piątek, 27 czerwca 2014

Psychiatryk

Witam. Dziś przedstawiam Wam, moją dziwną wizję, która mi do głowy wpadła, dzięki grze Outlast, która według mnie jest świetnym horrorem, chociaż zakończenie spartaczone, ale tego można się spodziewać było.Postaram się niedługo wstawić także rozdział VI Kruczej Miłości. Jednak to stanie się gdzieś na początku lipca.
Dedykacja dla Aveneis mej drogiej.
______________________________________

   Z pracy zadzwonił do mnie telefon, gdy szykowałem się na wieczorną zmianę. Wiedziałem, że mój pacjent się ucieszy, gdy mnie zobaczy i nie będzie musiał być, aż tak mocno krępowany. Jednak dźwięk komórki z zakładu mnie nieco zaniepokoił. Odebrałem dość pośpiesznie.
- Słucham?
- Hashiramo, mógłbyś podjechać pod studio telewizyjne Sakuraki nim dojedziesz do pracy?
- Owszem, ale po co?
- Będzie czekała na ciebie tam redaktorka. Ma nakręcić dokument o tym, jak wygląda praca w psychiatryku. Mam nadzieję, że to nie jest dla ciebie kłopot.
- Nie skądże, żaden.
- W takim razie bardzo ci dziękuję. Do zobaczenia.
- Do zobaczenia. - odpowiedziałem, rozłączając się.
  Redaktorka w psychiatryku, brzmi dość interesująco. Zwłaszcza, że nie wiele osób wie, jak takie placówki funkcjonują i u ludzi budzą dość negatywne uczucia. Było by świetnie, gdyby przez ten film zmieniono zdanie na temat takich miejsc. Uśmiechnąłem się do siebie i dokończyłem szykować się. Opuściłem swoje mieszkanie, by po niedługiej chwili znaleźć się w swoim samochodzie. Włożyłem kluczyk do stacyjki i po chwili odpaliłem silnik. Wyjechałem z parkingu i ruszyłem, w stronę studia telewizyjnego. Miałem nadzieję, że ten dzień będzie ciekawy, nie wiedząc o tym, jak bardzo się myliłem. Droga nie była długa, więc niebawem zatrzymałem się przy chodniku, widząc stojącą na chodniku, różowowłosą kobietę, która chwilę przed tym, jak zaparkowałem wyszła z budynku studia. Podeszła do samochodu, więc uchyliłem szybę. Ona uśmiechnęła się, nawet ładnie i spytała.
- Pan jest Hashiramą Senju, który ma mnie zabrać do waszego zakładu?
- Tak, to ja, a pani jest?
- Sakura Haruno, redaktorka. - przedstawiła się, gdy wsiadła do samochodu.
- Miło poznać. - mruknąłem, ruszając w stronę miejsca docelowego.
- Pana również. - odpowiedziała.
Przez dłuższą chwilę między nami zapadła cisza, którą przerwałem, włączając radio i ustawiając na jakąś stacje, która grała akurat jakieś rockowe kawałki. Wsłuchiwałem się w muzykę i prowadziłem, aż w końcu dziewczyna zaczęła mnie pytać o błahe rzeczy typu; dlaczego wybrałem pracę w psychiatryku, czy się nie bałem tam pracować, jakie mam hobby czy też jakiego rodzaju muzyki słucham. Na takiej luźnej rozmowie zleciała nam droga. W końcu zaparkowałem przed budynkiem.
  Nim wyjąłem kluczyk ze stacyjki spojrzałem na budynek zakładu. Zmartwiło mnie to, iż w całym budynku były zgaszone światła. Mogłem uznać, że prądu nie ma, ale nawet jak tak się mogło zdarzyć, to zwykle braki prądu były w dzień i elektrownia o tym, że może prądu nie być informowała. Oczywiście mogło się zdarzyć, iż nie ma go nagle, jednak w obecnej scenerii wydawało się to dość nierealne. Nawet pogoda była przystępna, że zerwanie linii energetycznej było niemożliwe. Im dłużej o tym wszystkim myślałem, to miałem coraz bardziej złe przeczucia. Sięgnąłem ręką do schowka, wyjmując z niego latarkę. Spojrzałem na siedzącą dziewczynę, która wpatrywała się we mnie pytającym spojrzeniem. Chwilę nic nie mówiłem, zastanawiając się czy rozsądne będzie zabranie jej ze sobą, czy też bez wyjaśnienia kazać jej tu zostać. Chociaż sądzę, że lepiej by poszła ze mną. W końcu, gdyby coś się naprawdę złego działo, mógłbym pozwolić jej uciec i pozwolić jej powiadomić odpowiednie władze. W końcu znam rozkład tego psychiatryka jak własną kieszeń. A zostając w samochodzie na nic by się nie przydała, bo by nie znała sytuacji.
- Sądzę, że coś mogło się stać w placówce. Chcę to sprawdzić, pójdziesz ze mną? - zapytałem, patrząc na nią spokojnie.
- Oczywiście, że pójdę. - odpowiedziała pewnym siebie głosem, bez wahania.   
Skinąłem głową, po czym wyszliśmy z samochodu, trzaskając drzwiami. Ruszyłem, w stronę budynku szpitala, zapalając latarkę i oświetlając nią drogę. Sakura szła obok mnie, rozglądając się bacznie. Sam też się rozglądałem po okolicy, która była niezwykle cicha, zwykle powinniśmy chociaż jednego strażnika napotkać. To była kolejna rzecz, która mnie niepokoiła. Dotarliśmy do drzwi frontowych. Nacisnąłem na klamkę i pociągnąłem, ale były zamknięte. Zmrużyłem oczy, uznając, że coś tu zdecydowanie nie gra. Spojrzałem na redaktorkę.
- Musimy sprawdzić tylne drzwi. - powiedziałem, a ona skinęła głową. Bez słowa udałem się, w kierunku tylnego wejścia, zaś moja towarzyszka zrównała dość szybko ze mną krok. Szybko znaleźliśmy się na miejscu. Tym razem, gdy nacisnąłem klamkę drzwi z cichym skrzypnięciem ustąpiły. Dość powoli je otwierałem, zerkając do pomieszczenia, ale nic nie zobaczyłem, gdyż było całkowicie spowite mrokiem. Także nie słyszałem, by ktoś się tam znajdował. Otworzyłem je na oścież, wchodząc do środka i oświetlając latarką pomieszczenie, rozglądałem się.
   W jednej z sal, w których dominował kolor biały, na łóżku siedział długowłosy mężczyzna. Jedyne przedmioty, które nie były koloru białego to drewniana szafka nocna i czarne kraty w oknie, nie wspominając o zakrwawionym nożu, który leżał na szafce przy łóżku. Wzrok siedzącej postaci wydawał się przerażony, a momentami wręcz obłąkany. Jego wzrok podążał od kąta do kąta niewielkiego pokoju. Wyglądał jakby czegoś oczekiwał. Uniósł głowę nieco, zaś jego długie włosy bardziej ukazały jego bladą twarz. Jego spojrzenie zatrzymało się na suficie, a potem odwrócił głowę, w stronę szafki z nożem i uśmiechnął. Wreszcie nikt im nie stanie na drodze. Będą mogli być szczęśliwi. Tym razem nie pozwolił tym ludziom, odebrać mu osoby, która stała się dla niego ważna. Nie popełnił tego błędu co kilka lat wcześniej. W końcu to oni ich rozdzielali. On nie chciał nikogo innego. Chciał tylko jego, ale to przez tych wszystkich ludzi tu pracujących go opuszczał! Oni chcieli ich rozdzielić stopniowo na zawsze. Wiedział to, więc ich uprzedził. Wystarczyło ich tylko zabić! To takie proste! Teraz musi tylko na niego poczekać i  będą mogli już być szczęśliwi. Nikt ich nie rozdzieli. Zadba o to on już. Bo inni nie mają prawa odbierać mu szczęścia. Już raz to zrobili. Jego rodzice, gdy podczas wypadku oni przeżyli, a nie jego młodszy braciszek, Izuna. Jakim prawem po tym śmieli bezkarnie wrócić do domu? To ich wina, że zginął! A oni nawet się tym nie przejęli, jakby nie był ich synem, tylko jakimś śmieciem, którego się pozbyli. Zapatrzeni tylko w siebie, pracoholicy. Nie obchodzili ich, dopóki byli idealni. Chociaż tak naprawdę obaj byli zbędnym balastem dla nich. Co nie zmieniało faktu, że Izuna nie był śmieciem! Nawet po nim nie zapłakali! On też nie płakał, gdy ich mordował. Wtedy był, wręcz szalenie szczęśliwy. Widząc ich przerażenie w oczach, gdy skrępowani patrzyli na to, jak kolejne z ich palców u rąk padają na podłogę. Jak ich usta, opuszczają rozdzierające krzyki. Gdy ich okaleczone ciała leżały na ziemi i powoli się wykrwawiali. Jak starali się go przekonać, by zadzwonił po pogotowie i się zlitował. Nie chcieli umierać. A on jedynie patrzył na nich, jak na najbardziej szkaradne robactwo, które kiedykolwiek w życiu widział. Ostatnią rzeczą, jaką im powiedział to; on też nie chciał umierać. Bo to była prawda. Chociaż nie sądził, że oni będą wiedzieli o co mu chodziło, ale nie obchodziło go to zbytnio. Bo niedługo już ich nie będzie. Nikt po nich nie zapłacze. Zostaną zapomniani, jakby nigdy się nie narodzili. Bo są jednymi z wielu ludzi, którzy istnieli na tym świecie. Bo nikt nie zostanie w tym świecie zapamiętany na wieczność. Pamięć jest rzeczą ulotną i często zawodzącą z wiekiem.
   Pomieszczenie okazało się całkiem puste. Miał jednak przeczucie, że te drzwi zostawiono celowo otwarte. Jednak skoro wszedł już tutaj, nie mógł się wycofać. Nawet nie chciał tego robić. Obawiał się tego, co może ich tu spotkać, jednak ciekawość, która także była jednym z uczuć jakie nim targały, sprawiała, że chciał iść dalej. Wiedział, że ona jest zwykle zgubna. Nie liczyło się to dla niego, bo niewiedza, co się tu stało i chęć odkrycia co tu miało miejsce była silniejsza od niego. Jego towarzyszka także nie wyglądała, jakby chciała wrócić, więc po cichu ruszył w dalszą drogę, świecąc latarką. Wyszli na korytarz, gdzie było niezwykle cicho. Szedł wolno, co chwilę sprawdzając, czy dziewczyna się mu nie zgubiła. To było by kłopotliwe w tej sytuacji. Zastanowił się czy nie zrobić czasem tak, jak w amerykańskich filmach i nie zapytać jest tu kto? Po chwili się rozmyślił, uznając ten pomysł za głupotę. Podszedł do jednych z drzwi i uniósł rękę, zatrzymując ją nad klamką. Miał przeczucie, że nie powinien ich otwierać, mimo to położył dłoń na klamce i je otworzył. Wpuścił do środka światło latarki, oświetlając pokój. To co zobaczył wprawiło go w osłupienie, jednak jego pierwszym odruchem było przytknięcie sobie ręki do ust, żeby nie wydać z siebie jakiegoś krzyku. Widok rozprutego i poćwiartowanego ciała, jednego z pacjentów zdecydowanie nie był tym, co marzył ujrzeć. Za swymi plecami usłyszał słowa o mój Boże, wypowiedziane przez Sakurę. Zamknął po chwili pośpiesznie te drzwi, bo nawet mu, jako lekarzowi, po dłuższym patrzeniu zaczęło zbierać się na wymioty. Oparł się po chwili plecami o ścianę, patrząc na pobladłą różowowłosą.
- Co za psychol, mógł coś takiego zrobić? - zapytała cicho.
- Nie wiem. - odpowiedział wręcz automatycznie, chociaż w głowie miał całkowicie inną wersję, której nie wypowiedział, nie chcąc jej dobijać. Bo tak naprawdę, w tym miejscu słowo psychol odbierał inaczej. Nie jeden z 'psycholi', którzy byli tu leczeni byłby w stanie coś takiego zrobić. Bo nawet lekarz nie może wiedzieć, co w najdalszych zakątkach umysłu chorego może siedzieć. Najwięcej wiedzą zwykle z opowieści pacjentów, którzy dzielą się swymi urojeniami, lękami. Też podczas różnych metod leczenia dowiadują się czegoś. Nie mogą jednak tak łatwo dotrzeć do najmroczniejszego miejsca umysłu. Nie raz potrzeba do tego lat, nie raz nie udaje się i może wydarzyć się coś takiego jak tu właśnie ma miejsce. Domyślał się, że podobnie wyglądających ciał mogą znaleźć tu dużo więcej. Domyślał się także, że osoba, która jest za tą masakrę odpowiedzialna, wciąż tu może być. Musieli to sprawdzić, czy chciał czy nie. Bo jeżeli uciekł to pochłonie więcej ofiar, które nie są niczemu winne. Odbił się od ściany i zerknął na Haruno, która się już nieco otrząsnęła. Cóż, nie tak miało wyglądać pokazywanie pracy w szpitalu psychiatrycznym. Wznowił wędrówkę, idąc najciszej jak umiał. Gdy doszli do punktu ochrony na parterze ujrzeli dość nieciekawie wyglądające ciała pracowników, jeden nawet siedział na krześle bez głowy. Zaś na podłodze wypisane było krwią nie zabierzecie mi go. Hashirama po odczytaniu tego napisu wolał nie wiedzieć, o kogo chodzi. Mimo całej niechęci podszedł do martwego ochroniarza, którego zaczął przeszukiwać, mając nadzieję, że znajdzie tam jakąś nadającą się do użytku broń. Sakura pomogła mu w tym, przeszukując drugiego martwego mężczyznę. Nie znaleźli tego, czego chcieli przy ciałach. Jedynie na podłodze był jeden pistolet, który został zdeptany butem. Zupełnie jakby sprawca tej masakry chciał im uświadomić, jacy są wobec niego bezbronni i że czeka ich to samo. Senju nie miał zamiaru się poddać. Do tego według niego wszystko wskazywało na to, że sprawcą tego wszystkiego jest pacjent placówki. Zważywszy na to, iż jest to osoba nieobliczalna i nie tak bardzo trzeźwo myśląca mogła pominąć jakieś miejsce, w którym mógłby znaleźć cokolwiek, co przydało by się do skutecznej obrony. Bo nie miał zamiaru tutaj zginąć. Zaczął przeszukiwać szufladę przy jednym ze stanowisk. Tracił nadzieję, gdy jedyne co wyczuwał pod palcami to jakieś papiery, długopisy, spinacze, które nie były mu do niczego potrzebne. W końcu wyjął całą szufladę, wyrzucając większość papierowej zawartości na naznaczoną krwią podłogę. W duchu po chwili ucieszył się, że nie zostawił jej w spokoju, bo pod papierami na samym końcu znalazł broń, która miała pełny magazynek. Wziął ją i schował do wewnętrznej kieszeni płaszcza. Rozejrzał się jeszcze w poszukiwaniu naboi, ale takowych nie znalazł. Uznał w myślach, że jeśli przyjdzie mu użyć broni palnej, będzie musiał korzystać z niej rozważnie, bo nie sądził, iż natrafią na drogę stworzoną z naboi. Ruszyli w dalszą wędrówkę po zakładzie psychiatrycznym, kierując się na piętro. Weszli po schodach i rozejrzeli. Było to piętro w całości mieszkalne pacjentów. Większość drzwi była zamknięta i zza nich nie dochodziły żadne dźwięki. Oboje nie mieli już odwagi żadnych otwierać, woleli nie wiedzieć co znajdą w środku. Ruszyli więc wolno długim korytarzem. Aż w końcu zauważyli, że jedne z drzwi były otwarte. Hashirama doskonale wiedział do kogo należał tej pokój. Zatrzymał się przy nim, jednak stał przy ścianie, że jeśli ktoś w pomieszczeniu tamtym przebywał, nie mógł go zauważyć.
   Siedząca nieruchomo osoba na łóżku drgnęła. Jego twarz rozjaśnił uśmiech. Słyszał! Słyszał kroki! Nareszcie przyszedł! W końcu będzie mógł go przywitać! Tak bardzo za nim tęsknił. Myślał już, że zabicie tych ludzi poszło na marne, bo coś przeoczył i wcześniej przeciągnęli go na swoją stronę. Jedak nie, przyszedł do niego. Zapewne zaraz zobaczy jego piękny uśmiech i ulgę na twarzy, gdy ujrzy, iż przeżył tą maskarę. A jak zapyta kto zabijał zwali na tego szaleńca Hidana. Bo wszyscy tu wiedzieli, że w imię swego wymyślonego Boga Jashina byłby w stanie coś takiego uczynić. To dobry plan. A Madarze udało się przed nim obronić, jednak dla reszty było za późno. Jako jedyny ocalał. Sprzeda mu tą bajeczkę, on go zabierze do siebie i będą szczęśliwi. Już zawsze. Uśmiechnął się szeroko i wstał z łóżka, które cicho skrzypnęło. Wziął nóż, który leżał na szafce i schował. To było narzędzie, którym pozbył się srebrnowłosego szaleńca. Nic mu nie udowodnią, bo jest szalony. Madara, mimo wszystko był inteligentnym szaleńcem. Wyszedł z pomieszczania po chwili. Hashirama podskoczył lekko w miejscu, widząc iż ktoś wyszedł z pokoju. A fakt, że to był jego podopieczny, wcale go tym razem nie pocieszał. Za to zmartwił. Na twarzy bruneta widniał początkowo uśmiech, jednak zniknął dość szybko, gdy zauważył stojącą za Senju Sakurę. Zmrużył swe czarne tęczówki, jakby z niezadowoleniem. Po chwili jego wzrok stał się nagle nieobecny, a on się zatrzymał, stojąc naprzeciw nich. Stał tak dłuższą chwilę, wpatrując się w nich tym nieobecnym spojrzeniem, jakby właśnie wyruszył w duchową podróż w kosmos. Hashirama nie miał pojęcia, o co chodzi, ale postanowił się odezwać.
- Madara? - powiedział dość cicho, jednak odległość między nimi nie powinna sprawiać problemu w usłyszeniu jego.
Brak reakcji z jego strony.
- Madara? - powiedział tym razem głośniej, spokojnym tonem. Starał się mu nie ukazywać, że się boi. Bo bał się, iż to on jest winny temu, co tu się stało. Tym razem doczekał się reakcji.Brunet zamrugał i jego spojrzenie stało się całkiem przytomne.
- Tak? - spytał tonem, jakby po prostu się na chwilę zamyślił. Chociaż jego umysł wręcz krzyczał, by pozbył się tej kobiety, która z nim była. Bo może wszystko zepsuć, to na co pracował. Nie chciał, by zniszczyła ich szczęśliwą przyszłość.
- To Hidan zrobił - powiedział spokojnie, patrząc na swego lekarza. Spodziewał się, że o to zapyta. Tylko czemu się nie ciszy z tego, że on przeżył? Nawet się nie uśmiechnął. Czyżby to wina tej kobiety? Na pewno. Normalnie by się uśmiechnął i powiedział, że się cieszy z tego, że przeżył. Ją też trzeba zgładzić. Bo ona nie ma prawa pozbawiać go prawa do oglądania tego pięknego uśmiechu.
- Hidan? W takim razie gdzie on jest?
Uchiha wzruszył ramionami.
- Umarł.
- Umarł?  Jak?
- Udało mi się go zabić, gdy chciał zrobić to samo ze mną co z resztą personelu. Chowałem się, ale na końcu i mnie znalazł, a znalazłem nóż to się obroniłem. - wyjaśnił.
Hashirama skinął głową, jednak nie wydawało mu się, by mu uwierzył. Czyżby go podejrzewał? A może wciąż jest w takim szoku, że się go po prostu boi? Zaraz miał zamiar się przekonać. Wyciągnął nóż, który wcześniej ukrył. Oni odruchowo wręcz się cofnęli. Boją się go. Hashi nie musi, ale ta kobieta zdecydowanie powinna zginąć. To przez nią nie jest tak, jak być powinno.
- O tym się obroniłem. - pokazał im nóż, który był splamiony szkarłatną cieczą. - Hashiramo, nie wierzysz mi, że tylko się broniłem?
- Oczywiście, że wierzę. - powiedział i przez chwilę delikatnie uśmiechnął kącikami ust.
- On może kłamać. - wtrąciła się, wciąż stojąca za nim Sakura. Senju spojrzał na nią, jakby zdziwiony. Nie brał tej opcji pod uwagę, a ta głupia suka wszystko psuje. Muszę ją zabić. Jak mu powiem, dlaczego to zrobiłem on na pewno mi wybaczy. W końcu zrobiłem to dla nas.  Chciałem dobrze. To jej wina, sama się o to prosiła. Może winić tylko siebie, nie mnie. W końcu jestem niepoczytalny. A szaleńców się nie prowokuje. Bo tak potem to się kończy. Ruszyłem wolno w ich stronę z uśmiechem. Senju spojrzał na Madarę, który nagle zaczął do nich iść, jego uśmiech był cienki i dość złowrogi. Wcale mu się to nie podobało.
- Hashi, odsuń się od niej. - powiedział, stojąc przede mną.
- Co ty chcesz zrobić?
- Po prostu się odsuń. - po tych słowach odepchnął mnie na bok, by po chwili unieść nóż z zamiarem zaatakowania Haruno. Zamachnął się na nią, jednak udało jej się uskoczyć. Podbiegłem do niej i złapałem za nadgarstek, zacząłem ciągnąc za sobą, uciekając do wyjścia. Wiem już co tu się stało. Tyle bytu tu wystarczy. Madara od razu pobiegł za nami. Jedyne czego pragnąłem to dobiec do wyjścia. Wiedziałem, że nie będzie to łatwe zadanie z kimś, kto zabił wszystkich pracowników tego miejsca za plecami, jakby robił to codziennie. Odwróciłem się za siebie, był coraz bliżej. Starałem się przyśpieszył, ale nie dało to zbyt wiele. Nigdy nie byłem dobry z wychowania fizycznego. Od tej pory starałem się nie odwracać. W pewnej chwili powietrze świsnęło za mną i coś spadło na podłogę. Poczułem, że uścisk Sakury całkiem zelżał. Odwróciłem głowę, by na nią spojrzeć, ale to co zobaczyłem sprawiło, że wrzasnąłem. Jej głowa została odcięta. Odrzuciłem resztę ciała i odwróciłem, w stronę swego byłego pacjenta. Bo teraz już nim nie jest zdecydowanie. On uśmiechnął się do mnie radośnie.
- Hashi! Już teraz nic nie stoi nam na drodze! Możemy być szczęśliwi razem! Będzie jak dawniej, zobaczysz! Nikt nas nie rozdzieli.
Spojrzałem na niego jak na wariata, którym rzeczywiście był. O czym on w ogóle mówi? Szczęśliwi razem? Co on sobie uroił? Spojrzałem na niego przerażony. Zaczął powoli podchodzić do mnie. Cofnąłem się, przypomniałem sobie, o broni, którą przy sobie miałem. Sięgnąłem do płaszcza i wyjąłem pistolet, który naładowałem, celując w Madarę.
- Nie podchodź do mnie!
Zatrzymał się. Jego twarz wykrzywiła się w jakimś grymasie niezadowolenia, a potem była przepełniona smutkiem. Wyglądał jak dziecko, któremu ktoś zrobił krzywdę, nie kupując mu ciastek. Świadomość tego, co on zrobił odrzucała jego niewinność w tej wizji.
- Hashi, nie wygłupiaj się! Zrobiłem to dla nas! Przecież wiem, że mnie kochasz! Jestem ci potrzebny, tak jak ty mi! - odezwał się, podchodząc do mnie.
- Nie ruszaj się! - ostrzegłem go po raz kolejny. Nie zrobił sobie z tego nic. Nawet nie zauważyłem, gdy palec, spoczywający na spuście go nacisnął i kula trafiła Uchihę, który wypuścił z dłoni nóż. Uniósł na mnie zdziwione spojrzenie, jakby nie wiedział co zrobiłem. Wyszeptał me imię, stawiając kolejne kilka kroków. Kolejny strzał, który tym razem powalił go na ziemię. Spojrzał na mnie spojrzeniem zagubionego, smutnego i opuszczonego dziecka, które zostało zdradzone przez zaufaną osobę. Tym razem nie czułem złości, patrząc na niego i przerażenia, nie myślałem o tym, ile osób zabił. Po prostu poczułem nagły smutek. Jeszcze nie dochodziło do mnie, co właściwie zrobiłem.
   Dlaczego robiłeś mi to, Hashi? Ja po prostu chciałem być szczęśliwy z Tobą. Byłeś pierwszą osobą, przy której czułem się bezpiecznie i zaufałem od śmierci Izuny. Spędzając z tobą czas na terapii, widząc twój uśmiech sądziłem, że też jesteś przy mnie szczęśliwy. Zawsze, gdy miałeś nocne zmiany tutaj, a ja miałem znowu zły sen siedziałeś przy mnie, głaszcząc po głowie, mówiąc bym się nie bał i nie martwił, wszystko jest dobrze i to był tylko sen. Twój kojący dotyk sprawiał, że stawałem się spokojny i mogłem znów usnąć, a nie kuliłem się pod kołdrą, obawiając gniewu morfeusza, który objawiał go w postaci koszmarów. Obraz zaczął stawać się coraz bardziej rozmazany, że już po chwili nie widziałem twego kształtu. Byłeś zbyt rozmazany.
- Hashi, nie zostawiaj mnie. - wyszeptałem, mój głos był bardzo słaby, ale byłem pewien, że mnie słyszałeś. Bo usłyszałeś to, prawda? Uniosłem głowę, ale przestałem widzieć. Rozmazane do granic możliwości kształty, które były nie do rozpoznania pochłonął mrok. Moja głowa wydała mi się strasznie ciężka i po chwili opadła. Czułem ból po postrzale, jednak nie trwał on długo. Niebawem już nic nie czułem. Nie wiedziałem nawet czy ze mną zostałeś, Hashi.
   Patrzyłem na niego, leżącego w rosnącej kałuży krwi. Słysząc jego ostatnie słowa moja ręka zaczęła drżeć, aż po chwili upuściłem pistolet, gdy jego głowa wcześniej lekko uniesiona opadła na podłogę. On odszedł. Ogarnęła mnie panika. Nie wiedziałem co mam zrobić, więc uciekłem stamtąd. Wsiadłem po chwili do samochodu i odjechałem. Nie miałem pojęcia dokąd zmierzam, po prostu chciałem uciec. Gdziekolwiek. Jak najdalej od tamtego psychiatryka. Od tych wszystkich martwych ciał. Jestem lekarzem, ale nawet nasza psychika ma granice. Choć powinna być odporna, ale nie jest możliwe by na wszystko. Jadąc tak uświadomiłem sobie powód dla którego Madara to wszystko zrobił. On chciał po prostu być szczęśliwy ze mną. Bał się, że inni ludzie mu na to nie pozwolą. A ja go zabiłem. Zabiłem człowieka, który pragnął trochę szczęścia w życiu. Pozbawiłem go tej możliwości. Nawet jeśli był szalony, to miał prawo być szczęśliwy, a to co mu to szczęście dawało, go zabiło. Ta myśl mnie przeraziła. Po moich policzkach popłynęły łzy, nim się zorientowałem. On mi zaufał. Uśmiechał się nawet. A ja go tak potraktowałem. Skręciłem gwałtownie kierownicą, po czym wcisnąłem gaz. Wiedziałem dokąd jadę. Nie miałem nic do stracenia. To będzie nic, w porównaniu do tego, co tobie zrobiłem, Madaro - pomyślałem, a zaraz potem samochód wpadł w przepaść.
 _______________________
Mam nadzieję, że się podobało. Mogły się zdarzyć jakieś błędy, ale nie dałam rady już sprawdzić dokładnie, więc można mi je wytykać, to poprawię.

środa, 18 czerwca 2014

Krucza Miłość V

Tak więc kolejny rozdział Kruczej Miłości, dość krótki, jednak 6 będzie dłuższy. No i wreszcie wakacje niebawem się zaczną. (: Jak je spędzicie? Ja wyjadę, więc nie będzie wtedy notek na blogu, jednak swoje twory zabieram ze sobą. Może przez ten czas nawet ukończę tą serię. ^^ Bo mam wiele pomysłów innych zapisanych w mym telefonie. Nie przedłużam już. Miłej lektury (:
_________________________________________________________________
  
    Pojawili się przed siedzibą. Itachi złożył odpowiednie pieczęcie, a głaz zasłaniający wejście do kryjówki odsunął się. Hoshigaki spojrzał na swojego towarzysza, mimo że wydawało się, iż ma swoją zwyczajną minę, to on za dobrze go znał. Odnosił wrażenie, że spotkanie z młodszym bratem sprawiło, że coś zaczęło go dręczyć. Jednak nie miał zamiaru o to pytać, bo wiedział, że on nie jest osobą, która jak nie chce o czymś mówić to po zapytaniu zwierzy się z problemu zadręczającego myśli. Z niewiadomych powodów jeden z byłych mistrzów miecza chciał wiedzieć, o czym on myśli. Sam nie rozumiał dlaczego.
   Uchiha wszedł w głąb pozornie zwyczajnej i niczym nie wyróżniającej się groty. Kisame wszedł za nim, a głaz się zasunął, zamykając wejście. Itachi w jednej chwili zapalił pochodnie po prawej stronie jaskini i ruszył w dalszą drogę. Za nim oczywiście szedł jego partner. Większą część drogi obaj milczeli.
- Kto idzie do lidera, zdawać raport? - spytał brunet od niechcenia.
- Ja mogę - odparł Hoshigaki.
Odpowiedział mu skinieniem głowy. Jak widać wcale się nie przejął tym, że to była jego kolej i nawet jeżeli zwykle o to pytał to zawsze wytykał bestii z wioski Ukrytej we Mgle takie drobne pomyłki. [ nie wiem, czy to zdanie nie jest zagmatwane... ] Teraz nic nie powiedział. Kisame z niewiadomych przyczyn zmartwiło to. Stosunkowo rzadko zwracał uwagę na drobne szczegóły w przeciwieństwie do Uchihy, który nie raz robił to wręcz przesadnie. Jednak to jego nowe zachowanie go irytowało. Nie było podobne do niego. Odnosił przez to wrażenie, że wcale nie zna osoby, z którą tyle czasu pracował. Naprawdę to spotkanie tak na niego wpłynęło? A może to coś całkowicie innego? - zastanawiał się nad tym. W końcu dotarli do części mieszkalnej kryjówki i rozdzieli się tam, udając bez słowa w swoje strony.
   Itachi poszedł do swojego pokoju. Otworzył drzwi i wszedł do środka, nie zapalając światła. Podszedł do łóżka i zapalił lampkę nocną, która rozjaśniła nieco mroki pokoju. Położył się i spojrzał na sufit, zakładając ręce za głowę. Przed oczami miał obraz swego młodszego brata, ale jego oczy pozbawione były tej nienawiści, którą lśniły od masakry klanu, gdy tylko go ujrzał. Jego wzrok był wręcz przygnębiająco smutny. Niechętnie przypomniał sobie słowa '' Wiem, że nie mówiłeś prawdy. '' - powtórzył je na głos, przymykając oczy. Słowa, które sprawiły, że zaczął się wahać. Wszystko czym się kierował dotychczas stało pod ogromnym znakiem zapytania. Czuł się, jakby został postawiony na rozdrożu dróg, jako zwykły szary człowiek, który był zbyt zagubiony, by myśleć na tyle trzeźwo, żeby wiedzieć jaką ścieżkę należy wybrać. Emocje, jakie mu teraz towarzyszyły, gdy rozmyślał nad wszystkim co dotychczas uczynił, wprawiały go w nie małe zdenerwowanie. Miał ochotę rzucić to wszystko i uciec do miejsca, gdzie poczuje się lepiej. Jednak wiedział, że nie może tego zrobić. Jego los został przypieczętowany w tamtym dniu, gdy pozbawił życia swych bliskich. Bez możliwości ucieczki. Tak myślał, gdyż nie miał zamiaru chwytać się złudnej nadziei. Ona tak naprawdę nic nie daje, oprócz krótkotrwałej optymistycznej wizji, która pryskając jak bańka mydlana pozostawia zawód, smutek i bezgraniczny żal do świata. Tak uważał, ale teraz nie był już niczego całkowicie pewien. Teraz już nie miał pojęcia czy lód,  po którym stąpa się pod jego ciężarem nie załamie.
    Westchnął. Przypomniał sobie te dni, gdzie był dzieckiem i były bardziej beztroskie i przepełnione radością. Wtedy bawił się ze swoim młodszym braciszkiem w lesie, w chowanego. Na jego usta wpełzł na chwilę delikatny uśmiech. Lubił wspominać te chwilę, które spędzali razem. Chciałby do tego czasu wrócić. Jednak wiedział, że nie może. Nie miał okazji, żeby wrócić powiedzieć mu prawdę tamtej krwawej nocy, przeprosić za te wszystkie kłamstwa, przytulić go mocno i powiedzieć, że go bardzo kocha. Dalej zastanawiała go tamta sytuacja. Nie wiedział czy on żartował czy też nie. W końcu nie było zbyt wielkiego grona osób, które znały prawdę. Większość z nich wykluczył. Będzie musiał się dowiedzieć, skąd mu się to wzięło. Westchnął po raz kolejny, czując rosnącą irytację, w myślach uznając, że głupia sytuacja, a sprawia tyle zachodu. Przymknął oczy, mając nadzieję, że uda mu się zasnąć i pozbyć natłoku, momentami panicznej obawy przed tym, że jego ułożony już dawno plan legnie w gruzach. Nie podobała mu się taka wizja.
    Kilka minut leżał w całkowitej ciszy, ale nie był w stanie zasnąć. Na domiar złego czuł zdenerwowanie tym wszystkim. Otworzył oczy i spojrzał na czerwone tęczówki, które przypatrywały mu się uważnie.
__________________________________
Ciąg dalszy nastąpi <: