czwartek, 8 lutego 2024

Krwawa Droga

 Witajcie!

No i dotarliśmy do tego ostatniego rozdziału. Kocham tą historię, a jak postawiłam ostatnią kropkę kilka miesięcy temu czułam się wręcz zszokowana, ale i pewną pustkę. Jestem dumna z tej historii, bo dużo dzięki niej odkryłam w sobie, jako autor. Ta część jest kompletna, ale być może kiedyś dokończę planowanie drugiej części i znowu do tego świata wrócę. Dziękuję wszystkim, który czytali tą historię i na nią czekali oraz za wszystkie motywujące mnie komentarze. 

_____________________________________________________

  Hashirama leżał z głową na kolanach Madary. Widział jego przerażenie w onyksowych oczach, gdy wracał do niego wzrokiem, po tym jak chwilę wcześniej obserwował drogę. Wyglądało to trochę, jakby nerwowe zerkanie na niego i autostradę mało przyśpieszyć dotarcie do szpitala. Obaj jednak wiedzieli, że to tak nie działało. Przyglądając się mu tak, zaczął mimowolnie wspominać proces jaki przeszedł tworząc go. Od szalonego pomysłu, który według niego nie miał prawa się udać, aż do ludzkiej formy zafascynowanego światem chłopca i do stanu obecnej dorosłej formy. To było wszystko dla niego jak szalony sen. Obecnie trudno było mu nawet w to uwierzyć, choć Madara był jak najbardziej rzeczywisty. Sięgnął swoją ręką do jego dłoni i splótł razem ich palce.

Brunet rzucił mu nieco zagubione spojrzenie, zerkając na ich złączone dłonie po chwili. Senju uśmiechnął się lekko, gdy Uchiha wzmocnił ich uścisk. Hashirama przyglądał mu się uważnie, pragnąć jak najdokładniej wyryć sobie jego obraz w pamięci. Był przepiękny.

Cieszył się i był dumny z tego, że go stworzył. Tonięcie w tych myślach i przywoływanie tak pozytywnych emocji pozwalało mu ignorować fakt, że czuł się coraz gorzej i słabiej. Nie mógł już dłużej ignorować uczucia, że jego płuca wydawały się płonąć, przez to jego oddech stał się cięższy i coraz bardziej urywany.

- Długo jeszcze? - zapytał Madara, przerażony nagłym pogorszeniem się stanu doktora.

- Robię co mogę! - warknął Tobirama, bo jego też to wszystko stresowało.

Nie był w stanie niektórych rzeczy przeskoczyć, choćby nie wiadomo jak bardzo tego pragnął. Zacisnął mocniej dłonie na kierownicy, wymijając kolejne samochody.

Starał się trzymać w tym wszystkim, choć teraz nawet wychowanie ich ojca nie pomagało. Pierwszy raz tak się bał. W sumie był przerażony. Nie chciał go stracić. Nie ważne jak głupim, nieodpowiedzialnym i załamującym starszym bratem był. Na tą chwilę nie potrafiłby wyobrazić sobie, że go po prostu zabraknie. Wydawało mu się to absurdalne, a wręcz niemożliwe. W końcu zawsze od dziecka był.

  Hashirama zerknął na drogę. Czuł się coraz bardziej źle, a w mieście będą musieli jeszcze zwolnić. Musiał przyznać, że oberwał czymś naprawdę porządnym.

- Tobirama, Madara – zaczął wkładając sporo wysiłku, aby go usłyszeli i głos mu się nie łamał.

- Cicho, bracie. Lepiej nic nie mów i oszczędzaj siły. Jeszcze troszeczkę i będziemy – zapewnił go młodszy brat, zaciskając mocniej palce na kierownicy.

- To nie pomoże, Tobirama. Chciałbym, żebyście mnie wysłuchali, dopóki jeszcze mam siłę.

Obydwoje ostatecznie kiwnęli głowami i czekali na jego słowa.

- Madaro chciałbym ci powiedzieć, że stan, w jakim znalazłeś się w bazie był związany z ukrytym bojowym programem, który ci zainstalowałem. Chciałem, byś był bezpieczny, choć miałem też nadzieję by nie musiał być aktywowany. Czułeś, że coś się zmieniło, prawda? - zapytał, spoglądając na niego.

- Tak i chyba rozumiem, dlaczego wolałbyś bym nie musiał tego używać – przyznał, czując uścisk w gardle.

- W takim razie uważaj, Madaro. Łatwo możesz się w tym stanie zatracić – przyznał, bo mogło do tego dojść. Nie miał jednak okazji, aby nauczyć go o tym więcej. Wierzył jednak, że sobie poradzi.

- Chciałbym przekazać ci teraz coś ważniejszego. Jestem z ciebie dumny i wdzięczny za czas jaki mogłem z tobą spędzić. Cieszę się, że zaakceptowałeś mnie, jako swojego Stwórcę. Nie byłeś rozgoryczony i zły za to jak powstałeś. Bałem się, że tak mogło się wydarzyć, wiesz?

- Wiem. Nie mogłem trafić lepiej. Jesteś naprawdę dobrą osobą i ciesze się, że dałeś mi życie – Uchiha z trudem przełamał uścisk w gardle jaki czuł. Z całych sił starał się nie rozkleić, bo wiedział, że gdy popłyną łzy nie będzie mógł skupić się na tym, co profesor chciał mu przekazać.

  Hashirama sięgnął dłonią jego policzka i lekko go po nim pogładził. 

- Jakąkolwiek drogę wybierzesz, to będzie w porządku. Zawsze będę ci kibicował, mimo że w moich marzeniach pragnę byś mógł wieść życie, które tylko będzie czyniło cię szczęśliwym. Życie jednak jest mieszanką słodko-gorzką. - powiedział, spoglądając w lśniące smutkiem onyksowe tęczówki.

Opuścił dłoń, którą trzymał na jego policzku. Spojrzał w kierunku środkowego lusterka, bo tylko w taki sposób mógł popatrzeć na brata.

- Tobirama chciałem ci podziękować za to, że zawsze przy mnie byłeś. Znosiłeś moje napady depresji, uzależnienia i inne moje dziwactwa – zaczął, uśmiechając się delikatnie na wspomnienia, które przeszły przez jego głowę.

- Bracie, przestań tak mówić, błagam. Będziemy niedługo na miejscu i wszystko się ułoży, więc nie gadaj bzdur.

- Ciesze się, że mam takiego brata. Dasz sobie radę. Nie pozwól tylko pochłonąć się rozpaczy. Jest jeszcze tyle rzeczy, które chciałbym ci powiedzieć, ale myślę, że te są najważniejsze; kocham cię, bracie – zmusił się, aby ukryć cierpienie w swoim tonie, starając się zatuszować fakt, że w rzeczywistości coraz większy ból przez truciznę ogarniał całe jego ciało.

Przymknął oczy zaciskając usta, bo takie fale cierpienia przypływały i odpływały z różną siłą. Czasem chciało mu się krzyczeć, a innym razem łatwiej było to znieść. Poczuł dłoń, która zacisnęła się na jego i odwzajemnił uścisk.

W pewnym momencie z jego gardła wyrwał się krzyk. Był krótki, ale przepełniony całym cierpieniem, z którym walczył. Po tym nastąpiła ulga.

Madara przeraził się, gdy Hashirama nagle wrzasnął. Chwilę później uścisk dłoni, którą trzymał całkiem się rozluźnił, a z kącika ust Senju wypłynęła strużka krwi. Sięgnął dłonią, aby sprawdzić jego puls, ale nic nie poczuł. Obraz zaczął mu się rozmazywać, a ciepłe łzy spłynęły wartkim strumieniem po twarzy.

Emocje, które nim zawładnęły były przytłaczające. Nie doświadczył nigdy czegoś takiego. Zalał go taki wodospad cierpienia i smutku, że miał wrażenie, jakby mógł w nim utonąć. Nie myślał wiele, gdy przytulił do siebie pozbawione życia ciało swojego stwórcy. Pozwolił uczuciu straty nim zawładnąć, trzymając najbliższą sobie osobę w ramionach. Teraz nie miał już nikogo.

  Tobirama starał się trzymać emocje na wodzy. Płacz, który słyszał za plecami szybko zmienił się w pełne rozpaczy upiorne zawodzenie. Zdjął nogę z gazu, wiedząc już, że dotarcie do szpitala nie miało już znaczenia. Skręcił dość gwałtownie, gdy prawie przegapił zjazd na parking, gdzie się zatrzymał przy jakimś fastfoodzie. Odetchnął głębiej, zakrywając twarz dłońmi. Z zewnątrz mógł wydawać się bardzo dobrze panować nad sobą, ale to co czuł było jak najgorszy koszmar. Miał wrażenie, jakby znalazł się w Piekle. Fakt, że nie zdążył go ocalić wydawał mu się abstrakcyjny. Wiedział jednak, że wystarczyło mu się odwrócić, aby potwierdzić tego autentyczność. Wydawało mu się, jakby pękał, niczym szkło mając rozlecieć się na kawałki. Fizycznie wciąż jednak był cały.

  Madara dał radę jakoś powoli się uspokoić i przestać płakać. Otrzeźwił go też nieco gwałtowny zjazd na parking. Przetarł dłonią zaczerwienione i wilgotne oczy, spoglądając po chwili na rozluźnioną, zastygłą w bezruchu twarz profesora. Wyglądał, jakby po prostu sobie usnął.

Od ponownego zatopienia się w smutku uchroniły go słowa, które wcześniej naukowiec skierował do swojego brata. ,,Nie daj pochłonąć się rozpaczy’’ – dźwięczało w jego głowie, wypowiadane znajomym głosem, niczym błaganie. Postanowił go wysłuchać. Odetchnął, przymykając oczy, by wziąć się wreszcie w garść. Odchrząknął z nadzieją, że jego głos nie będzie się łamał zdradziecko.

- Powinniśmy go pochować – odezwał się na szczęście spokojnie, wbijając spojrzenie w Tobiramę, który trwał w bezruchu. Uchiha zaczął się zastanawiać czy on w ogóle go usłyszał, gdy ten wyprostował się nagle.

- Masz rację. - odparł, spoglądając uparcie przed siebie.

Nie chciał na niego patrzeć.

-Tylko gdzie? Nie mamy też żadnej trumny.

- Zostaw to mnie – stwierdził wypranym z emocji tonem i wyszedł z samochodu.

Odszedł kawałek i wyciągnął z kieszeni telefon. W tej chwili nienawidził swoich znajomości. Świadomości tego kogo musiał pożegnać także. Przyłożył telefon do ucha i czekając aż druga strona odbierze żywił nadzieję, że reszta się bezpiecznie zdołała wycofać. Po krótkiej rzeczowej rozmowie rozłączył się, zanim mogły posypać się jakieś słowa współczucia. Wrócił do samochodu i zapalił silnik. Zastanawiał się chwilę czy dobrze zrobił, podając inny adres niż cmentarz z rodzinną kryptą. Hashirama jednak zawsze był inny od nich. Unikalny w sposób niepowtarzalny. Czasem mu tego zazdrościł. Indywidualności i drążenia uparcie własnej ścieżki, nie dbając o niezadowolenie rodziny, w której się wychowali. Ruszył powoli z parkingu, czując pewność, że postąpił słusznie.

Powinien spoczywać na ziemi, która była mu bliska.

  Madara był zaskoczony, gdy okazało się, że przyjechali pod laboratorium. Do tego pod wejściem stała elegancka brązowa trumna. Tobirama otworzył mu drzwi i chwilę później złożył do niej delikatnie ciało Hashiramy. Miejsce pochówku wybrali razem. Na wzniesieniu, gdzie był piękny widok na polanę i dalej zaczynający się las. Pracę nad wykopaniem grobu i złożeniem do niego trumny oraz zasypaniem wykonali w milczeniu. Teraz spoglądał na skończony efekt ich pracy.

Słońce już chyliło się ku zachodowi. Myślał o tym, że chyba nie będzie w stanie prowadzić spokojnego i bezpiecznego życia, jakiego dla niego chciał. Patrząc na ten kopiec uczucie straty wywierało dziurę w jego sercu, której nie dało się zasklepić.

Stracił jedynego człowieka, który go kochał. Osobę, dla której w całym tym wielkim świecie coś znaczył. On w końcu nie był jak inne istoty ludzkie, które rodząc się miały swoje korzenie i rodzinę.

Zacisnął dłoń w pięść.

Zemści się.

W końcu i tak chcieli jego. A on już nie miał nic do stracenia, więc mógł pójść z nimi na wojnę.

- Za jakiś czas będzie tu odpowiedni nagrobek.

- To dobrze. Zasługuje na to. - Uchiha odwrócił się w kierunku laboratorium. - Dziękuję, że próbowałeś go ze mną uratować – rzucił, zerkając na niego krótko przez ramię, zanim zaczął schodzić w dół.

  Tobirama spoglądał na oddalającą się coraz bardziej sylwetkę obiektu. Nie potrafił myśleć o nim inaczej niż jak o naukowym projekcie, za który jego brat stracił życie. Gdyby tylko nie istniał, to jego brat by był tutaj z nim żywy. Nienawidził tego eksperymentu. Winił go za to wszystko, a fakt, że Hashirama przyzwolił w jakimś stopniu na to wszystko go nie usprawiedliwiało. Jego brat miał tendencję do podejmowania głupich decyzji. W oczach młodszego Senju ta na pewno taka była. Spędził jeszcze trochę czasu myśląc o tym wszystkim, zanim wrócił do samochodu i odjechał.

  Madara wszedł do laboratorium i zapalił światła.

- Wróciłem – rzucił w przestrzeń, kierując do pomieszczenia ze skrzydlatym przyjacielem.

- Witaj. Jak poszło?

- Źle, wręcz tragicznie. Nie udało się uratować profesora – odezwał się, zdejmując nakrycie z klatki.

- Przykro mi to słyszeć – przyznała sztuczna inteligencja.

Izuna podleciał na drugą stronę klatki, której prętów się uczepił spoglądając na Uchihę.

- Już, już – rzucił, gdy ptak wcisnął dziób między szpary i zabrał się za danie mu świeżego jedzenia i wody.

Następnie usiadł w fotelu i patrząc jak jego pierzasty przyjaciel je i pije rozmawiał ze sztuczną inteligencją na temat przeniesienia jej do specjalnego urządzenia, które w wolnym czasie opracował Hashirama. Dowiedział się jak to zrobić i zajął się tym. W międzyczasie wziął się za szukanie rzeczy, które mogą się mu jeszcze przydać. Gdy wszystko przygotował pozwolił sobie na sen.

Kolejnego dnia stał w drzwiach z plecakiem na plecach, papugą siedzącą mu na ramieniu i komunikatorem ze sztuczną inteligencją, który ściskał w dłoni. Milion razy zastanawiał się czy opuszczenie tego miejsca to taki dobry pomysł, ale nie miał wyjścia. Musiał stąd odejść.

Ciągle się przemieszczać i posmakować ludzkiego życia. Postawił krok na przód, ruszając zaraz przed siebie. 

  Kakuzu i Hidan, gdy wrócili było już po wszystkim. Zetsu zniknął, gdy tylko wkroczyli do bazy. Podążali znanymi korytarzami, gdzie w niektórych było widać ślady wcześniejszego starcia w postaci krwi na podłodze i ścianach.

- Będę musiał wycenić szkody – burknął niezadowolony Kakuzu.

Jego partner wywrócił oczami, nawet nie zdziwiony tymi słowami.

- Tym się martwisz? Ominęła nas cała zabawa! - rzucił oburzony. - Tyle osób mogłem złożyć w ofierze.

- Twoje modły trwałyby wtedy w nieskończoność.

- Wcale nie! Uwinąłbym się z tym szybko – zaprzeczył.

- Nie wierzę ci. Wiem ile trzeba na ciebie czekać tylko przy jednym trupie. Następni w kolejce zaczęliby się nam w korytarzach rozkładać – rzucił złośliwie.

Kłócąc się dotarli do salonu, w którym spotkali Itachiego. Skarbnik organizacji zapytał go o szczegóły tego co tu się wydarzyło.

  W tym czasie Deidara siedział przy łóżku Sasoriego w budynku, który został przerobiony na szpital doktora podziemi. Lekarz jakiś czas wpuścił blondyna oznajmiając, że zrobił ze swojej strony co się dało. Reszta zależy od woli przeżycia lalkarza. Trzymał chłodną dłoń Akasuny, spoglądając na jego spokojną twarz. Jego wręcz porcelanowy odcień skóry sprawiał, że dla Deidary wyglądał jak marionetki, które robił. W jego oczach stał się ucieleśnieniem sztuki, którą tworzył.

Nie podobało mu się to.

Zacisnął mocniej swoją dłoń na jego.

- Nie waż się mnie zostawiać.

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz