Oto dziś napisana notka. Wiem, planowałam Mormora. Niestety mam uszkodzoną rękę i nie byłabym w stanie tego przepisać. Napisałam to, starając się wyzbyć błędów chociaż z urazem było ciężko.
Jeżeli takie się zdarzą to bardzo przepraszam, wytknięcie przyjmę i poprawię.
To opowiadanie ma w sobie dużo mojej fantazji, nie polecam patrzeć na ten tekst przez pryzmat kanonu.
______________________________________________________
„Snob choruje na sztukę, ale nigdy na nią nie umiera. ”- Jan Czarny.
Byliśmy zawsze
poróżnieni. Byliśmy artystami swoich własnych rodzajów.
Byliśmy dwoma
przeciwnymi żywiołami. Zwalczaliśmy się, jak tylko się dało.
Wiecznie sprzeczaliśmy i trwaliśmy w niezrozumieniu siebie
nawzajem.
Nie było to nic
dziwnego, w tej organizacji nie byliśmy jedynym kłótliwym duetem.
Byliśmy jednak
wyjątkowi. Nie ważne jak wiele dyskusji na temat sztuki
prowadziliśmy, nie było istotne jak wiele różnic poglądowych nas
dzieliło - jeśli jeden był w niebezpieczeństwie mógł liczyć
na wsparcie drugiego.
Nawet jeśli
wypieraliśmy się tego, że zwyczajnie nie chcieliśmy się nawzajem
stracić.
W końcu nasze życie
inaczej byłoby nudne.
Podczas naszych
początków widziałem piętno, jakie odcisnął na tobie twój dawny
partner w misjach – Orochimaru.
Nieufny, podejrzliwy
– sporo czasu zajęło mi, abyś przestał patrzeć na mnie przez
pryzmat przeszłości.
Sądzę, że nim cię
straciłem w tej niefortunnej walce po zapieczętowaniu
jednoogoniastego miałeś do mnie jakąś nić sympatii.
„Sztuka
trwa długo, życie krótko”- Hipokrates.
Zawsze mówiłeś, że sztuka to wieczne piękno. Powinno przetrwać
swego twórcę i dalej zachwycać.
Po
twojej śmierci wiedziałem, iż osiągnąłeś to czego zawsze
pragnąłeś. Twoje marionetki dalej żyły. Były teraz w rękach
tego dzieciaka, z którym walczyłeś i potraktowałeś trucizną.
Kantarou, Kanpachi czy jak mu tam było. W każdym razie miał dziwne
imię i był starszym bratem Kazekage.
Zabrał
wtedy z gruzów nawet ciebie, co powiedział mi Zetsu. Znienawidziłem
go za to, danna. Nie miał takiego prawa. Nie byłeś jego
własnością, wręcz przeciwnie byłeś jego wrogiem!
Powinieneś
zostać odpowiednio pochowany przez organizację. Chciałem tego,
naprawdę. Lider nie poparł jednak pomysłu, aby poszedł odebrać
ciebie siłą. W końcu organizacja osiągnęła swój cel, czyli
złapanie bestii.
Nie
umiałem się z tą decyzją zgodzić.
Między
nami było różnie, ale darzyłem cię szacunkiem.
Jako
mojego partnera.
Jako
mojego mistrza.
Jako
najbliższą osobę, którą miałem od czasu mojego wygania z
Wioski.
Co
zabawne, czułem, że jakby ktoś obcy miał moje ciało –
zrobiłbyś dla mnie to samo.
A
przynajmniej w to wierzę.
Teraz,
gdy mam nadzieję skrzywdzić tego blondyna i różową landrynę,
która cię wraz z staruchą zabiła.
Stanę
się ostateczną sztuką i zabiję Uchihe Sasuke, najdroższego
przyjaciela tej dwójki z Konohy.
A
mówiłeś kiedyś, że umrę młodo.
Miałeś
cholerna rację, Sasori.
Chciałbym
spotkać cię w Piekle, do którego niechybnie trafię.
„Powiedzieć, co się myśli, jest czasem największym szaleństwem, a czasem najwyższą sztuką.” - Marie von Ebner-Eschenbach.
Nigdy nie uważałem, że ponownie ujrzę jeszcze ten świat.
Zostałem przywołany z martwych, stając się nieśmiertelny.
Nie
mogłem odnaleźć cię w zaświatach.
Czułem
się tam naprawdę samotny.
W
zasadzie nie znalazłem tam nikogo godnego mojego towarzystwa.
Byłem
zaskoczony, gdy ujrzałem ciebie obok także przywołanego do świata
żywych.
Zabawne,
ale nasza relacja wciąż była taka sama jak za czasu naszego
żywota.
Dokazywaliśmy
sobie, głosząc swe odmienne opinie o sztuce i drażniąc wzajemnie.
Sprawiało
mi to nieopisaną radość i ogarniało mnie dziwne pozytywne ciepło.
Podejrzenia,
jakie miałem sam do siebie po tym jak cię straciłem nabierały
coraz większego sensu.
Chciałem
się nacieszyć możliwością ponownego spędzania wspólnie czasu.
Znowu
skazani na siebie, tym razem w środku wojny.
Los
jednak był cholernie przewrotny i znowu trafiliśmy na tego
dzieciaka, będącego mistrzem marionetek.
Szło
dobrze, ale wyglądało później na to, że ten chłopak w pewny
sposób działał na twoją koncentrację.
Nie
podobało mi się to.
W
chwili, gdy udało mu się nas pojmać i zaczął mówić Akasunie tą
piękną mówkę - czułem się, niczym rozbijane powoli szkło.
Ledwo
go odzyskałem i miałem znowu stracić. Nie chciałem na to
pozwolić.
-
Nie słuchaj go, Danna! Zaraz nas stąd wyciągnę! - krzyczałem,
czując jak rozpacz zaciska się na mojej krtani, niczym potworne
szczypce.
Nie
mogłem znieść myśli, że znowu zostanę sam i nie będę mógł
cię odnaleźć.
-
Nie próbuj mnie znowu zostawiać, słyszysz?! To wcale nie jest
zabawne! - wrzasnąłem, szarpiąc się, lecz więzy nie chciały
puścić.
Czułem,
czułem, że znów zaczyna odchodzić. Jego energia zaczęła niknąć.
-
Deidara… widzimy się po drugiej stronie. Nie każ mi długo
czekać.
Zamurowało
mnie, bo po tych słowach jego dusza opuściła świat żywych.
Dupek
znowu mnie zostawił, ale tym razem czułem, że na pewno do niego
dołączę.