Witajcie, w ten Świąteczny Dzień! Chciałabym życzyć Wam spokojnych Świąt, góry prezentów, dobrze spędzonego czasu w rodzinnym gronie, smacznych potraw wigilijnych oraz masy dobrych ficków. No i szampańskiego Sylwestra!
__________________________________________
W chwili, gdy moim azylem stał się dom nowego króla Wakandy, sądziłem,
że jestem całkowicie zdecydowany. Chciałem, aby dla bezpieczeństwa
wszystkich ponownie poddać mnie procesowi hibernacji. W głębi siebie
pragnąłem mieć możliwość życia. Byłem świadom, że to tylko pobożne
życzenia. Nie mogłem próbować, będąc niestabilnym. To było zbyt duże
ryzyko. Tak sobie wmawiałem, choć jakaś część mnie wierzyła, iż wcale
nie muszę się skazywać na taki los. Chciałem jednak poradzić sobie z tym
sam i to, co miałem zamiar zrobić było najbezpieczniejszym
rozwiązaniem. Tak uważałem, usilnie starając się nieść swoje brzemię w
milczeniu.
Wszystko zmieniło się, gdy nadszedł czas, abym się z tobą
pożegnał. Kriokomora już była gotowa i dotychczas trwałem w
przekonaniu, że ja także. Wystarczyło tylko jedno pytanie, abym zatracił
swoją pewność siebie.
- Jesteś tego pewien?
Wymusiłem na sobie uśmiech.
- Tak. W końcu nie mogę ufać swojemu własnemu umysłowi.
Ciebie
jednak nie mogłem oszukać. Doskonale widziałeś moje wahanie. W końcu
nie od dziś mnie znasz. Postanowiłeś to wykorzystać. Zabrałeś mnie z
pomieszczenia na korytarz, trzymając mnie za ramiona i stojąc na
przeciwko spojrzałeś w moje oczy. Wtedy padły słowa, które gdzieś w
głębi pragnąłem usłyszeć:
- Nie musisz tego robić. Mogę wziąć za
ciebie odpowiedzialność i pilnować, aby nikt cię nie znalazł i
zaatakował. W międzyczasie będziemy starać się, aby znaleźć sposób na
usunięcie Programu Zimowego Żołnierza z twego umysłu. Wcale nie musisz
rezygnować ze zwykłego życia, Buck - stwierdził, puszczając moje ramiona
i cofając o krok. Czekał na moją decyzję, lecz wydawało się, że
doskonale wiedział, co powiem.
- Dobrze, Steve. Zatrzymajmy proces
przygotowania do hibernacji - powiedziałem, a mój przyjaciel obdarował
mnie pełnym radości uśmiechem, którego dawno u niego nie widziałem. To
był moment, w którym Kapitan Ameryka wziął mnie pod swoją ochronę.
Nadszedł grudzień, a wraz z nim Boże Narodzenie. Mogłem wstać i spojrzeć
na pokryte śniegiem dachy budynków. Z kryjówki w Wakandzie
postanowiliśmy na święta przenieść się do Brooklynu. Zgodziłem się, bo
to był nasz dom. Byłem szczęśliwy, a myśl, że gdybym podjął inną decyzję
i dał się hibernować, nie mógłbym teraz spędzać tak czasu, jak dziś
wydawała się odległa i nierealna. Steve jeszcze spał, więc udałem się
sprawdzić miejsce, gdzie schowałem dla niego prezent. Na szczęście
paczuszka była na miejscu. Skierowałem się do kuchni, aby zrobić
śniadanie dla nas obu. Kapitan nie lubił długo spać, więc wiedziałem, że
niedługo wstanie. Miałem rację. Niebawem się zjawił, aby zaglądać mi
przez ramię na smażące się na patelni naleśniki. Czułem, iż na sam widok
na jego ustach pojawił się uśmiech. Steve lubił naleśniki. Resztę dnia
spędziliśmy pracowicie, po tym jak Steve poszedł pobiegać. Pomagałem mu
piec ciasta, a gdy był przy etapie końcowym ostatniego ciasta udałem się
po żywą choinkę, którą przyniosłem do domu i ubrałem. Całe szczęście,
że ozdoby choinkowe kupiliśmy wcześniej. Do wigilijnego wieczoru
wszystko było gotowe. To były moje pierwsze Święta od długiego czasu.
Czułem doskonale, że moim prawdziwym domem jest Brooklyn, a nie Syberia
jak uważał Zemo, przez którego prawie w to uwierzyłem.
W końcu
nadszedł czas, abyśmy podzielili się opłatkiem. Steve życzył mi, abym
był szczęśliwy. On najbardziej ze wszystkich osób na świecie był w tych
życzeniach szczery. Ja oprócz kilku miłych słów powiedziałem, że życzę
mu, aby rzadko pakował się w poważne kłopoty. Kapitan zaśmiał się tylko.
Oboje wiedzieliśmy, iż w jego przypadku to niemożliwe. Potem przyszedł
na barszcz, który nauczyłem się przyrządzać dzięki Stevenowi. Usiedliśmy
i zaczęliśmy jeść. Zdecydowanie wyszedł nam dobrze. Resztę czasu
spędziliśmy, próbując wcześniej upieczone ciasta, które zdecydowanie nam
wyszły i inne potrawy. Z gotowaniem próbowaliśmy się ograniczać, ale
wyglądało na to, że kilka dni zajmie nam zjedzenie tego wszystkiego.
Czasem Kapitan czytał mi wiadomości z życzeniami, jakie mu wysyłano,
jeśli były z humorem. Jednak przez to w mej głowie pojawiło się pytanie,
lecz nie chciałem go zadawać. Obawiałem się odpowiedzi. W pewnej chwili
oboje zamilkliśmy. Patrzyliśmy na siebie nawzajem, a w tle cicho
przygrywało ''Last Christmas''.
- Kto pierwszy? - rzuciłem hasło, a mój kompan tylko skinął głową. Rozumieliśmy się bez słów.
Wstaliśmy
równocześnie i rzuciliśmy biegiem do swoich skrytek z prezentami.
Zabawa polegała na tym, że robiliśmy to na wyścigi. Otworzyłem szafkę i
wyciągnąłem pakunek, wstając i pognałem do salonu, a zaraz za mną był
Steve. Podbiegłem do choinki, kładąc pod nią paczkę.
- Pierwszy!
Wygrałem! - zakrzyknąłem, spoglądając na Rogersa, który swoją paczkę
także tam umieścił, chociaż nie był zadowolony, że go prześcignąłem.
Po
chwili jednak uśmiechnął się i sięgnął po swój prezent. Ja również
wziąłem ten, który był mój, lecz na razie patrzyłem, jak mój przyjaciel
otwiera swoją paczkę. Przypatrywałem się, jak rozrywa papier i w końcu
przed jego oczami pojawia się album, w którym było wiele naszych
wspólnych zdjęć. Z archiwum, gdzie oboje byliśmy żołnierzami, jak i z
teraźniejszego okresu. Obserwowałem, jak wertuje kolejne strony, robiąc
to wręcz z namaszczeniem. W końcu podniósł na mnie wzrok i posłał mi
najbardziej szczęśliwy uśmiech, jaki kiedykolwiek u niego widziałem.
-
Dziękuję, Buck - powiedział, wciąż rozpromieniony i mnie uścisnął w
podzięce. Uśmiechnąłem się, obejmując go lekko. Trwaliśmy w tym uścisku
chwilę, nim odsunął się i powiedział:
- Teraz twoja kolej.
Skinąłem
głową, kierując swoje zainteresowanie na dość duży karton, pozbawiony
jakichkolwiek napisów. Zwykłe brązowe pudło, przewiązane czerwoną
wstęgą. Odwiązałem wstążkę i otworzyłem pudełko, przez co moim oczom
ukazała się najwspanialsza rzecz, jaką mogłem dostać. Snajperka. Do tego
mój ulubiony model. Popatrzyłem na Rogersa z wdzięcznością, z trudem
wymawiając podziękowania, bo moja zdolność mowy wyparowała gdzieś z
zachwytu. Steve skinął głową, uśmiechając się szeroko. To były
najszczęśliwsze Święta mego życia, chociaż w mojej głowie pojawiła się
ta sama zagwozdka, co wcześniej.
- Steve, dlaczego chciałeś spędzić te święta akurat ze mną? - wypaliłem, patrząc na niego z uwagą.
W
końcu mógłby spędzić je z Sharon, która też składała mu życzenia
świąteczne, ale tych akurat mi nie czytał. Ja dostałem jakieś od
Falcona. Po pierwszej linijce, głoszącej coś o świątecznych magnesach,
na pozostałościach po mojej metalowej protezie, odpuściłem. Chyba za
dużo wypił, pisząc to. Steve zaś postanowił odpowiedzieć na moje
pytanie.
- Dlatego, że zawsze mam ciebie, nawet, gdy czuję, iż nic mi nie pozostało. Jesteś Ty.
- Aż do samego końca - dodałem, ściszając swój głos do szeptu.
Ja również życzę mokrego jajka i smacznego dyngusa :D
OdpowiedzUsuńFajne opko Stucky (mimo że jakoś szczególnie nie lubię tego paringu...ani w ogóle tych dwóch postaci), jedyne co mi tam nie pasuje to to biegnięcie z prezentem by położyć go pod choinką, jakoś nie potrafię sobie wyobrazić Bucky'iego robiącego coś takiego. Ale poza tym spoko ^.^