poniedziałek, 24 grudnia 2018

Krucza Miłość XII

Witajcie!
Rozdział jest trochę krótszy niż zwykle, lecz finalnie uznałam, że ten rozdział będzie w całości tylko i wyłącznie braci. Nie spodziewałam się, że w takim tempie to skończę, bo zajęło mi to trzy dni w przerwach od świątecznych zawirowań. A skoro o Świętach mowa, to Życzę Wam, abyście spędzili ten czas dobrze, radośnie i bez zmartwień, bez względu na to czy celebrujecie czy przeciwnie. No i dużo prezentów pod choinką oraz fików w internetach z ulubionymi shipami!
______________________________________________________

   Sasuke, patrząc na swojego gościa nie mógł uwierzyć. Wydawała mu się ta sytuacja irracjonalna, totalnie nieprawdziwa. W końcu tyle czasu gonił za nim, starając się o spotkanie, lecz ten zawsze skrzętnie mu to uniemożliwiał. Umykał sprytnie, niczym zając z łąki. Teraz stał tu przed nim, jakby nic się z tych rzeczy nie wydarzyło. Ta myśl sprawiła, że w jego głowie pojawił się alarm, a chwilę później wymierzył w swojego brata krtań ostrze katany, którą trzymał pod poduszką.
- Kim ty jesteś? - zadał pytanie, które początkowo mogło zbijać z tropu i wydawać dziwne, lecz w zasadzie było uzasadnione. Taka wizyta dotychczas w oczach młodszego nie była normalną opcją. Wcześniej starszy Uchiha nie wydawał się skory do podjęcia prób jakiejkolwiek rozmowy. W pierwszej chwili Itachi był zaskoczony tą nagłą zmianą nastawienia, lecz zaraz pojął przyczynę tych środków ostrożności. W sumie słusznie.
- Jak to kim? Twoim bratem, całkiem żywym – stwierdził, a widząc, że ten chce wyraźnie poddać jego słowa wątpliwościom postanowił dodać: - Tym samym, który widział się z tobą kilkanaście godzin temu, gdy polowaliśmy na Pięcioogoniastego – patrzył przez moment, jak ten rozważa ten argument, aby odrzucić opcję możliwego podszywania się. Finalnie uzyskał kiwnięcie głowy na znak zgody. Nic w tym nie było dziwnego, bo przecież poza jego drużyną i Kisame praktycznie nie było świadków tego zdarzenia. Hoshigaki by na pewno o to zadbał, nawet z nim nieprzytomnym, jako balastem.
- Dobrze. W takim razie po co się pofatygowałeś tutaj? - postanowił zapytać, choć gdzieś w głębi siebie domyślał się odpowiedzi na to pytanie. W jego sercu, niczym ukryte w odmętach duszy czarne robale, pojawiły się wątpliwości. Jego głowa zaczęła produkować pytania, na które nie mógł udzielić jednoznacznej, pewnej odpowiedzi. Potrząsnął nieco gwałtownie głową, bo nie powinien pozwalać sobie, aby zawładnęła nim niepewność. Nie chciał, żeby wszystko do czego dążył zostało kompletnie doszczętnie rozchwiane.
- Powiedzmy, że w końcu stawiłem się na twoje wezwanie – uznał, spoglądając na swojego braciszka, który na te słowa nagle opuścił wymierzone w jego krtań ostrze.
Wyglądał przy tym, jakby te wypowiedziane wyrazy zadziałały na niego, wręcz w jakiś sposób magicznie. Jego wcześniej czujne i twarde spojrzenie, zastąpiło jakieś ciepło. Wydawało się, że w młodszym z braci zapłonął jakiś domowy ogień, jakby po prostu powiedział mu, że wszystko będzie dobrze i po prostu wrócił po długiej misji do domu. W głębi siebie Itachi poczuł nagłą, wręcz palącą chęć, aby w rzeczywistości tak było. Niestety prawda w tym była żadna. Ich rodzina już dawno nie istniała, a on pogrzebał ją własnymi rękami. Widmowe krwawe znamiona okropnej zbrodni, nigdy nie zostaną zmyte z jego duszy. To piętno pozostanie na zawsze z nim, a spoglądanie na brata z niebywałą siłą przypomniało mu o tym haniebnym czynie. Powinien za to pokutować, nawet jeśli nic nie jest w stanie odkupić swojej winy, tego grzechu nie dało się wyrzucić z pamięci. On wracał.
- Z jakiego powodu? Co cię skłoniło do takiej nagłej zmiany swojego zdania? - wciąż poddawał wątpliwością jego intencję. Nie umiał pozbyć się ostrożności i myśli, że coś mu nie grało, choć jego słowa obudziły w nim namiastkę skrytej nadziei, o której dotychczas sile nie miał pojęcia. Uderzyło go to przed momentem, jak bardzo pragnął wewnętrznie posiąść namiastkę rodziny, choć musiał ją wykopać z gruzowiska dawno rozłożonych pod ziemią ciał. Nie był w stanie nawet sobie wyobrazić, co czuł Itachi, jeżeli wszystko co usłyszał od przywódcy Korzenia było prawdą. Chociaż fakt, że starszy z rodzeństwa się zjawił mówił już mu praktycznie sam za siebie, lecz miał zamiar go wysłuchać. Na szczęście iskra, jaka go rozpaliła nie zmieniła się w rozjuszony ogień, tylko przygasła, wycofała – nie chciałby postąpić zgodnie z tym palącym pragnieniem zatrzymania go, które niechybnie by go pożarło i zaburzyło zdrowy osąd. Na szczęście tak się nie zdarzyło.
- Ty i twoje działania – postanowił mu przyznać szczerze, bo zdecydowanie to było głównym czynnikiem go do tego popychającym. W innym wypadku nic nie sprawiłoby, aby naruszył swoje plany, których się tak skrupulatnie dotychczas trzymał. Nie mógł jednak dłużej uciekać i ignorować jego determinacji. Wiedział, że w ogólnym rozrachunku w tej grze i tak by poniósł klęskę. Ciekawość to naprawdę potężna siła napędowa, zwłaszcza u jego młodszego braciszka. Nie spocząłby dopóki by nie osiągnął swojego celu. - Wiem, co powiedział ci Danzou. Zapewne zastanawiasz się czy tak było naprawdę, bo przecież mija się to z tym, co pamiętasz – zaczął, spoglądając w tak bardzo podobne do jego własnych tęczówki. - Faktycznie wiedza, jaką ci przekazał nie mijała się z prawdą. Zrobiłem to dobrowolnie w imię większego dobra – oznajmił, choć te słowa ciężko przeszły mu przez gardło. Czy to naprawdę mogło uchodzić za takie miano, nawet jeśli to była jedyna opcja, aby zredukować liczbę ofiar do minimum. Pozostawiając ich dwoje przy życiu. Obserwując brata i jego wyraz twarzy, przed oczami stanął mu obraz, gdzie był młodszy i ten szok w spojrzeniu, gdy ujrzał scenę, jaka zapewne nie raz odwiedzała go w najgorszych koszmarach. Zresztą nie tylko jego. Miał wrażenie, jakby w tej chwili jakaś niewidzialna siła ścisnęła jego serce. Nie zauważył nawet, kiedy się zbliżył i opadł przed młodszym bratem na kolana, czując niesamowitą żałość, jaka spowijała jego ciało i duszę. Oparł czoło o jego kolana, mając wrażenie, że nie jest godny, aby w tej chwili nawet na niego patrzeć. Swoimi dłońmi nieco na oślep odszukał tych należących do brata i zamknął je w swoich. Właśnie teraz uderzyła w niego z pełną mocą konsekwencja jego czynów i niewinnej ofiary, którą był jego młodszy brat. Nie był godzien, aby w tej chwili tutaj przed nim stać. Jaki był z niego starszy brat? Żaden. Powinien być wzorem, a był przekleństwem, grzesznikiem, który obdarł go z szczęśliwego życia, dzieciństwa i rodziny. Brzydził się w tej chwili sobą, jak nigdy wcześniej. Dopiero ta świadomość w tej chwili uświadomiła mu, jak wiele krzywdy wyrządził osobie, którą obiecał się chronić i opiekować rodzicom zanim ich zabił.
Sasuke był zaskoczony tym gestem ze strony brata. Czuł ciepło jego dłoni na swoich. Patrzył po raz pierwszy, jak Itachi jest przed nim tak ukorzony. Jak bardzo musiał przez to wszystko cierpieć? Nie był w stanie nawet sobie tego nawet wyobrazić. Może i był katem tamtego dnia, lecz stał się także i poszkodowany, bo to nie jest ciężar jaki się zapomina.
- Wybacz mi, Sasuke – do jego uszu dotarł nieco przytłumiony szept, lecz wydawał się w ciszy między nimi panującej niebywale głośny. Drgnął nieznacznie, nieco niekontrolowanie i przeniósł na brata swój wzrok. Delikatnie wyswobodził jedną rękę spomiędzy jego dłoni i wplótł smukłe palce w hebanowe włosy, które przeczesywał przez chwilę powoli.
- Już dawno ci wybaczyłem na tyle, ile mogłem. Pogodziłem się w miarę możliwości z tamtym dniem – uznał, wpatrując się w jakiś punkt przed sobą i zbierając słowa, jakie chciałby mu przekazać. - Teraz ty musisz wybaczyć sobie. Mógłbym ci w tym pomóc, ale musiałbyś ze mną zostać. Wrócić do domu – rzucił cicho, nie będąc pewnym jaką reakcję może w nim wywołać. Do tej pory nie mógł przewidzieć, co może tym wywołać. Wyplątał dłoń spomiędzy kruczych kosmyków i dotknął bladego policzka, aby unieść jego głowę. Nie spodziewał się, że czarne, niczym najgłębsza noc tęczówki będą szkliste. Ten stan był mu obcy od pamiętnej krwawej nocy. Obecnie wstrząsnął go wewnętrznie, czuł się źle widząc go w tym stanie. Był pewny, że się wini niesamowicie. To był pierwszy raz, gdy rozmawiali otwarcie, jak kiedyś w czasach, gdzie byli sobie zdecydowanie bliżsi.
- Jesteś tego pewny, że właśnie tego byś chciał? Pomimo tego wszystkiego, co ci uczyniłem? - spytał cicho, starając się, żeby jego głos się nie załamał zdradziecko.
- Jestem pewny, jeśli chcesz i możesz to zrobić. Jesteś jedyną namiastką rodziny, jaka mi została. Trzymanie do ciebie urazy i nienawiść nic nie zmieni – zauważył. W końcu to była prawda. Śmierć starszego brata nic by nie zmieniła. Nie cofnęła zbrodni sprzed lat. Nie zwróciła żadnemu z nich dawnego życia. Chwilowa satysfakcja z pomsty obróciła by się prędzej czy później w żałość. Byli wyjątkowym rodzeństwem, miał rację. Sasuke nie miał nikogo, kto byłby mu bliski na wzór więzi, jaką dzielił z starszym bratem od najmłodszych lat. Czekał na jego decyzję, zastanawiając się czy namiastka straconego życia wróci. 
Itachi zastanawiał się czy powinien na tym etapie dawać mu nadzieję. Wiedział, że jego słowa były prawdziwe i chciał posiadać ostatni ułamek dawnej więzi nawet z kimś tak przeklętym jak on. Dostawał właśnie coś, na co nie zasługiwał, lecz w głębi duszy pragnął – możliwości powrotu. Zawsze sobie odmawiał, bo nie taka była umowa lub też miał na względzie bezpieczeństwo młodszego. A teraz starał się od siebie to wszystko czym się przez lata zasłaniał odsunąć. Jego brat był silny i na pewno był w stanie zapewnić sobie bezpieczeństwo, a on przecież też miałby być przy nim. Jeżeli wszystko się uda.
- Możliwe, że ta droga nie jest niedostępna dla mnie całkowicie. Rozmawiałem z Hokage przed chwilą o takiej opcji – przyznał, spoglądając na nieco zaskoczone oblicze Sasuke.
- Nie mogę ci jednak obiecać, że wszystko będzie dobrze i się uda. Do tej pory w tej organizacji nie ma osoby, jaka byłaby w stanie ją opuścić. Odejście jest równoznaczne ze śmiercią. - postanowił zebrać się na tą szczerość, bo w takiej sytuacji Sasuke miał prawo wiedzieć na jak głęboką wodę się porywa. Nawet on nie był na tyle okrutny, aby miał mieć chociaż cień ułudy, nawet jak w grę wchodziło właśnie najgorsze z możliwych opcji.
- Jak ty chcesz w takim razie tego dokonać? - rzucił i nie dowierzał na jak głęboką wodę chce się porwać. Nie było nic dziwnego w tym, że bycie w tej organizacji z tego typu opuszczeniem się wiązało, lecz propozycja odejścia lub próba w takim wypadku była niewykonalna. W duchu przeklął samego siebie, bo on był jego siłą napędową. Postąpił egoistycznie, mając nadzieję, aby jego marzenie posiadania brata z powrotem było proste w osiągnięciu. Miał ochotę zacząć go gorączkowo odwodzić od tego pomysłu, aczkolwiek był pewien swojej porażki. Nie było mowy o tym, aby takiej nagłej zmiany nie przejrzał.
- Mam pewien pomysł – przyznał, postanawiając w końcu powstać i nieco niechętnie odsuwając od Sasuke całkowicie.
- Wrócę teraz do organizacji – oznajmił twardo, spoglądając w bezkresną czerń tęczówek brata. - Postaram wysłać do ciebie kruka w najbliższym czasie. Jeśli do miesiąca nie dam znaku życia, możesz podejrzewać, że jestem martwy – stwierdził cierpko, choć to było bardzo prawdopodobne. Musiał jednak podjąć się tej misji, zawziąć to ryzyko, bo jeśli nie zrobiłby tego teraz w tym momencie swego życia – nie stałoby się to już nigdy. Mógłby tylko żałować, stać w martwym punkcie i serwować samemu sobie kolejną porcję kłamstw, jakoby to co zrobił miało sprawić, aby było lepiej. Wiedział doskonale co się z nim dzieje i co w jego kierunku nadchodziło, niczym złowieszcza mara. To była jego ostatnia szansa na szczęście, póki los im grał. Przynajmniej taką miał na to nadzieję.
   Odwrócił się w kierunku wyjścia i powoli ruszył, słysząc jak brat wstaje i podąża za nim.
- Itachi – usłyszał, gdy był już na zewnątrz i zdążył postąpić kilka kroków naprzód. - Nie waż się tam umierać – zostało zaraz dodane, a starszy uśmiechnął się kącikami ust.
Chwilę później błyskawicznie się odwrócił i momentalnie był przy Sasuke, który stał w drzwiach, opierając się o ich framugę. Pochylił się nad nim, dłonią odgarniając ciemne kosmyki z jego czoła, które po chwili musnął delikatnie ustami.
- Wybacz mi, Sasuke – wyszeptał po raz drugi, nie mogąc złożyć mu obietnicy, że zrobi to następnym razem. Przymknął oczy i zmienił swoje ciało w kruki, pozostawiając go samego.
Sasuke był w pierwszej chwili zaskoczony, gdy poczuł ciepłe usta na swoim czole. Patrzył, jak ciało brata przemieniało się w kruczoczarne ptaki. Dłuższą chwilę stał, czując jeszcze resztki jego obecności, która z każdym podmuchem wiatru coraz bardziej zanikała, rozmywała. Aż w końcu był całkiem sam, mogąc żywić jedynie nadzieję, iż wszystko będzie dobrze i mieć wiarę w starszego brata. Wszedł z powrotem do mieszkania i wrócił do swojego pokoju i usiadł na łóżku. Dotknął palcami swoich skroni przymykając oczy i delikatnie się przy tym uśmiechając.
- Powodzenia, Itachi – wyszeptał, mając pełną świadomość tego, że brat tego nie usłyszy, lecz to mu nie przeszkadzało. Ważne, że na niego liczył i mu postanowił zaufać. Itachi na pewno był świadomy tego i miał nadzieję, iż nie zawiedzie swojego młodszego braciszka. Tego by już mu nie mógł wybaczyć, gdyby go w taki sposób pozostawił.


piątek, 14 grudnia 2018

Krucza Miłość XI

    Przybysz zmierzył uważnym spojrzeniem leżącego na łóżku Itachiego, gdy już wystarczająco się zbliżył. Nie odpowiedział na jego początkowe pytanie – a przynajmniej nie od razu.
- Niestety nie trafiłeś – oznajmił, nie kryjąc nawet nuty rozbawienia w swoim tonie. Patrzył, jak ten drgnął, gdy się odezwał i z pewnością rozpoznał jego głos. Wiedział jak bardzo były w stanie wyostrzyć się inne zmysły, gdy wzrok zawodził. Dawno temu też to przeszedł.
- Nie jestem zbyt dobry w zgadywankach – przyznał, starając się opanować zdenerwowanie, które odczuł z chwilą zidentyfikowania gościa. - Po co przyszedłeś? - zapytał, słysząc po chwili dźwięk odsuwanego krzesła, na którym jego towarzysz usiadł.
- Chciałem porozmawiać – zaczął, ale zanim mogło paść kolejne pytanie dodał: - O tobie.
- O mnie? - powtórzył wyraźnie zaskoczony tym, bo w zasadzie spodziewał się czegoś zupełnie innego. - W jakim sensie chcesz o mnie rozmawiać, Madaro? - dodał, doszukując się już w myślach jakiś pułapek w jego działaniach. W końcu nie oczekiwał troski. Ten mężczyzna chyba nawet nie był do tych uczuć zdolny – a przynajmniej ta jego odsłona. Kiedyś dawno temu pewnie tak było, ale teraz był osobą, nie mającą nic do stracenia. Chyba właśnie to nawet Itachi osobiście gdzieś uważał za przerażające w głębi siebie. Jego przodek był nie dość, że potężny, to był osobą nieobliczalną. Nie miał bliskiej osoby, jaka mogłaby mieć na niego wpływ. Nawet Nagato był w jego rękach zwykłym pionkiem.
- Mam na myśli twoją postępująca ślepotę oraz chorobę – odparł niemal od razu.
Coś w jego tonie sprawiło, że młodszy Uchiha instynktownie się zjeżył i miał co do tego złe przeczucia. Chociaż przewidywał poruszenie kiedyś tego tematu. Był ważny dla Akatsuki.
- Co w takim razie proponujesz? - spojrzał na niego uważnie, zastanawiając do czego to wszystko zaczyna zmierzać. Nie miał pojęcia co za altruizm się w Madarze obudził, ale nie bardzo tej postawie ufał. Na pewno musiał mieć w tym jakiś zysk. Znał go za dobrze.
- Przeszczep oczu twojego ojca – oznajmił, patrząc na malujący się szok na twarzy młodszego Uchihy.
- Jak? Skąd masz jego oczy? - zdołał wykrztusić ze zdziwieniem, którego nie sposób było mu ukryć. Z drugiej strony nie miał pojęcia, jakim cudem miał pojęcie o Mangekyou Fugaku, co nawet przed klanem ukrywał tą moc. Z trudem powstrzymał się, aby uchylić powieki, lecz w porę przypomniał sobie o maści, jaką miał na oczach. Była ona strasznie lepiąca, co niekoniecznie mu by potem odpowiadało, a zapewne jeszcze nasłuchałby się marudzenia mistrza marionetek w gratisie. Usłyszał cichy, nieco zduszony śmiech ze strony najstarszego żyjącego z rodu.
- Myślisz, że zostawiłbym tak cenne kekkei genkai na użytek Liścia? - spytał, wyraźnie rozbawiony jego niedomyślnością. - Musiałem zabezpieczyć tą siłę przed osobami, które nie są jej godne. Chociaż przyznaję, nie udało mi się to do końca – przyznał, krzywiąc się na myśl o pewnym osobniku. Oboje mieli świadomość o kogo mu chodziło.
- Więc co o tym myślisz? - dodał, bo jednak chciałby zasięgnąć jego opinii. W końcu miał wolny wybór, bo zmusić go nie zamierzał. Dawał mu po prostu perspektywę.
- Interesująca propozycja, ale musiałbym nad nią pomyśleć – stwierdził, bo jednak nie był pewny czy chciałby przyjmować moc ojca, lecz i także cały ciężar jaki dźwigał. Poznać może i rzeczy, jakie nigdy nie miały ujrzeć światła dziennego. Taki krok zrzucał na niego dużą odpowiedzialnością, ale jakby został przytłoczony, to mógłby popaść w sidła szaleństwa.
- Oczywiście. Wiesz jednak, że to zmniejszyłoby nieco spustoszenie, jakie sieje w twoim organizmie choroba – dodał, wstając i mając zamiar opuścić pomieszczenie.
  
   Usłyszawszy dźwięk zamykanych drzwi i oddalających się kroków odetchnął cicho. Wyglądało na to, że w sprawozdaniu jego partnera nie było nic niepokojącego. W końcu nie zadawał zbędnych pytań, dlaczego skoro już użył swoich oczu nie spróbował się przy okazji pozbyć się pościgu. W końcu oboje wiedzieli, że był w stanie to zrobić. Ewentualnie znalazł sobie na tyle taktu i zrozumienia, bo sam miał kiedyś brata. Czasem wydawało mu się, że dalej cierpi po jego stracie, choć minęło już naprawdę wiele od tamtego wydarzenia. Współczuł mu tego, bo wbrew wszystkiemu doskonale wiedział co to znaczy być starszym bratem. Na ich barkach leżały te same obowiązki, nakazujące chronić swoje młodsze rodzeństwo. On sam nie wiedziałby, jakby zniósł taką możliwość porażki na tym polu. Sama taka ewentualność napawała go czystym przerażeniem. Poruszył się nieco niespokojnie na posłaniu, odganiając okropną wizje martwego młodszego brata. To było zbyt bolesne i musiał koniecznie znaleźć sobie inny temat do rozważań. Postanowił zacząć myśleć o propozycji przeszczepu. Opcja nie wydawała mu się taka zła, choć wewnątrz niego czaiły się wątpliwości. Skoro w zasadzie wszystko powoli zaczynało zmierzać ku temu, aby miał przedłużać sobie życie – mógłby właściwie ulec pokusie.
Nie wydawało mu się to jednak takie proste. Opuszczenie organizacji, nie będąc tak przebiegłą żmiją jak Orochimaru, po którym właściwie lider nawet się tego spodziewał. Zapewne wężowy mędrzec był tu z pobudek swoich fiksacji, lecz nie był w stanie spełnić własnych planów i pozostało mu zaszyć się w jakiejś dziurze przed wszechwiedzącym spojrzeniem rinnengana. W końcu to on według Akasuny go interesował. Obecnie był martwy, dzięki jego młodszemu bratu i w zasadzie nikt za nim nie płakał. Robił za problem, co ku radości wszystkich wokół możliwie sam się rozwiązał, a Nagato nie musiał się tym zajmować. Chociaż on był uważany liderem, było o tyle przykre, że nie on pociągał za sznurki. W cieniu kurtyny było większe zło, z którym będzie musiał zmierzyć się, gdy zechce podjąć się zmiany przeznaczenia, które sobie lata temu skrupulatnie zaplanował. Zabawne. Kiedyś nawet nie podejrzewał odejścia od schematu i skrupulatnej zmiany planów. Chociaż nie wiedział czy powinien wchodzić do tej wody. Było dużo do zrobienia, wiele niemożliwego więcej do próby naprawienia. Im dłużej o tym myślał tym większy mętlik miał w głowie. Dochodziło mu obaw i rozterek, miliony schematów, jakie mogłyby się wydarzyć w wiosce, gdyby ten szalony plan jakimś cudem się udał. Nie mógł jak ręką odjął zapomnieć, że dla ludzi jest kryminalistą. Czuł się, niczym szczur, który podróżując w kanałach cały czas prostą ścieżka natrafia na rozwidlenie i nie do końca wie co ma zrobić.
Drzwi od pokoju ponownie skrzypnęły cicho, alarmując nadejście kolejnego gościa. Tym razem postanowił darować sobie zgadywanie i poczekać, aż intruz sam się ujawni.
- Jak tam twoje oczy? - zagadnął go mistrz sztuki, nieco zaskoczony, gdy ten w odpowiedzi odetchnął z wyraźną ulgą. - Spodziewałeś się kogoś? - dodał, marszcząc brwi.
- Nie – odparł, nieco zmieszany własną reakcją. Usłyszał plusk wody i chwilę później wilgotny materiał, którym lekko przecierano mu lepiące się powieki. Dźwięk otwierających się drzwi ponownie zawitał do jego uszu. Nie miał zielonego pojęcia kto tym razem zawitał.
- Sasori, jak z nim? - usłyszał i z trudem powstrzymał, aby nie okazać swego zaskoczenia. To był Pain. Nie spodziewał się go tu w żadnym wypadku osobiście. Z trudem powstrzymał myśli, które chciały wypłynąć na wierzch z winy jego obecności tutaj. Upominał sam siebie w głowie, aby nad niczym się nie zastanawiać. Pragnął desperacko wręcz pustki, wmawiając sobie, że ma to jakiś związek z jego oczami. To było okropne kłamstwo, lecz rudowłosy samozwańczy Bóg miał dostęp do umysłu i nie był w stanie nawet go wyczuć, jeśli w nim coś sprawdzał. Zwykle tylko on z własnej woli ujawniał się, zwołując ich do baz lub zarządzając rozpoczęcie pieczętowania, gdy każdy będący poza kryjówką przerwał swoje dotychczasowe zajęcia lub znalazł bezpieczne miejsce, gdzie rytuał nie będzie w żaden sposób zakłócany.
- Znośnie, będzie gotowy w najbliższym czasie do pieczętowania – oznajmił jedynie, na co rudzielec po prostu opuścił pomieszczenie bez słowa, wyraźnie zadowolony odpowiedzią.
Itachi odetchnął z ulgą, gdy drzwi się za rudym zamknęły. Miał nadzieję, że ten nie wychwycił w czasie tej krótkiej wizyty nic niewłaściwego z jego głowy. Właśnie uderzyło go z pełną mocą, jak bardzo niebezpieczną umiejętność miał Pain i jak bardzo może mu narobić ona kłopotów. Będzie musiał się skupiać, aby czasem nic nie wychwycił i pamiętać o tej niepozornej zdolności, do której się przyzwyczaił. W końcu wezwania, jakie dochodziły do jego umysłu przestały być czymś zaskakującym po takim czasie w spędzonym w organizacji. Może właśnie dlatego w ten sposób się komunikował z nimi?
- Otwórz oczy – usłyszał polecenie, gdy jego powieki przestały być lepkie.
Wykonał komendę, lecz zaraz osłonił je ręką, gdy światło, niczym przeszywająca igła uderzyła w jego oczy. Skrzywił się widocznie, miał wrażenie, jakby strumień światła rozlał się we wnętrzu jego oka i zmienił w istny ogień. Bolało. W pierwszej chwili miał nawet myśl, aby wydłubać sobie oczy byleby pozbyć się tego drażniącego odczucia.
- I jak? - dostał kolejne pytanie, które wydało mu się nad wyraz głupie w tej sytuacji. Miał nawet ochotę okazać swój stosunek do tego zapytania, ale w porę się opamiętał. Nie mógł sobie pozwolić na dłuższą rekonwalescencję niż była wymagana. Nie mógł ulec złości.
- Jasno i boleśnie – skwitował, starając się, aby nie brzmiało to jak kąśliwa odpowiedź.
- Rozumiem – stwierdził jedynie, mrucząc po chwili coś pod nosem do siebie. - Jest jednak na pewno lepiej niż ostatnim razem – dodał, bo jednak wtedy bardziej chyba przesadził.
Przeszywający ból pojawił się w klatce piersiowej i przeszedł go, niczym błyskawica. Mechanicznie udało mu się poderwać do siadu, zatykając dłonią usta, nim spomiędzy jego palców wyciekły pierwsze stróżki krwi. Kaszel coraz mocniej zaczął wstrząsać jego ciałem, miał wrażenie, jakby miał się zaraz udusić lub też wypluć własne płuca trawione przez ból.
Akasuna spojrzał na niego i zabrał błyskawicznie do przygotowania leku. Usiadł po chwili na skraju łóżka i położył rękę na plecach Uchihy, czując jak kolejne silne spazmy kaszlu wstrząsają jego ciałem. W tej chwili był jednak bezradny. Musiał przeczekać, aż to minie. Atak był o wiele silniejszy niż dotychczasowe, które miał okazje widzieć u niego wcześniej.
W końcu napad stopniowo tracił na mocy, aż ustał całkowicie. Lalkarz podał długowłosemu chusteczkę, aby mógł otrzeć rękę i usta z krwi.
- To był chyba jednak z silniejszych ataków, jakie u ciebie widziałem – skomentował, zerkając na niego. - To pierwszy taki czy pogorszyły ci się już wcześniej? - dodał po chwili.
Odpowiedziała mu dłuższa chwila ciszy ze strony Itachiego, który odebrał od niego tabletki i popił wodą z niezadowoleniem zauważając, że dłoń lekko mu drży. Oczy miał mokre od łez, które pojawiły się pewnie, gdy coraz ciężej było mu złapać oddech. Zastanawiał się czy powinien powiedzieć mu prawdę. Z drugiej strony nic nie stało na przeszkodzie, aby być z nim szczerym. Sam fakt, że był tu i jednak dbał o niego był miły, choć pewnie i posiadał taki rozkaz. Nie musiał jednak wcale mu w żaden sposób usługiwać.
- Zdarzyło się to już wcześniej, ale dość niedawno – przyznał w końcu, a jego umysł uderzyła myśl o własnej kruchości i śmiertelności. Spojrzał na czerwonowłosego, uświadamiając sobie, że przynajmniej kilka osób z tej organizacji walczy z upływem czasu na własne sposoby. Jeden miał w zasadzie przed swoimi oczami właśnie. Nieśmiertelność – czym właściwie ona mogła być w tym świecie? Czy oni po prostu walczą z upływem czasu, lecz śmierć jest tak naprawdę czynnikiem, jakiego nie da się obejść? Nie wiedział.
Akasuna zamyślił się na moment, kiwając przy tym po prostu lekko głową w odpowiedzi.
Po chwili wstał i postanowił się zebrać, gdy nałożył mu na powieki kolejną dawkę maści.
- Sasori, co byś zrobił, gdybyś przez lata podążał jedną drogą wyznaczoną, lecz sprawy się skomplikowały, a masz szansę obrać taką, jaka cię satysfakcjonuje bardziej? Jakiej byś naprawdę pragnął, lecz to zniszczy twoje wszystkie wcześniejsze starania.
Lalkarz zatrzymał się, gdy miał już położyć dłoń na klamce. Obejrzał się na leżącego na łóżku bruneta. Nie spodziewał się po nim takich pytań. Był ciekawy o czym myślał, gdy je właśnie mu zadał. W końcu nie był raczej zbyt rozmowny i do tego najbardziej tajemniczy.
- Podążyłbym za nowym rozwiązaniem – stwierdził i opuścił po chwili pomieszczenie.
Itachi postanowił odpocząć i przespać się sam na są ze swoimi myślami.
 
  Całe jego ciało promieniowało okropnym bólem, gdy udało mu się bezpiecznie opuścić mury kryjówki. Nie miał jednak zamiaru leżeć i odpoczywać skoro liczył się dla niego czas. Mógł chociaż trochę się zrekompensować lub chociaż spróbować za to całe cierpienie, jakie na niego sprowadził. Akasuna pomógł mu nieco w podjęciu decyzji. W końcu on też mógł być nieco egoistyczny, choć trochę. Tyle lat wierności wiosce mogło mu, choć dać finalnie wyjaśnić parę spraw. Miał nadzieję przynajmniej taką, bo przecież nie musieli wcale mu pomagać. Sam się zgodził na swój los, przywdziewając maskę czarnego charakteru. Była jednak w nim jakaś siła, która właśnie pchła go w kierunku Wioski, aby przekonać się kim właściwie dla nich obecnie jest poza źródłem informacji o organizacji.
Tsunade siedziała do późna, wręcz zakopana w górze papierów. Raporty, list zrzędzący od Tsuchikage na drużynę, która nie dała rady pojmać Akatsuki. Nie dziwiła się jego wściekłości, lecz i tak fakt, że nie próbowali się ich pozbyć wtedy był jak zbawienie. Sprawa z tą organizacją i coraz częstszym jej działaniem była najbardziej niepokojąca.
Na dodatek informacje o nich nadal były niesamowicie szczątkowe. Podpisała kolejny z papierów i zerknęła na godzinę, która wskazywała trzecią w nocy. Odłożyła pióro i wstała, przeciągając się – przydałoby się iść się przespać chociaż na parę godzin. Opuściła pomieszczenie, trzymając się przyjemnej myśli o wypoczynku. Weszła w zakręt, gdy drogę ktoś jej zagrodził. Przystanęła mierząc wzrokiem stojąca przed nią i skrytą w półmroku sylwetkę. Jej uwagę przykuła za to czerwona chmura na płaszczu, która pozwoliła jej domyślić się z kim ma do czynienia. W pierwszej chwili zaczęła martwić się wioską.
- Czego chcesz? - rzuciła, starając się ukryć swoje rozgorączkowanie.
Uchiha postąpił kilka kroków w przód, wchodząc w zasięg blasku księżycowego światła.
- Porozmawiać i poznać twoją wiedzę na temat mojego życia, lecz sądząc po twojej postawie Danzou w żaden sposób cię nie informował – stwierdził, obojętnym spojrzeniem zerkając jak pięści kobiety zaciskają się w wyrazie wściekłości. Zdecydowanie trafił.
- Wiedziałam, że jest z niego żmija, ale żeby współpracował za moimi plecami z Akatsuki?!
- Źle mnie zrozumiałaś. On z nami nie współpracuje w żaden sposób – zapewnił, postanawiając jej wszystko wyjaśnić w miarę krótko i klarownie. Gdy chociaż wzbudził w kobiecie wiele emocji finalnie ochłonęła, to postanowił w końcu przejść do rzeczy.
- Chciałbym wiedzieć czy jest możliwość, abym mógł wrócić do wioski – zapytał spokojnie.
- Nie jest to wykluczone, lecz będzie to trudne zważając na twoją złą sławę. Zresztą myślisz, że dasz radę od tak opuścić Akatsuki? Nie słyszałam o tym, aby ktoś to zrobił.
- Chcę po prostu wiedzieć czy mam furtkę. Pragnę wrócić do brata, a co do organizacji – faktycznie nikt nigdy jej nie opuścił – przyznał jej rację, lecz on zamierzał zaryzykować.
Senju nieco skołowana całą tą sytuacją kiwnęła głową. Chociaż pamiętała o tym, że rano na pewno przetrzepie Danzou skórę za to, czego się dziś dowiedziała.
- Jeśli uda mi się ją opuścić, to spodziewaj się wizyty – oznajmił Uchiha, gdy się odwrócił i po prostu zostawił ją samą, wśród burzy myśli. Miał tutaj jeszcze coś do załatwienia. Po opuszczeniu budynku przyśpieszył, mknąc na obrzeża wioski. Finalnie stanął przed doskonale sobie znanym budynkiem. Wszedł do środka bezszelestnie, niczym wprawiony złodziej, otoczony dość ponurym wnętrzem. Kiedyś ten dom miał w sobie życie, lecz on mu je odebrał i zasiał w tym miejscu rozpacz i pustkę. Właśnie tym były przesiąknięte ściany, co widziały przelaną krew wraz z obecnie jedynym właścicielem tego miejsca.
Uchylił cicho drzwi, spoglądając przez dłuższą chwilę na śpiąca sylwetkę na łóżku. Podszedł bliżej, gdy jedna z desek zdradziecko skrzypnęła pod jego ciężarem. Zatrzymał się wpół kroku, lecz wcześniej śpiąca postać zdołała zostać wybudzona ze snu. W takim razie nie było już sensu się zakradać, a miał ochotę spojrzeć na niego podczas snu. Był ciekawy czy dalej miał podczas odpoczynku coś z tej dziecięcej niewinności, gdy był mały.
- Witaj, Sasuke – odezwał się, patrząc jak młodszy z braci podrywa się do siadu i wbija w niego totalnie zbite z tropu spojrzenie. Zabawne. Wyglądał, jakby nie dowierzał w to co widzi. Młodszy z braci, mając nieodparte wrażenie, że senna jawa jeszcze go nie opuściła przetarł oczy ze zdumienia. No tego to nawet w snach się chyba nie spodziewał.

czwartek, 6 grudnia 2018

Krucza Miłość X

Witajcie!
Przybywam zgodzie z zapisaną po lewej zapowiedzią. Pracuje nad kolejnym rozdziałem, który jest już w połowie napisany. Bez zbędnych przedłużań zapraszam do czytania i komentowania i życzę wam szczęśliwych Mikołajek!
 ______________________________________________________

    Kakashi nie spodziewał się takiego obrotu sytuacji. W zasadzie to nawet nie łudził się, aby zdążyli zastać ich w wiosce. Tymczasem oni wypadli wprost na ich drogę. Zatrzymał się wraz zresztą towarzyszącej mu drużyny. Spojrzał na Sasuke, który już odruchowo dotknął rękojeści miecza, choć nie wyglądał, jakby zamierzał zaatakować. Całe szczęście, bo chwilę później ujrzeli, jak wyłania się zza zakrętu ogoniasta bestia. Nigdy nie pomyślałby, że przeszkodzili im w polowaniu. Powinien chyba się ucieszyć i uznać za szansę, aby się nimi zająć. Niestety przemieniony jinchuuriki raczej nie zamierzał z nimi współpracować. Bezradnie patrzył, jak bestia unosi łeb i zaczyna kumulować czakrę, tworząc bombę. Mogliby starać się właśnie uciekać jak najdalej, mając nadzieję, że uda im się zbiec poza zasięg techniki, lecz to by było zbyt naiwne. Wiedział, że to niemożliwe. Zginęliby tak czy inaczej. Na ironię losu, mogli liczyć właśnie na Akatsuki i ich pomysł.
- Itachi-san, jesteś tego pewien? - spytał Hoshigaki, który miał oko na drużynę z Konohy, która wyraźnie nie miała pojęcia co ma począć. Okoliczności na pewno nie sprzyjały im w wypełnieniu misji. Pewnie nawet nie spodziewali się takiego spotkania. W sumie on też. Iwa naprawdę musiała czuć desperację, aby poprosić o posiłki z Konohy. Duma tutejszego Tsuchikage musiała naprawdę ucierpieć. Pewnie sam Deidara byłby faktem zaskoczony.
- Całkowicie. Zresztą jestem pewien, że nie masz lepszego pomysłu – usłyszał chłodny, nie znoszący sprzeciwu ton. On miał zamiar spróbować polemizować.
- Ale… - zaczął, lecz zaraz mu przerwano.
- Po prostu się zamknij – te słowa zdecydowanie odniosły skutek.
Nie był z tego dumny i zadowolony, bo to oznaczało, jakby oddał mu władzę, a przecież byli równi. No i nie chciał ratować tyłków ich pościgu. Westchnął. Gdyby ich zaatakował, to na pewno braciszek Uchihy chciałby wykorzystać okazję, aby załatwiać rodzinne sprawy. On sam był nieco zmęczony po walce z Hanem, który nie był zbyt łatwym przeciwnikiem. Niestety musiał zostawić resztę Itachiemu, choć niekoniecznie miał na to ochotę. Musiał za ten czas opracować technikę odwrotu, bo nie miał zamiaru pozwolić, aby misja została zakończona niepowodzeniem. Wiedział doskonale, co zamierza jego partner i musiał się przygotować na to, że wszystko inne wtedy spadnie na niego. Złożył pieczęcie i wykonał klona, gdy bestia miała już w nich wycelować bombę.
W tym momencie Uchiha otworzył swoje oczy, w których zalśnił Mangekyou i spojrzał prosto w oczy ogoniastego demona, wnikając w jego umysł i zmuszając do cofnięcia przemiany. Pamiętał, jak kiedyś zapytał Madary, jak trudno jest kontrolować bijuu. Długowłosy po skończonym treningu wyraźnie zdziwiony tym pytaniem zmierzył go uważnie spojrzeniem. Nie spodziewał się, aby mogła interesować go taka wiedza. To jest, niczym obca, zatruta ziemia. Nie masz tam niczego znajomego, wszystko co na niej uczynisz może obrócić się przeciwko tobie i pozbawić cię życia. Faktycznie to była dość trafna przenośnia. Z drugiej strony umysł był naprawdę wrażliwym i delikatnym narzędziem. Każdy fałszywy ruch i mógł trwale uszkodzić jego psychikę. To trochę jak nie być saperem, ale okoliczności zmuszają cię do rozbrojenia wciąż tykającej bomby. Nie masz wyjścia, możesz zaryzykować uratowanie swojego życia albo i pogodzić się z losem po prostu nie robiąc nic, czekając na śmierć. On jednak podjął się tej ryzykownej misji, nie tylko starając się znaleźć odpowiedni kabel do przecięcia, ale też świadomie zmniejszając jeszcze bardziej swoje światło. Tak bardzo potrzebne mu do funkcjonowania. Było to nieuniknione, lecz nie był pewien ile jego sił to pochłonie, w jakim będzie stanie. Czy będzie zmuszony, aby wszystkie jego plany zostały przekreślone i nadzieje? Nie wiedział. Mógł jedynie zdać się na los i modlić, aby mógł być po tym jeszcze użyteczny. Nie chciał myśleć co może przynieść przyszłość.
 
   Czuł na sobie piętno nienawiści, jaką bestia żywiła do ludzkości. Widział strzępki wspomnień, bardzo zapewne dawnych czasów, gdy zaznawała wolności. Niezliczone ilości trupów śmiałków, którzy próbowali sobie przywłaszczyć pokłady mocy. A jednak nie tylko tym to stworzenie kiedyś było. Gdzieś w głębi miało siebie dawne pozytywne emocje. Niestety zagłuszał je gniew, ból jaki sprawili tej istocie ludzie. Sami doprowadzili do tego, że ogoniaste były wrogo nastawione, bo widzieli w nich źródło niezrównanej potęgi. Ukształtowali ich przyszłość, jako niesamowitych potężnych broni. Nigdy nie sądził, aby tak niesprawiedliwa mogła być ich historia. Ich dobroć została skrupulatnie wyżerana, a postrzeganie ich egzystencji przez ninja pozbywało wszelkich złudzeń. Nieświadomie zaczynał się w to wszystko za bardzo zagłębiać, dawać porwać tej historii. Nie potrafił się oprzeć, aby odkrywać kolejne karty połączonych umysłów zarówno bestii jak i jej nosiciela. Wspólne chwile, poznawanie bestii przez Hana. Jego dość przykre dzieciństwo, które zmieniło się dzięki drugiemu jinchuurikiemu. Oboje byli dla wioski takimi samymi wyrzutkami, od których zwykli mieszkańcy stronili. Zrozumiał, jak bardzo się zagalopował, jak bardzo zabłądził i pozwolił wniknąć w obcy dla siebie umysł, gdy wyczuł mordercze zamiary, wręcz na swych plecach. Wtedy wiedział, że jego ciekawość sprawiło, iż zabrnął za daleko. Miał wrażenie, jakby w jego umysł zostały wbite igły nasączane nienawiścią, chcące pozbyć się intruza ze swojego terenu. Musiał to przezwyciężyć, nie pozwolić na zerwanie połączenia. Nie miał możliwości na drugą taką szansę. Podjął więc mentalną walkę, starając się pozbyć ucisku ze strony właścicieli umysłu. W pewnym sensie stanowili oni jedność, mając właśnie wspólny cel – aby pozbyć się intruza z głowy i odzyskać wolną wolę. Nie mógł do tego dopuścić to nie tylko zagrażało powodzeniu ich misji, ale także osobie, która była głównym sensem jego istnienia. Powodem, dlaczego walczył do końca.
Na samą myśl, że mógłby w tym wszystkim ucierpieć czuł lawinę emocji, która była niczym niespodziewany wybuch wulkanu. Przeważał jednak wśród nich gniew, bo przecież oni skrzywdzili by osobę, którą chronił. Nie mógł się poddać. Postanowił zagarnąć ten umysł dla własnej dyspozycji i siłą zmusić ogoniastego, aby cofnął transformacje. W chwili podjęcia tej decyzji zwiększył swój nacisk i finalnie pozbawił użytkownika monstrum z ogromnymi pokładami chakry wolnej woli. Patrzył, jak finalnie bestia na powrót staje się człowiekiem, który był jej nosicielem. Klon Kisame natychmiast znalazł się przy nim i przerzucił przez ramię.
Czuł jak krew spływa mu po policzku.
- Itachi-san, dobra robota. Jak się czujesz? - usłyszał głos partnera, ale nie zdołał odpowiedzieć.
Przeszywający ból uderzył w jego oczy, wręcz od razu, gdy zdezaktywował mangekyou. Miał wrażenie, jakby jego narząd wzroku stanął w żywym ogniu. Nie miał pojęcia, co miał ze sobą w tamtej chwili zrobić. Na jego szczęście nie musiał długo czekać na wybawienie od tego cierpienia, obraz zaczął mu się dwoić i troić przed oczami, aż zasnuła go całkowita ciemność i błoga nicość. Jego ciało bezwładnie poleciało w przód, lecz od upadku uchronił go Hoshigaki, który domyślił się po ciszy, że coś jest z Uchihą zdecydowanie nie tak. Zerknął na drużynę z Konohy, która chyba dalej była w zbyt dużym szoku i nie rozumiała co właśnie się wydarzyło i postanowił się pośpiesznie wycofać. Misje wykonali, a on sam nie miał zamiaru się z nimi rozprawiać. Miał na tyle rozsądku, aby mierzyć siły na zamiary.
Kakashi nie miał zielonego pojęcia, co się dzieje przed jego oczami. A raczej był świadomy, lecz rzeczywista prawda tego co widział docierała do niego wyjątkowo powoli i opornie. Jedyną osobą, która instynktownie chciała coś zrobić był Sasuke. Automatycznie rzucił się w pogoń za byłym członkiem Siedmiu Mistrzów Miecza z Kirigakure.
- Sasuke, draniu, stój! - rozsądek wrócił mu na miejsce, gdy usłyszał krzyk Naruto. Odwrócił się, w stronę oddalającej się sylwetki Uchihy.
- Za nimi – zarządził, ruszając od razu.
Mógł mieć nadzieję, że przez osłabienie wrogiej drużyny uda się ich pojmać.
 
    Miał na początku wielkie nadzieję, że się spotkają, nawet jeśli wszystko wskazywało inaczej. W pierwszej chwili, gdy zobaczył brata, czuł niesamowitą determinację i przeświadczenie, że tym razem nie dopuści do tego, aby ich rozmowa nie doszła do skutku. Miał zamiar dopiąć swego za wszelką cenę. W chwili, gdy ujrzał ściągająca ich bestię, to poczuł grozę i autentycznie nie miał pojęcia, co powinien zrobić. Nie mierzył się nigdy z czymś takim w pełnej krasie. Ta moc była przerażająca, wręcz paraliżowała. Popatrzył na brata, który się zatrzymał i z całkowitym opanowaniem odwrócił do nich plecami, aby zająć się największym zagrożeniem w tej sytuacji. A on? Mógł tylko go obserwować, nie mogąc odgonić paraliżującego go strachu. Znowu mógł jedynie spoglądać na jego plecy i schronić w bezpiecznym cieniu. Wydało mu się to tym razem nieco zabawne, mimo że w przeszłości tego typu myśli budziły w nim niesamowitą frustrację. Czuł się wtedy słaby, czego całym sercem nienawidził. Obecnie miał odczucie, gdy jako dziecko jego brat pomagał w uczeniu się rzucania shurikenami. Był niczym dziecko, które obserwuje swojego największego bohatera. Nie miał nawet pojęcia, jak bardzo to było trafne. Nie był świadomy, jakie silne było przywiązanie, które ich łączyło. Poczuł nieprzyjemne uczucie niepokoju, gdy Itachi wraz z ogoniastą zamarł. Zauważył w jej oczach sharingan i nie wierzył. Jego brat kontrolował te stworzenie. Poczuł się jednak dużo gorzej, gdy było po wszystkim i usłyszał zapytanie jego partnera. Niepokój wzrósł i poczuł jakiś dziwny ucisk w klatce piersiowej. Cisza. Spojrzał na ciało, które bezwładnie runęło w przód, ale zostało uchronione od całkowitego upadku. Był niesamowicie pobladły, a na jego policzku dojrzał smugę krwi, której kropla zbroczyła czerwienią soczystą zieleń trawy. Niepokój zmieniał się w panikę, a on miał wrażenie, jakby w jego trzewiach zalągł się jakiś robak i je pożerał łapczywie. Nie wiedział, co się dzieje z bratem i nie sądził, aby aż tak poważnie mógł to odczuć. Nie mógł dłużej znieść tego i jego ciało, wręcz mechanicznie udało się za Kisame, gdy postanowił zabrać jego brata i się wycofać, dopóki jeszcze nie byli po tym co ujrzeli do końca pozbierani. Całkiem mądre posunięcie. Słyszał gdzieś za plecami krzyk młotka, ale zignorował go. Biegł za nim, choć sam nie wiedział, co zamierzał zrobić. Starał się jak na razie po prostu ich dogonić. Czuł się trochę, jak narkoman na głodzie, który naiwnie goni wędkę, na której haczyku wisi na sznurku strzykawka z heroiną. Wędkarz, jako los jest nieugięty i gdy tylko jest blisko zabiera upragnioną używkę poza jego zasięg. Wiszące na ramieniu Hoshigakiego bezwładnie ciało, wciąż było dla niego zbyt odległe. Przyśpieszył kroku, starając się go dogonić. Nie było to łatwe, bo Hoshigaki zważał jednak na nich i zdecydowanie nie chciał dać się zbliżyć mu. To wszystko było niesamowicie dla niego upierdliwe, bo młodszy z braci był niesamowicie uparty w dążeniu do nieznanego mu celu. Zerkał za siebie co rusz, widząc jak jego pościg niebezpiecznie się przybliżał. Teren niestety mu nie sprzyjał, bo nie miał w pobliżu wody, którą mógłby swobodnie manipulować. Nie mógł sobie pozwolić w tej chwili, aby wytworzyć sobie takie warunki. Zastanawiał się nad tą sytuacją, spoglądając na zdeterminowane oblicze Uchihy. Przestał starać się jak najdalej od niego odsunąć. Pozwolił mu myśleć, że nie jest w stanie biec jeszcze szybciej. Uśmiechnął się pod nosem, widząc jak ten wyzwala z siebie większe pokłady energii, mając nadzieję, że go dopadnie.
Sasuke miał momenty zwątpienia, lecz gdy wyglądało na to, że jego ofiara nie ma siły do narzucenia większego tempa, poczuł nowy przypływ siły. W końcu znalazł się dostatecznie blisko. Nie rozumiał dlaczego, ale wprawiło go to w stan dziwnej euforii. Wyciągnął przed siebie dłoń, w stronę bezwładnie wiszącej głowy brata.
- Itachi! - krzyknął, opuszkami palców muskając jego włosy. Miał nadzieję na przywrócenie mu przytomności. Niestety okazała się złudna, a on w porę nie zarejestrował, że Kisame stanął nagle w miejscu, nagły ból przeszył jego żołądek, gdy został kopnięty z półobrotu z niesamowitą siłą. Odleciał spory kawałek w tył, a z ust buchnęła mu krew. Chwilę później poczuł, jak na kogoś wpada i zostaje złapany, choć z trudem. Szarpnął się i miał zamiar ruszyć dalej w pogoń, ale uścisk Naruto się wzmocnił. Mógł tylko znowu stać i patrzeć biernie, jak Itachi z każdą chwilą jest coraz bardziej poza zasięgiem. 
 
- Puszczaj mnie, młotku! - warknął i znowu się szarpnął, nie chciał się poddać. Nie mógł znieść myśli, że znowu był na przegranej pozycji. Z drugiej strony się bał. Przerażała go myśl, co się stało jego bratu. Miał niesamowite poczucie, by walczyć o jego odzyskanie za wszelką cenę. Chyba zaczynał rozumieć, jakie uczucia targały Uzumakim, gdy postanowił opuścić rodzinną wioskę w celu zdobycia mocy. Tu chodziło jednak o więzi rodzinne.
- Nic nie poradzisz! Uspokój się i nie szarp, to cię puszczę – odpowiedział, czując jak znowu jego przyjaciel siłą próbuje się wyrwać.
- Co ty możesz wiedzieć czy mogę coś poradzić czy nie?! Puszczaj mnie, tu chodzi o mojego brata! Gdybym to był ja, zrobiłbyś dokładnie to samo! - wrzasnął, wiedząc doskonale, iż uderza w dość czuły punkt Uzumakiego. Poczuł w odpowiedzi silniejszy uścisk. Zaskoczyło go to z jaką oślą upartością nie chce odpuścić i pozwolić iść.
- Właśnie dlatego nie mogę pozwolić ci iść. Działasz w emocjach, lekkomyślnie – stwierdził, czym totalnie zbił go z tropu. - A to jest moja domena – dodał po chwili.
Sasuke poczuł się pokonany. Nie widział już od dłuższej chwili Hoshigakiego. W chwili, gdy rozluźnił się i przestał szamotać został puszczony. Osunął się na kolana gałęzi, na której stali. Zacisnął dłoń w pięść i po prostu zaczął uderzać nią o podłoże, chcąc chociaż w taki sposób swojej frustracji i bezsilności. Naruto stał i patrzył na to z lekko opuszczoną głową. Nie czuł się dobrze z tym, że mu przeszkodził, choć było to konieczne. Sakura wraz z Kakashim w końcu ich zdołali dogonić. Kopiujący Ninja spojrzał na tą osobliwą scenę.
- Co tu się stało? - spytał Naruto, bo Uchiha nie raczył się nawet nimi zainteresować.
- Umknęli nam – odpowiedział ogólnikowo Naruto. Nie chciał mówić, że sam do tego dopuścił, bo uznał to za najlepszą możliwość dla swojego przyjaciela. Sakura w tym czasie podeszła do Sasuke, który ponownie uniósł, krwawiącą już dłoń z powodu drzazg, aby ponownie uderzyć w dziurę, którą zdążył już wyryć. Miał już znowu walnąć, gdy jego ręka została unieruchomiona w połowie drogi. Spojrzał na winowajczynie tego.
- Sasuke-kun już wystarczy – rzuciła tym współczującym tonem, jakby cokolwiek rozumiała. Nienawidził w niej tego, bo wcale nie miała o niczym pojęcia.
- Puszczaj – warknął, spoglądając na nią z całą swoją wściekłością, która się w nim gromadziła. Haruno wydała się tym zaskoczona i faktycznie spełniła jego rozkaz, odsuwając od niego nieco. Wiedziała, że kiedy powinna raczej trzymać się z dala.
- Wracamy. Finalnie czeka nas rozmowa z Tsuchikage – zarządził Hatake i ruszył, w drogę powrotną. Sakura poszła w ślad za nim, a Naruto postanowił zamknąć pochód za Sasuke.
Itachi uchylił powieki, które wydawały się ciężkie, jakby były co najmniej z mosiądzu. Chwilę zajęło mu zrozumienie, gdzie jest i przede wszystkim złapanie ostrości widzenia.
- W końcu się obudziłeś – usłyszał dość oschły głos, pozbawiony emocji. Znał go doskonale. Była tylko jedna osoba, która po czymś takim mogłaby tu przesiadywać.
Odwrócił głowę, spoglądając na Akasunę. Później przeniósł wzrok na świecę, która stała na szafce nocnej i była jedynym światłem w mroku. Zaraz jednak odwrócił wzrok, czując jak niebywale zakuły go oczy od takiej dawki światła i rozmazał mu się obraz.
- Ostrzegałem cię. Myślałem, że będziesz rozsądniejszy. Czemu go użyłeś? - zapytał, przyglądając mu uważnie i doskonale widząc jego reakcję na światło. Było tak jak myślał.
- Nie miałem wyboru – stwierdził jedynie, słysząc ciężkie westchnienie ze strony lalkarza.
- Zamknij oczy – polecił mu zamiast drążenia tematu. Nie liczył na spowiedź. Zaraz poczuł chłodną, klejąca nieco maść na swoich powiekach. Dawała naprawdę przyjemne uczucie i pomagała, choć nie lubił tego, że był zmuszony leżeć z zamkniętymi oczami.
- Kisame zdał już raport liderowi. Jak postawię cię na nogi, to weźmiemy się za pieczętowanie waszej zdobyczy – oznajmił, podnosząc się z miejsca. - Na razie leż. Maś musi się wchłonąć. Będę cię co jakiś czas doglądał – rzucił i chwilę później usłyszał tylko dźwięk zamykanych drzwi. Leżał tak pogrążony w ciemności, bez poczucia czasu, gdy usłyszał jak ktoś wchodzi znowu do środka. Drgnął lekko, nie wiedząc kogo się spodziewać. - Sasori? - rzucił niepewnie, słysząc zbliżające się do niego kroki.
Odwiedziła go jednak ostatnia osoba, jakiej mógłby towarzystwa pragnąć w tej chwili.

piątek, 16 listopada 2018

Krucza Miłość IX

Witajcie! Oto kolejny rozdział Kruczej Miłości!
Sądzę, że będzie się chyba głównie ona pojawiać, dopóki z uporem maniaka jej nie ukończę. A plany konkretne mam już na kolejne trzy rozdziały, gdzie dziesiąty się pisze. Myślę jednak, że kolejny rozdział dam wam najpewniej dopiero w grudniu. Chyba, że coś mi się odmieni. Zobaczymy.
A teraz zapraszam do czytania!
______________________________________________________

 
   Z samego rana usłyszał pukanie do drzwi. Nie spał już z dobrą godzinę, ale i tak było dosyć wcześnie na odwiedziny.
- Proszę – rzucił, odwracając głowę w stronę przybysza. Był to nikt inny jak Kisame, co znaczyło, że zgodnie z zapowiedzią Madary, dostali nowe zadanie.
- Itachi-san, zbieraj się. Wyruszamy do Wioski Ukrytej w Skałach, czeka nas zabawa z Pięcioogoniastym – oświadczył były członek Siedmiu Mistrzów Miecza.
- Widzimy się za piętnaście minut przy wyjściu – zarekomendował, patrząc jak ten kiwa głową i opuszcza jego pokój. Spojrzał na zegar, który wisiał na ścianie i się podniósł.
Otworzył jedną z szuflad i wyciągnął pudełko tabletek. Wziął od razu dwie i popił wodą, resztę chowając do wewnętrznej kieszeni płaszcza. Nie mógł przewidzieć, że nie będą mu potrzebne. Nie miał zamiaru ignorować siły ich celu, który według plotek potrafił pełną transformację w bestię. Nie mógł tego zlekceważyć i działać lekkomyślnie.
Spakował się do końca, głównie narzędzia ninja i wyszedł z pokoju. W drodze spotkał się z Sasorim, który zmierzył go uważnym spojrzeniem.
- Idziecie łapać pięcioogoniastego? - spytał, przyglądając mu się z zainteresowaniem.
- Tak, przypadło nam to zadanie. - potwierdził, zainteresowany do czego zmierzał marionetkarz. Nie sądził, aby zadał to pytanie bez powodu. - Skąd to wiesz?
- Deidara przyleciał do mnie cały w skowronkach, że w końcu zginiesz z rąk jakiegoś Hana. Chyba zna typa. W każdym razie, nie przeforsuj się tam. Nie lubię robić ci częściej za aptekarza niż to konieczne. Robię to tylko, bo mi każą, nie zapominaj – stwierdził beznamiętnym tonem i wyminął go.
- Sasori?
- Czego chcesz jeszcze?
- Dzięki za troskę – rzucił, słysząc w odpowiedzi pełne pogardy prychnięcie i dźwięk oddalających się kroków.
Uśmiechnął się pod nosem. Zastanawiał się nawet czy po prostu ich ulubiony terrorysta tego nie uknuł, aby w tylko sobie znany sposób wysłać do niego Akasunę. Było to w jego wypadku bardzo prawdopodobne, choć obstawiał, że naprawdę kibicuje, aby Han skrócił go o głowę. Nie miał zamiaru dać mu tej satysfakcji. Miał zamiar wrócić w jednym kawałku, aby zobaczyć to rozgoryczenie na twarzy blondyna. Zrozumiał jednak doskonale przekaz, jaki nosiła za sobą odbyta przed chwilą krótka, ale wymowna wymiana zdań.
Wyszedł przed kryjówkę, gdzie już czekał na niego Kisame.
- Itachi-san, co tak długo? - rzucił, zwracając swoją uwagę na towarzysza.
Był zaciekawiony, co go mogło zatrzymać. Był przyzwyczajony, że to na niego czekano, a nigdy nie na odwrót. Z drugiej strony wydawał mu się jakiś inny, od czasu spotkania ze swoim bratem. Miał ochotę go o to wypytać, ale znając go to za wiele by mu nie powiedział, jeśli w ogóle coś by mu rozjaśnił. W zasadzie to była jego rodzinna sprawa, lecz zarazem jedyna jaka ciążyła na jego przeklętej duszy. Nie było w tym nic dziwnego, że był tym zaciekawiony. W zasadzie połowa organizacji po cichu była zaciekawiona tym.
- Nie przesadzaj, to że raz musiałeś na mnie poczekać to nie armagedon. Po prostu chciałem, abyś wiedział jak się wtedy czuję – uznał beznamiętnie, patrząc na zbitego z tropu totalnie partnera. Na pewno nie spodziewał się takiej zgryźliwości w odpowiedzi.
- Ruszajmy – dodał po chwili i nie czekając na odpowiedź udał przed siebie, wyciągając sakkat, który założył na głowę. Kisame po krótkiej chwili całkowitej dezorientacji podążył jego śladem. 
    
  Sasuke z rana postanowił udać się na trening. Po wczorajszej nocy jednak czuł się dosyć dziwnie. Nie potrafił pozbyć się wrażenia, że wczoraj naprawdę słyszał całkiem pokaźne stado kruków. Ptaki te przywoływały mu na myśl tylko jedną osobę. Wydawało mu się to absurdalne. Nie było opcji, aby tak odważnie się tu pojawił. Zresztą w jakim miałby robić to celu? Na pewno nie w żadnym dobrym celu, a tym bardziej absurdalnie brzmiała myśl, że mógłby się nim zainteresować. Był sam, nie był jak inni. Nie miał już rodziny, która by się o niego troszczyła. Powinien po tylu latach przywyknąć. Myślał nawet, że już dawno do tego przywykł, a jednak myśl, że jego starszy brat go odwiedził z jakiegoś powodu uparcie się go trzymała. Dawała mu złudną nadzieję, iż nie jest sam. Istnieje na tym świecie ktoś, komu na nim zależy. Zacisnął dłoń w pięść, aby chwilę później błyskawicznie wyjąć shurikena i nim rzucić prosto w jedno z drzew. Narzędzie prawie całkowicie wbiło się w korę drzewa. Nie rozumiał, dlaczego mimo wszystkiego co zrobił złego dalej nie potrafił całkowicie uwierzyć, aby był zły. Nawet, jeśli zamordował ich całą rodzinę. Zniszczył mu życie i psychikę. Opętał żądzą zemsty. Nie potrafił go całkowicie ze swojego życia skreślić. Nie umiał uwierzyć, aby te okropieństwa zrobił tylko dla sprawdzenia swoich umiejętności. Gdzieś w jego głowie nadal tlił się obraz Itachiego, jako dobrego starszego brata, którego szczerze kochał. Poczuł coś śliskiego, spływającego mu po dłoni i spojrzał na nią. Krew. Musiał się nieumyślnie zaciąć przy rzucie, co mu się już od dawna nie zdarzało. Uniósł rękę na wysokość swoich oczu i przypatrywał jak szkarłatna ciecz, spływa pomiędzy jego palcami. Gdzieś z tyłu głowy pamiętał, że uznawane jest to za zły omen. Nie był przesądny, ale mimowolnie zastanowił się, co w takim razie mógł dla niego oznaczać, gdy wycierał dłoń z krwi. W tym samym czasie nad wioską przeleciał jastrząb z wiadomością dla Hokage, popiskując głośno i tym samym pokazując swoją obecność. Shikamaru akurat patrzył na chmury i zauważył ptaka, marszcząc brwi.
Ten moment wybrał sobie na odwiedziny najbardziej nieprzewidywalny blond włosy ninja.
- Babciu Tsunade! - zakrzyknął na wejściu do gabinetu piątej, gdy wparował tam z impetem.
Senju akurat otworzyła okno, aby wpuścić wysłanego ptaka, który usiadł jej na ramieniu.
- Co się stało, Naruto? - zapytała, bo wyglądał trochę, jakby miał jej opowiedzieć coś.
- Chcę, jakąś ciekawą misję! Jak tak dalej pójdzie, to się zanudzę! - oznajmił z wyrzutem.
Kobieta westchnęła z miną męczennika. Mogła się tego spodziewać. Nie dawała tej drużynie za dużo zadań, głównie ze względu na Sasuke. Nie byłby zadowolony, gdyby był gdzieś indziej, a jego brat wykonał jakiś ruch. Obiecała mu pomóc, mając nadzieję, że odnalezienie potrzebnych odpowiedzi ściągnie go ze zgubnej ścieżki nienawiści.
- Zaraz zobaczę, może coś się znajdzie – uznała i wyciągnęła zwój, który był przyczepiony do nogi jastrzębia, rozwijając go. Zaczęła go czytać, czując na sobie ciekawskie spojrzenie Uzumakiego. Była niesamowicie zaskoczona, gdy zobaczyła adresata wiadomości, bo nie była to wioska, która chętnie z Liściem współpracowała. Nawet mogła rzecz więcej, jeśli nie byli zmuszeni, to starali się, aby ich interesy były jak najbardziej odrębne. Zmarszczyła brwi, a dłoń lekko jej zadrżała, gdy śledziła dalszy ciąg tekstu. Fakt, że właśnie do nich zwrócili się o pomoc słusznie podpowiadał jej, że sytuacja była bardzo zła.
- Naruto, natychmiast udaj się po Kakashiego i resztę drużyny siódmej! - zarządziła, a blondyn zbity z tropu już miał otworzyć usta i zainteresować się ty, co się wydarzyło.
- Biegiem, później wszystko wyjaśnię! - ubiegła go i to już przekonało dostatecznie chłopaka, aby spełnić polecenie i chwilę później już go nie było.
Tsunade nerwowym gestem wplotła dłoń w swoje włosy, spoglądając na rozłożony zwój na biurku. W takich momentach jak ten naprawdę żałowała, że nie mogła poradzić się swojego dziadka. Musiała jednak pozostać silna i spróbować ratować sytuację jak tylko się dało. Chociaż zamierzała wykonać dość ryzykowany ruch, ale wiedziała, że żadna siła nie da rady go powstrzymać, nawet jeśli by mu surowo zabroniła. Mogła tylko zawierzyć im i modlić, aby najczarniejszy scenariusz się nie spełnił. 
 
   Po kilku godzinach wędrówki byli na miejscu. Wielka skalna forteca rozciągała się przed nimi w całej swojej okazałości. Wśród skał było dość chłodno, a mgła wciąż dość gęsta utrudniała widoczność, choć zza chmur zaczęło wychylać się słońce. Czuł się nieco, jakby miał wkroczyć do jakiejś mistycznej krainy, choć mieli okazję już wcześniej zawitać w te rejony, po jednego z członków organizacji. Wtedy jeszcze im odpuścili, teraz dopiero zostali wysłani po główny cel. Tutaj mieściła się ich aż dwójka. Zwrócił spojrzenie na swego partnera, woląc upewnić się w kilku rzeczach. Nawet jeśli nie miał go za głupca.
- Naszym celem jest jeden jinchuuriki. Jestem pewny, że masz świadomość, aby nie porywać się na drugiego, prawda? - zmierzył uważnie Hoshigakiego wzrokiem.
- Oczywiście, Itachi-san. Nie jestem przecież głupcem – stwierdził, szczerząc do niego zęby w rekinim uśmiechu. - Chociaż nie przeczę, że byłoby świetnie, gdybyśmy mogli za jednym zamachem zabawić się i z drugim – dodał po chwili namysłu.
Uchiha westchnął. Właśnie tego się obawiał. Jego towarzysz może i nie był głupi, lecz mógł w zbytniej pewności siebie porwać się na więcej rozrywki. To mogło być kłopotliwe.
- W tym rzecz – odparł chłodno, taksując go uważnym spojrzeniem. - Nie chcę, abyś próbował się porywać na drugi cel. Mamy zrobić to, do czego zostaliśmy przydzieleni. Niepotrzebne kroki mogą zaważyć na powodzeniu misji. Ostatnio już i tak zawaliliśmy – przyznał z niechęcią, przypominając sobie jak Madara mu to przypomniał. - Nie lekceważ naszego celu. Nie robimy nic ponadto, co kazano. Zrozumiano? - oznajmił dość chłodnym i dobitnym tonem. Chciał, aby wybić możliwe głupie, infantylne decyzje ze strony mężczyzny. Czasem w wirze walki potrafił zdecydowanie się zapomnieć.
Kisame wysłuchał uważnie swojego wspólnika. Jego obawy się wydawały dość uzasadnione, choć nie był zadowolony z kategorycznego zakazu zrobienia czegoś ponad misję. Wiedział jednak doskonale, iż to Uchiha postanowił rozdawać karty i nie miał wyboru. W jego słowach kryła się determinacja, gotowość do powstrzymania go od nieuzasadnionych ruchów.
- W porządku. Dostosuję się. Zapewne i tak nie mam wyboru, czyż nie? - spytał, spoglądając na bruneta. Półuśmiech jaki ujrzał na jego twarzy był wystarczający jako odpowiedź.
- W takim razie chodźmy. Musimy zlokalizować cel – zarządził i nie czekając na odpowiedź ruszył przodem.
- Itachi-san, który z nas ma się zająć wykonaniem misji? - zainteresował się, spoglądając na długowłosego.
- Mogę zostawić go tobie. Wkroczę, jeśli uznam to za niezbędne – stwierdził, znając go na tyle, aby wiedzieć, że właśnie o taki układ mu chodziło.
- Odpowiada mi to – stwierdził, uśmiechając się na samą myśl dobrze zapowiadającej się walki.
Niedługo później przekroczyli bramę wioski i zaczęli zmierzać, w kierunku, gdzie powinien znajdować się ich cel, czyli obrzeża miasta. Idealne miejsce, aby go mogli na spokojnie schwytać i nie wzbudzić przy tym niesamowitego zamieszania. Zatrzymali się przy małej chatce, która znajdowała się niedaleko dość wąskiego strumyka. Chwilę się jej przyglądali.
- Myślisz, że tutaj mieszka? - zagadnął Hoshigaki, spoglądając na swego towarzysza.
Nie zdołał otrzymać stosownej odpowiedzi, bo drzwi nagle otworzyły się z impetem i wyszedł z budynku naprawdę rosły mężczyzna. Był nawet wyższy niż jego partner, czarnowłosy był pod wrażeniem.
- Chyba już nie musisz się nad tym zastanawiać – skwitował krótko.
- Kim jesteście i czego chcecie? - spytał Han, ale zamiast odpowiedzi Kisame po prostu na niego ruszył.
Itachi pokręcił głową załamany niecierpliwością swego partnera.
- Ciebie – odpowiedział, odsuwając się na bezpieczną odległość, aby oglądać to starcie.
 
   Naruto postarał się z szybkim zebraniem swojej drużyny w biurze Hokage. Piąta upewniwszy się, że wszyscy są dobrze skupieni i nie będą skorzy do wygłupów, tutaj szczególnie miała namyśli blondyna. Sytuacja była zbyt poważna, aby jej bez ważnego powodu miał przerywać. Zwłaszcza, że to wszystko bardzo się jej nie podobało.
- Dostaliśmy wiadomość od Tsuchikage. Według niej Akatsuki przyszło po bestię. Proszą nas o wsparcie, bo mieliśmy już z nimi do czynienia – zaczęła, obserwując kolejno ich reakcję. Sasuke, który trzymał się z tyłu i do tej pory wydawał się wszystkim nieszczególnie zainteresowany, chyba wpadł w jakiś rodzaj szoku. Uzmysłowił sobie, o kim była mowa. Jego wzrok powędrował mimowolnie, w stronę młotka. Nie uważał za dobry pomysł, aby miał z nimi iść. Doskonale pamiętał, gdy chcieli go zabrać i wkroczył Jiraya. Tym razem mogli by nie mieć tyle szczęścia, nawet jeśli stał się silniejszy. Oni także na pewno nie próżnowali. Rozpoczęli swoje działania, więc są pewni wszystkiego.
- Wioska ta posiada dwóch posiadaczy bestii. Wysyłam was tam, abyście pomogli i spróbowali powstrzymać ich od ich zabrania – oznajmiła tonem rozkazującym i kazała im rozejść. Nie mieli czasu na dyskusje, choć miała złe przeczucia, co do całej sytuacji.
Drużyna Siódma już dawno nie zebrała się do misji w tak zastraszającym tempie. Nie było tu mowy o spóźnieniach Kakashi’ego, który w zasadzie był przed nimi wszystkimi, gdy pognali po potrzebne rzeczy. Sasuke był chwilę po ich mistrzu i niecierpliwie deptał kółka. Wiedział, że na pewno będzie tam Itachi. Tylko on i ten rekini koleś, co z nim współpracował zapuścili się dawniej na teren ich wnioski. Ta sytuacja sprawiała, że miał wrażenie, jakby jego umysł płonął. Myśli były chaotyczne, nieposkładane. Troska o Naruto, która przeplatała się z myślami o bracie. Nie był pewny czy będzie w stanie mieć taką podzielność uwagi, aby w razie czego wspomóc młotka. Był z nimi oczywiście Hatake, ale był gdzieś świadomy, iż dla jego starszego brata tak naprawdę nie będzie problemem.
Jego myśli zostały przerwane, gdy dotarł do niego głos Naruto, który wbiegł w towarzystwie Sakury na most, gdzie się umówili. Przestał się kręcić w kółko.
- No w końcu. Jeszcze trochę i Sasuke by się dokopał tym swoim chodzeniem do wnętrza Ziemi – powitał dość optymistycznie nieco zziajaną dwójkę kopiujący ninja.
Usłyszał w odpowiedzi tylko wyniosłe prychnięcie wyżej wspomnianego i bez dalszych rozmów ruszyli do Wioski Skały. Mimo wszystko w umyśle bruneta ciągle tłukło się jedno zasadnicze pytanie – Czy zdążą? Nie mógłby sobie wybaczyć, gdyby znowu zbiegli.
Początkowo walka nie wyglądała na problemową. Ich cel był bardzo sprawny w taijutsu i wyglądało, że pozostawienie go dla Kisame było dobrym rozwiązaniem. Wszystko było świetnie, dopóki ich cel się nie zirytował. Oboje zaczynali się męczyć tym pojedynkiem. Przestało być tak wesoło, gdy zaczął się przemieniać w ogoniastą bestię. Kisame wycofał się dość sprawnie i stanął obok, patrząc na tą imponująca pełna przemianę. Stworzenie wyglądało, jak mieszanka konia, posiadająca głowę delfina i do tego rogi. Dziwna mieszanka genetyczna.
Bestia zaryła kopytem o ziemię i schyliła łeb, szarżując na nich rogami. Ziemia drżała, gdy zbliżał się w ich kierunku. Gestem wskazał Kisame, aby wybiec na jakąś wolną przestrzeń. Tutaj były jeszcze skały, a nie byłby zadowolony, gdyby postanowił je wykorzystać w walce. Zdecydowanie obaj wtedy ginęliby żałosną śmiercią, a on miał jeszcze wiele spraw do załatwienia, aby móc pozwolić sobie na spoczynek. Starał się wymyślić jakiś plan, aby to zakończyć, bo zaczęło robić się zbyt niebezpiecznie. Na ironię czuł, że zostało mu jedno wyjście. W istocie wybiegli na bardziej otwartą, kamienistą przestrzeń, ale nie spodziewał się, że wybiegną naprzeciw Sasuke i jego towarzyszom.
- Kisame, osłaniaj mnie – rzucił, zwracając się w kierunku, z którego po chwili wyłonił się pięcioogoniasty. Hoshigaki znalazł się błyskawicznie za jego plecami, mając oko na gości z Konohy.
Itachi przymknął oczy, czując pod stopami, że bestia się zatrzymała.
Cóż, skoro Sasuke tu jest, nie miał wyboru jak osobiście stanąć do walki.