sobota, 26 grudnia 2015

Miniaturki.

Witajcie! Przybywam, z małą serią miniaturek. Starałam się napisać, choć jeden paring, który mi podsunęliście. Dziękuję Wam za to, bo wasz udział mobilizował mnie do stworzenia ich.
________________________


Tytuł: Syndrom sztokholmski.
Ship: Midam

 
  Trzy lata. Dokładnie tyle czasu upłynęło, gdy zostałem wtrącony w otchłanie Piekieł do klatki Diabła. Wytrzymałem tyle czasu z dwoma wściekłymi archaniołami. Byłem zabaweczką, pochłoniętego przez gniew Wodza Zastępów Niebieskich. Doskonale pamiętał tą żywą nienawiść w jego oczach, która stała się namacalna, gdy sfrustrowany stosował na mnie wymyślne tortury, od których nie raz z krzyku zdarłem sobie gardło. Początkowo szczerze nienawidziłem tego. Później do tego przywykłem. Teraz myślę, że to pokochałem. Od dłuższego czasu nic mi nie robił. Siedział w kącie naszej wspólnej celi, nie robiąc zupełnie nic. Denerwowało mnie to. Wolałem go władczego, przesyconego gniewem. Gotowego, aby siać zniszczenie. Poderwałem gwałtownie głowę, gdy nagle klatka wstrząsnęło. Zerknąłem na swoich współwięźniów, którzy wymienili ze sobą porozumiewawcze spojrzenia. Z gardła mojego archanioła zaraz potem przeraźliwy wrzask. Spojrzałem na niego, gdy podniósł się z miejsca i odwrócił, w moją stronę. W zielonych oczach błyszczał tak dobrze znany mi gniew, lecz tym razem byłem w stanie doszukać się w nim jeszcze grama szaleństwa. Podszedł do mnie i wyciągnął rękę. Musnął ledwie mój policzek opuszkami. A ja wtedy zacząłem się spalać. Czułem, jak ogień zaczął trawić moje stopy. Wrzasnąłem. Byłem jednak szczęśliwy. Wszystko wróciło do normy.

Tytuł: Archangel guardian.
Ship: Gabriel x Chuck


  Tak wiele czasu minęło, odkąd odszedłeś z Niebios, zamieszkując na Ziemi. Zostawiłeś swe idealne dzieci i przez długi czas nie wiedzieliśmy, gdzie się znajdujesz. Dopóki nie zacząłeś spisywać historii Winchesterów. Udało mi się ciebie odnaleźć. Wieczorem pojawiłem się przed twoim domem, skryty w mroku, patrzyłem jak piszesz, mając pod ręka szklankę z whisky. Jeśli wiedziałeś o mojej obecności, to w żaden sposób na nią nie reagowałeś.
  Pewnej chłodnej nocy zacząłem się zastanawiać, czy cię jeszcze obchodzimy. Obserwując twe obecne życie zacząłem mieć wątpliwości. Byłem twoim synem i dawne wspomnienia z czasów, gdy byliśmy rodziną odżyły. A teraz? Nawet nie potrzebowałeś nas. Wolałeś siedzieć na tej planecie w samotności. Nie mogłem tego zrozumieć, choć bardzo tego chciałem.
  Zdziwiło mnie, gdy pewnego razu wyszedłeś przed dom i zacząłeś iść w moim kierunku. Myślałem, że mi się wydaje, lecz tak nie było. W końcu zatrzymałeś się przede mną, a ja nie byłem w stanie nic powiedzieć. Nie miałem pojęcia, co powinienem zrobić. Spuściłem głowę w dół, czując się niegodnym, abyś stał przede mną.
- Gabrielu, podnieś głowę - usłyszałem tak dobrze znany sobie głos, a tak dawno nie słyszany. Wykonałem polecenie, wpatrując się w twarz Stwórcy. Widząc znajomą łagodność malującą się na jego obliczu, podszedłem i przytuliłem się ufnie. Z potężnego archanioła tylko przy nim byłem, niczym zagubione dziecko, mające swoje słabości. Przymknąłem oczy, czując jak mnie obejmuje. Czułem się bezpiecznie.
- Nie zostawiaj mnie już nigdy, tato - wyszeptałem. Nie chciałem odczuć jego starty po raz kolejny. Po chwili dostałem odpowiedź, której postanowiłem zaufać.
- Nie zostawię cię, Gabrielu.

Tytuł: Piekielny Kusiciel
Ship: John x Azazel

 
 Od dnia, w którym zginęła moja żona, co dzień śniłem koszmary, widząc jak ogień ją pochłania i gdy uciekłem z płonącego domu. Widziałem, przez chwilę postać stojącą w oknie, obserwującą mnie złotymi ślepiami. W końcu poznałem istotę, która zabiła moją żonę. Tym razem również poznałem go we śnie. Przedstawił mi się, jako Azazel i wyjaśnił wszystko. Początkowo nie potrafiłem uwierzyć jego słowom. W końcu był demonem. Nienawidziłem go, stałem się przez to łowcą, niszcząc różne nadprzyrodzone szkarady. Przez jakiś czas nie miałem z nim kontaktu. W końcu powróciły sny. Nie wiem nawet kiedy, ale zacząłem prowadzić z nim normalne rozmowy. Zdarzało mu się nawet udzielanie mi rad. Moja nienawiść zaczęła stopniowo zanikać, ale nie mogłem porzucić raz obiecanej zemsty. Odwlekałem ten moment, jak tylko mogłem. Polubiłem tego podstępnego demona. Nie chciałem tego przed sobą przyznać, ale przywiązałem się do jego ciągłych odwiedzin, jako nocne mary. Pewnego dnia jednak zmusiłem go, aby odszedł, przywdziewając maskę nienawiści, każąc mu się wynosić, w końcu miałem zamiar go zabić. Udało mi się. Odszedł, posyłając mi jedynie cwany uśmieszek. Zapadanie w sen jednak już nigdy nie było takie samo.

Tytuł: Stara miłość nie rdzewieje.
Ship: Mystrade. 

 
  Dawno temu Mycroft Holmes i Gregory chodzili do jednej szkoły, w której się poznali. Od tego czasu spędzali ze sobą wiele chwil, a ich więź się rozwinęła na tyle, że stali się kochankami. Sielankę ich życia przerwało nagłe odejście Mycrofta ze szkoły. Zniknął z dnia na dzień, bez słowa pożegnania. Od tej pory się nie spotkali. Aż do teraz. Minęło tyle lat, lecz go poznał. Wysiadł z samochodu, podchodząc do Sherlocka i o czymś z nim rozmawiając. Przez chwilę Gregowi zdawało się, że go zauważył, choć nie był pewien, gdyż starszy Holmes wydawał się pochłonięty prowadzoną konwersacją. Obecny inspektor Yardu przestał się wpatrywać w Mycrofta, starając się wrócić zainteresowaniem do swoich obowiązków. Widok jego dawnej miłości jednak coś w nim poruszył.
  Od czasu tej akcji nie widział Mycrofta przez dłuższy okres, dopóki pewnego dnia osobiście nie przekroczył progu jego gabinetu. Gdy uniósł wzrok na swojego gościa zaniemówił, choć jeszcze sekundę temu chciał udzielić reprymendy,  że się puka. Holmes podszedł do jego biurka i oparł na nim dłonie. Nim inspektor zdążył otworzyć usta, usłyszał pytanie;
- Wciąż mnie kochasz?
Lestrade milczał dłuższą chwilę, wpatrując się w jego oczy. W ostatnim czasie, gdy po tak długim okresie rozłąki zobaczył go po raz pierwszy, jego dawne, wydawało się zapomniane uczucia odżyły. Wiedząc, że stojący przed nim mężczyzna jest poważny, wydusił z siebie ciche tak. Wtedy Mycroft pochylił się i złączył ich usta w pocałunku. Greg już wtedy wiedział, że nie tylko on tęsknił.

Tytuł: ''When God is gone and the Devil takes hold''
Ship: Samifer

 
  Modlił się codziennie. Jednak jego modlitwy nigdy nie spotkały się z odpowiedzią od Boga. Był tylko Szatan. Zawsze przy nim czuwał. Zrozumiał to dość późno, gdy odebrano mu Upadłego. Dla Sama nigdy nie było Boga. Był tylko Niosący Światło, który chciał go posiąść. Wskazać przeznaczenie, wziąć we władanie. Teraz nie czuł jego obecności. A był gotowy oddać mu teraz wszystko. Całego siebie. Przymknął oczy. Uchylił je chwilę później, gdy drzwi od pokoju otworzyły się ze skrzypnięciem. Jego źrenica rozszerzyły się, w niemym szoku, gdy ujrzał postać, która stała w progu.
- Lucyfer - wyszeptał, wyciągając w jego stronę dłonie.
- Sam Winchester. Tęskniłeś? - spytał, z bezczelnym uśmieszkiem malującym się na jego twarzy. Łowca już wtedy wiedział, że to będzie niezapomniana noc. W końcu miał swego Boga.

Tytuł: Dwie strony medalu.
Ship: James Moriarty x Mycroft Holmes. 

 
  Ciemność nie może istnieć bez światłości. To jest idealna równowaga. On był po stronie aniołów, skąpany w światłości, lecz nosił w sobie mrok. Rząd Brytyjski, z którym igrał. Stali po przeciwnych stronach barykady, lecz i światłość potrzebuje mroku, nie tylko tego własnego. Właśnie dlatego ich wspólna przygoda rozpoczęła się, gdy Mycroft Holmes pod osłoną nocy odwiedził Jamesa Moriart'ego. Oddawał mu swoje światło, pragnąć skrawka jego ciemności. Każdej nocy, w której go odwiedzał, widział błysk w oczach tego przebiegłego zbrodniarza. Zawsze wtedy myślał, że wygląda pięknie. Ciemność z namiastką światła. To wszystko kończyło się, gdy zaczynał budzić się świt, a gorąco nocy zdążyło prysnąć. Holmes wychodził i znów dla świata byli przeciwnikami.

Tytuł: Nauczę cię kochać po ludzku.
Ship: Michał x Gabriel.


   Po Upadku swego ucznia i brata cierpiał. Lucyfer zdradził ich wszystkich. Czuł, że zawiódł nie tylko Ojca, ale i całe Niebiosa. W końcu to on go wychował. Unikał każdego od kilku dni. Siedział i rozmyślał, gdzie mógł popełnić błąd, zastanawiając się, dlaczego go stracił. Odwrócił głowę, gdy poczuł ciepłą dłoń na ramieniu, napotykając brązowe tęczówki młodszego brata. Wtedy też zdał sobie sprawę, że Gabriel też bardzo cierpi, w końcu to był jego opiekun. Jednak na zewnątrz pozostawał silny. Michał tego dnia postanowił go chronić i dobrze nim opiekować. Nie chciał, by ktoś go znów zranił. Chciał, aby najmłodszy archanioł wciąż się śmiał i nie zmienił. Ten cel podniósł na nogi Michała.
   Opiekował się nim, jak najlepiej mógł, będąc jednocześnie głową Niebios. Znosił jego psikusy, wsłuchiwał w jego śmiech, aż pewnego dnia Gabriel przeniósł się na Ziemię. Zaczął żyć wśród ludzi, którymi Michał tak otwarcie gardził. Próbował nie tęsknić za nieznośnym bratem, dzięki któremu Niebiosa tętniły życiem bardziej niż zwykle, za sprawą jego sztuczek. Starał się skupić na byciu dobrym synem.
   Był zaskoczony, gdy pewnego dnia Gabriel wrócił i z łobuzierskim uśmieszkiem na ustach oznajmił:
- Nauczę cię kochać po ludzku.
Michał nie zdołał nawet wnieść sprzeciwu, bo najmłodszy archanioł zatkał mu usta swoimi własnymi. Wicekról Niebios po chwili uznał, że to co robi jest przyjemne i spróbował się dostosować. Poddał się z tą myślą lekcji Gabriela, którą w przyszłości powtórzą jeszcze nie raz.

sobota, 12 grudnia 2015

Mój demon stróż.

Witajcie! Przybywam dziś z shotem, z którego jestem dumna. Zwłaszcza z jego długości, bo ma 876 słów, a razem znaków 6046. Do tego na fanpage'u bloga jest pewna prośba, która może być dla mnie dobrą motywacją, to pozwolę sobie tu ją powtórzyć, bo zapewne nie każdy zagląda na ta stronę, a tu może dostanę odpowiedzi. Jak wiecie, według planu, który ustanowiłam, następną notką powinien być Pamiętnik, lecz wpadłam na pewien pomysł, że mogę spróbować coś jeszcze w tym miesiącu napisać, poprzedzającego ów notkę. Pomysły są dwa, a mianowicie: 
- Mogę spróbować napisać jakiegoś song fica.
- A w drugim stworzyć kilka krótkich tekstów i tutaj możecie przyjść mi z pomocą, wypisując jakieś paringi, które przyjdą wam do głowy, nie przejmując się czy je znam czy nie. Spróbować zawsze można. Także liczę na Waszą pomoc. To tyle słowem, dłuższego wstępu niż zwykle. 
_____________________

    Skąpany w cieniach wątpliwości. Nie będący w stanie pojąć Boskiego Planu. Pogrążony w bezsilności i beznadziei. Tępym spojrzeniem wpatrujący się we wskazówki zegara, które jak na złość nie chciały się zatrzymać. Każdy mijający ułamek czasu przybliżał moment ostatecznej walki. Dwie najbliższe mu osoby albo zginą razem, albo tylko jedna z nich odda w tym starciu ducha. Dopiero teraz, gdy przeznaczona im prawda zakradła się na tyle, by niewidocznymi palcami muskać umysł najmłodszego archanioła i ciągle o sobie przypominać, zdał sobie sprawę, że nie wie co ma z tym zrobić. Siedzieć i czekać z założonymi rękami nie mógł. Nie wytrzymałby tego. Jego myśli nieustannie krążyły wokół tego tematu, co było dla niego jawną torturą, ale nie mógł przestać.
   Opadł ciężko na krwistoczerwoną, atłasową pościel łóżka. Musiał istnieć sposób, by jakoś to opóźnić. Zatrzymać na pewno nie dałby rady. Tylko Bóg byłby w stanie to zrobić, lecz na niego nie było co liczyć.  Zniknął, pozostawiając ich z tym wszystkim, na pastwę przewrotnego losu. Odetchnął głęboko, przymykając oczy. Musiał się skupić. Co mogłoby spowolnić cholerną Apokalipsę? Chciałby to wiedzieć, lecz i tym razem jego wyobraźnia zawiodła, choć zwykle była bogatą skarbnicą pomysłów. Było pewne rozwiązanie, do którego nie chciał się jednak za bardzo uciekać. Musiałby pozwolić sobie na to, aby jego serce pochłonął mrok. Otworzyć zakazaną bramę i wypuścić gamę bólu, żalu i wielu innych uczuć, które mogłyby zmienić go bezpowrotnie i doprowadzić do upadku. Myśl, by użyć tej opcji, co jakiś czas się pojawiała. Do tej pory udawało mu się odpychać ją od siebie skutecznie, lecz zmieniło się to kilka dni, po wypuszczeniu Lucyfera z klatki. Postanowił się poddać pokusie i zarazem jedynej opcji, jaką zdołał odnaleźć, która nie mogłaby ujść uwadze Michała, ani Lucyfera. Podszedł do okna i spojrzał na rysującą się za nim panoramę miasta, zaraz jednak skupił swój wzrok na własnym odbiciu w szybie. Przesunął opuszkami palców, po jego postaci malującej się na szkle i przymknął oczy. Teraz nadszedł czas, by sięgnąć po te grzeszne odczucia, które nie przystają komuś, kto nosił miano Bożego Wojownika. Robił to dla wyższego celu, tak starał się to sobie tłumaczyć. Miał już sięgnąć do zakazanych wrót, gdy poczuł dotyk na ramieniu. W nozdrza uderzył go znajomy zapach, a jego ciało momentalnie się spięło, jakby na niewypowiedzianą komendę. Otworzył oczy, patrząc w odbiciu szyby na postać stojącą za nim.
- Lucyfer - wyszeptał, czując uścisk w żołądku. Czuł się w tej chwili, niczym dziecko, które zostało przyłapane, na robieniu czegoś niedobrego. W pewnym sensie nawet tak właśnie było.
- Gabriel - wypowiedział to tonem, który wyraźnie sugerował, że doskonale wie, co młodszy brat próbował zrobić. Znał go w końcu, jak nikt inny, lecz to akurat działało w obie strony. Lucyfer nieco gwałtownym ruchem, odwrócił młodszego anioła przodem do siebie. Gabriel spojrzał w oczy Diabła, w których malowało się tak wiele emocji; ból, żal, strach oraz inne, będące tylko zbitym tłem. To ostatnie najbardziej go zaskoczyło. Nie wiedział, czego się tak boi. Nigdy nie widział u starszego brata tej emocji, która zwykle byłaby dla Upadłego oznaką słabości. Tym razem było zupełnie inaczej, skoro pozwolił mu tą emocję w sobie dostrzec. Ocknął się z zamysłu, czując dotyk na swoim policzku.
- Nie próbuj tego robić, Gabrielu. Wiem, że cierpisz i nie potrafisz pogodzić się z nadchodzących przeznaczeniem moim i Michała, lecz to nie jest rozwiązanie. Zmienienie losu, to nietrwałe przesunięcie nieuniknionego - tłumaczył mu cierpliwie, tak jak dawniej, gdy był mu mentorem. - Nie chcę niepotrzebnej twojej krzywdy, Gabrielu - oznajmił Szatan, z nadzwyczajną szczerością w głosie, gładząc delikatnie policzek młodszego brata.
- A ja nie chcę, byście musieli mieć takie zakończenie! - wykrzyknął nagle, patrząc na Niosącego Światło z pewną buntowniczością, którą ten nader dobrze znał.
- Wiem to doskonale, jednak to jest Słowo, z którym nawet ty nie jesteś w stanie się mierzyć. Twoje czyny są spowodowane nadzieją, której próbujesz się kurczowo trzymać. Rozumiem to. Znasz, mimo to prawdziwy wynik tej próby. W głębi swego serca czujesz nadchodzącą porażkę - dłoń Lucyfera przesunęła się z policzka, na szyję młodszego, dalej sunąc w dół, aż spoczęła w miejscu, gdzie było serce, którego bicie było w tej chwili tak dobrze wyczuwalne. - Już dobrze, Gabrielu. Możesz odpuścić. Tak musi być i się z tym godzę.Tym razem musisz przestać walczyć. Zrób to dla mnie, dobrze? - słowa te padły, wypowiedziane szeptem, a połączone z delikatną barwą głosu szatana, były wręcz kojące. Tym tonem zwykle wymawiał słodkie kłamstwa. Mącił w głowach śmiertelników i zwodził na pokuszenie. Najmłodszy archanioł doskonale o tym wiedział, ale nie dbał o to. Pozwolił mu się zwieść ten pierwszy i ostatni raz, zgadzając się na zaniechanie swego planu. Po chwili przyległ do zaskoczonego Lucyfera i się w niego mocno wtulił, zaciągając dobrze znanym sobie zapachem. Minął krótki moment, nim starszy archanioł odwzajemnił uścisk. Gabriel, po raz pierwszy od długiego czasu poczuł się bezpieczny, jak na ironię w silnych ramionach samego Diabła. Był to jednak jego Diabeł, który się o niego martwił i bał. Zrozumiał ten strach, który mu okazał. To była obawa przed tym, że stanie się nieczysty.
   Po chwili się wyprostował, gdy materialne ciało, do którego się przytulał zniknęło bez ostrzeżenia i pożegnania. Żaden z nich tego pożegnania nie pragnął. Gabriel wolał żyć iluzją, że gdzieś tam jest pilnowany przez szatańskiego mechanika. On sam, zaś stał się Aniołem Lucyfera.