czwartek, 31 lipca 2025

Przeznaczenie

  Wiedział od najmłodszych lat, że każdy miał swoje przeznaczenie w świecie. Jego było przestrzeganie prawa, zostanie głową szanowanego rodu, w którym się urodził oraz dawanie dobrego przykładu reszcie społeczeństwa dusz. Nie uważał jednak, aby tak samo mogło być z osobami, które los podsuwał na naszą drogę.

  Pamiętał jedną ze swoich pierwszych podróży lektyką przez okręgi Rukongai. Wyglądał ukradkiem przez szparę między firanami okna, na zupełnie inną rzeczywistość niż jego własna. Zobaczył też czerwonowłosego chłopca, który przez moment skrzyżował z nim wtedy spojrzenie. Zapadł mu w pamięć nietypowy kolor włosów. Czerwony. Uważał je za bardzo ładne, choć widział go tylko przez chwilę. Resztę drogi zastanawiał się nad coraz bardziej zmieniającym się krajobrazem. Im dalej się zapuszczali, tym widział więcej biedy i cierpienia zamieszkujących okręgi dusz.

Starał się zrozumieć, dlaczego to wszystko tak właśnie funkcjonuje i czy można sprawić, aby było im lepiej? Ta empatia została w nim skutecznie jednak stłumiona przez rodzinne wychowanie.

  Zdążył o tamtym dniu zapomnieć do momentu, gdy jego drogi z czerwonowłosym znowu się nie skrzyżowały. Przyszedł wtedy do Akademii po Rukię. Poznał go w chwili, kiedy tylko wparował do pomieszczenia. Nie tylko zapamiętał jego karmazynowe włosy, ale i orzechowe oczy, które wtedy wpatrywały się w niego w jakimś szoku. Zastanowił się przez sekundę czy może i on go rozpoznał, choć jego twarz z zewnątrz nie wyrażała niczego. Była, niczym idealnie dopasowana i wyuczona maska. Wyminął go wtedy uważając, że ten przypadek absolutnie nic nie znaczy.

  Minęło trochę lat, zanim stanął w drzwiach jego gabinetu, jako nowy porucznik. Zachowywał się w stosunku do niego, tak jak do wszystkich, choć wracając do domu zastanawiał się nad znaczeniem tego mężczyzny w jego życiu, gdy po raz kolejny się w nim zjawił, tym razem ewidentnie na dłużej.

Jego nowy zastępca był przeciwieństwem stonowanej postawy swego kapitana. Energiczny, żywiołowy, rozrywkowy, wszędobylski i łatwo popadający w kłopoty. Na początku w myślach uważał to za problematyczny styl bycia. Potrzebował czasu, aby dostrzec w tym charakterze jego piękno. Będąc innym nie starałby się uratować go ze szponów klanowych zasad. Nie uczyłby go podążania za swoim sercem i własnym poczuciem tego co jest właściwe. Przymknął na chwilę oczy, pozwalając sobie ledwo zauważalnie uśmiechnąć się do swoich myśli.

W tle Renji udzielał reprymendy Rikichiemu, zauważając kątem oka ten trudny do dostrzeżenia uśmiech u swojego kapitana, który w tamtym momencie wydawał się całkowicie rozluźniony.

Cieszył go ten widok.

  Moment relaksu przerwał przylot piekielnego motyla, który przysiadł na ramieniu kapitana szóstej dywizji. Brunet wysłuchał informacji na temat przydzielonego im zadania. Skrzydlaty posłaniec poderwał się na powrót do lotu, a Kuchiki otworzył oczy i spojrzał w kierunku swego porucznika oraz oficera.

- Renji – odezwał się, a czerwonowłosy przestał tarmosić Rikichiego za ucho, jakby miało mu to pomóc lepiej w treningu.

Nie miał pojęcia czy takie rzeczy mogły być pomocne, ale nie martwił się tym specjalnie. To porucznik lepiej go znał, więc ufał mu, że wiedział co robi. Nie wtrącał się w to.

Abarai podszedł niemal od razu, gdy został wezwany.

- Dostaliśmy wspólną misję – rzucił, a jego wzrok powędrował w kierunku chłopaka masującego się po lekko obolałym uchu. – Rikichi przekaż trzeciemu oficerowi, że nie będzie nas jakiś czas, więc ma się zająć oddziałem – oznajmił, podnosząc się z miejsca i kierując do wyjścia z baraków ich dywizji.

- Tak jest, kapitanie Kuchiki! – oficer zasalutował, nagle zestresowany dostaniem bezpośrednio od swego dowódcy zadania.

Renji pożegnał się mijając go i przyśpieszył kroku, aby dogonić Byakuyę.

Rikichi przyglądał się ich oddalającym się sylwetkom, dopóki nie zniknęły za bramą. Ciekawiło go zadanie, jakie mogli dostać, a jednocześnie martwiło. Rzadko dostawali odgórnie wspólne misje.

Prawdopodobnie będzie to niebezpieczne. Musiał w nich jednak wierzyć. Z tą myślą pobiegł do trzeciego oficera ich oddziału, aby przekazać powierzone mu rozkazy.

piątek, 18 lipca 2025

Ulubiona gra

 Przybywam z fix fikiem ze Squid Game. Z racji, że ten nawiązuje bezpośrednio do wydarzeń w trzecim sezonie to ostrzegam, bo zrobicie sobie spoiler. 

 _____________________________________________________

  Spoglądał na ofiarowane mu ostrze, stojąc nad łóżkiem chrapiącego głośno gracza o numerze setnym. Jedna z kamer w pomieszczeniu obróciła się w ich kierunku. Zacisnął mocniej dłoń na rękojeści noża, który przytknął do krtani śpiącego w najlepsze mężczyzny. Wziął głęboki oddech, a jego dłoń wyraźnie zadrżała.

Tak uratujesz siebie i dziecko.

Widmowy głos Young-Il’a, o ile się tak nazywał napomniał go. Nie myśląc za wiele, przycisnął mocniej ostrze do skóry śpiącego mężczyzny, powodując delikatne nacięcie, z którego wypłynęła leniwie strużka krwi.

  Lider obserwujący go przez oko kamery, sięgnął po stojąca na stoliku szklankę whisky i się z niej napił. Widział jak na dłoni jego wewnętrzne rozdarcie oraz opcję, do której coraz bardziej się skłaniał. Uśmiechnął się pod nosem, odkładając naczynie z bursztynowym płynem na bok.

  Gi-hun rozejrzał się dookoła po większości pozostałych, śpiących graczy. Jedynie gracz numer sto dwadzieścia pięć kulił się na swoim łóżku, drżąc przez narkotykowy głód i obserwując go uważnie. Odwrócił od niego wzrok, zmuszając się, aby nie zerknąć przelotnie na dziecko. Nie chciał zwrócić na nie uwagi chłopaka na głodzie. Wrócił zainteresowaniem do mężczyzny nad którym stał. Zaczął się zastanawiać czy to naprawdę jedyne wyjście, aby się uratowali?

Nie. Mieli je wcześniej.

Głosowanie. Większość jednak była już zbyt chciwa, aby zatrzymać to szaleństwo.

Nic ich nie powstrzyma. Żądza pieniądza tak ich zaślepiła, żeby byli gotowi zabić niewinne dziecko. Byle uszczknąć tej nagrody jeszcze trochę więcej.

A on był na ich celowniku wraz z niemowlęciem, jako łatwa ofiara. Mógłby pozwolić rozgrywce się odbyć, ale zdania tych ludzi nie zmieni. Mieli też przewagę liczebną, więc przetrwanie gier może być trudniejsze. Zdał sobie sprawę, że dopuszczenie do ostatniej rozgrywki czy też nie jest bez znaczenia. Jego palce pewniej zacisnęły się na rękojeści noża, którym sekundę później bez zawahania poderżnął numerowi setnemu gardło. Mężczyzna obudził się, wbijając w niego zszokowane spojrzenie i rzężąc, dłońmi próbował zatamować krwawienie. Gi-hun dobił go kilkoma dodatkowymi dźgnięciami w serce. Patrzył jak z jego oczu ucieka życie, a później odwrócił się i ruszył zająć się pozostałymi.

  Usta In-ho rozciągnęły się w zwycięskim uśmiechu, gdy obserwował jak kolejny niedoszły uczestnik zostaje zasypany gradem pchnięć nożem.

- Wygrałem – stwierdził, unosząc szklankę z whisky w toaście do ekranu i się napił.

Zmarszczył jednak brwi, gdy numer sto dwadzieścia pięć, dotychczas biernie obserwujący tą serie morderstw zsunął się ze swojego łóżka i powoli ruszył w kierunku niemowlęcia. Lider wstał i wyszedł ze swojej prywatnej części i zjechał windą, a następnie udał do pomieszczenia kontrolnego, aby stamtąd nadzorować dalsze wydarzenia.

  Min-su nie chciał umierać, a czuł, że będzie następny. Widział to dokładnie w każdym zadanym ciosie, gdy wszelkie resztki zawahania zniknęły. Została tylko pewność i czyste szaleństwo. On chciał tylko przetrwać. To miejsce było, niczym Piekło na Ziemi. Stanął przy łóżku i spojrzał na twarz dziecka, która była nią tylko przez chwilę. Stała się nagle głową Thanosa z ciałem noworodka, który zaczął coś do niego rapować. Patrzył na to w szoku, ale zaraz widział Nam-gyu, który zaczął z niego kpić i ciskać wyzwiskami. On tylko patrzył na wykrzywioną gniewem twarz.

- Jak się żyje dalej, szczurze? Myślę, że ta suka sama by cię zabiła, gdyby zobaczyła jak źle ulokowała swoje uczucia! – roześmiał się.

- Nie mów tak o Se-mi! Ona taka nie była! – wrzasnął i wyciągnął ręce w kierunku niemowlęcia.

Z jego ust wypłynął nagle strumień krwi i zaczął rzęzić, a jego oczy się wytrzeszczyły.

- Nie pozwolę ci skrzywdzić tego dziecka – stwierdził Gi-hun, wyciągając jednym, płynnym ruchem sztylet, który wbił mu szyję.

Złapał Min-su za marynarkę, zanim jego bezwiedne martwe ciało zdołałoby upaść na niemowlę i odłożył go na bok. Rozejrzał się wokół. Zostali sami wśród ciał pozostałych uczestników.

Dziecko zapłakało, machając drobnymi rączkami.

Gracz numer czterysta pięćdziesiąt sześć odrzucił zakrwawione ostrze, jakby z obrzydzeniem.

Przysiadł na brzegu łóżka, wpatrując się tępo w swoje zakrwawione, lekko drżące dłonie. 

Nie zwrócił nawet uwagi, gdy zaczęli sprzątać ciała wokół niego.

  Drzwi otworzyły się nagle i do pomieszczenia kontrolnego wszedł jeden z gości specjalnych, pchając przed siebie jednego z kierowników, którego siłą zmusił do bycia kartą otwierająca drzwi do tego pokoju.

- Szefie, ja nie mogłem - zaczął tłumaczyć się mężczyzna w różowym uniformie, ale lider uniósł dłoń i posłusznie zamilkł.

- Co to miało znaczyć? Dlaczego on dostał szansę by ich pozabijać? - zawołał oburzony mężczyzna w masce niedźwiedzia. - Mieli zrobić wielki finał! To jest ta równość, którą sobie cenisz?

Front Man odwrócił się powoli, w stronę swojego gościa.

- A uważasz, że ich przewaga liczebna była równością, gdy gracz czterysta pięćdziesiąt sześć byłby bezbronny z dzieckiem na rękach?

Mężczyzna wyraźnie zastanowił się nad tym przez dłuższą chwilę.

- Faktycznie. Masz rację, danie mu narzędzia brzmi sprawiedliwie, gdy oni mogą bez problemu jakieś mieć - przyznał, unosząc lekko dłonie, jakby się poddawał kiedy host gier postąpił kilka kroków w jego stronę.

Wbrew pozorom miał nadzieję, że go nie rozzłościł tą insynuacją za bardzo.

- Z drugiej strony mogłeś dać mu je przed zaczęciem finału - dodał, wyraźnie wciąż nie do końca udobruchany.

- Mogło by to obudzić sprzeciw u reszty graczy i oburzenie. No i gdy nie są świadomi, że jest uzbrojony daje mu nikły element zaskoczenia, a ten zadziała tylko raz. Uznałem, że tak będzie ciekawiej - przyznał, zerkając na moment na wciąż siedzącego na łóżku, jakby oszołomionego finalistę z dzieckiem obok, które zasnęło. - Nie mogłem przewidzieć, że tak to rozegra - skłamał gładko.

W końcu byli tutaj dla rozrywki, a tej im na pewno dostarczył wystarczająco i bez ostatniej gry.

- Ale powinieneś wziąć tą możliwość pod uwagę.

- Brałem, ale była dość niska. Wy, widząc jego kręgosłup moralny byliście w stanie przewidzieć, że wybierze ten scenariusz jak rozumiem? - spytał z nutą irytacji w tonie.

- No w sumie, to raczej nie - uznał Jack nieco nerwowo, poprawiając maskę niedźwiedzia na twarzy. - To ja może już wrócę do pokoju, bo za parę godzin trzeba wrócić do siebie - dodał, cofając się w kierunku wyjścia.

Lider kiwnął głową i gestem nakazał kierownikowi, którego gość wcześniej tu siłą zaciągnął, żeby poszedł z nim i dopilnował, aby ich VIP w drodze do pokoju się nie zgubił.

  Gi-hun drgnął przestraszony, kiedy usłyszał dźwięk otwieranych drzwi. Do środka wszedł Lider w towarzystwie różowych ochroniarzy i jednego kierownika.

- W związku z tym, że jest niewystarczająca ilość graczy, ostatnia rozgrywka się nie odbędzie - oznajmił, stając na środku pomieszczenia. - Gratulacje numerze czterysta pięćdziesiąt sześć. Jesteś pierwszym, który wygrał dwa razy pod rząd.

Kierownik w różowym uniformie wyszedł na moment, a kiedy wrócił wyszeptał coś na ucho do Front Mana, który skinął jedynie głową.

- Nie obchodzi mnie to. Co z dzieckiem?

- Gracz numer dwieście dwadzieścia dwa również jest tegorocznym finalistą ze względu na to, że nie można między wami stoczyć rozgrywki na równych zasadach. W związku z tym będziemy musieli podzielić na was nagrodę.

- Nie. Przekażcie całość na nią - wskazał ręką śpiące niemowlę.

- Dobrze, skoro oficjalnie zrzekasz się nagrody – zgodził się, podchodząc bliżej aż zatrzymał się przed nim. – Mam dla ciebie propozycję numerze czterysta pięćdziesiąt sześć.

Seong posłał mu zaskoczone spojrzenie, biorąc ostrożnie dziewczynkę w ramiona, jakby obawiał się, że Lider coś zaraz jej zrobi.

- Jaką?

- Chciałbyś może zostać moją prawą ręką?

- To żart? – Gi-hun patrzył na niego z wyraźnym niedowierzaniem w to, co właśnie usłyszał.

- W żadnym wypadku. Potrzebuję nowego zastępcy, a ty i tak nie masz już nic do stracenia, prawda? – zapytał, choć doskonale znał odpowiedź.

Zastanowił się nad jego słowami. Na zewnątrz miał córkę, lecz patrząc na to, że nie wsiadł w samolot i kontakt się z nim zerwał mogła nie chcieć go widzieć. Jego przyjaciele i matka nie żyli. Jedynie co posiadałby, gdyby wrócił do normalnej rzeczywistości to pieniądze okupione krwią. Nie chciał ich. Już wcześniej trudno było mu na nie patrzeć, bądź wydawać na cele inne niż ponowne dołączenie do gry. Tam już nic na niego nie czekało. Będąc tak blisko organizatora tych krwawych rzeźni, mógł spróbować ponownie położyć tym zabawom kres.

- Nie mam – przyznał mu rację. – Chętnie przyjmę tą propozycję – dodał, aby po chwili uścisnąć odzianą w czarną rękawiczkę dłoń Lidera.

In-ho uśmiechnął się pod maską. Gracz nie miał pojęcia, że właśnie przypieczętował mu całkowite zwycięstwo. 

  Sześć miesięcy później Seong już nie pamiętał myśli o zatrzymywaniu tego szaleństwa. Dźwięk otwieranej windy oderwał Lidera od przeglądania akt dotychczasowo zwerbowanych uczestników do gry. Obejrzał się za siebie i delikatnie uśmiechnął.

- Jak idzie z nowymi żołnierzami?

Gi-hun zdjął maskę kierownika z ulgą i przeszedł korytarzem, aby usiąść obok Hwanga.

- Idzie bardzo dobrze i sprawnie – przyznał, odkładając swoją maskę na stolik.

Lider kiwnął w zamyśleniu głową, patrząc przed siebie, gdy z jego lewej strony dobiegło gaworzenie. Odwrócił głowę, w stronę źródła dźwięku.

- Myślisz, że byłaby dobrym żołnierzem?

- In-ho! Ona ma dopiero sześć miesięcy! – zawołał oburzony Gi-hun.

- Idealny wiek na zaczęcie treningu – stwierdził z rozbawionym uśmiechem, patrząc jak dziewczynka wymachuje rączkami.

- Jesteś niemożliwy. Ona będzie mieć normalne, bezpieczne życie. Obiecałeś mi.

- Oh, no tak. Oczywiście. Poniosło mnie, przepraszam – przyznał, spoglądając na Gi-huna tym spojrzeniem pełnym obsesji, ale też i miłości.

Westchnął ciężko. Uwielbiał go, ale czasem jego pomysły jako Lidera go załamywały w stosunku do dziecka. Ta dwójka jednak była jego całym światem i nie zamierzał tego zmieniać.

piątek, 27 czerwca 2025

Wieczna miłość

  Hisagi wiedział, że jego miłość do zdobycia nie będzie prosta. Był jednak cierpliwy i nie zamierzał się łatwo poddawać. Wierzył głęboko, że jego wybranka pewnego dnia to doceni. Pozna go lepiej i pokocha. On poczeka i będzie przy okazji zwalczał swoją konkurencję w postaci innych adoratorów. Czas leciał, a zmiany nie zachodziły.

  Matsumoto nie potrafiła prawdziwie otworzyć swojego serca odkąd straciła Gina. Zabrał ze sobą tę część jej, która była za to odpowiedzialna. Nie mogła naprawdę pokochać nikogo innego niż Ichimaru Gina. Możliwe, że nawet nie chciała.

  Renji obserwował ten ich destrukcyjny taniec. Wysłuchiwał często pijanych zwierzeń Shuuheia.

Czasem były ponure, a innym razem spędzany z Matsumoto czas, o którym mu opowiadał dawał mu wiele radości.

Czekał, milczał, obserwował.

Nie chciał łamać jego ducha i serca, ale wiedział, że tylko on miał odwagę mu to powiedzieć.

- Nie uważasz, że powinieneś odpuścić? Jej serce należy do Gina. To beznadziejny przypadek wiecznej miłości.

Hisagi zgodził się z nim. To był ostatni raz, gdy Abarai go widział, bo z następnej swojej misji Shuuhei już nie wrócił.

sobota, 3 maja 2025

Rozdział 4

  Atsushi nie mógł sobie znaleźć miejsca od ostatniej rozmowy z Akutagawą. Odtwarzał i mielił w głowie nieustannie wszystko, co od niego wtedy usłyszał. Porównywał to ze swoim punktem widzenia z przeszłości. Zaczął wątpić w swoje decyzje, im dłużej o tym myślał. Zakrawało to o szaleństwo. Nie powinien wahać się, że jego reakcja na tamte wydarzenia była słuszna.

Echo słów; ,,Naprawdę? Takim mnie widziałeś? Nawet pomimo ilości telefonów, jakie wykonywałem?’’ nie pozwalało mu jednak na uznanie swojego zachowania.

Przekręcił się z lewego boku na prawy z sfrustrowanym westchnięciem. Chciałby móc znaleźć w sobie siłę, aby zadać mu wiele pytań. Wiedział jednak, że nie miał do tego wystarczającej odwagi i siły. Ledwo by zaczął zdanie, a jego głos uwiązłby mu w gardle. On miał rację. Był tchórzem.

Uciekał, będąc niezdolnym do czegokolwiek innego. Wiał ile sił w nogach, aby odsunąć się od bolesnej przeszłości. Ta jednak nieugięcie go tropiła i wróciła o sobie przypomnieć, wywracając mu przy tym całe dotychczasowe życie do góry nogami. Wplótł dłoń w swoje włosy i zacisnął na nich palce. Przygryzł nieświadomie dość mocno dolną wargę, aż poczuł w ustach metaliczny posmak. Miał ochotę zniknąć, żeby nie musieć się z tym wszystkim mierzyć.

Wiedział co ostatecznie będzie trzeba zrobić. Zagrać w jego grę i dowiedzieć jaki ma cel.

  Zerwał się nagle na równe nogi, gdy przypomniał sobie, że może miał przy sobie coś, co pozwoli mu zrozumieć własne odczucia. Miał przynajmniej na to nadzieję, jeśli to znajdzie.

Zaczął wręcz gorączkowo przeszukiwać całe pomieszczenie, jakby od tego miało zależeć jego życie. Wywrócił do góry nogami całą szafę, pootwierał wszystkie szuflady, które skrupulatnie przekopał. Jego pokój wkrótce wyglądał, jakby przeszło przez niego tornado. Zatrzymał się i westchnął, siadając na środku pomieszczenia. Napływ energii, jaki mu moment wcześniej towarzyszył się wyczerpał. Rozejrzał się dookoła, zastanawiając gdzie jeszcze nie zaglądał.

Chociaż na myśl o tym, że będzie musiał to wszystko sprzątać już mniej miał na to chęci.

Sam już przestawał mieć pewność czy poszukiwane przez niego rzeczy mogły tu być.

Podniósł się i postanowił świecąc sobie latarką z telefonu zajrzeć w ostatnie możliwe miejsce, czyli pod łóżko. Skrzywił się na widok ilości zebranego kurzu, ale była też ukryta tam metalowa skrzynka. Wyciągnął w jej kierunku rękę i przyciągnął bliżej, ostatecznie wyciągając ją spod mebla.

Usiadł i wpatrywał się w nią chwilę, kładąc ją sobie na kolanach. Kojarzył co w środku się znajduje. Przesunął dłonią po chłodnej, metalowej powierzchni. Miał wątpliwości czy chciał to otworzyć. Były tam resztki cennych dla niego przedmiotów i wspomnień z poprzedniego życia, zanim tu przybył. Zebrał się wreszcie na odwagę i otworzył pudełko. Na pierwszy rzut oka była to zbieranina różnych, niezbyt ciekawych szpargałów. Sięgnął po pierwszą rzecz, jaką była broszka w kształcie małego białego tygryska. Jego wzrok powędrował odruchowo do tego typu maskotki, która stała na półce z książkami. Ta zabawka przypominała mu o pierwszym z ich szczęśliwych dni. Czuł do niej nawet teraz przywiązanie, więc nie miał serca tego pluszaka wyrzucić.

  Broszka za to była pierwszym, drobnym upominkiem, który podczas wspólnie spędzanego czasu od niego dostał. Uśmiechnął się delikatnie na to wspomnienie i odłożył ją na bok. Kolejnymi przedmiotami były dwa złote medale. Ich wspólne pierwsze zwycięstwo. Pamiętał, gdy Akutagawa starał się zmusić go, aby wziął też jego odznaczenie. Atsushi ugiął się zawstydzony, gdy Ryuunosuke uklęknął przed nim i wyciągnął swoją część nagrody na otwartej dłoni w jego stronę.
,,To za to, że postanowiłeś wystąpić, pomimo kontuzji jakiej się nabawiłeś podczas treningu. Ty swoją siłą wypracowałeś nam to zwycięstwo, mimo bólu. Dziękuję.”

Pierwszy raz został wtedy przez niego tak doceniony. Zawiesił sobie je na nadgarstku i sięgnął po ich wspólne zdjęcie. Zrobili je, gdy ich wagonik był na samej górze Diabelskiego Młyna wieczorem, a w tle widać było oświetlone miasto. Patrzył na samego siebie na fotografii, który cały aż promieniał szczęściem. Obecny on nie kojarzył, aby chociaż w małym procencie emanował w tym mieście taką radością, odkąd tu się przeniósł. Włożył zdjęcie na powrót do pudełka.
Została mu jedynie koperta, którą podniósł lekko drżącymi dłońmi. Otworzył i wyciągnął z niej list, który czytał dawniej wielokrotnie. Znał go na pamięć, a mimo to jego spojrzenie znów skupiło się na tekście. Poczuł coś chłodnego sunącego mu po policzku. Odruchowo sięgnął do tego miejsca dłonią i zamrugał zaskoczony, czując wilgoć. Nie zorientował się nawet, kiedy podczas lektury zaczął płakać.

  Akutagawa nie widział się z Nakajimą od tamtego momentu. Minęło już kilka dni. Nie martwił się tylko dlatego, że Yukichi miał z nim kontakt. Postanowił nie marnować tego czasu i poświęcał go na trening. Starał się na tym skupiać, ale powracała do niego, niczym bumerang ich ostatnia rozmowa i to jak cała ta sytuacja się potoczyła. Nie chciał, żeby to poszło w takim kierunku.

Jego złość wzięła jednak nad nim górę i zaprzepaścił swoją szansę, aby mu pokazać, że nie miał złych zamiarów. Musiał na nowo pracować na wszystko, co kiedyś posiadał. Było to dla niego trudne i frustrujące, choć jednocześnie rozumiał go. Zadręczał się myślami, jakby mógł odbudować najmniejsze fundamenty. Musiał sprawić, aby atmosfera między nimi zapanowała taka, żeby mógł mu wszystko wyjaśnić. Chciał chociaż móc spróbować. Wiedział doskonale, że nie będzie to proste, ale nie potrafił przewidywać jego reakcji. Gdy wydawało mu się, że w najgorszym scenariuszu minimalnie się rozzłości to mierzył się z wściekłością, na którą zdecydowanie nie był gotowy.

Starał się zachowywać zwyczajnie, ale z każdym kolejnym dniem miał wrażenie, jakby jego młodsza siostra rzucała mu coraz bardziej podejrzliwe spojrzenia. Na szczęście o nic nie pytała.

Z drugiej strony nie miał pojęcia, co wpadnie jej do głowy, więc było to nieco niepokojące.

Mógł mieć jedynie nadzieję, że nie będzie to nic nadzwyczaj głupiego lub niebezpiecznego, bo jej zabawy w detektywa mogły się skończyć różnie.

Spojrzał na zegarek i wstał, aby się ubrać po cichu do wyjścia. Musiał się zebrać na trening. 

  Gin wychyliła się ze swojego pokoju po odczekaniu chwili, gdy usłyszała jak jej brat wyszedł. Ostatnio wydawał się jej jakiś przygnębiony i nieobecny. Myślał, że tego nie widzi, gdy odwracała wzrok. Cokolwiek go gryzło, to zdecydowanie nie planował jej się z tego zwierzać. Musiała dowiedzieć się tego sama, więc postanowiła udać się za nim. Ubrana w bluzę z zarzuconym na głowę kapturem i czapkę z daszkiem poszła w ślad za bratem, bo zdążyła opuścić mieszkanie, by widzieć jego nieśpiesznie oddalającą się sylwetkę. No i widziała też, że znów brał ze sobą łyżwy.

Szła z lekko opuszczoną głową, zerkając co jakiś czas na będąca w pewnym oddaleniu sylwetkę Ryuu. Nie wydawał się do tej pory niczego podejrzewać. Wszystko szło dobrze.

Ukryła się za drzewem, gdy zatrzymał się na pasach.

- Gin? To ty? – usłyszała i odwróciła głowę, odrywając spojrzenie od czekającego na światło brata.

W jej stronę zmierzała ostatnia osoba, którą chciała by w tym momencie spotkać. Widząc, że chciał wykrzykiwać coś dalej gestem kazała mu milczeć, bo go inaczej zamorduje.

Mina Michizou przez moment zrzedła, gdy odebrał ten przekaz, lecz zaraz znowu się rozpogodził.

Przyśpieszył zdecydowanie kroku i zatrzymał się przed nią.

- Czemu mi grozisz? Co tu robisz? – spytał w ramach powitania i zmierzył ją spojrzeniem. – Co to za przebranie? – dodał po chwili wyraźnie skonsternowany.

Gin w pierwszej chwili zignorowała go, zerkając za siebie i patrząc jak jej brat znikał właśnie za rogiem.

Wróciła spojrzeniem do Tachihary. Jej misja z nim na drodze skazana była z góry na porażkę.

Wiedział, że jak już na siebie wpadli, to się tak łatwo nie odczepi.

- Chcesz iść do kawiarni? – zapytała, zsuwając kaptur z głowy.

- Co to ma wspólnego z moimi pytaniami? Z drugiej strony, skoro proponujesz rand – nie dokończył, bo został uderzony pięścią po głowie.

- Auu! – zawył i złapał za obolałe miejsce, rzucając jej spojrzenie zranionego kotka.

- To żadna randka idioto! Nawet dinozaury prędzej zaczną znowu chodzić po ziemi, zanim coś takiego się wydarzy – fuknęła na niego zirytowana i westchnęła. – Chce jak już zepsułeś mi wszystkie plany chociaż usiąść gdzieś, zanim ci co trzeba wyjaśnię – dodała.

Po tych słowach odsunęła się od pnia drzewa, o który się do tej pory opierała i ruszyła w kierunku najbliższej kawiarni. Zastanawiała się przy tym, co powinna mu faktycznie powiedzieć, żeby w przyszłości jakieś jedno nieprzyjemne spojrzenie jej brata nie wystarczyło, aby wszystko wypaplał. Wiedziała doskonale, że starszy Akutagawa go przerażał do poziomu, gdzie ten przyznałby się nawet do zbrodni popełnionych przez swoich nieistniejących przodków z Grenlandii. To był w tym przypadku problem. Do tego ona sama poza wspólnymi treningami i jazdą, to miała zdecydowanie mniej cierpliwości do niego.

Tachihara patrzył za nią chwilę, masując się po głowie, zanim postanowił ją dogonić. 

  Akutagawa w tym czasie zdążył dotrzeć na lodowisko. Wszedł na pustą taflę, bo szkoły w tym dniu przychodziły na późniejszą godzinę. Przejrzał listę utworów, którą miał zapisaną do jazdy. Wybrał ostatecznie losową piosenkę, która okazała się pierwszym utworem, do którego tworzyli choreografię z Nakajimą. Rozważał przez moment chęć, aby zmienić utwór, ale ostatecznie zrezygnował. Pamiętał swoją część układu i uznał, że w sumie mógłby go w pewnym stopniu odtworzyć. Wyjechał na środek tafli i spojrzał pewnie przed siebie. Miał już zacząć jeździć, gdy jego telefon rozdzwonił się wściekle, że aż drgnął zaskoczony. Zapomniał go wcześniej wyciszyć.

Wyciągnął zirytowany urządzenie z kieszeni, będąc gotów odrzucić połączenie, dopóki nie zobaczył kto dzwonił.

- Halo? – rzucił, przykładając telefon do ucha.

- Gdzie jesteś?

- Ćwiczę na tafli.

- Świetnie, poczekaj tam na mnie.

- A – zaczął, ale wtedy rozległ się sygnał przerwanego połączenia.

Odsunął komórkę od ucha i wpatrywał się przez dłuższą chwilę w wyświetlacz z niedowierzaniem.

- Poważnie? Czasem cię nienawidzę – westchnął, chowając urządzenie do kieszeni.

sobota, 12 kwietnia 2025

III. Zabójcza pułapka

  W jednym momencie wybuchła panika. Cywile, niczym jeden bezmyślny organizm nastawiony tylko na przetrwanie rzucili się do drzwi. Utworzyli jednak zator, a siła napędowa, żeby przeżyć doprowadzała do starć między nimi. Atsushi patrzył w szoku, jak niektórzy siłą torują sobie drogę między ludźmi. Inni byli szarpani i upadali, żeby zostać stratowanymi. Wiedział, że tak kończyli, bo do jego wrażliwego nosa docierała woń śmierci.

Kajii zaraz po tym, jak uruchomił ładunki ukryte w budynku, zabił pilota helikoptera i zajął jego miejsce, nucąc wesoło pod nosem.\

Osamu stał obok Kunikidy i Poe, wpatrując się w najbardziej wierną atrapę detonatora, jaką kiedykolwiek widział. Zacisnął dłoń ze złości na przedmiocie. Utkwił po chwili wzrok w ludziach, którzy jak rwąca rzeka próbowali się wydostać. Po drugiej stronie przy ścianie widział ich nowych towarzyszy.

- Słuchaj, Dazai – usłyszał Doppo, który złapał go za ramię.

- Czy oni mają jak uciec? – wskazał w kierunku dwójki nowicjuszy.

- Nie wiem, ale nie zdążymy ich tu ściągnąć – odparł, odwracając wzrok.

Nie mógł na to patrzeć, jeśli miał być w stanie próbować jeszcze coś zrobić. Pociągnął za sobą Osamu do Edgara mówiąc, że spróbują przetrwać wybuch ukryci w jego powieści. Dazaia to nie obchodziło. Po raz pierwszy od śmierci Ody czuł się winny.

Atsushi wyłapał jego spojrzenie, zanim został wciągnięty w książkę. Chłopak uśmiechnął się do niego ciepło, choć wcale na to pokrzepienie nie zasługiwał. Moment później już go nie widział, zabrany przez złotą poświatę do krainy wyobraźni.

  Nakahara pierwszy raz w życiu miał wrażenie, że mycie rąk brudnych z czekolady może kosztować go życie. Nigdy też wcześniej nie był wzywany do szefa przez głośniki w budynku, aby na pewno komunikat do niego dotarł.

Wpadł lekko zdyszany do gabinetu szefa.

- Co się dzieje?! – zapytał przejęty, wbijając wzrok w Akutagawę.

- Masz tam się udać i wyciągnąć Kyoukę Izumi i Atsushiego Nakajimę, zanim to miejsce wybuchnie.

Nakahara zerknął w kierunku telewizora, zaklął pod nosem i natychmiast wybiegł z pomieszczenia. Nie miał zielonego pojęcia jak ma wygrać taki wyścig z czasem, ale postara się.

  Nakajima uśmiechał się, gdy starsi detektywi zniknęli w złotej poświacie wciągnięci do książki. Obserwował jak Edgar nerwowo się rozgląda, aby ukryć ją w wybranym przez siebie miejscu z nadzieją, że się uchowa. Poe rzucił im pełne poczucia winy, a jednocześnie przepraszające spojrzenie, zanim dołączył do Kunikidy i Dazaia. Nie rozumiał, czemu tak na nich patrzyli. Ich pomysł nie był gwarancją na przetrwanie, jedynie hazardem. Mógł się udać, ale miał tak samo wysoką szansę na niepowodzenie.

Odliczanie trwało bezlitośnie i nieprzerwanie. Złapał dłoń, stojącej obok przyjaciółki.

- Przepraszam – powiedział, nieco bardziej wzmacniając swój uścisk przez chwilę.

- Nie masz za co. To nie twoja wina.

Patrzył na tłum wciąż zażarcie walczący o wyjście. Niektórzy zaczęli się wyłamywać, siłą wydostając z uścisku ludzkiej masy. Kiedy już to zrobili siadali w kącie zrezygnowani i pogodzeni z tym, jaki czeka ich los. Zazdrościł im tego po części.

Atsushi żałował, że jest bezsilny. Wszystkich szczęśliwych chwil, które mogły się wydarzyć. Niedotrzymanych planów i obietnic. To wszystko nie tak miało się potoczyć. Ubolewał również nad tym, że nie będzie mógł go przeprosić i powiedzieć tylu ważnych rzeczy, ile tylko mógłby przez te parę sekund zdołać. Przymknął oczy, zatrzymując łzy zbierające mu się pod powiekami. Bezgłośnie wypowiedział trzy słowa, których jego ukochany nigdy już nie usłyszy.

Odliczanie dobiegło końca.

  Chuuya był w połowie drogi, gdy usłyszał pierwsze wybuchy. Przyśpieszył jeszcze bardziej, ale moment później wiedział już, że nie zdąży nic zrobić.

Seria pomniejszych wybuchów pochłaniała budynek, niczym wąż swoją ofiarę. Agonalny wrzask ludzi niósł się echem wraz z hukiem bomb i zawalającego się wieżowca. Nakahara patrzył na to wszystko oszołomiony i przerażony świadomością kogo mogli tam stracić.

Ruszył w tamtym kierunku dalej, aby przyjrzeć się wszystkiemu bliżej. Miał też nadzieję, że może się czegoś dowie. Obecnie wolał nie pokazywać się szefowi na oczy. Dla własnego bezpieczeństwa.

  W budynku Portowej Mafii rozległ się upiorny wrzask. Wyrażał jednocześnie tak wiele emocji, że jak dotarł do uszu niektórych mafiozów, to na moment ich paraliżowało z zaskoczenia. Ten okrzyk rozpaczy nie trwał długo, bo zmienił się w paskudny napad kaszlu. Nikt jednak nie wchodził do środka. Jego siostra stała przy drzwiach i choć bardzo chciała, nie przekroczyła ich progu. Była świadoma tego, że nie chciałby, aby widziała go w takim stanie, ale chociaż będąc za drzwiami mogła czuwać.

sobota, 1 marca 2025

Rozdział 3

  Atsushi po południu, gdy zjawił się na właściwym piętrze szpitalnym, zdążył zacząć kwestionować swoje nocne postanowienie. Obawy i wątpliwości na powrót zakradły się do jego umysłu. Zatrzymał się przed odpowiednimi drzwiami i potrząsnął głową, starając wziąć w garść. Powinien zrobić to, co postanowił w nocy. Było to wobec niej uczciwe. W końcu byli drużyną.

Zapukał i wszedł po chwili nieco niepewnie. Spojrzał, w stronę łóżka gdzie leżała jego przyjaciółka.

- Cześć, Kyouka. Przyniosłem ci coś do czytania i telefon – oznajmił, podchodząc do krzesła przy jej łóżku i zdejmując plecak.

- Dziękuje – odezwała się, spoglądając jak przetrząsał zawartość torby.

Przykuło jej uwagę to, że wyciągnął reklamówkę z figurówkami.

- Będziesz jeździć? - spytała, wskazując w kierunku łyżew.

Nakajima uniósł głowę, wyciągając jednocześnie rzeczy, o których jej wcześniej wspomniał.

- Nie wypakowałem ich, a wziąłem je wczoraj ze sobą z szatni – przyznał, podając jej książkę i telefon wraz z całym zestawem. - Kupiłem ci też od razu starter z kartą – dodał.

- Rozumiem, czyli zostawiasz je w domu – stwierdziła, biorąc od niego rzeczy. - Doceniam, że o tym pomyślałeś. Ja zapomniałam – przyznała, bo nie wpadło jej to głowy, że jej numer i karta przecież zostały zmiażdżone razem z telefonem podczas wypadku.

- Właściwie, to nie jestem tego pewien. Wczoraj, gdy wyszliśmy z trenerem okazało się, że dostaliśmy pewną ofertę – zaczął, zastanawiając się jak powinien jej to przedstawić.

Nie chciał zabrzmieć, jakby od razu szukał zamiast niej zastępczej opcji. W zasadzie to ona znalazła jego, ale i tak nie chciał by mogło to tak wyglądać w jej oczach.

Izumi oderwała wzrok od okładki książki, w którą się intensywnie wpatrywała. Wyglądało na to, że się jej spodobała.

- Jaką? - zapytała z wyraźnym zaciekawieniem i lekko przechyliła głowę w bok.

- Pewna osoba chce wrócić do łyżwiarstwa. Słyszał o tym, co ci się przydarzyło i uznał, że mógłby przez ten sezon jeździć ze mną, jako twoje zastępstwo. On wróci do formy, a nasze treningi i cały wysiłek nie pójdą na marne – wyjaśnił, czując ucisk na gardle i spuścił wzrok.

Obawiał się na nią spojrzeć, aby ujrzeć jej wyraz twarzy. Czuł się podle, gdy sam siebie słyszał.

- To brzmi jak dobra nowina – zaczęła, przyglądając mu się uważnie. - Ty jednak nie wydajesz się tym zachwycony. Dlaczego?

Atsushi poderwał głowę, wpatrując się w nią wyraźnie zdziwiony tymi słowami.

- Nie jesteś zła? - zapytał ostrożnie, nieco zbity z tropu jej reakcją. - Nie wydaje mi się to dobrym pomysłem i brzmi zbyt pięknie – przyznał.

- Nie, dlaczego miałabym być? – rzuciła zaintrygowana. - Czemu tak sądzisz? I kto złożył wam tą propozycję?

- Bo to ty powinnaś być na miejscu tego człowieka? - zauważył nieco skonsternowany i zamilkł.

Wahał się czy powinien jej to mówić, bo to wtedy już będzie droga bez powrotu.

- A jednak nie mogę, lecz cenię też czas i wysiłek jaki włożyłeś w to również ty – przyznała z lekkim uśmiechem. - Dlatego nie mam powodu czuć złości.

- Jak tak stawiasz sprawę, to faktycznie – przyznał, czując się nieco zażenowany samym sobą.

Widział swoimi oczami tylko wersję egoistycznego podejścia. Izumi taka nie była, w przeciwieństwie do jego samego najwyraźniej. Było mu aż z tego powodu głupio.

- Zdradzisz mi teraz, kto ma mnie zastąpić i powód swojej wątpliwości?

- Akutagawa – wyrzucił z siebie po dłuższej chwili wręcz szeptem.

- Gin przecież jeździ z Tachiharą – zauważyła, marszcząc brwi z zagubioną miną.

- Mówię o drugim z rodzeństwa – przyznał, patrząc jak przez jej twarz przemyka cień zrozumienia.

- Wrócił. Rozumiem, dlaczego może być to dla ciebie ciężkie – przyznała, bo sama poznała Nakajimę po tym, jak jego drogi z Ryuunosuke się rozeszły. - Co chciałbyś z tym zrobić?

- Chce wiedzieć co ty uważasz. Ja nie umiem ocenić tej sytuacji dobrze. Układ brzmi w porządku, ale wbrew wszystkiemu doszukuje się w tym haczyka. Właśnie z tego powodu nie jestem przekonany do tego pomysłu – przyznał.

Pokiwała głową i zamilkła na dłuższy moment. Zamyśliła się nad tym wszystkim, bo odkrycie kto za tą propozycją stał nieco sprawy komplikowało. Przeanalizowała to, co wiedziała od samego Atsushiego na temat ich relacji. Musiała ubrać swoje słowa tak, żeby chciał się w razie czego wycofać, jeśli współpraca z nim, to jednak będzie dla niego za wiele. Doskonale pamiętała, jaki przygnębiony był na początku ich znajomości i ile czasu zajęło, aby się przed nią otworzył i opowiedział swoją historię. Nie chciała widzieć go kolejny raz tak posępnego.

- Dobra, odsuwając wasze prywatne problemy na bok, to uważam, że powinieneś spróbować. Jak będziesz na siłach z nim pracować, aby wystąpić to zrób to. Patrz na to czysto biznesowo. Jest jedyną szansą, aby twoje treningi nie poszły na marne w tym roku. Wycofaj się, jeśli będzie to dla ciebie za dużo. A jak twoje przeczucia się sprawdzą i będzie coś kombinować, to daj mi znać. Pomogę ci wtedy, dobrze? - powiedziała, przyglądając mu uważnie.

Atsushi zastanawiał się nad usłyszanymi słowami. Jakaś jego część jego żałowała, że nie kazała mu się po prostu wycofać. Mógłby trwać wtedy w swojej odmowie z czystym sumieniem.

- W porządku, dam mu szansę – zgodził się.

Wiedział, że będzie to dla niego wyzwanie, lecz obiecał samemu sobie, aby postąpić za jej radą.

Mogła mieć rację i wtedy nie próbując zrezygnowałby z czysto profesjonalnej relacji, dzięki której miałby okazję do występów podczas trwania leczenia jego stałej partnerki.

Uśmiechnął się do niej lekko i ukrywając wciąż drzemiącą w nim niepewność pogadał z nią o tym, jak się czuje, ogarnął jej telefon i zapisał swój numer oraz opowiadał o tym jak minął mu dzień.

Gdy czas odwiedzin zbliżał się do końca pożegnał się i pomachał mówiąc, że są w kontakcie. 

  Wracając autobusem, wpatrywał się w mijający krajobraz i starał wewnętrznie zebrać w sobie odwagę. Starając się też podnieść na duchu, odtwarzał na słuchawkach sobie pozytywne piosenki.

Niewiele to dawało, ale podtrzymywało chociaż jego wewnętrzny upór i odganiało tchórzostwo.

Wysiadł kilka przystanków wcześniej niż planował, aby udać się do okolicznego parku.

Spacerował po nim, chcąc ogarnąć się do kupy. A przede wszystkim nie myśleć o przeszłości.

Przystanął przy oczku wodnym, gdzie pływały kaczki. Zdjął swój plecak i wyciągnął woreczek z bułką, którą pokruszył i zaczął im rzucać. Pozwolił na dłuższy moment tej prostej czynności pochłonąć się bez reszty. Obserwował jak ptaki ścigają się o kawałek chleba. Jedna z nich rzucała się dość agresywnie, kwacząc wściekle na pozostałe, które zazwyczaj schodziły jej z drogi.

Była waleczna. Uśmiechnął się pod nosem. Podobnie było ze sportowcami. Wojowali między sobą jednak o medale, a nie kawałek bułki. Gdy nie miał już czego im rzucać otrzepał ręce i wyjął komórkę. Wystukał krótką wiadomość na numer, do którego nie pisał kilka ładnych lat.

Udało mu się nawet nie ujrzeć ostatniej otrzymanej wiadomości. Po naciśnięciu wyślij, schował urządzenie do kieszeni i ruszył powoli, w kierunku wytypowanego przez siebie miejsca spotkania.

  Szturchnął łokciem siostrę, zmuszając do tego, żeby jej pojazd zjechał z drogi.

- Ryuu! To było nie fair! - krzyknęła na brata oburzona, popychając go ręką na bok.

Grali właśnie o to, kto będzie dzisiaj robić kolację i po niej sprzątać. Obydwu dziś za bardzo się z tym użerać nie chciało, więc byli zmotywowani, aby starać się w grze wideo zmusić do przegrania siebie nawzajem.

- A to teraz niby było?! - odezwał się zirytowany, bo faktycznie prawie przez nią wyleciał z mapy.

- Ja tylko ci oddałam, trzeba było nie zaczynać nieczystych sztuczek!

Chciał już jej coś odpowiedzieć, ale przerwał to dźwięk przychodzącej wiadomości. Wyciągnął telefon z kieszeni spodni i odczytał wiadomość. Odłożył po chwili pada na podłogę, wstając.

- Wygrałaś, Gin. Muszę lecieć na razie, wymyśl nam jakąś kolację i napisz to zrobię.

- Gdzie idziesz? - zapytała, wyraźnie zaskoczona tą nagłą zmianą planów brata.

- Muszę coś załatwić, dam znać jak będę wracał – obiecał i wyszedł z pokoju.

Patrzyła przez dłuższy moment za nim zdezorientowana. Ostatecznie wyłączyła konsolę i schowała kontrolery. Słyszała w międzyczasie jak jej starszy brat zamyka za sobą drzwi. Skierowała się do kuchni, gdy posprzątała po ich grze, a w oczy rzuciło się jej, że torba z łyżwami Ryuunosuke, która leżała w przedpokoju zniknęła. Zmarszczyła lekko brwi, bo nie rozumiała czemu nie chciałby jej powiedzieć, że idzie jeździć. Martwiło ją to, bo nie widziała po co miałby to przed nią ukrywać.

  Gdy wszedł na trybuny Nakajima był już na lodzie. Schodząc, patrzył jak jeździł. Wyglądało na to, że jeszcze go nie zauważył. Usiadł na krzesełku na widowni, w rzędzie tych najbliżej balustrady i zaczął zakładać swoje łyżwy. Zerkał przy okazji wciąż na niego i dostrzegał jak bardzo rozwinął się od czasów, gdy jeszcze jeździli razem. Uśmiechnął się na tą myśl ledwo widocznie.

Przejechał na drugą stronę lodowiska gdzie był jego towarzysz, kiedy już znalazł się na tafli.

- Zmieniłeś zdanie? - odezwał się, stojąc kawałek za nim.

Atsushi odwrócił się w jego kierunku nieco spłoszony.

- Nie słyszałem, że jesteś – przyznał, będąc dotychczas pogrążony w swoich myślach. - To nie do końca tak. Postanowiłem spróbować z tobą pojeździć.

- I to niby nie jest zmiana zdania?

- Nie, nie jest. Nie powiedziałem, że wracam do jazdy z tobą oficjalnie.

- Ah, więc to tak – skomentował, unosząc jeden kącik ust ku górze. - W takim razie zapraszam – dodał, wyciągając rękę w jego stronę wciąż z tym bezczelnym uśmieszkiem.

- A ty dalej zapominasz o ubieraniu rękawiczek – skomentował, gdy dłuższy moment się wahał, zanim ostatecznie złączył ich dłonie.

Wyciągnął ich na środek lodowiska i się zatrzymał.

- Skoro to próba, to sugeruję, żebyśmy zaczęli od jakiegoś naszego starego repertuaru. Pamiętasz coś z nich jeszcze?

Atsushi kiwnął lekko głową.

Jak mógłbym zapomnieć. Pamiętam je bardzo dobrze. Wszystkie. - pomyślał, gdy usłyszał jego pytanie.

- Tak, całkiem je kojarzę. Wybierz co chcesz – odparł, wzruszając przy tym ramionami.

Miał nadzieję, że wydawał się wystarczająco obojętny, mimo że wewnątrz odczuwał całą gamę emocji, a przecież jeszcze nic nie zaczęli robić. 

  Ryuunosuke posłał mu jedynie pełen zadowolenia uśmieszek, zanim przejechał za niego i dłonią zakrył mu oczy, a drugą ręką wykonał gest, jakby poderżnął mu gardło. Odsunął się zaraz po tym, a jego partner odwrócił się w jego stronę. Jechali w równym tempie dość blisko siebie, aby wykonać razem serię skoków. Nie potrzebowali muzyki, aby być idealnie zsynchronizowani.

Atsushi przez moment miał nawet wrażenie, jakby wcale od ostatniego razu nie dzieliła ich kilkuletnia przerwa. Wątpliwości zaczął odczuwać, gdy zbliżali się do momentu, w którym musiał skoczyć w jego ramiona robiąc jednocześnie trzy obroty w powietrzu.

Zaufał mu, wmawiając sobie, że przecież jego obawy są niedorzeczne i będzie dobrze.

Został złapany i wzięty na ręce przez starszego chłopaka, który trzymając go robił szybkie obroty.

Akutagawa zwalniał stopniowo, aby ostrożnie postawić go z powrotem na tafli lodu.

Stał jednak wciąż bardzo blisko z lekko pochyloną głową w dół, spoglądając mu prosto w oczy.

Dłonie trzymał na jego bokach.

Miał wrażenie, jakby ktoś wpuścił truciznę w jego żyły, która wypalała go od środka, gdy lekko zetknął się z jego czołem. Wyczuł zapach perfum, które pamiętał, że wybrał mu dawno temu. Uważał, że do niego pasowały. Nie spodziewał się, aby jeszcze ich używał.

Ta jazda po tylu latach bolała, niczym nowo otwarta rana. Jego dotyk palił do żywego, niczym żrący kwas. A może po prostu tak sobie wmawiał, nie dopuszczając do siebie myśli, że faktycznie mógł za tym tęsknić.

Odsunął się od partnera lekko, a później całkowicie, aż plecami natrafił na balustradę. Przytrzymał się jej, oddychając głęboko i wpatrując w stojącego kawałek dalej Ryuunosuke.

Czuł się, jakby został czymś oszołomiony. Nie da rady. Nie będzie w stanie z nim jeździć.

- Coś się stało? - Akutagawa zmierzył go uważnym spojrzeniem.

- Nic z tego nie będzie.

- O czym ty mówisz?

- O nas. Występie. Nie mogę z tobą jeździć.

- Nie możesz? - powtórzył, a w jego tonie było słychać drwinę. - A może raczej uciekasz jak zwykle? Co? - dodał, nie kryjąc nawet swojej urazy.

- Nie uciekałem. Widziałem przecież wszystko na własne oczy – Nakajima starał się z całych sił, żeby jego głos się nie załamał.

- Uciekłeś i nie dałeś mi żadnej szansy na cokolwiek.

- Nie miałeś już nic do zrobienia, dostałem swoją lekcję.

- Naprawdę? Takim mnie widziałeś? Nawet pomimo ilości telefonów, które wykonywałem? - odparł, wyraźnie unosząc swój głos.

- Dosyć. Moja obecna decyzja nie ma z tym nic wspólnego. Koniec tej rozmowy – Atsushi wydusił z trudem, odbijając się agresywnie od balustrady i przejeżdżając obok.

Poczuł uścisk na nadgarstku.

- Przestań zachowywać się jak tchórz i porozmawiaj ze mną!

Wyrwał mu się bez słowa i rozpędził by jak najszybciej dojechać do wyjścia. Ruszył szybkim krokiem do szatni.

Akutagawa patrzył za jego oddalającą się sylwetką. Chciał krzyczeć, ale ucisk w klatce piersiowej mu na to nie pozwalał.

Atsushi z całych sił powstrzymywał łzy, które cisnęły mu się do oczu, choć z trudem dał radę wiązać buty. Zabrał swoje rzeczy i opuścił teren lodowiska, a wtedy chłodny wieczorny wiatr nie pozwolił mu już wstrzymywać płaczu.

Ryuunosuke oparł się plecami o balustradę, gdy Nakajima już zniknął. Oddychał głęboko, chcąc jakoś rozluźnić ten ścisk w klatce piersiowej. Na próżno, bo ten zmienił się w atak kaszlu. Przytknął z nawyku dłoń do ust. Gdy kaszel ustał i ją odsunął była na niej krew. Westchnął i zsunął bezwiednie siadając na lodzie. Patrzył otępiałym wzrokiem przed siebie, czując narastające w nim uczucie bezsilności.

piątek, 21 lutego 2025

II. Cytryny

  Ranpo znał budynek, który mieścił się pod wysłanym przez Edgara adresem. Rozwiązywał tam swego czasu sprawę morderstwa w zamkniętym pokoju. Wziął laptopa i wyszukał plany budynku, które w skupieniu przeglądał, kreśląc na nich kolejne czerwone krzyżyki. Powstrzymał się od skrzywienia, gdy zobaczył jak wyglądała sytuacja drapacza chmur. Zmierzył swoich współpracowników spojrzeniem, którzy do tej pory obserwowali w napiętej atmosferze jak pracuje.

- Dazai, Kunikida podejdźcie tu. Wy nowi też – odezwał się wreszcie, kiedy dobrał osoby mogące odnieść w tej misji największy sukces.

Próbował ignorować kłębiącą się mu z tyłu głowy myśl, aby opracować plan zabrania tylko stamtąd Poe. Wiedział, że zadzwonił, bo chciał by uratował ich wszystkich. Postara się to wykonać dla niego, mimo wielu niepewnych czynników przy takich sprawach. Spojrzał na swoich kolegów i koleżankę, gestem zachęcając by się bardziej zbliżyli. Wyjaśnił im, że oznaczone na rysunku punkty, to możliwe miejsca znajdowania się ładunków.

- Jest ich tak wiele – zauważył ze zgrozą w tonie Atsushi.

  Ranpo jedynie pokiwał głową, aby zaznaczyć im najbardziej prawdopodobne piętro przebywania podejrzanego, a jeśli to nie byłoby tam, to gdzie powinni jeszcze zajrzeć.

- To wszystko. Resztę odkryjecie na miejscu.

- Jak to? Żadnych instrukcji jak to zakończyć?

- Żadnych. Musicie go poznać. Ja powiadomię policję.

- To szaleństwo – szepnął sam do siebie Nakajima.

Edogawa w myślach nie mógł się z nim nie zgodzić.

- Idziemy – zarządził Kunikida, kierując się do wyjścia.

- Na dole macie taksówkę – odezwała się Naomi, która ją dla nich zamówiła.

Wiedziała, że w takich sytuacjach najbardziej liczy się czas. Gdy wychodzili tylko Dazai był zadowolony.

Na miejscu znaleźli się dość szybko. Podeszli do oszklonych drzwi wieżowca.

Dazai pochylił się w przód, przyglądając im.

- Zamknięte elektrycznie – zacmokał z niezadowoleniem.

- To może wybijmy szybę? – zaproponował Kunikida.

- Nie. Włączysz alarm, a wtedy może wszystko wysadzić. Kto wie co takim siedzi w głowie.

- To znaleźć źródło zasilania? Nie mamy pewności, że będzie na zewnątrz – zastanawiał się dalej.

- Zostawcie to mi – wtrącił Nakajima i podszedł bliżej.

Złapał za drzwi i zmienił swoje ręce w tygrysie łapy, rozsuwając je siłą. Kyouka bez większego namysłu przeszła między jego nogami. Dwójka starszych detektywów popatrzyła po sobie porozumiewawczo. Osamu jedynie wzruszył ramionami i po chwili również przeszli na drugą stronę. Atsushi znalazł się w środku jako ostatni, moment przed tym, jak jeden z uwięzionych tu pracowników chciał podjąć próbę ucieczki. Szansa zniknęła, bo chłopak zdążył wejść.

Ludzie spoglądali na nich z ożywieniem i nadzieją.

- Przyszliście nas uratować? – zapytała jakaś kobieta.

- Tak, więc proszę wszystkich o zachowanie spokoju. Jesteśmy ze Zbrojnej Agencji Detektywistycznej – wyjaśnił Kunikida, a atmosfera wydawała się nieco rozluźnić po tych słowach.

Doppo skierował się do windy, a Atsushi wzdrygnął się lekko, widząc ile ci wszyscy cywile pokładali w nich wiary i ufności, co mieli wręcz wypisane na twarzach. Poczuł się tym przytłoczony, gdy zdał sobie sprawę z odpowiedzialności za tak wiele żyć. Nie zauważył kiedy przystanął nagle, wbijając nieco otępiałe spojrzenie przed siebie. Co jeśli się im nie uda i ludzie przypłacą to życiem, które złożyli w ich ręce? Czy są w stanie tak naprawdę wszyscy wyjść z tego cało? Pierwszy raz brał udział w czymś takim. W swoim wcześniejszym życiu nie brał za nikogo odpowiedzialności. Najczęściej działał sam.

- Nie myśl o tym tyle – odezwała się Kyouka, kładąc mu dłoń na ramieniu.

Otrząsnął się, widząc jak Dazai z Kunikidą czekają na nich przy drzwiach windy. Dołączyli do nich, gdy akurat zjechała na dół. Weszli do środka i wybrali piętro, gdzie Ranpo wytypował, że mógł znajdować się ich cel. Pojechali na górę, a będąc na miejscu Doppo zerknął przez ramię na swoich towarzyszy. 

- Nie odzywajcie się do niego, gdy nie będzie o nic pytać. Jeśli jednak by chciał od was czegoś, to wybierajcie każdą możliwość, która nie wyprowadzi go z równowagi – oznajmił, wychodząc na korytarz.

- Jak znajdziemy właściwe miejsce? – zapytał Atsushi, rozglądając się po rzędach drzwi prowadzących do biur, po obu ich stronach.

- Spróbujemy po wskazówkach Ranpo – stwierdził Doppo i po chwili namysłu wybrał kierunek.

Pozostali ruszyli za nim, zakładając zgodnie, że ma jakiś plan. Pierwsze drzwi, które otworzyli okazały się pudłem. Było to tylko puste biuro. Kolejne pomieszczenie było właściwe.

W pokoju jak najbliżej ścian tłoczyli się, niczym szczury zagonione w pułapkę pracownicy.

Wydawali się trzymać jak najdalej od mężczyzny, który siedział na jednym z biurek.

Na oczach miał google i ubrany był między innymi w postrzępiony fartuch. Nakajimie wydawało się, jakby uciekł z balu przebierańców albo laboratorium.

- No nareszcie! Przyszliście negocjować życie tych miernot? – zapytał z uśmiechem, rozwiewając wątpliwości kto za tym wszystkim stał.

Atsushi zacisnął dłoń w pięść, czując złość przez samo zachowanie tego przestępcy. Rozsierdzała go dodatkowo myśl, że ci ludzie sobie niczym na to nie zasłużyli.

- Ty za tym stoisz. Jaki jest twój cel? – odezwał się spokojnie Kunikida.

- Moje badania, chęć zrobienia czegoś spektakularnego, a wy weszliście w sam środek tego! – wykrzyknął i krótko roześmiał. – Co jesteście w stanie zrobić, by temu zapobiec?

- Możemy pomóc ci jeszcze się bezpiecznie wycofać. Naprawisz swój błąd bez konsekwencji.

- Błąd? – powtórzył i zaniósł przez dłuższy moment histerycznym śmiechem. – Naprawdę myślisz, że tym to wszystko jest?

- Jest to prawdopodobnie planem, który w rzeczywistości wyszedł trudniej niż prognozowałeś. Przyznaj się, zapomniałeś o wyjściu awaryjnym dla siebie. Nie czekałbyś tutaj inaczej.

- Ah, czyli według ciebie to nieudolny eksperyment, tak? – dopytał, a w jego tonie pojawiła się nuta nieukrywanej złości.

Wsunął jedną dłoń do kieszeni swojego fartucha.

- Nie, ja nie uważam, że to było nieudolne – detektyw był wyraźnie zmieszany.

- Nie kłam! – wrzasnął i rzucił w niego zawartością tego, co skrywała jego kieszeń.

Doppo instynktownie wykonał unik. Pod nogi stojącej nieopodal Kyouki wylądowała cytryna.

Ledwo zdążyła zerknąć na przedmiot.

- Uważaj! – krzyknął Atsushi i ją odepchnął z taką siłą, że odleciała solidny kawałek dystansu.

Chwilę potem cytryna leżąca u jego stóp wybuchła, a po pomieszczeniu rozległ się wrzask przerażenia.

Izumi patrzyła w szoku na miejsce, w którym moment temu stała. Ludzie trzymali się jak najdalej, więc na szczęście cywilów nie dosięgnęło. Zaczęła szukać spojrzeniem w panice sylwetki przyjaciela.

Stał kawałek dalej oddychając ciężko, nieco pokrwawiony. Widząc, że go dostrzegła uśmiechnął się.

- Cieszę się, że nic ci nie jest – odezwał się z wyraźną ulgą w tonie.

- Ale ty zostałeś ranny! – zauważyła przerażona.

To była jej wina, powinna zareagować od razu.

- Nic mi nie będzie – machnął lekceważąco ręką i poszedł usiąść pod ścianą, aby dać sobie odpocząć oraz zregenerować po tym ataku.

- Ciekawe – odezwał się Osamu, który dotychczas jedynie obserwował całe to przedstawienie.

– Dlaczego akurat cytryny? – zapytał, zaciekawiony nietypową formą ładunku.

- Naprawdę? To cię powinno teraz interesować? – mruknął, stojący nieopodal Poe.

Nie rozumiał jego podejścia.

Zignorował Amerykanina, dalej chcąc wyjaśnień.

- Bo nie pomarańcze – rzucił ironicznie, czując, że detektyw chciał się z niego nabijać.

- Oj, no nie bądź taki. Naprawdę jestem ciekawy! – oburzył się Dazai.

Doppo słuchając tego, patrzył na niego jak na ostatniego kretyna. 

- Ich piękny kształt i żółty kolor – wyjawił wreszcie, gdy doszedł do wniosku, że może go pod tym względem zrozumie.

- I to takie proste? – głos Osamu i jego wzrok w jednej chwili wyrażały znudzenie. - Dzięki za potwierdzenie, że jesteś po prostu jednym z wielu szaleńców sięgających do terroryzmu, Kajii Motojirou – dodał, a zanim zdążył uzyskać reakcję na swoje słowa, podleciał do niego Kunikida i zaciągnął za płaszcz w najdalszy kąt sali.

- Co ty u diabła wyprawiasz?! Tylko go prowokujesz, kretynie – wysyczał cicho zirytowany Doppo. – I skąd znasz jego imię i nazwisko?

- Zaspokajam moją ciekawość. No weź nie udawaj, że ciebie to nie interesowało? – zapytał zaciekawiony, aby zaraz na krótki moment zamyślić. – Przewinęło mi się jego zdjęcie w gazecie, po nieudanej policyjnej akcji. Wysadził jakiś blok i to podziwiał.

- Właśnie dlatego robisz wszystko, żebyśmy i my skończyli jak ten budynek?! – odezwał się Doppo konspiracyjnym szeptem.

Osamu skrzywił się z niezadowoleniem.

- Grupowe samobójstwo z tyloma osobami mnie nie interesuje. To nie mój wymarzony sposób – stwierdził Dazai i wyplątał z uścisku drugiego detektywa, który spoglądał za nim zdziwiony.

  Czytał właśnie raporty z misji od Czarnych Jaszczurek, gdy usłyszał pukanie do drzwi.

- Proszę – zawołał, podnosząc wzrok znad dokumentów.

Do środka niepewnie wślizgnęła się jego siostra.

- Stało się coś? – zapytał od razu, mając mimowolnie złe przeczucia przez jej nietypowe zachowanie.

- Atsushi i Kyouka wraz z dwoma innymi detektywami są uwięzieni w budynku z terrorystą – oznajmiła Gin, starając się na jak najbardziej czysto profesjonalny ton.

Widziała jak jego szare oczy rozszerzają się na te słowa. Nadzorowała ich podczas misji w Agencji, ale nie mogła się wtrącać, gdy brakowało okazji, aby zrobić to bezpiecznie i bez dekonspiracji tej dwójki. Zresztą wiedziała jak ważny był Atsushi dla jej brata. A ona nienawidziła patrzeć, gdy w jakikolwiek sposób cierpiał.

- Rozumiem. Będę obserwował sytuację. Dziękuje, Gin.

Młodsza Akutagawa kiwnęła głową i opuściła pomieszczenie. Gdy tylko drzwi się za nią zamknęły, Ryuunosuke włączył najbliższy kanał informacyjny nadający na żywo. Słuchał co się dzieje i zerkał co rusz na widzący na ścianie telewizor, upewniając się, że wieżowiec wciąż jest cały.

  Osamu zatrzymał się przed Motojirou, któremu przyglądał się dłuższy czas w milczeniu.

- Masz pięć minut – stwierdził nagle.

- Niby na co? – zapytał zdziwiony terrorysta, ukradkiem zerkając na towarzyszy detektywa, którzy wydawali się w podobnym stopniu zaskoczeni.

- Na to, żeby zdecydować. Bierzesz propozycję wystosowaną przez Kunikidę czy nie?

- A jak tego nie zrobię?

- To skończysz w odpowiednim dla takich jak ty miejscu – wzruszył obojętnie ramionami.

- A może zwyczajnie was wysadzę z tymi wszystkimi ludźmi, hm? – zasugerował, wyjmując z kieszeni fartucha urządzenie z czerwonym przyciskiem.

- Wyjdzie na to samo tylko z ofiarami – stwierdził z uśmiechem – A teraz decyduj, bo marnujesz mój czas, który mógłbym przeznaczyć na poszukiwania kobiety chętnej popełnić ze mną podwójne samobójstwo – dodał zniecierpliwiony.

Kajii wydawał się rozważać dłuższy moment to wszystko. Uśmiechnął się pod nosem.

- Zgoda, załatwcie mi helikopter.

Osamu wykonał telefon, dając rozmowę na głośnomówiący. Faktycznie ściągnął mu transport.

Udali się obaj jakiś czas później na dach. Motojirou, gdy helikopter wylądował wszedł na jego pokład, oddając dopiero wtedy pilota do detonacji. Wzbili się w powietrze i po tym, jak byli już spory kawałek od wieżowca, na terenie całego budynku w głośnikach oraz urządzeniu, które otrzymał od niego Dazai rozbrzmiał maniakalny śmiech.

Po nim nastąpił komunikat: Odliczanie do detonacji rozpoczęte. Pozostało 60 sekund...

poniedziałek, 10 lutego 2025

Tylko ona

  Umierałaś w moich ramionach, a na twoich ustach błąkał się delikatny uśmiech. Ja widząc gasnący blask w twoich oczach czułem rozpacz.

Umierałaś.

Tak bardzo tego nie chciałem, choć to właśnie mój miecz przebił twoje ciało na wylot.

Kocham walkę. Sprawia mi wiele przyjemności. Bardziej jednak kochałem walczyć z tobą.

  Ekscytacja, jaka towarzyszyła mi za każdym razem, gdy nasze ostrza się zwarły. Tylko ty byłaś zdolna dotrzymać mi kroku. Podzielałaś moją radość i dopełnialiśmy się w tym zabójczym tańcu. Tyle lat byłaś jedyną godną przeciwniczką, którą szanowałem i wolałbym nigdy nie pokonać.

W końcu jednak ten dzień nadszedł i wydawał się gorszy niż w moich przewidywaniach.

Zostałem przebudzony, ale miałem wrażenie, jakby odebrano mi coś bardzo cennego.

Czułem pustkę w sobie, której wcześniej tam nie było. Odeszłaś szczęśliwa, choć nie potrafię zrozumieć dlaczego.

Wiem jedno – jest wróg do pokonania.

Żywię nadzieję, aby był silny i twoja decyzja o poświęceniu była tego wszystkiego warta.

- Mam nadzieję, że będziesz dumna, Yachiru – szepnąłem sam do siebie, zerkając po raz ostatni na twoje nieruchome ciało i odszedłem.

wtorek, 14 stycznia 2025

Niegodny

   ,, Spotkajmy się. Dziś w dokach o 23”

Akutagawa wpatrywał się w ekran telefonu dłuższą chwilę.

,, W porządku.” odpowiedział, zgadzając się na tą dość nietypową propozycję.

Nie mieli w zwyczaju widywać się poza momentami, gdy ich ścieżki przecinały się wspólnie podczas misji. 

Kierując się do swojego apartamentu odsuwał od siebie myśl, że powinien być bardziej ostrożny.

Postąpiłby tak w każdym innym przypadku. Tutaj nie miał takiej potrzeby. Wiedział, że on nie jest typem przebiegłej osoby. Właściwie miał w sobie takie pokłady dobra, że to było irytujące.

  Atsushi cały dzień, odkąd śmierć dyrektora sierocińca odsłoniła wszystkie tajemnice czuł się źle.

Był zagubiony i topił się w poczuciu bycia nieszczęśliwym. W jego umyśle, niczym rozjuszony rój pszczół kłębiły się tysiące pytań i wątpliwości, które w sobie trzymał. Teraz zaczęły wychodzić na wierzch jego myśli i czuł, że jeśli nic z tym nie zrobi to oszaleje. Właśnie dlatego umówił się, by spotkać się z jedynym człowiekiem, który nigdy go nie okłamał, a jego spojrzenie na pewne sprawy potrafiło przynosić otrzeźwienie. Była też pewna kwestia, jaką chciał z nim poruszyć.

  Ryuunosuke czekał na miejscu, z dłońmi wciśniętymi w kieszenie płaszcza i spoglądał na statki stacjonujące w porcie. Odwrócił się natychmiast, gdy tylko usłyszał kroki za swoimi plecami.

Zmrużył lekko oczy, widząc jak on całą swoją postawą okazywał, że coś się stało.

- Po co mnie tu wyciągnąłeś w środku nocy?

Nakajima stojąc przed nim, zaczął mieć wątpliwości co do słuszności swojej decyzji o tym spotkaniu. Cała determinacja, aby poznać odpowiedzi na dręczące go kwestie, upływała z niego w chwili, gdy patrzył w te stalowoszare oczy, które przeszywały go uważnym spojrzeniem.

Wziął głęboki wdech i lekko rozluźnił.

- Dlaczego tyle razy mnie ratowałeś? – zapytał, spoglądając na niego z całą odwagą, na jaką było go w tej chwili stać.

Akutagawa wydawał się lekko zaskoczony zadanym mu pytaniem.

- Nie za dużo czasu spędzasz z Dazaiem, że takie kwestie cię gnębią? – skomentował z nutką złośliwości w głosie.

- Nie kpij! – krzyknął oburzony, wpatrując się w niego ze złością.

Ryuunosuke po tej reakcji zrozumiał, że on był śmiertelnie poważny. Chciał znać powód i właśnie dlatego został wezwany na spotkanie. W porządku. Miał zamiar dać mu to, po co tutaj przyszedł.

Akutagawa postąpił kilka kroków w kierunku Nakajimy, zatrzymując tuż przed nim.

Chłopak przez moment wydawało się, że chciał się cofnąć, ale ostatecznie tego nie zrobił.

Akutagawa miał dużo różnych powodów, aby nie dać mu lekkomyślnie zginąć, ale postanowił postawić na taki, który był jak najbardziej jego własnym.

Złapał za przód koszuli Atsushiego, przyciągając go bliżej siebie.

- Bo to ja będę tym, który cię zabije – wycedził, patrząc mu przez chwilę prosto w oczy, zanim go puścił i się odsunął.

Nakajima wpatrywał się w niego z szokiem w złotych oczach, zmieszanym z niedowierzaniem.

- Dlaczego? Przecież dobrze wiesz, że jest między naszą siłą przepaść – zauważył, zaciskając wargi i spuszczając wzrok. – Nie jestem godny mieć ciebie za rywala, a co dopiero umrzeć z twojej ręki.

Ryuunosuke zmierzył go takim chłodnym, a jednocześnie wściekłym spojrzeniem, że cały się pod jego wpływem spiął.

- Słuchaj no, tygrysie – zaczął z wyraźnie hamowaną irytacją. – To prawda, obecny ty ostatecznie w starciu ze mną skończyłby martwy. Dlatego czekam. Mam czas – dodał nieco spokojniej.

- Wcale go nie masz! – oburzył się na to jawne kłamstwo.

- Zamknij się – warknął, ucinając temat.

Nie chciał rozmawiać o chorobie trawiącej jego płuca. Był pogodzony z nadchodzącym wyrokiem i nie zamierzał się nad sobą roztkliwiać.

- Lepiej powiedz mi co się stało, że ściągasz mnie tu w środku nocy, aby zadawać takie pytania.

- Dowiedziałem się, jak wiele z mojego życia było kłamstwem – odpowiedział ku swojemu zdziwieniu niemal natychmiast.

Wyminął Ryuunosuke, stając przy krawędzi konstrukcji, na której się znajdowali i spoglądał w ciszy na morze, szumiące łagodnymi falami. 

Akutagawa nie spodziewał się usłyszeć czegoś takiego.

- Potrzebujesz się wygadać? – zapytał, stając obok niego.

- Nie – odparł wciąż uparcie patrząc na morze.

- Chcesz towarzystwa?

Atsushi potaknął skinieniem głowy.

- W porządku. Zostanę – obiecał, zniżając głos do szeptu i kładąc mu na krótką chwilę dłoń na ramieniu, jakby ten gest miał wzmocnić jego zapewnienie.

  Spoglądał na księżyc odbijający się w tafli wody. Milczał, po prostu będąc obok. Dawał mu swoją obecność, póki mógł. W końcu Nakajima miał rację. Kończył mu się czas.

Miał zamiar jednak dopilnować, aby stojący obok niego Atsushi rozwinął się na tyle, żeby sobie bez niego poradził. Będzie starał się spełnić ten cel, aż do ostatnich swoich dni.

Nie chciał zostawiać go takiego zagubionego, jakim widział go w tej chwili. Gdy nadejdzie jego moment upewni się, że ten będzie mieć siłę do dalszej walki.