sobota, 24 grudnia 2016

Syberyjski duch Świąt

Witajcie, w ten Świąteczny Dzień! Chciałabym życzyć Wam spokojnych Świąt, góry prezentów, dobrze spędzonego czasu w rodzinnym gronie, smacznych potraw wigilijnych oraz masy dobrych ficków. No i szampańskiego Sylwestra!
__________________________________________

  W chwili, gdy moim azylem stał się dom nowego króla Wakandy, sądziłem, że jestem całkowicie zdecydowany. Chciałem, aby dla bezpieczeństwa wszystkich ponownie poddać mnie procesowi hibernacji. W głębi siebie pragnąłem mieć możliwość życia. Byłem świadom, że to tylko pobożne życzenia. Nie mogłem próbować, będąc niestabilnym. To było zbyt duże ryzyko. Tak sobie wmawiałem, choć jakaś część mnie wierzyła, iż wcale nie muszę się skazywać na taki los. Chciałem jednak poradzić sobie z tym sam i to, co miałem zamiar zrobić było najbezpieczniejszym rozwiązaniem. Tak uważałem, usilnie starając się nieść swoje brzemię w milczeniu.
Wszystko zmieniło się, gdy nadszedł czas, abym się z tobą pożegnał. Kriokomora już była gotowa i dotychczas trwałem w przekonaniu, że ja także. Wystarczyło tylko jedno pytanie, abym zatracił swoją pewność siebie.
- Jesteś tego pewien?
Wymusiłem na sobie uśmiech.
- Tak. W końcu nie mogę ufać swojemu własnemu umysłowi.
Ciebie jednak nie mogłem oszukać. Doskonale widziałeś moje wahanie. W końcu nie od dziś mnie znasz. Postanowiłeś to wykorzystać. Zabrałeś mnie z pomieszczenia na korytarz, trzymając mnie za ramiona i stojąc na przeciwko spojrzałeś w moje oczy. Wtedy padły słowa, które gdzieś w głębi pragnąłem usłyszeć:
- Nie musisz tego robić. Mogę wziąć za ciebie odpowiedzialność i pilnować, aby nikt cię nie znalazł i zaatakował. W międzyczasie będziemy starać się, aby znaleźć sposób na usunięcie Programu Zimowego Żołnierza z twego umysłu. Wcale nie musisz rezygnować ze zwykłego życia, Buck - stwierdził, puszczając moje ramiona i cofając o krok. Czekał na moją decyzję, lecz wydawało się, że doskonale wiedział, co powiem.
- Dobrze, Steve. Zatrzymajmy proces przygotowania do hibernacji - powiedziałem, a mój przyjaciel obdarował mnie pełnym radości uśmiechem, którego dawno u niego nie widziałem. To był moment, w którym Kapitan Ameryka wziął mnie pod swoją ochronę.
   Nadszedł grudzień, a wraz z nim Boże Narodzenie. Mogłem wstać i spojrzeć na pokryte śniegiem dachy budynków. Z kryjówki w Wakandzie postanowiliśmy na święta przenieść się do Brooklynu. Zgodziłem się, bo to był nasz dom. Byłem szczęśliwy, a myśl, że gdybym podjął inną decyzję i dał się hibernować, nie mógłbym teraz spędzać tak czasu, jak dziś wydawała się odległa i nierealna. Steve jeszcze spał, więc udałem się sprawdzić miejsce, gdzie schowałem dla niego prezent. Na szczęście paczuszka była na miejscu. Skierowałem się do kuchni, aby zrobić śniadanie dla nas obu. Kapitan nie lubił długo spać, więc wiedziałem, że niedługo wstanie. Miałem rację. Niebawem się zjawił, aby zaglądać mi przez ramię na smażące się na patelni naleśniki. Czułem, iż na sam widok na jego ustach pojawił się uśmiech. Steve lubił naleśniki. Resztę dnia spędziliśmy pracowicie, po tym jak Steve poszedł pobiegać. Pomagałem mu piec ciasta, a gdy był przy etapie końcowym ostatniego ciasta udałem się po żywą choinkę, którą przyniosłem do domu i ubrałem. Całe szczęście, że ozdoby choinkowe kupiliśmy wcześniej. Do wigilijnego wieczoru wszystko było gotowe. To były moje pierwsze Święta od długiego czasu. Czułem doskonale, że moim prawdziwym domem jest Brooklyn, a nie Syberia jak uważał Zemo, przez którego prawie w to uwierzyłem.
   W końcu nadszedł czas, abyśmy podzielili się opłatkiem. Steve życzył mi, abym był szczęśliwy. On najbardziej ze wszystkich osób na świecie był w tych życzeniach szczery. Ja oprócz kilku miłych słów powiedziałem, że życzę mu, aby rzadko pakował się w poważne kłopoty. Kapitan zaśmiał się tylko. Oboje wiedzieliśmy, iż w jego przypadku to niemożliwe. Potem przyszedł na barszcz, który nauczyłem się przyrządzać dzięki Stevenowi. Usiedliśmy i zaczęliśmy jeść. Zdecydowanie wyszedł nam dobrze. Resztę czasu spędziliśmy, próbując wcześniej upieczone ciasta, które zdecydowanie nam wyszły i inne potrawy. Z gotowaniem próbowaliśmy się ograniczać, ale wyglądało na to, że kilka dni zajmie nam zjedzenie tego wszystkiego. Czasem Kapitan czytał mi wiadomości z życzeniami, jakie mu wysyłano, jeśli były z humorem. Jednak przez to w mej głowie pojawiło się pytanie, lecz nie chciałem go zadawać. Obawiałem się odpowiedzi. W pewnej chwili oboje zamilkliśmy. Patrzyliśmy na siebie nawzajem, a w tle cicho przygrywało ''Last Christmas''.
- Kto pierwszy? - rzuciłem hasło, a mój kompan tylko skinął głową. Rozumieliśmy się bez słów.
Wstaliśmy równocześnie i rzuciliśmy biegiem do swoich skrytek z prezentami. Zabawa polegała na tym, że robiliśmy to na wyścigi. Otworzyłem szafkę i wyciągnąłem pakunek, wstając i pognałem do salonu, a zaraz za mną był Steve. Podbiegłem do choinki, kładąc pod nią paczkę.
- Pierwszy! Wygrałem! - zakrzyknąłem, spoglądając na Rogersa, który swoją paczkę także tam umieścił, chociaż nie był zadowolony, że go prześcignąłem.
Po chwili jednak uśmiechnął się i sięgnął po swój prezent. Ja również wziąłem ten, który był mój, lecz na razie patrzyłem, jak mój przyjaciel otwiera swoją paczkę. Przypatrywałem się, jak rozrywa papier i w końcu przed jego oczami pojawia się album, w którym było wiele naszych wspólnych zdjęć. Z archiwum, gdzie oboje byliśmy żołnierzami, jak i z teraźniejszego okresu. Obserwowałem, jak wertuje kolejne strony, robiąc to wręcz z namaszczeniem. W końcu podniósł na mnie wzrok i posłał mi najbardziej szczęśliwy uśmiech, jaki kiedykolwiek u niego widziałem.
- Dziękuję, Buck - powiedział, wciąż rozpromieniony i mnie uścisnął w podzięce. Uśmiechnąłem się, obejmując go lekko. Trwaliśmy w tym uścisku chwilę, nim odsunął się i powiedział:
- Teraz twoja kolej.
Skinąłem głową, kierując swoje zainteresowanie na dość duży karton, pozbawiony jakichkolwiek napisów. Zwykłe brązowe pudło, przewiązane czerwoną wstęgą. Odwiązałem wstążkę i otworzyłem pudełko, przez co moim oczom ukazała się najwspanialsza rzecz, jaką mogłem dostać. Snajperka. Do tego mój ulubiony model. Popatrzyłem na Rogersa z wdzięcznością, z trudem wymawiając podziękowania, bo moja zdolność mowy wyparowała gdzieś z zachwytu. Steve skinął głową, uśmiechając się szeroko. To były najszczęśliwsze Święta mego życia, chociaż w mojej głowie pojawiła się ta sama zagwozdka, co wcześniej.
- Steve, dlaczego chciałeś spędzić te święta akurat ze mną? - wypaliłem, patrząc na niego z uwagą.
W końcu mógłby spędzić je z Sharon, która też składała mu życzenia świąteczne, ale tych akurat mi nie czytał. Ja dostałem jakieś od Falcona. Po pierwszej linijce, głoszącej coś o świątecznych magnesach, na pozostałościach po mojej metalowej protezie, odpuściłem. Chyba za dużo wypił, pisząc to. Steve zaś postanowił odpowiedzieć na moje pytanie.
- Dlatego, że zawsze mam ciebie, nawet, gdy czuję, iż nic mi nie pozostało. Jesteś Ty.
- Aż do samego końca - dodałem, ściszając swój głos do szeptu.

środa, 30 listopada 2016

Teksańska Masakra Piłką Europejską III

- Hej, patrzcie! - rozległ się nagły okrzyk Jędzy, który jednak nie zwrócił uwagi wszystkich jego kolegów, bo niektórzy pewnie uznali, że znowu się zgrywa jak to nie raz miał w zwyczaju.
- Coś chyba do nas leci! - dodał po chwili, co tym razem poskutkowało i wszystkie oczy skierowane były na niego.
Wskazał im zaraz okrągły, srebrny obiekt latający, zmierzający w ich stronę. Robert, widząc to wszystko nie mógł się powstrzymać od jednej rzeczy, która idealnie pasowała do sytuacji. Przynajmniej według niego.
- What's that coming over the hill? Is it a monster? Is it a monster? - zaśpiewał, choć raczej do dobrego wykonania było mu daleko. Błaszczykowski spojrzał na niego, jak na idiotę.
- Czy to już moment, w którym powinienem przykleić ci czerwoną kartkę na czole? - spytał z niewinnym uśmiechem blondyn, dostając tylko w odpowiedzi oburzone spojrzenie swego towarzysza.
  Zaśmiał się, a po chwili jego wzrok znów powędrował, w stronę nadlatującego statku. Był na tyle blisko, aby mógł dostrzec jego wielkość i kształt spodka. W tej chwili poczuł się, jakby był aktorem na planie filmowym. Jakub Błaszczykowski piłkarz i w wolnych chwilach gwiazda filmowa, pogromca kosmitów. Idealne do opisu na Twittera. W końcu trudno było mu uwierzyć, że to nie jest fikcja lub jakaś dziwna forma niespodzianki, przygotowana przez organizatorów mistrzostw Europy. Latająca maszyna, która zbliżała się do planety, gdzie znajdowała się ekipa zagubionych piłkarzy wylądowała. Wszyscy całkowicie skupieni obserwowali obiekt, a towarzyszyła temu wszystkiemu wręcz grobowa cisza. Każdy z nich wyczekiwał otwarcia się drzwi pojazdu. Nie musieli długo na to czekać, bo praktycznie zaraz z wolna poczęły się uchylać, ukazując coraz więcej z wnętrza ogromnej maszyny. Ze środka wydobywała się para, a przynajmniej tak przypuszczał, bo nie chciał być powitany gazem, którego pochodzenia by nie znał. Niebawem dojrzał kształt sylwetek, które ku jego zaskoczeniu były ludzkie. Przez moment żywił nawet nadzieję, że to może być jakaś szalona szopka, wymyślona przez gospodarzy Euro. To marzenie rozwiało się, gdy tylko postacie stanęły w zasięgu jego wzroku. Jasnoniebieska skóra, żółte ślepia, niczym u jakiegoś opętanego kota, zaś ubrani byli, niczym monarchowie z książek do historii. Zerknął po chłopakach, którzy w zdecydowanej większości byli w szoku. Druga część zaliczała się do tych piłkarzy, którzy wyczekiwali w napięciu, co się stanie dalej. Emocje te zdawały się być większe niż na niejednym filmie akcji. Jakby on chciał, aby to było tylko kino akcji. Nic na to nie wskazywało, czego żałował, choć nie każdy może zostać powitany przez prawdopodobnie kosmiczną rodzinę królewską. Dwójka istnień, z którymi wcześniej do czynienia mógł mieć na ekranach filmowych opuściła pojazd, stając po bokach wejścia do niego. Po chwili wyszła trzecia istota, która na czerwonej poduszce niosła wódkę. A dokładniej Finlandię. Zeszła ze statku, wchodząc między piłkarzy, a ci instynktownie schodzili jej z drogi. Przyglądała im się uważnie, wyraźnie się za kimś rozglądając. W końcu odnalazła swój cel, zatrzymując się przy Peszkinie. Sławek spojrzał na nią, całkowicie zaskoczony, gdy wysunęła w jego stronę ręce z poduszką i podarunkiem tam leżącym. Rozejrzał się, patrząc po kolegach z drużyny, niemo szukając u nich pomocy, której tym razem się nie doczekał. Czuł się niezręcznie pod presją ich spojrzeń i nieziemskiej kobiety stojącą przed nim. Wyciągnął rękę i zdjął z jaśka darowany mu prezent. Popatrzył na twarz kosmitki, która się do niego delikatnie uśmiechnęła. Nim się zorientował odwzajemnił uśmiech i podziękował w swoim ojczystym języku, choć zaraz się nieco zmieszał, bo w końcu mogła nie rozumieć polskiego. Zdumiał się, gdy z jej krtani wydobyło się troszkę zniekształcone ''proszę''. Po tych słowach po prostu się odwróciła i udała na powrót do środka statku, zostawiając oszołomionego Polaka samego ze swymi myślami.
- Peszkin, czujesz się już królem Finlandii? Bo chyba cię pasowali - rzucił, nieco oddalony od niego Szczęsny.
Nie odpowiedział na tą zaczepkę. Spojrzał na trzymany w rękach trunek. Wygląda na to, że są bardzo inteligentni, ale dlaczego Finlandia? Przecież ja nawet jej nie lubię - zaczął się zastanawiać na tą kwestią, lecz nie znalazł żadnej sensownej odpowiedzi. Łukasz Fabiański, patrząc na znikającą w głębi statku, dotychczas nieznaną jego gatunkowi formę życia pomyślał, że naprawdę chciałby dostać kosmiczne rękawice. W czasie, gdy marzył o rękawicach, które dałyby mu możliwość obronienia każdej piłki, ze statku kosmicznego wyłoniły się dwie postacie. Ich ubiór przypominał szaty królewskie będące, niczym wyjęte z obrazów znanych malarzy. Całego wizerunku dopełniały korony, które nosiły na głowach.
   Robert rozejrzał się po swojej drużynie, chcąc wyczytać cokolwiek z ich twarzy. Nie mógł jednak za wiele wywnioskować z min, jakie przybrali. Tylko Krychowiak wyglądał, jakby miał zaraz się rzucić, aby sprawdzić z czego wykonane są szaty, które nosili. Po chwili zeszli do nich z pokładu, kierując się w stronę zdumionego kapitana reprezentacji. Stanęli przy nim, zaś on tylko na nich patrzył, w duchu martwiąc się, że może się im czymś naraził. Jego obawy wzrosły w chwili, gdy król sięgnął do kieszeni. Zaczął się nawet już w myślach modlić, aby śmierć z jakiegoś kosmicznego rewolweru była szybka i jak najmniej bolesna. W tym momencie też przywódca kosmitów wyciągnął urządzenie, które bardzo kojarzyło się mu z ziemskim tabletem, ale chyba nie do końca tym było. Wydawało się, że to raczej był kosmiczny odpowiednik, ponadto zrobiony ze szkła i to te istoty go zasilały. Wywnioskował to po tym, gdy na rękach trzymającego 'tablet' rozbłysło zielone światło, które na moment wypełniło cały ekran, a po tym na wyświetlaczu ukazał się mem. Nie zdziwiłby się, gdyby na załączonym obrazku nie był on sam, gdzie został określony mianem kosmity. Normalnie by go to rozbawiło, lecz o był jeden z tych momentów, gdzie głupi obrazek mógł przynieść mu kłopoty. Kuba, który stał obok bruneta, widząc jego minę sam zainteresował się tym. Przybliżył się bardziej i zerknął co tak zmartwiło obecnego kapitana. Nie zdołał ukryć swego zaskoczenia, że to był śmieszny obrazek z internetu. To nie było coś, czego się spodziewał. Przeniósł nadal zdumione spojrzenie na kolegę z drużyny, a wtedy z ust obcego, który pokazał to zdjęcie padły słowa, brzmiące dla napastnika niczym wyrok.
- Jesteś jednym z nas - oznajmił to, nieco kulejącą polszczyzną, aczkolwiek zrozumiałą.
Robert spojrzał na twarz stworzenia, wyglądającego na przekonane o słuszności swego osądu. Widząc to, czuł narastającą w sobie panikę. W umyśle miał większy niż wcześniej chaos i tylko przebiła się mu jedna wyraźna myśl, w której stwierdził to, co zapewne zechcą z nim zrobić. Zabrać go na statek, uznając go za jednego z nich. Ta wizja tak go przytłoczyła, że nie był w stanie zaprzeczyć. Po głowie krążyła mu czarna wizja bytu z dala od rodzinne planety, którą zaczął doceniać jak nigdy wcześniej. Paniczny strach opuścił go nieco, gdy poczuł dłoń na swoim ramieniu. Spojrzał na stojącego przy nim blondyna i czuł, jak zaciska mocniej palce, jakby nie chciał go nigdzie puścić. Pojął wtedy, że musi podjąć walkę o swą wolność, wyjaśniając to nieporozumienie. Bez względu na to, jak bardzo twórca memu chciał, aby był kosmitą, nie miał zamiaru się nim stawać. Zebrał w sobie całą determinację, która miała odegnać pesymistyczne wizje i zabrał głos:
- Mylisz się. Nie jestem jednym z was. Jestem zwyczajnym człowiekiem. Nawet nie jestem podobny do was - oznajmił, rozkładając przy tym ręce na boki i obracając się wokół własnej osi, jakby się im prezentował. Zatrzymał się i na powrót zwrócił spojrzenie na pozaziemskie istoty, które miał przed sobą. Wyglądały na zbite z tropu, nie spodziewały się takiego obrotu sprawy. Był ciekaw, dlaczego mieli taką pewność do swych informacji, które nie były prawdziwe, jakby tego chcieli. Miał nadzieję, że niedługo się tego dowie.
- Więc dlaczego przysłałeś nam to? - spytał, wskazując ponownie jego zdjęcie z dołączonym napisem.
- To nie ja to przysłałem. Do dziś nie zdawałem sobie sprawy, że poza moja planetą naprawdę istnieje życie pozaziemskie. Jestem tylko piłkarzem, a ten obrazek nawiązuje do strzelenia przeze mnie pięciu bramek w ciągu dziewięciu minut - wyjaśnił i patrzył jak jego rozmówca stara sobie to wszystko poukładać w głowie. Tym razem odezwała się jednak jego dotychczas milcząca towarzyszka.
- Więc dlaczego otrzymaliśmy ten obraz?
- Pewnie jakimś sposobem odebraliście go przypadkiem. Jestem zwyczajnym człowiekiem z krwi i kości.
Na jego słowa zlustrowała go spojrzeniem, jakby chciała go przeskanować, aby to potwierdzić. Gdyby nie jej kolor skóry byłaby całkiem urodziwą ziemską kobietą. Po oględzinach skinęła swemu towarzyszowi głową, zatwierdzając tym samym prawdziwość tych słów.
- Masz rację. Przepraszamy cię za nieporozumienie i twoich przyjaciół - oznajmiła, na moment omiatając spojrzeniem resztę drużyny.
- Nic się nie stało - odparł z całą swoją życzliwością w głosie, na jaką mógł się zdobyć. Było to o tyle trudne, bo naprawdę stało się i to dużo, zaś nieprzyjemne spojrzenie, które jeden z chłopaków wwiercał w jego plecy wiele nie pomagało. Starał się to ignorować.
- Właściwie, czemu byliście pewni, że jestem jednym z was? - spytał, bo ta myśl nie dawała mu spokoju.
Tym sposobem dowiedział się, że jeden z nich wyruszył na ich planetę, aby ją zbadać. Tylko on mógł się tego podjąć, gdyż był wyjątkowy. Posiadł bowiem zdolność, dzięki której mógł całkowicie upodabniać się do ludzi. Od tamtego czasu oczekują od niego sygnału, aby odebrać go z Ziemi. Niestety słuch o nim zaginął. Po wysłuchaniu tej niezwykłej opowieści czuł się, niczym bohater książki, którego zadaniem jest pomóc. Miał nawet ochotę to zrobić, ale zdał sobie sprawę, że nie jest w stanie. Nie miał czasu dobrze się nad tym rozwodzić, bo usłyszał pytanie:
- Czym jest piłkarz?
Na chwilę pozwolił sobie na pełen rozbawienia uśmiech. W końcu odpowiedział na pytanie, które rodziło następne zagadnienia do wyjaśnień. Nie zauważył nawet, kiedy omówił całą teorię gry w piłkę nożną.
- Nauczycie nas w to grać?
Kapitan polskiej drużyny uśmiechnął się szeroko, z wyrazem twarzy, jakby tylko na to czekał. Skierował spojrzenie na swoich towarzyszy.
- Chłopaki, nauczymy ich grać? - spytał, dostając niemal od razu pełen chęci i zaangażowania odzew. Powiódł wzrokiem do kosmicznego króla.
- Słyszałeś ich - oznajmił z uśmiechem.
   Po tym Robert wraz z resztą piłkarzy ochoczo zabrał się do roboty. Pomogli im w kompletowaniu drużyny, ale potem zastanawiali się skąd wytrzasnąć w kosmosie piłkę. Mieli na tyle szczęścia, że ich nowi znajomi kiedyś wiedzeni ciekawością jedną zdobyli, aczkolwiek szybko stracili wtedy nią zainteresowanie, bo nie robiła nic nadzwyczajnego i nie potrafili zrozumieć, z jakiego powodu bieganie za tym okrągłym przedmiotem wzbudza w ludziach tyle emocji. Teraz mieli sami się przekonać, czemu tak jest. To samo w sobie było już ekscytujące dla nich. Rozpoczęli w końcu upragnioną naukę. Szło to nader sprawnie, bo mieli do czynienia z bardzo pojętnymi istotami, które uczyły się w zastraszająco szybkim tempie. To jednak nie psuło dobrej zabawy, jaką mieli z tego zawodowcy. W końcu, gdy uznali, że udało się im przekazać dostatecznie dobrze potrzebną wiedzę, nadszedł moment zwieńczenia tych wysiłków. Musieli rozegrać mecz. W nowej roli przypadło się odnaleźć Fabiańskiemu, który na to spotkanie zmienił się w sędziego. Nim rozpoczęli Robert napomniał, aby dawali im fory z czym oczywiście wszyscy się zgodzili. Początkowo zamiar traktowania przeciwników ulgowo szedł im całkiem nieźle. Z czasem jednak Szczęsny zaczął bronić, zamiast udawać idiotę w bramce, który nie wiedział za jakie grzechy tu stoi. Krycha natomiast postanowił walczyć o piłkę, jak o pierogi ciotki Danki. Lewy widząc, co się zaczęło dziać zrezygnował z bycia nieumiejętnym napastnikiem i wpakował na dokładkę pakiet czterech bramek. To nie zepsuło obu drużynom zabawy, bo głównym celem tego była rozgrywka sama w sobie. Mecz zakończył się druzgocącą przewagą Polaków, którzy w duchu żałowali, że nie są w stanie tak Niemców skosić bramkowo.
  To był też czas pożegnania, bo inny zakątek kosmosu nie był, mimo wszystko dla nich miejscem marzeń. Kochali swą planetę, z której pochodzili i kosmici byli w stanie zrozumieć to podejście. Postanowili cofnąć piłkarzy, do okresu przed zebraniem się na wyjazd, aby zagrać mecz z Niemcami. Pojęli, jaki był dla nich ważny. Nim przygotowali maszynę, Polska drużyna postanowiła zostawić po sobie nieco trwalszy ślad. Wzięli piłkę, która jeszcze nie dawno wędrowała od nogi do nogi i podpisali się na niej po kolei. Robert osobiście wręczył ozdobioną napisami piłkę królewskiej parze. Potem zaczęło się odliczanie maszyny do przeniesienia ich w czasie. Piłkarze jeszcze zdążyli pomachać, nim zniknęli i pojawili w przeszłości. Jedynym dowodem, że to nie był sen, była Finlandia, którą Sławomir Peszko przyciskał do piersi, niczym największy skarb.
____________
Oto i zakończenie całej tej szalonej historii.
Piosenka, którą 'zaśpiewał' Lewy: The Automatics - Monster.
Miało być na początku miesiąca, ale się nie udało. Wybaczcie, różne przeciwności losu sprawiają, że tak wiele nie piszę. Mam jednak pomysł, aby zrobić, tak jak rok temu kilka miniaturek, aby to była taka grudniowa tradycja, co o tym myślicie?
Bo w zasadzie nie mam pojęcia, co następne napisze, skoro ta seria dobiegła końca.

niedziela, 28 sierpnia 2016

Teksańska Masakra Piłką Europejską II

   Przechodził pomiędzy członkami drużyny, oceniając obecny stan sytuacji. Szczęsny wyglądał, jakby szybko się zaaklimatyzował, co go nawet nie dziwiło. Peszkin zaś wydawał się jeszcze nie do końca pojmować, co się właściwie stało. Piszczek kucał przy Fabiańskim, który miał minę, jakby właśnie dowiedział się, że przepuścił decydującego gola dla reprezentacji. W sumie patrząc tak na nich, poczuł się nieco beznadziejnie, bo wydawał się być całkowicie nieprzydatny, lecz faktem było, że tamta dwójka poradzi sobie sama. Pytanie tylko na jak długo? Jeśli bramkarz zatęskni za wypadami na mecze koszykarskie może być źle. Zwłaszcza, że nie mieli tu żadnej piłki, bo porywacz nie raczył jej wciągnąć i tym samym odebrać niemieckim zawodnikom. Przynajmniej pamiątkę by mieli i broń na okres koszykarski Fabiana, który potrafił być wtedy nader upierdliwy.
  Potok jego myśli przerwało zauważenie pewnej nieco oddalonej od reszty zespołu osoby. Ruszył w kierunku skulonej postaci bez zastanowienia. Na miejscu ukucnął przed mężczyzną, który był wpatrzony nieobecnym wzrokiem w bliże nieokreślony punkt.
- Hej, stary, co ci jest? - spytał, patrząc na starszego mężczyznę z uwagą.
Ten słysząc go spojrzał na bruneta, a chwilę potem jego usta wykrzywiły się w pełnym politowania uśmiechu.
- Pomyślmy - mruknął, łapiąc się za brodę, którą lekko pogładził kciukiem, udając swoje zamyślenie nad tą kwestią. - Może zwyczajnie martwi mnie ta cała niedorzeczna sytuacja, bo nie dość, że porwała nas jakaś dziwaczna parodia czarnej dziury w środku meczu, to na domiar złego nie wiem, czego mogę się tu spodziewać. W końcu równie dobrze możemy czekać tu na pewną śmierć i zapewne tak właśnie jest! - odrzekł poddenerwowanym tonem, prawie krzycząc na Lewandowskiego.
Kapitan drużyny przyjął to dość dobrze, a przynajmniej wysilił się na względny spokój. Nie mógł ukazać po sobie, że sam jest zdenerwowany tym wszystkim. Usiadł obok Błaszczykowskiego, który obserwował go, taksując dość nieprzychylnym spojrzeniem. Starając sie obecnym podejściem blondyna nie przejmować zbytnio, postanowił choć trochę spróbować pozbawić go czarnych scenariuszy, odrobiną niepoprawnego optymizmu.
- Masz rację, jesteśmy w sytuacji, która pozostaje poza naszą kontrolą - zaczął, zerkając na towarzysza, na którego twarzy przemknął cień zaskoczenia. Lewy z trudem powstrzymał się od zadowolonego uśmiechu. - Jednak myślę, że to coś lub ktoś nas tu sprowadził. Nie sądzę, abyśmy przebywali tu bez celu. Pewnie niedługo się dowiemy wszystkiego, więc to wcale nie oznacza, że pisana nam jest śmierć. W końcu nasz naród, a tym bardziej my nic nie zrobiliśmy wszechświatu, nie? - zapytał, uśmiechając się przy tym lekko.
Kuba słysząc zdanie Roberta nabrał nadziei, iż może naprawdę to skończyć się dużo lepiej niż byciem zwłokami na obcej planecie.
- Masz rację - przyznał, także się przy tym uśmiechając.
Siedzieli dłuższą chwilę w całkowitej ciszy.
- Robert? - spytał cicho, jakby byli w bibliotece albo jakimś klubie ludzi milczących, gdzie odzywanie się nie było czymś pożądanym.
- Hm? - mruknął, kierując swoje spojrzenie na siedzącego obok mężczyznę.
- Przepraszam za to, jak się zachowałem, gdy spytałeś co mi jest. Nie powinienem dopuścić do takiego bezcelowego wybuchu, zwłaszcza, że jesteś dla mnie ważny i nie chciałem wyglądać tak wrogo. To przez te myślenie o śmierci - zaczął, ale w ostatnim momencie postanowił ugryźć się w język. Zrobił to mimo wszystko za późno. Dowiedział się tego w chwili, gdy podniósł wzrok na twarz Lewego, na której była wymalowana ciekawość, będąca dla niego zawsze zgubna.
- Nie winię cię za to, jakie miałeś podejście. Rozumiem, że taka niezapowiedziana przygoda może być odbierana różnie. Myślenie o śmierci? Co chcesz mi przez te słowa przekazać? - spytał, patrząc na jasnowłosego ze zmartwieniem. Po chwili lekko go objął, nieco niepewnie, bo nie wiedział czy jego towarzyszowi to odpowiada, lecz ten nie wyraził sprzeciwu, co ucieszyło kapitana.
- Chcę, żebyś mi powiedział, bo dla mnie także jesteś bardzo wyjątkową osobą - dodał po dłuższym namyśle, chcąc, aby wyrzucił z siebie to, co chciał. Doskonale wiedział, że jest typem osoby, której to pomoże.
Czując, jak obejmuje go ramieniem poczuł się lepiej, a jego słowa, zwłaszcza ta druga część dała mu wiele radości. Dzięki niemu ponure myśli nie wydawały się tak okropne. Oparł głowę na jego ramieniu, czując się jak kiedyś, zanim oddano kapitaństwo brunetowi, gdy on sam nabawił się porządnej kontuzji. Od tamtego momentu ich relacje nie były zbyt dobre, on sam miał dużo żalu, że odebrano mu tytuł, który miał od paru lat z takiego powodu. Nigdy jednak nie skreślił Roberta, jako przyjaciela, choć gorycz jego osobistej porażki wiele zniszczyła w tej znajomości. Obecnie czuł się jak kiedyś, gdy byli przyjaciółmi. Mógł mu powiedzieć wszystko, wiedząc, że uzyska od niego oparcie. Uśmiechnął się delikatnie na tę myśl, przymykając oczy. Chwilę później spoważniał.
- Ja po prostu boję się śmierci, Robert - wyszeptał, nie spoglądając na niego.
  Ufał mu, lecz nie opuszczała go irracjonalna myśl, że może zostać wyśmiany. W końcu, jak dorosły mężczyzna boi się tego, co jest nieuniknione? Jednak tak było. Śmierć w jego umyśle jawiła się pod najgorszą możliwą postacią - morderstwa. Wszystko za sprawą zdarzeń przeszłych, które działy się w czasie jego dzieciństwa. To była dla niego najgorsza z mar, zawsze wyłaniająca w najpodlejszych momentach jego życia. W duchu teraz tylko prosił, aby jego towarzysz o nic więcej nie pytał. Nie chciał myśleć o okolicznościach tamtego morderstwa. Żadnych dalszych dociekań nie otrzymał. Poczuł tylko, jak Robert wzmocnił swój uścisk wokół jego ciała, aby bez zbędnych słów okazać mu wsparcie. Kuba zrozumiał doskonale ten przekaz. Był mu wdzięczny za to wszystko, choć mogło wydawać się, że zrobił naprawdę niewiele. Dla niego osobiście zrobił to, czego potrzebował.

czwartek, 28 lipca 2016

Teksańska masakra piłką europejską.

Witajcie! Przybywam z nową notą. Ci, którzy śledzą mnie na facebooku wiedzą, że miało się coś pojawić. Oto pierwsza z trzech części czegoś, co w zamierzeniu ma rozbawić, czasem zmusić do rozmyślań, ale w ogólnym rozrachunku nikt najprawdopodobniej nie ucierpi i nie zostanie psychopatą.
__________________

   Legenda głosi, że ktoś znalazł koniec internetu, który jest stałym elementem w życiu wielu osób. Kraniec ten jednak zdaje się nie istnieć, będąc szeroki i niezbadany, niczym galaktyka. Poszukiwanie tego punktu docelowego stało się idealną formą rozrywki przed ważnym meczem. Oglądanie w sieci śmiesznych obrazków w czasie podróży na stadion pochłaniało bez reszty, pozwalając choć na chwilę odpocząć od myśli związanych z walką, jaka toczyć się będzie na boisku.
   W tym czasie, w niezbadanej części galaktyki inna forma życia, wśród Ziemian nazywana kosmitami, całkowitym przypadkiem odebrała pewien obrazek, który wzbudził wśród nieziemskich istot spore zamieszanie.
   Polska reprezentacja zdążyła znaleźć się już na stadionie, gdzie powitały ich radosne, pełne wiary w ich możliwości okrzyki kibiców, które rozległy się z momentem wejścia na murawę. Tradycyjnie został odśpiewany hymn państw obu drużyn, a chwilę później czekali na rozpoczęcie meczu, któremu towarzyszyło odliczanie wielkiego zegara. W końcu do ich uszu dotarł gwizdek rozpoczynający spotkanie. Zaczęli spokojnie, lecz z każdą chwilą na boisku gra stawała się coraz bardziej emocjonująca. Obie drużyny pragnęły zapewnić sobie bezpieczeństwo chociaż jedną bramką. Potrafili też bronić się zaciekle przed jej utratą, całkowicie nie spodziewając się tego, co stanie się w bramce polaków w drugiej połowie meczu. W środku siatki, zaraz za plecami Łukasza Fabiańskiego w powietrzu utworzyła się czarna dziura, która wyglądała na żywcem wyjętą z kreskówki. Wciągnęła ona bramkarza, a zaraz potem zaczęła przyciągać do siebie polskich zawodników, także rezerwowych. Nawet kapitan drużyny nie był w stanie przeciwstawić się sile przyciągania. Spojrzał jeszcze na spanikowane trybuny, zdezorientowanych Niemców, na których dziura nie działała i dał pochłonąć się w nicość. Zamknął oczy, bo i tak wszystko zalewała czerń od momentu wpadnięcia. Zdziwił się, gdy poczuł jak upada na coś twardego. Otworzył oczy, rozglądając się ze zdezorientowaniem. Wyglądało na to, że byli na jakiejś planecie, którą z pewnością nie mógł nazwać Ziemią. Patrzył jak chłopaki powoli zbierają się i starają zrozumieć, co tu właśnie zaszło. Podniósł się do siadu i następnie wstał. Zaskoczył go fakt, że mógł tu normalnie stać i oddychać. Ignorując fakt, iż to miejsce było niczym jeden wielki, szary kamień z kraterami i brakiem oznak życia, pomijając ich drużynę, to nie czuł się tutaj źle, choć znajdował się w nieznanej części kosmosu. Westchnął ciężko i postanowił sprawdzić jak z resztą ekipy, aby móc na chwilę przerwać lawinę pytań, która zalewała mu umysł.
  Podszedł do Jędzy, który siedział, wyglądając na przybitego, co zmartwiło Roberta. W końcu nie każdy z nich może dobrze czuć się w takim miejscu. Stanął przy Arturze, kładąc mu dłoń na ramieniu. Obrońca uniósł głowę i spojrzał na niego z posępną miną.
- Myślisz, że Niemcy wygrają mecz, bo nas tam nie ma?
W pierwszym odruchu miał ochotę się zaśmiać, słysząc to pytanie, bo było tak błahe, w porównaniu do obecnej ich sytuacji, ale po chwili jednak się nad tym poważnie zastanowił.
- Nie wiem. Mam nadzieję, że nie, bo jakby nie patrzeć nikt nie strzelił gola, zanim zniknęliśmy z boiska i trafiliśmy tutaj.
- Rozumiem - mruknął tylko, kiwając przy tym nieznacznie głową.
  Napastnik dopiero teraz patrząc na swojego towarzysza, widział jakieś bardziej zauważalne zmiany nastroju. Wcześniej zwykle jego humory się nie różniły. Zazwyczaj wesoły, lecz i potrafiący zachować powagę, gdy było to potrzebne. Teraz wydawał się mu mocno przygnębiony. A on sam czuł, że nie jest w stanie za wiele z tym zrobić. W końcu ta cała sytuacja była jedną, wielką niewiadomą. Musiał przekazać jednak  tym chłopakom swoją wiarę, że jeszcze będzie dobrze, wszystko się ułoży. Dla nich nie mógł oddać się rozpaczy. Musiał być silny, jako ich lider i opiekun. Zacisnął lekko palce na ramieniu Jędrzejczyka, ale zaraz rozluźnił uścisk, klepiąc go przy tym lekko.
- Będzie dobrze. Zobaczysz - uznał  z całą swoją wiarą, jaką pokładał w tę myśl i po chwili odszedł od przyjaciela z drużyny, z nadzieją, że te słowa dodały mu otuchy.

niedziela, 8 maja 2016

Okrutne przeznaczenie

Witajcie, po dość długiej, niezapowiedzianej przerwie! Wracam jednak z pełnią sił i sądzę, że raczej nie zniknę na taki okres. Do tego mam dla Was zadanie, którego szczegóły znajdziecie na moim fanpage'u, do którego link macie po prawej. Możecie mi udzielić na to pytanie, które stamtąd do was kieruje tutaj w komentarz czy też bezpośrednio pod postem na facebooku. Nie przedłużając już, zapraszam do czytania!
__________________________

    Każdy z nas ma w swoim życiu rzecz lub osobę, która wiele dla nas znaczy. Można też przywołać dość powszechne powiedzenie, że jest dla nas całym światem.
   Lucyfer został obdarowany takim małym światem, gdy Ojciec powierzył mu pod opiekę najmłodszego archanioła, którego miał wychować. Z początku nie był zachwycony tym zadaniem, zwłaszcza, że brakowało mu cierpliwości do rozwrzeszczanego brata. Z czasem jednak się przyzwyczaił. Opiekował się nim najlepiej jak potrafił, a obserwowanie jak z biegiem czasu rośnie i nabiera własnego charakteru napawało go dumą. Można uznać, że to był czas, gdy anielski ulubieniec Boga był szczęśliwy. Zmieniło się to diametralnie w dniu, w którym poznał swe przeznaczenie. Miał się zbuntować. Planowany dla niego był Upadek. Jego przeznaczeniem miało być stanie się uosobieniem zła. Obwiniany za wszystko, co niepoprawne, skąpany w pogardzie. Nie mógł w to uwierzyć. Czym zasłużył sobie na taki los? Przecież był ulubieńcem. Usiadł pod rajskim drzewem, którego rozłożysta korona skąpała go w cieniu. Otulił się wszystkimi sześcioma śnieżnobiałymi skrzydłami. Ukazywały jeszcze jego czystość, którą nie wiedział ile jeszcze będzie mógł się chełpić. Zwiesił głowę w dół, nieznacznie się przy tym kuląc. Choć z zewnętrznej strony udało mu się zachować pozór spokoju, to wewnątrz niego szalała prawdziwa burza najróżniejszych emocji, które zlewały się w jedno i rozszczepiały w najmniej odpowiednim momencie. Tak było co chwilę. Nie mógł po raz pierwszy poradzić sobie z chaosem. Poczuł delikatny dotyk na jednym ze skrzydeł. Rozchylił swoją upierzoną fortecę, unosząc przy tym głowę. Zlustrował uważnie spojrzeniem niewielką sylwetkę, którą doskonale znał. Przed nim stał jego podopieczny.
- Luci, stało się coś? - po dłuższej chwili milczenia, najmłodszy archanioł postanowił, w końcu o to zapytać.
Lucyfer wiedział, że przed nim nawet najlepszym kłamstwem się nie wywinie. Do tego doskonale zdawał sobie sprawę, że to pytanie było zadane z czystej grzeczności. W odpowiedzi ograniczył się do lekkiego skinięcia głową. Jego młodszy brat dłuższy moment przypatrywał mu się krytycznie, aż w końcu zmarszczył na dłuższą chwilę brwi. Zaraz jednak rysy jego chłopięcej twarzy wygładziły się. Wtedy Gabriel podszedł do brata i przytulił bez słowa, czym zaskoczył archanioła. Czuł jak Lucyfer, w niekontrolowanym odruchu spiął swoje ciało. Uśmiechnął się lekko z nutą rozbawienia, czując to. Nie zdziwiła go ta reakcja. Żaden z archaniołów nie był przyzwyczajony do jakiejś większej bliskości, bo nie okazywali sobie w taki sposób emocji. Najmłodszy archanioł podłapał to, patrząc na ludzi, gdy Lucyfer zabrał go w tajemnicy do przyszłości. Świetnie się tam bawił.
- Nie ważne co się stało, jestem z tobą - wyszeptał cicho swemu mentorowi do ucha, nieco wzmacniając uścisk, w jakim go trzymał. Te słowa, które były w zamierzeniu młodszego brata formą pocieszenia, sprawiły, że Lucyfer sobie coś postanowił. Objął Gabriela i przytulił do siebie. Po chwili złożył delikatny pocałunek na jego głowie, lekko opatulając ich dwójkę skrzydłami. Siedzieli tak razem w ciszy, w które unosiło się niewypowiedziane przyrzeczenie.
  Czas biegł nieubłaganie, usłany niepewnością jutra dla boskiego ulubieńca, który nie wiedząc nawet kiedy, zaczął działać tak, jak zakładał przygotowany dla niego plan. W jego umyśle rodziły się buntownicze myśli, starał się początkowo od nich odganiać, lecz było to daremne. Pozwolił, aby stały się częścią jego. Nadszedł, w końcu ten dzień, gdy tatuś ubzdurał sobie, aby jego perfekcyjne anioły pokłoniły się przed marnym kawałkiem gliny, który mógł pstryknięciem palców zetrzeć w drobny mak. Nie miał zamiaru kłaniać się czemuś tak słabemu. Gdy była jego kolej na oddanie pokłonu, podzielił się ze wszystkimi swoimi wątpliwościami, przyglądając przy tym twarzą pozostałych zebranych aniołów. Czytał z nich, niczym z otwartej księgi. Wiedział, kto ma wątpliwości i jaka część się z nim zgadza. Całe przedstawienie przerwał Michał, który zagrał według wyznaczonej mu roli. Nawet to samo wykrzyknął, występując przed szereg. Takim sposobem rozgrzała się walka, której los był od dawna przesądzony. W momencie, gdy rozwarły się bramy Piekła, a sam Lucyfer był o krok od zostania strąconym, usłyszeli okrzyk Gabriela. Krótkie ''nie'', które przykuło na moment uwagę walczących archaniołów. Najmłodszy archanioł, teraz już dorosły, starał się do nich dopchać, lecz utrudniały mu to walczące ze sobą anioły. Widział jego przerażenie. Lucyfer zdobył się na lekki, smutny uśmiech, nim pozwolił się strącić w otchłań piekielną. Gdy spadał, patrzył w stronę, gdzie widział wcześniej Gabriela. Przypomniał sobie, co przysiągł sobie kiedyś w duchu. Przyrzekł wtedy, że dopilnuje, aby najmłodszy archanioł był szczęśliwy, aż do dnia jego upadku. Teraz leciał w dół, z nadzieją, że mu się to udało.

poniedziałek, 28 marca 2016

Przemiana

   Gdy Gabriel, po raz pierwszy dostał na ręce, od jednego ze starszych braci małego anioła, którym od dziś miał się opiekować był przerażony. Małe istnienie, które trzymał spało spokojnie, gdy archanioł bał się, że go upuści. Do tego nie bardzo wiedział, jak ma trzymać swojego nowego brata.
- Ma na imię Castiel - usłyszał i uniósł głowę. Przed nim stał wyraźnie rozbawiony Lucyfer. Zmarszczył brwi, patrząc na starszego archanioła. Na jego słowa skinął lekko głową.
- Z czego się tak cieszysz, Lu? - spytał, wyraźnie niezadowolony z nadmiernej wesołości swego pobratymca.
- Z niczego. Nie moja wina, że widok ciebie z małym aniołem, sam w sobie jest komiczny. Jeszcze ta twoja mina - uznał, kręcąc głową i nie kończąc swej myśli.
- Co jest nie tak z moją miną? - młodszy archanioł uniósł jedną brew, nie rozumiejąc o co chodzi.
- Wszystko. Wyglądasz, jakbyś miał rzucić trzymanego anioła i uciec z wrzaskiem, jak gdyby ci się skrzydła paliły - skwitował, splatając ręce na torsie. - Nie patrz tak na mnie, bo tak wyglądasz. Jednak ja nie mam zamiaru więcej tego drążyć, nie martw się - machnął ręką, zbywając temat i ignorując mordercze spojrzenie młodszego mężczyzny. - Swoją drogą, dasz sobie radę czy co w czymś pomóc? - zapytał, nie mogąc darować sobie uśmiechu posiadającego pewną dozę złośliwości. Mimika jego twarzy wpłynęła na odpowiedź, jakiej udzielił mu po chwili Gabriel.
- Nie musisz, dam sobie z nim radę - odparł, starając się zabrzmieć jak najbardziej przekonująco. Efekt był zadowalający, bo Lucyfer pokiwał tylko głową. Rozmawiali jeszcze krótką chwilę, a później Niosący Światło oddalił się do swoich spraw.
Mały Castiel otworzył swe niesamowicie niebieskie oczy, patrząc wprost na swojego opiekuna. Gabriel dłuższy moment przyglądał się młodemu aniołowi, uśmiechając lekko. Zdążył się przyzwyczaić do trzymania mikrego ciałka w swoich rękach. Mina mu jednak szybko zrzedła, gdy jego mały braciszek na początku zaczął cicho kwilić, aby zaraz potem na dobre rozpłakać. Spanikowany archanioł, z miną, jakby sam był bliski płaczu pognał do Michała, bo nie chciał przynieść sobie wstydu w oczach Lucyfera.
   Minął pewien okres czasu, gdy Castiel podrósł. Jego opiekun uznał, że to najwyższy czas na pierwsze lekcje latania. Nie miał jednak doświadczenia w nauce młodszego rodzeństwa. Stał dłuższy moment, zastanawiając się, jakby mógł się za to zabrać. W końcu uśmiechnął się szeroko, bo wpadł na, jego zdaniem świetny pomysł. Wziął na ręce siedzącego przy nim brata i wyrzucił w powietrze, krzycząc jeszcze do niego, żeby leciał. Mały anioł rzeczywiście leciał chwilę, lecz tylko dzięki sile, z jaką wyrzucił go archanioł. Jego małe skrzydła nie zatrzepotały ani razu, więc jego pierwszy lot zakończył się tym, że wylądował zaczepiony o gałąź jabłoni, co wydawało się go cieszyć. Gabriel westchnął ciężko, niezadowolony z efektu, choć początkowo sam się śmiał, gdy jego wychowanek wylądował na drzewie. Po chwilo zreflektował się i zdjął stamtąd anioła, starając się wymyślić nową taktykę nauki. W końcu osiągnął cel, ale dopiero potem tego pożałował, bo Castielowi tak się ta czynność spodobała, że jego opiekun miał trudności, aby go upilnować czy też ściągnąć na Ziemię.
   W końcu nadszedł czas, aby przerwać już dużo starszemu Castielowi okres dzieciństwa. Gabriel musiał zacząć go trenować na żołnierza. Trening rozpoczęli w dniu urodzin anioła, gdy w prezencie dostał swe pierwsze anielskie ostrze od swojego mentora. Archanioł wyszkolił go na znamienitego wojownika, starając się, aby ten poświęcając się służbie dla ich Ojca nie zatracił swej osobowości, bo wiedział doskonale, iż o takie zdarzenie nie jest trudno. Udało mu się to, lecz moment, w którym przez wieczne kłótnie między jego archanielskimi braćmi odszedł zmienił jego podopiecznego. Castiel zatracił się w służbie, starając się leczyć zranione uczucia, rzucając w wir pracy. Zraniło go dogłębnie to, że Gabriel zniknął, nie pozostawiając po sobie ani jednego słowa, zwłaszcza, że dla anioła jego starszy brat był kimś naprawdę wyjątkowym. Sam archanioł, będąc już na Ziemi, po tym jak złość na starszych braci minęła żałował, że tak nagle pozostawił Castiela. Spędzali ze sobą codziennie tyle czasu, a on zrobił mu coś takiego. Teraz już tego nic nie zmieni.
    Wszystko zmieniło się diametralnie, gdy los zgotował im spotkanie na Ziemi. Nie było one wprawdzie zbyt przyjazne, lecz u obu braci odkopało dawne uczucia i wspomnienia, które pragnęli ukryć przed światem. W końcu Castiel zebrał się na odwagę i udał na poszukiwanie archanioła, którego znalazł w klubie ze striptizem. Siedział przy barze, sącząc alkohol i obserwując tańczące kobiety bez większej ekscytacji. Dla anioła wyglądał źle. Miał przed sobą jego cień. Gabriel wydawał mu się podłamany, na jego ustach brakowało tego wszechwiedzącego, cwaniackiego uśmieszku. Castiel przecisnął się przez tłoczących się ludzi i położył dłoń na ramieniu archanioła, który odwrócił głowę w jego stronę i podniósł na niego wzrok, pozbawiony żywotności i energii, jaką w sobie zawsze miał. Od tego czasu serafin nie dość, że przywrócił Gabrielowi uśmiech, to jeszcze obaj wpadli w zakazaną, miłosną pułapkę. Nie dbali jednak o to, bo dopóki byli razem szczęśliwi nic nie mogło tego uczucia przezwyciężyć.  

poniedziałek, 29 lutego 2016

Pamiętnik Samobójcy

Witajcie! Wiem, że teraz raczej powinnam dać tu jakiegoś długiego shota, ale mam rozpoczęte przynajmniej dwa i nie daje rady ich dokończyć. Chyba mam małą blokadę twórczą, lecz mam dla Was ostatnią część Pamiętnika, więc się nim z Wami podzielę. Cieszę się, że podobał się wam ten mały projekt. Myślę, że kiedyś będę mogła stworzyć coś w podobnym stylu, lecz z innymi postaciami. W każdym razie, oto końcówki przygód i mam nadzieję, że uda mi się coś dla was napisać w marcu i wrzucić. Będę informować na fanpage'u bloga o moich postępach w pisaniu, więc warto go śledzić.
___________________________

Przez kilka dni obserwowałem go. Widać było po nim, że brakowało mu wojska i zwyczajne życie mu nie odpowiadało. Raz udałem się za nim na strzelnicę. Patrzenie, jak jego palec naciska spust i pada strzał, który był idealnie dopracowany było dla mnie czystą przyjemnością. Skupienie z jakim patrzył na cel.
Następnego dnia włamałem się do jego mieszkania i czekałem aż wróci. Z początku było nerwowo, ale w końcu udało mi się przejść do rzeczy i zaproponować, aby dla mnie pracował. Zarzekał się początkowo, że nie, więc go uświadomiłem o jego pragnieniu trzymania broni w ręku i wyszedłem, zostawiając na stoliku wizytówkę. Nie martwiłem się od odpowiedź, jaką dostanę. Ja już ją znałem.
Rankiem zadzwonił do mnie, mówiąc, że przyjmuje pracę. W taki sposób stał się moim snajperem i ochroniarzem oraz po pewnym upływie czasu prawą ręką. Był moim najlepszym człowiekiem. Spędzaliśmy ze sobą prawie cały czas. Nawet mieszkaliśmy razem. Niejednokrotnie, gdy Sebastian wracał do naszego mieszkania musiał kogoś zastrzelić. Później zawsze sprawdzał z przesadną dokładnością czy nic mi nie jest. Kiedyś mnie to bawiło. Teraz to mnie na swój sposób uszczęśliwia. Bo to właśnie on pokazał mi, że takiego szaleńca jak ja można pokochać i nauczyć kochać.

sobota, 23 stycznia 2016

Pamiętnik Samobójcy

Witajcie! Oto przed Wami trzecia część tego opowiadania, a zarazem przedostatnia, która wyjaśnia już dość sporo.
_______________________________

   Myśl, która pojawiła się, podczas pobytu na dachu się rozwinęła. Miałem w głowie ułożony i dopięty na ostatni guzik plan. Zacząłem od zapoznania się z dzielnicami, do których zwyczajni ludzie nie mają odwagi pójść po zmroku. Poznanie się z paroma osobami, na tyle użytecznymi, by nie spieprzyć sprawy, a na tyle głupimi, żeby dało się nimi bez problemu manipulować. Nie mieli pojęcia, że pomagają mi w małych testach. Tańczyli dokładnie tak, jak im zagrałem. Nie byli nawet świadomi, jak bardzo narażali swe życie i co by się mogło stać, gdyby zrobili coś nie tak. Gdy to, co sprawdzałem spełniło moje oczekiwania i już skończyłem eksperymentowanie, to zacząłem poszerzać swoje kontakty jak i sam interes. Nie było to specjalnie trudne, jeśli się wiedziało za jakie sznurki pociągnąć. W końcu byłem znany, jako doradca kryminalny.
  Niby wszystko szło idealnie. Czegoś jednak było mi brak. Długi czas, siedząc w pustym mieszkaniu na parapecie, o trzeciej w nocy, próbowałem pochwycić przemykającą mi pomiędzy palcami myśl. W końcu udało mi się odnaleźć zagubiony puzzel. Stało się to, gdy posłałem jednego z moich ludzi na spotkanie z szefem mafii, który chciał omówić zlecenie. Miejsce spotkanie wybrałem ja, więc mogłem dogodnie wszystko obserwować z zamieszczonych tam kamer, do których się włamałem. Mój wysłannik posiadał przy sobie podsłuch, dzięki czemu słyszałem jak głowa mafii przedstawia swoją prawą rękę. Właśnie kogoś takiego mi brakowało. Osoby, która będzie mi oddana i nie będę na każdym kroku obawiał się, że zostanę zdradzony. Ktoś taki również powinien mnie chronić. Postanowiłem wtedy, że poszukam kogoś takiego, choć nie sądziłem, aby znalazła się osoba, która ze mną będzie wytrzymywała oraz sprosta moim wymaganiom.
  W końcu znalazłem. Szukanie nie było proste. Do dnia, aż w moje ręce nie wpadło nazwisko Moran. Przejrzałem informacje, jakie posiadałem o tym człowieku. Były wojskowy, który poszukiwał pracy, którą zamierzałem mu z chęcią zaoferować.