środa, 19 czerwca 2013

Odrodzenie nadziei.

    Siedzę sam w pokoju. W ręce trzymam dłuto, patrząc na pokój, który  przepełniony był moimi dziełami.
Na końcu pokoju, w najciemniejszej jego części są one. Marionetki, które przedstawiają moich rodziców. Nie wiele o nich wiem, jedynie z opowieści mojej babci. Teraz zostałem całkiem sam. Moja babcia została zamordowana. Od tamtego czasu prawie nie wychodzę z domu. Nie chcę patrzeć na szczęście ludzi w wiosce. Na ich rozpromienione uśmiechem twarze, gdy ja cierpię. Mawiają, że Bóg jest sprawiedliwy. To bzdura. Skoro jest sprawiedliwy, to czemu jednym zabiera wszystko, a drugim pozwala w szczęściu się pławić. Wniosek jest taki, że na świecie nie ma sprawiedliwości. Nigdy jej nie było i nie będzie. Tylko ludzie łudzą się, że ona istnieje. Co jest całkowitym absurdem. Za co muszę tak cierpieć? Najdroższe mi osoby odeszły, a wraz z nimi wiara w ludzkość. Stałem się w tak krótkim czasie - jakim jest miesiąc, pusty. Jak te marionetki, które mnie otaczają z każdej strony. Patrzą na mnie, pozbawionymi życia oczami, chociaż one wciąż są piękne i wieczne. To jak mój ból, który zagnieździł się w mojej duszy - będzie wieczny. Nawet po śmierci mnie nie opuści. Jedyna rzecz, która przez chwilę potrafi oderwać moje myśli od niego jest tak blisko mnie. Uśmiechnąłem się do siebie, a raczej spróbowałem z imitować coś w rodzaju uśmiechu.
Tik.
Tak.
Tik. 
Kolejne minuty, sekundy, godziny mijały, a ja wciąż pracowałem nad nową marionetką. Starając się pozbyć niechcianych myśli.  Czas płynie nie ubłaganie, więc może w końcu mnie zabierze śmierć? W końcu moje istnienie jest zbędne. Nie ma żadnego celu. To może jej pomogę. Te myśli, są chore, ale może to dobre rozwiązanie mojego problemu. - po tych myślach spojrzałem na dłuto w mej dłoni. Może się nadać. 
Po czym obróciłem lewą rękę, patrząc na tętnice, które są na nadgarstkach. Chciałem przymierzyć się do rozcięcia ich, ale nagły huk sprawił, że spojrzałem w stronę drzwi od mojego pokoju, które po krótkiej chwili się otworzyły. Stał w nich blondyn, który oddychał szybko, jak po długim maratońskim biegu.
- Sasori, un! - powiedział i spojrzał na mnie karcąco, widząc do jakiego czynu się przymierzałem. Nie musiał mówić nic więcej, wiedziałem o co mu chodziło. W odpowiedzi zwiesiłem jedynie głowę w dół, patrząc na podłogę. Chłopak podszedł do mnie i kucnął przy mnie. Nie spojrzałem na niego, wciąż siedziałem tak samo, jak dziecko, które zostało przyłapane na złym uczynku. Po chwili przytulił  mnie do siebie. Z wrażenia upuściłem narzędzie, które miało ponaglić śmierć, ale nie przyczyniło się jednak do niczego.
- Sasori, już wszystko będzie dobrze, bo ja tu jestem, un. Przepraszam, że wcześniej nie udało mi się przybyć. - jego szept, rozległ się echem w mojej głowie. Wtuliłem się w niego. Jak ja dawno nie czułem ciepła ciała drugiej osoby.
- Przepraszam, Deidara. - wyszeptałem po dłuższym czasie i zerknąłem na niego. On delikatnie się uśmiechnął, ale ten uśmiech był dla mnie cudowny. To wystarczyło, żebym ponownie miał wiarę w ludzi, nadzieję na to, że będę szczęśliwy.


 

5 komentarzy:

  1. Słoooooooooodkie <3
    Uwielbiam SasoDei <3
    Pisz ich więcej :D
    I nie zakończyło się śmiercią! Plus za to :D

    OdpowiedzUsuń
  2. To było, kurwa, takie zajebiście piękne ;_; Krótkie, ale piękne.
    No i ten, wyłapałam błąd C8< "Po chwili przytulił się mnie siebie." chyba powinno być "przytulił mnie do siebie.", hm? C<
    Ah, dobra, bo wyjdzie na to, że wyłapuję błędy z czystej przyjemności :"D
    Pisz dalej, córcia, mam nadzieję na kolejne SasoDei ^ ^
    Weny, niech Ci nie ucieka C:

    OdpowiedzUsuń
  3. zero w tym prawdziwego Deidary i prawdziwego Sasoriego. A to z tą babką to jakiś absurd xD
    Ale i tak mi się podobało :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, nikt nie mówił, że będę tu miała zamiar odwzorować ich.

      Usuń
  4. fajny blog ciekawe opowiadania
    to mój:
    www.thebest2000.blog.pl

    OdpowiedzUsuń