sobota, 30 kwietnia 2022

Operacja

- Jak masz na imię? - powtórzył chyba po raz setny tego dnia Madara.

W odpowiedzi dostał jedynie wsadzenie dzioba pomiędzy kraty i rozwarcie go przez papugę. Wyglądało to trochę tak, jakby ptak się z niego w tamtym momencie nabijał.

- Nie ma smakołyka za nieudzielanie prawidłowej odpowiedzi – zwracał się dalej do swojego opierzonego pupila, jakby to miało pomóc mu w nauczeniu go mowy.

- Idiota! Idiota! - zaskrzeczała papuga na to.

- Tego słowa to się szybko nauczyłeś – stwierdził, powoli tracąc do tego cierpliwość.

Chociaż jak ptak reagował w taki sposób na Hashiramę, to było zabawne. Zresztą z myślą, aby mu tak dopiec nauczył swojego ptaka tego słowa. Biedny pożałował wtedy, że Uchiha już nie jest dzieckiem. 

  Zetsu prowadził ich jakimś cholernym lasem i jashinista już miał tego dosyć.

- Kakuzu! Przypomnij mi, dlaczego my tu jesteśmy – zamarudził siwowłosy, odczepiając nogawkę spodni od gałęzi przeklętego krzaka.

- Zamknij się – odparł jakże miło jego partner, nie kryjąc swojej irytacji. Najgorszym było to, że nie mógł tego zrzędzącego fanatyka religijnego zabić.

- Daleko jeszcze? - Hidan nie poddawał się w zadawaniu najgłupszych pytań świata.

Przewodniczący im szpieg organizacji, który uwielbiał gadać ze sobą i niekoniecznie mający miłe swoje ,,drugie ja’’ dotychczas był ciągle milczący.

Skarbnika organizacji nawet to zaczęło niepokoić, bo mógł przysiąc, że to on miał największe pokłady cierpliwości do tego maniaka modlitw nad trupami. Na swój sposób nawet przywykł, jeśli chodziło o to dziecinne jęczenie. W końcu był zmuszony spędzać z nim stanowczo zbyt dużo czasu.

- No hej, powiedz mi ktoś w końcu ile jeszcze będziemy przez te krzaczory leźć?! - Hidan podniósł tym razem głos, mając dość bycia całkowicie ignorowanym.

Zetsu zatrzymał się tak nagle, że Kakuzu omal na niego nie wpadł z całym impetem.

- To misja infiltracyjna. Mógłbyś się łaskawie zamknąć, a nie drzeć się, żeby nam się wojsko na głowę zwaliło? - warknął zirytowany.

Hidan już miał ochotę otworzyć usta i odpyskować, ale został uciszony przez dłoń Kakuzu.

Dłuższy moment mamrotał coś niewyraźnie i szamotał się przy tym jak opętany.

- Zamknij się i uspokój. Stawiać czoła całej armii przez ciebie i twoją rozwrzeszczaną gębę nie zamierzam. To nieopłacalne – stwierdził, a chwilę później został w odpowiedzi ugryziony.

- Ty cholerny gnojku – wkurzony skarbnik już miał się odwdzięczyć, ale wybuchy dochodzące z poligonu skutecznie mu przypomniały, że nie mają czasu na takie zabawy.

- Skończyliście już, kombinacjo zombie? - Zetsu wydawał się ich zachowaniem znudzony.

Kakuzu wyrwał swoją dłoń spomiędzy zębów swojego towarzysza, który uznał to za swoje zwycięstwo.

- Szkoda, że byłeś na tyle ostrożny i nie dałeś mi się wgryźć dając posmakować twojej krwi.

- Zabiję cię, ty cholerna laleczko vodoo – obiecał, zaciskając przy tym dłonie w pięści.

- Oh, Kakuzu! Daj spokój! Dobrze wiesz, że nie możesz.

Po tych słowach ucichli i ruszyli dalej, nie odzywając do siebie.

  Itachi był z pewnością najgorszym kierowcą na świecie. Deidara dotychczas sądził, że to jego partner jest rudowłosym diabłem drogowym. Żałował teraz dogłębnie każdej chwili, gdy karcił jego styl jazdy. Obecnie modlił się w duchu, aby nie wyjechali w jakieś drzewo zwłaszcza, że ten właśnie zjechał z wyjeżdżonej leśnej drogi i żłobił własną. Terenowy samochód co rusz podskakiwał na wybojach, a blondyn martwił się o stan podwozia. Miał nadzieję, że nie zgubią go po drodze, choć czuł się, niczym w jakiś filmach akcji. Nie wątpił jednak, że jak tam samochód, mimo dostania znaczących obrażeń podczas pościgów, strzelanin i wybuchów jest w stanie wyjść z opresji i dalej przeć naprzód, to w rzeczywistości tak pięknie nie będzie. Wolałby już grać w filmie, który byłby mniej brutalny od rzeczywistości. Zresztą siedzący na fotelu pasażera Orochimaru był wręcz szary na twarzy od tej przejażdżki.

- Mógłbyś zwolnić i jechać ostrożniej? - spytał Akasuna.

- Nie ma mowy. Na tym terenie prędzej uszkodzę samochód – stwierdził tonem, jakby mówił do idioty.

Sasori poczuł zalewającą go falę irytacji.

- Bez tego stanie się tak samo. Marne te twoje środki bezpieczeństwa – uznał, krzywiąc się, gdy samochód podskoczył gwałtownie na wybojach.

- W takim razie, skoro wychodzi na to samo, to musi ci wystarczyć, że nie chcę zwalniać.

Obecnie, jeśli mieli nadzieję, aby zrobić coś z tym trybem szalonego kierowcy to właśnie upadła. Zatrzymali się gdzieś nieopodal drogi głównej, którą było trzeba w teorii jechać, ale było inaczej. Jedynym plusem tego zwariowanego pomysłu był fakt, że udało im się dobrze ukryć wóz.

Deidara wysiadł blady jak ściana i od razu niemal pognał pozbyć się zawartości swego żołądka. Sasori odprowadził go przez moment spojrzeniem, gdy zainteresował go Orochimaru, co wyszedł na miękkich nogach i w pierwszej chwili chyba zapomniał jak ustać prosto. Prawie uśmiechnął się na ten zabawny widok. Nie cierpiał tego sfiksowanego gada. Był najmniej godną zaufania osobą z całej organizacji i trudno było powiedzieć, co mu w głowie siedzi. Na pewno nie było to nic pożytecznego dla nich. Naprawdę do dziś nie mógł zrozumieć jak taka osoba się tu znalazła, gdzie nikt nich nie miał wątpliwości, że jest tutaj nie tylko z rozkazu, a też z własnych niepoznanych przez nich pobudek.

Deidara wrócił, a jego twarz zdążyła już nabrać trochę bardziej żywego koloru.

- Nie śpieszyło ci się – skomentował zgryźliwie.

- Wybacz, ale nie opanowałem umiejętności o nazwie szybkie rzyganie na Akasuny zawołanie – zakpił.

W czerwonowłosym zawrzało, niczym w czajniku, który drażniącym uszy gwizdem zawiadamia o zagotowaniu się wody na herbatę. Miał zdecydowanie ochotę w tej chwili zamordować tego gnojka bez względu na wszystko co ich poza pracą łączyło.

- Dobra – zaczął nagle Itachi, sięgając po potrzebne im wyposażenie do wykonania tego zadania i tym samym zatrzymując burzę, która zbierała się między dwójką artystów. - Pamiętacie plan czy trzeba wam przypomnieć jakie role odgrywacie? - dodał, spoglądając uważnie na całą trójkę swoich towarzyszy.

- Oczywiście, że wiemy co mamy robić – uznał Akasuna, a pozostała dwójka skinęła na potwierdzenie.

- To świetnie – stwierdził i rozdał im ekwipunek.

Udali się w kierunku wejścia do laboratorium taką drogą, aby uniknąć przedwczesnego zauważenia przez kamery. Itachi ukrył się wraz zresztą, aby wykonać połączenie.

- Tobi, słyszysz mnie? - rzucił szeptem, ale odpowiedziało mu pochrapywanie. - Tobi! - dodał już znacząco głośniej i z nutą nieskrywanej irytacji w tonie.

W odpowiedzi usłyszał zdezorientowany wrzask dopiero co obudzonego informatyka.

- Jestem, jestem Itachi! - oznajmił wciąż oszołomiony głos po drugiej stronie słuchawki.

- Zaczynaj – stwierdził już zdecydowanie spokojniej.

Chwilę później zapadła między nimi cisza, którą przerywało tylko szybkie stukanie w klawiaturę. Zastanawiał się ile czasu zajmie pracowanie nad tym, aby mógł złamać zabezpieczenia budynku.

- Szykujcie się – powiedział nagle Tobi, a Uchiha gestem dał znak, aby ruszyli pod drzwi tego podziemnego bunkra.

  W chwili, gdy zabezpieczenia głównych drzwi miały już ustąpić rozległ się wewnątrz alarm, a światła zmieniły barwę na czerwoną, przechodząc w tryb awaryjny. Madara rozejrzał się i zaraz odnalazł wzrokiem Hashiramę.

- Co się dzieje? - spytał zdezorientowany.

- Ktoś próbuje się tu dostać – oznajmił, zarzucając koc na klatkę wystraszonej i rozwrzeszczanej papugi.

Zaraz złapał bruneta za rękę i pociągnął za sobą do głównego laboratorium, gdzie zatrzymał się za jedną z maszyn i ukucnął, aby odsunąć płytę podłogową i ukazać podziemne przejście. Pochylił się nieco bardziej, aby sięgnąć włącznika światła i rozjaśnić korytarz. Popatrzył na Madarę uważnie, podnosząc się z kolan.

- Uciekaj. Idź tym korytarzem cały czas prosto. Prowadzi on jak najbliżej do miasta. Później musisz znaleźć tam wieżowiec Senju Company. Na miejscu powołaj się na mnie i pójdź do mojego młodszego brata. On zajmie się resztą.

- A ty?! Mam cię tu po prostu zostawić? - powiedział z niedowierzaniem w głosie. Nie rozumiał tego.

- Mam tu jeszcze coś do zrobienia. Twoje bezpieczeństwo jest tutaj priorytetem. Zresztą doskonale wiesz dlaczego.

Madara zacisnął usta w wąską linię, mierząc sylwetkę doktora wzrokiem. Doskonale wiedział o czym mówi, ale nie potrafił w tej sytuacji się z tym pogodzić. Zalał go naprawdę ogromny smutek i żal ściskał jego klatkę piersiową. Zwiesił głowę w dół i kiwnął nią niemrawo. Był świadomy, że go nie przekona.

- Szybko schodź na dół i zrób później tak jak mówiłem – poprosił, czując jedynie ulgę, że może go ochronić.

Długowłosy spojrzał niechętnie na schody, ale zaczął iść w dół posłusznie. Obejrzał się za Senju, gdy usłyszał jak sięga po kafelek.

- Wszystko będzie ze mną dobrze. Idź – zapewnił uśmiechając się, zanim zamknął za nim wejście.

Westchnął ciężko, mając nadzieję, że uda mu się uciec jak najdalej stąd. Zaraz zajął się jednak pozbywaniem wszystkich plików, które nie powinny wpaść w niepowołane ręce. 

  Tobi nie był zbyt szczęśliwy, gdy alarm uruchomił kolejną falę zabezpieczeń, których musiał się pozbyć. Pocieszało go tylko, że to pewnie ostatnia przeszkoda, jaką musiał pokonać, choć słuchanie przy tym wyzwisk, jakimi obdarzał go Deidara za plecami Itachiego nie pomagał.

Finalnie drzwi stanęły wreszcie otworem i cała ich załoga szturmowa wkroczyła do środka.

- Prowadź – Itachi zwrócił się do stojącego dotychczas z tyłu Orochimaru.

Nadeszła jego kolej.

- Z przyjemnością – wysyczał, wychodząc naprzód, aby przeprowadzić ich przez ten istny labirynt.

Placówka była niesamowicie duża, a łudząco podobne korytarze nie pomagały w orientacji, dopóki do ich uszu nie dotarła muzyka. Zatrzymali się. Przez dłuższą chwilę nasłuchiwali zdezorientowani, aby ostatecznie ruszyć za dźwiękiem ,,Sonaty Księżycowej’’ Beethovena.

Na miejscu znaleźli dość niecodzienny widok. Senju Hashirama w białym fartuchu siedział i grał na fortepianie.

Deidara wycelował w niego z pistoletu, gdy ten dość gwałtownie zakończył utwór i odwrócił się wreszcie w ich kierunku z lekkim uśmiechem błąkającym się mu na ustach.

- Poddaje się – oznajmił, unosząc ręce do góry.

- Gdzie jest twój eksperyment? - zapytał Itachi, gestem nakazując Akasunie, aby go zakuł.

Hashirama jednak nic więcej nie powiedział.

- Zabieramy go i wracamy – oznajmił i wkrótce odeszli.

piątek, 1 kwietnia 2022

Wiosna

  Siedział na schodach prowadzących do ogrodu z kubkiem ciepłej herbaty w dłoniach. Księżycowy blask otulał pogrążoną w ciszy i niezmąconą żadnym wiatrem przyrodę. Wieczór mimo tego był nieco chłodny. Porucznikowi oddziału szóstego jednak to nie przeszkadzało. W przeszłości został przyzwyczajony do znacznie gorszych warunków. Najbardziej luksusową porą w Rukongai była jesień i zima. Bezpańskie szczeniaki takie jak on i jego grupa mogły wtedy liczyć na dach nad głową, jeśli do tych pór roku przetrwały. Teraz była wiosna. W jego dawnym życiu kojarzona głównie z codzienną walką o byt. Nie tylko własny, bo również jego osieroconych przyjaciół. Pamiętał, że wtedy też często patrzył na księżyc, gdy wdrapywał się na drzewo, a pod nim przy ognisku spała jego mała rodzina złożona z tak samo samotnych jak on dusz.

Finalnie nie był w stanie ich uchronić i uratować.

Zastanawiał się wtedy, jaki będzie cel jego egzystencji, jeśli pozostałby całkiem sam. Pogrążony w rozpaczy nie uważał się za dostatecznie silnego, aby w chwili próby być w stanie ochronić ostatnią, pozostałą mu bliską osobę. Był tylko tchórzliwym psem wyjących do srebrnego kochanka nocy, który wychylał się zza chmur. Stracił wszystko, co było mu bliskie w zupełnie inny sposób. Tchórzliwy, świadomy, ale bezpieczny, mimo że cholernie bolesny.

Sam siebie pozbawiłem wszystkiego – pomyślał kierując wzrok na oczko wodne, gdzie czasem spod tafli wody widać było krótkie błyski łusek pływających karpi, które odbijały wiązki światła słane przez księżyc.

  Miał już ponownie zanurzyć się w morzu melancholii i ponurych myśli, gdy poczuł dłonie delikatnie go oplatające i ciepło nieco drobniejszego ciała na plecach. W pierwszej chwili lekko się spiął w niekontrolowanym odruchu, ale rozluźnił się jednak szybko, bo doskonale wiedział kogo miał za towarzysza.

- O czym tak myślisz? - usłyszał szept tuż przy swoim uchu, czując dłonie przesuwające się po jego klatce piersiowej.

- O przeszłości – przyznał, spuszczając wzrok na blade obejmujące go ręce. - O tym jak błądziłem i wszystko traciłem, okraszone rozmywającymi się lepszymi dniami – dodał.

Kapitan zmarszczył brwi na taką odpowiedź. Nie lubił takich posępnych dni u Abarai. Wiedział jednak, że były mu potrzebne, aby nie zapomnieć drogich mu osób z dawnego życia. Rozumiał to i przechodził to razem z nim.

- Masz już swoje miejsce i niczego nie stracisz – zapewnił go cicho, muskając ustami nieznacznie płatek jego ucha.

Renji uśmiechnął się i sięgnął go jego dłoni, splatając je ze swoją.

- Wiem – przyznał półszeptem, odwracając lekko głowę w jego stronę. - Dostałem wszystko, o czym kiedyś tylko marzyłem. Teraz jestem szczęśliwy, bo mam przy sobie cały mój świat – dodał, spoglądając na Byakuyę z czułością.

Kuchiki pozwolił sobie odpowiedzieć delikatnym uśmiechem, który w księżycowym blasku prezentował się przepięknie.

Czekała ich w końcu kolejna przepełniona wspólnym szczęściem wiosna.