środa, 11 grudnia 2013

Zatracić się w chwili.

     Szliśmy spokojnie, przemierzając miasto wieczorem. Ulice były opustoszałe. Rozmawialiśmy o mało istotnych rzeczach. Na chwilę oderwaliśmy się od mafijnego świata. To był błąd, bo ciesząc się tą typową rozmową z przyjaciółmi, jedno z nas bardzo słono za to zapłaciło. To wszystko moja wina, ponieważ straciłem czujność. Dla jednej chwili, jednej rozmowy. Rozmowy dwóch bardzo bliskich przyjaciół od dzieciństwa, a nie szefa i jego prawej ręki.
     Zostaliśmy zaatakowani. Jedna grupa atakowała mnie, a druga większa Primo. Zająłem się swoimi napastnikami, by jak najszybciej się z nimi uwinąć i mu pomóc. Jednak z użyciem broni palnej było trudno, ale na łuk nie miałem zezwolenia. Sprawę przesądziła chwila, w której usłyszałem jego jęk bólu. Złamałem swoją zasadę. Pierścień na moim palcu zalśnił  czerwonym płomieniem. Po chwili w mojej jednej dłoni był łuk, zaś w drugiej strzała. Gdy napastnicy ujrzeli moją broń, wycofali się. Zauważyłem znak na ich płaszczach. Widniał tam pająk na sieci, ale nie było na chwilę obecną czasu, by o tym myśleć. Podbiegłem do Primo, który leżał na ziemi i krwawił. Łuk oraz strzała w moich rękach zniknęły. Natychmiast zdjąłem marynarkę i uciskając ranę, wziąłem szefa na ręce, puszczając się biegiem szaleńczym, w stronę najbliższego szpitala. Niedługo potem tam wbiegłem, a lekarze od razu zabrali go na oddział ode mnie.
     Takim sposobem pierwszy strażnik burzy Vongoli znalazł się w poczekalni szpitalnej przed salą, w której jego szef wraz z lekarzami walczył o życie. Tak bardzo się o niego teraz bał. Nie chciał go stracić. Był dla niego najważniejszą osobą, odkąd stracił rodziców. Wtedy zabrakło czasu. Nie chciał by to się powtórzyło. Gdy tak rozmyślał, drzwi od sali otworzyły się na oścież. Wywieźli go z sali operacyjnej, przewożąc gdzieś indziej. Na końcu wyszedł lekarz. Gdy przejeżdżali obok G, po jego policzkach mimowolnie zaczęły spływać łzy. Lekarz podszedł do niego. Spojrzał na niego, wcześniej ścierając z policzków łzy.
- Co z Giotto?
- Zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy. Ta doba zadecyduje o tym, czy przeżyje. - powiedział lekarz, a widząc, że nie ma do niego pytań odszedł.
Mężczyzna o włosach koloru ciepłego różu i tatuażu na twarzy, chwilę za nim patrzył.Wstał, udając się do sali szefa. Usiadł przy łóżku, patrząc na jego bladą, jednak spokojną, ale nic więcej nie wyrażającą twarz. Poczuł przypływ fali gniewu na osoby, które mu to zrobiły. Postanowił się zemścić.
- Zapłacą za to,  co tobie zrobili -  wyszeptał cicho, pochylając się i delikatnie całując go w usta, które wydawały mu się martwe. Dla pewności zerknął na urządzenie, które potwierdzało, że żyje i te uczucie jest złudne. Podniósł się i wyszedł z sali, a później ze szpitala. Udał się do siedziby Vongoli. Zatrzymał się pod pokojem strażnika chmury, który przybył z niewiadomych mu powodów do bazy głównej. Zapukał. Chwilę później drzwi się otworzyły, a w nich stał najsilniejszy ze strażników.
- Mogę wejść? Muszę z tobą porozmawiać.
Blondyn omiótł go chłodnym spojrzeniem, ale się odsunął i go wpuścił. Mężczyzna z tatuażem na twarzy wszedł. Całą sytuacje zaobserwował Lampo. Gdy drzwi zamknęły się za strażnikiem burzy, ciekawski zielonowłosy strażnik błyskawicy podszedł i przystawił ucho do nich. G opowiedział wszystko Alaude, który go cierpliwie wysłuchał i zgodził się mu pomóc. G już miał prosić, żeby to nie przeciekło i wtedy drzwi otworzyły się z hukiem. Do pomieszczenia wpadł podsłuchujący rozmowę Lampo. Po chwili został wciągnięty wgłąb pokoju, który znów zamknęli. Zrezygnowana prawa ręka szefa kazała mu trzymać informacje, które usłyszał w tajemnicy, a szef CDEF'u miał mieć na ciekawską błyskawicę oko.  
    G zostawił resztę w ich rękach. Sam poszedł poszukać informacji o napastnikach. Wiedział, że grupa była sprawdzana, bo sam zaczął się nimi zajmować, a później zamienił się z strażnikiem chmury. Wszedł do jednego z pomieszczeń w rezydencji. Zaczął szukać papierów, które były mu potrzebne. Po 20 minutach je odnalazł i zaczął szukać informacji o lokalizacji ich siedziby. Nie trwało to długo. Uśmiechnął się do siebie.
- Zemsta będzie słodka - powiedział, odkładając papiery na swoje miejsce. Szybkim krokiem opuścił pomieszczenie, a później rezydencje. Wziął jeden z samochodów i ruszył.
     Zatrzymał się niedaleko swojego celu i wysiadł z pojazdu. Przeszedł kawałek i spojrzał na budynek starej hurtowni. Prychnął, patrząc na obraz przed nim z obrzydzeniem.
- Jak szczury - skomentował widok, zaczął zmierzać w tamtą stronę.
Na pierścieniu pojawił się czerwony płomień, a w jego rękach ponownie był łuk i strzała. Resztę strzał miał na plecach. Z ochroną po chwili się spotkał. Rozprawił się z nimi bez trudu. Jak dostał się do środka narobił hałasu, żeby zwabić resztę członków organizacji. Łatwo uzyskał ten efekt. Tym razem wypuszczał strzały pokryte płomieniem burzy. Sam unikał pocisków z broni palnej i ukrywał się przed nimi za jakimiś skrzyniami, bo znajdował się w magazynie. Strażnik Vongoli nie lubił zabijać, jednak nie był w stanie odpuścić krzywdy, która została wyrządzona ważnej dla niego osobie. Walka była zacięta. Odgłosy bólu wroga Vongoli, nie przestały rozbrzmiewać, a za każdym jednym wzdłuż kręgosłupa burzowego łucznika przechodziły nieprzyjemne dreszcze. Pomieszczenie przez długi czas zapełniało się ciałami poległych. Sam G też był poraniony, ale dzielnie walczył, nie pozwalając sobie zadać poważnych ran.
      Gdy walka dobiegła końca, prawa ręka szefa Vongoli wyszła z ukrycia myśląc, że wszyscy są martwi. Znalazł się pewien człowiek, który pałał nienawiścią do intruza za rzeź, wśród organizacji. Gdy łucznik zatrzymał się, jak przechodził między ciałami martwych ludzi, szukając kogokolwiek dychającego do jeszcze żywego wroga był odwrócony plecami. Ranny mężczyzna uniósł dłoń z naładowaną bronią. Podniósł głowę i wymierzył, po czym oddał strzał. Źrenice G rozszerzyły się, gdy pocisk trafił go prosto w serce, a jego ciało osunęło się na ziemię.
     W tym samym czasie maszyna szpitalna pokazała, że serce pierwszego Vongoli stanęło. Alaude, będący tam z Lampo, który się rozpłakał, lekko spuścił głowę. Kazał Lampo zostać, a sam gdzieś się udał. Strażnik błyskawicy posłuchał go, ciągle będąc w szoku, że ich szef odszedł. Nie wierzył w to.
    Ciało G zostało odnalezione. Strażnicy zgodnie stwierdzili, że powinni zostać razem pochowani. W końcu od dzieciństwa byli nierozłączni, więc teraz też powinni być razem. Tak też zrobili. Pochowali razem dwóch bliskich przyjaciół, którym nigdy nie było dane za życia wyznać sobie prawdziwych uczuć względem siebie.
_______________
Teraz parę informacji. Możliwe, że w grudniu już nie dodam żadnej notki. Jednak to nie jest takie pewne.
Z racji, że święta się zbliżają dam Wam taki mały bonusik; 

 


 

3 komentarze:

  1. Mam ochotę Cię jednocześnie wyściskać i zabić ;___; Opo świetne, no i był pocałunek, przynajmniej to <3 xD I już zaliczam to do jednego z najlepszych Twoich opowiadań <3 Ale no weź, obydwaj nie żyją ;----; Ale romantyczne było, że w tym samym czasie <3
    Wiesz, chyba coraz lepiej piszesz :D
    Tak więc weny i dużo pomysłów Ci życzę :3

    Ania K., której nie działa dodawanie komentów z konta ;_____;

    OdpowiedzUsuń
  2. Krótkie, smutne i na temat. Od początku spodziewałam się braku happy endu, chociaż opo może się wydawać trochę ciężkie, pewne zgrzyty się tam znalazły, ale i tak, że obaj zmarli w tym samym czasie było zarazem słodkie, a zarazem tragiczne. Mam nadzieje, że jednak dasz coś jeszcze w grudniu.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zgadzam się z dziewczynami wyżej. Opowiadanie bardzo mi się podobało. Zapraszam również do mnie i zachęcam do komentowania ! :3

    OdpowiedzUsuń