czwartek, 7 lutego 2019

Krucza Miłość XIV

Witajcie!
Przybywam z kolejnym rozdziałem, w którym zawarłam dość dużo myślę wątków. Mam nadzieję, że to nie przeszkadza. Do tego starałam się kierować Waszymi odpowiedziami w ankietach, które zrobiłam na fanpagu bloga, którego polecam śledzić!
Mam nadzieję, że się spodoba, nie przedłużając:
______________________________________________________

     Czuł się beznadziejnie. Nie mógł odróżnić dnia od nocy, była tylko wszechogarniająca go ciemność. Nastanie poranka zwiastowało skrzypnięcie drzwi, będące sygnałem, że ktoś obcy wtargnął do środka. Nie wiedział, czy powinien być za to wyczucie czasu wdzięczny, czy też wręcz przeciwnie. Finalnie uznał, że przerwanie wtargnięciem nadchodzącego tajfunu w jego głowie było naprawdę dobre. Powinien być z tego zadowolony. Przybysz za to dłuższą chwilę stał w miejscu, przyglądając się właścicielowi pokoju w zamyśleniu.
- Śpisz jeszcze czy udajesz? - rzucił w końcu ze zrezygnowanym westchnieniem.
- Oczywiście, że śpię. Nie śmiałbym udawać i wcale ci nie odpowiadam – uznał z nienaganną powagą na jaką tylko udało mu się zdobyć. Było to dość absurdalne, bacząc na słowa jakie wypowiedział. Wprowadzało to jednak pewne rozluźnienie.
- Doprawdy, jesteś okropnym kłamcą – Madara parsknął w odpowiedzi, kręcąc głową.
Nawet jeśli młodszy nie mógł tego zauważyć, to mu nie przeszkadzało. Był świadomy jego rozbawienia i to było wystarczające. Chociaż Hashiramy nikt nie pobił w rozśmieszaniu go, lecz żaden z jego podopiecznych nie wyprawiał takich głupot jak on.
- Ja nie kłamię, jestem bardzo szczerą osobą – stwierdził spokojnie, choć pozornie wciąż te słowa padły w sferze wygłupów – chciałby umieć go do tej teorii przekonać. Niestety taka próba raczej odniosłaby odwrotny skutek, więc zostawiał tą kwestie samej sobie.
- Dobra, dobra. Koniec tej zabawy, trzeba cię wyciągnąć z ciepłego łóżka – zarządził.
- Coś czuję, że protest na nic się nie da – skomentował, podnosząc się do siadu i wyciągając na oślep rękę przed siebie, która została pochwycona przez odzianą w rękawiczkę dłoń. Przez ten dotyk poczuł się zdecydowanie pewniej, bardziej realnie. Bez wzroku świat, jaki cię otacza i nawet twoja pewność jego istnienia wśród ciszy stanie się czymś, co brzmi jak bajka. Zwłaszcza, gdy pożera cię poczucie nicości wokół, namacalność świata i obecność drugiego człowieka staje się na wagę złota. Gdyby musiał spędzić cały taki okres w ciszy, zdecydowanie wpadłby w sidła obłędu. Już teraz momentami czuł się szalony, gdy zaczynał wątpić w istnienie otaczającego go świata, a nie widział ledwo nie cały dzień. Nie potrafiłby zrezygnować całkowicie ze swojego zmysłu wzroku. Doszło to do niego nagle, uświadamiając mu jak jest do niego przywiązany. Był Uchiha to nie powinno być dziwne. Duma z tego zmysłu była u nich na porządku dziennym. A jednak czuł pewien wstyd, że trzymał się jego tak kurczowo. Ostrożnie postawił nogi na podłodze i pozwolił pomóc sobie wstać na równe nogi. Uczucie bezsilności i trwania w próżni pogłębiło się. Nie miał obecnie niestety na to wpływu. Musiał zaufać i dać się poprowadzić. Nie ważne jak upokarzające dla niego to było. Wyglądało też na to, że jego towarzysz doskonale jest w stanie zauważyć jego stan. Usilnie starał się pomagać mu na tyle dyskretnie, aby nie czuł się tak obnażony. Później przyszedł czas na trening w praktyce, żeby spróbował samotnie przedrzeć się przez mrok. Po raz pierwszy obawiał się puścić jego dłoni, jakby trzymanie jej zapewniało mu życie. Niestety została mu pewnym ruchem wyswobodzona z kurczowego uścisku.
- Musisz podjąć próbę. W końcu chciałeś, abym nauczył cię poruszać się w ciemności.
- Nie czuję się na to gotowy – przyznał, spuszczając głowę. Nie lubił okazywać słabości.
- Na to nie można być przygotowanym, jeśli nie byłeś w bezdennej otchłani od narodzin. - oznajmił pewnym głosem, który niestety nie niósł ukojenia i pocieszenia w tej beznadziejnej sytuacji. Osoba będąca z nim też nie należała do grona pocieszycieli.
- Pamiętaj, jestem tutaj, żeby cię asekurować. Nie jesteś sam – dodał, mając nadzieję, że go to dostatecznie zmotywuje. Faktycznie miał zamiar nad nim w tym okresie czuwać.
- Dobrze. Spróbuję – zapewnił, biorąc w płuca głębszy wdech. Chociaż faktycznie droga część jego słów wlała w jego duszę jakiś rodzaj siły i motywacji. Właśnie dlatego po chwili postawił pierwszy wciąż niepewny krok do przodu. Miał nadzieję, że podoła wyzwaniu.


     Początkowo pierwsze kilka kroków, wykonane z wielkim trudem było katorgą. Powoli zaczynał nabierać pewności, niczym dziecko nie wierzące w swoje możliwości, które finalnie było w stanie dokonać niemożliwego. Słyszał w pobliżu kroki Madary. To dobrze, bo zgodnie z obietnicą był przy nim. Pierwsze przyszło nagłe zderzenie ze ścianą, choć niegroźne. Nauczenie się skręcenia w odpowiedzi korytarz i nie zderzenie się z czymś było wręcz niemożliwe. Starał się być ostrożny, lecz z każdym małym potknięciem jego determinacja i siła, aby przezwyciężyć swoje słabości gasła. Czuł, że to dla niego zbyt dużo. Utrata wzroku była, niczym pozbawienie całkowitej kontroli nad swoją egzystencją.
- Uważaj na próg – usłyszał, lecz było za późno.
Czara goryczy przelała się wartkim strumieniem, gdy właśnie o niego się potknął. Nie stało się nic, wylądował jedynie na czworakach czując się naprawdę beznadziejnie. Bezcelowość tego całego wysiłku wbija łapczywie swoje szpony w jego umysł. Obdarty z dumy, ze wszystkiego co do tej pory było niedoceniane. Nienawidził czuć się słaby. Teraz był totalnie obnażony i podatny na wszystko. Zacisnął wargi w wąską kreskę, uderzając po chwili pięścią w podłogę. Raz. Drugi. Trzeci. Bezsilność. Rozpacz. Bezbronność.
Żałosne, że nie potrafił sobie z tym stanem rzeczy poradzić. Posiadł właśnie granicę własnej cierpliwości i możliwości. Nie potrafił się pogodzić. Miał już kolejny raz uderzyć zamkniętą dłonią w twardą podłogę, gdy został dosyć mocno chwycony za nadgarstek.
- Uspokój się – wypowiedziane stanowczo, lecz spokojnie przywróciło go do rzeczywistości. Chociaż może niekoniecznie chciał zostać wybudzony z tego amoku.
Poczuł, jak uścisk na jego ręce znika, a ona zaraz opada luźno. Odetchnął głęboko.
- Nie dam rady. Odnalezienie się, będąc całkowicie ślepym jest niewykonalne – stwierdził, krzywiąc się wyraźnie. Te słowa przeszły mu przez gardło z ledwością. Przyznawanie się do takich rzeczy nie było w jego naturze. Chyba nigdy nie czuł, że czemuś nie podoła jak w tej właśnie chwili. Już nie chciał próbować. Był całkowicie pewny swojej porażki.
- Z takim beznadziejnym podejściem na pewno. Nikt nie mówił, że będzie łatwo. - stwierdził, mierząc wciąż klęczącego Itachiego przeszywającym spojrzeniem. Nie był zadowolony z tego, co wyprawiał. Nie lubił słabych ludzi, a jego uczeń taki teraz się wydawał. Na ironię przypominało mu to także jak on przechodził ten proces. Pogrążony w żalu za stratą młodszego brata, całkowitej samotności i ciemności. Droga do szaleństwa.
- Może jest złe, nie przeczę. Wygląda, że jednak to nie jest na moje możliwości – przyznał cicho. Cała ta nauka była bezcelowa, nie potrafił czuć otoczenia, a to był klucz.
Nagłe kopnięcie z taka siłą, że wylądował na plecach wyrwało z jego krtani bolesny jęki. Chwilę później poczuł podeszwę buta na swojej krtani, odbierającą mu tlen. Wydał z siebie nieartykułowany charkot. Jego ręce chwyciły go za nogę, choć z trudem udało się ją znaleźć na oślep. Ta sytuacja przypomniała mu, że popełnił karygodny błąd.
- Nienawidzę słabych ludzi. W szczególności Uchiha. Jeśli zamierzasz taki być, to zdychaj - usłyszał, czując w jego tonie całe to obrzydzenie do niego. Było wręcz namacalne. Napór w tym samym czasie stał się silniejszy, odbierając mu praktycznie cały tlen. Czuł gorąco, które przeszło po całym jego ciele wraz z dreszczem. Przez chwilę miał ochotę po prostu temu się poddać. Pozwolić pozbawić się tlenu do końca, wydusić jego całą żywotność. Jedno słowo, które wpadło do jego umysłu niespodziewanie zmieniło wszystko. Sasuke. Właśnie to imię sprawiło, że zebrał całą swoją siłę, aby zabrać przygniatająca mu krtań stopę i nieco zachwiać równowagę przeciwnika. Podniósł się do siadu, kaszląc i łapczywie zaciągając powietrzem. Spróbował się podnieść, choć nieco niepewnie, ale mu się udało. Terapia szokowa zdała w jego przypadku egzamin. Przypomniał sobie o najważniejszym. W końcu obiecał, że wróci.
- Kontynuujmy – oznajmił ku zaskoczeniu swego towarzysza, którego zbił z tropu totalnie.
- Dobrze – zgodził się dać mu kolejną szansę, widząc jego nagłą determinację.
Tym razem już podczas upadków nie pozwalał sobie na załamania i stos wymówek. Starał się poruszać samodzielnie jak najlepiej potrafił. Aż nauczył się jak czuć otoczenie. 

    Salon w kryjówce Akatsuki w niedzielne popołudnie był oblegany. Był to jedyny dzień w tygodniu, gdy zdarzało być się im często fizycznie w komplecie. Jeszcze jedna rzecz przyciągała ich tutaj jak magnez – dostawali pieniądze na swoje potrzeby ku rozpaczy Kakuzu. On naprawdę wyglądał jak siedem nieszczęść z wyjątkowo morderczymi intencjami. Tym razem było to niestety niekorzystne, bo ich drogi lider postanowił się nie zjawić, stawiając resztę chmurnej brygady w dość nieciekawej sytuacji. Wyrwanie ze skarbnika pieniędzy naprawdę nie było czynem szczególnie łatwym. Nawet z pomocą Konan, której jednak nie bardzo się słuchał. Przynajmniej do chwili, gdy Kisame, którego wybrali na kozła ofiarnego nie spróbował pozbawić go aktówki z ich pieniędzmi. Spowodowało to próbę ataku na jednego z mistrzów miecza, przez co jedna z nici strąciła wazon. Wtedy większość członków zamarła i w salonie zapadła grobowa cisza.
- Co się stało? - Itachi postanowił zabrać głos, kierując swoje słowa do siedzącego obok Akasuny. Niestety nie mógł widzieć, więc poprosił o obraz sytuacji. Przez trening poruszania się w tym stanie zdołał się już nieco przyzwyczaić do tego stanu rzeczy.
- Kakuzu zbił ulubiony wazon lidera – wypowiedziane beznamiętnym głosem brzmiało, niczym najgorszy w świecie wyrok. W zasadzie tak było. Biada im, jeżeli się dowie.
- Tobi nie chce umierać! - rozpaczliwy okrzyk wyrwał ich z dziwnego odrętwienia.
- Zamknij się, idioto! - warknął Hidan, mierząc w zamaskowanego chłopca swoją kosą.
Zaczęła się wrzawa. Deidara krzyczał o kasę, Tobi zaczął z wrzaskiem uciekać przed Jashinistą, co stracił totalnie cierpliwość, gdy ich dobry chłopiec zamiast się zamknąć zrobił coś przeciwnego – zaczął okropnie lamentować. Kakuzu starał się za wszelką cenę trzymać poza zasięgiem blondyna swoje ciężko zarobione zielone banknociki. Zetsu w rozmowie z samym sobą twierdził, że prowadzi fotosyntezę. Nie wiedział niestety o potrzebie promieni słonecznych do tego procesu, a nikt nie chciał wyprowadzić go z błędu. Jeszcze by w gniewie komuś rękę odgryzł, woleli nie ryzykować. Itachi starał się odnaleźć w tej kakofonii dźwięków, która zaczynała mu się zlewać w jedno. Chrząkniecie.
Jeden raz. Drugi. Brak reakcji, podwyższający wskaźnik irytacji jednej z najspokojniejszych osób w tym gronie, pomijając Itachiego i Sasoriego, który po prostu obserwował bez większego zainteresowania ten cały cyrk na kółkach.
- PANOWIE! - kobiecy sopran, który dał radę przekrzyczeć ten cały hałas wprowadził ciszę. Przesadzili. Zdecydowanie. Teraz pozostało im modlić się, aby to nie był czas, gdy ma okres. Wtedy to będą się modlić, by w akcie kary jedynie kazała im czyścić bazę lub kible. Chociaż w tym drugim mogła próbować później utopić, jeśli zbyt podpadniesz.
- Kakuzu. Rozdziel im pieniądze – zaczęła, a gdy on miał już uchylić usta zapewne ze słowami sprzeciwu dodała: - Natychmiast. Bez gadania – jej spojrzenie padło na resztki potłuczonego wazonu. Rozejrzała się w zamyśleniu, lecz po chwili miała rozwiązanie.
- Deidara, Sasori. Macie naprawić ten wazon lub wykonać replikę – oznajmiła, sprawiając, że długowłosemu zrzedła mina, choć moment wcześniej z uśmiechem tryumfu wsadzał pieniądze do portfela. - Dlaczego?! I do tego mam zrobić to z nim?! - wskazał na rudowłosego, który ze znudzeniem wywrócił oczami. Ostatnio coś im relacje się popsuły. W zasadzie Deidary nie było co o to pytać, a marionetkarz wzruszał jedynie ramionami. Cokolwiek to było, to zdecydowanie go mało obchodziło.
- Bo masz umiejętności, aby zrobić taki wazon. Oboje uznajecie się za artystów. Wykażcie się – stwierdziła jedynie. - Pain naprawdę lubił ten wazon.
Sasori uniósł jeden kącik ust ku górze z nieco zaczepnym uśmiechem, widząc jak blondyn zbladł na jej ostatnie słowa i nagle postanowił zebrać elementy wazonu.
- Przestań się nabijać, mistrzu Sasori – warknął, gdy zauważył minę tego złośliwego rudzielca. Sam nie rozumiał, czemu go tak potrafił wkurzać praktycznie niczym.
- Bo co? Twoja sztuka nadaje się jedynie do odtwarzania wazonów. To prześmieszne.
- Twoja nadaje się jedynie dla korników na obiad. Zobaczymy, jak odtworzysz zdobienia!
Chwilę później obaj wyszli pogrążeni w artystycznej, absurdalnej dla reszty kłótni. 

    W tym samym czasie, gdy Konan przypadło pilnowanie rozliczenia członków organizacji z Kakuzu on siedział przy oknie, spoglądając na spadający kaskadą deszcz. Wsłuchiwał się w jego szum, zerkając na śpiąca postać na łóżku częściowo oświetlaną przez księżycowy blask. Większość czasu spędzili po prostu leżąc obok siebie i rozmawiając o przyszłości organizacji. W końcu wbrew wszystkiemu łączyło ich naprawdę wiele. Cel, w którym dążą do pokoju na tym zepsutym świecie. Uważał to za niesamowite, że powierzył mu swoje oczy i los pokierował jego ścieżkę, w taką stronę. Zawsze mógł być nieświadomy albo i nie przeżyć, jako dziecko. Do ponownego spotkania nie pamiętał nawet, że cokolwiek o nim wiedział i kiedyś spotka. Przynajmniej do momentu, gdy nie odblokował mu zabranych dawno wspomnień. Przypomniał sobie. Wędrowca, który zmierzał do centrum wioski deszczu, lecz złapała go okropna ulewa. Fakt, że mieszkali naprawdę na obrzeżach wioski przemawiał za byciem jego jedynym schronieniem. Poza ich domem, to miejsce praktycznie było pustkowiem. Pamiętał, jak wyjrzał nieśmiało kto przyszedł, bo nie mieli raczej mieć żadnych gości. Jego mama mówiła coś o wysuszeniu mu płaszcza i prosiła, aby się rozgościł. Właśnie wtedy go zauważył. Onyksowe tęczówki zmierzyły wtenczas jego dziecięcą sylwetkę wzrokiem, który wydawał się za ciężki mu do zniesienia. Było w nim jednak coś, co fascynowało go. Pewna majestatyczność w jego postawie, nie pozostawiająca złudzeń, że był kimś niezwykłym. Nawet teraz, gdy spał ta otoczka go nie opuszczała, choć to był jedyny raz, gdzie mógł wyglądać dość niewinnie. Podejście do niego i próba ruszenia już tak skończyć się nie musiała. Uśmiechnął się rozbawiony pod nosem, gdy skończył nie raz z ostrzem przy krtani. Z drugiej strony wiedział, że ta więź jest okropnie jednostronna. Jego przyjaciółka z całych sił starała się go z tej relacji wyleczyć. Zdecydowanie nie była zdrowa. Nie dbał jednak o to. Chciał cieszyć się tym co ma, skoro i tak od początku został wybrany na narzędzie. Weźmie coś również, postępując także totalnie egoistycznie. Posiadanie chwilowej radości, poczucie jakiejkolwiek bliższej więzi było silniejsze od rozumu. Czuł się dobrze tak jak było. Nawet z myślą, że nadejdzie czas wykorzystania.
    W końcu praktycznie każdy członek Akatsuki został wypłacony. Skarbnik organizacji czuł się spłukany, lecz wyczuł też pewną okazję. Zamknął swoją walizkę i już wstawał, aby umknąć sprawnie spod czujnego spojrzenia Konan, która pilnowała całej transakcji.
- Kakuzu. Nie zapomniałeś o kimś? - spytała, wręcz przesadzonym od słodyczy tonem.
Nieśmiertelny drgnął nieznacznie, zatrzymując się, niczym jakiś żywy posąg przyłapany na zmianie wcześniej ustalonego miejsca. Odwrócił głowę, w stronę niebieskowłosej, która gestem wskazywała na Uchihę. No i cały misterny plan wziął w łeb. Trudno.
- Ah, faktycznie! - odparł, postanawiając powziąć taktykę swego głupiego kompana do misji, czyli grać idiotę do kwadratu. - Zapomniałem o tobie całkowicie, wybacz – odparł, niechętnie kładąc walizkę na stół i odliczając należną sumę. Później wręczył ją w wyciągnięta na oślep dłoń, mogąc już opuścić to miejsce… biedniejszy o kilka kafli.
- Dziękuję – Itachi zacisnął dłoń na banknotach, które ostrożnie schował do wewnętrznej kieszeni płaszcza, wcześniej upewniając się, że to naprawdę kieszeń. Podniósł się i starając wyłapać wszelkie przeszkody powoli opuścić salon i udać do swojego pokoju. Miał to szczęście, że droga była dość prosta, bo jednak miał blisko do wcześniejszego pomieszczenia z niego. Nauczenie się jej na pamięć nie było trudne. Położył dłoń na klamce, którą już miał nacisnąć, gdy przypomniało mu się coś ważnego. Miał powiadomić Sasuke. Obecnie zdany na przeczucia nie był w stanie tego zrobić. Próba wyjścia na zewnątrz byłaby totalnie podejrzana. Wszedł do pokoju z nadzieją, że mu to wybaczy.
Hidan nie miał szczęścia posiadania początkowych pokoi. W zasadzie miał jedne z najdalszych, bo reszcie przeszkadzało jak się modli. Podobno krew im przez ściany przeciekała. Zmierzając z zadowoleniem na twarzy, że w końcu będzie mógł przekupić naiwne dziewki, które chcą odsprzedać dziewictwo do rytuału. Niewinna krew najlepsza.
Zatrzymał się nagle, słysząc dość jednoznacznie dźwięki zza drzwi pokoju Deidary. 
 - No to nieźle naprawiają wazon – skwitował z uśmiechem pod nosem, wracając do siebie.