piątek, 29 grudnia 2023

Odsiecz

 Witajcie! 

Trochę naczekaliście się na nowy ,,Obiekt''. To już przedostatni rozdział tej historii. Życzę Wam już teraz Szczęśliwego Nowego Roku, bo nie wiem kiedy wrzucę następna notkę ^^''

_____________________________________________________

   Madara obserwował Tobiramę, który postanowił wykonać jakieś telefony. Od czasu do czasu podczas takich rozmów zdarzyło mu się zadać jakieś pytanie, ale zazwyczaj brunet nie był w stanie mu pomóc. Nie miał kontaktu z porywaczami, więc nie mógł przydać się w ustaleniu, z kim mieli do czynienia. Touka wróciła i przyglądała się im chwilę w milczeniu.

- Znalazłeś go? - spytała, gdy skończył rozmowę.

- Nie, a on nawet ich nie widział – mruknął, zerkając krótko w kierunku obiektu.

Nie rozumiał, dlaczego jego głupi brat postanowił się tak dla niego poświęcać.

Madara za to zastanawiał się intensywnie nad tym, jak mógłby poznać tożsamość osób, które go ścigają. Był na tym tak skupiony, że praktycznie nie zarejestrował krótkiej wymiany zdań tamtej dwójki.

- Wiem – rzucił nagle, otrząsając się z zamyślenia.

- Co takiego niby wiesz? - rzucił sceptycznie Tobirama.

- Jak możemy dowiedzieć się kto to był – wyjaśnił.

- W takim razie co wymyśliłeś? - zapytała zaskoczona Touka.

- Myślę, że zarządzająca w bazie sztuczna inteligencja musi mieć ich nagranych i pewnie o tym nie wiedzą – dodał i przez chwilę poczuł szczęśliwy.

To był duży krok do odzyskania profesora.

- Sztuczna inteligencja? Skoro byli w stanie się do was włamać, to naprawdę myślisz, że o niej nie wiedzieli? - zapytał niezbyt przekonany Senju.

- Naprawdę nie doceniasz umiejętności swojego brata – skomentował z lekko złośliwym uśmiechem. - Nie mieliby skąd się o niej dowiedzieć i jestem pewny, że nie byli w stanie do niej dotrzeć.

- Skąd ta pewność? - białowłosy zmrużył lekko oczy.

- Po prostu wiem. Chodźmy tam. Chcesz mi pomóc czy nie? - spytał nieco zniecierpliwiony.

- A jeśli twoja pewność będzie stratą czasu?

- Masz lepsze opcje?

- Sprawdźmy to zwyczajnie. Nic na tym nie stracimy – wtrąciła się Touka, zanim Tobirama zacząłby kłócić się dalej.

Madara rzucił jasnowłosemu triumfalny uśmiech, choć ten go zignorował. Touka pokręciła głową widząc reakcję Uchihy.

- Niech wam będzie – Tobirama westchnął z rezygnacją, podnosząc się. - Jedziesz z nami? - dodał, zerkając na swoją przyjaciółkę.

- A co, chcesz się mnie pozbyć? To nie dzisiaj, bo nie zostawię was samych – uznała, wychodząc z gabinetu.

Wyszli obaj za nią i skierowali do windy, zjeżdżając na podziemny parking. Tobirama zaprowadził ich do swojego samochodu. Zajął miejsce za kierownicą, a Touka pasażera obok. Madara usiadł za nią z tyłu. Senju odpalił samochód i ruszył w kierunku laboratorium.

- Będziemy musieli uważać. Nie ma pewności czy kogoś tam nie zastaniemy.

- Jak tam ostatnio byłem, to było pusto.

- Bo zabrali Hashiramę, a tak może mają tam kogoś na wypadek, gdybyś wrócił.

- To by było głupie.

- W twoim przypadku nie niemożliwe. W ich oczach możesz nie mieć się gdzie podziać – zauważył, widząc w odpowiedzi w lusterku wściekłe spojrzenie ciemnych oczu.

Tobirama zaparkował w lesie, aby nie zwracać przedwcześnie na nich uwagi i wyjął z bagażnika dwie sztuki broni, gdzie jedną z nich podał przyjaciółce.

- Zawsze jesteś tak dobrze przygotowany? - rzucił kąśliwie Madara.

- Żyjąc z Hashiramą trzeba – uznał, kierując się do ich celu.

Jasnowłosy użył kodu i po cichu weszli do środka. Nie było tutaj wbrew ich oczekiwaniu nikogo innego.

- Wygląda na to, że nie obchodzi ich to miejsce za bardzo – skomentowała Touka, rozglądając się dookoła. Pierwszy raz miała okazję być w tym miejscu.

Madara udał się do głównej części laboratorium. Spojrzał na wysoko zawieszony ekran i dołączone do tego robotyczne dłonie, które czasem podawały coś Hashiramie, gdy on obserwował go z komory.

- Jesteś tutaj? - zapytał, patrząc jak wyłączony sprzęt się zapala.

- Jestem, Madara. Czego potrzebujesz?

- Musisz pomóc znaleźć nam ludzi, którzy zabrali doktora. Masz jakieś materiały z nimi? - zapytał, siadając na fotelu, który zwykle zajmował jego stwórca, gdy się do niej zwracał.

Nie wiedział czemu, ale poczuł się ciężko, gdy powiedział te słowa na tyle, że musiał usiąść, choć te dziwne uczucie nie zniknęło. Doszło do tego jeszcze ciepło. Zacisnął dłoń na podłokietniku, starając się nie poddać temu osłabieniu.

- Udało mi się zrobić swoje kopie nagrań, zanim je usunęli. Pokaże wam je – po tych słowach na głównym ekranie pojawiły się fragmenty nagrań, na których zostali uchwyceni intruzi.

W tym wszystkim była uwzględniona scena, gdy znaleźli grającego Hashiramę, aż do chwili zabrania go stąd. Madara nigdy wcześniej tych ludzi nie widział.

Tobirama obserwował uważnie przedstawiony im materiał, analizując go.

- Możesz puścić jeszcze raz? - poprosił, czując, że coś mu umykało.

- Myślisz, że coś zauważyłeś? - zainteresowała się Touka.

- Jeszcze nie wiem, ale może coś znajdę – przyznał.

Sztuczna inteligencja spełniła prośbę i puściła nagranie im kolejny raz.

- Zatrzymaj i cofnij lekko – rzucił w pewnym momencie Senju. - Stój i przybliż mi to – nakazał.

Rzecz, która zwróciła jego uwagę okazała się czerwoną chmurą. Senju uśmiechnął się zwycięsko pod nosem.

- Znam ten symbol. Wiem, która organizacja przestępcza jest za to odpowiedzialna. Akatsuki.

- Wiesz jak ich znaleźć? - zapytał Madara.

- Jeszcze nie, ale wiem kto może mi w tym pomóc – przyznał i wyciągnął telefon, aby wysłać wiadomość. Później zerknął, w stronę ekranu, który wcześniej wyświetlał im nagrania.

- Dziękuję. Bardzo nam pomogłaś.

Madara odszedł od nich, gdy usłyszał znajome skrzeczenie. Podszedł do zasłoniętej klatki i ją odsłonił. Papużka uczepiła się krat i wsadziła między nie dziób.

- Idiota! Idiota! - zaskrzeczała na dzień dobry.

Tobirama spojrzał w tamtym kierunku i się skrzywił.

- Chyba nie tak powinno brzmieć powitanie – skomentowała zaskoczona Touka.

- Powitanie! Powitanie! - powtórzyła papuga.

Madara pokręcił głową i poszedł dać jej świeżej wody i jedzenia. Touka się roześmiała i przywitała z ptakiem. W tym czasie Senju dostał jakąś wiadomość.

- Nie jest to jeszcze to, o czym myślicie. Dostałem jednak informacje o członkach organizacji.

Uchiha spojrzał na niego, kończąc uzupełniać braki w karmie swojego pierzastego przyjaciela.

- Będziesz jeszcze musiał tu trochę poczekać, Izuna – rzucił do swojego pupila, który wyraźnie był bardziej zainteresowany jedzeniem.

Podszedł do Tobiramy.

- To co? Przedstawisz nam ich? - zapytał, unosząc przy tym lekko brwi.

- Chętnie. Mógłbym się podpiąć i wyświetlić to na większym ekranie? - zapytał, aby chwilę później mieć obok siebie podany odpowiedni kabel, który podpiął do swojego telefonu.

Na ekranie wyświetliły się zdjęcia kilku osób z garścią informacji na ich temat. Nie było tego za wiele, ale nic dziwnego. Cud, że dało się dotrzeć do czegokolwiek. Takie organizację strzegą swoich tajemnic.

- Hidan. Fanatyk religijny, który uważa, że jest nieśmiertelny.

- Myślisz, że naprawdę może taki być? - rzuciła zmartwiona Touka, a przecież to był dopiero pierwszy z nich.

- Niewykluczone. Trudno dociec co za eksperymenty dzieją się za drzwiami sekty. Itachi to zdolny zabójca. Kakuzu łowca głów, mający umiejętność szycia – rzucił, kontynuując prezentację.

- To nie wszyscy, a nie brzmią na łatwych przeciwników – uznała Touka.

- To zbiór niebezpiecznych dziwadeł – przyznał jej rację. - Kolejny to Deidara. W wojsku był dawnym liderem Korpusu Eksplozji. Jego partner to Sasori, który używa marionetek jako broni i ma rozległą wiedzę o truciznach. Orochimaru to naukowiec. Konan jest zastępczynią ich szefa. Pain to ich lider, ale o nich tak naprawdę nic nie wiadomo. Można czasem usłyszeć jakieś niezweryfikowane pogłoski. Osób w tej organizacji może być więcej, ale tylko o nich mamy informację – zakończył wywód, spoglądając na swoich towarzyszy.

Madara, który przez ten cały czas w milczeniu słuchał o tych ludziach uśmiechnął się pod nosem.

- To są nasi wrogowie? - zapytał, zerkając na Senju.

- Na to wygląda – odparł zdezorientowany Tobirama.

- W porządku – rzucił spokojnie, podchodząc do klatki Izuny, aby ją na powrót zakryć. - W takim razie chodźmy się nimi zająć – dodał i skierował do wyjścia, nie czekając na reakcję tamtej dwójki.

  Hidan siedział zirytowany na pryczy.

- Kakuzu! Zamierzasz tu tak po prostu siedzieć i czekać? - zapytał jashinista, wwiercając spojrzenie fiołkowych tęczówek w mężczyznę opartego przy ścianie obok krat celi.

- A co nam innego zostało? Nie zamierzam skomleć jak ty teraz i użalać nad całą sytuacją.

- No nie wiem, może wymyślenie planu jak się stąd wydostać? - rzucił opryskliwie.

- W takim razie go wymyśl, bo z tego miejsca ja tego nie widzę – wzruszył ramionami.

- Ja? To ty nas dwóch robisz za tego mądrego – zauważył.

- No i jesteś pewny, że chciałbyś używać moich rozwiązań?

- W końcu jestem tym mądrzejszym, choć przy tobie to nawet Tobi czasem wydaje się inteligentniejszy – skomentował, słysząc skrzypnięcie pryczy, które zignorował. - Jestem pewny, bo nic lepszego nie wymyślisz. Nie da się – dodał, zostając w tym samym momencie pociągniętym za przód płaszcza.

Jego spojrzenie skrzyżowało się ze znajomymi fiołkowymi tęczówkami, które lśniły irytacją. Kakuzu uśmiechnął się pod maską.

- Cofnij to – zawarczał, zaciskając mocniej palce na jego płaszczu.

- Co takiego? Czyżby coś ci się nie podobało? - spytał z kpiącym uśmiechem.

- Myślę, że ty dobrze wiesz co. Nie porównuj mnie do tego zdziecinniałego kretyna. Jestem od niego lepszy!

- Oh, czyli twój problem to urażona duma – skomentował z nutą rozbawienia w tonie – A co, jeśli dla mnie nie jesteś?

- To ci to udowodnię – odparł z determinacją.

- Jak? - skarbnik przechylił głowę w bok zainteresowany.

Hidan miał już udzielić odpowiedzi, gdy usłyszał chrząknięcie.

Obaj spojrzeli w kierunku krat, gdzie przed celą stał Zetsu. Nie wiedzieli kiedy się tam zakradł, niczym jakiś duch.

- Możecie odłożyć swoje kłótnie małżeńskie na później? - zapytał, unosząc dłoń, w której trzymał pęk kluczy. - Jesteśmy potrzebni w bazie.

Hidan puścił Kakuzu i się odsunął bez słowa. Szpieg znalazł odpowiedni klucz i otworzył celę.

- Jak ci się udało nie zostać złapanym? - zainteresował się jashinista.

- W przeciwieństwie do was nie miałem zamiaru dać się złapać – wzruszył jedynie ramionami, nie mając zamiaru tłumaczyć się mu ze swoich sztuczek. - Teraz jednak trzeba się skupić na wydostaniu się stąd, a to nie będzie proste – oznajmił i po tych słowach wyszli z części więziennej.

  Madara siedział na kanapie w domu swojego Stwórcy, obserwując jak Tobirama kończy jedną z wielu rozmów telefonicznych jakie w ostatnim czasie odbył. Touka zniknęła jakiś czas temu, aby zebrać ludzi mających im w tym wszystkim pomóc. Jemu pozostało tylko czekać. Nie miał nawet w czym zaoferować swojej pomocy. Nie posiadał żadnych przydatnych znajomości ani rozwiązań mogących przyśpieszyć proces przygotowania całej akcji. W końcu niedawno zaczął poznawać ten świat. Jego kontakty ograniczały się do Hashiramy i sztucznej inteligencji. Teraz nie miał już tego pierwszego. Musiał im pozwolić przygotować do misji ratunkowej.

Tobirama podszedł do niego i zmierzył spojrzeniem.

- Zlokalizowaliśmy ich kryjówkę. Zbieraj się – rzucił, kierując od razu do wyjścia z pomieszczenia.

Madara ożywił się i zerwał z miejsca, szybko doganiając jasnowłosego.

- A co z Touką? - zapytał, gdy opuścili już mieszkanie, kierując się do samochodu.

- Dołączy do nas na własną rękę – zapewnił, zajmując miejsce od strony kierowcy.

Madara usiadł po drugiej stronie i niedługo po ustawieniu nawigacji ruszyli.

- Dlaczego staliśmy się celem? Kto ich wynajął? - zapytał, mając dość tej ciszy i kłębiących się w jego głowie myśli.

- Bo jesteś wynikiem technologii dającej dużo możliwości, a mój brat jest jedyną osobą, która potrafi jej użyć.

- Właśnie dlatego trzeba posuwać się do tego wszystkiego?

- Nie, ale Fugaku Uchiha jest najwyraźniej bardzo zdeterminowany, żeby was dostać – przyznał.

- Kim on jest? - Spojrzał na Senju uważnie.

- Biznesmenem. Dużym graczem, który posiada między innymi laboratoria, gdzie testują roboty, oprócz tego ma fabrykę broni i sprzętu zbrojnego. Obstawiam, że wizja tworzenia ludzi, aby zasilać wojsko mogła go skusić.

Brunet zamilkł, patrząc na swoje dłonie. Zaczął zastanawiać się nad tym kim albo czym tak naprawdę jest. Jakie jest jego przeznaczenie? Jego istnienie sprowadziło na doktora kłopoty. Dlaczego z całą świadomością podjął to ryzyko? Chciałby to zrozumieć, ale odpowiedzi musiał znaleźć w sobie. Wykuć je poprzez swoje wybory i decyzje. Tylko ta droga mogła mu pomóc zrozumieć wszystko. Resztę jazdy przebyli w całkowitej ciszy. Madara skupiał się na widoku za oknem, dopóki nie zaparkowali w środku lasu.

- Dalej będziemy musieli przejść pieszo. Reszta już na nas czeka – oznajmił Tobirama, wyjmując kluczyki ze stacyjki i opuszczając pojazd.

Zaskoczony brunet wyszedł szybko i podszedł do niego, gdy Senju zamknął samochód i ruszył naprzód.

- Kto na nas czeka i gdzie? - spytał zdezorientowany.

- W lesie. Nieopodal kryjówki porywaczy. Myślałeś, że te małe przydrożne parkingi przy lesie są tak oblegane przez grzybiarzy czy co? To wozy tych, co nam pomogą – wyjaśnił, kierując się na umówione miejsce spotkania.

Gdy dotarli niemal natychmiast podeszła do nich Touka. Uchiha nie zwrócił na nią zbytniej uwagi, bo tą przykuła ilość osób tu będących. Nie spodziewał się tego. Wszyscy ci ludzie mieli pomóc im odzyskać doktora. Ucieszyło go to i poczuł się dodatkowo w tym wszystkim mniej samotny.

- Idziemy dalej – usłyszał za sobą głos Tobiramy, zostając lekko popchnięty przy tym do przodu.

Madara patrzył za nim lekko zdezorientowany, ale wznowił wędrówkę. Niedługo później stanęli przed jaskinią.

- W głębi jest wejście do kryjówki – oznajmiła Touka, wyciągając latarkę, którą włączyła i weszła do środka.

Grota z zewnątrz wydawała się mała, ale szukając wejścia do bazy wroga wyglądało na to, że jest odwrotnie. Znaleźli wreszcie metalowe, mocne i elektroniczne drzwi. Jeden z towarzyszących im mężczyzn wyszedł przed szereg i zaczął coś przy nich robić. Połączył się z nimi jakimś urządzeniem własnej roboty, robiąc coś na nim w skupieniu. Wszyscy czekali cierpliwie w ciszy, aż wreszcie drzwi otworzyły się w towarzystwie alarmu. Ludzie, z którymi tu przybyli zaczęli wchodzić do środka.

  Tobi podskoczył na krześle, gdy nagły dźwięk syreny alarmowej wyrwał go ze snu. Zerknął w kierunku monitora, pokazującego nagrania z kamer i zamarł na kilka sekund. Zerwał się jednak zaraz z miejsca i pognał korytarzami bazy.

Konan siedziała w salonie z Painem, pijąc herbatę i rozmawiając z nim o przyszłości organizacji. Nie byli przejęci alarmem myśląc, że to sprawka Tobiego. Gdy ten pojawił się zziajany w wejściu zrozumiała, że tym razem to nie była jego robota.

- Intruzi! Cała masa wrogów! - wykrzyknął zamaskowany informatyk, wymachując energicznie rękami.

Pain z Konan wymienili porozumiewawcze spojrzenia, wstając niemal równocześnie z miejsca.

- Tobi poinformuj pozostałych o sytuacji – polecił Lider.

Mężczyzna w pomarańczowej masce zapewnił, że już pędzi i wybiegł z pomieszczenia przejęty zadaniem.

  Deidara spojrzał w kierunku wyjścia, gdy rozległ się alarm. Akasuna zostawił aż narzędzia, którymi starał się wydobyć informację od naukowca.

- Myślisz, że powinniśmy sprawdzić co się dzieje?

- Nie, zostaniemy tutaj. Jeśli ktoś z zewnątrz uruchomił alarm, to tym bardziej trzeba pilnować tego tu – ruchem głowy wskazał na zakrwawionego szatyna, który wpatrywał się w podłogę, zakrywając twarz włosami.

- W sumie racja i tak na kogoś by to spadło – blondyn westchnął, zerkając na stół z narzędziami.

- Nie ma tu jednak dobrego arsenału – skomentował.

- Jakoś sobie poradzimy. A przynajmniej ja na pewno – stwierdził i uśmiechnął złośliwie.

- Ja też umiem dać sobie radę bez swoich zabawek – zapewnił oburzony Deidara, podchodząc do stołu z rozłożonymi rzeczami. Nie miał pojęcia, jakby miał się tym posłużyć w walce, więc teraz coś wymyśli. Udowodni tym samym rudemu złośliwcowi, że jest w stanie używać czegoś innego poza najróżniejszymi bombami.

  Orochimaru zaraz po tym, jak został poinformowany o sytuacji i Tobi zniknął mu z oczu zaczął planować ucieczkę. Nie miał zamiaru im pomagać i stracić swoje cenne naukowe prace. Najlepiej będzie skorzystać z powstałego zamieszania i zniknąć, by znaleźć dla siebie lepsze miejsce. Nie widząc dla siebie żadnych korzyści z nadstawiania karku zaczął się w pośpiechu pakować.

Itachi słysząc o tym co się dzieje rzucił, że się tym zajmie i poszedł uzbroić.

Tobi wciąż zdjęty paniką wrócił do pomieszczenia z kamerami, aby zobaczyć jak ma się cała sprawa.

Intruzi zdążyli zetrzeć się już z liderem i resztą jego ciał, których działania im nigdy nie wyjaśnił. Towarzyszyła mu jak zawsze Konan. Itachi zgodnie z deklaracją szedł im pomóc. Na jednym z obrazów zobaczył przemierzającą zupełnie inną część korytarzy samotną jednostkę. Rozpoznał tą osobę i uśmiechnął się pod maską.

  Madara podczas początkowej podróży z grupą ustalił, że się rozdzielą i zostawią mu poszukiwanie Hashiramy. Dostał też od Touki komunikator, który dzielił z Tobiramą. Obecnie przemierzał samotnie bliźniaczo podobne korytarze, odsuwając od siebie pozbawione nadziei myśli. Znajdzie go. Nie było innej możliwości. Z pustych korytarzy dotarł do części, gdzie zdarzało się napotkać jakieś drzwi. Niektóre pomieszczenia były puste, inne zamknięte, ale nie wyglądało na to, aby to było miejsce pobytu profesora. Zdarzyło mu się też trafić do czyjegoś pokoju. Na ścianie był wyglądało na to, że krwią namalowany jakiś znak. Samo miejsce miało w sobie coś na tyle niepokojącego, aby zamknął szybko drzwi i ruszył w dalszą drogę. Nie miał pojęcia ile czasu minęło, ale czuł się, jakby błądził w tym labiryncie wieczność. Zatrzymał się, gdy znalazł zejście prowadzące niżej. Z nadzieją, że będzie dolne piętro bliźniaczych korytarzy zszedł na dół. Miejsce różniło się od tego na górze. Było tu zdecydowanie ciemniej, a widok otaczających go z obu stron więzień podwyższył jego ostrożność. Prawdopodobieństwo, że znajdzie tu doktora były bardzo wysokie. Przemieszczał się do przodu szybko, a jednocześnie bezszelestnie i rozglądał uważnie.

Czuł, że był blisko. Dotarł do końca, który był bardziej oświetlony niż wcześniejsze części tych podziemi. Przylgnął bardziej do ściany plecami i ostrożnie wyjrzał. Widok, który zastał sprawił, że zrobiło mu się gorąco i poczuł narastającą w nim furię. Schował się, ale widok zakrwawionego, poranionego i opadniętego z sił Hashiramy nim wstrząsnął. W końcu to był ten sam człowiek, który jeszcze nie tak dawno się do niego promiennie uśmiechał. Teraz wyglądał jak wrak samego siebie.

Wiedział kto za tym stał, bo w pomieszczeniu były jeszcze dwie osoby. Jeden blondyn i jego czerwonowłosy kompan. Ten drugi był głównym winowajcą. Dostrzegł ślady krwi na jego ubraniach. Zacisnął dłoń w pięść, czując nagłe przeszywające ukłucie bólu w głowie, a zaraz potem świat przed oczami mu zawirował. Przytrzymał się bardziej ściany i lekko zachwiał, ale utrzymał pion. Po chwili poczuł się lepiej, ale wszystko stało się czarno-czerwone. Miał też wrażenie, że coś jeszcze uległo zmianie. Nie miał pojęcia co się z nim stało, ale to nie było teraz najważniejsze. Musiał uratować doktora. Rozejrzał się za czymś mogącym posłużyć za broń.

W kącie zobaczył pozostawione jakieś rzeczy, a wśród nich znajdowała się kosa z jednym ostrzem w kształcie półksiężyca. Był wdzięczny temu kto postanowił ją tu zostawić, gdy przemknął do tych rzeczy i ją wziął. 

  Sasori uniósł głowę, gdy usłyszał zgrzyt metalu o kamienną podłogę. Jego towarzysz też spojrzał, w stronę źródła dźwięku. Hashirama uniósł z trudem głowę, będąc pewnym, że nadchodzi jego koniec. Sylwetka, która wyłoniła się zza zakrętu była mu jednak zbyt dobrze znana. Wyglądał faktycznie nieco jak uosobienie śmierci, gdy ciągnął za sobą kosę, patrząc w dół. Gdy zatrzymał się i odwrócił do nich przodem, to Senju widząc szkarłat w jego oczach wiedział, że śmierć w tym miejscu nie jest zarezerwowana dla niego.

- Madara – odezwał się słabym, zachrypniętym głosem.

Uchiha na dźwięk swojego imienia spojrzał prosto na niego. Posłał mu delikatny uśmiech.

- Jestem tu. Wszystko będzie dobrze. Zabiorę cię do domu, Hashirama – obiecał z pewnością i spokojem w głosie.

Wrócił spojrzeniem do czerwonowłosego mężczyzny. Zacisnął mocniej dłonie na kosie i złapał broń pewniej, po czym ruszył na niego. Moment później słychać już było brzdęk metalu uderzającego o metal. Kosa Madary została zatrzymana przez maczetę. Cofnął swoją broń i znowu ruszył do ataku, czując dziwną ekscytację jaką mu to dawało. Zaczynał też się dostosowywać i przyzwyczajać do swego oponenta. Korzystne było tez to, że drugi z nich tylko obserwował i się nie wtrącał. Do tej broni też zaczął się przyzwyczajać i posługiwać nią coraz sprawniej. Musiał skończyć to szybko i spełnić swoją obietnicę. Udało mu się zaatakować z większym impetem, wytrącając lekko przeciwnika z równowagi. Skorzystał z tego natychmiast i ciął go przez klatkę piersiową. Drobinki krwi przybrudziły mu twarz, ale rana nie była bardzo głęboka, lecz zapewne zostawi ślad. Chciał już zamachnąć się drugi raz, korzystając z szoku przeciwnika, ale tym razem doskoczył jego towarzysz blokując atak za pomocą noża. Czyżby uznał, że jego kolega ma kłopoty? - zastanawiał się Uchiha.

- Deidara, nie wtrącaj się – Akasuna spojrzał na blondyna zirytowany.

- W takim razie nie obrywaj – rzucił opryskliwie, odpychając od siebie Madarę.

- Będę obrywał, jeśli taką mam ochotę. To nie twoje zmartwienie – stwierdził i rzucił do ataku.

Blondyn spojrzał za nim, wzdychając ciężko, gdy znowu skrzyżował broń z brunetem. Nie wtrącił się znowu. Nie miał najlepszej broni do takiego pojedynku. Do tego lepiej, by był na siłach jak najdłużej. Sasori się uparł, więc da mu przeprowadzić ten pojedynek. Dźwięk metalu nie milkł nawet na moment. Dawno nie widział swojego partnera walczącego z taką pasją i determinacją.

Hashirama nie czuł się najlepiej, ale walczył z chęcią zamknięcia oczu. Obserwował ten pojedynek, bo Madara walczył dla niego. Przyjmował te wszystkie ataki i rany od ostrza, by go sprowadzić do domu. Nie mógł w tej chwili zrobić wiele, oprócz patrzenia na swojego bohatera.

- Sasori! - krzyknął Deidara, gdy ostrze kosy wbiło się w brzuch lalkarza.

Akasuna złapał dłońmi ostrze, wcześniej upuszczając własną broń, aby nie weszło głębiej. Zacisnął usta w wąską linię, a krew spłynęła z kącika jego ust.

Madara zaatakowany przez Deidarę był zmuszony wyszarpać kosę i odskoczyć od niego.

Akasuna zachwiał się i opadł na kolana.

- Ty cholerny kretynie – odezwał się blondyn, zerkając na niego z furią w tych swoich pięknych błękitnych oczach.

Sasori pomyślał, że to dość rzadki widok. Fakt, że jego stan był tego powodem w jakiś pokręcony sposób sprawił, że to było miłe. Nie był przyzwyczajony, aby komuś zależało na jego życiu. Była jednak jedyna taka osoba tuż przed nim. Sięgnął ręką do kieszeni i rzucił senbon w naukowca. Jedna z zatrutych igieł sięgnęła celu i wbiła się w jego ramię. Może nie było to zgodne z życzeniem klienta, ale pieprzył to. Chciał spróbować przeżyć, bo miał dla kogo.

Deidara złapał Sasoriego, który stracił nagle przytomność. Zerknął w kierunku Madary, który obecnie stracił nimi zainteresowanie, skupiając się na swoim Stwórcy. Postanowił to wykorzystać.

- Tylko nie próbuj mi tu umierać – rzucił, biorąc lalkarza na ręce i rzucając do ucieczki.

Uchiha wbił przerażone spojrzenie w Hashiramę, pozbywając się igły z jego ramienia. Tamta dwójka uciekła, ale to nie miało dla niego znaczenia. Rozciął więzy Senju i pomógł mu wstać.

- Dasz radę trochę przejść? - zapytał, dostając w odpowiedzi niemrawe skinięcie głową.

Zarzucił sobie jego rękę na ramię i podtrzymując go ruszył do wyjścia.

- Tobirama, znalazłem go. Musimy się stąd jak najszybciej wydostać i pojechać do szpitala – odezwał się do komunikatora, który włączył za pomocą komendy głosowej.

- Pójdź do miejsca, gdzie się rozdzieliliśmy. Będę czekał – otrzymał nieco niewyraźną odpowiedź na tle szumu walki.

- Zrozumiałem – odparł i po dłuższej chwili namysłu postanowił spróbować wziąć doktora na ręce i ruszyć truchtem korytarzami, które miał nadzieję, że jakoś spamiętał.

Jego wizja zaczęła wracać do normalności. Świat znów był w kolorach. Zacisnął lekko palce na ubraniu naukowca i przyśpieszył jeszcze bardziej. 

   Tobiramie z trudem, ale udało się wyrwać ze szponów przeciwnika i wtopić w tłum swoich ludzi i umknąć z pola bitwy. Stał w korytarzu, gdy w pewnej chwili zaczął słyszeć truchtanie. Ktoś tutaj biegł. Mógł to być jego towarzysz, ale też i wróg. Dłoń powędrowała w okolice broni i zamarła, gdy Madara wyszedł zza zakrętu. Jego wzrok skupił się na osobie, którą trzymał w ramionach. Młodszy Senju po raz pierwszy w życiu poczuł się sparaliżowany przerażeniem.

- Musimy iść zawieźć go do szpitala. Nie czas na to – Uchiha sprowadził go na ziemię i wyminął, kierując biegiem do wyjścia.

Tobirama poszedł w jego ślady. Przebiegli tak cała drogę do samochodu, gdzie Madara z Hashiramą zajęli tył samochodu. Jasnowłosy za kierownicą ruszył z piskiem opon.

 

piątek, 1 grudnia 2023

Ocalony

  Noc była momentem w życiu Kuchikiego, gdzie mógł w jakimś stopniu czuć się sobą. Otoczony ciszą pogrążonej we śnie rezydencji mógł pozwolić sobie na odpoczynek od wyuczonej maski.

Spoglądał na swoją twarz, która odbijała się w szybie okna. Wcześniej często na niej było widać zmęczenie, zrezygnowanie i smutek człowieka, który przez swój ród został zamknięty w klatce.

Obecnie jednak w tych oczach te przygnębienie zastąpiła nadzieja i determinacja.

W końcu do jego klatki wtargnęło dwóch włamywaczy. Czerwonowłosa burza, będąca jego porucznikiem i młodsza siostra jego zmarłej żony, która teraz dla niego była naprawdę jak rodzeństwo. Dwójka tych złodziejaszków wprawnie zaczęła uczyć go, jak zacząć odważnie wymykać się z klatki. Powoli i ostrożnie zrywać ciążące na nim kajdany wpojonych zasad.

Jednocześnie utrzymując tych, którzy wpoili mu te ograniczenia w przekonaniu, że nic się w nim nie zmienia.

  Spojrzał na pełną tarczę księżyca i ledwo zauważalnie uśmiechnął do swoich myśli.

Został przez nich ocalony od bezwzględnego oddania zasadom. Pokazywali mu inne spojrzenie na to, co od dziecka mu wpajano. Dowiadywał się, że miał własne możliwości siłę, aby nie być idealną arystokratyczną marionetką. Starał się dzięki nim eliminować w sobie zakorzenione nawyki, które mogły być raniące. Był im wdzięczny za to, że go uratowali. Dostrzeli jego więzienie i pomimo tego co przez niego i decyzję, które podjął przeszli nie skreślili go. Przeciwnie.

Szli u jego boku, jako jego przyjaciele, gotowi wspierać go w tej wyprawie, która miała wprowadzić w jego życie wiele zmian. Nie był już z tym sam.

Zamknął książkę, którą trzymał na kolanach i zszedł z parapetu, na którym dotychczas siedział.

   Nie mógł się doczekać jak ta rewolucja z nimi u boku będzie toczyć się dalej. Już teraz był szczęśliwy. W końcu miał w oddziale Renjiego i Rikichiego. Z nimi u jego boku wszystko będzie dobrze i to co przyniesie przyszłość stanie się po prostu jedną wielką przygodą.

środa, 1 listopada 2023

Samotny król

  Nie sądził, że przeżyje tą walkę. A jednak został postawiony na nogi i wrócił w znajome pustynne rejony. Wieczna noc wciąż trwała, a księżyc zawsze pozostawał w pierwszej kwadrze. Sunął przed siebie, czasem czując wzrok innych hollowów lub słysząc dźwięki świadczące o tym, że gdzieś czai się towarzystwo. Nie przejmował się tym, bo nie byli dla niego żadnym zagrożeniem. Zwykłe płotki.

  Dotarł w końcu do celu swej podróży. Stanął przed wciąż podniszczonym Las Noches.Wszedł do środka przez dziurę w ścianie i zaczął przemierzać znajome korytarze. Wsłuchiwał się w echo swoich kroków i zastanawiał czy kogoś tu zastanie. Nie miał pojęcia, co wydarzyło się z resztą Espady jak i samym Sōsuke, choć ten ostatni wcale go nie obchodził. Zatrzymał się, gdy usłyszał, że ktoś nadchodzi. Schował się za filarem i czekał, aby dowiedzieć się kto tutaj przesiaduje.

Osoba ta była mu jednak dobrze znana.

- Harribel – odezwał się, wychodząc z ukrycia.

- Grimmjow? - odparła, wyraźnie zaskoczona. - Jakim cudem ty żyjesz?

- Miałem szczęście. Co ciekawego mnie przez ten czas ominęło? Trochę tu wieje pustką.

- Nie zostało nas wielu. Po ostatecznym starciu z shinigami większość jest martwa – oznajmiła i zaczęła kierować w stronę, z której przyszła.

- To kto żyje? - zapytał z zaskoczeniem zauważając ostrożność w swoim tonie.

- Ja, moje Fraccion, Neliel i jej towarzysze, garstka niższych, których może kojarzysz, a może nie – wzruszyła ramionami i weszła na schody prowadzące na tron, gdzie dawniej siedział Barragan, później zastąpił go Aizen, a teraz najwyraźniej królową została Harribel.

Z trudem powstrzymał się od skrzywienia, gdy został przy schodach, a ona patrzyła na niego z góry.

- A co z Ulquiorrą? - dopytał, bo ostatni raz go widział, gdy odesłał go do innego wymiaru, żeby móc walczyć z Kurosakim.

Teoretycznie znał odpowiedź, ale nie potrafił w to jeszcze uwierzyć. Schiffer go wkurzał, ale tliła się w nim gdzieś nadzieja, że on nie mógł tak łatwo zginąć. Był na to zbyt dobry.

- Też martwy. Kurosaki zmienił się w Vasto Lorde’a i on go powstrzymał.

  Grimmjow milczał dłuższą chwilę po prostu na nią patrząc. Widział jednak w tym miejscu kogoś zupełnie innego. Zielone tęczówki, które wpatrywały się w niego, a w nich odbijał się kształt półksiężyca, który wisiał tu wiecznie na niebie. Ślady na kredowobiałych policzkach sunące w dół, jakby imitowały łzy.

Zdecydowanie on tu powinien siedzieć zamiast niej. Jedyny król, którego był w stanie zaakceptować poza samym sobą.

- Grimmjow, dobrze się czujesz? - zapytała Tier nieco zdezorientowana przez przedłużającą się ciszę.

- Tak. Pozwól mi tu zostać parę dni, dobrze? Później odejdę.

- W porządku. Gdzie będziesz zmierzał?

- Nie wiem, gdziekolwiek mnie droga poniesie – wzruszył ramionami. - A teraz wybacz, ale muszę sprawdzić czy mój pokój się ostał – dodał, odwracając się i po prostu odchodząc.

Nie było wątpliwości, iż okazywał jej, że nie będzie miała nad nim żadnej władzy. Z całej Espady zmusić go do uległości był w stanie tylko Ulquiorra.

 

poniedziałek, 9 października 2023

Determinacja

 Witajcie! 

Wracamy w końcu do dalszej publikacji rozdziałów ,,Obiektu''. Przeplatać będę je z shortami z Bleacha, bo przedostatni rozdział, który będę musiała przepisać jest zdecydowanie dużo dłuższy niż ten i ostatni.

_____________________________________________________

  Po przekroczeniu progu laboratorium Orochimaru niemal natychmiast się zmył. Itachiemu jednak to całkiem odpowiadało. Ruszył korytarzem, aby rozejrzeć się tutaj dokładniej niż wcześniej. Zastanawiał się na co powinien zwracać szczególną uwagę i czego przydałoby się szukać na początek. Rzeczy, które przyszły mu do głowy było zaskakująco dużo. Od znalezienia jakiegoś prywatnego notesu, po zastanawianie się nad tym czy obiekt mógł prowadzić jakiś pamiętnik dając wskazówkę, gdzie obecnie się znajduje. Zaczął przeszukiwać różne szuflady w pomieszczeniu, które najbardziej przypominało biuro. Znalazł notes Senju, ale w nim nie było nic istotnego.

Jakieś spotkania naukowe, przyziemne rzeczy, o których nie chciał zapomnieć, przeplatane z listami zakupów. Odłożył kolejne nieprzydatne dla niego dokumenty na dość pokaźną stertę przejrzanych już rzeczy.

Westchnął, odchylając się w tył na fotelu. Wyglądało na to, że szukanie w papierach nic mu nie da, więc napisał wiadomość Tobiemu, aby ogarnął mu dostęp do znajdującego się tu komputera.

W oczekiwaniu na odpowiedź jego zainteresowanie przykuło skrzeczenie w jednym z pobliskich pomieszczeń. Uchiha podniósł się z fotela i skierował w stronę źródła dźwięku. Skrzeczenie wydawało się dobiegać spod czegoś, co było przykryte kocem.

Zastanawiał się przez moment czy odkrycie tego, będąc w czyimś laboratorium to dobry pomysł. Nie był tego pewny, ale ostatecznie sięgnął po nakrycie i zdjął je jednym szybkim ruchem.

Zaskoczyło go, gdy jego oczom ukazała się klatka z papugą. Nie miał pojęcia czemu, ale nie spodziewał się tego. Jego wyobraźnia doszukiwała się czegoś ekscytującego. Jakiejś hybrydy różnych zwierząt czy coś tego typu równie osobliwego.

- Co to były za dźwięki? - usłyszał za sobą swojego towarzysza.

Brunetowi jakoś udało się nie drgnąć z zaskoczenia. Prawie zapomniał o jego obecności tutaj.

- Papuga – odparł, wskazując na ptaka.

- Hmm… ciekawe czy jest jakoś zmodyfikowana – mruknął Orochimaru w zamyśle, gdy zwrócił na zwierzę uwagę.

- Idiota! Idiota! - zaskrzeczał ptak w odpowiedzi.

Itachi uniósł lekko brwi na zachowanie pierzastego stworzenia, które właśnie zyskało jego sympatię. Nie okazując swojego rozbawienia zerknął w kierunku swojego kompana.

Twarz Orochimaru zdradzała poirytowanie zmieszane z oburzeniem.

- Kto niby jest idiotą?! Przestanie ci być tak wesoło, gdy oskubie cię z piórek i przerobię na ramen! - zagroził, wyciągając dłoń w kierunku klatki.

- Nie zrobisz tego – Itachi zatrzymał jego rękę, gdy palce Orochimaru sięgnęły drzwiczek klatki.

Zirytowany mężczyzna rzucił mu na początku zaskoczone spojrzenie, a po chwili na jego usta wpełzł nieco oślizgły uśmieszek.

- Niby dlaczego? Bo odezwał się w tobie przyrodnik? - zakpił.

- Nie. Zwyczajnie ci na to nie pozwolę. Daj temu spokój.

- Daj spokój? To nie ciebie zwyzywało.

- To tylko zwierze. Tak się tym przejmujesz? A może boisz się, że miało rację? - uniósł brwi.

- Niczego się takiego nie obawiam – warknął zirytowany i wyrwał się z jego uścisku. - Wracam do części laboratoryjnej – dodał i opuścił pomieszczenie.

Uchiha spojrzał na papużkę, która nic sobie z wcześniejszej sytuacji nie robiąc czyściła swoje kolorowe pióra.

- Chyba zupełnie cię nie obchodzi jakie mogłaś mieć szczęście – skomentował zachowanie ptaka, zauważając przy okazji, że kończy mu się woda.

Otworzył klatkę i uważając by pierzasty mieszkaniec mu nie czmychnął wyjął poidełko. Wymienił papużce wodę i przyglądał jej dłuższą chwilę, zanim sprawdził wiadomość od Tobiego i wrócił do pracy. Zaczął przeszukiwać komputer, co jakiś czas dając informatykowi nowe zadania do zmierzenia się. Nie zdziwiło go specjalnie, że żadnych danych na temat ich celu nie znalazł.

Musiał przyznać, że naukowiec dobrze się na taką ewentualność przygotował. Jednocześnie znajdywanie różnych projektów na zlecenia, które dostawał też było fascynującą lekturą. Nie każdy miał okazję sprawdzić czym ktoś taki jak Senju się zajmuje. Ich praca zwykłym osobom wydawała się dość tajemnicza.

On też nie stanowił tu wyjątku, dlatego fascynowały go projekty robotów, broni, po rzeczy, których zastosowania nie potrafił rozszyfrować.

W końcu jednak wstał i postanowił znaleźć Orochimaru. Miał już zacząć się zastanawiać nad tym jak go w tym rozległym miejscu odnajdzie, gdy usłyszał wściekły okrzyk, po którym wystąpiło kilka przekleństw.

- Czemu tak się wściekasz? - zapytał, gdy odnalazł właściwe pomieszczenie.

- Bo odkryłem kto mi zabierał dobre kontrakty sprzed nosa i przez kogo słyszałem odmowy!

Westchnął ciężko. Nie za bardzo obchodziły go ich naukowe rywalizacje o zlecenia.

- A coś w związku z chłopakiem?

- Nic. Zdecydowanie był dobrze przygotowany na taką ewentualność, a tutaj na pewno go nie ma, bo sprawdzałem.

- Ja sam też nie znalazłem nawet małej wzmianki na jego temat – przyznał, nie wspominając jednak o tym jak postanowił przejrzeć materiały z monitoringu, z którego zanim weszli Senju z obiektem zniknął. Było jednak też drugie miejsce, gdzie po ich opuszczeniu laboratorium z naukowcem miał wrażenie, że część materiału mogła zostać usunięta, choć pozornie się wszystko zgadzało.

Wygląda na to, że nic tu nam nie pomoże. Wracamy?

Orochimaru zmierzył zamyślonym spojrzeniem stół laboratoryjny, milcząc przez dłuższą chwilę.

- Wracajmy – uznał po namyśle.

Nie miał tu już nic więcej do zrobienia.

Itachi kiwnął głową i poszedł po swoje rzeczy, które ze sobą tu zabrał i opuścił ze swoim towarzyszem ośrodek badawczy. Uchiha zajął miejsce kierowcy i ruszył w drogę powrotną do bazy.

Zastanawiał się dalej nad kwestią monitoringu. Nie zamierzał o niej wspominać, bo nie chciał przyśpieszać odnalezienia chłopaka. Przeciwnie, potrzebował kupić sobie czas, aby rozgryźć zamiary swojego ojca. 

  Gdy wyszedł na powierzchnię z tunelu ewakuacyjnego i zanim dotarł do miasta nastał wieczór. Było dość chłodno i zanosiło się na deszcz. Madara powiódł wzrokiem po neonowych szyldach, których kolory mieniły się zachęcająco. Zajrzałby chętnie do tych sklepów, ale nie miał na to czasu ani pieniędzy. Musiał dowiedzieć się jak dostać się do miejsca pobytu młodszego brata doktora.

Nie miał jednak żadnego lepszego planu jak mógłby tam dotrzeć niż zaczepianie przechodniów. Ludzie nie byli w większości pomocni. Niektórzy, gdy zagadywał rzucali mu pełne irytacji spojrzenie i wymijali go, drudzy udawali, że go ani nie widzą ani nie słyszą. Tak niewidzialny to się nigdy nie czuł wcześniej. Trzecia grupa by pomogła, ale niestety nie wiedziała. Ostatni dawali mu nadzieję i kierowali, ale ostatecznie albo zgubił się z własnej winy lub źle go prowadzili. Czuł coraz większą frustrację, bo marnował cenny czas na błądzeniu po omacku. Spojrzał w kierunku budynku administracyjnego, na którym widniała duża, podświetlana tarcza zegara.

Starał się ignorować ścisk, który czuł gdy przez jego głowę przeszła myśl, że nie ma pojęcia co się dzieje z Hashiramą. Paraliżował go strach, gdy umysł sugerował mu, że mogła mu się dziać w danej chwili krzywda. Zaczął padać deszcz, a on wciąż zdjęty zgrozą patrzył na zegar, usilnie starając się odpędzić od siebie czarne scenariusze. Nie wybaczyłby sobie tego, że nie był w stanie mu pomóc.

Otrząsnął się i zaciskając dłonie w pięści postanowił podwoić swoje wysiłki. Teraz było jeszcze trudniej, bo ludzie byli bardziej zainteresowani szybkim powrotem do domu lub znalezieniem schronienia przed coraz bardziej wzmagającym się deszczem. On sam przemókł wreszcie tak,że postanowił poszukać schronienia. Drżąc z zimna udał się w boczne mniej uczęszczane uliczki, zatrzymując się pod dachem dawno nieczynnego sklepu spożywczego. Nie był tu jednak sam.

Po drugiej stronie końca dachu stał mężczyzna.

- Przepraszam – odezwał się Madara, zwracając na siebie uwagę.

- Słucham? - starszy mężczyzna odwrócił się w jego stronę.

Miał na sobie nieco przydużą koszulkę, przybrudzone spodnie i widać było, że żyje na ulicy. Nie było jednak czuć od niego woni alkoholu. Jego oczy patrzyły bystro i trzeźwo. Nie śmierdział też. Musiał więc mieć sposób, aby regularnie się kąpać.

- Wie pan może, gdzie znajduje się Senju Company?

- Wiem, ale czego o tej porze będziesz tam szukał? - zapytał nieco zdziwiony.

- Chce tam złożyć papiery do pracy, ale nie jestem tutejszy – rzucił pierwszym w miarę wiarygodnym kłamstwem, jakie przyszło mu do głowy.

- Rozumiem. Mogę cię tam zaprowadzić – zaproponował.

- Będę bardzo wdzięczny panie…? - zaciął się, bo wcześniej w zasadzie nie zapytał go o imię.

- Satoshi – przedstawił się, uśmiechając lekko. - A ty?

- Madara, miło mi pana poznać.

- Mi ciebie również. Chcesz ruszać teraz czy wolisz poczekać, aż ta ulewa się uspokoi?

- Myślę, że wolałbym wyruszyć od razu, jeśli to nie problem – Uchiha nie dbał już o to, że wciąż dotkliwie odczuwał zimno. Teraz liczyło się dla niego tylko to, aby odnaleźć Tobiramę i pognać na ratunek Hashiramie.

- W porządku. Chodźmy w takim razie – oznajmił mężczyzna, wychodząc poza zadaszenie.

Zmotywowany brunet ruszył zaraz za nim. 

  Hidan obserwujący dotychczas bazę wojskową przez lornetkę szturchnął łokciem leżącego obok partnera.

- Kuzu zobacz. Chyba coś się zaczyna dziać – powiedział z ożywieniem, wyciągając dłoń trzymającą lornetkę w kierunku towarzysza, który zerknął na niego mrugając intensywnie, aby odgonić senność.

Praktycznie cały ten czas spędzili obserwując typowy dzień wojskowych. Nie było to porywające, więc nie dziwiło go, że nawet Kakuzu przy tym przysypiał, choć obecnie udawał, jakby nic takiego miejsca zupełnie nie miało.

- Pokaż – mruknął, zabierając wyciągnięty w jego kierunku przedmiot, przez który zaraz spojrzał.

Faktycznie między żołnierzami zaczęło panować jakieś ożywienie. Szeptali coś ze sobą zaaferowani, a inni odłączali się nagle i szli gdzieś energicznie.

- Gdzie Zetsu? - zapytał, odsuwając sprzęt od oczu.

- A bo ja wiem? Poszedł uznając, że przyjrzy się temu wszystkiemu z innej strony – wzruszył ramionami.

- Myślisz, że mógł mieć na myśli bycie w środku i go odkryli? - zastanawiał się na głos, starając się wywnioskować przyczynę tej nagłej aktywności.

- To Zetsu, oni by się nie skapnęli nawet, jakby im pod łóżka zaglądał i stamtąd gazetki wyciągał.

- Hidan ma racje – dobiegł ich z tyłu głos przedmiotu ich dyskusji. - Zamierzam się tego jednak dowiedzieć, ale wy zostańcie tutaj – dodał, nie czekając nawet na ich reakcję odszedł.

- Czemu w sumie wojsko interesuje ten doktorek? - zapytał Hidan po dłuższej chwili ciszy.

- Bo jest dobry i pewnie rząd miał swoje sposoby, aby go do tego przymusić.

- Dlaczego zwrócili na niego uwagę? Jest pewnie więcej dużo bardziej chętnych do współpracy. Co w nim takiego wyjątkowego, że i nasz zleceniodawca tak bardzo go chce? Nie rozumiem.

- Wiem tyle co i ty. Mogę jedynie założyć, że musi się czymś wyróżniać – stwierdził i zaraz spoważniał, gdy zaczął słyszeć trzaski w słuchawce.

- Zetsu? - odezwał się, zerkając na Hidana.

Starał się wyłapać, co chciał im przekazać, ale było to trudne. Najbardziej zrozumieli jednak jedno słowo; uciekajcie. Wymienili ze sobą porozumiewawcze spojrzenia i mieli podnosić, ale dźwięk ładowanej broni za ich plecami im to uniemożliwił.

- Ręce do góry i nie ruszać się – usłyszeli polecenie.

- Kurwa, Kakuzu mamy przejebane – rzucił jashinista, spełniając polecenie wydane przez mężczyznę za ich plecami.

- Trudno mi się z tobą nie zgodzić.

   Madara podążał za Satoshim, zastanawiając się czy o tej godzinie jeszcze zastanie Tobiramę.

- To tutaj – oznajmił jego towarzysz, wskazując na ogromny drapacz chmur. - Wysoko mierzysz chłopcze, powodzenia.

- Dziękuje bardzo – powiedział w pierwszej chwili lekko zdezorientowany, ale zaraz przypomniał sobie kłamstwo jakim uraczył mężczyznę, z którym po chwili się pożegnał.

Przyglądał się temu jak odchodzi i ostatecznie znika w tłumie, aby zaraz wrócić spojrzeniem do budynku. Obserwował go chwilę, zanim skierował się do jego wejścia. 

- Gdzie znajdę Senju Tobiramę? - zapytał, gdy tylko podszedł do recepcji.

- Szef ma ważne spotkanie. Czy był pan umówiony?

Schodząca właśnie po schodach Touka zwróciła uwagę na tą scenę. Nie kojarzyła tego mężczyzny, a wyglądem do biznesmena było mu daleko.

- Nie, ale to bardzo ważne. Musi mi pani powiedzieć, gdzie go znajdę. Przysyła mnie jego brat, Hashirama – rzucił, czując rosnącą w nim desperację. - To sprawa życia i śmierci.

- Interesujące. W takim wypadku co to może takiego być? Problemy w kasynie? - wtrąciła się Touka.

- Nie znam cię, czemu miałbym ci mówić? - Uchiha zmarszczył nos, mierząc kobietę nieufnym spojrzeniem.

- Bo jestem twoją szansa, aby przerwać to spotkanie? - podsunęła z niewinnym uśmiechem.

- Co nie znaczy, że będę ci się spowiadał. Sprawa jest dużo poważniejsza, ale to ni ty musisz znać szczegóły.

- To jak chcesz mnie przekonać, żebym ci pomogła?

- Może przekona cię to, że im dłużej marnujemy czas tym mniejsza szansa, że będzie cały – podsunął, choć żadnego dowodu na to nie miał. Były to jego osobiste obawy, które miał nadzieję, że nie będą miały odwzorowania w rzeczywistości. - A jeśli będziecie mi dalej stać na drodze, to sam sobie ją utoruję – dodał, spoglądając prosto w oczy kobiecie.

Touka nie rozumiała upartości tego człowieka, ale widząc determinację w jego spojrzeniu wiedziała, że nie żartuje.

- Zabiorę cię do niego – stwierdziła, wywołując u mężczyzny lekkie zaskoczenie, które nieco przełamało jego bojową postawę. Uśmiechnęła się pod nosem i skierowała do windy.

Madara udał się za nią wciąż nieco zdezorientowany.

- Skąd ta nagła zmiana zdania?

- Powiedzmy, że możesz być z siebie dumny i byłeś dostatecznie przekonujący – odparła, nie mając zamiaru przyznawać mu, że jego postawa połączona z determinacją sprawiła, by mu uwierzyła.

Nie mogła się opierać skoro istniało prawdopodobieństwo, żeby jego słowa były prawdą. Nie wybaczyłaby sobie, gdyby później okazało się, że przez swoją nieufność doprowadzić mogła do śmierci przyjaciela. Weszła do windy, gdy ta wreszcie przyjechała i wybrała numer odpowiedniego piętra.

- Ja go zawołam, a ty poczekasz na zewnątrz – oznajmiła, gdy tylko wyszli na korytarz i skierowała się do sali konferencyjnej.

Uchiha kiwnął lekko głową i podążał za nią, rozglądając się z zaciekawieniem. Było tu mnóstwo biur, a patrząc na rozmiar budynku było dla niego niesamowite ile osób tu pracuje. Kobieta zatrzymała się przed dwuskrzydłowymi drzwiami i zapukała. Odczekała moment, a gdy dostała pozwolenie by wejść to zrobiła. On zaczekał na zewnątrz, czując znowu zniecierpliwienie.

Touka omiotła spojrzeniem stół, przy którym siedzieli biznesmeni, aby ostatecznie skrzyżować wzrok z siedzącym u jego szczytu Tobiramą. Podeszła do niego i nachyliła nad jego uchem.

- Przyszedł jakiś gość i upiera się, że musi z tobą rozmawiać. Wspominał też, że jest od Hashiramy i to sprawa życia i śmierci – wyszeptała.

- I co? Tak po prostu mu uwierzyłaś? - rzucił cicho, marszcząc brwi.

- Oczywiście, że nie. Był jednak tak zdeterminowany, że boje się zignorowania go. Po prostu wyjdź do niego i wysłuchaj.

- W porządku – zgodził się, a później zwrócił swoje spojrzenie w kierunku uczestników spotkania i odchrząknął, aby zwrócić na siebie ich uwagę. Touka za ten czas dyskretnie opuściła pomieszczenie.

- Muszę was przeprosić. Mam nadzieję, że tylko na chwilę, ale niewykluczone, że będziemy musieli przerwać spotkanie i wyznaczyć inny termin – oznajmił, wstając ze swojego miejsca. - Na razie poczekajcie – dodał, wychodząc i ignorując szepty za plecami.

Widząc jednak kto na niego czekał po drugiej stronie przeszył go dreszcz strachu. Jego obecność tutaj sama w sobie świadczyła, że mówił Touce prawdę. 

- Przejdźmy do mojego gabinetu i wszystko mi powiesz – oznajmił na powitanie i skierował do wspomnianego pomieszczenia, gdzie wskazał Madarze krzesło, a sam usiadł na swoim fotelu.

Poczucie obawy nie opuszczało go nawet na moment, przeciwnie miał wrażenie, że opatula go coraz bardziej, zaciskając swoje szpony na jego duszy.

- Doktor został porwany – zaczął Madara, aby następnie streścić mu dalszy przebieg wydarzeń.

W międzyczasie Tobirama kazał Touce, aby poinformowała gości, że spotkanie dalej się nie odbędzie i skontaktują się w sprawie wyznaczenia nowego terminu. 

  Hashirama uniósł głowę, gdy ciszę przerwał dźwięk otwieranych drzwi. Nie była to jednak niebieskowłosa kobieta, która przynosiła mu jedzenie i picie. W przejściu stały dwie postacie.

Blondyn i nieco od niego niższy czerwonowłosy mężczyzna. Nie kojarzył ich.

Podeszli bliżej krat przyglądając mu się.

- Będziemy musieli sobie pogadać – odezwał się ten z czerwonymi włosami – Powiedz mi tylko czy wolisz po dobroci czy mam od razu się szykować na brutalniejsze metody? Oszczędzi mi to czekania, aż się złamiesz – dodał, wzruszając lekko ramionami.

- Nie mam zamiaru nic wam zdradzać, rób co chcesz – odpowiedział, czując nagły przypływ odwagi i adrenaliny.

Wiedział, że ten moment wreszcie nadejdzie.

Spoglądał na worek, który trzymał w rękach blondyn i przekonywał w myślach samego siebie, że cokolwiek dla niego przygotują to da sobie z tym radę.

- Świetnie – oznajmił z wyraźnym zadowoleniem w tonie. - Chodź, Deidara – rzucił do kompana, kierując do pomieszczenia tortur.

Senju odprowadził ich spojrzeniem i odetchnął, przymykając oczy. Musiał zachować spokój, mimo nadchodzącej przerażającej przyszłości. Nie robił tego dla siebie, a dla osoby za którą był odpowiedzialny. Zniesie to dla niego.

Akasuna zajął się przygotowywaniem sprzętu, a Deidarze kazał rozłożyć specyfiki z torby.

- Myślisz, że naprawdę powinniśmy zaczynać od tej strony, Sasori? - spytał jego partner, przyglądając się jak ten czyści dawno nie używane narzędzia, aby je później naostrzyć.

Nie podobało mu się to, że wydawał się tym bardziej zaaferowany niż jak pracował nad nowymi marionetkami. Czuł się tym zaniepokojony.

- Sam wybrał. Przyprowadź go tu.

Westchnął ciężko wiedząc, że go nie przekona. Wyszedł i po chwili przyprowadził więźnia, przypinając go do krzesła.

Sasori zwrócił uwagę na swoją ofiarę, a na jego usta wpłynął zimny nieco sadystyczny uśmieszek.

- No to zaczynajmy. Gdzie jest chłopak?

- Jaki chłopak? - zapytał Senju z nutą złośliwości w tonie.

- Nie drażnij się ze mną – rzucił w akompaniamencie krótkiego bolesnego krzyku ze strony Hashiramy. - Twój Obiekt.

Szatyn jedynie rzucił mu przepełnione furią spojrzenie i milczał, aby za moment znów wydać z siebie okrzyk bólu, jednocześnie miotając przy tym przekleństwa.

Deidara postanowił zostawić ich i wyszedł z pomieszczenia.

Sasori po jakimś czasie bezowocnego przepytywania poszedł zrobić sobie przerwę. Minął po drodze Tobiego, który wyczuwając jego nastrój zszedł mu z drogi.

Wszedł do kuchni, gdzie zastał Deidarę robiącego tosty.

- Jak ci idzie? Wyśpiewał coś? - zapytał, gdy lalkarz wszedł do pomieszczenia.

- Nic. Wytrzymały jest i uparty – przyznał, uderzając pięścią o blat kuchenny.

Do szału doprowadzało go wspomnienie widoku Hashiramy, który z pewnością siebie patrzył mu w oczy, a zaciśnięte z bólu wargi wykrzywione były w grymasie, jakby sobie z niego kpił.

Nie ważne ile cierpienia mu zadawał i wrzasków przepełnionych bólem wyrwało się z jego ust. Nie potrafił obedrzeć go z tej postawy.

 

piątek, 1 września 2023

Upiory przeszłości

 

Jestem z ciebie dumny Chris. 

   Słowa odbijające się echem w pomieszczeniu usłanym zwłokami. W tle, gdzieś w oddali dźwięki toczącej się wciąż walki o życie, krzyki przepełnione bólem i agonalne błagania o pomoc.

Rozejrzał się i podszedł do jednej z ofiar biologicznej katastrofy, która się rozgrywała.

Widział już po umundurowaniu, że to był jeden z wielu jego poległych towarzyszy. Połowa twarzy gdzieś zniknęła, odgryziona przez zarażonych. Ruszył w kierunku skąd dobywało się światło i pobłyskiwał blask ognia. Domyślał się, że kierował się z powrotem do miasta, ale masywne drzwi na końcu korytarza, do których droga prowadziła przez morze ciał jego poddanych wydawały się ślepym zaułkiem. Cokolwiek za nimi miało się znajdować nie wpuściło tych ludzi tutaj.

Zginęli pragnąc przetrwać i starając się nieść pomoc niewinnym cywilom, jeśli jacyś ocaleli.

Opuścił tunel i znalazł się na ulicy przepełnionej zombie. Samochód, który uderzył w pobliski budynek płonął i wokół był znajomy chaos. Słyszał gdzieś w oddali strzały i odgłosy walki.

Postanowił się przekraść w tamtym kierunku, choć obawiał się tego co może ujrzeć.

Ukrywając się w cieniu przemykał kolejne ulice, aż znalazł się na sporym placu, na którego środku stała znajoma sylwetka. Wokół tego wszystkiego wciąż jego żołnierze toczyli walki, a ich przeciwnikami byli ich przemienieni koledzy. Jeden z walczących mężczyzn go dostrzegł.

- Kapitanie, rozkazy! - rzucił, a wtedy przeciwnik wgryzł się w jego szyję bezlitośnie.

Odwrócił wzrok, gdy ten zaczął krzyczeć z bólu. Wiedział w końcu, że nie mógł już mu pomóc.

- Nie odwracaj wzroku.

Osoba, której sylwetka wydawała mu się znajoma podeszła za ten czas bliżej. Miał wrażenie, jakby czas zwolnił, gdy stanęła kilka kroków od niego.

- Nie masz prawa tego robić, Chris. Odwracać spojrzenia od tych, którzy w ciebie wierzyli i się pod twoim dowództwem poświęcili – dodała.

- Jill… ja – zaczął, czując jak jego własny głos grzęźnie mu w gardle.

Nie wiedział, co mógłby powiedzieć. Znowu przypomniał sobie moment, gdy spadała z Weskerem w dół otchłani, a on mógł tylko patrzeć jak znikają z jego oczu we mgle.

Widząc ją przed sobą i słowa jakie do niego wypowiedziała połączone z jej oceniającym spojrzeniem sprawiały, że miał wrażenie jakby ktoś właśnie rozrywał jego duszę na strzępy.

Miała jednak racje. Ci ludzie ginęli dla niego i próby uratowania świata. Powinien na to patrzeć.

To już nie pierwszy oddział, z którego przetrwał tylko on.

Valentine podeszła bliżej i złapała go za rękę, ciągnąc w głąb miasta bez słowa.

Redfield obserwował obraz wszechobecnej śmierci swoich ludzi z poprzednich drużyn, prowadzony za rękę w kolejne miejsca. Czuł się jak w filmie, gdzie był pobocznym obserwatorem.

Wsłuchiwał się w upiorną melodię wrzasków pożogi jaka rozgrywała się wokół niego.

Był biernym widzem tych wydarzeń, ale wszystko na co patrzył odbijało swoje piętno na jego duszy i gnieździło w umyśle. Sądził jednak, że nawet to jest zbyt mało patrząc na cenę jaką zapłacili. Nie było niczego, co mógłby zrobić, aby wystarczająco uhonorować tych ludzi.

W końcu zaprowadziła go na najwyższy budynek miasta, wyprowadzając go na dach.

Zastanawiał się przez ten cały czas, dlaczego zarażeni nie zwracali na nich żadnej uwagi.

Podeszła na skraj, nie puszczając jego dłoni. Z tego miejsca doskonale było widać cały ten chaos.

- Myślisz, że to jest właśnie to na co zasługujemy? Śmierć w taki sposób? - zapytała, ręką wskazując na krajobraz malujący się przed nimi. - Tym dla ciebie byli? Mięsem armatnim?

- Jill, to nie tak – zaczął i złapał ja za ramię, odwracając w swoją stronę.

Zamarł, gdy spojrzał na jej twarz.

Ciemne ślady pajęczyny odrysowywały się na jej twarzy, której kolor stał się bardziej ziemisty.

Była zarażona.

Dlatego nikt ich nie atakował, gdy prowadziła go miastem trzymając za rękę.

Odsunął się od niej dość gwałtownie, nieco ją od siebie przy tym odpychając.

Siła z jaką to zrobił sprawiła, że się cofnęła i potknęła o krawędź dachu.

Zaczęła spadać w dół.

- Jill! - krzyknął, podbiegając i próbując ją zdołać chwycić.

Nie udało mu się. 

  Poderwał się gwałtownie do siadu ciężko oddychając. Czuł, jakby spędził dużo czasu pod wodą i się dusił. Desperacko łapał oddech, aż z tego stanu odrętwienia strachem wyrwał go dźwięk budzika. Spojrzał na piszczące urządzenie stojące na stoliku nocnym i jednym mocnym uderzeniem w nie je wyłączył na dobre.

Zapadła cisza przerywana tylko jego urywanym przyśpieszonym oddechem, który powoli się normował. Rozejrzał się wokół. Był w swoim pokoju. Jego wzrok padł na kalendarz, który wskazywał date nowej misji. Wiązało się to z przydzieleniem mu nowego oddziału. Kolejnych ludzi, którzy swoje życie i bezpieczeństwo składali w jego dłonie.

Na samą myśl o tym przeszedł go nieprzyjemny dreszcz wzdłuż kręgosłupa.

Wstał i postanowił wziąć zimny prysznic, aby ukoić swoje myśli.

Nie pomogło mu to zupełnie. Skutek był odwrotny. Myślał o tym śnie jeszcze więcej i kolejnym dniu na służbie.

Czy ta walka miała jeszcze jakiś sens?

Zastanawiał się, gdy opuścił ubrany już łazienkę i udał do kuchni zrobić sobie śniadanie.

Prawie zaciął się nożem, gdy kroił ogórka na kanapki a jego umysł podsunął mu obraz Jill z koszmaru. Jej głos i płonące miasto przepełnione zarażonymi cywilami.

Chciałby, żeby żyła, ale od incydentu w willi Spencera minęło tyle czasu, że nagrobek jaki jej postawili nie pozostawiał złudzeń ani nadziei.

Nigdy jej ani Weskera ciała nie znaleźli, ale też nic nie wskazywało na to, aby byli żywi.

Podszedł do barku i wyciągnął butelkę whisky i nalał sobie do szklanki. Usiadł przy stole i przyglądał się bursztynowej cieczy w zamyśle. Później przeniósł wzrok na widok za oknem.

Ładny, spokojny słoneczny dzień.

Obserwował ludzi zmierzających załatwiać swoje sprawy i samochody jeżdżące po ulicy.

Sięgnął po szklankę z alkoholem i wypił ją za jednym zamachem.

Śniadania robić nie dokończył i w zasadzie nie miał już na nic apetytu.

Miał ochotę wziąć urlop, ale przecież ten się kiedyś skończy.

Odwlecze tylko w czasie poznanie nowych ludzi, którymi miałby dowodzić.

Czuł się tym przytłoczony.

Trauma jednak nie odpuszczała ani nie wybaczała. Wierciła uparcie coraz większe dziury w jego umyśle, rozdrapywała z rozmysłem najgorsze rany, z których zaczynała sączyć się ropa i zanim się obejrzał one na nowo krwawiły.

Znieczulał się, więc alkoholem, na którego temat potrafił prawić kazania Leonowi.

A jednak słabość też go w tą stronę pchała. Nie miał jednak jeszcze z tym takich problemów jak Kennedy. Rozumiał jednak doskonale, dlaczego on w to uciekał.

Sam w końcu nie był teraz lepszy. Odważny Chris Redfield poddawał się takiej słabości.

Starał się utopić te negatywne emocje, które opatuliły go, niczym wzburzone morze.

Nie wiedział ile wypił, bo w pewnym momencie przestał liczyć. W myślach tylko pragnął, aby to w końcu zadziałało i poczucie winy odeszło. Jego umysł nie był jednak tak łaskawy.

Przypomniało mu się echo słów, które usłyszał na początku dzisiejszego koszmaru i lata temu.

- Jesteś ze mnie dumny, hę? - rzucił w przestrzeń i uderzył zaciśnięta pięścią w stół.

Nie było w końcu z czego być dumnym.

A może właśnie dlatego to powiedział? Cieszył się z jego porażek.

Poczuł rozchodzące się po jego ciele ciepło i przypływ motywacji.

- Masz racje, kapitanie. Powinieneś być ze mnie dumny. Teraz zrobię w takim razie wszystko, aby było zupełnie odwrotnie – podniósł się z miejsca i skierował do wyjścia z pomieszczenia.

Zdawało mu się, zanim je opuścił jakby słyszał swoje imię wypowiadane przez niego.

Albert Wesker był jednym z wielu duchów, które go nawiedzały. Miał jednak na niego największy wpływ. Wspomnienia związane z tym człowiekiem zawsze były dla niego słodko-gorzkie.

Zaczął pakować się na misje, mając zamiar zrobić wszystko, aby jego nowi towarzysze wrócili żywi za wszelką cenę. Świat ten warto było ratować. Zresztą inaczej zbezcześciłby poświęcenie swoich dawnych towarzyszy, którzy w to wierzyli.

poniedziałek, 21 sierpnia 2023

Zjednoczenie

 Witajcie! 

Przybywam dziś z drugą częścią ,,Zaświatów''

Są tu jacyś fani Resident Evil? 

Bo następna notka będzie shotem z tego uniwersum i na pewno pójdzie mi szybciej niż w przypadku tego shota, bo mam już to napisane na komputerze. Mam nadzieję, że nie będzie tu jakiś rażących błędów, bo trochę się odzwyczaiłam od publikacji i moja klawiatura czasem mnie irytuje.

_____________________________________________________

  Tobirama po powrocie do świata umarłych miał nadzieję, że nie zezłościł swojego towarzysza, gdy podczas rozmowy nagle zniknął, zostając wskrzeszonym w świecie żywych. W tamtym momencie myśl, że ktoś używa jego techniki była na samym końcu listy rzeczy, które mogły się dziać. To miejsce nawet dla niego, pomimo długiego pobytu tutaj wciąż pozostawało zagadką. W tym miejscu wydawały się nie istnieć żadne prawa. Na swój sposób było to przerażające. Jego dusza istniała w miejscu zupełnie dzikim i niezrozumiałym. Nie miał tu pewności do niczego. Jedyną sprawdzoną wiedzą o tym miejscu było to, że miał zdolność tworzenia własnego małego raju.

Nie mógł przewidzieć czy jak czegoś by tu nie zrobił złego lub złamał jakąś nieznaną zasadę, to na przykład jego dusza nie zostanie gdzieś przeniesiona lub unicestwiona.

Zastanawiał się nad tym, gdy kierował się do miejsca, gdzie powinien znaleźć osobę, którą wcześniej niespodziewanie opuścił. Nie mylił się. Widział już z daleka sylwetkę postaci siedzącej w ogrodowej altance. W zasadzie rzadko widywał go w innym miejscu niż tutaj. 

  Otworzył drzwiczki ogrodzenia i podszedł bezszelestnie do właściciela tego miejsca, który wyraźnie go nie usłyszał ani nie zauważył, bo wciąż siedział nieruchomo, wpatrując w jakiś punkt gdzieś w oddali.

- Czego tak wypatrujesz? - zapytał, przerywając ciszę.

Brunet wzdrygnął się lekko zaskoczony, odwracając w kierunku Senju.

- Ty się tak zakradasz, że mnie w końcu wystraszysz na śmierć – rzucił oburzony.

- Nie wiem czy wiesz, ale bardziej niż jesteśmy martwi to chyba być się nie da – zauważył złośliwie.

- Być może. Będąc tu nauczyłem się jednak, że nic nie jest pewne – wzruszył ramionami. - Miałem okazje w końcu mieć nawet znikającego rozmówcę – dodał, patrząc na towarzysza znacząco.

Tobirama westchnął na te słowa. Spodziewał się, że prawdopodobnie będzie o to zły.

- To nie było zależne ode mnie – zaczął, czując się zobowiązany do wyjaśnień otaksowany spojrzeniem, które wyraźnie sugerowało, że brunet nie za bardzo mu w to teraz wierzył.

- Pamiętasz, gdy opowiadałem ci o technice, którą stworzyłem pozwalającej wskrzeszać zmarłych? - zapytał, a dostając w odpowiedzi potaknięcie głową kontynuował: - To właśnie za jej pomoca zostałem wezwany do świata żywych – dodał.

- A w jakim celu? - Izuna uniósł pytająco brew, gdy Senju nagle spochmurniał.

- Zostałem pierwotnie wraz zresztą kage wezwany, aby odpowiedzieć na pytania zagubionego Uchihy, a później skończyło się na dołączeniu do wojny przeciwko Madarze – opowiedział niechętnie w dużym skrócie przebieg wydarzeń.

Żałował tych słów, widząc jak szok i niedowierzanie na twarzy Izuny zastępuje ból w spojrzeniu i niewypowiedziany żal. Był świadomy tego, że odkąd został martwy aż do dziś się z bratem tu nie odnalazł, lecz wciąż miał na to spotkanie nadzieję i czekał, siedząc w tej altanie i wypatrując.

- Czyli on cały czas żyje? Został nieśmiertelny?

- Nie, został powołany do życia na potrzeby tej wojny – powiedział i podszedł do niego, aby go objąć i przyciągnąć do siebie. - Nie wiem, dlaczego przez ten czas nie nawiązywał z tobą kontaktu, ale miejmy nadzieję, że wkrótce to naprawi – stwierdził, gładząc go lekko po ramieniu.

Ironią losu było to, że on co przyczynił się do śmierci Uchihy wcześniej poukładał sobie z nim wszystkie sprawy. Miał dość czasu na to, aby naprawić tą relacje. Tutaj żaden z nich nie musiał już o nic walczyć. Poznali się jako ludzie, a nie wrogowie. Zaczęli się ze sobą dobrze bawić. Sam nie spodziewał się by to wszystko mogło przyjąć taki obrót, gdzie będzie mu na brunecie zależało.

Nie sądził, aby kiedykolwiek nie mógł nie znosić czyjegoś widoku, gdy był smutny. Tak jednak miał z Izuną. Zdecydowanie wolał, gdy ten się uśmiechał.

- Chciałbym, żeby to naprawił. A może o mnie zapomniał? Nic z tego nie rozumiem – przyznał z zawodem, opierając głową o ramię jasnowłosego.

- Na pewno o tobie nie zapomniał. Nawet ja wiem, że wiele dla niego znaczysz – uznał, bo właśnie utrata Izuny była dla starszego z braci ostatnim zapalnikiem, który pogrążył go w gniewie i nienawiści. A on sam po części się do tego przyczynił poważnie raniąc młodszego Uchihę, co doprowadziło do jego późniejszej śmierci.  

Pamiętał, że zdziwił go brak Izuny, gdy kolejny raz ich klany się spotkały na polu bitwy. Zapytał Madarę wtedy, gdzie on jest i usłyszał, że go zabił. Zaskoczyło go to, bo mierzyli się ze sobą latami i jakby tak naprawdę chcieli walczyć na śmierć i życie już dawno jeden z nich byłby martwy.

Obaj jednak w tych starciach chyba zbyt dobrze się ze sobą bawili, mając przed sobą godnego przeciwnika. Mierzenie się z kimś, gdzie nie będzie łatwo, a nie należał do rodziny i traktował cię poważnie było dobrą odskocznią od zwykłych sparingów. Mogło bardziej rozwinąć umiejętności.

No i nigdy by tego nie przyznał, ale te wojenne spotkania dawały mu wtedy jakąś namiastkę radości, którą sam sobie odebrał.

- Tobirama? Halo, tu ziemia, a może niebo? Sam nie wiem jak mam określić to miejsce – rzucił Izuna, machając mu dłonią przed twarzą.

- Słucham? - Senju spojrzał na niego, unosząc lekko brwi.

- Odpłynąłeś – powiedział z pretensją, odsuwając się i zakładając ramiona na piersi mierzył go oskarżycielskim spojrzeniem. - No i miałeś znowu ta minę – dodał po chwili.

- Jaką minę? - zainteresował się, przechylając głowę w bok.

- Nie rżnij głupa. Doskonale wiesz, co mam na myśli – oburzył się – Minę stuletniego żałobnika, który nie umie sobie wybaczyć, choć nawet jego ofiara dawno to zrobiła i on to doskonale wie.

- Wcale nie mam takiej miny! - zaprzeczył niemal natychmiast. - Ja sobie to dawno wybaczyłem, więc nie przesadzaj. Nie udawaj, że czytasz mi w myślach, bo ci to nie wychodzi – stwierdził, starając się swoją postawą poddać jego słuszne wnioski w wątpliwość. Nawet jeśli mało prawdopodobne było, że to na niego skutecznie zadziała.

- Oczywiście, ciebie jak zwykle nigdy nic nie gryzie, a nawet jeśli to będę upartym osłem i zaprzeczał – Wywrócił oczami. - Na mnie te numery nie działają. Za dobrze cię znam – stwierdził, patrząc mu w oczy i stuknął go palcem w mostek.

  Tobirama miał już mu odpyskować, ale kątem oka zauważył zarys sylwetki z kierunku, z którego wcześniej wypatrywał możliwych gości Izuna.

- Mamy towarzystwo – odezwał się, zwracając swoje spojrzenie w tamtą stronę.

Okazało się, że zamiast jednej osoby zmierzały do nich dwie. Byli na tyle charakterystyczni, że od razu ich poznał. Spojrzał na Izunę, który najwyraźniej też się domyślał kogo niesie.

- To naprawdę? - Uchiha spojrzał na Tobiramę, nie będąc w stanie rozwinąć tego zdania do końca.

Wiedział jednak, ze ten zrozumie co miał na myśli przez te dwa słowa.

- Tak. Doczekałeś się – przyznał i przez moment ledwo zauważalnie uśmiechnął.

Brunet kiwnął lekko głową i znów zwrócił wzrok na dwójkę przybyszów, którzy byli już na tyle blisko, aby był w stanie dojrzeć ich twarze. Czekał na to tyle czasu. Miał ochotę jednocześnie przytulić starszego brata jak i zacząć na niego wrzeszczeć, że przyszedł tak późno. Czuł się przez to nieco rozdarty. Jego emocje były tak ze sobą zmieszane, że nie miał do końca pojęcia jak to wszystko w tym momencie odbiera.

Ruszył jednak w kierunku swojego brata i Hashiramy. W pierwszej chwili przylgnął do starszego z rodzeństwa mocno, upewniając się tym samym, że to nie był żaden sen tylko rzeczywistość. Moment później walnął mu z pięści w brzuch, żeby zaraz wciąż się do niego przytulać, jakby zupełnie nic takiego nie zrobił. Lekkie zgięcie się i tłumiony jęk bólu były jednak wystarczającym dowodem, że odczuł to jak powinien.

- To za ten cały czas oczekiwania – oznajmił to tak lekkim tonem, jakby tłumaczył dziecku, że ptaki latają, a nie biegają po niebie.

Tobirama za to uważał, że taka jego tonacja ma w sobie jakąś złowieszczą nutę.

- Przepraszam i należało mi się – przyznał, spoglądając na Izunę dopiero teraz nabierając odwagi, aby go objąć chociaż i tak w tym geście było wiele niepewności. Teraz dosadnie odczuwał jak bardzo obawiał się tego spotkania. Nie miał nawet pojęcia jak mu to wszystko wyjaśnić. W głowie niejednokrotnie odbywał przemowy, jakie mógłby wygłosić, gdy wreszcie będzie mógł go zobaczyć. Aktualnie słowa jak na złość więzły mu w gardle. Miał wrażenie, jakby nagle został niemową, a jednocześnie chciałby mu przekazać tak wiele. Ubrać w stosowne słowa odczucia, które władały nim teraz i te, których doświadczył dużo wcześniej. Była jednak rzecz, którą był w stanie mu szczerze powiedzieć.

- Tęskniłem za tobą – przyznał cicho.

- Ja też, mimo że jesteś okropny, bo tyle zwlekałeś z odwiedzeniem mnie – stwierdził, robiąc przy tym naburmuszoną minę.

Tobirama przyglądając się tej scenie pokręcił głową, uśmiechając pod nosem. Widział doskonale, że Izuna trochę się złościł na starszego brata, ale jednocześnie przez to wyczekiwane spotkanie był szczęśliwy. On sam patrząc na niego miał wrażenie, jakby dzielił tą radość razem z nim, mimo że z Madarą za sobą nie przepadali.

Hashirama przyglądał się badawczo od dłuższej chwili młodszemu bratu.

- U ciebie oznak radości się nie spodziewałem – zaczepił go, nie dodając, że były to wręcz mikro zmiany w jego mimice, które tylko on był w stanie po wnikliwszej analizie wyłapać. Niech się pomartwi, że stał się bardziej ekspresywny.

Młodszy Senju uraczył brata bardzo wymownym, morderczym spojrzeniem.

- Jakiej radości? Ty chyba nie dowidzisz, lepiej sobie okulary kup – stwierdził, splatając ręce na piersi i wciąż łypiąc na swojego rozmówce złowrogo.

- Oj nie wstydź się tego, bo dobrze widzę – zaśmiał się. - Przyznaj się, że cieszy cię jego szczęście – dodał po chwili z uśmiechem, który wydał się Tobiramie podejrzany.

- Czemu ci na potwierdzeniu twoich urojeń tak bardzo zależy? - zapytał, chcąc wiedzieć jakich możliwie głupich pomysłów z jego strony mógł się spodziewać. Zwykle, gdy ten się na coś upierał z przekonaniem, że mu pomaga i robi to dla jego dobra kończyło się to katastrofą. Wolał mieć świadomość jakiego rodzaju kataklizmu się spodziewać.

- To nie są żadne moje urojenia – oburzył się. - Ja tu chce nauczyć cię, jak być bardziej otwartym. Przyda to się dla ciebie by powiedzieć komuś coś milszego zamiast wiecznego dogryzania, nie uważasz? - zapytał, spoglądając na niego znacząco.

 - Nie uważam tak wcale. Daje sobie bardzo dobrze radę, może ty popracuj u siebie nad tym, że jesteś przesadnie ekspresywny – podsunął ze złośliwym uśmiechem.

On był zdecydowanie ostatnia osobą, od której chciałby się w takiej kwestii czegoś uczyć. Miał tylko nadzieję, że nie wpadnie mu później żaden głupi pomysł do głowy.

- Nie jestem w niczym przesadny. Ty za to jesteś wiecznie naburmuszony – wytknął mu, gdy do głowy wpadł mu świetny pomysł, przez co automatycznie stracił chęć do dalszym przekomarzanek z młodszym bratem. - Ej wybaczcie, że pewnie wam przeszkadzam w wyjaśnieniu sobie różnych spraw – zwrócił się do Uchihów, którzy stali przed sobą i do tej pory prowadzili jakąś rozmowę, zanim zwrócił na siebie uwagę. - Może zmienimy miejsce na bardziej rozrywkowe? W końcu mamy co świętować – zaproponował.

- A tu jest źle i nie można świętować? - spytał Izuna spokojnym tonem, ale starszy Senju wyczuwał w nim jakąś nieprzyjemną nutę, którą czuł, że musi załagodzić. - Tu jest w porządku, ale myślę, że ciekawiej będzie pokazać Madarze ten świat. Do tej pory nie wychodził poza swoje cztery kąty.

- Rozumiem. W takim razie chodźmy – stwierdził i skierował się do sporej ozdobnej bramy.

Szatyn poczuł ulgę, bo przestała być między nim atmosfera, jakby prawie doprowadzał do jakiejś urazy pana tego miejsca.

Izuna otworzył bramę dużym, ozdobnym kluczem.

- Nie wygląda to zachęcająco – skomentował Madara, widząc wszechobecną biel po drugiej stronie.

- Przesadzasz – uznał z uśmiechem Izuna, nie dając bratu czasu na zaprzeczenie złapał go za rękę, ciągnąć za sobą w biel.

Hashirama poszedł za nimi, a Tobirama zamykał pochód.

   Madara, gdy został podstępnym wciągnięty do mlecznej otchłani nie spodziewał się, że nagle znajdzie się w mieście. Nie było ono jednak zwyczajne, bo wyraźnie było różną przestrzeń wieków.

Od malutkich cudacznie wyglądających straganików po solidne budynki. Ery mieszały się również, gdy przyglądało się wędrującym w swoje strony duszom. Omiótł to miejsce wzrokiem zafascynowany i zszokowany.

- Dlaczego tutaj każdy ma swoją samotnie, a jednocześnie istnieje coś takiego? - zapytał, spoglądając na swoich towarzyszy.

Nie miał za bardzo pojęcia jak miał nazwać miejsce, w którym się znaleźli. 

- Witaj w Mieście Dusz – rzucił Izuna, przyglądając się życiu tutaj z uśmiechem. - To akurat z opowieści wiem, że stworzyły same dusze – przyznał, nie kryjąc pewnego podziwu w głosie. - W każdym razie to niesamowite, że tutaj każdy niezależnie od statusu za życia jest sobie równy. Nie ma znaczenia czy byłeś szlachcicem czy chłopem. Szkoda tylko, że do takich zjednoczeń potrzeba śmierci – dodał, przymrużając oczy.

- Poprzednie życie nie mające żadnego znaczenia. Nie każdemu chyba było łatwo się dostosować? - spytał i zamyślił nad tą kwestią.

- Nie jest trudno, jeżeli przez swoje podejście nie chcesz być przez wieczność sam – uznał młodszy Uchiha z promiennym uśmiechem. - Nie każdy mu mieć tu wstęp – dodał.

- A są tacy, co nie mają?

- Według tego co inni mówią, to zapisało się trochę wygnańców – przyznał, wzruszając ramionami. - Koniec jednak tej lekcji historii. Przyszliśmy tu w zupełnie innym celu – zauważył i skierował do knajpy, w której mogli liczyć na spędzenie wspólnie czasu w osobnym pomieszczeniu.

Madara podążał za bratem, a za nim z kolei pozostała dwójka ich towarzyszy. Rozglądał się zaciekawiony tym miejscem, które nawet dla niego miało w sobie coś niesamowitego przez swoją różnorodność. Nie potrafił pojąć jak to wszystko funkcjonuje w takiej harmonii. Nie dostrzegł między mieszkańcami żadnych kłótni, sporów ani bardziej groźnych konfliktów. Dla człowieka urodzonego w okresie ciągłych wojen między shinobi to był raj. Marzenie, które pragnął osiągnąć za życia dostał po śmierci. 

   W końcu dotarli do lokalu, gdzie zamówili zarówno jedzenie jak i alkohol, po czym udali się do wyznaczonego im prywatnego pomieszczenia, na którego środku stał stolik i cztery wygodne krzesła. Zamówienie swoje dostali też dość szybko.

Madara zastanawiał się jakimi nadprzyrodzonymi możliwościami dysponowali, aby służyć tak błyskawicznie. Przestał się nad tym rozwodzić, gdy Hashirama rozlał im trunek do czarek i postanowił wznieść toast.

- Za przyjaźń i ponowne zjednoczenie! - starał się oznajmić to patetycznie, ale w oczach starszego Uchihy wyglądał jak dzieciak, co stara się wyglądać dumnie celując patykiem w niebo.

Zgodził się jednak na ten toast i stuknęli się czarkami. Wzięli się później do jedzenia rozmawiając na różne tematy. W większości starali się przybliżyć to miejsce Madarze i przekazać rzeczy, które powinien wiedzieć. Izuna tez dyskretnie podsuwał bratu alkohol uzupełniając mu czarkę. 

Hashirama zdążył się dostatecznie wstawić sam, snując im z nadmierną ekscytacją opowieści o jakiś głupotach. Drugi z braci Senju wciąż dobrze się trzymał i obserwował upijanie przez swojego ukochanego starszego Uchihy. Nie wiedział co on planuje, ale miał do tego złe przeczucia.

Zwrócił uwagę na obiekt swoich rozmyślań, a gdy ten spojrzał w jego kierunku uniósł pytająco brew. Izuna domyślał się, że Tobirama zorientował się co robił. Posłał mu jedynie iście niewinny uśmiech przesycony słodyczą. Jego prawdopodobnie nie uda mu się rozluźnić procentami, a wtedy byłoby łatwiej. No trudno. Z tą myślą zaczął sam w siebie wlewać rozluźniającą i rozgrzewająca amnestię. Nie miał zamiaru dochodzić do stanu zapomnienia, ale rozluźnić na pewno się potrzebował. Inaczej nie zrobiłby tego co planował. Senju był zdziwiony jego reakcją. Naprzód przybrał maskę uroczego niewiniątka, aby zaraz potem zacząć się upijać. Nic z tego nie rozumiał i czuł się z tym nieswojo. 

- Bracie mam ci coś ważnego do przekazania – zaczął Izuna tuż po tym jak opróżnił butelkę.

Madara spojrzał w kierunku swojego rodzeństwa, starając się odsuwać od siebie Hashiramę, któremu wzięło się na rozckliwianie i właśnie próbował go wziąć w swoje ramiona, by rozprawiać nad tym jak bardzo za nim tęsknił.

- Co takiego?

Młodszy Uchiha odetchnął, starając się samego siebie przekonać, że wszystko się ułoży. Zresztą już nie mógł się wycofać, bo podjął temat.

- Chciałem ci przedstawić mojego partnera – oznajmił i wskazał dłonią Tobiramę, do którego boku się po chwili przytulił z uśmiechem na ustach. - Mam nadzieję, że będziecie się starać dogadać – dodał, bo znał ich wzajemne podejście do siebie.

Nie wymagał od nich wzajemnego nagle lubienia się. Liczył tylko na obopólną akceptację. 

Madara spojrzał na nich w nieskrywanym szoku.

- Że co? - rzucił, przestając się bronić przed napierającym do tej pory Hashiramą na niego.

Pozwolił zamknąć się mu w objęciach, nie reagując na to w żaden sposób.

- To co powiedziałem. Nie będę się powtarzać – oznajmił chłodno, aby zaraz z uroczym uśmiechem pocałować swojego ukochanego w policzek.

Tobirama spojrzał na niego spięty, bo nie spodziewał się tego przedstawienia. Do tego czuł, że brunet prowokuje swojego starszego brata, a on byłby tym, któremu może się za to oberwać.

- Ten człowiek cię zabił, a teraz mówisz mi, że jesteście parą? - zapytał nadal nie mogąc w to wszystko uwierzyć.

- Dokładnie tak – potwierdził, odsuwając się od białowłosego i prostując dumnie. - Wybaczyłem mu to. Zresztą sam chciał naprawić swoje winy. Mieliśmy na to bardzo dużo czasu, aż sprawy przywiodły nas do takiego momentu – wyjaśnił, nie wchodząc w zbytnie szczegóły ich historii.

Starszy Uchiha nie czuł się przekonany tym wyjaśnieniem. Wbił uporczywe spojrzenie w jasnowłosego.

- Izuna mówi prawdę. Oboje są szczęśliwi, a to jest dla ciebie ważne, nie? - wtrącił się Hashirama, który do tej pory go wręcz zgniatał w swoich objęciach, co brunet ignorował.

Zastanowił się nad jego sowami. Oczywiście, że pragnął dla niego szczęścia i oglądania jego szczerego uśmiechu kwitnącego na ustach. Z drugiej jednak strony czy ten człowiek, którego tyle czasu nienawidził za odebranie mu ostatniej ukochanej osoby mógł tak bardzo się zmienić?

Nie ufał mu, ale będzie musiał sam się przekonać. A do tego potrzeba było czasu.

- W porządku. Jeśli Tobirama daje ci szczęście, to zaakceptuje go – przyznał i widząc ożywienie młodszego brata gestem nakazał mu milczeć. Jeszcze nie skończył.

- Będę jednak cię obserwował i jeśli go znowu skrzywdzisz, to ci nie daruję – oznajmił młodszemu Senju.

Białowłosy nie spodziewał się takiej decyzji. Szykował się prędzej na jakiś rodzaj armagedonu.

Czuł się jednak z nią dobrze i znanie jego stanowiska odnośnie ich relacji przyniosło mu jakąś ulgę.

- W porządku. Obserwuj, a ja będę pracował nad tym, abyś uwierzył w moje czyste intencje.

Zrozumiał jak bardzo mu na Izunie zależy.

- Dobrze – zgodził się, a w tym momencie do uwieszonego na nim Hashiramy dołączył jego młodszy brat.

- Dziękuje – zaświergotał mu Izuna radośnie do ucha.

Tobirama nie powstrzymał się od lekkiego uśmiechu, widząc zbolałą minę Madary. Teraz zostało im tylko kreować przyszłość, której za życia nie mieli.