piątek, 23 sierpnia 2019

Krucza Miłość Dodatek #1

Cześć!
Zgodnie z moim planem dziś wlatuje Dodatek do Kruczej.
Spróbuje sobie ustalać daty jakiś publikacji, a te z kolei myślę, że będę podawała na fp bloga, więc polecam go polubić, jeśli ktoś chce wiedzieć czego i kiedy się spodziewać.
Druga sprawa, jest tu taka cisza, że się zastanawiam czy ktokolwiek tutaj jest i czyta.
Nie wstydźcie się pokazywać, bo jednak lubię wiedzieć, że nie piszę tutaj w próżnię.
Można z konta, można dodawać anonimowe komentarze i być nierozpoznawalnym.
W każdym razie to wszystko, noty będę starać się dodawać w okolicach początku miesiąca i jego końca, ale jednak wszystko może ulec zmianom, więc polecam obserwować fp.
______________________________________________________

    Wsłuchiwał się w szum deszczu, siedząc na długim języku odrażającej swym wyglądem statuy. Spoglądał na zapalone światła w domach, jak i na te uliczne. Zaczął myśleć o tym, jak to wszystko w ogóle się zaczęło. Tak naprawdę, tylko w jego przypadku.
   Pamiętał doskonale burzową noc, którą przerwało pukanie do drzwi. Ojciec poszedł otworzyć, nieco zaskoczony widmem jakiejkolwiek wizyty w tak okropną pogodę. Nic dziwnego, mieszkali na obrzeżach Wioski Deszczu. On wtedy będąc jeszcze małym chłopcem, wyjrzał nieśmiało na korytarz przedpokoju, trzymając się kurczowo futryny. Obserwował jak ojciec rozmawiał z kimś z zewnątrz. Chwilę później do środka weszła zakapturzona i przemoczona do cna postać, która zrobiła na nim niesamowite wrażenie. Kojarzył, że porównał go wtedy w myślach do czarodzieja. Uniósł kąciki ust na samą myśli w pełnym pobłażliwości uśmiechu. To był pierwszy raz w życiu, gdy spotkał Madarę. Uchiha wprawdzie był wtedy z wyglądu nieco starszy, lecz tej twarzy nie dało się zapomnieć. Obecnie nie miał zielonego pojęcia, jak do ich ponownego spotkania zdołał powrócić do dawnej, dwudziestokilkuletniej formy. Oszukując przy tym czas i naturalne etapy rozwoju życia człowieka. Nie dziwiło go to za bardzo. On był do tego zdolny.
Tak jak i do sprawienia, że dla świata był już od dawna martwy. Zdecydowanie ten człowiek był największym manipulatorem zarówno rzeczywistości, jak i samych ludzi.
Konan, gdy go poznała, po jakimś czasie usilnie chciała, aby ten argument przemówił mu do rozsądku. Ona nie wiedziała jednak wszystkiego. Nie mógł zdradzić tego jej ani nikomu innemu, że pamiętał dzień, w którym jako chłopiec otrzymał od Uchihy Rinnengana. Madara zdjął z niego blokadę tego wspomnienia, jaką na niego nałożył, gdy był małym chłopcem. Chciał, aby zaakceptował ten dar, jakby od zawsze należał do niego. Dał mu wolną wolę w używaniu go, nie wiedząc jaką ścieżką podąży. Przekazał mu siłę, dzięki której mógł przeżyć atak shinobi Konohy na jego rodzinę, a jednocześnie oddać tym mordercą z nawiązką, choć wtedy nieświadomy był tej siły jaka w nim drzemała.
Mógł też spełnić pośmiertne marzenie Yahiko.
Uczynił swojego przyjaciela Bogiem w imię pokoju, o którym zawsze marzył. Nie wszystko było jednak tak piękne i idealistyczne, jakby tego chciał. Świat przepełniony był cierpieniem, skrytym pod kurtyną pozornego pokoju, za którym prowadzono między sobą ciche wojny. Miał zamiar położyć temu kres. Jego przyjaciel powierzył mu to zadanie z nadzieją, że uda mu się je zrealizować. Musiał temu podołać za wszelką cenę. 
  Nagato zdał sobie jednak sprawę, gdy ponownie jego drogi z legendarnym Uchihą się skrzyżowały, że nie ma prawa o nic więcej prosić. Została przekazana mu wręcz boska potęga. A jednocześnie dawca nigdy nie dostał nic w zamian. Chciał móc mu się w jakiś sposób odwdzięczyć. Pomijając rozważania od niego sugestii na temat kolejnego ruchu organizacji, czasem przynosił mu jakieś jedzenie czy też książkę, aby mógł mieć coś do zabicia wolno płynącego czasu. W końcu spędzał go ciągle w tej jaskini całkiem sam, nie mogąc pokazać się nikomu na oczy. Wzbudziłby w ludności panikę, nawet od samej plotki.
Z czasem jednak zaczął tam spędzać coraz więcej chwil. Potrafił nawet tam przesiadywać godzinami, przez które po prostu rozmawiali. Zdołał go nawet chyba poznać trochę, bo bo nie mógł być pewny czy zna go dobrze. Nie był tym typem osoby, która może po spędzeniu dość sporej ilości wspólnych momentów stać się dla kogoś otwartą księgą.
Ten człowiek nadal chował w sobie wiele nieodkrytych tajemnic i olbrzymiej wiedzy.
Było to naprawdę fascynujące.
Odezwał się w nim dawny, wręcz dziecięcy podziw z czasów, gdy spotkał go po raz pierwszy. Sam nie do końca rozumiał ten zachwyt, który u niego wzbudzał. Nie czuł nigdy w ten sposób, nawet do Jirayi, którego naprawdę jako dziecko podziwiał, niczym bohatera.
Właśnie wtedy wszystko się zaczęło. 
  To uczucie stało się jego największym uzależnieniem i trucizną. A jednocześnie się coraz bardziej rozprzestrzeniało, niczym rozjuszony żywioł nie do okiełznania. Chciał być mu potrzebny, doceniany. Nie pojmował, dlaczego tak bardzo mu zależało, aby stać się dla niego kimś bliskim i ważnym. Po prostu tak się dziwnie złożyło. Konan wiedziała o tym dziwnym stanie emocjonalnym i starała się odwieść od spędzania czasu z tym człowiekiem. Argumentowała to słowami, że to nie jest dobry pomysł. To niebezpieczna osoba, która na pewno to wykorzysta. Chciała trzymać ich od siebie z daleka. Pamiętał jak bardzo go to wtedy wzburzyło. W końcu tylko spędzali czas na rozmowach. Jego własne uczucia nie miały tutaj żadnego znaczenia. Starał się je od siebie odsuwać. Wiedział, że wtedy powiedział jej kilka bolesnych słów, które pragnął by nigdy nie opuściły jego ust. Chociaż jednocześnie osiągnął swój cel, bo się poddała.
Nie zmieniło to wszystko faktu, że ją zranił. Nigdy też ją za to nie przeprosił, a pomimo pozornego późniejszego ich powrotu do normalności wyczuł jej zdystansowanie do siebie. 
  Na ironię właśnie ich kłótnia sprawiła, że tracąc część przyjaciółki zyskał partnera. Madara na swój sposób należał do niego, a jednocześnie wcale nic takiego nie miało miejsca. Takiego człowieka nie można było okiełznać. Zyskał jednak jego zainteresowanie, bliskość i poczucie bycia komuś potrzebnym. Nawet jeśli mogło być to tylko ułudą, którą brunet utkał, aby dopiąć własnych celów. To nieistotne.
Nagato wiedział, że wpadł już bardzo dawno w jego sieć i już się z niej nie wyplącze.
Pozwoli mu pożreć się kawałek po kawałku. Może właśnie taki pisany był mu los.
Bycie świadomym możliwego wykorzystania, pięknego kłamstwa jakiemu się poddawał, w oczach ludzi mogło zakrawać o szaleństwo, masochizm i okropną głupotę. Wiedział to.
A jednocześnie nie miał siły przerwać czegoś, nawet tak toksycznego, jeśli w zamian otrzymywał jakąś namiastkę szczęścia, które wydawało się zatracił dawno temu.
Poczuł jak czyjeś dłonie silne obejmują go w pasie i jak zostaje podparty podbródek na jego ramieniu. Odwrócił lekko głowę, w stronę przybysza.
- Nad czym tak myślisz, spoglądając w dal? - mruknął, przez moment obserwując splot budynku piętrzącego się przed nimi miasta.
- To nic szczególnego. Po prostu nie mogę się doczekać, aż ten zepsuty świat zasmakuje szczęśliwych dni – stwierdził, spoglądając w szkarłat sharingana.
- Rozumiem. Podzielam twoje zniecierpliwienie – przyznał, unosząc nieznacznie kąciki ust ku górze.
W końcu dzielili to samo marzenie. Dla Nagato to było najlepszą nagrodą, jaką mógł dostać. Szczery uśmiech osoby, którą kochał. 
Nawet jeżeli tylko wykorzystuje drzemiącą w nim ciemność. 

poniedziałek, 12 sierpnia 2019

Dzień Świętego Patryka

    Sebastian wrócił zadowolony z misji. W chwili, gdy opuścił przedpokój, nagle zatrzymał się w połowie drogi do swojego pokoju. Stos alkoholu na stole w salonie był zdecydowanie czymś nowym, zwłaszcza, że jego szef nie był typem imprezowicza. Potrafił jednak świetnie takiego zagrać. Teraz było na pewno coś nie tak. Innej opcji nie brał pod uwagę.
Snajper powoli i ostrożnie podszedł do wejścia. Gdy przekroczył próg upewnił się, że coś tutaj zdecydowanie nie gra. Zastał zdecydowanie niecodzienny obrazek – Jima siedzącego i spoglądającego w przestrzeń z szklanką whisky w dłoni.
- Przeszkadzam w tej hucznej imprezie? - spytał, spoglądając na Króla kryminalistycznego podziemia na Wyspach.
Ten, jakby wyrwany z zamyślenia przeniósł na niego dalej nieco nieobecne spojrzenie. Zabójcę korciło, aby go o to zapytać, ale wolał się wstrzymać. Coś z jego pracodawcą na pewno nie grało. Nie chodziło już nawet o cudaczny zielony garnitur, w który był ubrany. Moran na pewno nigdy wcześniej w jego garderobie go nie widział. Tego był pewien.
- Tak, wynocha. Psujesz mi dzień wolny.
Tego się nie spodziewał. Dłuższą chwilę zajęło mu co właśnie usłyszał i od kogo. Jego cholerny szef, który swoją pracę uczynił swoim życiem, postanowił sobie wziąć wolne. Wolne od życia. To zdecydowanie brzmiało podejrzanie i wzbudziło czujność zabójcy.
- Dzień wolny? Ty nigdy nie bierzesz czegoś takiego. Ta sieć to centrum twojej egzystencji.
- Tak sądzisz? Nie zgodzę się z tym. Zresztą nawet najlepsi mają prawo do urlopu.
   Sebastian westchnął cicho. Nie rozjaśniło to w żaden sposób mu sytuacji. Poddał się i postanowił pójść się rozpakować w swoim pokoju. Zrobił to dosyć szybko, będąc nadal męczony myślami powiązanymi z całą tą sytuacją. Miał wrażenie, jakby to była jakaś forma zagadki, której nie potrafił zrozumieć. Nie było to przyjemne ze względu na to, że jego przełożony jest osobą, po której można się spodziewać wielu niebezpiecznych rzeczy. A tu kompletnie nie rozumiał sytuacji. Nie byłby w stanie zapobiec jego możliwemu wybrykowi. Chciał mieć jednak dla kogo pracować. W końcu schował walizkę z karabinem pod łóżko, uznając, że potem dokładnie wyczyści swoją broń.
Postanowił wrócić do Moriarty’ego. Wolał mieć go na oku. Zresztą tyle nad tym wszystkim myślał, że nie dawało mu to spokoju. Może siedząc z nim zrozumie o co tu chodzi. Znając jednak życie nie da rady. Nie był to jeden z tych dni, gdzie potrafił tego geniusza zrozumieć. Usiadł na kanapie i przyjrzał znowu Jimowi, jakby szukał wskazówki co do jego zachowania. Ten nie zwracał na niego uwagi, tym razem wpatrzony w telewizor i popijający whisky. Program powiązany był z Irlandią. Snajper nie skupiał się jednak na tym, co jego szef aktualnie ogląda. Zaczął się zastanawiać co mogło sprawić, aby był taki nieswój. Po głowie zaczęły chodzić mu różne myśli, które mogłyby mieć nawet jakiś sens. Może to jakaś jego gra?
Tylko wtedy chyba by mi powiedział, bo przecież dotyczyłoby to Sherlocka.
A może z nim się o coś założył?
A może świętuje jakiś Międzynarodowy Dzień trawy?
Bo chyba się w nikim nie zakochał?
Moran potrząsnął lekko głową. Ta myśl była niedorzeczna.
Psychopata taki jak Jim zdecydowanie nie był zdolny do takich uczuć.
- Długo będziesz się tak na mnie gapił? - usłyszał pytanie zadane znudzonym tonem.
Snajper aż drgnął nieznacznie, wyrwany z amoku wertowania kolejnych teorii spiskowych.
- Możliwe – uśmiechnął się złośliwie, a Moriarty tylko wywrócił oczami.
- Nie jestem eksponatem, abyś mnie podziwiał. Mów co ci chodzi po głowie, bo nie zniosę dłużej tej twojej miny filozofa, co nie potrafi się wysrać.
- Naprawdę mam taką minę? - spytał, udając urażonego.
Chociaż nie chciał wiedzieć jak z perspektywy szefa jego wyraz twarzy wyglądał. Przestało by być to wtedy dla niego zabawne.
- Naprawdę, a teraz gadaj. Nie pozbędziesz się tematu.
Sebastian się skrzywił, wiedząc doskonale, że będzie zmuszony do kapitulacji.
- Próbuję zrozumieć co się wydarzyło pod moją nieobecność. Nie jesteś osobą, która bierze urlop od sieci. To integralna część twojego życia. Chłopak cię rzucił czy co? - wyrzucił w końcu z siebie, unosząc przy tym brew.Naprawdę był ciekaw co w niego wstąpiło.
Jim słysząc dręczące go pytania wzniósł oczy ku sufitowi. Wyglądał przy tym przez moment, jakby w nim szukał odpowiedzi, ale jej niestety nie odnalazł.
- Jesteś idiotą, Seb. Naprawdę taki wniosek wysnułeś? - zapytał, a widząc wyraz twarzy towarzysza potrząsnął głową. - Nic nie mów. Widzą twoją ślepotę. Powiedz mi, jaki dzisiaj jest dzień? - dodał, nim ten zdołał otworzyć usta. Miał nadzieję, że może to go naprowadzi.
- Niedziela 17 marca – odpowiedział posłusznie.
- I co to dokładnie za dzień?
- Wolny od pracy? Dzień Święty święcisz?
Moriarty się załamał. Przesunął dłonią po twarzy, wzdychając ciężko. Boże, co za idiota.
- To drugie już bliżej. Dzisiaj jest Dzień Świętego Patryka.
Snajper uniósł brwi i przechylił głowę w bok.
- No i co w związku z tym? Nie masz przecież na imię Patryk, a przynajmniej nie chwaliłeś się, żebyś zmieniał – zauważył, czując się z tego wszystkiego głupi. Do tego jego pieprzony szef niczego nie ułatwiał, choć pewnie był przekonany, że mu pomaga.
Brunet za to patrzył na niego z czystym zawodem. To nie było zbyt częste zjawisko. Sprawiło to, że zabójca spoważniał.
- Zaraz wracam – rzucił nagle i zaraz zniknął, aby wejść do łazienki i się w niej zamknąć.
Usiadł na opuszczonej klapie sedesu i wyjął z kieszeni telefon. W wyszukiwarce Google wpisał Dzień Świętego Patryka i wreszcie wszystko ułożyło mu się w sensowną całość.
Moran schował urządzenie na swoje miejsce, dłuższą chwilę załamując się nad swoją głupotą. Odpowiedzi rzeczywiście miał wręcz podane na tacy. Kolor zielony, miejsce, z którego pochodził alkohol, a później zdradzenie nazwy święta. Powinien się połapać, że chodzi o Irlandię. On po prostu tęsknił za miejscem, z którego pochodził. Trochę może komuś innemu wydawałoby się zaskakujące, że Napoleon Zbrodni ma jakieś sentymenty. Dla Morana jednak nie, bo on posiadał różne małe sentymenty i słabostki, choć się ich wypierał. Kochał Wielką Brytanię bez wątpienia, ale nawet ona nie zastąpi nikomu całkowicie miejsca gdzie się urodził i wychował. Lądu, do którego naprawdę przynależy. 
    Moran opuścił łazienkę i wrócił do Jima, który zwrócił na niego uwagę dopiero jak snajper przysiadł obok. Sięgnął po jedno piwo Guinness i otworzył. Czuł na sobie baczne spojrzenie Moriarty’ego.
- No to świętujemy razem – powiedział i uniósł puszkę w wyrazie toastu.
Konsultant uśmiechnął się nieznacznie i napił swojej whiskey, wyglądając na zadowolonego.