Przechodził pomiędzy członkami drużyny, oceniając obecny stan sytuacji.
Szczęsny wyglądał, jakby szybko się zaaklimatyzował, co go nawet nie
dziwiło. Peszkin zaś wydawał się jeszcze nie do końca pojmować, co się
właściwie stało. Piszczek kucał przy Fabiańskim, który miał minę, jakby
właśnie dowiedział się, że przepuścił decydującego gola dla
reprezentacji. W sumie patrząc tak na nich, poczuł się nieco
beznadziejnie, bo wydawał się być całkowicie nieprzydatny, lecz faktem
było, że tamta dwójka poradzi sobie sama. Pytanie tylko na jak długo?
Jeśli bramkarz zatęskni za wypadami na mecze koszykarskie może być źle.
Zwłaszcza, że nie mieli tu żadnej piłki, bo porywacz nie raczył jej
wciągnąć i tym samym odebrać niemieckim zawodnikom. Przynajmniej
pamiątkę by mieli i broń na okres koszykarski Fabiana, który potrafił
być wtedy nader upierdliwy.
Potok jego myśli przerwało zauważenie
pewnej nieco oddalonej od reszty zespołu osoby. Ruszył w kierunku
skulonej postaci bez zastanowienia. Na miejscu ukucnął przed mężczyzną,
który był wpatrzony nieobecnym wzrokiem w bliże nieokreślony punkt.
- Hej, stary, co ci jest? - spytał, patrząc na starszego mężczyznę z uwagą.
Ten słysząc go spojrzał na bruneta, a chwilę potem jego usta wykrzywiły się w pełnym politowania uśmiechu.
-
Pomyślmy - mruknął, łapiąc się za brodę, którą lekko pogładził
kciukiem, udając swoje zamyślenie nad tą kwestią. - Może zwyczajnie
martwi mnie ta cała niedorzeczna sytuacja, bo nie dość, że porwała nas
jakaś dziwaczna parodia czarnej dziury w środku meczu, to na domiar
złego nie wiem, czego mogę się tu spodziewać. W końcu równie dobrze
możemy czekać tu na pewną śmierć i zapewne tak właśnie jest! - odrzekł
poddenerwowanym tonem, prawie krzycząc na Lewandowskiego.
Kapitan
drużyny przyjął to dość dobrze, a przynajmniej wysilił się na względny
spokój. Nie mógł ukazać po sobie, że sam jest zdenerwowany tym
wszystkim. Usiadł obok Błaszczykowskiego, który obserwował go, taksując
dość nieprzychylnym spojrzeniem. Starając sie obecnym podejściem
blondyna nie przejmować zbytnio, postanowił choć trochę spróbować
pozbawić go czarnych scenariuszy, odrobiną niepoprawnego optymizmu.
-
Masz rację, jesteśmy w sytuacji, która pozostaje poza naszą kontrolą -
zaczął, zerkając na towarzysza, na którego twarzy przemknął cień
zaskoczenia. Lewy z trudem powstrzymał się od zadowolonego uśmiechu. -
Jednak myślę, że to coś lub ktoś nas tu sprowadził. Nie sądzę, abyśmy
przebywali tu bez celu. Pewnie niedługo się dowiemy wszystkiego, więc to
wcale nie oznacza, że pisana nam jest śmierć. W końcu nasz naród, a tym
bardziej my nic nie zrobiliśmy wszechświatu, nie? - zapytał,
uśmiechając się przy tym lekko.
Kuba słysząc zdanie Roberta nabrał nadziei, iż może naprawdę to skończyć się dużo lepiej niż byciem zwłokami na obcej planecie.
- Masz rację - przyznał, także się przy tym uśmiechając.
Siedzieli dłuższą chwilę w całkowitej ciszy.
-
Robert? - spytał cicho, jakby byli w bibliotece albo jakimś klubie
ludzi milczących, gdzie odzywanie się nie było czymś pożądanym.
- Hm? - mruknął, kierując swoje spojrzenie na siedzącego obok mężczyznę.
-
Przepraszam za to, jak się zachowałem, gdy spytałeś co mi jest. Nie
powinienem dopuścić do takiego bezcelowego wybuchu, zwłaszcza, że jesteś
dla mnie ważny i nie chciałem wyglądać tak wrogo. To przez te myślenie o
śmierci - zaczął, ale w ostatnim momencie postanowił ugryźć się w
język. Zrobił to mimo wszystko za późno. Dowiedział się tego w chwili,
gdy podniósł wzrok na twarz Lewego, na której była wymalowana ciekawość,
będąca dla niego zawsze zgubna.
- Nie winię cię za to, jakie miałeś
podejście. Rozumiem, że taka niezapowiedziana przygoda może być
odbierana różnie. Myślenie o śmierci? Co chcesz mi przez te słowa
przekazać? - spytał, patrząc na jasnowłosego ze zmartwieniem. Po chwili
lekko go objął, nieco niepewnie, bo nie wiedział czy jego towarzyszowi
to odpowiada, lecz ten nie wyraził sprzeciwu, co ucieszyło kapitana.
-
Chcę, żebyś mi powiedział, bo dla mnie także jesteś bardzo wyjątkową
osobą - dodał po dłuższym namyśle, chcąc, aby wyrzucił z siebie to, co
chciał. Doskonale wiedział, że jest typem osoby, której to pomoże.
Czując,
jak obejmuje go ramieniem poczuł się lepiej, a jego słowa, zwłaszcza ta
druga część dała mu wiele radości. Dzięki niemu ponure myśli nie
wydawały się tak okropne. Oparł głowę na jego ramieniu, czując się jak
kiedyś, zanim oddano kapitaństwo brunetowi, gdy on sam nabawił się
porządnej kontuzji. Od tamtego momentu ich relacje nie były zbyt dobre,
on sam miał dużo żalu, że odebrano mu tytuł, który miał od paru lat z
takiego powodu. Nigdy jednak nie skreślił Roberta, jako przyjaciela,
choć gorycz jego osobistej porażki wiele zniszczyła w tej znajomości.
Obecnie czuł się jak kiedyś, gdy byli przyjaciółmi. Mógł mu powiedzieć
wszystko, wiedząc, że uzyska od niego oparcie. Uśmiechnął się delikatnie
na tę myśl, przymykając oczy. Chwilę później spoważniał.
- Ja po prostu boję się śmierci, Robert - wyszeptał, nie spoglądając na niego.
Ufał mu, lecz nie opuszczała go irracjonalna myśl, że może zostać
wyśmiany. W końcu, jak dorosły mężczyzna boi się tego, co jest
nieuniknione? Jednak tak było. Śmierć w jego umyśle jawiła się pod
najgorszą możliwą postacią - morderstwa. Wszystko za sprawą zdarzeń
przeszłych, które działy się w czasie jego dzieciństwa. To była dla
niego najgorsza z mar, zawsze wyłaniająca w najpodlejszych momentach
jego życia. W duchu teraz tylko prosił, aby jego towarzysz o nic więcej
nie pytał. Nie chciał myśleć o okolicznościach tamtego morderstwa.
Żadnych dalszych dociekań nie otrzymał. Poczuł tylko, jak Robert
wzmocnił swój uścisk wokół jego ciała, aby bez zbędnych słów okazać mu
wsparcie. Kuba zrozumiał doskonale ten przekaz. Był mu wdzięczny za to
wszystko, choć mogło wydawać się, że zrobił naprawdę niewiele. Dla niego
osobiście zrobił to, czego potrzebował.