Drzwi do pokoju
skarbnika Akatsuki zostały otworzone z hukiem i impetem, wyrywając właściciela
pomieszczenia z matematycznego amoku.
- Kakuzu! – wydarł się doskonale znany mu intruz na wejściu.
– Lider cię do siebie wzywa! – dodał.
- Przestań się wydzierać, skończony debilu – przywitał go
Kakuzu siedzący na łóżku przy otwartej walizce z pieniędzmi, którą zamknął i
schował pod łóżkiem.
- Ej, mógłbyś być trochę milszy, skoro przekazałem ci
informację i przesunąłem plan, aby się modlić! – rzucił srebrnowłosy z
wyrzutem.
- Cóż za łaskawość z twojej strony. Całkowicie zbędna. Idź
się następnym razem modlić, a nie forsować mi drzwi. Tylko to twoje bełkotanie
do Boga ci widocznie w życiu wychodzi, skoro nie potrafisz jak człowiek
korzystać z drzwi - stwierdził zgryźliwie i uchylił przed kosą, która pomknęła
w jego kierunku.
- Niech cię szlag, nigdy w życiu już cię o niczym nie
poinformuję – fuknął wściekły jashinista, biorąc kolejny zamach na swojego
współpracownika.
Zamaskowany tym razem nie usunął się broni z drogi tylko ją
sprawnie uchwycił. Pociągnął kosę do siebie dość gwałtownie, przez co
przyciągnął do siebie również Hidana, którego wolną ręką chwycił za gardło i
uniósł nieco do góry.
- No to świetnie, bo nie potrzebuję twojej pomocy w
zdobywaniu informacji – warknął, zaciskając nieco mocniej uchwyt na jego
krtani. Fiołkowe oczy na te reakcję rozbłysły dziko.
Kakuzu obrzucił go spojrzeniem przepełnionym obrzydzeniem.
Pieprzony masochista, wkurzała go ta cecha. Rzucisz takim o ścianę to jeszcze
się ucieszy. Zawsze można było urwać mu ten głupi łeb, ale jedynie dorzuciłby
sobie niechcianej roboty. Puścił go, niczym jakąś szmacianą lalkę. Szarowłosy
się rozkaszlał, bo widocznie jego nieśmiertelne ciało zatęskniło za większym
dopływem tlenu.
- A teraz wynoś się stąd, skoro mam złożyć wizytę liderowi.
Chcę mieć pokój w nienaruszonym stanie, a tobie chyba śpieszy się na modlitwę –
uznał kąśliwie i patrzył jak nieproszony gość wstaje, rzucając pod jego adresem
wiele nieprzyjemnych epitetów.
Zatrzymał się w drzwiach i zerknął na niego przez ramię
przepełnionym złością spojrzeniem.
- Policzymy się później – warknął i wychodząc trzasnął
drzwiami.
Nawet on nie chciał wystawiać cierpliwości ich przywódcy na
zbyt długą próbę. Zresztą o tej wizycie, którą miał złożyć skarbnik nie
wiedział wszystkiego. On za te traktowanie nie będzie go ostrzegał. Z tą
pocieszającą myślą udał się w kierunku pokoju, do którego żaden z członków
organizacji dobrowolnie wolał nie wchodzić, a jego partner do misji cieszył
się, że nosi maskę, aby się modlić.
Kakuzu z
zadowoleniem przyjął wyniesienie się z jego lokum jashinisty. Nie miał zamiaru
go tutaj zostawiać, aby go okradł albo zamienił całe to pomieszczenie w
zgliszcza. Obietnica późniejszego rozliczenia także nie zrobiła na nim
wrażenia. Zamknął drzwi od swojego pokoju i ruszył jednym z wielu misternie splecionych
korytarzy. Zatrzymał się w końcu przed właściwymi drzwiami i zapukał.
- Wejść – usłyszał pozwolenie niemal natychmiast.
Nacisnął klamkę, wchodząc do pomieszczenia i rozglądając.
Rudowłosy siedział za biurkiem, mając za plecami czarne drzwi prowadzące do
jego pokoju. Nie wyglądał jednak ich przywódca, jakby był w dobrym humorze. Był
tu jeszcze Deidara z Sasorim, gdzie ten pierwszy zbladł jak ściana. Przypisał tej dwójce nastrój lidera, choć Akasuna pewnie
obrywał po prostu rykoszetem. Jemu samemu też się zdawało, że wylądował tutaj
przez swojego niereformowalnego partnera do misji. Dodatkowo obaj byli
idiotami.
- Świetnie, że w końcu raczyłeś się zjawić – przywitał go
tym komentarzem pozornie obojętnie, lecz wyczuwał w tonacji ogromną warstwę
chłodu. Musiało się coś ostro schrzanić.
W myślach nawet odtworzył to co robił w ostatnich dniach,
poszukując jakiegoś swojego przewinienia. Nie wydawało mu się, aby zasłużył na
jego gniew. Wolał mieć raczej z nim dobre stosunki. Do dziś nie potrafił
rozgryźć siły, którą posiadał. Przeczuwał też, że kryje się za tym dużo więcej
i przy rekrutacji nie dostał nawet ułamka tego, co naprawdę ten człowiek
potrafi. Na swój sposób był dla nich wszystkich tajemnicą. Nie odpowiedział
jednak na słowa, jakie zostały d niego wypowiedziane. Wystarczyło mu jedno
zerknięcie w hipnotyzujący fiolet oczu, aby być pewnym, że wiedział w jakiś
sposób co go zatrzymało.
- Kakuzu powiedz mi co było cztery dni temu – Pain
postanowił ponownie zabrać głos.
Zamaskowany zmarszczył brwi, czując się totalnie
zdezorientowany tym pytaniem. Zawołał do siebie aż cztery osoby, aby wiedzieć
jaki był dzień tygodnia cztery dni wstecz? Chyba oszalał.
- Niedziela – odpowiedział, pomimo swoich daleko wysuniętych
wniosków.
- I co było w niedzielę? – ciągnął dalej temat.
Kakuzu nic z tego nie rozumiał. Czuł się, niczym dziecko
wypytywane z tematu, na którym było nieobecne i nie zdążyło nadrobić materiału.
Zaczął się zastanawiać jakiej odpowiedzi od niego oczekuje.
Słyszał stłumione
głosy, które zaczęły zaburzać jego bardzo czujny sen. Osoby rozmawiające co
jakiś czas milkły, lecz ledwo zdołał przewrócić się na drugi bok i próbować
dalej spać – dyskusja zaczęła toczyć się od nowa. Zirytowany podniósł się do
siadu i wyplątał nogi z kołdry.
- Naga – urwał, słysząc głos osoby, którą miał zamiar
zawołać za drzwiami.
Zapalił lampkę nocną i podszedł do drzwi, żeby posłuchać o
czym mówią. Przynajmniej oszczędzi Uzumakiemu zdawania relacji. Miał też
przeczucie, że może być całkiem zabawnie. Wczoraj wrócił z Wioski Deszczu do
bazy i od rozmowy z Konan w salonie chodził niezadowolony.
Cisza jaka zapadła
po zadanym prostym pytaniu zaczynała być irytująca. Wyglądało na to, że żaden z
tych trzech imbecyli nie miał pojęcia o czym mówił. Zbiorowa amnezja na pewno
nie wchodziła w grę.
- Nic wam do głowy nie przyszło? – zapytał, mierząc
spojrzeniem całą wezwaną do siebie trójkę.
Deidara podniósł na niego swój wzrok i wypalił:
- Wypłata? – rzucił dość niepewnie, zwracając na siebie
uwagę zarówno skarbnika jak i swojego nemezis, jeśli chodziło o tematy związane
ze sztuką.
- Blisko, faktycznie jest to ze sobą związane – przyznał.
Słowa te sprawiły, że ciało blondyna przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Wymienił z Sasorim krótkie porozumiewawcze spojrzenia. Wyglądało na to, że pomyśleli o tym samym. Spaprali robotę. On jednak nie widział możliwości, aby mógł zawieść wykonując swoją część zadania. Winny na pewno musiał być wszystkiemu marionetkarz. Kakuzu natomiast na wzmiankę o tym przeklętym dniu, gdzie zmuszony był podzielić się swoimi pieniędzmi czuł nadchodzący stan przedzawałowy. Jeszcze tego mu brakowało, aby jedno z serc stracić w taki głupi sposób. Dodatkowo zauważył, że dwójka artystów zaczynała coś z tego wszystkiego rozumieć, co go jeszcze bardziej frustrowało. Wyglądało na to, że był jedynym, który nic z tych podchodów nie był w stanie wywnioskować.
- Skończ z tymi gierkami. O co ci chodzi? – zapytał wprost,
mając dość poczucia niepewności.
Słyszał jak w momencie padania tych słów wybuchowy artysta
przełyka nerwowo ślinę.
- O to, co zniszczyłeś – odparł, a w jego głosie
pobrzmiewała irytacja. – Mój wazon – zagrzmiał tym razem gniewnie, bo
idiotyczne spojrzenie jakim został obdarowany doprowadzało go do furii.
Kakuzu uniósł brwi, gdy usłyszał powód tego wszystkiego.
Początkowo nie potrafił sobie przypomnieć, ale jego umysł w końcu zaskoczył.
- To tylko wazon, nie ma czym się denerwować – stwierdził,
dodając niechętnie: - Można kupić nowy.
- Dla ciebie to tylko wazon – stwierdził Pain lodowatym
tonem, a z jego oczu ciskały gromy.
Skarbnik organizacji był jeszcze bardziej zdziwiony. Sądził,
że efekt powinien być odwrotny, a wściekły szef udobruchany. Wyglądało na to,
iż jego światopogląd brzmiący; wszystko można załatwić pieniędzmi zostanie
zrujnowany.
- A dla ciebie to co? Święty Graal? – zakpił, tracąc już
cierpliwość. Nic tu nie rozumiał.
Dotychczas nigdy wcześniej nie czuł się tak głupi jak Hidan.
Denerwowało go to na tyle, aby zapomniał do czyjego gardła się rzuca. Otrzeźwiła
go chwila, z którą jego stopy oderwały się od ziemi i został rzucony, niczym
szmaciana lalka o ścianę. Oberwał jednak nie tylko on, bo dwójka artystów
również poleciała.
- Kakuzu, ty już lepiej się zamknij – stwierdził zirytowany
lalkarz, czując jak to uderzenie wpłynęło na jego ciało. Nie był przygotowany
na taką falę uderzeniową i po raz pierwszy osobiście nią oberwał.
- Dokładnie – poparł go, wstający z ziemi blondyn, a Akasuna
poszedł w jego ślady.
Prawdopodobnie największy materialista na świecie faktycznie
milczał podnosząc się na nogi. Fakt, że ta dwójka się ze sobą zgadzała była
ewenementem, ale po tym co się wydarzyło musiał uznać ich rację.
- Wy też nie jesteście święci – skomentował rudzielec, a
Deidara automatycznie zgubił swoją pewność siebie. Wiedział, że ten moment
kiedyś nadejdzie.
- Nie wyszła wam coś ta replika. Powiedzieć wam dlaczego? –
spytał, a ci sztywno skinęli głowami.
- Po pierwsze zdobienia zostały zrobione w odwrotną stronę –
zaczął, widząc po Sasorim, że była to jego część pracy. Wyglądał jakby dostał
przez te słowa siarczysty policzek. Oskarżycielski wzrok Deidary go w tym
utwierdzał.
- Druga rzecz, która nie pasowała to był kolor wazonu –
dodał, widząc zaskoczenie na twarzy lalkarza, które zaraz zmieniło się na
mordercze spojrzenie w kierunku partnera.
- Skoro już wiecie, dlaczego tu jesteście to powiem wam jaka
czeka was za to kara – tutaj uśmiechnął się do nich, a ci zamarli, bo odkąd
byli w organizacji po raz pierwszy w życiu ten grymas u niego widzieli. Samo to
napawało ich przerażeniem, co on wymyślił.
- Kakuzu do odwołania pójdziesz na kilka misji, które nie
będą zarobkowe – stwierdził, patrząc jak skarbnik rzuca mu wręcz spanikowane
spojrzenie.
- Jesteś pewien? Zarabiam dla organizacji – zauważył.
- Całkowicie pewien. Na ten czas oddasz mi również wszystkie
pieniądze, którymi dysponujesz. Ja będę nimi zarządzał – oznajmił tonem nie
znoszącym sprzeciwu.
Kakuzu wyglądał, jakby uleciała z niego dusza. A może miał
zawał? No nic, miał przecież jeszcze kilka serc.
- Sasori masz zmniejszony budżet na swoje narzędzia i inne
potrzebne do tworzenia rzeczy – stwierdził, a lalkarz wydawał się to dość
dobrze przyjmować, choć jego spojrzenie zdradzało, że jest zupełnie inaczej.
- No i Deidara. Ty masz absolutny zakaz oglądania tych
swoich ulubionych programów fryzjerskich – uznał, patrząc jak blondyn robi się
cały czerwony na twarzy. Dwójka jego towarzyszy aż spojrzała na niego
zaskoczona. Widocznie zdradził właśnie mały sekret wybuchowego artysty. Ups.
- Jak długo? – wycedził przez zaciśnięte zęby.
- Do odwołania jak w przypadku twoich towarzyszy.
- Interesuje cię fryzjerstwo, a masz taką fryzurę? Chociaż
może lepszy będzie z ciebie fryzjer niż artysta, bo ten z ciebie żaden –
czerwonowłosy nie mógł sobie darować komentarza.
- Odezwał się ten lepszy, który pomylił kierunek zdobień! –
odgryzł się natychmiast.
- Ciekawe z winy kogo robiłem to na ostatnią chwilę. Zresztą
lepsze to niż być daltonistą – warknął.
Przerwał im śmiech, który dobiegł zza drzwi i nagle urwał.
Pain otrzymał niemal natychmiast trzy pytające spojrzenia Nie miał zamiaru
jednak im odpowiadać.
- Skoro już wszystko jasne, a wy chcecie się pozabijać, to
wynoście się z tym poza mój gabinet i bazę najlepiej – stwierdził, patrząc się
szczególnie znacząco na kłócącą się chwilę temu dwójkę. Skarbnik nie zasługiwał
na zbyt szybkie odwieszenie kary. Stali jeszcze chwilę, jakby coś rozważali i
po krótkiej wymianie spojrzeń opuścili gabinet.
W momencie, gdy
tylko drzwi z cichym kliknięciem się zamknęły znowu do jego uszu dobiegł
stłumiony śmiech. Dźwięk dochodził zza jego pleców, więc Pain odwrócił się do
drzwi prowadzących do jego pokoju i je znienacka otworzył. Osoba, która
dotychczas nasłuchiwała oparta o nie znalazła się na podłodze jak długa. Madara
w zdecydowanie za dobrym humorze uniósł głowę i spojrzał na niego rozbawiony.
- No cześć – rzucił tylko, nie przejęty pełnym
niezadowolenia spojrzeniem jakim go obdarzono. Jego widocznie za śmiech też
czekała kara. Nie mógł nic poradzić na to, że to wszystko dla niego było
zabawne. Nawet świadomość, dlaczego ten wazon był taki cenny nie czyniła tego
mniej śmiesznym.
Deidara czuł się
oburzony tym, co wydarzyło się w gabinecie Paina. Czuł się upokorzony. Gorzej
to chyba oberwał od lidera tylko główny winowajca, ale nawet go to nie
pocieszało. No i ten śmiech. Był tam ktoś jeszcze.
- Sądzicie, że lider ma jakąś kochankę? – zainteresował się
zdaniem swoich towarzyszy na ten temat.
- Nie obchodzi mnie to. Chyba, że jej głowa byłaby
wartościowa – stwierdził grobowym tonem, trzymający się nieco z tyłu jeden z
kombinacji zombie.
- Nie chce wiedzieć. To jego sprawa – uznał lalkarz. –
Równie dobrze mógł to być Tobi – dodał, domyślając się z jakiego powodu blondyn
zadał to pytanie.
- Chyba macie racje. Lepiej się nie wgłębiać – wybuchowy
artysta skinął głową. Nadal jednak coś nie dawało mu spokoju i wierciło dziurę
w głowie. - Jak myślicie, czemu się zorientował? – spytał.
- Wytknął wam wasze błędy i jeszcze pytasz? – rzucił Kakuzu.
- Ale może ktoś nas wkopał? – zastanowił się.
- Wątpliwe – stwierdził Sasori mijając się z Konan w
korytarzu, która usłyszała ich rozmowę. Przywitała się jednak tylko i szła w
swoją stronę. Uśmiechnęła się pod nosem, gdy wyminęła całą ich trójkę. Żadne z
nich nie podejrzewało, że była to zemsta za wszystkie jej prośby, które do
czasu powrotu Paina nie zostały spełnione. Nikt z nich nie zauważył u niej tej
przebiegłości. W końcu dla nich była zwykłą, szarą kobietą.