sobota, 24 grudnia 2016

Syberyjski duch Świąt

Witajcie, w ten Świąteczny Dzień! Chciałabym życzyć Wam spokojnych Świąt, góry prezentów, dobrze spędzonego czasu w rodzinnym gronie, smacznych potraw wigilijnych oraz masy dobrych ficków. No i szampańskiego Sylwestra!
__________________________________________

  W chwili, gdy moim azylem stał się dom nowego króla Wakandy, sądziłem, że jestem całkowicie zdecydowany. Chciałem, aby dla bezpieczeństwa wszystkich ponownie poddać mnie procesowi hibernacji. W głębi siebie pragnąłem mieć możliwość życia. Byłem świadom, że to tylko pobożne życzenia. Nie mogłem próbować, będąc niestabilnym. To było zbyt duże ryzyko. Tak sobie wmawiałem, choć jakaś część mnie wierzyła, iż wcale nie muszę się skazywać na taki los. Chciałem jednak poradzić sobie z tym sam i to, co miałem zamiar zrobić było najbezpieczniejszym rozwiązaniem. Tak uważałem, usilnie starając się nieść swoje brzemię w milczeniu.
Wszystko zmieniło się, gdy nadszedł czas, abym się z tobą pożegnał. Kriokomora już była gotowa i dotychczas trwałem w przekonaniu, że ja także. Wystarczyło tylko jedno pytanie, abym zatracił swoją pewność siebie.
- Jesteś tego pewien?
Wymusiłem na sobie uśmiech.
- Tak. W końcu nie mogę ufać swojemu własnemu umysłowi.
Ciebie jednak nie mogłem oszukać. Doskonale widziałeś moje wahanie. W końcu nie od dziś mnie znasz. Postanowiłeś to wykorzystać. Zabrałeś mnie z pomieszczenia na korytarz, trzymając mnie za ramiona i stojąc na przeciwko spojrzałeś w moje oczy. Wtedy padły słowa, które gdzieś w głębi pragnąłem usłyszeć:
- Nie musisz tego robić. Mogę wziąć za ciebie odpowiedzialność i pilnować, aby nikt cię nie znalazł i zaatakował. W międzyczasie będziemy starać się, aby znaleźć sposób na usunięcie Programu Zimowego Żołnierza z twego umysłu. Wcale nie musisz rezygnować ze zwykłego życia, Buck - stwierdził, puszczając moje ramiona i cofając o krok. Czekał na moją decyzję, lecz wydawało się, że doskonale wiedział, co powiem.
- Dobrze, Steve. Zatrzymajmy proces przygotowania do hibernacji - powiedziałem, a mój przyjaciel obdarował mnie pełnym radości uśmiechem, którego dawno u niego nie widziałem. To był moment, w którym Kapitan Ameryka wziął mnie pod swoją ochronę.
   Nadszedł grudzień, a wraz z nim Boże Narodzenie. Mogłem wstać i spojrzeć na pokryte śniegiem dachy budynków. Z kryjówki w Wakandzie postanowiliśmy na święta przenieść się do Brooklynu. Zgodziłem się, bo to był nasz dom. Byłem szczęśliwy, a myśl, że gdybym podjął inną decyzję i dał się hibernować, nie mógłbym teraz spędzać tak czasu, jak dziś wydawała się odległa i nierealna. Steve jeszcze spał, więc udałem się sprawdzić miejsce, gdzie schowałem dla niego prezent. Na szczęście paczuszka była na miejscu. Skierowałem się do kuchni, aby zrobić śniadanie dla nas obu. Kapitan nie lubił długo spać, więc wiedziałem, że niedługo wstanie. Miałem rację. Niebawem się zjawił, aby zaglądać mi przez ramię na smażące się na patelni naleśniki. Czułem, iż na sam widok na jego ustach pojawił się uśmiech. Steve lubił naleśniki. Resztę dnia spędziliśmy pracowicie, po tym jak Steve poszedł pobiegać. Pomagałem mu piec ciasta, a gdy był przy etapie końcowym ostatniego ciasta udałem się po żywą choinkę, którą przyniosłem do domu i ubrałem. Całe szczęście, że ozdoby choinkowe kupiliśmy wcześniej. Do wigilijnego wieczoru wszystko było gotowe. To były moje pierwsze Święta od długiego czasu. Czułem doskonale, że moim prawdziwym domem jest Brooklyn, a nie Syberia jak uważał Zemo, przez którego prawie w to uwierzyłem.
   W końcu nadszedł czas, abyśmy podzielili się opłatkiem. Steve życzył mi, abym był szczęśliwy. On najbardziej ze wszystkich osób na świecie był w tych życzeniach szczery. Ja oprócz kilku miłych słów powiedziałem, że życzę mu, aby rzadko pakował się w poważne kłopoty. Kapitan zaśmiał się tylko. Oboje wiedzieliśmy, iż w jego przypadku to niemożliwe. Potem przyszedł na barszcz, który nauczyłem się przyrządzać dzięki Stevenowi. Usiedliśmy i zaczęliśmy jeść. Zdecydowanie wyszedł nam dobrze. Resztę czasu spędziliśmy, próbując wcześniej upieczone ciasta, które zdecydowanie nam wyszły i inne potrawy. Z gotowaniem próbowaliśmy się ograniczać, ale wyglądało na to, że kilka dni zajmie nam zjedzenie tego wszystkiego. Czasem Kapitan czytał mi wiadomości z życzeniami, jakie mu wysyłano, jeśli były z humorem. Jednak przez to w mej głowie pojawiło się pytanie, lecz nie chciałem go zadawać. Obawiałem się odpowiedzi. W pewnej chwili oboje zamilkliśmy. Patrzyliśmy na siebie nawzajem, a w tle cicho przygrywało ''Last Christmas''.
- Kto pierwszy? - rzuciłem hasło, a mój kompan tylko skinął głową. Rozumieliśmy się bez słów.
Wstaliśmy równocześnie i rzuciliśmy biegiem do swoich skrytek z prezentami. Zabawa polegała na tym, że robiliśmy to na wyścigi. Otworzyłem szafkę i wyciągnąłem pakunek, wstając i pognałem do salonu, a zaraz za mną był Steve. Podbiegłem do choinki, kładąc pod nią paczkę.
- Pierwszy! Wygrałem! - zakrzyknąłem, spoglądając na Rogersa, który swoją paczkę także tam umieścił, chociaż nie był zadowolony, że go prześcignąłem.
Po chwili jednak uśmiechnął się i sięgnął po swój prezent. Ja również wziąłem ten, który był mój, lecz na razie patrzyłem, jak mój przyjaciel otwiera swoją paczkę. Przypatrywałem się, jak rozrywa papier i w końcu przed jego oczami pojawia się album, w którym było wiele naszych wspólnych zdjęć. Z archiwum, gdzie oboje byliśmy żołnierzami, jak i z teraźniejszego okresu. Obserwowałem, jak wertuje kolejne strony, robiąc to wręcz z namaszczeniem. W końcu podniósł na mnie wzrok i posłał mi najbardziej szczęśliwy uśmiech, jaki kiedykolwiek u niego widziałem.
- Dziękuję, Buck - powiedział, wciąż rozpromieniony i mnie uścisnął w podzięce. Uśmiechnąłem się, obejmując go lekko. Trwaliśmy w tym uścisku chwilę, nim odsunął się i powiedział:
- Teraz twoja kolej.
Skinąłem głową, kierując swoje zainteresowanie na dość duży karton, pozbawiony jakichkolwiek napisów. Zwykłe brązowe pudło, przewiązane czerwoną wstęgą. Odwiązałem wstążkę i otworzyłem pudełko, przez co moim oczom ukazała się najwspanialsza rzecz, jaką mogłem dostać. Snajperka. Do tego mój ulubiony model. Popatrzyłem na Rogersa z wdzięcznością, z trudem wymawiając podziękowania, bo moja zdolność mowy wyparowała gdzieś z zachwytu. Steve skinął głową, uśmiechając się szeroko. To były najszczęśliwsze Święta mego życia, chociaż w mojej głowie pojawiła się ta sama zagwozdka, co wcześniej.
- Steve, dlaczego chciałeś spędzić te święta akurat ze mną? - wypaliłem, patrząc na niego z uwagą.
W końcu mógłby spędzić je z Sharon, która też składała mu życzenia świąteczne, ale tych akurat mi nie czytał. Ja dostałem jakieś od Falcona. Po pierwszej linijce, głoszącej coś o świątecznych magnesach, na pozostałościach po mojej metalowej protezie, odpuściłem. Chyba za dużo wypił, pisząc to. Steve zaś postanowił odpowiedzieć na moje pytanie.
- Dlatego, że zawsze mam ciebie, nawet, gdy czuję, iż nic mi nie pozostało. Jesteś Ty.
- Aż do samego końca - dodałem, ściszając swój głos do szeptu.

1 komentarz:

  1. Ja również życzę mokrego jajka i smacznego dyngusa :D
    Fajne opko Stucky (mimo że jakoś szczególnie nie lubię tego paringu...ani w ogóle tych dwóch postaci), jedyne co mi tam nie pasuje to to biegnięcie z prezentem by położyć go pod choinką, jakoś nie potrafię sobie wyobrazić Bucky'iego robiącego coś takiego. Ale poza tym spoko ^.^

    OdpowiedzUsuń