrielu, podnieś głowę - usłyszałem tak dobrze znany sobie głos, a tak dawno nie słyszany. Wykonałem polecenie, wpatrując się w twarz Stwórcy. Widząc znajomą łagodność malującą się na jego obliczu, podszedłem i przytuliłem się ufnie. Z potężnego archanioła tylko przy nim byłem, niczym zagubione dziecko, mające swoje słabości. Przymknąłem oczy, czując jak mnie obejmuje. Czułem się bezpiecznie.
- Nie zostawiaj mnie już nigdy, tato - wyszeptałem. Nie chciałem odczuć jego starty po raz kolejny. Po chwili dostałem odpowiedź, której postanowiłem zaufać.
- Nie zostawię cię, Gabrielu.

Tytuł: Piekielny Kusiciel
Ship: John x Azazel

 
 Od dnia, w którym zginęła moja żona, co dzień śniłem koszmary, widząc jak ogień ją pochłania i gdy uciekłem z płonącego domu. Widziałem, przez chwilę postać stojącą w oknie, obserwującą mnie złotymi ślepiami. W końcu poznałem istotę, która zabiła moją żonę. Tym razem również poznałem go we śnie. Przedstawił mi się, jako Azazel i wyjaśnił wszystko. Początkowo nie potrafiłem uwierzyć jego słowom. W końcu był demonem. Nienawidziłem go, stałem się przez to łowcą, niszcząc różne nadprzyrodzone szkarady. Przez jakiś czas nie miałem z nim kontaktu. W końcu powróciły sny. Nie wiem nawet kiedy, ale zacząłem prowadzić z nim normalne rozmowy. Zdarzało mu się nawet udzielanie mi rad. Moja nienawiść zaczęła stopniowo zanikać, ale nie mogłem porzucić raz obiecanej zemsty. Odwlekałem ten moment, jak tylko mogłem. Polubiłem tego podstępnego demona. Nie chciałem tego przed sobą przyznać, ale przywiązałem się do jego ciągłych odwiedzin, jako nocne mary. Pewnego dnia jednak zmusiłem go, aby odszedł, przywdziewając maskę nienawiści, każąc mu się wynosić, w końcu miałem zamiar go zabić. Udało mi się. Odszedł, posyłając mi jedynie cwany uśmieszek. Zapadanie w sen jednak już nigdy nie było takie samo.

Tytuł: Stara miłość nie rdzewieje.
Ship: Mystrade. 

 
  Dawno temu Mycroft Holmes i Gregory chodzili do jednej szkoły, w której się poznali. Od tego czasu spędzali ze sobą wiele chwil, a ich więź się rozwinęła na tyle, że stali się kochankami. Sielankę ich życia przerwało nagłe odejście Mycrofta ze szkoły. Zniknął z dnia na dzień, bez słowa pożegnania. Od tej pory się nie spotkali. Aż do teraz. Minęło tyle lat, lecz go poznał. Wysiadł z samochodu, podchodząc do Sherlocka i o czymś z nim rozmawiając. Przez chwilę Gregowi zdawało się, że go zauważył, choć nie był pewien, gdyż starszy Holmes wydawał się pochłonięty prowadzoną konwersacją. Obecny inspektor Yardu przestał się wpatrywać w Mycrofta, starając się wrócić zainteresowaniem do swoich obowiązków. Widok jego dawnej miłości jednak coś w nim poruszył.
  Od czasu tej akcji nie widział Mycrofta przez dłuższy okres, dopóki pewnego dnia osobiście nie przekroczył progu jego gabinetu. Gdy uniósł wzrok na swojego gościa zaniemówił, choć jeszcze sekundę temu chciał udzielić reprymendy,  że się puka. Holmes podszedł do jego biurka i oparł na nim dłonie. Nim inspektor zdążył otworzyć usta, usłyszał pytanie;
- Wciąż mnie kochasz?
Lestrade milczał dłuższą chwilę, wpatrując się w jego oczy. W ostatnim czasie, gdy po tak długim okresie rozłąki zobaczył go po raz pierwszy, jego dawne, wydawało się zapomniane uczucia odżyły. Wiedząc, że stojący przed nim mężczyzna jest poważny, wydusił z siebie ciche tak. Wtedy Mycroft pochylił się i złączył ich usta w pocałunku. Greg już wtedy wiedział, że nie tylko on tęsknił.

Tytuł: ''When God is gone and the Devil takes hold''
Ship: Samifer

 
  Modlił się codziennie. Jednak jego modlitwy nigdy nie spotkały się z odpowiedzią od Boga. Był tylko Szatan. Zawsze przy nim czuwał. Zrozumiał to dość późno, gdy odebrano mu Upadłego. Dla Sama nigdy nie było Boga. Był tylko Niosący Światło, który chciał go posiąść. Wskazać przeznaczenie, wziąć we władanie. Teraz nie czuł jego obecności. A był gotowy oddać mu teraz wszystko. Całego siebie. Przymknął oczy. Uchylił je chwilę później, gdy drzwi od pokoju otworzyły się ze skrzypnięciem. Jego źrenica rozszerzyły się, w niemym szoku, gdy ujrzał postać, która stała w progu.
- Lucyfer - wyszeptał, wyciągając w jego stronę dłonie.
- Sam Winchester. Tęskniłeś? - spytał, z bezczelnym uśmieszkiem malującym się na jego twarzy. Łowca już wtedy wiedział, że to będzie niezapomniana noc. W końcu miał swego Boga.

Tytuł: Dwie strony medalu.
Ship: James Moriarty x Mycroft Holmes. 

 
  Ciemność nie może istnieć bez światłości. To jest idealna równowaga. On był po stronie aniołów, skąpany w światłości, lecz nosił w sobie mrok. Rząd Brytyjski, z którym igrał. Stali po przeciwnych stronach barykady, lecz i światłość potrzebuje mroku, nie tylko tego własnego. Właśnie dlatego ich wspólna przygoda rozpoczęła się, gdy Mycroft Holmes pod osłoną nocy odwiedził Jamesa Moriart'ego. Oddawał mu swoje światło, pragnąć skrawka jego ciemności. Każdej nocy, w której go odwiedzał, widział błysk w oczach tego przebiegłego zbrodniarza. Zawsze wtedy myślał, że wygląda pięknie. Ciemność z namiastką światła. To wszystko kończyło się, gdy zaczynał budzić się świt, a gorąco nocy zdążyło prysnąć. Holmes wychodził i znów dla świata byli przeciwnikami.

Tytuł: Nauczę cię kochać po ludzku.
Ship: Michał x Gabriel.


   Po Upadku swego ucznia i brata cierpiał. Lucyfer zdradził ich wszystkich. Czuł, że zawiódł nie tylko Ojca, ale i całe Niebiosa. W końcu to on go wychował. Unikał każdego od kilku dni. Siedział i rozmyślał, gdzie mógł popełnić błąd, zastanawiając się, dlaczego go stracił. Odwrócił głowę, gdy poczuł ciepłą dłoń na ramieniu, napotykając brązowe tęczówki młodszego brata. Wtedy też zdał sobie sprawę, że Gabriel też bardzo cierpi, w końcu to był jego opiekun. Jednak na zewnątrz pozostawał silny. Michał tego dnia postanowił go chronić i dobrze nim opiekować. Nie chciał, by ktoś go znów zranił. Chciał, aby najmłodszy archanioł wciąż się śmiał i nie zmienił. Ten cel podniósł na nogi Michała.
   Opiekował się nim, jak najlepiej mógł, będąc jednocześnie głową Niebios. Znosił jego psikusy, wsłuchiwał w jego śmiech, aż pewnego dnia Gabriel przeniósł się na Ziemię. Zaczął żyć wśród ludzi, którymi Michał tak otwarcie gardził. Próbował nie tęsknić za nieznośnym bratem, dzięki któremu Niebiosa tętniły życiem bardziej niż zwykle, za sprawą jego sztuczek. Starał się skupić na byciu dobrym synem.
   Był zaskoczony, gdy pewnego dnia Gabriel wrócił i z łobuzierskim uśmieszkiem na ustach oznajmił:
- Nauczę cię kochać po ludzku.
Michał nie zdołał nawet wnieść sprzeciwu, bo najmłodszy archanioł zatkał mu usta swoimi własnymi. Wicekról Niebios po chwili uznał, że to co robi jest przyjemne i spróbował się dostosować. Poddał się z tą myślą lekcji Gabriela, którą w przyszłości powtórzą jeszcze nie raz.

sobota, 12 grudnia 2015

Mój demon stróż.

Witajcie! Przybywam dziś z shotem, z którego jestem dumna. Zwłaszcza z jego długości, bo ma 876 słów, a razem znaków 6046. Do tego na fanpage'u bloga jest pewna prośba, która może być dla mnie dobrą motywacją, to pozwolę sobie tu ją powtórzyć, bo zapewne nie każdy zagląda na ta stronę, a tu może dostanę odpowiedzi. Jak wiecie, według planu, który ustanowiłam, następną notką powinien być Pamiętnik, lecz wpadłam na pewien pomysł, że mogę spróbować coś jeszcze w tym miesiącu napisać, poprzedzającego ów notkę. Pomysły są dwa, a mianowicie: 
- Mogę spróbować napisać jakiegoś song fica.
- A w drugim stworzyć kilka krótkich tekstów i tutaj możecie przyjść mi z pomocą, wypisując jakieś paringi, które przyjdą wam do głowy, nie przejmując się czy je znam czy nie. Spróbować zawsze można. Także liczę na Waszą pomoc. To tyle słowem, dłuższego wstępu niż zwykle. 
_____________________

    Skąpany w cieniach wątpliwości. Nie będący w stanie pojąć Boskiego Planu. Pogrążony w bezsilności i beznadziei. Tępym spojrzeniem wpatrujący się we wskazówki zegara, które jak na złość nie chciały się zatrzymać. Każdy mijający ułamek czasu przybliżał moment ostatecznej walki. Dwie najbliższe mu osoby albo zginą razem, albo tylko jedna z nich odda w tym starciu ducha. Dopiero teraz, gdy przeznaczona im prawda zakradła się na tyle, by niewidocznymi palcami muskać umysł najmłodszego archanioła i ciągle o sobie przypominać, zdał sobie sprawę, że nie wie co ma z tym zrobić. Siedzieć i czekać z założonymi rękami nie mógł. Nie wytrzymałby tego. Jego myśli nieustannie krążyły wokół tego tematu, co było dla niego jawną torturą, ale nie mógł przestać.
   Opadł ciężko na krwistoczerwoną, atłasową pościel łóżka. Musiał istnieć sposób, by jakoś to opóźnić. Zatrzymać na pewno nie dałby rady. Tylko Bóg byłby w stanie to zrobić, lecz na niego nie było co liczyć.  Zniknął, pozostawiając ich z tym wszystkim, na pastwę przewrotnego losu. Odetchnął głęboko, przymykając oczy. Musiał się skupić. Co mogłoby spowolnić cholerną Apokalipsę? Chciałby to wiedzieć, lecz i tym razem jego wyobraźnia zawiodła, choć zwykle była bogatą skarbnicą pomysłów. Było pewne rozwiązanie, do którego nie chciał się jednak za bardzo uciekać. Musiałby pozwolić sobie na to, aby jego serce pochłonął mrok. Otworzyć zakazaną bramę i wypuścić gamę bólu, żalu i wielu innych uczuć, które mogłyby zmienić go bezpowrotnie i doprowadzić do upadku. Myśl, by użyć tej opcji, co jakiś czas się pojawiała. Do tej pory udawało mu się odpychać ją od siebie skutecznie, lecz zmieniło się to kilka dni, po wypuszczeniu Lucyfera z klatki. Postanowił się poddać pokusie i zarazem jedynej opcji, jaką zdołał odnaleźć, która nie mogłaby ujść uwadze Michała, ani Lucyfera. Podszedł do okna i spojrzał na rysującą się za nim panoramę miasta, zaraz jednak skupił swój wzrok na własnym odbiciu w szybie. Przesunął opuszkami palców, po jego postaci malującej się na szkle i przymknął oczy. Teraz nadszedł czas, by sięgnąć po te grzeszne odczucia, które nie przystają komuś, kto nosił miano Bożego Wojownika. Robił to dla wyższego celu, tak starał się to sobie tłumaczyć. Miał już sięgnąć do zakazanych wrót, gdy poczuł dotyk na ramieniu. W nozdrza uderzył go znajomy zapach, a jego ciało momentalnie się spięło, jakby na niewypowiedzianą komendę. Otworzył oczy, patrząc w odbiciu szyby na postać stojącą za nim.
- Lucyfer - wyszeptał, czując uścisk w żołądku. Czuł się w tej chwili, niczym dziecko, które zostało przyłapane, na robieniu czegoś niedobrego. W pewnym sensie nawet tak właśnie było.
- Gabriel - wypowiedział to tonem, który wyraźnie sugerował, że doskonale wie, co młodszy brat próbował zrobić. Znał go w końcu, jak nikt inny, lecz to akurat działało w obie strony. Lucyfer nieco gwałtownym ruchem, odwrócił młodszego anioła przodem do siebie. Gabriel spojrzał w oczy Diabła, w których malowało się tak wiele emocji; ból, żal, strach oraz inne, będące tylko zbitym tłem. To ostatnie najbardziej go zaskoczyło. Nie wiedział, czego się tak boi. Nigdy nie widział u starszego brata tej emocji, która zwykle byłaby dla Upadłego oznaką słabości. Tym razem było zupełnie inaczej, skoro pozwolił mu tą emocję w sobie dostrzec. Ocknął się z zamysłu, czując dotyk na swoim policzku.
- Nie próbuj tego robić, Gabrielu. Wiem, że cierpisz i nie potrafisz pogodzić się z nadchodzących przeznaczeniem moim i Michała, lecz to nie jest rozwiązanie. Zmienienie losu, to nietrwałe przesunięcie nieuniknionego - tłumaczył mu cierpliwie, tak jak dawniej, gdy był mu mentorem. - Nie chcę niepotrzebnej twojej krzywdy, Gabrielu - oznajmił Szatan, z nadzwyczajną szczerością w głosie, gładząc delikatnie policzek młodszego brata.
- A ja nie chcę, byście musieli mieć takie zakończenie! - wykrzyknął nagle, patrząc na Niosącego Światło z pewną buntowniczością, którą ten nader dobrze znał.
- Wiem to doskonale, jednak to jest Słowo, z którym nawet ty nie jesteś w stanie się mierzyć. Twoje czyny są spowodowane nadzieją, której próbujesz się kurczowo trzymać. Rozumiem to. Znasz, mimo to prawdziwy wynik tej próby. W głębi swego serca czujesz nadchodzącą porażkę - dłoń Lucyfera przesunęła się z policzka, na szyję młodszego, dalej sunąc w dół, aż spoczęła w miejscu, gdzie było serce, którego bicie było w tej chwili tak dobrze wyczuwalne. - Już dobrze, Gabrielu. Możesz odpuścić. Tak musi być i się z tym godzę.Tym razem musisz przestać walczyć. Zrób to dla mnie, dobrze? - słowa te padły, wypowiedziane szeptem, a połączone z delikatną barwą głosu szatana, były wręcz kojące. Tym tonem zwykle wymawiał słodkie kłamstwa. Mącił w głowach śmiertelników i zwodził na pokuszenie. Najmłodszy archanioł doskonale o tym wiedział, ale nie dbał o to. Pozwolił mu się zwieść ten pierwszy i ostatni raz, zgadzając się na zaniechanie swego planu. Po chwili przyległ do zaskoczonego Lucyfera i się w niego mocno wtulił, zaciągając dobrze znanym sobie zapachem. Minął krótki moment, nim starszy archanioł odwzajemnił uścisk. Gabriel, po raz pierwszy od długiego czasu poczuł się bezpieczny, jak na ironię w silnych ramionach samego Diabła. Był to jednak jego Diabeł, który się o niego martwił i bał. Zrozumiał ten strach, który mu okazał. To była obawa przed tym, że stanie się nieczysty.
   Po chwili się wyprostował, gdy materialne ciało, do którego się przytulał zniknęło bez ostrzeżenia i pożegnania. Żaden z nich tego pożegnania nie pragnął. Gabriel wolał żyć iluzją, że gdzieś tam jest pilnowany przez szatańskiego mechanika. On sam, zaś stał się Aniołem Lucyfera. 

niedziela, 15 listopada 2015

Pamiętnik samobójcy.

Witajcie! Dziś mam dla Was kolejną część Pamiętnika. Tak wiem, że ta część jest znów krótka. Najdłuższa będzie ostatnia. Swoją drogą, założyłam fp bloga, gdzie link macie do niego w ogłoszeniach. Tam będę pisała o wszystkim, co dotyczy prac dotyczących bloga.

___________________

   Dziś udałem się na dach jednego z wielu wysokich budynków w Londynie. Stając na krawędzi dachu, patrzyłem na pędzących tylko w sobie znane strony ludzi. Wydawali się tacy maleńcy z takiej wysokości i łatwi do zabicia. Miałem ochotę ich zgnieść, sprawić, by cierpieli. Ta myśl była doprawdy kusząca. Nie próbowałem jej od siebie nawet odrzucić. Schodząc z dachu postanowiłem, że znajdę sposób, by zarzucić sieci na zabiegane mrówki.
   Idąc nieśpiesznie przyglądałem się pędzącym kobietom, które pilnie potrzebowały zatrzymać taksówkę. Skupionym kierowcą, oczekującym na zmianę świateł. Pozornie szczęśliwym matkom z dziećmi, ale wystarczyło przyjrzeć się uważniej, aby dojrzeć zmęczenie na ich twarzy. Jedna z nich nawet wyglądała na taką, że gdyby mogła to pozbyłaby się z chęcią problemu w postaci dziecka. Nie zrobiła tego, bo nie nadaje się do przekroczenia pewnej granicy. Z resztą jak większość ludzi na świecie. Nie mają otwartego umysłu, stawiają sobie granice, bojąc się ryzyka i konsekwencji. A i tak potrafią krytykować tych, co tą granicę przekroczyli. Ograniczają się zasadami, prawami, chcąc siedzieć po stronie aniołów. W końcu ona musi być słuszna. Jednak czy naprawdę to, co świat uważa za złe, to takie musi być rzeczywiście? Nie. Te granice tworzymy my sami.

sobota, 17 października 2015

Remember?

Witajcie! Choć to nie kolejna część Pamiętnika Samobójcy, to jednak coś nowego. Pamiętnik się będzie pojawiał, ale postanowiłam, że postaram się go przeplatać z jakimiś shotami. Postacie w tym opowiadaniu są z serialu Supernatural, z którego możecie się spodziewać teraz więcej opowiadań.
________________________________________

  Hej, Castielu, pamiętasz jak razem obserwowaliśmy wzburzone morze nocą? Wspólne spędzanie czasu, moje niewinne żarty, które musiałeś znosić? Opowieści, którymi cię uraczyłem, gdy wracałem po wypełnionej misji. Gdy mogłem spędzać z tobą czas, odcinając się od kłócących się ze sobą starszych braci. W końcu jednak przez ten konflikt odszedłem z Niebios, wybierając drogę ucieczki. Tchórzliwy ruch, jak na Bożego Wojownika, ale czasem i najsilniejsi mają chwile słabości, bo chyba ten czas mogę tak nazwać. Odcięcie się nie przyniosło ulgi, nie dało odpocząć myślom, przyniosło więcej bolesnej świadomości nieuniknionego. Zacząłem obserwować Winchesterów, na których to wszystko miało się zakończyć. Patrzyłem bezczynnie, jak przeznaczenie zbliża się coraz szybciej. W końcu i ty pojawiłeś się w życiu łowców. Zmieniałeś się, aż w rezultacie zbuntowałeś przeciw własnym braciom. Wybrałeś podążanie własną ścieżką, której przyglądałem się z uwagą. Byliśmy podobni pod względem przekonań, wyróżnialiśmy się pośród wielu innych niebiańskich braci. W końcu zrozumiałem pod jakim względem ludzie byli lepsi od istot idealnych. Potrafili wybaczać, starali się czynić dobro, choć każdy z nich na pewno kiedyś popełnił coś złego mniej lub bardziej. Starają się uczyć na błędach. Są niedoskonali, ale trwają, choć ich życie jest tak łatwe do zdeptania. My zaś gardzimy nimi, czując się lepsi, choć tacy nie jesteśmy. Myślę, że gdyby Michał i Lucyfer potrafili wybaczać może ich przeznaczenie nie musiałoby tak wyglądać. Dzięki temu zrozumiałem, że ucieczka nie jest rozwiązaniem. Muszę postawić się własnej rodzinie, a nauczyłem się tego właśnie od człowieka. Wiem, po której stronie muszę się opowiedzieć. Chciałem ci przekazać bracie, że to moje pożegnanie. Jeśli to przeczytasz, ja będę już martwy. Tylko nie zalewaj się łzami, bo jeszcze nie skończyłem tej wiadomości! Jak przeczytasz do końca to wtedy możesz szlochać, po raz ostatni wydaję ci rozkaz, mały żołnierzu. Jednak do rzeczy. Zapamiętaj słowa, które są wyryte na tym papierze, dobrze? Jeśli czytasz dalej, biorę to za zgodę. Chciałem ci przekazać, że Cię Kocham i jestem z ciebie dumny. Zawsze wiedziałem, że jesteś wyjątkowym aniołem i zawsze taki dla mnie pozostaniesz. Żegnaj, Castiel. 
                                                                                                                            Twój Trickster. 


   Po przeczytaniu ostatnich słów listu zacisnął mocniej palce na trzymanej w ręku kartce.  Pierwsze czerwone krople naznaczyły papier, pokrywając szkarłatem zapisane słowa. Nie próbował powstrzymać krwawych łez, po raz pierwszy od początku swego istnienia. Nie mógł znieść myśli, że nigdy nie zobaczy już Gabriela. Dziwny ucisk w klatce piersiowej nie pomagał, gdy raz po raz powtarzał w myślach, iż to na pewno kolejna z jego sztuczek. W głębi serca znał jednak prawdę. To było oficjalne pożegnanie i on już nigdy nie wróci. Castiel pewien był jednego. Najważniejsze słowa, jakie do niego skierował nigdy nie zostaną zapomniane, a on dalej będzie postępował tak, by archanioł był z niego dumny. Może kiedyś jeszcze go spotka?

czwartek, 17 września 2015

Pamiętnik samobójcy.

Witajcie! Nie było mnie cały sierpień, a mówiłam, że będę wtedy więcej pisać. Zmieniły mi się plany, wybaczcie. Wróciłam jednak i mam nadzieję, że nie zapomnieliście o mnie. Oto pierwsza część tej 4 częściowej krótkiej serii, o której wspominałam w lipcu. To był taki mały eksperyment, więc wszelkie opinie mile widziane. Ten wstęp jest krótki, ale następne części będą nieco dłuższe.
______________________________

   Ludzie żyją szybko i starają się z tego czerpać jak najwięcej. Chwytają się wygody, uciekając od problemów. Obawiają się śmierci, która jest nieunikniona. Boją się czegoś tak oczywistego, woląc trzymać się kurczowo tego nudnego życia, które już poznali dokładnie. Przeraża ich wizja odejścia z tego świata, bo nie chcą posmakować czegoś nieznanego.
  Ja nie jestem jednym z nich. Zawsze się wyróżniałem na tle szarej masy, pędzącej w tym samym kierunku. Mnie w przeciwieństwie do większości ciągnęło do śmierci. Jestem znudzony życiem, które toczy się po linii prostej, swoim monotonnym rytmem. Próbowałem umrzeć, jednak niestety mnie wyratowano. Nie żałuję swego czynu, bo dodało mi to nowych wrażeń. Nigdy nie zapomnę tej otoczki śmierci, gdy zacząłem tracić przytomność i świadomości tego, że nie wrócę. Niekontrolowany strach miesza się z ekscytacją. Wszechogarniająca ciemność, która pożera cię i zabiera w podróż do czegoś nowego. Doświadczyć możesz tego z odrobiną szaleństwa i odwagi. To jedne z rzeczy, z których się składam.
  A teraz jestem skazany na dalszą egzystencję, po takim małym smaczku czegoś nieznanego. Spróbuję znaleźć w tym marnym życiu coś ciekawego, pisząc ten pamiętnik. Czas zobaczyć czy życie jest w stanie mnie jeszcze czymś zaskoczyć i sprawić, że przyznam się do błędu oznajmiając, iż nie jest takie nudne jak mi się dotychczas wydawało. 

niedziela, 26 lipca 2015

Gra się nigdy nie kończy.

Witajcie! Wróciłam i mam dla Was małą informację. W czasie mojego wypoczynku stworzyłam krótką serię, która jest eksperymentem i ma tylko cztery rozdziały. I przez jakiś czas będę dawała tylko to opowiadanie, może przeplatając z jakimiś shotami. A teraz zapraszam na krótki tekst z parą, która będzie pojawiać się dość tu często, tak myślę.
___________________________

Mogłem obserwować ciebie codziennie. Będąc z Tobą cały czas, nie odstępowałem cię na krok. W naszym przestępczym środowisku znany byłem, jako twój wierny pies i prawica. Nie przeszkadzało mi to, choć nigdy nie byłem w stanie odgadnąć jak ty mnie postrzegałeś. Czy byłem tylko zwykłym pionkiem, jednym z wielu, którego trzymałeś w swojej pajęczej sieci, czy może mogłem czuć się wyjątkowo, bo byłem twoim najbliższym współpracownikiem. Twoim ochroniarzem i najlepszym snajperem. Nie zauważyłem nawet, jak przez lata naszej współpracy się do ciebie przywiązałem. Stałeś się najważniejszą częścią mojego życia. Dla ciebie byłem w stanie ryzykować własne życie, dbając tylko o to, byś ty przetrwał. Zostałem pajęczyną, która za wszelką cenę była gotowa chronić swego pająka. Tylko, iż pewnego dni zawiodła. Tam na dachu, gdy stałeś na przeciwko tego cholernego detektywa konsultanta. Wiedziałem, że jesteś szalony, ale nie podejrzewałem, że strzelisz do siebie. Zwłaszcza, iż zachowywałeś się przed tym wszystkim, jakbyśmy mieli załatwić jakąś prostą robotę i wrócić do domu. Jednak wróciłem do niego tylko ja. Sam, bez mojego upadłego anioła, który zanurzony był w mroku i mnie prowadził. Byłeś dla mnie upadłym, który odszedł od Boga, widząc jak ten głupio urządził swój świat i postanowił kroczyć swoją ścieżką zniszczenia. A teraz bez ciebie i ja stałem się bezużyteczny, bo po co komu pajęczyna, która nie ma swojego pająka. Nie potrafię przestać myśleć o Tobie, choć ciebie już nie ma. W mieszkaniu, gdzie zawsze byliśmy we dwoje, widzę wszędzie ciebie. Jak wychodzisz rozczochrany z sypialni i przez krótką chwilę urzekasz mnie uśmiechem, gdy stoję w przedpokoju mam przed oczami ciebie, jak na mnie wrzeszczysz, bo nie kupiłem tego, co według twojej opinii było na liście zakupów najważniejsze. Odtwarzanie w głowie twojego głosu zawsze przynosi ze sobą bolesne ukłucie, którego nie rozumiem. Wtedy tak jak teraz przychodzę na dach, gdzie zginąłeś. Tak jak w tej chwili. Czuję się, jakbym był dzięki temu bliżej ciebie. Podchodzę do krawędzi dachu i na niej staję. Patrze w dół, na ludzi podążających w różne strony. Zastanawiam się chwilę, czemu nie skoczę, skoro i tak bez ciebie jestem niczym. Dochodzę tylko do jednego wniosku, który dla mnie jest jak tratwa dla tonącego.
- Gra się jeszcze nie skończyła - mówię w przestrzeń i po chwili odchodzę stamtąd.

piątek, 3 lipca 2015

Wszędzie, a zarazem nigdzie.

  Obiecał, że wróci. Mówił, że będzie na siebie uważał. Zaufałem mu, choć nie chciałem go puszczać samego. A teraz go nie ma. Nie ma jedynej w świecie osoby, która zdołała roztopić me zlodowaciałe serce i pokazać czym jest szczęście. Moim szczęściem nazwałbym tylko jego osobę. Schowałem twarz w dłoniach, wzdychając ciężko. Czułem się oszołomiony, nie potrafiłem przyjąć tej tragicznej wiadomości. Mój umysł znając prawdę i tak ją wypierał. Czy Bóg, jeśli istnieje mści się na mnie w ten sposób za różne niekoniecznie dobre czyny, dając mi poczuć szczęście, by je niespodziewanie odebrać? Pokręciłem głową gwałtownie, co za głupota, by mieszać w to Boga, którego istnienia nigdy nie uznawałem. Widocznie mi szczęście nigdy nie było pisane, więc gdy je pochwyciłem zostało mi nagle odebrane. Po tej wieści nie mogłem skupić się na pracy. Udałem się do swego pokoju i położyłem na łóżku. Zaciągnąłem się twoim zapachem, który jeszcze na niej pozostał. Bo jeszcze dziś rano obudziłem się przy tobie. Odetchnąłem głęboko, po raz pierwszy w życiu pozwalając sobie na taką słabość, jaką był płacz.
  - Wszystko z tobą w porządku? - spytał Sherlock, przyglądając się mi badawczo.
- Tak. Jest ze mną wszystko dobrze
- Lestrade... - zaczął mój młodszy braciszek, lecz mu gwałtownie przerwałem - Zmień temat, ze mną jest naprawdę w porządku i nie musisz mnie sprawdzać. Do tego przyszedłem do ciebie w innej, ważniejszej sprawie - odparłem ze złością, iż naprawdę próbował coś takiego zrobić. Przeprosił mnie i nasza rozmowa przybrała swój dawny wygląd, gdzie dokazywaliśmy sobie nawzajem. Czułem ulgę, bo wyglądało na to, że nie domyślił się mojego kłamstwa. Tak naprawdę nic nie było dobrze. Cały Londyn przypominał mi ciebie. Siedząc w swojej rezydencji w fotelu miałem przed oczami ciebie, gdy spędzaliśmy tam razem czas. Cały mój świat przepełnił się tobą, ale to nie koiło. Bo materialnego ciebie już nie było. Zachowywałem się niczym masochista, chodząc w miejsca, w których się spotykaliśmy. Przypominając sobie twój ton głosu na nowo, uśmiech, który bardzo często mnie radował. Bałem się zapomnieć o tobie, ale też nie mogłem żyć bez ciebie. Skupianie się na pracy było dla mnie po raz pierwszy ciężarem. Z czasem trzymanie się kurczowo wspomnień przestało mi wystarczać.
  Spojrzałem na broń, którą trzymałem w ręku, siedząc na łóżku. Byłem zdecydowany. Ostatni czas pokazał mi wyraźnie, że bez ciebie moje życie nie będzie mieć sensu. Nie jestem też w stanie wrócić do mojej lodowej powłoki, która chroniła moje serce, zanim się jej pozbyłeś. Odłożyłem na chwilę broń i wyciągnąłem telefon. Wystukałem krótką wiadomość: Przepraszam. MH
  Odłożyłem telefon i ponownie wziąłem broń, kierując ją na siebie. Strzeliłem, mając nadzieję na ponowne spotkanie ciebie, Greg.
________________________
Takie krótkie coś. Inspirowane tym filmikiem:
https://www.youtube.com/watch?v=VD-reMEz510
Chciałam poinformować, że nie mam pojęcia czy w tym miesiącu uda mi się jeszcze coś wrzucić, bo ze względu na zbliżający wyjazd nie będę miała możliwości wrzucania czegokolwiek.

czwartek, 18 czerwca 2015

LBA + bonus

Witajcie! Zostałam nominowana do LBA przez Hao, za co jej bardzo dziękuję! ^^ Na końcu notki będzie mały bonus, jak wskazałam w tytule, więc zaczynajmy zabawę <:



"Wyróżnienie Liebster Blog Award otrzymywane jest od innego blogera w ramach uznania za" dobrze wykonaną robotę". Jest przyznawane dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów. Osoba z wyróżnionego bloga odpowiada na 10 pytań zadanych przez osobę, która blog wyróżniła. Następnie również wyróżnia

10 osób (informuje je o tym wyróżnieniu) i zadaje 10 pytań. Nie można nominować bloga, z którego otrzymało się wyróżnienie."
Oto pytania do mnie:
1. Jakie cechy charakteru odrzucają Cię najbardziej?
Hm... pomyślmy. Wścibskość, czepialstwo, dwulicowość. 

2. Jakie blogi czytujesz najchętniej?
Z opowiadaniami. Choć czasem też blogi z recenzjami książek lubię poczytać lub blogi z analizami opowiadań.
3. Masz ulubiony, albo znienawidzony kolor?
Ulubione mam dwa (mogą być osobno, choć w połączeniu równie je uwielbiam) są to kolory czarny i czerwony. Z znienawidzonych to róż i wszystkie, które są takie rażące po oczach, bo mnie irytują.
4. Ulubiony wokalista/wokalistka, bądź zespół?
Ruki z The Gazette. Zespół przy okazji też mój ulubiony.

5. Czym można sobie zasłużyć na Twoją sympatię?
Sądzę, że nie trzeba sobie zasługiwać specjalnie. Wystarczy mieć charakter, który mnie nie odrzuci.
6.Pomysły na nudne popołudnie?
 Pisanie, czytanie książek, granie czy też oglądanie gameplayi.
7. Czytasz książki? Jak tak, to jakie najchętniej?
Horrory lub thrillery medyczne. Ostatnio chcę spróbować polubić kryminały na nowo.
8.Kraj, który chciałabyś/chciałbyś odwiedzić?
Japonia, Ukraina. Jednak teraz na celowniku mam Austrię, do której planuję pojechać.
9. Czego najbardziej nie lubisz słuchać?
 Popu.
10. Twoje hobby?
Pisanie, rysowanie i czytanie oraz medycyna.
Nie nominuję nikogo.
Dotrwaliście? Więc czas na bonus! 

Mam zginąć albo poświęcić ciebie. Powinienem przywyknąć do takich sytuacji, z którymi często się spotykamy. Prawdą jednak jest, że zawsze przerażając mnie one tak samo. Nie z powodu tego, iż to ja mógłbym się poświęcić, lecz ty mógłbyś zostać mi odebrany na zawsze. Nie chcę tego, bo stałeś się dla mnie najbardziej wyjątkową osobą na świecie, której nie jestem za nic w świecie oddać. Więc tym razem muszę się poświęcić. Spoglądam na ciebie z dachu budynku, stojąc na jego krawędzi. Krzyczysz bym tego nie robił. Tym razem nie mogę cię posłuchać, John. Nie mogę pozwolić na to, żeby Moriarty cię skrzywdził. Beze mnie nie będzie miał do tego powodu. W końcu gra się skończy.
- Przepraszam, John - mówię szeptem, rozkładając ręce na boki. Kątem oka widzę tryumfalny uśmiech mego wroga, nie obchodzi mnie on, bo Twoje dobro jest dla mnie najważniejsze. Pochylam się, by po chwili stracić grunt pod stopami i spadać.
- Żegnaj, John...

piątek, 12 czerwca 2015

Drabble time!

Witam Was. Mam dla was kilka krótkich tekstów. Dwa pierwsze to Drabble, zaś ostatni to Droubble.
__________________________

'' Niespełniona nadzieja. ''
Paring: W zamyśle Ashura x Indra.

Czym jest nadzieja? - Kiedyś cię o to bracie zapytałem. Wtedy powiedziałeś, że nadzieja zwykle jest niepewnym oczekiwaniem na coś dobrego. Z racji tego, że trwały ciągle w tych czasach konflikty zbrojne chwyciłem cię za rękę i oznajmiłem ci, iż moją nadzieją jest to, że będziemy mogli przetrwać i być zawsze razem. W końcu nasze relacje były wyjątkowe. Do dziś pamiętam twój zmysłowy szept tuż przy moim uchu, wypowiadający te dwa upragnione przeze mnie słowa; Kocham Cię. Wtedy mnie kochałeś, ale potem stałeś się żądny władzy i staliśmy się sobie wrodzy. A teraz stoję tu nad twoim grobem, by cię pożegnać.

'' Zawsze śnię o Tobie. ''
Paring: Rollo x Ragnar.

Leżeliśmy obok siebie, uspokajając nasze przyśpieszone oddechy po dopiero co przeżytym stosunku. Odwróciłem głowę w twoją stronę.
- Nie śpij z wieloma kobietami w Kattegat - mruknąłem cicho, niezadowolony w sumie, że mnie opuści.
- Rollo, daj spokój. Nie będzie mnie tylko kilka dni - westchnął ciężko i spojrzał na mnie.
- O kilka dni za dużo - odparłem niezadowolony. W końcu Rangar miał zbyt wielkie powodzenie u kobiet. Irytowało mnie to.
- Czyżbyś był zazdrosny? - spytał po dłuższej chwili ciszy.
- Nie, skądże. Niby o co?
- Hm... może o te wszystkie kobiety, co do mnie lgną?
Zmrużyłem oczy.
- Chciałbyś.
- Nie chciałbym. Bo ja śnię tylko o tobie.

'' Dziwne zachowanie''
Paring: Ala18

Po raz kolejny widziałem twoje dziwne zachowanie. Unikałeś mnie jak ognia w ostatnim czasie i treningi z tobą stawały się jeszcze cięższe, jakby twój charakter sam nie był zbyt problematyczny. Jednak twoje spojrzenie momentami miało w sobie pewne uczucie, które zapragnąłem poznać. Wyglądało wtedy zwykle jak niema prośba, której nie pojmowałem. Nie wiem nawet, kiedy zacząłem się jakoś o ciebie troszczyć i czemu interesują mnie twoje humorki. Gdy wróciłeś ze swej ukochanej Namimori i zaszyłeś w swoim pokoju chwilę zastanawiałem się czy tam pójść. W końcu wstałem i bez pukania wszedłem. Siedziałeś na łóżku i czytałeś książkę. Podszedłem do ciebie i usiadłem obok. Nie zaszczyciłeś mnie nawet spojrzeniem. Kiedyś uznałbym, że to irytujące i szczeniackie zachowanie. Teraz zupełnie mnie to nie przeszkadzało. Czułem jedynie dziwne uczucie, które nazywało się chyba troską. Zatroskany pierwszy chmurny strażnik, to ci dopiero.
- Kyouya, co z tobą się ostatnio dzieje?
Spojrzałeś na mnie dziwnie krótko, by znów wsadzić nos w książkę. Zostałem zignorowany. Westchnąłem ciężko i ponowiłem pytanie - tym razem nawet nie zareagowałeś. Po chwili wyrwałem ci książkę z dłoni i odłożyłem. Przybliżyłem się, prawie zmuszając cię byś się położył. Zdziwiło mnie to, że wyglądałeś na spłoszonego.
- Więc?
Twoje policzki pokryły się czerwienią.
- Kocham cię.

poniedziałek, 1 czerwca 2015

Szaleństwo plugawej miłości.

Cześć wszystkim! Miałam w planach wrzucić wprawdzie III część Szarości, ale nadal nad nią pracuję, a że w międzyczasie powstało to się plan zmienił. No i tym razem mam zamiar ukończyć Szarość znacznie szybciej, nie będzie trzeba roku czekać. XD A, że dziś jest Dzień Dziecka, to życzę Wam masy prezentów, a autorom dużo weny! :D
Piosenka do której powstał fick: Bring Me The Horizon - Can you feel my heart? 
______________

Czy możesz usłyszeć ciszę?
Czy możesz zobaczyć ciemność?
Czy możesz naprawić co zniszczone?
Czy możesz poczuć...
Czy możesz poczuć moje serce?


Zawsze byłeś dla mnie wzorem. Podziwiałem cię każdego dnia jako dziecko. Byłeś dla mnie swojego rodzaju bohaterem, który zawsze był w stanie mnie chronić i prowadził mnie przez świat. Uwielbiałem cię od najmłodszych lat. Wtedy to było takie niewinne uwielbienie małego dziecka do starszego brata. Powinno minąć z wiekiem. Jednak ono nie minęło i przeobrażało się. Aż w końcu zrozumiałem na jakim etapie się moje uczucia zatrzymały. Stały się niezdrowe, lecz ja postanowiłem ranić siebie i nie zmieniać naszych relacji. Nie przyznawać się do tego plugastwa, które się we mnie zrodziło, bo doskonale zdawałem sobie sprawę, że zniszczę tym wszystko, co od najmłodszych lat zbudowaliśmy.

Czy potrafisz pomóc beznadziei?
Bo, błagam na kolanach
Czy potrafisz ocalić moją duszę łajdaka?
Zaczekasz na mnie?


Trzymanie uczuć w sobie nie było dla mnie niczym dobrym. Wspólnie spędzane chwile, które powinny być dla mnie czymś miłym stawały się udręką. W końcu jak miałem cieszyć się twoją obecnością z ponurą świadomością, że nie będziesz nigdy tak bardzo prawdziwie mój, jakbym tego pragnął. Nie raz myślałem, by się przyznać do wszystkiego i zaprzepaścić to co mieliśmy dotychczas, lecz nie potrafiłem się zdobyć na odwagę. Pewnego dnia uznałem, że jednak chcę ci o tym powiedzieć i z niecierpliwością wyczekiwałem, aż wrócisz z pracy. Wtedy wstąpiła we mnie jakaś nikła nadzieja, że mnie nie znienawidzisz. Może nawet w jakimś stopniu zrozumiesz. Myślałem też o tym, iż wtedy będę miał szansę, byś być może stał się dla mnie w taki sposób wyjątkowy jak tego chciałem. Stałem przy oknie, schowany za firanką. Przyglądałem się kroplą deszczu, które dudniły o parapet. Nareszcie cię ujrzałem. Nie byłeś jednak sam. Towarzyszył ci dobrze znany mi szatyn, z którym się przyjaźniliście od dziecięcych lat. Zatrzymaliście się przy furtce. A potem on się pochylił i cię pocałował. W tej chwili poczułem, jakby moje serce nagle pokryło się siecią pęknięć, które zaczęły się rozszerzać, aż w końcu poszczególne jego fragmenty poczęły odpadać. Cała moja nadzieja legła w gruzach. Odszedłem szybkim krokiem od okna, kierując do swego pokoju, w którym się zamknąłem. Oparłem się o drzwi i po nich zsunąłem, by następnie skulić na ziemi. Zdałem sobie sprawę, że straciłem właśnie cały swój sens. Straciłem ciebie. Bo w końcu mnie pozostawisz i odejdziesz z nim, nieświadomy tego jak szczególny byłeś dla mnie. Czułem, że ta myśl jest bardzo prawdopodobną wizją, skoro Madara dopuścił go tak blisko do siebie. Skuliłem się i wplotłem dłoń w swoje włosy, zaciskając palce na nich. Czułem jak moje ciało zaczęło niekontrolowanie drżeć, a po policzkach spływają łzy, pozostawiając po sobie mokre ślady, lecz nie wydawałem z siebie żadnych dźwięków, które by sugerowały, że płaczę siedząc pod drzwiami. Przymknąłem oczy i pozwoliłem sobie, by moje ponure myśli wirowały, niczym nagły tajfun w mojej głowie.

Boję się zbliżyć, a nienawidzę być sam.
Tęsknię za tym stanem, gdy nie czułem nic.
Im wyżej się wespnę, tym niżej upadnę.
Nie mogę utopić swoich demonów, one wiedzą jak pływać.


Nie wiedziałem ile tak siedziałem skulony na podłodze, ale za oknem było już ciemno. Wstałem z postanowieniem, że się nie będę załamywał już, choć myśląc o tym miałem jakieś dziwne przeczucie, którego nie potrafiłem odgadnąć. I od tej pory pozornie było jak zwykle, choć niebawem pochwaliłeś się mi, iż jesteś z Hashiramą. Wdziewając maskę musiałem pokazać, że ciesze się twoim szczęściem, choć tak wcale nie było. O dziwo mnie nie przejrzałeś, a zwykle moje próby ukrycia czegokolwiek przed tobą wychodziły marnie. Z każdym kolejnym dniem spędzanie z Tobą czasu czy minięcie w korytarzu było dla mnie bolesne, widząc twe szczęście moje myśli stawały się przygnębiające. Bo to nie ja byłem tym, który dawał ci szczęście. Czułem się niepotrzebny. Bo byłeś moim sensem istnienia, powodem dla którego każdy dzień witałem z uśmiechem na ustach. Teraz czuje się pusty, pozbawiony wszystkiego. Niczym wyrzucona stara zabawka w kąt. Postanowiłem zakończyć to wszystko, lecz mimo wszystko nie byłbym w stanie cię należycie nie pożegnać. Napisałem ci wszystko w liście, co chciałem przekazać i położyłem w twoim pokoju na biurku. Po czym wziąłem woreczek soli, butelkę wody i szklankę, które schowałem do plecaka. Wyszedłem z domu i udałem do domku na drzewie, w którym jako dzieci spędzaliśmy całe dnie. Udało mi się wdrapać do środka po drabinie. W samym domku niewiele się zmieniło, jedynie wyglądał tylko trochę na dotknięty przez czas. Usiadłem na zabrudzonej podłodze, czując się, jakbym cofnął się w czasie. Przypominałem sobie, jak graliśmy tu w karty, jak leżeliśmy obok siebie, trzymając za ręce uśmiechnięci. Wtedy oboje czuliśmy, że będziemy razem wiecznie. Teraz jestem tu sam. Bez ciebie. Nasza wizja bycia zawsze razem była jedną z ulotnych chwil, które nigdy nie wrócą. Wyjąłem z plecaka rzeczy, które zabrałem z domu. Nalałem wody do szklanki i potem rozpuściłem w niej jak najwięcej soli.
- Żegnaj, braciszku... - szepnąłem w pustą przestrzeń i wypiłem szklankę wody, w której chwilę temu rozpuściłem sól. Później jedynie było słychać dźwięk upadającej szklanki.

Czy możesz poczuć moje serce?
Czy możesz usłyszeć ciszę?
Czy możesz zobaczyć ciemność?
Czy możesz naprawić co zniszczone?
Czy możesz poczuć...
Czy możesz poczuć moje serce?

niedziela, 10 maja 2015

Szarość, którą rozjaśniło słońce II

Witajcie! Tym razem mam dla Was coś innego niż song-fic. No i szybciej niż zwykle dodaję. Wiem, wiem można by uznać, że o tym opowiadaniu dawno zapomniałam, bo go ruski rok nie pisałam i dłużej, ale ja o wszystkich opowiadaniach pamiętam, choć kończę je w różnych odstępach czasowych. Następną część postaram się dodać prędzej niż po jakimś roku. Będzie to wtedy ostatnia część albo przedostatnia, bo to jest dość krótkie autorskie opowiadanie. Mam jedynie nadzieję, że nie wyszło to tragicznie, bo niezbyt zadowolona jestem z tego, ale ocenę zostawiam Wam.
__________________

    Gdy tylko wyszedł z pomieszczenia, gdzie miał swoją nową zabawkę i zamknął drzwi, zgodnie z oczekiwaniami ujrzał beznamiętny wzrok swojego starszego brata. Zmrużył oczy i nim on zdążył się odezwać powiedział:
- Nie wtrącaj się. To nie twoja sprawa i nie twoja zabawka. W końcu nie masz z moimi pupilkami żadnych więzi. - mruknął chłodnym tonem, wymijając starszego i udając na górę. Ten spojrzał za nim, lecz nie skomentował toku myślenia swego młodszego rodzeństwa. Na pomoc, w tej sprawie rodziców nie miał co liczyć, w końcu ojciec był szefem mafijnej rodziny, a matka nie raz w jej prowadzeniu pomagała. Oboje byli całkiem prawie wyprani z uczuć i współczucia dla drugiej osoby, więc nawet by się tym nie przejęli, co robi jeden z ich synów, a może by nawet go za to pochwalili. On nie był taki sam jaki oni, nie pozbył się uczuć i wciąż był wrażliwy na ludzką krzywdę. Miał odziedziczyć mafię tylko dlatego, bo był najstarszy. Skazany był na to, żeby sam sobie poradzić z tym zamiłowaniem swojego młodszego brata do sadyzmu. Obrócił się, w stronę wyjścia z piwnicy, a nie widząc i nie słysząc nikogo zmierzającego ku niemu, wszedł cicho do pomieszczenia, w którym była ofiara jego braciszka. Podszedł bliżej i ukucnął przy śpiącym chłopaku. Wyciągnął dłoń, odgarniając mu kosmyki czarnych włosów z twarzy. Chłopak nawet nie drgnął pod wpływem jego dotyku. Nie zdziwiło go to specjalnie.
    Po dłuższej chwili przyglądania się mu stwierdził w myślach, że jego brat nie zdążył mu jeszcze zrobić większej krzywdy i jak na jego standardy nie jest jeszcze tak źle. Podniósł się i opuścił pomieszczenie, udając się do swego pokoju na górze. W drodze postanowił sobie, że pomoże temu chłopakowi wydostać się ze szponów jego młodszego brata. Przestanie mieć chęć zrobienia czegoś w takiej sprawie, ale jednak w efekcie pozostając biernym obserwatorem. Nie ważne, co się po tym stanie. Jak będzie musiał zostać zastępstwem ludzkiej zabawki to nią będzie. W końcu nie jest słaby, choć posiada jeszcze więcej uczuć, w stosunku do ludzi niż jego rodzina, bez powodu nie jest przyszłym następcą ojca. Nie będzie martwić się konsekwencjami. Pokaże im wszystkim, że potrafi mieć swoje zdanie i pokrzyżować plany tego małego sadysty. Położył się na łóżku, kładąc ręce za głowę. Wpatrywał się uporczywie w sufit, zastanawiając się jak załatwić tą sprawę dość sprawnie i szybko. Jednak potrzebował do tego idealnej okazji i pewności, że jego brata nie będzie przez jakiś dłuższy okres czasu. Próbował sobie przypomnieć czy w najbliższym czasie było by jakieś ważniejsze wydarzenie, które wywiało by młodszego z domu. Na to się mimo wszystko nie zanosiło. Westchnął ciężko, przekręcając na bok. Niedobrze. Tu liczy się czas, zwłaszcza, że ten mały sadysta potrafi być naprawdę nieobliczalny. Wstał i wyszedł z pokoju, udając do kuchni zamyślony. Nie mógł usiedzieć w miejscu i przestać myśleć o chłopaku, który był przetrzymywany. Nigdy wcześniej nie doświadczył takiego żywego zapału, by którejś z wcześniejszych ofiar pomóc. Zastanawiało go, czemu tym razem jest inaczej, lecz nie potrafił tego wyjaśnić. Zatrzymał się prawie u drzwi kuchni, słysząc głos matki dochodzący z tamtego pomieszczenia. Chwilę zajęło mu zorientowanie się, że zwraca się do jego młodszego brata. Chodziło o jakiś bankiet, na który miał jechać. Kobieta uważała, że jego starszy brat raczej nie będzie dobrą wizytówką tam. W sumie nie dziwne, gdyż wolał pozostawać w cieniu i zwykle właśnie młodszy lubił być w centrum uwagi. Gdy rozmowa dobiegła końca i było pewne, że młody się nie wywinie uśmiechnął się pod nosem. Lepiej stać się nie mogło. Zwłaszcza, że bankiet miał być jutro... 
    Wszedł do kuchni, jak gdyby nigdy nic i nalał sobie soku. Wymienił krótkie spojrzenie z młodszym bratem. Zaś matka poinformowała go o tym, że jutro będzie z ojcem i młodym na bankiecie, na co tylko skinął głową i po chwili wrócił do  swego pokoju, starając się nie ukazywać żadnej nadmiernej radości. Jego młodszy brat nie zawitał do swego więźnia już w celu znęcania się tego dnia. Jego starszy brat tego dopilnował, co mu się nie podobało, ale wcześniej też tak czasem robił. Uznał, że da mu nadzieję na to, iż pilnowanie go, gdy się kręci wokół zejścia do piwnicy jakoś go rusza. A potem zniszczy tą iluzję wyższości, tłukąc tego szczeniaka co był na dole jak psa. Uśmiechnął się pod nosem sam do siebie i zamknął oczy, chcąc usnąć. Zaś starszy najdłużej z całego domu nie spał. Leżał i rozmyślał, gdzie zabrać chłopaka, gdy już go uwolni. Chciał by był naprawdę bezpieczny i już tu na powrót nie trafił. Prawie przysnął, gdy pomyślał o pewnym miejscu. Uznał, że będzie dobre i przestał walczyć z męczącą go od dłuższego czasu sennością. W końcu jutro czeka go ciężki dzień.

środa, 29 kwietnia 2015

Zimny trup.

Witajcie! Dziś przybywam z kolejnym song-fickiem. Mam nadzieję, że was nie nudzą one, ale to jest jedyna rzecz, którą udało mi się napisać w tym miesiącu do końca, a szczerze myślałam, że już nic nie uda mi się stworzyć. A zaczęłam kilka rzeczy, które może uda mi się skończyć w maju i tu wam wrzucić. Chciałam jeszcze podziękować dobrej kobiecie, która zechciała za mnie betować ten tekst, więc no dziękuję bardzo. W każdym razie, nie przedłużając piosenka, do której to pisałam to:
Les Friction - World On Fire. 
___________________________

Powrócę z ciemności i uratuję Twoją cenną skórę
Zakończę Twoje cierpienie i dam wejść leczniczemu światłu
Wysłany przez siły wyższe od zbawienia
Musi istnieć więcej niż jedno odczucie


Tamtego dnia zraniłem cię tak, że okazała się ta rana śmiertelna. Jak zwykle walczyliśmy na śmierć i życie. Bo tego wymagały od nas czasy. Jednak nasze uczucia do siebie były całkiem inne niż nienawiść. Nawet dokładnie nie pamiętam, kiedy pod osłoną nocy zaczęliśmy się wymykać z siedzib klanu, by się spotkać. Aż staliśmy się sobie naprawdę bliscy i narodziło się przez to uczucie między nami, które nie było dopuszczalne. Zakochaliśmy się w sobie. Nic nie mogliśmy na to poradzić, gdyż żaden z nas nie chciał zakończyć naszych nocnych spotkań, bo dawno zdaliśmy sobie sprawę, że bardzo za sobą tęsknimy. Postanowiliśmy być parą, która może jedynie kochać się pod osłoną nocy. Zaś w dzień byliśmy sobie wrodzy, gdyż nasze klany toczyły ze sobą ciągłe boje i nie było widać końca konfliktu.

Płonący świat z dymiącym słońcem
Zatrzymuje wszystko i wszystkich
Przygotuj się, zapłata za wszystko
Pomoc jest w drodze


O twej śmierci dowiedziałem się poprzez naszych szpiegów. Przed tym jak cię mieli pochować włamałem się do chłodni, w której cię trzymano. Miałeś związane oczy, zaś ręce skrzyżowane na piersi. Wyglądałeś tak nienaturalnie spokojnie, choć skóra była już nieco przebarwiona. Dotknąłem twego lodowatego policzka. Uświadomiłem sobie, że jesteś tak martwy, jak tylko człowiek może być. Ta myśl przeszyła mój umysł do cna, uruchamiając falę wspomnień. Widziałem twój śliczny, szeroki uśmiech, którym tak często mnie zaszczycałeś i zawsze tak samo mnie zachwycał. Dotykając twego zimnego policzka przypominałem sobie, jakie ciepło biło od Twego ciała, gdy jeszcze żyłeś i wtulałeś się we mnie. Odsunąłem się od ciebie i zatarłem wszelkie ślady swej obecności. I odszedłem, odczuwając wiele najróżniejszych emocji, które zlały się w jedno bliżej nie zidentyfikowane uczucie.

Dziewczyno, zasłonię Cię, kiedy niebo zwali nam się na głowy
Przejdę dystans, odkryję drogę prowadzącą do Twojego najgorszego grzechu
Wiesz, że jest coś, co opada z nieba nad nami


Udawanie nie jest niczym przyjemnym. Zwłaszcza, gdy odchodzi ktoś cenny w taki sposób w jaki ty dla mnie byłeś. Musiałem dusić w sobie ból, który odczuwałem. Bo nikt nie mógł o tym co nas łączyło wiedzieć. Zamiast wykradać się w nocy, jak to robiłem za twego życia teraz przesiadywałem na oknie, wpatrując się w tarczę księżyca, który wkradał się do mojego pokoju, poprzez światło. Spędzałem sobie wtedy sen z powiek roztrząsając naszą wspólną przeszłość. Chowając twarz w dłoniach i powstrzymując cisnące się do oczu łzy. Nie mogłem przecież okazywać takiej słabości. Tak bardzo chciałem, byś wrócił.

Ochronimy Twoją cenną skórę
Damy wejść leczniczemu światłu
Zasłonię Cię, kiedy niebo zwali nam się na głowy


Pewnej nocy znalazłem rozwiązanie, jak odzyskać moje szczęście, którym byłeś ty. Pomysł przyszedł niespodziewanie, gdy kolejny raz siedziałem załamany i nie pogodzony z twoją stratą. Myśl w pierwszej chwili brzmiała szaleńczo, gdyż uznałem, że będę próbować wskrzeszać zmarłych. Po przemyśleniu tego uznałem, że może się nawet udać. Zacząłem więc czerpać informacje z różnych zapomnianych zwoi, próbując stworzyć technikę, która jest w stanie sprzeciwić się śmierci. Potrzeba było na to sporo czasu. Zdążył między naszymi klanami nastać pokój, a ja metodą prób i błędów starałem się osiągnąć zamierzony cel. Wiedziałem też, że jeśli podołam zadaniu to będziemy musieli odejść stąd gdzieś daleko, lecz nie przeszkadzało mi to skoro, będziesz u mego boku. Nadszedł wreszcie dzień, gdy technika była gotowa. Pod osłoną nocy ograbiłem twój grób, choć nie było to zadanie łatwe. Moje serce łomotało w piersi z podniecenia jak szalone, gdy formowałem pieczęcie. Jeszcze chwila i będę mógł cię zobaczyć... Gdy ukończyłem pieczęcie nic się jednak nie stało. Czułem się zdezorientowany. Co zrobiłem nie tak? - zacząłem się zastanawiać gorączkowo. Spróbowałem jeszcze raz i znów technika nie przyniosła żadnego efektu. W akcie desperacji próbowałem dalej. Zdążyło się rozpadać, a ja nadal próbowałem przywrócić cię do żywych. W pewnej chwili padłem zrozpaczony na kolana i wykrzyknąłem; Boże, jeśli istniejesz dlaczego mi to robisz?! - w końcu na innych ciałach to działało, więc dlaczego nie mogłem odzyskać Izuny? Nie wiedziałem, lecz mój krzyk zwabił Uchihów. Byli oburzeni tym, że zbezcześciłem grób ich brata. Zabrali mnie, zaś rano dowiedział się o tym Madara jak i klan, który uznał, że za tak haniebne czyny powinno mnie się powiesić. Z tą myślą nie czułem się nawet źle. Może dopiero, gdy zginę będę mógł na nowo się cieszyć twoim towarzystwem. Hashirama chciał, by mnie ułaskawiono, lecz nawet Madara za jego prośbą nie był w stanie zmienić decyzji ludu. Miałem zostać powieszony. Wyrok został wykonany, zaś nim pętla zacisnęła się na mej krtani spojrzałem na słońce i po raz ostatni uśmiechnąłem. Słońce kojarzyło mi się z twoim uśmiechem, gdyż widząc je czuło się tą radość jaka od ciebie promieniała. Mam nadzieję, że spotkam cię po drugiej stronie.

Płonący świat z dymiącym słońcem
Zatrzymuje wszystko i wszystkich
Przygotuj się, zapłata za wszystko
Pomoc jest w drodze


niedziela, 22 marca 2015

Niezdrowa relacja.

Witam Was! Dziś mam dla Was song-fica. Został napisany do piosenki:
Black, black heart - David'a Ushera. 
__________________________________

 Coś obrzydliwego przechodzi tą drogą
Przez moje palce spływa do środka
Wszystkie te błogosławieństwa wszystkie oparzenia
Jestem bezbożny pod twoja zasłoną
Szukając przyjemności szukając bólu
W tym świecie jestem nieśmiertelny
Rozwijam swoje flagi, mój naród bezradny


Brzydzę się sobą. Brzydzę się tym, jaki się stałem. Przerażają mnie moje grzeszne myśli. Miałem być bohaterem, działającym w cieniu. Zaczynam się stawać zerem. Bo zapragnąłem czegoś niedozwolonego. Zapragnąłem Twojej uwagi, tego zniewalającego spojrzenia, które mnie przyciąga niczym magnez. A moim największym grzechem jest to, że otrzymałem ciebie. Jednak mimo, że posiadam wiele pragnę jeszcze więcej. Chcę więcej tych upojnych nocy, które mi fundujesz. Jestem chory od braku twego dotyku, rozpalającego moje ciało. Marzę o tym, żebyś przywiązywał mnie do łoża częściej, bym czuł zaciskające się twe zęby na mej bladej, delikatnej skórze. Żądam więcej bólu, który mi zadajesz, choć wiem, że to niezdrowe.

Czarne, czarne serce, dlaczego miało byś oferować więcej
Dlaczego miało byś ułatwić danie mi satysfakcji
Płonę, psuje się do szpiku kości
Pożeram wszystkie twoje króle i królowe
Cały twój seks i diamenty


Pragnąc jednocześnie ciebie jako drania, który mnie rani i odchodzi, dostając to, czego chciał, myślę również, iż chcę być przez ciebie lepiej traktowany. Pragnę zamiast bólu i namiętności dostać także trochę twego ciepła i miłości. Zdaję sobie sprawę, że to niemożliwe i leżąc na atłasowej czarnej pościeli, patrzę jak naciągasz spodnie i zapinasz rozporek. A po chwili słyszę jedynie ciche skrzypnięcie drzwi. Wyszedłeś. Zostałem sam. Nagi, powoli odczuwający chłód, który panuje w pomieszczeniu, gdyż gorączka dzisiejszej nocy zaczęła przemijać. Osamotniony i porzucony, lecz niebędący w stanie tego przerwać. Chcę chwycić naszą chorą więź i zerwać, lecz brakuje mi sił, żeby to zrobić. Więc brnę w to nadal, wiedząc, że nic dobrego z tego nie wyniknie.

Kiedy zacząłem tracić grunt pod stopami
Przez prawdy które wysyłasz
Posmakuj swojego umysłu i posmakuj swojego seksu
Jestem nagi pod twoją zasłoną
Zasłony kłamią i będziemy chylić się i zapożyczać
Z nadchodzącym znakiem
Przypływ zabierze, morza powiększa się, i czas zgwałci


Zatracam się. Podczas, gdy mnie pieprzysz zdzieram sobie gardło z ulotnych chwil rozkoszy. Zaś, gdy mnie opuszczasz na moje myśli pada ponury cień, uświadamiając bolesną prawdę, negujący kłamstwa, które sobie wmawiam. W końcu to oczywiste, że dla ciebie nic tak naprawdę nie znaczę. Wmawiałem sobie, że jestem kimś dla ciebie, ale ze względu na swoją naturę mi tego nie okazujesz. Robiłem to, by móc czuć się choć trochę dla ciebie wyjątkowy i by nie oszaleć od natłoku myśli. Jednak ileż można żyć we własnej wykreowanej iluzji? Mój czas, by porzucić złudzenia nadszedł. Pewnie będziesz zadowolony albo nie poczujesz nic na mój widok, jaki zastaniesz, Madaro - pomyślałem, wchodząc na stołek i zakładając pętlę na szyję i zaciskając.
- Jednak i tak będę na zawsze tobie oddany. Twój Itachi - wyszeptałem, w głuchą przestrzeń pustego pomieszczenia. Po tym wykopałem stołek spod swych stóp, pozwalając sobie utracić oddech i zawisnąć nieruchomo.

Czarne, czarne serce, dlaczego miało byś oferować więcej
Dlaczego miało byś ułatwić danie mi satysfakcji
Płonę, psuje się do szpiku kości
Pożeram wszystkie twoje króle i królowe
Cały twój seks i diamenty


niedziela, 15 lutego 2015

Zło

   Wiodłeś spokojne życie w małym miasteczku. Jednak zmieniło się to, gdy w pewnym momencie wdarło się do niego Zło wyczuwalne nawet w powietrzu. Zauważasz to, lecz żyjesz swą rutyną, z złudną nadzieją, że to nie ciebie ono dotyczy. Cała nadzieja upada, gdy to Zło przybywa w ludzkiej formie dwóch dobrze zbudowanych mężczyzn. Są uzbrojeni, wydają rozkazy twej matce, sytuacja jest napięta. Twa rodzicielka zanosi się płaczem i o coś błaga. Jedno wcielenie zła każe jej się zamknąć, a gdy nie spełnia polecenia pada strzał. Kobieta pada na ziemię, a  czerwona ciecz wyciekająca z rany rozpoczyna proces tworzenia kałuży. Ojciec twój widział całe zajście stojąc na schodach. Stoisz za nim i przyglądasz mu, zastanawiając co się zaraz stanie. Twój młodszy brat skryty w pokoju nasłuchuje tego wszystkiego, siedząc przy drzwiach. Nie musi nawet widzieć tego co się dzieje, by zdawać sobie sprawę, że wasz czas jest policzony. Ojciec odwraca się w twoja stronę i krzyczy, żebyś uciekał. Patrzysz na niego otępiały, widzisz napastników, którzy wchodzą na schody.
   Rodzic odwraca się w ich stronę i po raz kolejny krzyczy, byś uciekał, mocując się z jednym mężczyzną. Mimo uczucia paraliżu zmuszasz swe ciało do ruchu i zaczynasz biec. Drugi z mężczyzn wyminął twego ojca i swego kompana, którzy prowadzili zaciekła walkę i podążył za tobą, mówiąc, że mu nie uciekniesz. Mówiąc to przechodził obok drzwi pokoju Twego młodszego brata, które nagle uchyliły się i właściciel pokoju złapał go za nogę kurczowo, nie chcąc puścić. Spogląda na ciebie i przekaz w jego spojrzeniu, ma takie samo znaczenie, jak rozkaz wydany przez ojca; uciekaj. Z trudem obracasz się i znów zaczynasz biec. Słyszysz, jak mężczyzna próbuje pozbyć się trzymającego go chłopca za nogę, kopiąc go. Jednak on nie puszcza, jedynie wydaje z siebie jęki bólu. Dobiegasz do swego pokoju i zamykasz na klucz. Podbiegasz do okna i otwierasz na oścież, wchodząc na nie.Wychylasz się, wyciągając rękę w stronę rynny. Muskasz ją lekko palcami. W tym czasie twój brat zostaje z całej siły kopnięty w głowę, tracąc przytomność przez to. Zagrożenie na nowo zaczyna łowy. Wychylasz się bardziej, aż w końcu chwytasz się rynny, by chwilę potem po niej zjechać w dół. Nie należało to do najprzyjemniejszych doznań, lecz to nie jest takie istotne. Znów rozpoczynasz bieg.
  Uciekasz co sił w nogach, nie oglądając za siebie. Zaczyna brakować ci powoli tchu, lecz wiesz, że nie możesz się zatrzymać. Robisz to dopiero, gdy jesteś wystarczająco daleko. Opierasz dłonie na kolanach, pochylając się i biorąc głębokie oddechy.Po krótkiej chwili prostujesz się i obracasz. Z oddali jesteś w stanie ujrzeć budynek, w którym wcześniej mieszkałeś pogrążony w płomieniach. Na twych oczach spala się epizod Twego  życia i miejsce twojego poczęcia zarazem. Zagryzasz wargi i zaciskasz dłonie w pięści. Po twych policzkach spływają łzy. Twe oczy, przyglądając się destrukcyjnemu tańcu ognia lśnią nienawiścią. Poprzysięgasz zemstę. Odchodzisz, lecz jeszcze tu wrócisz. Bo oni cię wybrali, byś przeżył i dokonał pomsty.
______________________
Ten tekst był małym eksperymentem, gdyż pewnej nocy naszło mnie na doskonalenie się w pisaniu. Chyba nie wyszło mi to źle, lecz opinię zostawiam dla Was.

czwartek, 29 stycznia 2015

Fatum Rinnengana.

Witajcie! Przepraszam, że tak długo nic nie pisałam. Jednak cierpiałam na brak weny jak i czasu. W lutym postaram się więcej pisać zamówienia i skończyć rozdziały/one-shoty, które mam rozpoczęte, a trochę tego jest.
_______________
   Itachi, gdy dowiedział się, że jego braciszek wpadł w łapy wężowego sannina bardzo się tym przejął. Znał doskonale dziwaczną obsesję tego mężczyzny na punkcie sharingana, bo sam był jego ofiarą. Tylko, że jemu nie byłby w stanie zagrozić, ale Sasuke to nadal dzieciak. Westchnął ciężko, krążąc po raz kolejny od kilku dni po całym pokoju, z którego ni wychodził od tamtego czasu, gdzie poinformowano go o tym, co zrobił jego brat młodszy.
   Lider Akatsuki postanowił osobiście zająć się tą sprawą. Wstał zza biurka i udał do Itachiego, by z nim porozmawiać i sprawić, żeby w końcu przestał się tak zamartwiać przyszłością. Zatrzymał się przy właściwych drzwiach i zapukał. Stał chwilę, nie otrzymawszy odpowiedzi pchnął drzwi i wszedł do środka. Spojrzał na bruneta, który chodził nerwowo po pokoju, lecz się zatrzymał, gdy Pain wszedł wgłąb pokoju. Zmierzył go wzrokiem, nie ukrywając niezadowolenia z obecności lidera.
- Czemu zawdzięczam Twoją wizytę? - mruknął, nie spuszczając z niego wzroku.
- Mam dla ciebie zadanie, choć to bardziej propozycja rozwiania twych wątpliwości, byś już potem mógł sobie nie zawracać tym głowy - zaczął, z uwagą obserwując reakcję swego rozmówcy, który wyglądał na zainteresowanego.
- Mów dalej - rzucił Uchiha, skupiając na nim całą swoją uwagę.
- Udasz się, jako szpieg do Orochimaru i dowiesz, co planuje zrobić dalej i przy okazji rozwiążesz zagadkę jego zamiarów co do twego brata. Normalnie wysłałbym tam Zetsu, ale jeśli sam to zrobisz to może  twa dusza zazna trochę spokoju. - powiedział.
Itachi skinął głową lekko, by następnie spytać, nim Pain, który położył rękę na klamce otworzył drzwi:
- Aż tak po mnie widać, że coś mnie trapi?
- Dla mnie widać, może resztę uda ci się omamić, lecz nie mnie. Znam was wszystkich zbyt dobrze - uśmiechnął się pod nosem, naciskając klamkę i opuszczając pomieszczenie.
To nie była prawda do końca, co mu odpowiedział. Owszem, mógł powiedzieć z czystym sumieniem, że zna bardzo dobrze swych podwładnych i ciężko byłoby go oszukać. Jednak Itachi w pewnym momencie stał się dla niego kimś wyjątkowym, choć sam nie był w stanie określić dokładnie kiedy. W związku z tym, gdy miał okazję dość uważnie go obserwował, bo zdawał sobie sprawę, że nie ma co liczyć na więcej i nawet nie mógł sobie na to pozwolić. Jego oczy zadowalały się więc spoglądaniem na niego, kiedy to jego oczy zaczęły widzieć więcej i bez problemu był w stanie obdzierać go z przybieranych masek. Stwarzał mimo wszystko od tego czasu pozory, że tak nie jest. W końcu wiedział, że dla niego te maski były swego rodzaju ochroną, która zapewne też wyniszczała go w pewnym procencie, ale lepiej było, gdy ją posiadał. Sądził tak, bo wiedział co te maski skrywają. Niektóre z uczuć, jakie targały tym chłopakiem były dla niego niezrozumiałe i chciałby mu nie raz pomóc, to jednak nie mógł o to pytać. Miał nadzieję, że ta misja choć trochę wynagrodzi mu to milczenie o swej wiedzy, którego nie nie miał zamiaru przerywać. Teraz musiał poczekać, aż przyjdzie do niego i spyta kiedy może wyruszyć. Był pewien, że to zrobi, lecz teraz pozwoli mu się nacieszyć propozycją, którą zapewne ten jeszcze przemyśli, bo w końcu starszy z braci też miał swe plany w stosunku do Sasuke. Do tego czasu Pain postanowił się zaszyć w swoim gabinecie z pokaźną kupą papierzysk, których nazbierało mu się na biurku.
   Itachi po tym jak lider opuścił pokój usiadł na łóżku. Propozycja, którą mu złożył naprawdę była mu na rękę i chciał wiedzieć, co ten wąż knuje w stosunku do jego młodszego braciszka, na którego chciał zrzucić przyszłość klanu, ale też pragnął, by stał się potężny i potem mógł żyć w spokoju, gdy jego już nie będzie. To chciał mu zagwarantować, choć to nigdy nie odkupi tego, co w nim zniszczył. Teraz jednak musiał sprawdzić jego bezpieczeństwo. Starał się nie myśleć, czy mu się uda, tak jak tego chciał i  nie pisać czarnych scenariuszy tej misji, choć wątpliwości go dopadały, lecz wieczorem udał się do przywódcy organizacji. Stanął pod odpowiednimi drzwiami i zapukał. Usłyszawszy pozwolenie wszedł, zamykając za sobą drzwi. Niemal od razu poczuł na sobie przewiercające go na wylot uważne spojrzenie fioletowych oczu. Zignorował je jednak w większym stopniu. 
- Przyszedłem w sprawie twojej propozycji. Zgadzam się i chciałbym wiedzieć, kiedy mogę wyruszyć. - spojrzał na Paina, który przez chwilę wydawało mu się, że się uśmiechnął. Uznał jednak, że tylko mu się tak wydawało.
- Wyruszysz pojutrze - oznajmił, na co brunet pokiwał głową.
Po chwili Uchiha opuścił gabinet Paina i udał do siebie, wyczekując dnia rozpoczęcia misji bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.Ten czas mu się strasznie dłużył, ale w końcu nadszedł moment, gdy brunet z samego rana wyszedł z kryjówki organizacji i ruszył do jamy węża. Infiltracja przebiegła nader pomyślnie. Choć to miejsce było niczym labirynt zdołał się w nim sprawnie odnaleźć. Przynajmniej tak myślał.
   Pain siedział w swoim gabinecie i wypełniał jak zwykle papiery, które zalegały na jego biurku. Jednak nie mógł się na nich skupić. Itachi nie wracał od kilku dni i nie dawał znaku życia. Wysłał Zetsu, by sprawdził co się stało z brunetem. Był zniecierpliwiony i chciał jak najszybciej wiedzieć, co mogło zdarzyć się, bo mimo wszystko martwił się o niego. Odchylił się na fotelu i westchnął ciężko, wlepiając wzrok w sufit, z którego niespodziewanie wyłonił się Zetsu.
- Co z nim? - lider Akatsuki zapytał niemal natychmiast.
- Nie żyje.
Te słowa odbiły się echem w głowie mężczyzny. Kazał szpiegowi odejść dość ostrym i beznamiętnym tonem, co ten pośpiesznie wykonał. Rudowłosy wstał i podszedł do drzwi. Przekręcił kluczyk, zamykając je, po czym oparł o nie i zsunął w dół. To co usłyszał kłębiło się w jego głowie, lecz sens tych słów nadal do niego całkowicie nie docierał. Nie wierzył w to. Nie był sobie w stanie wyobrazić, że go nie ma i nie będzie mógł mu się przyglądać ukradkiem. Schował twarz w dłoniach. Chciał mu tylko pomóc, a zabił go. Zamordował osobę, którą kochał.