środa, 23 stycznia 2019

Krucza Miłość XIII

Witajcie!
Tak wiem, praktycznie miesiąc nie było rozdziału.
Czynników było sporo, lecz głównym moja sesja, którą spokojnie zaliczyłam. Mam nadzieję, że kolejne rozdziały napiszą mi się szybciej, bo powoli wszystko zmierza do kulminacji.

______________________________________________________


   Czuł się zdecydowanie lepiej na duszy, gdy odbył to spotkanie. Po oddaleniu się z rodzinnej wioski pozwolił sobie na kontemplację tej ulgi. Nie sądził dotychczas, aby to oszustwo miało dla niego taką wagę. Starał się nie zwracać uwagi na to, jak bardzo cała paleta kłamstw ciążyła mu, niczym widmo zguby. Stało się teraz to jednak lżejsze. Nie wiedział czy ta odnoga drogi, jaką podjął jest słuszna. Nie było to przez niego z góry zaplanowane, lecz ta opcja kusiła, niczym wąż z ogrodów Edenu. Widmo zaznania, choć lekkiego ukojenia i słodyczy wśród goryczy życia, jakie przez tyle lat wiódł stała się palącym do zaspokojenia pragnieniem. Obecnie zastanawiał się, czy powinien sięgnąć po opcję umożliwiająca mu dłużej spoglądać na ten świat. Pozbyć się mankamentu mocy, której był w posiadaniu. Z drugiej strony wisiało nad nim poznanie wszystkich sekretów ojca, odczuć i obowiązków. Zrozumienie bardziej jego piętna niż by chciał. Nie miał pojęcia czy jest na to gotowy oraz czy chce znać ojca z zupełnie nowej, nigdy niedostępnej dla niego perspektywy. Podjął jednak decyzję, mając nadzieję, że da radę czuć się chociaż trochę przygotowanym na te zmiany, jakie zajdą. Zdeterminowany stanął przed głazem kryjówki, który odsunął się po wykonaniu odpowiednich pieczęci. Cała odpowiedzialność, jaką odczuwał do tej pory, aby doprowadzić sprawy do końca po wejściu w jeden z korytarzy z niego wyparowała. Ogarnął go dopiero w chwili relaksu cały ból umęczonego ciała, a szczególnie oczu. Zatrzymał się i dotknął ręką ściany, przymykając oczy i pozwalając sobie na małą chwilę odpoczynku. Miał wrażenie, jakby języki ognia lizały z zawziętością jego powieki, mimowolnie przywołał w pamięci ulgę chłodnej maści, jaką smarował go wcześniej Akasuna, zanim porwał się na to wszystko. Zastanawiał się czy wiedzą o tym wszystkim, co robi i w jakim stopniu? Miał nadzieję, iż jest wystarczająco ostrożny, lecz nie mógł być pewien. Nie byli pozostawieni sami sobie, czuwał nad nimi lider, który potrafił sięgnąć do wiedzy wręcz zakazanej dla zwyczajnych shinobi. Nawet Itachi nie mógł być pewny czy próbując się przeciwstawić mu nie odniósłby druzgocącej klęski. Jego oczy nie widziały już tak dobrze, gdzie Pain wdzierał się do umysłu, zaglądał w duszę. Przed kimś takim nie było łatwych dróg ucieczki o ile takie w ogóle istniały.
Zebrał się w sobie, aby na powrót uchylić powieki i wznowić wędrówkę wśród labiryntu korytarzy. Skręcił w jeden korytarz, którego koniec był spowity całkowitą ciemnością. Mogło się wydawać, że to ślepy zaułek, lecz tak nie było. Odpowiednia pieczęć, która znana była nielicznym otwierała ukryte drzwi, co prowadziły w głąb nieodkrytej przez większość Akatsuki jaskini. Była ona oświetlona przez pochodnie, które padając na jej ściany momentami naprawdę odkrywały niesamowity kolor ścian, gdzie padające światło wydawało się na przykład niebieskawe. Wyszedł z dość wąskiego wyżłobionego przez naturę korytarza, do serca tego miejsca, gdzie spoglądał na niego wyrośnięty z jednej ze ścian i podświetlony Pierwszy Hokage. Zabawne, bo był w odcieniu zieleni, całkiem nieźle wyróżniając się na tle jaskini kolorystycznie. Wciąż jednak jak patrzył tak na niego, wydawało mu się to niepojęte, ten posąg wyglądał, jakby miał zamiar się uwolnić. Patrząc na to zjawisko nawet zastanawiał się, czy Bóg Shinobi na pewno był człowiekiem, jeśli wziąć pod uwagę wyjątkowość jego komórek. To w zasadzie było dość okropne, że ta wyjątkowość doprowadzała często do stworzenia potworów, z których na pewno Senju nie byłby zadowolony. Sama świadomość używania do czegoś takiego czyjegoś ciała była odrażająca. Podszedł bliżej, a wielka statua rosła w jego oczach. Zainteresowany był jednak postacią, która siedziała na czymś, co wyglądało jak upiorny, stary drewniany rodzaj tronu, niczym z jakiejś fantastycznej sceny. To było jego pierwsze skojarzenie.
- Co cię do mnie sprowadza? - zapytał gospodarz tej części kryjówki, okazując mu tym samym zainteresowanie, choć obserwował go już od dłuższego czasu ciemnymi oczami.
 - Sądzę, że już się domyślasz – stwierdził, spoglądając na ten niecny uśmieszek, który widniał na jego twarzy. Pewny swego jak zawsze. Zapewne spodziewał się tej wizyty.
- Chcę dokonać przeszczepu – dodał, widząc jak uśmiech starszego poszerza się. Zdecydowanie nie miał już złudzeń, że ten na to nie czekał. W zasadzie nawet niespecjalnie ukrywał swój zachwyt i zadowolenie podjętą przez niego decyzją. Czuł się, niczym jakaś bliżej nieokreślona figura na szachownicy, gdy ten wstał wciąż ucieszony.
- Świetnie, chodź ze mną – oznajmił i ruszył w pogrążoną dotychczas w całkowitej ciemności część jaskini. Itachi poszedł za nim posłusznie, a w chwili jak ten za pomocą techniki ognia podpalił zawieszoną na ścianie pochodnie, którą zdjął i ruszył w odnogę, jaka wcześniej była osłonięta przez ciemność. Było dość wąsko na tyle, aby momentami ocierał się o chłodne niesymetryczne wyżłobienia skalne. Pod koniec drogi zwężało się mocniej, że trzeba było się przecisnąć bokiem. Na miejscu pierwsze co od razu rzuciło mu się w oczy – była ściana wypełniona sharinganami odpowiednio zakonserwowanymi. Na sam widok w pierwszej chwili miał nieodparte wrażenie, że nogi odmówią mu posłuszeństwa i padnie na kolana, spoglądając na tą ścianę bezeceństwa, do której niestety powstania się przyczynił, korzystając z pomocy tej organizacji podczas rzezi. To był jeden z warunków pomocy. Dał na to przyzwolenie, nie spodziewając się wtenczas, aby musiał korzystać z tego rodzaju usługi. Był przekonany, iż nigdy tego miejsca nie zobaczy. Teraz uderzyło go to, jakby co najmniej kilka lat rozkradał groby, ale wtedy nie był na tyle poczytalny, żeby zrozumieć okropieństwo swoich czynów. Chociaż on z bezczeszczeniem zwłok swoich pobratymców z klanu nie miał nic bezpośrednio wspólnego. To jednak nie dodawało mu ulgi, lecz czasu nie cofnie. Spojrzał gdzieś w bok, nie chcąc spoglądać w te martwe ślepia, mając wrażenie bycia przez nie osądzonym. Madara nie zwrócił szczególnej uwagi na tą jego emocjonalną reakcję, bo niewątpliwie pierwszy szok musiał być silnie odmalowany na jego twarzy. On był zajęty znalezieniem odpowiedników, jakich potrzebował. Zdołał je znaleźć i stanąć przy stole, który znajdował się przed ścianą z kolekcją szkarłatnych ślepi. Popatrzył na Itachiego dopiero w chwili, gdy kręcąc się dłuższy moment po pomieszczeniu zakończył przegotowania, a ten dalej trwał w swoistym letargu. Obserwował go, gdy ten stał z odwróconą głowę w bok, niczym skazaniec, co okazuje skruchę za popełnione grzechy. Domyślał się, iż to skojarzenie mogło mieć więcej wspólnego z prawdą niż wydawać się mogło na pierwszy rzut oka.
- Przygotowałem wszystko – oznajmił obojętnie, zwracając na siebie uwagę. Młodszy poderwał głowę i w pierwszej chwili przypatrywał mu niezrozumiale. Wskazał mu gestem na stół, do którego podszedł, lecz jakby z wahaniem. Nie podobała mu się ta niepewność.
- Połóż się – nakazał, mając zamiar jak najszybciej zabrać się do pracy. Podwyższenie jego umiejętności było dość opłacalnym ruchem, więc nie zamierzał tracić okazji. Był ważnym członkiem organizacji, mógłby nawet bez wahania uznać, że tym istotniejszym. Wszyscy byli ważni, lecz niektóre jednostki lepiej było trzymać najdłużej jak się dało.
Itachi podszedł i położył się, zerkając nieco nieufne na skórzane pasy, które były do tego stołu przymocowane. Chwilę później zostały one zapięte na jego nadgarstkach i nogach.
- Nie za mocno? - usłyszał to pytanie i prawie parsknął z rozbawieniem. To chyba była najwyższa forma troski, jaką kiedykolwiek usłyszał w wykonaniu legendarnego Uchihy.
- Jest idealnie – stwierdził, spoglądając na niego, gdy ten w odpowiedzi kiwnął głową.
- No to zaczynamy. Ostrzegam, wątpię, aby nie bolało – odparł, szykując strzykawkę z jakąś substancją, która chwilę później już została mu wdrożona do jego krwiobiegu. Został znieczulony, lecz to nie było w stanie w żadnym stopniu całkowicie zniwelować czucia. Wkrótce echo, wręcz nieludzko brzmiących wrzasków niosło się po ścianach jaskini i odbijało w niej złowieszczym, kpiącym echem losu. Cena za potęgę nie była w żadnym wypadku niska. Madara nie raz musiał zmuszać go, aby się nie rzucał, czasem starając nawet wyrwać z krępujących go więzów. Słuchał wyzwisk do osób, których nawet nie było w pobliżu. Wędrować wśród mrocznych tajemnic i wspomnień, jakich nigdy nie powinien widzieć. Musiał przedrzeć się przez ciemność oczu, aby być zaakceptowany lub pożartym.
   Najstarszy Uchiha skrupulatnie pilnował, aby nie zrobił sobie krzywdy, gdy szarpał się w więzach. Obserwując go tak, zastanawiał się czy to wszystko przetrzyma. Pamiętał doskonale, jak bardzo bolesne dla niego było przeszczepienie sobie oczu młodszego brata. Całe jego życie, przez które spoglądał tymi przeklętymi oczami stało się z nim jednością. Jedyną trwałą pozostałością, jaką po nim miał. Bez niego został na tym świecie sam, więc przeszczep oczu ojca, który siłą rzeczy nie wydawał się mieć z leżącym i mamroczącym coś na stole niezrozumiałego zbyt bliskich relacji. W zasadzie sam skazał na tą decyzję własne dziecko, więc obstawiał, że niedługo to wszystko się zakończy. Miał nadzieję, aby był to skutek pozytywny dla niego. W końcu będzie można go będzie do czegoś bardziej wykorzystywać. Wcześniej musiał się bardziej oszczędzać. Teraz jak posiądzie wieczny kalejdoskop, nie będzie trzeba martwić się gasnącym światłem. Pozostanie tylko jego choroba, lecz z nią nie wiele mógł zrobić. Nie był Hashiramą, który może by coś poradził, gdyby żył. Choć patrząc na ten medyczny przypadek, to nawet on sam nie mógłby być pewien czy ktokolwiek temu podoła. O Tsunade nawet nie myślał.
Była wnuczką jego dawnego najlepszego przyjaciela, lecz była według niego słaba.
- Madara – usłyszał cichy głos, nieco zachrypnięty.
- Jestem – potwierdził, zwracając uwagę na leżącego na stole. - Przyjęły się?
- Tak sądzę. Czuję ich siłę – potwierdził, nie będąc zaskoczony przejściem od razu do tego tematu. Głównie przez to mu towarzyszył i się nie łudził, jeśli chodziło o intencje. Przynajmniej mógł z powodzeniem uznać, że bądź co bądź był w dobrych rękach, bo on to już przeszedł w przeszłości i coś wiedział. Marne pocieszenie, aczkolwiek prawdziwe.
- Świetnie. Teraz będzie trzeba czekać, aż proces się zakończy i przy okazji się zagoją. Będziesz musiał przez jakiś czas nauczyć się życia w ciemności – przyznał, spoglądając jak ten unosi dłoń i dotyka bandaża, który zasłaniał mu oczy, będąc przesiąknięty drobnymi plamkami krwi. - Wszystko będzie dobrze, skoro przetrwałeś najgorszy moment – dodał, jakby to miało go zapewnić, że już najgorsze minęło. W pewnym sensie tak było. Będzie co jakiś czas na pewno musiał się borykać z nostalgią i wspomnieniami, które zazwyczaj pojawiały w najmniej odpowiednich momentach. Pokazywały to co najbardziej uderzało, sprawdzając siłę psychiki przyszłego użytkownika. Słabi nie byli godni.
- Cieszy mnie to - stwierdził, podpierając się ostrożnie na jednej ręce, aby zaraz podnieść się do siadu. Nawet tak prozaiczna czynność bez zmysłu wzroku wydawała mu się niewyobrażalnie ciężka do wykonania. Do tego po utracie możliwości widzenia jego słuch wyostrzył się na tyle, że miał wrażenie, jakby słyszał każdy najmniejszy dźwięk. Naprawdę wiele go kosztowało, aby nie drgnąć na każdy najmniejszy szmer, który słyszał. Był całkowicie pewien niesłyszalności większości tego dla siedzącego przy nim towarzysza. Czuł się, niczym zwierzę wyjątkowo wyczulone na wszelkie dźwięki wydawane przez otoczenie. Miał nawet wrażenie, jakby słyszał szum własnej krwi w swoim organizmie.
- Chciałbym o czymś z tobą pomówić – postanowił przerwać ciszę, zwracając głowę w kierunku skąd wcześniej niechybnie dochodził jego głos.
Starszy Uchiha był nieco zaskoczony tymi słowami. Nie spodziewał się, aby ten miał mieć do niego jakąś sprawę. Raczej był typem, jaki unikałby tego typu rozwiązań. W końcu miał okazję go trochę poznać ze względu na to, że Madara nie mógł się powstrzymać, by zmarnować jego potencjał. Chciał nieco pomóc mu rozwinąć skrzydła, rannemu niczym sokołowi po długiej rehabilitacji. Jedynie pragnął, aby go nie zawiódł i do tej pory mu się to udawało.
- Chciałbym móc zająć się sprawą Sasuke – oznajmił, wręcz w duchu jak mantrę powtarzając sobie, aby nie palnąć niczego podejrzanego. Fakt był naprawdę świetnym kłamcą, lecz nie miał przed sobą byle kogo. On był bardzo czujny i miał okazję już nie raz się przekonać. Wietrzył podstęp przy najmniejszych potknięciach, aby odpowiednio szybko zareagował i wyzbyć się problemu, zanim pojmie swoją nieciekawą pozycję.
- W jakim sensie? Nie wydaje się nam zagrażać – stwierdził, choć doskonale znał sytuacje jakie zdarzyły się na ostatniej misji i było to zwyczajne kłamstwo. Bagatelizował go.
 - Nie, nie sądzę by miał zagrażać organizacji – przyznał mu rację, kiwając nieznacznie głową. - Niemniej jednak wysłanie mnie do Konohy, abym mógł załatwić jego sprawę to całkiem opłacalny pomysł – zapewnił, doskonale wiedząc jakie zaraz padną słowa.
- Do Konohy? Uważasz, że przyjmą cię z otwartymi ramionami, gdy masz łatkę zbiega? Nie bądź śmieszny – stwierdził, marszcząc brwi. Nie wiedział, do czego to wszystko zmierza i niezbyt mu się to podobało. Takie irracjonalne pomysły nie pasowały do Itachiego. Ten fakt tym bardziej zbijał go z tropu, co niespecjalnie mu się podobało.
- Oczywiście, że nie mam takich oczekiwań. To by było absurdalne – przyznał mu rację. - Tutaj przydaje się upartość mego brata. Musieli doskonale wiedzieć w jakim celu tak za mną podąża. Chciał bawić się w nawrócenie mnie. Odzyskać. To idealna okazja, aby to wykorzystać i dać organizacji praktycznie legalne posiadanie Naruto w zasięgu. - oznajmił, celowo nadmieniając o posiadaczu bestii, aby ta oferta wyglądała kusząco i stępiła podejrzenia. Tyle lat w organizacji mogło sprawić, żeby chciał jej dobra. Nawet jak wydawał się dość obojętny wobec wszystkiego, to wykonywał powierzone mu zadania bez krzty sprzeciwu lub też jakiegokolwiek zarzutu. W końcu wymordował rodzinę i opuścił wioskę. Nawet jeżeli tak naprawdę nie było to z powodu zdobycia potęgi Mangekyou jak myślał Madara. Odsunął od siebie dawno wszelkie spekulacje, aby mógł być psem Liścia.
Nie spodziewał się takiego wyjaśnienia, co zabawne brzmiało ono sensownie. Nie był pewny czy powinien być pod wrażeniem jego pomysłowości lub martwić pochopnością. Dopóki nie zasłyszał wątku o jinchuurikim. Ten pomysł wtedy zaczął mu się podobać. Miałby nadzór i możliwości wygodnego pochwycenia w odpowiednim czasie. Uśmiechnął się pod nosem, udobruchany dość tą wizją. Koszt rozmówienia się z Sasuke był niską ceną. Nie miał jednak zamiaru mu dać możliwości na naprawdę dużą samowolkę.
- Dobrze. Pozwolę ci działać, gdy będziesz w pełni sił – skwitował, lecz zaraz kontynuował. - Będzie jednak warunek. Nałożę na ciebie pieczęć, więc jeśli będziesz coś kombinował pozbawię cię życia – zastrzegł, nie mając zamiaru zdradzać mu czegokolwiek więcej.
- W porządku. Rozumiem ten środek bezpieczeństwa – zgodził się gładko, bo spodziewał się nadzoru, lecz nie wiedział do tej pory w jakiej formie. Wyglądało na to, że będzie musiał zachowywać niesamowitą ostrożność i pozory bycia zainteresowanym Uzumakim.
- Odprowadzisz mnie do pokoju? - rzucił po dłuższej chwili ciszy, która zaczynała być niezręczna. Zwłaszcza jak sobie uświadomił jak obcy wydawał mu się zewnętrzny świat, gdy został pogrążony w bezkresnej czerni i pozbawiony odczuwania poprawnego przestrzeni, jaka go otaczała. Obecnie trwał zagubiony w jednej wielkiej próżni.
- Jasne – zgodził się i pomógł mu zejść ze stołu bezpiecznie, a potem wciąż trzymając za rękę wyprowadził ze swojej części jaskini złączonej z bazą. Starał się też przy tym pamiętać, aby uprzedzać go o wszelkich przeszkodach, gdy ten prawie się potknął o kamień i wywrócił. Zdecydowanie nie był zbyt dobry w byciu przewodnikiem. Musiał sobie poradzić, bo Obito grał idiotę i nie mógłby się nim zaopiekować. Westchnął ciężko.
Itachi czuł się dziwnie, gdy był prowadzony. Uczucie stąpania po nicości było nazbyt wręcz realne, gdy nie mógł zobaczyć i w żaden inny sposób odczuć otaczającego go świata. To było naprawdę okropne uczucie, a myśl by mogłoby tak zostać budziła w nim wręcz pierwotny strach. Zabawne jak mocno się coś docenia, gdy nie jest się w stanie tego użyć.
Z trudem powstrzymał lekkie drżenie ciała jak dość nagle się zatrzymali. Nie podobał mu się ten stan ani trochę. Czuł się słaby i bezbronny jak nigdy wcześniej w swoim życiu.
- Jesteśmy – usłyszał wraz z cichym skrzypnięciem drzwi i wciągnięciem go do środka.
- Chciałbym – zaczął, czując jak duma wypala mu gardło, przez które nie chciały przejść słowa, jakie chodziły mu po głowie. - Abyś pomógł mi przygotować się do snu – dodał z goryczą. Czuł się pokonany przez własne oczy, które kiedyś były mu siłą. Nie usłyszał żadnej słownej odpowiedzi – Madara chyba rozumiał go na tym polu na tyle, aby zwyczajnie wykonać to co trzeba i nie pogrążać go już bardziej. Czuł się wystarczająco zażenowany. Gdy leżał w łóżku i starszy Uchiha już wychodził rzucił mu na pożegnanie:
- Madara. Musisz nauczyć mnie odnaleźć się w tym gęstym mroku - oznajmił, będąc pewnym, że w tej chwili długowłosy właśnie się uśmiechał, gdy usłyszał cichy trzask zamykanych drzwi. 

czwartek, 10 stycznia 2019

Jak powstało Edo Tensei.

Witajcie!
Moja wena się dobrze trzyma, więc przybywam ze świeżutkim shotem. Kruczą będę pisać, gdy będę po egzaminach.
______________________________________________________

   Zegar tykał, jakby w nerwowym oczekiwaniu, gdy stali w małym opuszczonym drewnianym domku. Hashirama nie wiedział od czego powinien zacząć, gdy spoglądał w poważne, szkarłatne oczy młodszego brata. Podjął jednak decyzję i uważał, że młodszy Senju miał prawo wiedzieć. Czułby się źle, gdyby w tej sytuacji wywinąłby mu ostatni psikus, a ten nawet nie miałby takiej świadomości. Postąpiłby wybitnie okrutnie, a na to zdecydowanie nie zasługiwał. Słowa jak na niego patrzył same grzęzły gardle, rzeczy jakie miał do przekazania i chwilę temu były poukładane i sensowne – rozpełzły się na wszystkie strony, niczym przerażone mrówki. Musiał to zrobić, mając nadzieję, że mu to kiedyś wybaczy.
- O co chodzi, Anija? - postanowił spytał młodszy, gdy cisza z każdą chwilą się przedłużała. Stawała się coraz mniej znośna, jakby jej spiętrzenie zagęszczało ciężką atmosferę. Panowała ona już od dłuższego czasu, a on nie rozumiał co się święci. Brat nigdy w ten sposób się nie zachowywał. Pierwszy raz czuł naprawdę silną obawę.
- Bo widzisz, Tobirama – zaczął z nieco głupawym uśmiechem.
Robił tak zawsze jak się stresował. Ewentualnie zrobił coś wybitnie nieodpowiedzialnego i wymyślał jakąś totalnie kosmiczną wymówkę. Zmarszczył brwi, coś tu zdecydowanie nie grało. Im więcej trudu w próbie podjęcia tematu widział, zaczynał mieć gorsze przeczucia.
- Tą misję wypełnię sam. Nie chcę, abyś się narażał. Oddaje ci tytuł Hokage i przepraszam – oznajmił i nim ten zdołał chociażby wykrzyczeć, jakie to nieodpowiedzialne i niebezpieczne korzenie przebiły się przez podłogę i spętały go, aby nie próbował go powstrzymać. Patrzenie na niego w tych okolicznościach niesamowicie go bolało. Nie mógł jednak się wycofać z podjętej decyzji. Nie chciał go stracić. Nie mógł pozwolić na to, żeby znowu ponieść porażkę. Wolał się poświęcić, bo on miał zasługiwał, aby dalej żyć. Nie zniósłby kolejnej okropnej tragedii i trzymania w ramionach martwego ciała ostatniego młodszego brata. Jego obowiązkiem było go chronić za wszelką cenę.
- Przestań tak mówić! To głupota, Anija! - wrzasnął, szarpiąc się i próbując oswobodzić.
Podszedł do niego i dotknął delikatnie bladego policzka, czując jak Tobirama zastyga w bezruchu. Przyłożył swoje czoło do jego i spoglądał w te przerażone prawdą, jaką mu przekazał oczy. To było jeszcze bardziej dobijające, lecz nie miał zamiaru zmieniać nic.
- Przepraszam. To już ostatni raz – odparł, składając tą obietnicę, która wcześniej zawsze brzmiała; to się już nigdy nie powtórzy. Niestety tamte obietnice miały to do siebie, że się powtarzały. Gdy obiecywał już więcej nie przepuszczać pieniędzy na hazard lub się upijać.
Ta była inna. Miał zamiar dopełnić ją do końca, mimo goryczy jaką odczuwał. Jego bezpieczeństwo było dla niego najważniejsze. Był wyżej niż wioska, lecz ją mu powierzał.
Był też świadomy, że go nie zrozumie. Dlatego nie mógł pozwolić, aby udał się za nim. Odsunął się i odwrócił, zaciskając przez moment powieki, bo łzy zdradziecko cisnęły mu się do oczu. Nie chciał okazać mu tego cierpienia. Wolał, aby miał iluzję silnej decyzji. Chociaż nigdy nie był w tego typu rzeczach dobry. Ruszył do wyjścia, żeby samotnie zmierzyć się z wrogiem w akompaniamencie zrozpaczonych krzyków brata, który chciał go przed tym powstrzymać. W odpowiedzi jedynie wzmocnił się uścisk jego więzów.
Rzucił mu po raz ostatni krótkie spojrzenie, nim zatrzasnął za sobą drzwi. Spojrzał na zasnute szarością niebo, pozwalając, aby po jego policzkach spłynęły wstrzymywane łzy. Odetchnął głęboko, przecierając oczy i ruszył pewnie przed siebie na spotkanie wrogowi.
Czy chciał umierać? Oczywistym było, że nie. Rzadko kto, gdy naprawdę przyjdzie mu spojrzeć śmierci prosto w oczy przywita ją z radością. Tak było i w jego wypadku, lecz tej decyzji nie żałował, gdy siekał kolejnych napastników, aby przedrzeć się do dowództwa. Nie liczył z ich strony na pokój, lecz czując adrenalinę w swoich żyłach postanowił żyć z całych sił. Wiedząc doskonale, że to jest pierwszy i ostatni z takich momentów. W chwili, gdy usmarowany krwią po rozmowie miał zmęczony podać rękę dowódcy wroga, zamiast drugiej dłoni poczuł ostrze, które przebiło jego ciało na wylot. Jego zbroja już dawno się rozleciała przez pęknięcia. Splunął krwią, spoglądając na szyderczy uśmiech swego oprawcy i padł na ziemię bezwładnie, gdy ten wyszarpał ostrze z jego ciała. Pomyślał tylko, że naprawdę go cieszy brak Tobiramy u jego boku. Mógł spokojnie odejść z myślą, iż jego młodszy brat jest bezpieczny, choć zapewne na niego też niesamowicie wściekły.

   W chwili, gdy Hashirama wyzionął ducha krępujące więzy młodszego Senju, który wisiał smętnie puściły. Tylko wyuczony refleks sprawił, że udało mu się miękko wylądować na nogach. Spojrzał na korzenie, które niemal od razu stały się wyschnięte i martwe. Było to dla niego, niczym impuls, złowieszczy znak, choć już chwilę temu nie potrafił wyczuć chakry brata to nadal była w nim nadzieja. Ten akt martwej natury był, niczym policzek. Wybiegł z chaty i pędził w kierunku, gdzie zapewne jego brat stoczył walkę, nie chcąc dopuszczać do siebie najgorszego. Zeskoczył z drzewa i spojrzał na rozścielające się przed nim pobojowisko, które ścielone było gęsto trupem. Widok nim nie wstrząsnął, był do niego bardziej niż przyzwyczajony. Zaczął powoli i ostrożnie przemieszczać się wśród zwłok poległych wojowników w walce. Rozglądał się, lecz w tym miejscu nie było nikogo.
- Hashirama! - zakrzyknął, lecz odpowiedziała mu głucha cisza. Gdzieniegdzie zaczęły już osiadać kruki, aby rozpocząć swoją żałobną ucztę. Wydało mu się to w tej chwili niesamowicie nieodpowiednie. Sięgnął po miecz i zamachnął się na jednego z czarnych ptaków, który zgrabnie poderwał się do lotu, unikając ostatecznie możliwego rozcięcia. Sam Tobirama im dalej szedł i szukał, finalnie zaczął biec. Czuł się, niczym zagubione dziecko, które nie może odnaleźć czegoś bardzo cennego, a na ironie szuka tego na wielkim cmentarzysku. Zaczynała ogarniać go panika i rozpacz, bo nie potrafił go znaleźć.
Cisza była niesamowicie zdradziecka, nie mógł jej znieść. Potknął się o wystająca rękę i przewrócił. Zaklął siarczyście pod nosem i wtedy go zobaczył. Leżał twarzą do ziemi, lecz wszędzie rozpoznałby te długie, ciemne i idealnie wyrównane włosy. Chwilę zastygł w bezruchu, ale finalnie podniósł się i powoli, niczym lunatyk zaczął pokonywać odległość. Prawie znów się potknął, lecz ustał na nogach. Miał wrażenie, jakby czas zwolnił ewentualnie został wrzucony do jakiejś pętli, która nie ma zakończenia i nigdy do niego nie dotrze. W rzeczywistości to nie był taki długi proces, lecz jego umysł działał na całkowicie innym poziomie, spętany szokiem, który jedynie się pogłębił u celu. Padł na kolana przy ciele i delikatnie je obrócił, a wtedy spełniły się jego najgorsze oczekiwania. Płomień dziecięcej wiary w zły sen został brutalnie zgaszony, gdy spoglądał na pobrudzoną ziemią zastygłą twarz. Nie był na niej szoku, wyglądał jak ktoś odczuwający nagłą ulgę, spokój. Jeśli tak było Tobirama nie potrafił mu tego wybaczyć. Chociaż znał jego zamiary. Zawsze starał się trzymać swoje emocje na wodzy. Tak jak uczył go ojciec, lecz uderzony świadomością, że to poświęcenie było za niego coś w nim pękło i trzymając zwłoki brata na rękach, wręcz zaczął wyć z rozpaczy, jakiej jeszcze nigdy wcześniej nie odczuł. 

   Zdołał zatracić poczucie czasu, ile tak trwał przyciskając do siebie bezwładnego brata. Chmury jednak zdążyły się zaciągnąć i zaciemnić, nagle racząc go ulewą. Ten moment przywrócił go niejako do rzeczywistości na tyle, aby wstał i z Hashiramą na rękach idąc, w stronę domu. Czuł się, niczym oderwany od rzeczywistości, wręcz nie czując, że posuwa się na przód. Myślał tylko o tym, że jego brat nie żyje. Nie był w stanie tego pojąć. Został sam. Nie rozumiał. Jak? Dlaczego? Nie chciał być sam, wręcz był skłonny przyznać, że nie potrafił. Nie mógł tego tak zostawić. Ta śmierć nie miała prawa bytu. To było niesprawiedliwe. Już wtedy wiedział, że zrobi wszystko, aby go odzyskać. Wyrwie go ze szponów ponurego żniwiarza. Był gotowy to zrobić, nawet jeśli jeszcze nie wiedział jak miałby się za to zabrać. Ogromny szok nie pozwalał, aby wysnuwał w tym momencie logiczne wnioski. Jego myśli postronnej osobie na pewno teraz wydawałyby się stosem bredni nie radzącego sobie ze stratą człowieka. Spojrzał na jego twarz, czując jak obraz mu się zaczyna rozmazywać, a warga ostrzegawczo drgać. Znowu zbierało mu się na płacz. Był jedyną osobą, przy której wydawał się być silny i może nawet bardziej dorosły. Był też jedynym, który znał tą jego delikatną stronę, gdzie naprawdę wydawał się młodszym bratem, co potrzebował oparcia i troski, jaką mu starszy brat zawsze zapewniał.
- Zrobię wszystko, aby cię odzyskać, Hashirama – wyszeptał, wchodząc w las. 
______________________________________________________
Anija - to po prostu 'bracie'. 
Jakoś oryginalny zwrot mi bardziej pasowało zostawić, jest w sumie dość charakterystyczny dla postaci Tobiramy.  

piątek, 4 stycznia 2019

Dzień Dinozaura

Witajcie!
Postanowiłam  wrócić do publikacji MorMor Challengu. Mam nadzieję, że uda mi się go doprowadzić do końca, bo plany pisarskie mam niesamowicie ambitne!
No i jestem ciekawa czy ktoś czekał na powrót tej mini-serii.
______________________________________________________

 
   Jim nareszcie dał radę wykopać się spod zaległych maili. Było ich niewiarygodnie dużo w tym tygodniu. Teraz nareszcie mógł mieć trochę czasu na rozrywkę. Z taką optymistyczną myślą opuścił swój pokój. Przeszedł się po mieszkaniu, poszukując czegoś co mogłoby mu zająć wolny czas. W końcu zrezygnowany usiadł przed telewizorem i zaczął skakać po kanałach. Rzadko tego używał, lecz tym razem nie miał dla siebie lepszego zajęcia. Moran częściej oglądał telewizję. Dla niego była zwykle nudna. Już myślał, że nic ciekawego nie znajdzie, aż zatrzymał się na reklamie, a w tym samym momencie jego snajper opuścił swój pokój i przyszedł się przywitać. Stanął jednak na środku salonu, widząc niesamowicie rzadki widok, jakim był jego przełożony oglądający telewizję lub ją przeglądający. Nie mógł aż tego nie skomentować.
- Dzień Dobry, szefie. Co się takiego stało, że oglądasz reklamę Parku Dinozaurów? - spytał, marszcząc przy tym brwi.
- Nic szczególnego. Planuję tylko wskrzesić pradawne istoty – odparł tonem, jakby rozmawiali o pogodzie.
Zaraz w sumie uznał ten pomysł za na tyle interesujący, aby spróbować zająć swój czas czymś takim. Musiał jednak mieć punkt zaczepienia jak powinien zacząć. Chwilę później wiedział już, gdzie odnajdzie inspirację. Popatrzył na swego towarzysza.
- Sebastian, ogarnij się, mamy misję do spełnienia! - oznajmił z pewnym ożywieniem, podnosząc się z kanapy.
Zabójca westchnął ciężko, szykując się już na robienie czegoś, co nie będzie mu się podobać. W końcu wskrzeszanie dinozaurów nie brzmiało jak dobry pomysł na rozpoczęcie dnia.
- Tak jest, szefie – odrzekł i poszedł posłusznie wydać polecenie.
   Jim natomiast poszedł po swój laptop i kupił pewne rzeczy. Później przekopał pokój w poszukiwaniu płyt, gdzie miał nagrane wszystkie części Parku jurajskiego. Sprawdził czy działają, a później poczekał na Morana, który zjawił się niedługo potem i usiadł obok. Moriarty dopiero wtedy puścił pierwszy film i tak rozpoczęli seans. Snajper znał te produkcje i w zasadzie dość dobrze je pamiętał. Zerknął na swojego szefa, który bardzo był skupiony na tym, co działo się na ekranie telewizora. Wydawało mu się to w pewien sposób zabawne. Wyglądał prawie jak jakiś wierny słuchający słów proroka. Jego rozmyślania przerwało pukanie do drzwi. Popatrzył na bruneta, który zatrzymał film.
- Idź otworzyć – mruknął, zerkając na drzwi.
Snajper niechętnie wstał i poszedł do drzwi, gdy osoba będąca za nimi wyraźnie się zniecierpliwiła naciskając dzwonek.
- Chwila no – burknął niezadowolony i otworzył.
A przed drzwiami stał kurier. Zdziwiło go to, bo nic mu o żadnych przesyłkach nie wspominano. Nie zdołał o cokolwiek zapytać, gdy usłyszał zapewnienie, że to do Moriarty’ego. Zapłacił i złożył podpis, zabierając przesyłkę. Zastanawiało go tylko, dlaczego nie został wcześniej uprzedzony, że przyjdzie do nich kurier jak to zwykle było. W końcu trochę niezręcznie by się złożyło, gdyby przez niewiedzę musiałby przestrzelić mu głowę, a później pozbywać ciała akurat jak jego szef postanowił bawić się w naukowca. Położył przesyłkę na stole i zajął swoje wcześniejsze miejsce, mając zamiar nie wnikać. Napoleon Zbrodni wznowił oglądanie, gdy jego ochroniarz wrócił.
   Jim był zawiedziony, gdy obejrzeli już wszystko. To nie było w żaden sposób dla niego pomocne. Sposób, w który doszli do ponownego ożywienia gatunku był absurdalny i niemożliwy. Nici z podpowiedzi jak mógłby rozpocząć badania. Sięgnął po stojące na stole pudełko, kładąc je sobie na kolanach. Wyciągnął jedną rękę, w stronę siedzącego obok Sebastiana, który chwilę później położył na otwartej dłoni nóż. 
- Przynieś mi małą miskę z wodą – polecił i zabrał się za rozcinanie pakunku, gdy zabójca wyszedł. W środku znajdowały się aż trzy rzeczy. Wyciągnął jedną z nich, gdy Moran wrócił z miską kładąc ją na stół.
- Po co ci zabawkowe jajko, które rośnie w wodzie? - zapytał zdziwiony snajper.
- Eksperyment – oznajmił zdawkowo Moriarty, wrzucając zabawkę do wody.
Zaraz zaczął wyciągać zielony strój, który po chwili wylądował na twarzy mordercy.
- Ubieraj się w to. Musisz mi wystarczyć, dopóki jajko się nie wykluje.
Sebastian zdjął z twarzy rzecz, jaką w niego rzucono. Przyjrzał się temu co miał w rękach. Był to strój dinozaura. Jedyną niepokojącą rzeczą był rozmiar, jakby idealny dla niego. Słowa jakie wypowiedział Jim wcale mu się nie podobały. Spojrzał na Napoleona Zbrodni, ale na jego nieszczęście był poważny. Westchnął ciężko. Czas mu było zostać dinozaurem.