środa, 11 maja 2022

Na zawsze

 Witajcie!

Czas na kolejnego shota z Bleacha. Nawiązuje tu lekko do mangi, więc uprzedzam wszystkie niewinne osoby, które nie miały z nią styczności i boją się spoilerów. 

_________________________________

- Isane, Hanataro, nie możecie pozwolić mu umrzeć! - słyszał lekko niewyraźny głos Madarame.

Jak bardzo musiał beznadziejnie wyglądać, skoro aż porucznik się o niego martwił?

  Uchylił powieki, które wydawały się ważyć z tonę. Miał nad sobą kapitan Kotetsu i tego drugiego, którego imienia nigdy nie potrafił zapamiętać.

- Dorwałem go? - zwrócił się do Ikkaku, mając nieco zachrypnięty i osłabiony głos, co go nieco zaskoczyło.

- Kapitanie Zaraki nie powinien pan nic mówić. Pański stan jest ciężki – upomniała go Isane.

Widział jednak na twarzy medyków zbyt duży wysiłek, aby nie domyślić się swoich szans. Zresztą jego obecne samopoczucie też wiele mu podpowiadało.

- Tak dorwałeś go, kapitanie – potwierdził, stojący przy Ikkaku Yumichika i wskazał kierunek, gdzie leżał jego przeciwnik. Chwilę później zbliżył się do swojego kapitana wraz z porucznikiem jedenastego oddziału. Kenpachi spojrzał we wskazaną mu przez trzeciego oficera stronę. Faktycznie leżał tam jego martwy przeciwnik. Splunął w bok krwią, która zebrała mu się w ustach, krzywiąc lekko. Wrócił zaraz zainteresowaniem do będących przy nich shingamich.

- To była dobra walka – stwierdził z wyraźną satysfakcją w głosie.

To była prawda. Mierząc się z tym człowiekiem bawił się przednio.

- Ikkaku, Yumichika, zajmijcie się dobrze oddziałem – rzucił, uśmiechając się.

Ayasegawa mimo smutku w oczach wydawał się pogodzony z tym, co miało nastąpić. Inaczej było z jego wieloletnim towarzyszem.

- Kapitanie, nie mów tak! Nie możesz nas tak zostawić. Nie ma nikogo, kto mógłby cię zastąpić! - wykrzyczał, czując się nieco spanikowany Madarame.

Nie tak wyobrażał to sobie przez lata. To on miał walczyć, a w końcu umrzeć u boku Kenpachiego. Nie miało być na odwrót. Nie zgadzał się na taką rzeczywistość. Przerażała go, jak opuszczenie dziecka przez ukochanego rodzica.

- Jasne, że jest. Ty. Właśnie dlatego mnie dobijesz. Nie jest to może na oczach całego oddziału, ale może przymknął na to oko. Sądzę też, że osoba z powodu której tak też oddział funkcjonuje by się nie obraziła – stwierdził, mając na myśli pierwszą Kenpachi.

- Nie mógłbym – zaczął Ikkaku, kręcąc głową, ale mu przerwano.

- To nie jest prośba, poruczniku. Będzie to mój ostatni rozkaz – stwierdził i spojrzał na Isane, na której twarzy odmalowywał się wysiłek jaki podejmowała w walce ze śmiercią. - Retsu byłaby z ciebie dumna – rzucił luźną myśl jaka mu przeszła przez głowę, gdy na nią tak patrzył. 

Jej upór był godny podziwu. Był świadomy, że dzięki niej mógł do nich mówić.

- Myślę, że dużo mi brakuje, aby mogłaby taka ze mnie być, ale dziękuję – odpowiedziała uśmiechając się ciepło, choć z trudem powstrzymywała się przed tym, aby jej głos się nie załamał.

Pierwszy raz od dawna miała ochotę się rozpłakać. Dlaczego tak bardzo bolała ją utrata tego człowieka? Ich nic nie łączyło, oprócz jej dawnej kapitan dla której ten mężczyzna był cenny.

Może właśnie dlatego świadomość, że nie mogła go uratować była tak bolesna. Czuła się jak na początku swojej medycznej drogi, gdy pomimo jej starań pacjent zginął jej na rękach. Pamiętała ten dzień, jakby wydarzył się wczoraj.

- Nie jest ci daleko. Stałaś się do niej bardzo podobna – przyznał, aby znów pozbyć się krwi zbierającej się mu w ustach. - Wystarczy jednak już tej walki. Chcę, żebyście odstąpili od ratowania mnie. Przyszedł czas, żebym do niej dołączył – stwierdził, spoglądając na niebo.

Isane niechętnie odsunęła od niego dłonie, które do tej pory okalało lecznicze kido i spojrzała na Madarame.

- Zrób to – wykrztusił z trudem Kenpachi, który chwilę potem zaczął się krztusić własną krwią.

Ikkaku na nogach jak z waty podszedł do leżącego na ziemi kapitana, wyciągając miecz.

- Żegnaj, kapitanie – z tymi słowami opuścił oręż, który zatopił swoje ostrze w jego sercu, lecz zanim to zrobił Zaraki się uśmiechnął. Z takim grymasem zastygniętym na ustach zakończył swój żywot.

Cała czwórka towarzyszących mu w ostatnich chwilach shinigamich była świadoma, że był prawdziwie szczęśliwy.

   W końcu mógł zostawić im przyszłość i wrócić do swojej ukochanej. Gdzie będą mogli znowu cieszyć się walką i sobą. Unohana też zginęła ze szczerym uśmiechem na ustach, w ramionach tej samej osoby, którą ona teraz żegnała. Położyła dłoń na plecach załamanego Ikkaku. Wiedziała, że będzie potrzebował czasu, aby się z tym pogodzić, ale przecież nie był w tym sam.

- Myślę, że powinniśmy go z nią pochować – stwierdziła cicho, choć była w tym niewypowiedziana prośba, aby tak zrobić.

- Zgadzam się – wypowiedział to z trudem, wyjmując miecz z ciała swojego kapitana.

On tak samo jak Kotetsu był świadom, że ta dwójka chciała być razem. Na zawsze.

Nie mieli prawa im tego zabronić.

Z tą myślą zaakceptował powierzoną mu przez Zarakiego wolę biorąc ją w swoje ręce, zdejmując haori Kenpachiego i zakładając na siebie.