wtorek, 10 grudnia 2024

Rozdział 2

  Fukuzawa westchnął, widząc złość swojego podopiecznego. Wyglądało na to, że szykowała się trudniejsza rozmowa niż mogło mu się wcześniej wydawać.

- Ma dla nas propozycję.

- On?! Naprawdę? - w głosie Nakajimy słychać było żal.

Wiedział, że coś między ich dwójką się w przeszłości wydarzyło, ale nie spodziewał się, by uraza była aż tak głęboka.

- Wysłuchaj go.

- Dlaczego, skoro znam swoją odpowiedź?

- Bo nic cię to nie kosztuje.

- Kosztuje. Mój czas, który jest cenny - stwierdził dobitnie.

- Skończyłeś już dramatyzować i robić sceny? - odezwał się wreszcie podmiot jego niechęci znudzonym tonem.

- Nie robię scen. To ty zjawiasz się znowu w moim cholernym życiu, nie wiadomo po co!

- Chcę pomóc. Słyszałem co się stało - rzucił, ignorując jego słowa.

Nie miał zamiaru pozwolić, aby ten w nerwach wyrzucał na zewnątrz ich prywatne problemy, gdy nie byli tutaj sami.

- Pomóc? Od kiedy jesteś takim altruistą?

- Nie jestem altruistą, ale znam cię na tyle, żeby wiedzieć, że nie chciałbyś zmarnować ogromu pracy, jaką włożyliście. Pomożemy sobie nawzajem. Przejeżdżę z tobą ten sezon, a przy okazji sam będę mógł wrócić w tym czasie do dawnej formy - wyjaśnił, odjeżdżając kawałek i przyglądając im obu.

Atsushi zmierzył go spojrzeniem, zaciskając usta w wąską kreskę. Zatrzymał dłużej wzrok na charakterystycznych dla niego czarnych łyżwach, które nawet płozy miały tego samego koloru. Wiedział, że wykonane zostały na jego specjalne zamówienie. Nie były wzięte na moment z wypożyczalni, więc musiał na poważnie myśleć o powrocie na lód.

- Nie. Odpuszczę ten sezon i poczekam, aż Kyouka wydobrzeje, ale doceniam propozycję - stwierdził i odwrócił się, idąc w kierunku drzwi.

- Jesteś tego pewien? - zawołał za nim Yukichi.

Nie odpowiedział tylko wyszedł, wracając do szatni. Spakował pośpiesznie swoje rzeczy i opuścił teren lodowiska. Nie był niczego pewien.

- Nie przejmuj się. Wróci i jeszcze będzie ze mną jeździł - skomentował Akutagawa, gdy zatrzymał się obok trenera Fukuzawy.

- Skąd w tobie taka pewność?

- Jest zbyt uparty, aby nie spróbować, jeśli ma okazję. Potrzebuję tylko czasu - wzruszył ramionami. 

- Nie wiem co między wami zaszło, ale twoje przekonania w połączeniu z jego reakcją na twój widok brzmią wątpliwie.

- Takie nie będą. Idź już lepiej, ja trochę potrenuję.

- Zobaczymy - Yukichi nie podzielał jego pewności.

Patrzył przez moment jak ten odjeżdża na środek tafli, zanim ostatecznie się pożegnał i wyszedł. 

  Otworzył drzwi i przekroczył próg mieszkania, czując radość z powrotu do domu, jakiej nie doświadczył już od jakiegoś czasu. Z drugiej strony jego nogi dawno nie miały okazji odczuwać takiego zmęczenia.

- O, wróciłeś wreszcie - Gin wychyliła głowę z kuchni. - Gdzie by - zaczęła, ale przerwała widząc co trzymał w prawej ręce. - Wracasz? - zapytała z ekscytacją, podchodząc do starszego brata.

- Jeszcze nie wiem - stwierdził, odstawiając łyżwy na bok.

- Jak to nie wiesz? Jeździłeś. Odkąd postanowiłeś zrezygnować nie dotknąłeś ich, aż do teraz - zauważyła nieco zagubiona.

- Mam pewien powód, żeby po nie sięgnąć. Nie musi jednak znaczyć to zupełnie niczego – stwierdził, mijając młodszą siostrę i zmierzwił jej włosy. - Idę spać, a ty lepiej idź pilnuj tego co piekłaś, bo ci się spali – dodał z lekkim uśmieszkiem, po czym odszedł do swojego pokoju.

Gin faktycznie pognała do kuchni, zastanawiając się nad tym co usłyszała. Ryuu był tak zagadkowy i oszczędny w słowach, że tylko obudził w niej determinację, aby czegoś się na temat jego tajemniczej motywacji dowiedzieć. Naprzód musiała jednak uratować pizzę z piekarnika.

  Atsushi po powrocie do domu, gdy postanowił spróbować zasnąć by zostawić sensacje dzisiejszego dnia za sobą srogo się zawiódł. Wiercił się z boku na bok, nie mogąc nawet marzyć o odrobinie snu. Dręczyły go wszystkie rzeczy z dzisiejszego dnia do tego stopnia, że jego myśli pędziły jak szalone i nawet jemu trudno było za tym nadążyć. Myślał o Kyouce, zastanawiając się nad tym jak się naprawdę czuje. Miał wrażenie, jakby był ostatnim dupkiem, bo ona rozczytała jego emocje, niczym z otwartej księgi. Nie chciał, aby winiła się przez splot wypadków losu za zostawienie go z prawie niczym. No właśnie. Odmówił mu, ale jego słowa wciąż kołatały mu z tyłu głowy, mimo prywatnej urazy do tego człowieka. Był jego jedyną możliwie realną szansą.

Obaj mieli tego całkowitą świadomość. Jeździli w przeszłości razem. Posiadali potrzebne wobec partnera do jazdy zaufanie i dobrze siebie znali. Chociaż on nie był pewny, czy teraz potrafiłby mu tak jak wtedy zaufać.

Dlaczego wrócił właśnie w tym momencie?

Minęło kilka lat, odkąd odszedł z łyżwiarstwa. Nie rozumiał jego nagłej pobudki, ale miał nadzieję, że w rzeczywistości nie miał z tym planem pierwotnie nic wspólnego. Wypadek Kyouki mógł zwyczajnie stać się dla niego wygodną furtką, żeby mógł spróbować wrócić na lód.

Był zagubiony w tym wszystkim. Nagły powrót jego słodko-gorzkiej przeszłości w postaci jednej osoby. Czuł tak wiele sprzecznych emocji z tą sytuacją związanych. Pragnął zatrzasnąć z gniewem drzwi i nie dać mu się wkraść znowu do jego życia. Część jego jednak wciąż echem odtwarzała wystosowaną propozycję. Nie chciała się poddać, po tym ile pracy i wysiłku wkładali, aby występować podczas sezonu. W końcu co złego miałoby się stać?

Mieli tylko razem występować. Robili to nie raz w przeszłości. Obawiał się jednak tego.

Przerażało go to, że mógłby ponownie wpaść w stare sidła, choć po takim czasie sam miał to za mało prawdopodobne. Był to zamknięty rozdział, a to co było nie powinno mieć prawa wrócić.

Może faktycznie powinien złapać, wyciągniętą do niego dłoń? Patrzeć na to przez pryzmat czysto biznesowy. On wykorzysta Akutagawę, aby jego dotychczasowa praca z Izumi się nie zmarnowała.

W zamian dając mu możliwość rozgrzania się i powrotu do ich obu ukochanego sportu.

Później on znajdzie sobie kogoś do jeżdżenia, a do Atsushiego wróci przyjaciółka. Proste.

Czysta formalność bez żadnych ukrytych motywów, lecz wciąż budząca w nim wątpliwości.

  Poderwał się do siadu, chowając twarz w dłoniach. Nie miał pojęcia co z tym wszystkim zrobić. Wiedział jednak, że mimo obecnej odmowy będzie czekał. Jedno jego słowo mogło znowu zmienić wszystko. Dać mu szansę, aby się zaprezentować, choć ten kogo miał mieć za partnera mógłby dostać w swoje dłonie karty, mogące zniszczyć jego spokój. Życie, które do chwili, gdy nie ujrzał go dziś na tafli wydawało się dość spokojne i poukładane. Nie miał pojęcia co powinien zrobić.

Był rozdarty, przerażony wizją podjęcia nieodpowiedniej decyzji. Może też trochę paranoiczny.

Wziął głęboki wdech i wydech, starając się uspokoić. Nic się przecież nie działo, a on czuł się coraz bardziej zestresowany. Wstał i podszedł do swojej biblioteczki z książkami. Wiedział kto powinien mu pomóc w tym wszystkim. Kyouka. Byli drużyną, więc powinna móc mieć swoje zdanie w tej kwestii. Jutro z nią porozmawia i dostosuje do tego, co mu zasugeruje. Z tą myślą wyciągnął z półki jakiś kryminał, który jej zamierzał przywieźć. Zastanowił się też, gdzie mógł mieć jakiś stary telefon. Znalazł go po jakimś czasie poszukiwań i spakował do plecaka. Szukanie tych rzeczy pozwoliło mu się rozluźnić. Wrócił do łóżka i tym razem dużo spokojniejszy zdołał usnąć.

piątek, 22 listopada 2024

Rewanż

  Otworzył oczy i gwałtownie poderwał do siadu w sekundzie, gdy wydawało mu się, że poczuł bardzo znajomą energię duchową. Jego serce było nieco mocniej, a oddech był nieco przyśpieszony.

Rozejrzał się sennie po swoim pokoju, który rozjaśniał księżycowy blask. Zerknął w kierunku okna, jakby miał tam zobaczyć właściciela energii, którą wyczuł.

- Może mi się wydawało i przyśniło? – mruknął do siebie, gdy już zdołał się rozbudzić.

- O czym ty mówisz, Ichigo? – zapytał Kon, który wskoczył na jego łóżko.

- Miałem wrażenie, że czułem energię Grimmjowa. Najwyraźniej mi się to przyśniło – stwierdził, wzruszając ramionami.

- Możliwe, bo ja nic takiego nie zarejestrowałem. Zresztą tyle czasu minęło od tej walki. On nie żyje. Idź lepiej dalej spać – skwitował Kon i wrócił na swoje wcześniejsze miejsce się położyć.

- Pewnie masz rację – przyznał, przyglądając mu się chwilę.

  Faktycznie Kon miał rację. W końcu sam był wtedy w pobliżu. Pamiętał wyraz jego twarzy i spojrzenie, gdy zjawił się niespodziewanie Nnoitora i go zaatakował, odrzucając jak szmacianą lalkę. Doskonale czuł wtedy jego powoli zanikająca energię duchową, a jednak co jakiś czas zdarzały mu się noce takie jak ta.

- Szlag by to! – warknął, spoglądając na niezbyt głębokie zadrapanie na skale.

- Wściekanie się nic ci nie da, Grimmjow.

- Może według ciebie – fuknął sfrustrowany. – Mówił ten szalony kapelusznik, że odzyskanie sprawności będzie czasochłonne, ale aż tak?!

- Jak widać, ale marnowanie energii na wydzieranie się na pewno tobie tego nie przyśpieszy.

- Zamknij się, Neliel – syknął, zaciskając dłoń na rękojeści miecza i wstając.

  Musiał wrócić do sprawności za wszelką cenę i stać się silniejszy. Później spłaci dług u tego głupiego, podstępnego i irytującego sklepikarza. Na końcu znajdzie Ichigo Kurosakiego.

Wisiał mu rewanż.

piątek, 11 października 2024

Wilk i owca

  Uchylił powieki, czując pulsujący ból z tyłu głowy. Patrzył przez moment tępo w sufit, zanim wróciło do niego wspomnienie sytuacji sprzed pobytu w tym miejscu.

- Mori-san?! - zawołał i poderwał się do siadu, rozglądając po pomieszczeniu gorączkowo.

Mężczyzna siedział przy biurku, jakby nigdy nic wypełniając spokojnie jakieś papiery.

- Fukuzawa-san, obudziłeś się. Jak się czujesz? Nie boli cię za bardzo głowa? Nie jest ci słabo? - zapytał, odwracając się w jego stronę na obrotowym krzesełku.

Jego głos wydawał się być naprawdę zatroskany.

- Nie, myślę, że jest w porządku – odparł, mając zamiar zatuszować lekkie poczucie osłabienia.

To przecież nic z czym by sobie nie poradził.

- Rozumiem. To dobrze – stwierdził Ougai, choć wciąż przypatrywał się mu uważnie.

- Co się właściwie mi stało?

- A co ostatnie pamiętasz?

- Wpadł gang z wizytą i byłeś otoczony przez nich.

- Później jeden, najwyraźniej spóźniony stanął za tobą i uderzył cię w głowę, ogłuszając.

- W takim razie co stało się dalej z nimi?

- Lekceważyli mnie i miałem trochę szczęścia, więc poradziłem sobie z nimi – wzruszył lekko ramionami.

W rzeczywistości to on ogłuszył Yukichiego i użył swojej zdolności. Wolał jednak, aby jego ochroniarz nie był świadomy tej umiejętności. Chciał pozostać w roli podziemnego lekarza półświatka kryminalnego, który posiadał szarowłosego dla zapewnienia sobie bezpieczeństwa.

Musiał utrzymywać te pozory.

- Co z nimi zrobiłeś? - zapytał, a widząc uśmiech lekarza, który na moment zawitał na jego ustach, przeszły go nieprzyjemne dreszcze.

- To co się robi ze śmieciami. Wyniosłem i odpowiednio zutylizowałem – wzruszył ramionami.

Yukichi westchnął ciężko i pokręcił jedynie głową. 

  Dazai przechadzając się po mniej lub bardziej bezpiecznych częściach miasta, zasłyszał na tyle ciekawy fragment rozmowy dwóch kobiet, że postanowił to sprawdzić. Udało mu się znaleźć to, o czym słyszał po dość długiej wędrówce. Zatrzymał się przed namiotem, który chociaż był niesamowicie kolorowy, roztaczał wokół jakąś mistyczną aurę. Wszedł do środka i witając z właścicielką rozejrzał zaciekawiony po wnętrzu. Na miejscu za siedzącą, przy stoliku przykrytym bordowym obrusem kobietą stała półka, na której znajdowały się różne flakony o ciekawych kształtach. Zawartości ich miały różne kolory, ale ich przeznaczenie nie było nigdzie opisane.

Były też najróżniejsze kryształy i kolorowe kamienie, których sposobu użytkowania nie znał.

- W czym mogę pomóc? - przerwała w końcu ciszę posiadaczka tego miejsca.

- Jesteś uzdolnioną, prawda? - zapytał, a widząc zaskoczenie kobiety prawie się uśmiechnął pod nosem. - Nie martw się, chcę tylko upewnić się, że towar zadziała.

- Czego szukasz? - powtórzyła, niczym wyuczoną formułkę.

- Potrzebuję dwóch eliksirów miłosnych – oznajmił entuzjastycznie.

- Mam nadzieję, że nie dla jednej osoby – uznała wstając i wzięła z półki dwa malutkie flakoniki z różową cieczą w środku.

- Nie, to dla dwóch różnych osób – zapewnił i po podaniu ceny zapłacił.

Pożegnał się z kobietą i we wspaniałym humorze, nucąc pod nosem opuścił namiot.

Skierował swoje kroki, w stronę kliniki Moriego, a w głowie już układał mu się pewien plan.

Dotarł w jej okolice, po drodze zatrudniając losowego dzieciaka ze slumsów, któremu obiecał zapłacić, jeśli mu pomoże. Trochę mu zajęło przekonanie go, ale ostatecznie się udało.

Teraz przyszedł czas, aby zemścił się za te wszystkie szczepienia. Ougai powtarzał, że to dla jego dobra, aby nie zachorował. On jednak średnio w to wierzył, bo skoro miało to być dobre, więc dlaczego okazało się bolesne?

Ukrył się przy oknie i obserwował co działo się w środku. Potrzebował wyczuć idealny moment, aby wszystko się powiodło, bo miał tylko jedną szansę. Obok niego schowany siedział dzieciak, którego w to wszystko wciągnął.

  Wewnątrz pomieszczenia Yukichi siedział na krześle, obserwując Ougaia wypełniającego dokumentację.

- Naprawdę chce ci się w to bawić?

- Muszę znać swoich pacjentów, zwłaszcza jak to są stali bywalcy – stwierdził, spoglądając w jego kierunku. - Ci, których zszywam do kupy jednorazowo faktycznie mało mnie interesują – przyznał, wzruszając lekko ramionami.

- Podziwiam, że ci się chce – stwierdził, bo musiał wykonywać to własnoręcznie.

- No i to też jakieś zajęcie, gdy nie ma tu nikogo – przyznał, wracając do dalszego pisania.

- Czasem zastanawiam się, czemu mistrz Natsume chciał, abym cię chronił – przyznał, bo dalej nie potrafił zrozumieć motywów jakimi się Souseki kierował.

Spędzili razem już kilka dobrych miesięcy na wspólnej monotonii w tej klinice. Zdążył się do tej rutyny nawet przyzwyczaić. Nie był wcześniej dla nikogo tak długo ochroniarzem.

Zlecenia zwykle były dość ograniczone czasowo. W tym wypadku nie miała ta misja określonego końca, więc musiał czekać na decyzję swojego mentora. Jednocześnie wewnątrz siebie po cichu cieszył się z każdego ich wspólnego dnia, gdy zadanie miało wciąż trwać. Na początku nie podejrzewał, że będzie w stanie polubić jego towarzystwo. Gdy byli młodsi i Natsume ich szkolił, to rzadko dochodziło do porozumienia. Za bardzo się różnili i to prowadziło do spięć między nimi.

Uważał dlatego, że to zlecenie będzie ciężkie z tego względu. Obaj jednak na przestrzeni lat nieco się zmienili na tyle, aby całkiem zwyczajnie móc spędzić ze sobą czas. Trochę, jakby odkrywał to, co było mu teoretycznie znane na nowo. Podobała mu się ta nowa odsłona. To, co było mu wcześniej znane nadal się w jakimś stopniu odnajdywało. Do dziś pamiętał minę Ougaia rzucającego złośliwe uwagi znad ,,Sztuki Wojny’’ autorstwa Sun Zi. Sam czytał książki strategiczne po nim, gdy te były okraszone różnymi komentarzami napisanymi ołówkiem. W tym przypadku lubił być drugim. Nierzadko się uśmiechał przez reakcję i zapiski zostawiane na marginesach.

Wiedział też z tego powodu, jak ich spojrzenia na te pozycję czasem się różniły. Już wtedy Yukichi czuł, że jest w nim pewien mrok. Obecnie jak na ironię było go zdecydowanie więcej, lecz teraz zamiast idealistycznie chcąc z jego ciemnością walczyć, to pozwoliłby mu się nią otulić.

- Spodziewasz się kogoś? - rzucił wyraźnie zaskoczony, że ktokolwiek o tej porze miały się tu pokazywać.

- Nie – przyznał Mori, odsuwając się od biurka, aby pójść otworzyć i zobaczyć kogo niesie.

Fukuzawa podążył za nim i oparł o ścianę w przedpokoju w pozornie luźnej pozie, choć instynktownie był gotów do natychmiastowej reakcji. Spoglądając jednak znad ramienia lekarza nikogo nie zobaczył. Mori spojrzał w dół na małego chłopca, który zaczął snuć mu historyjkę powodu, z którym tu przyszedł, aby kupić potrzebny czas. 

  Osamu, gdy tylko zauważył, że obaj opuścili gabinet zajął się otwarciem sobie okna. Słyszał też opowiadaną przez Akutagawę bajeczkę, która była miernikiem jego czasu. Otworzył okno i wszedł do środka. Rozejrzał się po pomieszczeniu i zlokalizował kubek Fukuzawy, do którego wlał potrzebną ilość mikstury. Po tym rzucił się jak najszybciej do wyjścia, bo pomagający mu chłopak miał coraz większy kłopot z utrzymaniem mężczyzn przy sobie. Udało mu się przywrócić okno do poprzedniego stanu. Zapomniał jednak o jednym. Rozejrzał się i znalazł jakiś większy kamyczek, którym przytrzasnął liścik z wyjaśnieniem i pozdrowieniami od siebie, zostawiając go na parapecie.

Schował się pod oknem, czekając na powrót swojego towarzysza. Chłopak dołączył do niego, mając wyraźną ulgę na twarzy, gdy zobaczył, że jego zleceniodawca nie został w żaden sposób przyłapany.

- Dobra robota – rzucił Osamu, szperając po kieszeniach, zanim w końcu wyjął portfel i wręczył Ryuunosuke obiecaną zapłatę zgodnie z umową.

Będzie mógł za to ze swoją bandą przez jakiś czas przeżyć.

- Dzięki. Polecam się na przyszłość – odparł, chowając pieniądze.

- Będę pamiętać – obiecał, podnosząc się i lekko pochylony zaczynając stamtąd się zabierać.

- Nie będziesz oglądać efektów? - zdziwił się Akutagawa.

- Nie. Zepsułbym sobie zabawę, bo mam jeszcze jedną osobę do przetestowania. A fakt, że nie mam nawet pewności czy to na niego zadziała, czyni to bardziej ekscytującym – stwierdził z ożywionymi iskierkami w ciemnych oczach i odszedł.

Będąc poza obszarem, gdzie mogliby go zobaczyć z okien kliniki wyjął telefon i wybrał jeden z numerów, które miał w ramach szybkiego wybierania. 

- Cześć, Chuuya! Nie chciałbyś pójść może ze mną pograć? - spytał wesoło i skocznym krokiem skierował się do wspomnianego salonu gier, uśmiechając przebiegle pod nosem.

  Fukuzawa myślał, że wizyta chłopca i jego historia, którą im opowiedział wydawała mu się najdziwniejszym wydarzeniem tego dnia. Zastanawiał się o co w tym chodziło, ale nie za długo, bo po wypiciu herbaty zaczął czuć się jakoś inaczej. Nie miał jednak czasu nad tym rozmyślać, gdy jego uwagę przykuwała skutecznie tylko jedna osoba, będąca oprócz niego w tym pomieszczeniu. Do tego dziwny ogrom emocji, który go zalewał nie ułatwiał prób łapania się logiki.

- Czemu wiercisz mi dziurę w plecach, Yukichi? - lekarz odwrócił się lekko, w stronę towarzysza.

Od razu zauważył, że coś jest z nim nie tak. Spojrzenie stalowoszarych oczu było tak intensywnie skupione na jego osobie w sposób, którego nigdy wcześniej u niego nie widział. Do tego stopnia, aby wywołać u niego dreszcze.

- Mori-san czy miałeś kiedyś coś na wyciągnięcie ręki, ale po to nie sięgnąłeś? - zapytał, wstając ze swojego miejsca i stając przed nim.

Ougai zastanowił się nad zadanym mu pytaniem, odwracając się do niego całkowicie na obrotowym krześle.

- Tak – przyznał, nie potrafiąc oderwać od niego uważnego spojrzenia.

Nie wiedział do czego to wszystko zmierza.

- Dlaczego? - pochylił się nad nim, opierając dłonie po obu jego stronach na blacie biurka.

- Bo byśmy tego żałowali – odparł i nieświadomie zagryzł lekko dolną wargę, gdy twarz Yukichiego znalazła się tak blisko jego własnej.

- Tak? Skąd ta pewność skoro nie spróbowałeś? - uniósł lekko kąciki ust.

- Znam nas. Tu nie będzie żadnej przyszłości.

- Skoro może być to dobry jednorazowy moment, to bez znaczenia.

- Nawet pomimo późniejszego żalu? - dopytał zdziwiony.

- Nawet – potwierdził zdecydowanym tonem.

Mori pierwszy raz czuł się, niczym bezbronna owca w szponach wilka. Gdy jednak w tym przypadku wilkiem był Yukichi, to tym razem mu pasowało. Wbrew wszelkiemu rozsądkowi postanowił pozwolić, aby ten konkretny wilk pożarł swoją owcę.

 

niedziela, 1 września 2024

I.Taki miły kawaler

- To tu mieszkają ci nowi, którzy mają dołączyć? - mruknął Kunikida, spoglądając na niewielki jednorodzinny domek.

- Obstawiałem, że to będzie bardziej jakiś obskurny blok w nieciekawej dzielnicy - zamarudził z zawodem Dazai.

Jego partner z pracy westchnął ciężko, wyraźnie nim już podłamany.

- Wątpliwe, żeby ta dwójka dzieciaków chciała dobrowolnie mieszkać w miejscu, o którym pomyślałeś.

- A jednak ich sprawdzamy, niczym jakiś typów spod ciemnej gwiazdy, no nie? - zauważył Osamu, zbliżając się do blondyna z idiotycznym wyrazem twarzy.

Doppo odsunął od siebie swojego wyraźnie przygłupiego towarzysza i skrzywił.

- Po prostu musimy zrobić rekonesans. Nie możemy dopuścić do Agencji pierwszą lepszą osobę z łapanki, trzeba zadbać o bezp - wywód został mu przerwany przez Dazaia, który zatkał mu usta ręką.

- Tak, tak procedury i inne takie bzdury. Musi wszystko być jak w zegarku, niczym w ideałach Kunikidy, bla, bla, bla - Osamu wywrócił oczami, wyraźnie niezainteresowany wywodem swojego partnera z pracy. Zabrał rękę z twarzy blondyna, który niemal od razu krzyknął.

- Dazai!

- Tak, tak idealny Kunikidaa-kun by sobie tutaj beze mnie poradził.

- Huh? A ty co tak nagle? - odezwał się, zbity z tropu zachowaniem drugiego detektywa.

- No, ale jak nic nie robię to też jest źle, więc - kontynuował i zanim towarzysz zdążył zareagować, to odwrócił się w kierunku domku obok, gdzie starsza pani podlewała kwiatki.

- Dzień Dobry! Możemy zadać parę pytań? - zawołał wesoło Osamu, machając kobiecie ręką.

Staruszka przez chwilę spoglądała na nich zdziwiona, ale wyłączyła węża ogrodowego i podeszła do żywopłotu.

- Słucham? W czym mogę wam pomóc?

- Co może nam pani powiedzieć o dwójce mieszkającej w tamtym domu? - zapytał, wskazując na sąsiedni budynek.

Doppo powstrzymał chęć przejechania sobie dłonią po twarzy, gdy usłyszał tą bezpośredniość.

- Oh, macie na myśli Atsushiego i Kyoukę? To bardzo miłe dzieci.

- Długo tu mieszkają?

- Ponad dwa lata na pewno, a czemu tak o nich pytacie? Stało się coś? Mają kłopoty?

- Nie, absolutnie nic złego się nie wydarzyło. Jesteśmy ich starszymi kolegami z pracy i byliśmy w okolicy, więc z ciekawości wpadliśmy zerknąć gdzie mieszkają – wyjaśnił Osamu z urzekającym uśmiechem. - Może nam pani opowiedzieć coś jeszcze? Co lubią?

- Całe szczęście. Atsushi to taki dobry i uczynny chłopak. Zawsze dzień dobry mówi, zakupy poniesie – oznajmiła staruszka, wyraźnie wzruszona dobrocią ze strony chłopaka. - Lubi jeść chazuke, a Kyouka urocze rzeczy jak na przykład króliki.

- Rozumiem, wygląda na to, że są naprawdę dobrymi dzieciakami. Bardzo nam pani pomogła, dziękujemy! W takim razie idziemy znaleźć im prezenty powitalne, do widzenia! - Dazai odszedł, ciągnąc po drodze Doppo za sobą za kołnierz koszuli.

Kunikida burzył się, krzycząc coś o tym, co on wyprawia i zarzekał się przy okazji, że sam potrafi chodzić.

Starsza pani obserwowała tą scenkę z dobrodusznym uśmiechem na ustach, machając im na pożegnanie. Gdy zniknęli jej z pola widzenia, dokończyła podlewanie kwiatów i wróciła do mieszkania. Wyciągnęła telefon i odetchnęła z ulgą, że nie musi już utrzymywać maski uroczej, pociesznej babci wybrała odpowiedni numer. Minęła chwila, zanim połączenie zostało odebrane.

- Szefie miałeś rację. Próbowali węszyć.

  W momencie, gdy stanęli przed właściwymi drzwiami przełknął głośno ślinę. Jego umysł dopadał stres i wątpliwości. Przerażała go wizja, że może ich zdążyli przejrzeć, zanim się pojawili.

- Uspokój się. Wydeptywanie dziury chodzeniem wkoło ci nie wystarczyło? - spytała Kyouka, łapiąc go za nadgarstek.

Drgnął lekko i spojrzał na swoją towarzyszkę. 

- Będzie dobrze. Przestań mieć minę skopanego psa.

Atsushi kiwnął głową, biorąc głęboki wdech. Wszystko im się uda. Musi. Robił to nie tylko dla Yokohamy, ale też i niego. Rozluźnił się, zbierając całą pewność siebie, na którą było go teraz stać.

- Dzień dobry, jesteśmy waszymi nowymi pracownikami – odezwał się, wchodząc do środka i rozglądając.

Izumi weszła za nim, zamykając po tym drzwi. Zwrócili na siebie uwagę wszystkich w pomieszczeniu.

- Ah, no tak. Witajcie! Czekaliśmy na was. Jestem Naomi – dziewczyna podeszła do nich z uśmiechem na ustach.

- Atsushi – przedstawił się, po chwili wskazując na swoją przyjaciółkę. - A to Kyouka.

Naomi zaczęła im przedstawiać resztę członków Agencji. Jej brat wydawał się dość przyjaźnie nastawiony. Nie był tego tylko do końca pewien, bo czasem rzucał mu dość dziwne spojrzenia.

Zastanawiał się za to, dlaczego Dazai, gdy został im przedstawiony zrobił pozę, jakby urwał się z gry ootome. Ewentualnie był aktorem, który chce powalić na kolana swoje fanki. Nie wiedział jaką reakcję chciał otrzymać, ale zdecydowanie mu się to nie udało.

- Ej, nowi – zaczął Kunikida, który do nich się zbliżył. - Mamy tu pewne zasady, więc

- Damy wam powitalne prezenty! - zawołał radośnie Osamu, wskakując na plecy swojego partnera i zatykając jedną ręką usta wieszczowi. - Nie są niestety jakieś odlotowe, bo nie mieliśmy za bardzo czasu czegoś poszukać, ale mam nadzieję, że chociaż się trochę spodobają – dodał, zerkając znacząco na mamroczącego coś wściekle Doppo.

- Fuj, obśliniłeś mnie – zauważył, patrząc z obrzydzeniem na swoją dłoń. - Za chwilę będą prezenty, muszę umyć rękę – powiedział i wyszedł do łazienki.

- Odpuść, Kunikida. Nie wyniosą i tak niczego z twojego wykrzykiwania miliona słów na sekundę - skomentował Tanizaki, gdy blondyn nabrał więcej powietrza do płuc, wpatrując się w nowicjuszy z determinacją.

- Wróciłem – zawołał śpiewnym tonem Dazai, aby lekko przy tym podskakując podejść do swojego biurka i wyciągnąć spod niego torbę.

Skocznym krokiem podszedł do nowych towarzyszy. Wyciągnął dużą maskotkę białego królika i podał Kyouce.

- Chcieliśmy dać trafione prezenty i słyszeliśmy, że lubisz króliczki – wzruszył lekko ramionami, patrząc jak dziewczyna przytula zabawkę.

Atsushi spojrzał na nią i delikatnie uśmiechnął. Widział już jak bardzo tego pluszaka uwielbia.

- Z prezentem dla ciebie było trudniej, bo nie mogliśmy ci go zamówić na daną godzinę, więc wyszedł z tego dość drobny upominek – odezwał się Dazai, podając mu do ręki małe prezentowe, granatowe pudełeczko.

Nakajima rozwiązał wstążkę i otworzył prezent. W środku był breloczek przedstawiający miskę chazuke. Roześmiał się, gdy to zobaczył.

- Dziękuje. Jest cudowny.

- Dla ciebie idealny – przyznała Kyouka.

Atsushi na jej słowa znów się zaśmiał. Wyciągnął swoje klucze od mieszkania i przypiął go do nich.

- Skoro powitanie mamy za sobą, to będę miał do was kilka pytań – odezwał się Ranpo, który do tej pory jedynie wszystko obserwował jedząc lizaka.

- Słuchamy w takim razie.

- Chcę się upewnić czy nie przyciągnięcie ze sobą kłopotów. Nie bierzcie tych pytań do siebie – zastrzegł, wbijając w nich intensywne spojrzenie jasnozielonych oczu, które otworzył.

Nakajima już poczuł się, jakby ich prześwietlił i stał przed nim nagi. Całkowicie obdarty z tajemnic.

- Atsushi. Wcześniej byłeś najemnikiem. Jak to wyglądało? Miałeś zasadę, że nie zabijasz.

- To prawda. Zazwyczaj polegało to na zdobyciu czegoś z dość trudno dostępnych miejsc.

- Czy któryś z twoich zleceniodawców mógłby z jakiegoś powodu sprawiać kłopoty? Uraziłeś mu ego lub byłby z jakiegoś innego powodu problematyczny? - dopytywał detektyw.

Zastanowił się nad tym przez chwilę.

- Wydaje mi się, że nie powinni. Do tej pory nikt czegoś takiego nie zrobił.

Edogawa pokiwał głową, przenosząc spojrzenie na jego towarzyszkę.

- Twoi rodzice zostali zamordowani, a ty zniknęłaś. Dlaczego? Ty ich zabiłaś?

- Nie. Uciekłam, bo nie chciałam trafić do sierocińca. Tam w końcu trafiają ci, którzy nie mają już nikogo.

- Chwytałaś się dorywczych prac, które mogły pomóc ci żyć na własną rękę. Nikt nie był podejrzliwy wobec ciebie?

- Nie byli, bo sprzedawałam im wiarygodne historie, a im potrzebny był pracownik – wzruszyła ramionami.

- Jak się w takim razie poznaliście?

- Przypadkiem. Biegł gdzieś, gdy wyszłam mu nagle z bocznej uliczki z zakupami.

Atsushi na samo wspomnienie wydawał się zażenowany tym, że ją staranował.

  Edogawa już chciał dopytać o coś więcej, gdy rozdzwonił się telefon stojący na jego biurku.

- Zbrojna Agencja Detektywistyczna, słucham?

- Ranpo-kun? To ty? - usłyszał po drugiej stronie wypowiedziane szeptem.

Przeszedł go nieprzyjemny dreszcz. Naszły go nagle złe przeczucia.

- Poe? Dlaczego dzwonisz do mnie na numer służbowy?

- Bo mam pewność, że ten na pewno odbierasz. Wyślę ci adres. Zostaliśmy tam uwięzieni z jakimś świrem, który jest gotowy wysadzić to wszystko w powietrze – objaśnił najkrócej jak umiał i równie niespodziewanie rozłączył.

- Edgar? Halo? - rzucił bezmyślnie.

Siedział dłuższy moment oszołomiony, a dźwięk przerwanego połączenia odbijał się echem w jego głowie. Wyciągnął swoją komórkę, gdy poczuł wibracje w kieszeni i przeczytał dostarczony mu adres.

- Co się stało? - przerwał wreszcie ciszę Dazai.

- Poe jest uwięziony wraz z innymi ludźmi, z jakimś terrorystą gotowym wysadzić ich wszystkich w powietrze – oznajmił, sięgając po swoje okulary i je zakładając.

Musiał ich uratować.

 

 

 

czwartek, 1 sierpnia 2024

Rozdział 1

  Informacja, że Izumi Kyouka uległa wypadkowi samochodowemu i nie będzie w stanie przez jakiś czas brać udziału w łyżwiarskich imprezach sportowych, spadła na środowisko jak grom z jasnego nieba. Dotyczyło to również igrzysk olimpijskich. Dla jej sportowego partnera to był szok. Nie tylko fakt, że takie nieszczęście dotyczyło jego przyjaciółki. Dochodziła do tego kwestia ich wspólnych przygotowań na zawody. Nakajima w jednej chwili został zupełnie z niczym. Starał się nie myśleć o tym, gdy trener wiózł go do szpitala. Patrzył na wystawy sklepowe, a światło latarni przesuwało się po jego twarzy. Nie myśleć o tym, bo przecież nie chciał, aby widziała jego emocje. Bez tego już zapewne jest jej trudno. Wolał nie dokładać jej więcej zmartwień niepotrzebnie.

  Fukuzawa w końcu wjechał na parking na terenie szpitala. Nakajima wyszedł bez słowa i poczekał na niego chwilę, zanim oboje się udali do środka budynku. W recepcji zapytali, gdzie jest sala Izumi i udali na właściwe piętro. Yukichi odnalazł właściwe miejsce i zapukał.

- Proszę – usłyszeli po drugiej stronie.

Fukuzawa otworzył drzwi i wszedł do środka, witając się ze swoją podopieczną. Atsushi udał się za nim, rozglądając po niewielkiej sali szpitalnej.

- Cześć, Kyouka – odezwał się, wychylając zza pleców ich trenera. - Jak się czujesz?

- Myślę, że całkiem nieźle – przyznała z lekko zmęczonym uśmiechem. - Miałam dużo szczęścia.

Atsushi podszedł bliżej łóżka, na którym siedziała dziewczyna.

- To prawda, ale to dobrze – oznajmił, łapiąc dłonie przyjaciółki w swoje. - Wszystko się ułoży, zobaczysz. Twoi rodzice też na pewno z tego wyjdą – zapewnił, chcąc ją jakoś pocieszyć.

- Tak myślisz? - spytała cicho, wyraźnie pochmurniejąc i wbijając swoje spojrzenie w kołdrę.

- Oczywiście. Lekarze na pewno dobrze się nimi zaopiekują. Ty musisz tez do tego czasu odzyskać trochę sił. Wszystko będzie dobrze, na pewno – uśmiechnął się, chcąc podzielić się z nią tą nadzieją.

W rzeczywistości nie miał pojęcia w jakim stanie znajdują się jej rodzice. Wiedział jedynie, że przebywali obecnie na intensywnej terapii, bo przy recepcji trener zapytał również o nich.

- A co, jeśli nigdy się nie obudzą? - spytała, a w tym samym momencie rozbrzmiał dzwonek telefonu Yukichiego.

- Przepraszam was na moment – odparł, wyciągając urządzenie z kieszeni i pośpiesznie wychodząc z pomieszczenia. Na wyświetlaczu widniał zastrzeżony numer.

Oboje dłuższy moment spoglądali na drzwi, które się za nim zamknęły.

- Kyouka, na pewno się obudzą. Nie zostaniesz sama – stwierdził cichym tonem, naprawdę mając nadzieję, że to się spełni. - W końcu wciąż walczą.

- Masz rację, nie powinnam zakładać najgorszych scenariuszy – przyznała, unosząc w końcu głowę i posyłając mu delikatny uśmiech.

- W sumie potrzebujesz czegoś? Dziś nic ci nie przywiozłem, bo i tak jest dość późno, ale następnym razem mogę ze sobą wziąć jakieś rzeczy – przyznał nieco zażenowany, puszczając jej rękę i drapiąc w tył głowy.

- Mógłbyś mi pożyczyć jakiś stary telefon, jeśli byś miał? No i książkę. Trochę tu czasu spędzę, a nie chciałabym się nudzić. Ewentualnie móc mieć z kimś kontakt, gdybym czegoś potrzebowała – przyznała.

- A jakieś ubrania czy coś?

- Na razie mam rzeczy szpitalne, a jutro rano powinni się z czymś zjawić moi dziadkowie.

Fukuzawa wrócił do nich, a twarz Izumi spoważniała.

- Trenerze, Atsushi – zaczęła nagle, wywołując u obu zaskoczone spojrzenia. - Chciałabym Was bardzo przeprosić. Ta sytuacja zniszczyła wszystkie plany trenera i cały wysiłek treningów mojego partnera – dodała i ukłoniła na tyle ile mogła w obecnej pozycji.

Ignorowała ból, który wybuchł w jej klatce piersiowej z tego powodu. To nic w porównaniu z tym, jak wiele ta sytuacja zniszczyła.

- Wystarczy – Nakajima widząc jak zaciska zęby z bólu nieco przymusił ją, żeby wróciła do poprzedniej pozycji.

- Nie musisz za nic przepraszać. To nie twoja wina – odezwał się Yukichi. - Poradzimy sobie.

- Jak poradzicie? Nie mamy przecież żadnego zastępstwa za mnie i dobrze to wiem – przyznała.

- Kyouka. Jest w porządku, najwyżej będziemy mieli przerwę i wrócimy na następny sezon w pełni sił – Atsushi odezwał się delikatnym tonem i uśmiechnął. - To obietnica, dobrze?

Izumi milczała dłuższą chwilę, nie potrafiąc na niego spojrzeć. W końcu jednak to zrobiła.

- Dobrze. Pokażemy im wszystkim w następnym roku, gdy wydobrzeje – odparła, zmuszając się do pogodnego uśmiechu.

- Już późno, powinniśmy iść, zanim nas stąd pielęgniarki wyrzucą. Wpadniemy niedługo już w godzinach odwiedzin – odezwał się Fukuzawa, chcąc przerwać tą niezręczną sytuację.

Powstrzymali na razie burzę, ale ten temat jeszcze wróci i był tego świadomy.

- Do zobaczenia, Kyouka! Przyniosę ci następnym razem to co chciałaś! - zapewnił przyjaciółkę, którą przytulił krótko na pożegnanie, zanim udał się za trenerem do wyjścia.

Spojrzał przez ramię na nią, a widząc jej wzrok pełen poczucia winy jego żołądek się skurczył. Robił wszystko, aby się nie zorientowała w tym jak się naprawdę czuł, a ona w tamtej chwili wyglądała, jakby to wszystko wiedziała.

  Wsiadł do samochodu i zapiął pasy. Oparł głowę o szybę i zaczął wpatrywać uparcie w widok za oknem, gdy trener wyjeżdżał z miejsca parkingowego.

- Wpadniemy jeszcze na chwilę na lodowisko, dobrze? - zagadnął go, po dłuższej chwili ciszy Yukichi.

- Jasne, nie ma sprawy. Powinienem zabrać swoje rzeczy z szafki – odparł obojętnym tonem Nakajima, nawet na niego nie patrząc.

Nie mógł już powstrzymać tego jak ogromny żal czuł. Pracował cały ten czas, aby ostatecznie to wszystko się zmarnowało. Fakt, że jego towarzyszka nie była tej sytuacji winna, nie potrafił odegnać goryczy jaka go zalewała. To był jego najważniejszy cel, do którego dążył. Ten sport od najmłodszych lat był całym jego życiem. Teraz wizja braku treningów i wyjazdów wypalała dziurę w jego sercu. Odnalezienie jakiegoś zastępstwa i nauczenie czegokolwiek godnego wystąpienia wydawało się nierealne. Nie wspominając już o przywyknięciu do drugiej strony, jako partnera.

Do tego do końca roku jeszcze było daleko. W czasie, gdy Kyouka będzie dochodziła do siebie to co on miałby robić? Spróbować wrócić do jazdy indywidualnej? Nie chciał tego robić. Będzie musiał sobie znaleźć na ten czas jakąś inną pracę. Najlepiej zupełnie nie związaną z łyżwiarstwem.

- Jesteśmy na miejscu – usłyszał nagle, co wyrwało go z zamyślenia.

Wyszedł z pojazdu i przez moment spoglądał na halę, gdzie jeździł jak na swojego największego wroga. Ruszył w jej kierunku momencie, gdy Yukichi do niego dołączył. Wchodząc po schodach w kierunku wejścia miał wrażenie, jakby wspinał się po stromej górze na własną egzekucję.

Przerażało go to wszystko. Miał wrażenie, jakby odebrano mu cały jego dotychczasowy świat.

  Yukichi zerkał na idącego obok niego chłopaka. Widział, że ten starał się jak mógł być silny i dawać swojej przyjaciółce wsparcie, ale teraz wydawał się być w rozsypce. Po telefonie, jaki niespodziewanie otrzymał wahał się, czy zgoda na wystosowaną mu propozycję była dobrym pomysłem. Otworzył drzwi i puścił Nakajime przed sobą, który sunął do przodu, niczym zombie.

Widząc go w takim stanie przestał żałować ryzyka, jakie podjął.

- Pójdę na moment na lodowisko – uprzedził, zanim rozdzielił się ze swoim uczniem przy szatni.

Chłopak jedynie kiwnął dość apatycznie głową, znikając po chwili za drzwiami przebieralni.

Sięgnął do kieszeni i otworzył kłódkę od swojej szafki. Patrzył się na jej zawartość, mając wrażenie, jakby miał już tu nigdy nie wrócić. Czuł się zresztą podobnie, jakby to nie miała być przerwa spowodowana wypadkiem przyjaciółki, a odejście ze sportu na zawsze.

- Atsushi! Możesz tu na moment przyjść? - usłyszał wołanie Fukuzawy dochodzące z kierunku jednego wejścia na trybuny.

- Już idę! - odkrzyknął, odstawiając łyżwy, które wyciągnąć zdążył z szafki na ławkę.

Wyszedł z szatni i skierował korytarzem do najbliższego wejścia. Ledwie w nich stanął i zamarł, gdy zobaczył kto znajdował się na tafli. Zbiegł po schodkach do bandy, przy której stał Yukichi.

- Co on tu robi?! - zapytał, nie kryjąc swojej wściekłości w tonie.

wtorek, 2 lipca 2024

Przeznaczenie

  Po najeździe Quincy i opanowaniu sytuacji siedział na tarasie, spoglądając na księżyc odbijający się w tafli oczka wodnego, w którym pływały karpie koi. Widząc jakie spustoszenie zasiał wróg czuł w kościach, że nadszedł czas, aby spłacić zaciągnięty dług.

  Miał dobre życie. Czerpał z niego ile mógł. Posiadał wspaniałego, troskliwego przyjaciela, który dzielił z nim wiele momentów. Był jedną ze stałych osób w jego życiu. Właśnie dlatego, mimo że wiedział o nadejściu tego dnia czuł żal. Nie chciał go opuszczać. Miał jednak wrażenie, że może nie mieć wyboru.

 Myślał o tym, gdy jako dzieci psocili razem na terenie akademii, choć to raczej Kyouraku uczył go wtedy siania zamętu. Wspinali się razem na drzewa, aby zrywać owoce.

Wspólne misje z mistrzem Yamamoto, którego też utracili. Misje, gdzie zawsze byli razem.

Momentu jego zasłabnięć, które zawsze martwiły Shinsui’a, robiącego dla niego tyle ile w tamtych momentach mógł dla niego.

Jego przyjaciel był pięknym i wrażliwym Bogiem Śmierci. Nie zasługiwał na to, aby utracił dwie bliskie mu osoby w tak krótkim czasie. Juushirou miał tylko nadzieję, że jeśli będzie musiał spełnić swój obowiązek to mu to wybaczy.

wtorek, 4 czerwca 2024

Geto ma kłopoty

- Cholerny Yaga twierdził, że robota miała być prosta – zamarudził pod nosem, spluwając strużką krwi na ziemię.

Spoglądał na ewoluującą przed jego oczami klątwę, która z przeklętego łona stała się klasą specjalną. Suguru zastanawiał się czy opiekun ich klasy wiedział, że to może się wydarzyć.

Normalnym było w tej profesji dostawania misji przekraczających możliwości.

Ciągła adrenalina i stawianie swojego życia na szali, aby chronić jednostki bezbronne.

Było to też świetną okazją do rozwinięcia swoich umiejętności. Nie,żeby już nie był najsilniejszy.

Nieskończona ambicja jednak nie miała zamiaru dać osiąść mu na laurach. Ruszył do ataku z jedną z wielu klątw, które w siebie wchłonął.

  Walka nie była prosta. Zbliżenie się bardziej do tej klątwy było okropnie trudne. Wydawało mu się wręcz nie do przejścia, ale nie dopuszczał tej wątpliwości do siebie. Wyglądem przypominała cholernego Krakena z opowieści o piratach albo inny ośmiornico podobny wytwór wyobraźni.

Nie zamierzał się poddawać. Znajdzie lukę w pozornie idealnej obronie. Nie dbał o coraz bardziej dające mu się we znaki zmęczenie i wyczerpanie spowodowane przedłużającą się walką.

Rzucił się ponownie do ataku ze zdwojoną motywacją i siłą.

  Udało mu się nadwyrężyć zdolności regeneracyjne klątwy. Uśmiechnął się zadowolony, widząc już szansę, aby nareszcie zakończyć tę zbyt długą potyczkę. W chwili, gdy poczuł uścisk na swojej kostce cała jego pewność, że panuje nad sytuacją wyparowała. Został pociągnięty w przód, a klątwa rozdziawiła paszcze, w której znajdowało się mnóstwo ostrych zębów. Zdjęło go przerażenie świadomością, że zostanie pożarty. Przed oczami stanęły mu sceny z obecnego życia. Rodzice, przyjaciele z liceum Jujutsu i ich wspólnie spędzone chwile. Jazda na rowerze z Satoru, ich rywalizacja w grach wideo, jedzenie w KFC. Czuł żal, że nie będzie mógł się z nim pożegnać.

- Co za żałosny koniec – stwierdził zrezygnowany, a gdy już miał wpaść do otworu gębowego tego potwora z drugiej strony przebił go sztylet ku jego zdziwieniu.

- Odsuń się, Suguru! - usłyszał dobrze znany sobie głos.

Wykonał polecenie niemal natychmiast bez zbędnego zastanawiania nad tym, bo ból odczuwany przez klątwę sprawił, że macka trzymająca go puściła. Moment później odrzuciło go w tył, bo klątwa wybuchła. Impet tego zatrzymało drzewo, w które solidnie uderzył plecami. Spojrzał w górę na unoszącego się w powietrzu Gojo przybrudzonego fioletową krwią.

- Yo! Suguru! Chyba sobie nie myślałeś, że będziesz umierał samotnie, co? A na pewno nie dzisiaj.

- Satoru – rzucił ze zmęczonym uśmiechem. - Dziękuję. Co ty tu robisz?

- Wracałem z misji i wyczułem całkiem potężną energię klątwy, a że miałem po drodze to postanowiłem sprawdzić – oznajmił, jakby nigdy nic. Na jego podziękowania tylko się uśmiechnął.

- Wracajmy do domu, Suguru – powiedział, wyciągając dłoń w jego stronę.

- Ah, więc to tak – mruknął średnio przekonany, aby była to do końca prawda.

Złapał go za rękę i podniósł.

- Masz rację. Wracajmy.

środa, 8 maja 2024

Prezent

 Witajcie!

Napisałam wczoraj ten tekst dość niespodziewanie, bo zwyczajnie usiadłam i zrobiłam to na raz. Pisałam wszystko od razu na laptopie, więc mam nadzieję, że nie wyszło źle. Nie lubię betować od razu na komputerze, choć niektóre powtórzenia, na jakie być może nikt nie zwróci nawet uwagi, to zostawiłam tutaj celowo.

_____________________________________________________

  Nakajima od dawna miał w głowie pewien plan, odkąd się dowiedział, że jego mafijny partner do misji jest chory. Rozumiał i szanował jego zdanie, że chciał zachować to w tajemnicy. On sam jednak nie był typem człowieka, który nie chciałby z tym nic zrobić, więc pewnego dnia zaczepił doktor Yosano, gdy tylko ich dwójka była w Agencji. Opowiedział jej o zdrowotnym stanie swojego towarzysza i razem starali się znaleźć rozwiązanie. Mieli wtedy jeszcze wrażenie, że do opracowania metody ratunkowej będzie wystarczająco dużo czasu.

Miesiąc później Atsushi nadrabiał akurat codzienne raporty z poprzedniego tygodnia, gdy nie miał za bardzo czasu na to, aby pisać je na bieżąco. Sięgnął po telefon, gdy usłyszał dźwięk przychodzącego powiadomienia o smsie. Spojrzał na wyświetlacz i miał wrażenie, jakby na ułamek sekundy jego serce przestało bić.

Ryuu jest w szpitalu. Proszę, błagam, weź swoją lekarkę i spróbujcie go uratować, Akutagawa Gin.

Wiadomość została wysłana z telefonu starszego Akutagawy przez jego młodszą siostrę. W dalszej części został podany adres placówki medycznej. Domyślił się, że najpewniej już wyszło na jaw wszystko co jej brat do samego końca ukrywał, aby jej nie martwić niepotrzebnie swoim pogarszającym się stanem. Wstał ze swojego stanowiska i chowając telefon do kieszeni przeszedł do gabinetu lekarki, nie kłopocząc się nawet tym, aby wcześniej zapukać. Wiedział, że jest pusto.

- Yosano-san Akutagawa jest w szpitalu – oznajmił na wstępie, gdy tylko zamknął za sobą drzwi.

Lekarka odwróciła się na obrotowym krzesełku, w stronę chłopaka odrywając się od tworzonego przez siebie spisu leków.

- Zamów taksówkę i zobaczymy co da się zrobić – obiecała, podnosząc się z miejsca.

- Będę czekał na dole – oznajmił i wyszedł zaraz z pomieszczenia, nie czekając na odpowiedź.

Zadzwonił też im po taksówkę i czekał na zewnątrz, czując wewnętrzną nerwowość. Bał się, że ścigał się z czasem i wszystko wokół dla niego działo się zbyt wolno. Starał się uspokoić ten wewnętrzny niepokój, że aż nie zauważył kiedy dołączyła do niego Akiko.

- Atsushi na nas już czas – szturchnęła go lekko, gdy podjechał po nich zamówiony samochód.

Chłopak prawie podskoczył w miejscu, rzucając jej zszokowane spojrzenie, zanim wsiadł i podał adres, pod który się mieli udać. Jechali w milczeniu przerywanym tylko przez piosenki, które leciały akurat w radiu. Detektyw wpatrywał się uparcie w mijany krajobraz za oknem, jakby to mogło przyśpieszyć im dotarcie na miejsce. Zastanawiał się nad tymi wszystkimi emocjami, które nim obecnie targały, choć wielu z nich w ogóle nie rozumiał. Część z nich wcale mieć miejsca nie powinna. W końcu w codzienności byli wrogami, którym jednak zdarzało się walczyć wspólnie.

W momencie, gdy zatrzymali się na miejscu praktycznie wyskoczył z samochodu jak tylko zapłacił za przejazd. Yosano wyszła chwilę za nim w bardziej kulturalny sposób, gdy jej towarzysz zmierzał już do wejścia. Westchnęła cicho i trzymając swoją torbę ruszyła za nim, aby go zaraz dogonić.

  Tachihara siedział na dole w pobliżu rejestracji. Polecił mu to Hirotsu, który na piętrze siedział w sali razem z Gin. Wiedział, że wysłała do Nakajimy smsa z prośbą o pomoc, ale nie miała zbyt wielkich nadziei. Detektyw może i miał dobre serce, ale wcale nie mieli powodu do udzielenia jej.

Michizou wstał w chwili, gdy w drzwiach pojawiły się dwie znajome sylwetki. Podszedł do nich niemal natychmiast, zanim zdążyli się chociaż dobrze rozejrzeć wokół.

- Witajcie. Pojedźcie od razu na szóste piętro. Ja tutaj załatwię Wam formalności. Sala numer siedem. Będzie tam na was czekać Gin – poinformował ich i wskazał kierunek do windy.

- Jasne, dzięki – odezwał się Atsushi i udał we wskazanym kierunku, zostawiając resztę formalności w rękach mafiosa.

Wpatrywała się w spokojną twarz brata siedząc na krześle przy jego łóżku. Zdawała sobie szczątkowo sprawę z tego, że oprócz niej samej gdzieś w całkowitej ciszy towarzyszył im Hirotsu.

Patrząc na twarz Ryuu pierwszy raz odkąd byli zdani na samych siebie w slumsach modliła się w myślach o to, aby była jeszcze jakaś nadzieja. Chciała się jej trzymać kurczowo, bo nie potrafiła znieść wizji możliwego pożegnania. Nie mógł jej przecież tak nagle zostawić, prawda?

Miarowy szum aparatury jednak złowieszczo dochodził do jej uszu, niczym najgorsza losu kpina.

Drgnęła lekko, gdy z amoku myśli o obecnej sytuacji wyrwał ją dźwięk pukania do drzwi.

- Proszę – odezwała się nieco zbyt słabym głosem i wyprostowała, odwracając w kierunku dwójki gości.

Widząc kto stanął w wejściu miała ochotę się rozpłakać z radości. Oczywiście ich obecność tutaj nie była gwarantem ratunku, ale zwiększała szansę na jego możliwość. Odgoniła cisnące się do jej oczu łzy, bo nie był teraz czas, aby mogła sobie na takie rzeczy pozwolić.

- Dziękuje, że przyszliście – rzuciła na wstępnie i wstała podchodząc bliżej detektywów. - Proszę, wejdźcie – dodała i zaprosiła ich w głąb pomieszczenia gestem.

Atsushi rozejrzał się po szpitalnej sali i wraz z Akiko rozejrzał po pomieszczeniu, starając się jak najdłużej omijać wzrokiem szpitalne łóżko z leżącym na nim pacjentem.

- Czyli już wszystko wiesz? - zapytał, przenosząc spojrzenie na Gin.

- Tak. Personel został poinstruowany, aby wyjaśnić mi wszystko, gdy już nie będzie możliwości utrzymywania tego w tajemnicy – potwierdziła, starając się panować nad głosem, w którym pojawiały się lekkie pauzy.

Starała się nie okazywać przerażenia jakie odczuwała w związku z tym wszystkim. Nie dochodziła do niej do końca myśl, że w każdej chwili mogła stracić swojego brata. Wydawało się to nierealne.

- Mogłabyś mnie zabrać do lekarzy, którzy się nim zajmowali? Muszę z nimi porozmawiać – odezwała się Yosano, która przypatrywała się aparaturze.

- Oczywiście, chodźmy – Gin puściła Akiko przodem i obie kobiety opuściły pomieszczenie.

Nakajima podszedł do łóżka i skupił wzrok na twarzy Akutagawy, który wyglądałby bez maski tlenowej na twarzy, jakby zwyczajnie spał. Miał nawet zabawne wrażenie, jakby ten miał zaraz otworzyć oczy i oburzyć się o to, że się na niego gapi. Byłoby to początkiem jakiejś ich zwyczajowej kłótni, gdzie jak zwykle by usłyszał od niego jakieś groźby śmierci jak zawsze.

Uśmiechnął się lekko pod nosem na tą wizję, która jednak w rzeczywistości się nie ziściła.

Ryuunosuke pozostawał nieruchomy pod aparaturą bez żadnych zmian.

  Gin nie miała pojęcia ile minęło czasu odkąd usiadła przed drzwiami na korytarzu, za którymi zniknęła Akiko wraz z lekarzami. Wolała tutaj na nią poczekać niż siedzieć w sali w przygnębiającej atmosferze. Robiła i tak wszystko co mogła, aby się jakoś trzymać. Później będzie miała czas, gdy będzie sama na okazywanie emocji lub też jak ona wolała o tym myśleć - słabości.

Łzy przecież nie powinny pojawiać się w oczach zabójczyni, nawet jeśli ta nie zatraciła swojego człowieczeństwa. Podniosła głowę, gdy drzwi przed nią się nagle otworzyły.

- I co? Możecie go uratować? - zapytała i podniosła się z miejsca.

Yosano spojrzała na nią, zaciskając usta w wąską kreskę, jakby była czymś rozdarta.

- Jest pewna nadzieja, ale to wszystko będzie zależeć od Atsushiego – oznajmiła, wymijając Akutagawę i kierując się do sali Ryuunosuke.

Gin stała przez moment nieco zdezorientowana zarówno jej słowami jak i postawą, zanim ją postanowiła dogonić. Miała jakieś niejasne przeczucia, że to co usłyszy się jej nie spodoba.

Nakajima od razu spojrzał na obie kobiety, gdy wreszcie wróciły. Nie miał pojęcia ile czasu siedział, po prostu wpatrując się bezmyślnie w chłopaka leżącego na łóżku.

- Atsushi, będziesz musiał podjąć bardzo ważną decyzję. Chciałabym, abyś dobrze to wszystko przemyślał po tym jak ci wszystko opowiem – zaczęła Yosano podchodząc do niego ostrożnie i zajmując miejsce na skraju łóżka. - Akutagawa potrzebuje całkowitego przeszczepu płuc, bo jego własne już są zbyt zniszczone chorobą. Nie ma żadnego czasu na szukanie jakiegokolwiek dawcy, a nie dawało by to gwarancji, że się przyjmą. Znam twoją kartę medyczną i poznałam dzisiaj jego.

Do tego obaj jesteście obdarzonymi, więc wzięcie materiału od ciebie to jedyna rzecz, która daje mu większą szansę na przeżycie. O ile się uda – zawiesiła na moment głos, przymykając oczy.

- Podjęcie się tej operacji to jednak wymaganie od ciebie poświęcenia twojego życia. Nie zdążysz zregenerować własnych płuc. To cię zabije, więc nikt od ciebie nie oczekuje, że się tego podejmiesz – dodała.

- Dziękuje Yosano-san za wyjaśnienie mi tego – podniósł się z miejsca. - Przejdę się i przemyślę to – zapewnił, zerkając krótko na Ryuunosuke, zanim opuścił pomieszczenie.

- Cokolwiek postanowisz, uszanuję to – rzuciła cicho Gin stojąca obok Hirotsu, gdy ją mijał.

Oczywiście była gotowa, aby zrobić wszystko, żeby ocalić swojego starszego brata. Wiedziała jednak, jaką obaj mieli relację i byłby na nią wściekły, gdyby planowała ocalić go za wszelką cenę kosztem Nakajimy. Musiała pogodzić się z wizją, że jeśli chłopak nie zechce będzie musiała odpuścić. Nie mogła od niego wymagać, aby rezygnował z własnego życia dla niego.

  Atsushi początkowo przechadzał się uliczkami wśród sklepów, myśląc o tym co właśnie usłyszał od Yosano. W pewnym momencie wszedł do sklepu papierniczego, w którym kupił długopis, kopertę oraz papier do listów i jakąś podkładkę do tego. Kobieta, która sprzedawała mu to przyglądała mu się przez moment podejrzliwie, lecz nie przeszkodziło mu to w tym, aby uśmiechnąć się do niej promiennie. Pożegnał się i ze swoimi zakupami udał się do pobliskiego parku. Usiadł na wolnej ławce i trzymając papier listowy na podkładce, wpatrując się w niego tępo.

W momencie, gdy długopis zaczął kreślić słowa na papierze znał już swoją decyzję. Po tym jak skończył pisać schował list do koperty i wstał z ławki, wracając do szpitala.

Hirotsu, Gin i Yosano siedzieli u Akutagawy pijąc kawę. Akiko opowiadała bardziej szczegółowo im o rzeczach, które omawiała z lekarzami za zamkniętymi drzwiami. Wszyscy niemal równocześnie odwrócili głowę, w kierunku drzwi jak te tylko się otworzyły.

- Zróbmy to – odezwał się Atsushi, gdy tylko stanął w drzwiach. - Yosano-san zajmij się przygotowaniami – dodał, zamykając za sobą drzwi.

Akiko widząc determinację w jego oczach nie śmiała dopytywać czy jest pewny swojej decyzji. Wstała ze swojego miejsca i kiwnęła jedynie mu głową, wychodząc pośpiesznie z pomieszczenia.

Gin przytknęła dłoń do maski noszonej na twarzy, którą wcześniej zsuwała, aby się napić. Oczy jej się zaszkliły i tym razem nie zrobiła zupełnie nic, aby powstrzymać łzy, gdy zaczęły spływać jej po twarzy. Hirotsu objął ją i przytulił do siebie, dziękując w jej imieniu detektywowi, gdy jego podopieczna niemo szlochała mu w ramie z wdzięczności.

Nakajima niedługo potem został wzięty na zestaw potrzebnych do zrobienia badań, gdy w międzyczasie ustalali szczegóły i przebieg operacji. Podpisał różne zgody i wszedł za lekarzami przebrany w szpitalne ubrania. W dłoni trzymał kopertę i podkładkę, którą położył na stoliku przy łóżku, którym właśnie wyjeżdżali zabierając Ryuuunosuke do operacyjnej sali.

- Daj mu to potem przeczytać – odezwał się do Gin i wskazał na kopertę, zanim wyszedł.

- Na pewno to przeczyta – obiecała, patrząc jak chłopak znika z pomieszczenia.

Wszedł na salę, gdy mu na to pozwolono i praktycznie wszystko było przygotowane.

Podszedł do drugiego pustego łóżka obok tego, na którym leżał Ryuunosuke. Usiadł na nim, aby chwilę później się położyć. Głowę miał odwróconą, w stronę leżącego wręcz nienaturalnie spokojnie Akutagawy. Wyciągnął w jego stronę rękę, sięgając do jego dość chłodnej dłoni. Spoglądał na niego, wspominając ich wspólne momenty.

Od tych mniej przyjemnych jak ich walki po chwile, gdy leżący obok chłopak wydawał się rozumieć go jak nikt inny na tym świecie. Odetchnął głęboko myśląc o tym wszystkim.

Wspominał to też nie tylko, jako swoje ostatnie pożegnanie. Prawdą było to, że bał się tej operacji.

Trzymał się jednak myśli, że wszystko będzie dobrze. Tak jak podczas ich wspólnych misji, gdy wspólnie siebie chronili. Myślenie tak o tym dodawało mu otuchy, kiedy anestezjolog podał mu środek usypiający. Jego dłoń bezwładnie zsunęła się z tej należącej do Akutagawy, gdy usnął z delikatnym uśmiechem na ustach.

  Uchylił powieki i zaraz zakrył oczy ręką, gdy uderzyła go jasność pomieszczenia. Odczekał chwilę, zanim jego wzrok się przyzwyczaił i odsłonił sobie widok. Wiedział od razu, gdzie się znajdował. Szpitalna sala. Bywał w tym miejscu na tyle często, że nie pomylił by go z niczym innym.

- Ryuu! Obudziłeś się! - dobiegł go radosny głos siostry, której zaraz poczuł ciężar ciała na sobie.

- Gin… zgnieciesz mnie – rzucił zabarwionym lekkim rozbawieniem tonem, kładąc jej dłoń na plecach i pogładził ją po nich delikatnie.

Powietrze wydawało mu się tutaj jakieś lepsze, ale nie zwrócił na to większej uwagi. Gin opowiedziała mu, że znalazł się tutaj, bo zasłabł podczas misji. Zgadzało się w zasadzie to z ostatnimi rzeczami, które pamiętał. Nie było w tym nic dziwnego. Spędził w szpitalu tyle czasu ile było potrzeba, bo robili mu przy tym jakieś badania.

Nie zamierzał się o to kłócić, nawet jak wiedział jak bardzo było to bezcelowe. Nie chciał wzbudzać podejrzeń u młodszej siostry. W końcu go jednak wypisano.

Wracali właśnie do domu idąc portem, a w tle jak zawsze w tym miejscu szum fal mieszał się ze skrzeczeniem mew. Dzisiaj powietrze w tym miejscu smakowało bardziej rześko.

- Ryuu. Mam dla ciebie ważny list. Zostań tu i go przeczytaj – oznajmiła Gin, wyciągając z wewnętrznej kieszeni płaszcza beżową kopertę, którą wręczyła mu do ręki.

Następnie oddaliła się bez słowa dość pośpiesznie, gdy on patrzył za nią oszołomiony.

Nie rozumiał jej zachowania zupełnie. Spojrzał na trzymaną w dłoni kopertę i wyciągnął z niej znajdujący się w środku list zaczynając go czytać.

  Witaj, Akutagawa. Jeśli to czytasz to najpewniej mnie już na tym świecie nie ma, ale wszystko inne się udało. Cieszę się z tego, że mogłem ci pomóc, choć zapewne jak wszystko ci tutaj wyjaśnię będziesz na mnie wściekły i nawet mnie to nie dziwi. Pamiętasz, gdy przyznałeś mi się do twojej choroby? Obiecałem nikomu tego nie mówić. W zasadzie to nie dotrzymałem tego słowa, bo opowiedziałem o tym Yosano. Pragnąłem znaleźć sposób, aby ci pomóc. Wiem, mówiłeś mi, że próbowałeś już wszystkiego. Chciałem i tak spróbować. Dostałem jednak pewnego dnia wiadomość z twojego telefonu, ale to Gin ją napisała. Błagała, abym wziął Akiko i przyjechał, bo byłeś w szpitalu. Myślę, że już wiesz jaki musiał być Twój stan. Twoja siostra dowiedziała się wszystkiego. Był jednak niepewny sposób, aby cię uratować. Przeszczep płuc. Byłem jedyną osobą pod ręką mogącą być twoim dawcą. Dużo myślałem o tym, Ryuu. Ostatecznie przez moją zdolność jestem prawie nieśmiertelny, a ty zawsze chciałeś mnie zabić. Ja nie chciałbym żyć wiecznie, więc oddałem ci część mnie. Korzystaj z niej jak najlepiej. Wykorzystaj to drugie życie, które ci podarowałem i zabierz w jakieś fajne miejsce Gin. Masz dla kogo żyć.

Nie próbuj dołączyć do mnie za szybko.

Z poważaniem, Nakajima Atsushi.

Ryuunosuke z każdym kolejnym przeczytanym słowem zaciskał coraz mocniej palce na papierze. Przeczytał to jeszcze dwa razy, jakby miał nadzieję, że tekst magicznie ulegnie zmianie. Uparcie trwał jednak bez zmian, a z gardła Akutagawy wyrwał się w końcu pełen rozdzierającego jego duszę cierpienia i złości krzyk. Ten ostatni dureń oddał mu swoje życie.

- Wykorzystam to życie jak najlepiej, Jinko. Obiecuję – wyszeptał, w stronę morza, które było tego przyrzeczenia świadkiem, zanim wreszcie postanowił udać się do domu wciąż trzymając jego ostatni list w dłoni.




piątek, 3 maja 2024

Autodestrukcja

  Zniszczenie było dla ciebie formą największego piękna. Nie zgadzałem się z tym sposobem patrzenia na sztukę. W końcu jak coś trwające tylko krótką chwilę, ułamki sekund miało mieć w sobie takie piękno, którego efekt odciśnie stałe piętno na duszy odbiorcy. Wydawało mi się to niemożliwe, więc jak zawsze w momencie poruszenia tego tematu się kłóciliśmy. Nie potrafiliśmy dojść do zgody, bo nasze poglądy w tym temacie były skrajnie różne, a jednocześnie rozumieliśmy to w jaki sposób patrzymy na swoją sztukę. Szanowaliśmy to i pomimo nieskończonych sprzeczek dotyczących tematu, doceniałem posiadanie u boku osoby rozumiejącej moją miłość do wiecznego piękna zaklętego w formie marionetek. 

  Spędzanie wspólnego czasu, gdy nie wisiał nad nami temat artyzmu było wyjątkowo przyjemne. Na tyle, aby moje według niektórych pogłosek zlodowaciałe serce mogło pokochać i być kochane.

Miłość jednak w naszym przypadku nie była najbardziej zadowalającą rzeczą, jaką mogliśmy osiągnąć. Sztuka była ponad tym.

Byliśmy całkiem szczęśliwi. Zdarzały się czasem nieprzyjemne sytuacje, gdy na naszej drodze pojawiali się ludzie pełni uprzedzeń. Wydarzyło się też, że z jakiegoś powodu dowiedział się ktoś z otoczenia. Załatwienie tego bywało trudniejsze, ale wydawało mi się, że dobrze sobie z tym poradziłem. Nigdy nie chciałem twojej krzywdy, a mimo tego na ciebie spadała. Robiłem wszystko, co się dało, aby chronić cię od ataków ludzi spowodowanych tym, że mnie kochałeś.

Chciałem nawet odejść, zerwać nie dbając o to, jak rozdzierało to moją duszę na kawałki.

Przejrzałeś mnie jednak i na to nie pozwoliłeś. Do dziś pamiętam dotyk twojej dłoni i jej ciepło, gdy zacisnęła się na mojej. Siła twojego głosu i pobrzmiewająca w nim pewność kiedy deklarowałeś, że nie zamierzasz mnie puścić. Czułem wtedy ogromną radość, bo ostatecznie nie pozwoliłeś mi odejść. W końcu tak naprawdę tego nie chciałem. Próbowałem po prostu podjąć najlepszą decyzję, aby móc cię chronić. Całkiem długo było dobrze, aż upomniała się o ciebie sztuka. Tym razem to ty stałeś się jej płótnem.

Do dziś pamiętam jak wróciłem do domu i pełno było szkła z rozbitej szklanki u twoich stóp. Jeden z większych odłamków miałeś w dłoni, po której ciąłeś wzory na swojej skórze u drugiej ręki.

W pierwszej chwili mnie zmroziło. Czułem chłód, przeszywający cały mój kręgosłup. Widziałem skupienie i fascynację w twoich oczach tym aktem, która zupełnie mi się nie podobała.

Trwało to moment, zanim do ciebie dopadłem i zabrałem odłamek, odrzucając gdzieś w bok.

Nigdy nie wyjaśniłeś mi, co tak naprawdę cię do tego popchnęło, nie ważne ile razy pytałem.

To był dzień, w którym cię straciłem. Zobaczyłeś ulotność i piękno zniszczenia w rzeczy innej niż wybuchy. Posiadanie mnóstwa bandaży w domu stało się normą. Starałem się do ciebie dotrzeć.

Pomóc, ale to wszystko na próżno. Ból i autodestrukcja stały się twoim uzależnieniem.

  W końcu pewnego razu zgodnie ze swoimi obawami, które męczyły mnie co dnia znalazłem cię, gdy było już za późno. Biała, ozdobna pościel i wokół ciebie czerwone kamelie. Krew, która splamiła pościel dużymi, nieregularnymi plamami. Twoja twarz zastygła w bezruchu, choć na ustach błądził delikatny uśmiech. Wyglądało na to, że w ostatnich chwilach byłeś szczęśliwy.

Na stoliku nocnym zostawiłeś mi zaadresowany do mnie list, w którym przeprosiłeś i błagałeś, abym ci to wybaczył. Jednocześnie opowiedziałeś o tym jak bliski i ważny dla ciebie byłem.

Kochałeś mnie i przez to toczyłeś walkę z samym sobą, choć ja tego nie widziałem. Nie byłeś jednak w stanie jej wygrać. Sztuka destrukcji była zbyt potężna. Cieszyłeś się mimo tego, z czasu jaki było nam dane spędzić razem. Zgodziłeś się nawet na koniec, żebym jeśli bym tylko tego chciał cię uwiecznił. Początkowo nie rozumiałem, co mogłeś mieć na myśli.

Złożyłeś sam siebie w ofierze. Stałeś się swym ostatecznym dziełem. Zostałeś dla mnie definicją ulotnej sztuki, którą tak kochałeś. 

  Zajęło mi to trochę czasu okraszonego rozrywającym bólem duszy i łez, na które nigdy wcześniej sobie nie pozwalałem. Wreszcie jednak zrozumiałem.

- Jak ci się podoba, Deidara? - rzuciłem do granitowego nagrobka, na którym widniało zdjęcie mojego ukochanego, gdzie się promiennie uśmiechał. Uwielbiałem ten uśmiech. Był przepiękny.

W dłoniach trzymałem lalkę, która wyglądała jak żywa, niczym chłopak cieszący się do mnie tak pięknie ze zdjęcia.

- Stałeś się moją najdoskonalszą formą sztuki, jaką osiągnąłem – wyszeptałem niemal z czułością.

Wiedziałem, że nie stworzyłem doskonalszej marionetki niż ta, którą miałem w rękach. Zrozumiałem, że właśnie tym chciał się stać. Ulotnym żywiołem zniszczenia, który przetrwał wiecznie.

 

wtorek, 9 kwietnia 2024

Idealny

  Chłopiec, który ją zranił był idealny. Nie spodziewała się, że jej nudę i pustkę przez brak godnych przeciwników zapewni jej dzieciak. Był silny i gdy krzyżowała swoje ostrze z nim, za każdym razem czuła się rozumiana jak nigdy wcześniej. Wyzwanie, które jej stawiał przyprawiało ją o dreszcz ekscytacji. Walka z nim była czystą rozkoszą, która pozostawiła nieusuwalny ślad na jej ciele.

  Nie zmieniły się jej odczucia, gdy zawitał do Społeczności Dusz jak już dorósł. Wiedziała od razu, że to on. Energia była zdecydowanie stłumiona, ale przyprawiała ją o tą samą gęsią skórkę i ekscytację jak tamtego dnia. Nie rozumiała wtedy jednak, dlaczego się powstrzymywał. Obserwowała go i walki, które staczał, chcąc poznać tego przyczynę. Zajęło jej trochę, aby przyzwyczaić się do wniosku, że to ona była tego powodem. Osłabiał się, aby czerpać chociaż ułamek tego, co dał mu ich wspólny pojedynek. Nie podobało jej się to w ogóle.

  Uwielbiała jednak to, że jego miłość do walki płonęła z tą samą niezmienną pasją. Kochał to.

Tak samo jak i ona sama. Nie istniał na tym świecie żaden inny mężczyzna, który byłby w stanie zadowolić jej ostrze. Na samą myśl o ponownym starciu z nim czuła się zachwycona. Wiedziała od dawna, że był tym jedynym. Godnym, aby zdobyć tytuł, który dzierżyła od tysiącleci. Tylko on był wart, aby odebrać tytuł od prawdziwej Kenpachi.

Ona za to zrobi wszystko, by przekazać go temu, którego siłę doceniła lata wcześniej. To będzie ostatnia przyjemność i obowiązek, który wypełni. 

 

wtorek, 12 marca 2024

Ciebie już nie ma

- Chuuya wezwałem cię tutaj, bo myślę, że chciałbyś o tym wiedzieć. Potwierdzono śmierć Dazaia. Był dawniej twoim partnerem, więc uznałem, że powinieneś zostać poinformowany – wyjaśnił spokojnie szef Portowej Mafii. Zerknął krótko na twarz swojego podwładnego, na której występował szok wraz z niedowierzaniem.

- Jak? - Nakahara wydusił z siebie z trudem, czując ucisk na gardle.

Nie potrafił w to uwierzyć. Nie chciał.

- Przez jeden z tych jego wymyślnych sposobów na samobójstwo, których zawsze szukał.

- Nie wierzę i nikt się nie zorientował?! Yosano też jest bezradna?

- Dazai zrobił wszystko tak, aby nie mogli mu przeszkodzić.

- Nie wierzę w to – powtórzył i pokręcił głową, cofając się o kilka kroków. - Chcę zobaczyć jego ciało.

- W porządku. Pozwalam ci udać się do Agencji i ich o to poprosić – uznał Mori, będąc świadomym, że z pozwoleniem czy bez i tak by to zrobił.

- Dziękuję, szefie – Nakahara skłonił się krótko i wybiegł z gabinetu.

  Pędził do Agencji, jakby od tego zależało jego życie. W sumie po części tak było. Będzie zależeć od tego co zobaczy i zastanie, będąc zmuszonym do stawienia czoła rzeczywistości.

Wparował do siedziby detektywów z hukiem otwierając drzwi.

- Gdzie jest Dazai?! - rzucił w ramach powitania.

Oczy wszystkich w pomieszczeniu spoczęły na nim. W momencie, gdy zadał to pytanie ich twarze wyraźnie posmutniały.

- Dazai-san jest w pobliskiej kostnicy – wydukał Atsushi, patrząc na swoje buty.

Wyglądał na poważnie przygnębionego.

- Zaprowadź mnie do niego – warknął.

- Ja? - poderwał głowę, spoglądając na rudowłosego. - Nie wiem czy – zaczął, ale został złapany za nadgarstek i w tej samej chwili pociągnięty do wyjścia.

- Możesz, możesz! Chcę go zobaczyć, a nie ukraść z tej cholernej trupiarni! - fuknął zirytowany Nakahara rozwiewając wątpliwości chłopaka z Agencji.

- Skoro tak – rzucił wciąż niepewnie Nakajima.

  Na miejscu niechętnie załatwił, aby mogli zobaczyć ciało Osamu. Sam nie miał ochoty tego robić, ale nie chciał zostawiać Nakahary samego. Zaprowadzono ich do odpowiedniej części lodówek.

Atsushi otworzył powoli odpowiednią szufladę, gdy zostali sami. Wbił wzrok w egzekutora, bo sprawiało mu ból patrzenie na ciało człowieka, który go uratował.

Chuuya wpatrywał się w nieruchome ciało swojego dawnego partnera jak zaczarowany. Wyglądał tak spokojnie, jakby po prostu usnął. Wyciągnął swoją dłoń, której sięgnął tej jego. Była lodowata.

Odruchowo spróbował znaleźć puls, ale go nie było. Część jego desperacko pragnęła odnaleźć w nim jakąś iskierkę życia. Rzeczywistość była jednak brutalna i niezmienna. Docierała do niego powoli i z trudem. Zacisnął wargi w wąską kreskę, ostrożnie zamykając szufladę. Spojrzał na detektywa, którego wręcz siłą tutaj zaciągnął.

- Dziękuje – wydusił i odwrócił się na pięcie, odchodząc.

Pozwolił sobie dopiero, aby po jego policzkach spłynęły łzy, gdy oddalił się wystarczająco daleko labiryntem bocznych, rzadko uczęszczanych uliczek.

  Kilka dni później odbył się pogrzeb. Właściwie dwa pogrzeby. Jeden na oficjalnym cmentarzu, gdzie miejsce pochówku było ogólnodostępną informacją. Drugi, ten prawdziwy, gdzie miejsce spoczynku Osamu było bardziej skryte. Członkowie Agencji tłumaczyli to tym, że miał wielu wrogów. Nie chcieli, aby ktoś złośliwie i celowo zniszczył mu miejsce pochówku.

Nakahara przyjął to wyjaśnienie, bo było sensowne. W duchu przysiągł sobie, że jeśli natrafi na dupka robiącego takie rzeczy to go spierze. Był na obu ceremoniach pogrzebowych. W miejsce oficjalnego pochówku udał się później, gdy członkowie Zbrojeniówki się pożegnali. Był wdzięczny detektywom, że pozwolili mu poznać prawdziwe miejsce jego spoczynku. W zamian miał zamiar strzec tej tajemnicy. Wbił spojrzenie w prosty nagrobek z wygrawerowanym imieniem i nazwiskiem.

- Oszukałeś mnie, gnido. Ostatnim razem fantazjowałeś o podwójnym samobójstwie, a ostatecznie umarłeś sam. Czyżby dlatego, bo domyśliłeś się, że nie mam nigdy zamiaru dostarczyć ci do towarzystwa spragnionej śmierci panienki? - zastanowił się na głos, a wtedy ktoś mu dłońmi od tyłu zakrył oczy, zabierając całe pole widzenia. Nakahara błyskawicznie dobył broni, którą na oślep wycelował w intruza. Ręce zostały nagle zabrane z jego twarzy, a na widok jaki miał przed sobą jego niebieskie oczy rozszerzyły się w szoku.

- Stęskniłeś się? - rzucił z typowym dla siebie cwaniackim uśmieszkiem. Nie odsunął się nawet o milimetr od lufy broni rudowłosego przystawionej mu do skroni. - Doskonale wiedziałem, że nie zamierzasz mi dostarczyć towarzystwa – dodał wesoło.

- Widziałem ciało. Jak to możliwe? - Chuuyi dłoń trzymająca broń wyraźnie zadrżała, a po chwili całkowicie opuścił rękę. Nic nie rozumiał. Pewien był jednak, że miał przed sobą prawdziwego Osamu. Pragnienie śmierci, gdy stawał w jej obliczu, które często widział w tych ciemnych oczach było autentyczne.

- A to proste. Yosano na jakiś czas uczyniła mnie martwym. Musiało być to wszystko wiarygodne.

- Dlaczego?

- By odpowiednie osoby uwierzyły, że nie żyje – wzruszył ramionami.

- To kto jeszcze zna prawdę?

- Ty, Fukuzawa, Yosano i Ranpo. Mori się ucieszył?

- Na pewno nie płakał. Wydawał się zadowolony – przyznał, bo szef nie okazał nawet krzty żalu.

- Rozumiem – pokiwał głową, zupełnie tym nie zaskoczony.

- Chuuya – dodał już pewnym, ale delikatniejszym tonem.

- Czego?

- Potrzebuję cię. Przywrócisz dla mnie na jakiś czas Podwójną Czerń? - zapytał, wyciągając w jego kierunku rękę. - Zrozumiem, jeśli nie zechcesz.

- Zamknij się, idioto – warknął, chwytając jego dłoń.


czwartek, 8 lutego 2024

Krwawa Droga

 Witajcie!

No i dotarliśmy do tego ostatniego rozdziału. Kocham tą historię, a jak postawiłam ostatnią kropkę kilka miesięcy temu czułam się wręcz zszokowana, ale i pewną pustkę. Jestem dumna z tej historii, bo dużo dzięki niej odkryłam w sobie, jako autor. Ta część jest kompletna, ale być może kiedyś dokończę planowanie drugiej części i znowu do tego świata wrócę. Dziękuję wszystkim, który czytali tą historię i na nią czekali oraz za wszystkie motywujące mnie komentarze. 

_____________________________________________________

  Hashirama leżał z głową na kolanach Madary. Widział jego przerażenie w onyksowych oczach, gdy wracał do niego wzrokiem, po tym jak chwilę wcześniej obserwował drogę. Wyglądało to trochę, jakby nerwowe zerkanie na niego i autostradę mało przyśpieszyć dotarcie do szpitala. Obaj jednak wiedzieli, że to tak nie działało. Przyglądając się mu tak, zaczął mimowolnie wspominać proces jaki przeszedł tworząc go. Od szalonego pomysłu, który według niego nie miał prawa się udać, aż do ludzkiej formy zafascynowanego światem chłopca i do stanu obecnej dorosłej formy. To było wszystko dla niego jak szalony sen. Obecnie trudno było mu nawet w to uwierzyć, choć Madara był jak najbardziej rzeczywisty. Sięgnął swoją ręką do jego dłoni i splótł razem ich palce.

Brunet rzucił mu nieco zagubione spojrzenie, zerkając na ich złączone dłonie po chwili. Senju uśmiechnął się lekko, gdy Uchiha wzmocnił ich uścisk. Hashirama przyglądał mu się uważnie, pragnąć jak najdokładniej wyryć sobie jego obraz w pamięci. Był przepiękny.

Cieszył się i był dumny z tego, że go stworzył. Tonięcie w tych myślach i przywoływanie tak pozytywnych emocji pozwalało mu ignorować fakt, że czuł się coraz gorzej i słabiej. Nie mógł już dłużej ignorować uczucia, że jego płuca wydawały się płonąć, przez to jego oddech stał się cięższy i coraz bardziej urywany.

- Długo jeszcze? - zapytał Madara, przerażony nagłym pogorszeniem się stanu doktora.

- Robię co mogę! - warknął Tobirama, bo jego też to wszystko stresowało.

Nie był w stanie niektórych rzeczy przeskoczyć, choćby nie wiadomo jak bardzo tego pragnął. Zacisnął mocniej dłonie na kierownicy, wymijając kolejne samochody.

Starał się trzymać w tym wszystkim, choć teraz nawet wychowanie ich ojca nie pomagało. Pierwszy raz tak się bał. W sumie był przerażony. Nie chciał go stracić. Nie ważne jak głupim, nieodpowiedzialnym i załamującym starszym bratem był. Na tą chwilę nie potrafiłby wyobrazić sobie, że go po prostu zabraknie. Wydawało mu się to absurdalne, a wręcz niemożliwe. W końcu zawsze od dziecka był.

  Hashirama zerknął na drogę. Czuł się coraz bardziej źle, a w mieście będą musieli jeszcze zwolnić. Musiał przyznać, że oberwał czymś naprawdę porządnym.

- Tobirama, Madara – zaczął wkładając sporo wysiłku, aby go usłyszeli i głos mu się nie łamał.

- Cicho, bracie. Lepiej nic nie mów i oszczędzaj siły. Jeszcze troszeczkę i będziemy – zapewnił go młodszy brat, zaciskając mocniej palce na kierownicy.

- To nie pomoże, Tobirama. Chciałbym, żebyście mnie wysłuchali, dopóki jeszcze mam siłę.

Obydwoje ostatecznie kiwnęli głowami i czekali na jego słowa.

- Madaro chciałbym ci powiedzieć, że stan, w jakim znalazłeś się w bazie był związany z ukrytym bojowym programem, który ci zainstalowałem. Chciałem, byś był bezpieczny, choć miałem też nadzieję by nie musiał być aktywowany. Czułeś, że coś się zmieniło, prawda? - zapytał, spoglądając na niego.

- Tak i chyba rozumiem, dlaczego wolałbyś bym nie musiał tego używać – przyznał, czując uścisk w gardle.

- W takim razie uważaj, Madaro. Łatwo możesz się w tym stanie zatracić – przyznał, bo mogło do tego dojść. Nie miał jednak okazji, aby nauczyć go o tym więcej. Wierzył jednak, że sobie poradzi.

- Chciałbym przekazać ci teraz coś ważniejszego. Jestem z ciebie dumny i wdzięczny za czas jaki mogłem z tobą spędzić. Cieszę się, że zaakceptowałeś mnie, jako swojego Stwórcę. Nie byłeś rozgoryczony i zły za to jak powstałeś. Bałem się, że tak mogło się wydarzyć, wiesz?

- Wiem. Nie mogłem trafić lepiej. Jesteś naprawdę dobrą osobą i ciesze się, że dałeś mi życie – Uchiha z trudem przełamał uścisk w gardle jaki czuł. Z całych sił starał się nie rozkleić, bo wiedział, że gdy popłyną łzy nie będzie mógł skupić się na tym, co profesor chciał mu przekazać.

  Hashirama sięgnął dłonią jego policzka i lekko go po nim pogładził. 

- Jakąkolwiek drogę wybierzesz, to będzie w porządku. Zawsze będę ci kibicował, mimo że w moich marzeniach pragnę byś mógł wieść życie, które tylko będzie czyniło cię szczęśliwym. Życie jednak jest mieszanką słodko-gorzką. - powiedział, spoglądając w lśniące smutkiem onyksowe tęczówki.

Opuścił dłoń, którą trzymał na jego policzku. Spojrzał w kierunku środkowego lusterka, bo tylko w taki sposób mógł popatrzeć na brata.

- Tobirama chciałem ci podziękować za to, że zawsze przy mnie byłeś. Znosiłeś moje napady depresji, uzależnienia i inne moje dziwactwa – zaczął, uśmiechając się delikatnie na wspomnienia, które przeszły przez jego głowę.

- Bracie, przestań tak mówić, błagam. Będziemy niedługo na miejscu i wszystko się ułoży, więc nie gadaj bzdur.

- Ciesze się, że mam takiego brata. Dasz sobie radę. Nie pozwól tylko pochłonąć się rozpaczy. Jest jeszcze tyle rzeczy, które chciałbym ci powiedzieć, ale myślę, że te są najważniejsze; kocham cię, bracie – zmusił się, aby ukryć cierpienie w swoim tonie, starając się zatuszować fakt, że w rzeczywistości coraz większy ból przez truciznę ogarniał całe jego ciało.

Przymknął oczy zaciskając usta, bo takie fale cierpienia przypływały i odpływały z różną siłą. Czasem chciało mu się krzyczeć, a innym razem łatwiej było to znieść. Poczuł dłoń, która zacisnęła się na jego i odwzajemnił uścisk.

W pewnym momencie z jego gardła wyrwał się krzyk. Był krótki, ale przepełniony całym cierpieniem, z którym walczył. Po tym nastąpiła ulga.

Madara przeraził się, gdy Hashirama nagle wrzasnął. Chwilę później uścisk dłoni, którą trzymał całkiem się rozluźnił, a z kącika ust Senju wypłynęła strużka krwi. Sięgnął dłonią, aby sprawdzić jego puls, ale nic nie poczuł. Obraz zaczął mu się rozmazywać, a ciepłe łzy spłynęły wartkim strumieniem po twarzy.

Emocje, które nim zawładnęły były przytłaczające. Nie doświadczył nigdy czegoś takiego. Zalał go taki wodospad cierpienia i smutku, że miał wrażenie, jakby mógł w nim utonąć. Nie myślał wiele, gdy przytulił do siebie pozbawione życia ciało swojego stwórcy. Pozwolił uczuciu straty nim zawładnąć, trzymając najbliższą sobie osobę w ramionach. Teraz nie miał już nikogo.

  Tobirama starał się trzymać emocje na wodzy. Płacz, który słyszał za plecami szybko zmienił się w pełne rozpaczy upiorne zawodzenie. Zdjął nogę z gazu, wiedząc już, że dotarcie do szpitala nie miało już znaczenia. Skręcił dość gwałtownie, gdy prawie przegapił zjazd na parking, gdzie się zatrzymał przy jakimś fastfoodzie. Odetchnął głębiej, zakrywając twarz dłońmi. Z zewnątrz mógł wydawać się bardzo dobrze panować nad sobą, ale to co czuł było jak najgorszy koszmar. Miał wrażenie, jakby znalazł się w Piekle. Fakt, że nie zdążył go ocalić wydawał mu się abstrakcyjny. Wiedział jednak, że wystarczyło mu się odwrócić, aby potwierdzić tego autentyczność. Wydawało mu się, jakby pękał, niczym szkło mając rozlecieć się na kawałki. Fizycznie wciąż jednak był cały.

  Madara dał radę jakoś powoli się uspokoić i przestać płakać. Otrzeźwił go też nieco gwałtowny zjazd na parking. Przetarł dłonią zaczerwienione i wilgotne oczy, spoglądając po chwili na rozluźnioną, zastygłą w bezruchu twarz profesora. Wyglądał, jakby po prostu sobie usnął.

Od ponownego zatopienia się w smutku uchroniły go słowa, które wcześniej naukowiec skierował do swojego brata. ,,Nie daj pochłonąć się rozpaczy’’ – dźwięczało w jego głowie, wypowiadane znajomym głosem, niczym błaganie. Postanowił go wysłuchać. Odetchnął, przymykając oczy, by wziąć się wreszcie w garść. Odchrząknął z nadzieją, że jego głos nie będzie się łamał zdradziecko.

- Powinniśmy go pochować – odezwał się na szczęście spokojnie, wbijając spojrzenie w Tobiramę, który trwał w bezruchu. Uchiha zaczął się zastanawiać czy on w ogóle go usłyszał, gdy ten wyprostował się nagle.

- Masz rację. - odparł, spoglądając uparcie przed siebie.

Nie chciał na niego patrzeć.

-Tylko gdzie? Nie mamy też żadnej trumny.

- Zostaw to mnie – stwierdził wypranym z emocji tonem i wyszedł z samochodu.

Odszedł kawałek i wyciągnął z kieszeni telefon. W tej chwili nienawidził swoich znajomości. Świadomości tego kogo musiał pożegnać także. Przyłożył telefon do ucha i czekając aż druga strona odbierze żywił nadzieję, że reszta się bezpiecznie zdołała wycofać. Po krótkiej rzeczowej rozmowie rozłączył się, zanim mogły posypać się jakieś słowa współczucia. Wrócił do samochodu i zapalił silnik. Zastanawiał się chwilę czy dobrze zrobił, podając inny adres niż cmentarz z rodzinną kryptą. Hashirama jednak zawsze był inny od nich. Unikalny w sposób niepowtarzalny. Czasem mu tego zazdrościł. Indywidualności i drążenia uparcie własnej ścieżki, nie dbając o niezadowolenie rodziny, w której się wychowali. Ruszył powoli z parkingu, czując pewność, że postąpił słusznie.

Powinien spoczywać na ziemi, która była mu bliska.

  Madara był zaskoczony, gdy okazało się, że przyjechali pod laboratorium. Do tego pod wejściem stała elegancka brązowa trumna. Tobirama otworzył mu drzwi i chwilę później złożył do niej delikatnie ciało Hashiramy. Miejsce pochówku wybrali razem. Na wzniesieniu, gdzie był piękny widok na polanę i dalej zaczynający się las. Pracę nad wykopaniem grobu i złożeniem do niego trumny oraz zasypaniem wykonali w milczeniu. Teraz spoglądał na skończony efekt ich pracy.

Słońce już chyliło się ku zachodowi. Myślał o tym, że chyba nie będzie w stanie prowadzić spokojnego i bezpiecznego życia, jakiego dla niego chciał. Patrząc na ten kopiec uczucie straty wywierało dziurę w jego sercu, której nie dało się zasklepić.

Stracił jedynego człowieka, który go kochał. Osobę, dla której w całym tym wielkim świecie coś znaczył. On w końcu nie był jak inne istoty ludzkie, które rodząc się miały swoje korzenie i rodzinę.

Zacisnął dłoń w pięść.

Zemści się.

W końcu i tak chcieli jego. A on już nie miał nic do stracenia, więc mógł pójść z nimi na wojnę.

- Za jakiś czas będzie tu odpowiedni nagrobek.

- To dobrze. Zasługuje na to. - Uchiha odwrócił się w kierunku laboratorium. - Dziękuję, że próbowałeś go ze mną uratować – rzucił, zerkając na niego krótko przez ramię, zanim zaczął schodzić w dół.

  Tobirama spoglądał na oddalającą się coraz bardziej sylwetkę obiektu. Nie potrafił myśleć o nim inaczej niż jak o naukowym projekcie, za który jego brat stracił życie. Gdyby tylko nie istniał, to jego brat by był tutaj z nim żywy. Nienawidził tego eksperymentu. Winił go za to wszystko, a fakt, że Hashirama przyzwolił w jakimś stopniu na to wszystko go nie usprawiedliwiało. Jego brat miał tendencję do podejmowania głupich decyzji. W oczach młodszego Senju ta na pewno taka była. Spędził jeszcze trochę czasu myśląc o tym wszystkim, zanim wrócił do samochodu i odjechał.

  Madara wszedł do laboratorium i zapalił światła.

- Wróciłem – rzucił w przestrzeń, kierując do pomieszczenia ze skrzydlatym przyjacielem.

- Witaj. Jak poszło?

- Źle, wręcz tragicznie. Nie udało się uratować profesora – odezwał się, zdejmując nakrycie z klatki.

- Przykro mi to słyszeć – przyznała sztuczna inteligencja.

Izuna podleciał na drugą stronę klatki, której prętów się uczepił spoglądając na Uchihę.

- Już, już – rzucił, gdy ptak wcisnął dziób między szpary i zabrał się za danie mu świeżego jedzenia i wody.

Następnie usiadł w fotelu i patrząc jak jego pierzasty przyjaciel je i pije rozmawiał ze sztuczną inteligencją na temat przeniesienia jej do specjalnego urządzenia, które w wolnym czasie opracował Hashirama. Dowiedział się jak to zrobić i zajął się tym. W międzyczasie wziął się za szukanie rzeczy, które mogą się mu jeszcze przydać. Gdy wszystko przygotował pozwolił sobie na sen.

Kolejnego dnia stał w drzwiach z plecakiem na plecach, papugą siedzącą mu na ramieniu i komunikatorem ze sztuczną inteligencją, który ściskał w dłoni. Milion razy zastanawiał się czy opuszczenie tego miejsca to taki dobry pomysł, ale nie miał wyjścia. Musiał stąd odejść.

Ciągle się przemieszczać i posmakować ludzkiego życia. Postawił krok na przód, ruszając zaraz przed siebie. 

  Kakuzu i Hidan, gdy wrócili było już po wszystkim. Zetsu zniknął, gdy tylko wkroczyli do bazy. Podążali znanymi korytarzami, gdzie w niektórych było widać ślady wcześniejszego starcia w postaci krwi na podłodze i ścianach.

- Będę musiał wycenić szkody – burknął niezadowolony Kakuzu.

Jego partner wywrócił oczami, nawet nie zdziwiony tymi słowami.

- Tym się martwisz? Ominęła nas cała zabawa! - rzucił oburzony. - Tyle osób mogłem złożyć w ofierze.

- Twoje modły trwałyby wtedy w nieskończoność.

- Wcale nie! Uwinąłbym się z tym szybko – zaprzeczył.

- Nie wierzę ci. Wiem ile trzeba na ciebie czekać tylko przy jednym trupie. Następni w kolejce zaczęliby się nam w korytarzach rozkładać – rzucił złośliwie.

Kłócąc się dotarli do salonu, w którym spotkali Itachiego. Skarbnik organizacji zapytał go o szczegóły tego co tu się wydarzyło.

  W tym czasie Deidara siedział przy łóżku Sasoriego w budynku, który został przerobiony na szpital doktora podziemi. Lekarz jakiś czas wpuścił blondyna oznajmiając, że zrobił ze swojej strony co się dało. Reszta zależy od woli przeżycia lalkarza. Trzymał chłodną dłoń Akasuny, spoglądając na jego spokojną twarz. Jego wręcz porcelanowy odcień skóry sprawiał, że dla Deidary wyglądał jak marionetki, które robił. W jego oczach stał się ucieleśnieniem sztuki, którą tworzył.

Nie podobało mu się to.

Zacisnął mocniej swoją dłoń na jego.

- Nie waż się mnie zostawiać.