Tak wiem, praktycznie miesiąc nie było rozdziału.
Czynników było sporo, lecz głównym moja sesja, którą spokojnie zaliczyłam. Mam nadzieję, że kolejne rozdziały napiszą mi się szybciej, bo powoli wszystko zmierza do kulminacji.
______________________________________________________
Czuł
się zdecydowanie lepiej na duszy, gdy odbył to spotkanie. Po
oddaleniu się z rodzinnej wioski pozwolił sobie na kontemplację
tej ulgi. Nie sądził dotychczas, aby to oszustwo miało dla niego
taką wagę. Starał się nie zwracać uwagi na to, jak bardzo cała
paleta kłamstw ciążyła mu, niczym widmo zguby. Stało się teraz
to jednak lżejsze. Nie wiedział czy ta odnoga drogi, jaką podjął
jest słuszna. Nie było to przez niego z góry zaplanowane, lecz ta
opcja kusiła, niczym wąż z ogrodów Edenu. Widmo zaznania, choć
lekkiego ukojenia i słodyczy wśród goryczy życia, jakie przez
tyle lat wiódł stała się palącym do zaspokojenia pragnieniem.
Obecnie zastanawiał się, czy powinien sięgnąć po opcję
umożliwiająca mu dłużej spoglądać na ten świat. Pozbyć się
mankamentu mocy, której był w posiadaniu. Z drugiej strony wisiało
nad nim poznanie wszystkich sekretów ojca, odczuć i obowiązków.
Zrozumienie bardziej jego piętna niż by chciał. Nie miał pojęcia
czy jest na to gotowy oraz czy chce znać ojca z zupełnie nowej,
nigdy niedostępnej dla niego perspektywy. Podjął jednak decyzję,
mając nadzieję, że da radę czuć się chociaż trochę
przygotowanym na te zmiany, jakie zajdą. Zdeterminowany stanął
przed głazem kryjówki, który odsunął się po wykonaniu
odpowiednich pieczęci. Cała odpowiedzialność, jaką odczuwał do
tej pory, aby doprowadzić sprawy do końca po wejściu w jeden z
korytarzy z niego wyparowała. Ogarnął go dopiero w chwili relaksu
cały ból umęczonego ciała, a szczególnie oczu. Zatrzymał się i
dotknął ręką ściany, przymykając oczy i pozwalając sobie na
małą chwilę odpoczynku. Miał wrażenie, jakby języki ognia
lizały z zawziętością jego powieki, mimowolnie przywołał w
pamięci ulgę chłodnej maści, jaką smarował go wcześniej
Akasuna, zanim porwał się na to wszystko. Zastanawiał się czy
wiedzą o tym wszystkim, co robi i w jakim stopniu? Miał nadzieję,
iż jest wystarczająco ostrożny, lecz nie mógł być pewien. Nie
byli pozostawieni sami sobie, czuwał nad nimi lider, który potrafił
sięgnąć do wiedzy wręcz zakazanej dla zwyczajnych shinobi. Nawet
Itachi nie mógł być pewny czy próbując się przeciwstawić mu
nie odniósłby druzgocącej klęski. Jego oczy nie widziały już
tak dobrze, gdzie Pain wdzierał się do umysłu, zaglądał w duszę.
Przed kimś takim nie było łatwych dróg ucieczki o ile takie w
ogóle istniały.
Zebrał
się w sobie, aby na powrót uchylić powieki i wznowić wędrówkę
wśród labiryntu korytarzy. Skręcił w jeden korytarz, którego
koniec był spowity całkowitą ciemnością. Mogło się wydawać,
że to ślepy zaułek, lecz tak nie było. Odpowiednia pieczęć,
która znana była nielicznym otwierała ukryte drzwi, co prowadziły
w głąb nieodkrytej przez większość Akatsuki jaskini. Była ona
oświetlona przez pochodnie, które padając na jej ściany momentami
naprawdę odkrywały niesamowity kolor ścian, gdzie padające
światło wydawało się na przykład niebieskawe. Wyszedł z dość
wąskiego wyżłobionego przez naturę korytarza, do serca tego
miejsca, gdzie spoglądał na niego wyrośnięty z jednej ze ścian i
podświetlony Pierwszy Hokage. Zabawne, bo był w odcieniu zieleni,
całkiem nieźle wyróżniając się na tle jaskini kolorystycznie.
Wciąż jednak jak patrzył tak na niego, wydawało mu się to
niepojęte, ten posąg wyglądał, jakby miał zamiar się uwolnić.
Patrząc na to zjawisko nawet zastanawiał się, czy Bóg Shinobi na
pewno był człowiekiem, jeśli wziąć pod uwagę wyjątkowość
jego komórek. To w zasadzie było dość okropne, że ta wyjątkowość
doprowadzała często do stworzenia potworów, z których na pewno
Senju nie byłby zadowolony. Sama świadomość używania do czegoś
takiego czyjegoś ciała była odrażająca. Podszedł bliżej, a
wielka statua rosła w jego oczach. Zainteresowany był jednak
postacią, która siedziała na czymś, co wyglądało jak upiorny,
stary drewniany rodzaj tronu, niczym z jakiejś fantastycznej sceny.
To było jego pierwsze skojarzenie.
-
Co cię do mnie sprowadza? - zapytał gospodarz tej części
kryjówki, okazując mu tym samym zainteresowanie, choć obserwował
go już od dłuższego czasu ciemnymi oczami.
-
Sądzę, że już się domyślasz – stwierdził, spoglądając na
ten niecny uśmieszek, który widniał na jego twarzy. Pewny swego
jak zawsze. Zapewne spodziewał się tej wizyty.
-
Chcę dokonać przeszczepu – dodał, widząc jak uśmiech starszego
poszerza się. Zdecydowanie nie miał już złudzeń, że ten na to
nie czekał. W zasadzie nawet niespecjalnie ukrywał swój zachwyt i
zadowolenie podjętą przez niego decyzją. Czuł się, niczym jakaś
bliżej nieokreślona figura na szachownicy, gdy ten wstał wciąż
ucieszony.
-
Świetnie, chodź ze mną – oznajmił i ruszył w pogrążoną
dotychczas w całkowitej ciemności część jaskini. Itachi poszedł
za nim posłusznie, a w chwili jak ten za pomocą techniki ognia
podpalił zawieszoną na ścianie pochodnie, którą zdjął i ruszył
w odnogę, jaka wcześniej była osłonięta przez ciemność. Było
dość wąsko na tyle, aby momentami ocierał się o chłodne
niesymetryczne wyżłobienia skalne. Pod koniec drogi zwężało się
mocniej, że trzeba było się przecisnąć bokiem. Na miejscu
pierwsze co od razu rzuciło mu się w oczy – była ściana
wypełniona sharinganami odpowiednio zakonserwowanymi. Na sam widok w
pierwszej chwili miał nieodparte wrażenie, że nogi odmówią mu
posłuszeństwa i padnie na kolana, spoglądając na tą ścianę
bezeceństwa, do której niestety powstania się przyczynił,
korzystając z pomocy tej organizacji podczas rzezi. To był jeden z
warunków pomocy. Dał na to przyzwolenie, nie spodziewając się
wtenczas, aby musiał korzystać z tego rodzaju usługi. Był
przekonany, iż nigdy tego miejsca nie zobaczy. Teraz uderzyło go
to, jakby co najmniej kilka lat rozkradał groby, ale wtedy nie był
na tyle poczytalny, żeby zrozumieć okropieństwo swoich czynów.
Chociaż on z bezczeszczeniem zwłok swoich pobratymców z klanu nie
miał nic bezpośrednio wspólnego. To jednak nie dodawało mu ulgi,
lecz czasu nie cofnie. Spojrzał gdzieś w bok, nie chcąc spoglądać
w te martwe ślepia, mając wrażenie bycia przez nie osądzonym.
Madara nie zwrócił szczególnej uwagi na tą jego emocjonalną
reakcję, bo niewątpliwie pierwszy szok musiał być silnie
odmalowany na jego twarzy. On był zajęty znalezieniem
odpowiedników, jakich potrzebował. Zdołał je znaleźć i stanąć
przy stole, który znajdował się przed ścianą z kolekcją
szkarłatnych ślepi. Popatrzył na Itachiego dopiero w chwili, gdy
kręcąc się dłuższy moment po pomieszczeniu zakończył
przegotowania, a ten dalej trwał w swoistym letargu. Obserwował go,
gdy ten stał z odwróconą głowę w bok, niczym skazaniec, co
okazuje skruchę za popełnione grzechy. Domyślał się, iż to
skojarzenie mogło mieć więcej wspólnego z prawdą niż wydawać
się mogło na pierwszy rzut oka.
-
Przygotowałem wszystko – oznajmił obojętnie, zwracając na
siebie uwagę. Młodszy poderwał głowę i w pierwszej chwili
przypatrywał mu niezrozumiale. Wskazał mu gestem na stół, do
którego podszedł, lecz jakby z wahaniem. Nie podobała mu się ta
niepewność.
-
Połóż się – nakazał, mając zamiar jak najszybciej zabrać się
do pracy. Podwyższenie jego umiejętności było dość opłacalnym
ruchem, więc nie zamierzał tracić okazji. Był ważnym członkiem
organizacji, mógłby nawet bez wahania uznać, że tym
istotniejszym. Wszyscy byli ważni, lecz niektóre jednostki lepiej
było trzymać najdłużej jak się dało.
Itachi
podszedł i położył się, zerkając nieco nieufne na skórzane
pasy, które były do tego stołu przymocowane. Chwilę później
zostały one zapięte na jego nadgarstkach i nogach.
-
Nie za mocno? - usłyszał to pytanie i prawie parsknął z
rozbawieniem. To chyba była najwyższa forma troski, jaką
kiedykolwiek usłyszał w wykonaniu legendarnego Uchihy.
-
Jest idealnie – stwierdził, spoglądając na niego, gdy ten w
odpowiedzi kiwnął głową.
-
No to zaczynamy. Ostrzegam, wątpię, aby nie bolało – odparł,
szykując strzykawkę z jakąś substancją, która chwilę później
już została mu wdrożona do jego krwiobiegu. Został znieczulony,
lecz to nie było w stanie w żadnym stopniu całkowicie zniwelować
czucia. Wkrótce echo, wręcz nieludzko brzmiących wrzasków niosło
się po ścianach jaskini i odbijało w niej złowieszczym, kpiącym
echem losu. Cena za potęgę nie była w żadnym wypadku niska.
Madara nie raz musiał zmuszać go, aby się nie rzucał, czasem
starając nawet wyrwać z krępujących go więzów. Słuchał
wyzwisk do osób, których nawet nie było w pobliżu. Wędrować
wśród mrocznych tajemnic i wspomnień, jakich nigdy nie powinien
widzieć. Musiał przedrzeć się przez ciemność oczu, aby być
zaakceptowany lub pożartym.
Najstarszy
Uchiha skrupulatnie pilnował, aby nie zrobił sobie krzywdy, gdy
szarpał się w więzach. Obserwując go tak, zastanawiał się czy
to wszystko przetrzyma. Pamiętał doskonale, jak bardzo bolesne dla
niego było przeszczepienie sobie oczu młodszego brata. Całe jego
życie, przez które spoglądał tymi przeklętymi oczami stało się
z nim jednością. Jedyną trwałą pozostałością, jaką po nim
miał. Bez niego został na tym świecie sam, więc przeszczep oczu
ojca, który siłą rzeczy nie wydawał się mieć z leżącym i
mamroczącym coś na stole niezrozumiałego zbyt bliskich relacji. W
zasadzie sam skazał na tą decyzję własne dziecko, więc
obstawiał, że niedługo to wszystko się zakończy. Miał
nadzieję, aby był to skutek pozytywny dla niego. W końcu będzie
można go będzie do czegoś bardziej wykorzystywać. Wcześniej
musiał się bardziej oszczędzać. Teraz jak posiądzie wieczny
kalejdoskop, nie będzie trzeba martwić się gasnącym światłem.
Pozostanie tylko jego choroba, lecz z nią nie wiele mógł zrobić.
Nie był Hashiramą, który może by coś poradził, gdyby żył.
Choć patrząc na ten medyczny przypadek, to nawet on sam nie mógłby
być pewien czy ktokolwiek temu podoła. O Tsunade nawet nie myślał.
Była
wnuczką jego dawnego najlepszego przyjaciela, lecz była według
niego słaba.
-
Madara – usłyszał cichy głos, nieco zachrypnięty.
-
Jestem – potwierdził, zwracając uwagę na leżącego na stole. -
Przyjęły się?
-
Tak sądzę. Czuję ich siłę – potwierdził, nie będąc
zaskoczony przejściem od razu do tego tematu. Głównie przez to mu
towarzyszył i się nie łudził, jeśli chodziło o intencje.
Przynajmniej mógł z powodzeniem uznać, że bądź co bądź był w
dobrych rękach, bo on to już przeszedł w przeszłości i coś
wiedział. Marne pocieszenie, aczkolwiek prawdziwe.
-
Świetnie. Teraz będzie trzeba czekać, aż proces się zakończy i
przy okazji się zagoją. Będziesz musiał przez jakiś czas nauczyć
się życia w ciemności – przyznał, spoglądając jak ten unosi
dłoń i dotyka bandaża, który zasłaniał mu oczy, będąc
przesiąknięty drobnymi plamkami krwi. - Wszystko będzie dobrze,
skoro przetrwałeś najgorszy moment – dodał, jakby to miało go
zapewnić, że już najgorsze minęło. W pewnym sensie tak było.
Będzie co jakiś czas na pewno musiał się borykać z nostalgią i
wspomnieniami, które zazwyczaj pojawiały w najmniej odpowiednich
momentach. Pokazywały to co najbardziej uderzało, sprawdzając siłę
psychiki przyszłego użytkownika. Słabi nie byli godni.
-
Cieszy mnie to - stwierdził, podpierając się ostrożnie na jednej
ręce, aby zaraz podnieść się do siadu. Nawet tak prozaiczna
czynność bez zmysłu wzroku wydawała mu się niewyobrażalnie
ciężka do wykonania. Do tego po utracie możliwości widzenia jego
słuch wyostrzył się na tyle, że miał wrażenie, jakby słyszał
każdy najmniejszy dźwięk. Naprawdę wiele go kosztowało, aby nie
drgnąć na każdy najmniejszy szmer, który słyszał. Był
całkowicie pewien niesłyszalności większości tego dla siedzącego
przy nim towarzysza. Czuł się, niczym zwierzę wyjątkowo wyczulone
na wszelkie dźwięki wydawane przez otoczenie. Miał nawet wrażenie,
jakby słyszał szum własnej krwi w swoim organizmie.
-
Chciałbym o czymś z tobą pomówić – postanowił przerwać
ciszę, zwracając głowę w kierunku skąd wcześniej niechybnie
dochodził jego głos.
Starszy
Uchiha był nieco zaskoczony tymi słowami. Nie spodziewał się, aby
ten miał mieć do niego jakąś sprawę. Raczej był typem, jaki
unikałby tego typu rozwiązań. W końcu miał okazję go trochę
poznać ze względu na to, że Madara nie mógł się powstrzymać,
by zmarnować jego potencjał. Chciał nieco pomóc mu rozwinąć
skrzydła, rannemu niczym sokołowi po długiej rehabilitacji.
Jedynie pragnął, aby go nie zawiódł i do tej pory mu się to
udawało.
-
Chciałbym móc zająć się sprawą Sasuke – oznajmił, wręcz w
duchu jak mantrę powtarzając sobie, aby nie palnąć niczego
podejrzanego. Fakt był naprawdę świetnym kłamcą, lecz nie miał
przed sobą byle kogo. On był bardzo czujny i miał okazję już nie
raz się przekonać. Wietrzył podstęp przy najmniejszych
potknięciach, aby odpowiednio szybko zareagował i wyzbyć się
problemu, zanim pojmie swoją nieciekawą pozycję.
-
W jakim sensie? Nie wydaje się nam zagrażać – stwierdził, choć
doskonale znał sytuacje jakie zdarzyły się na ostatniej misji i
było to zwyczajne kłamstwo. Bagatelizował go.
-
Nie, nie sądzę by miał zagrażać organizacji – przyznał mu
rację, kiwając nieznacznie głową. - Niemniej jednak wysłanie
mnie do Konohy, abym mógł załatwić jego sprawę to całkiem
opłacalny pomysł – zapewnił, doskonale wiedząc jakie zaraz
padną słowa.
-
Do Konohy? Uważasz, że przyjmą cię z otwartymi ramionami, gdy
masz łatkę zbiega? Nie bądź śmieszny – stwierdził, marszcząc
brwi. Nie wiedział, do czego to wszystko zmierza i niezbyt mu się
to podobało. Takie irracjonalne pomysły nie pasowały do Itachiego.
Ten fakt tym bardziej zbijał go z tropu, co niespecjalnie mu się
podobało.
-
Oczywiście, że nie mam takich oczekiwań. To by było absurdalne –
przyznał mu rację. - Tutaj przydaje się upartość mego brata.
Musieli doskonale wiedzieć w jakim celu tak za mną podąża. Chciał
bawić się w nawrócenie mnie. Odzyskać. To idealna okazja, aby to
wykorzystać i dać organizacji praktycznie legalne posiadanie Naruto
w zasięgu. - oznajmił, celowo nadmieniając o posiadaczu bestii,
aby ta oferta wyglądała kusząco i stępiła podejrzenia. Tyle lat
w organizacji mogło sprawić, żeby chciał jej dobra. Nawet jak
wydawał się dość obojętny wobec wszystkiego, to wykonywał
powierzone mu zadania bez krzty sprzeciwu lub też jakiegokolwiek
zarzutu. W końcu wymordował rodzinę i opuścił wioskę. Nawet
jeżeli tak naprawdę nie było to z powodu zdobycia potęgi
Mangekyou jak myślał Madara. Odsunął od siebie dawno wszelkie
spekulacje, aby mógł być psem Liścia.
Nie
spodziewał się takiego wyjaśnienia, co zabawne brzmiało ono
sensownie. Nie był pewny czy powinien być pod wrażeniem jego
pomysłowości lub martwić pochopnością. Dopóki nie zasłyszał
wątku o jinchuurikim. Ten pomysł wtedy zaczął mu się podobać.
Miałby nadzór i możliwości wygodnego pochwycenia w odpowiednim
czasie. Uśmiechnął się pod nosem, udobruchany dość tą wizją.
Koszt rozmówienia się z Sasuke był niską ceną. Nie miał jednak
zamiaru mu dać możliwości na naprawdę dużą samowolkę.
-
Dobrze. Pozwolę ci działać, gdy będziesz w pełni sił –
skwitował, lecz zaraz kontynuował. - Będzie jednak warunek. Nałożę
na ciebie pieczęć, więc jeśli będziesz coś kombinował pozbawię
cię życia – zastrzegł, nie mając zamiaru zdradzać mu
czegokolwiek więcej.
-
W porządku. Rozumiem ten środek bezpieczeństwa – zgodził się
gładko, bo spodziewał się nadzoru, lecz nie wiedział do tej pory
w jakiej formie. Wyglądało na to, że będzie musiał zachowywać
niesamowitą ostrożność i pozory bycia zainteresowanym Uzumakim.
-
Odprowadzisz mnie do pokoju? - rzucił po dłuższej chwili ciszy,
która zaczynała być niezręczna. Zwłaszcza jak sobie uświadomił
jak obcy wydawał mu się zewnętrzny świat, gdy został pogrążony
w bezkresnej czerni i pozbawiony odczuwania poprawnego przestrzeni,
jaka go otaczała. Obecnie trwał zagubiony w jednej wielkiej próżni.
-
Jasne – zgodził się i pomógł mu zejść ze stołu bezpiecznie,
a potem wciąż trzymając za rękę wyprowadził ze swojej części
jaskini złączonej z bazą. Starał się też przy tym pamiętać,
aby uprzedzać go o wszelkich przeszkodach, gdy ten prawie się
potknął o kamień i wywrócił. Zdecydowanie nie był zbyt dobry w
byciu przewodnikiem. Musiał sobie poradzić, bo Obito grał idiotę
i nie mógłby się nim zaopiekować. Westchnął ciężko.
Itachi
czuł się dziwnie, gdy był prowadzony. Uczucie stąpania po nicości
było nazbyt wręcz realne, gdy nie mógł zobaczyć i w żaden inny
sposób odczuć otaczającego go świata. To było naprawdę okropne
uczucie, a myśl by mogłoby tak zostać budziła w nim wręcz
pierwotny strach. Zabawne jak mocno się coś docenia, gdy nie jest
się w stanie tego użyć.
Z
trudem powstrzymał lekkie drżenie ciała jak dość nagle się
zatrzymali. Nie podobał mu się ten stan ani trochę. Czuł się
słaby i bezbronny jak nigdy wcześniej w swoim życiu.
-
Jesteśmy – usłyszał wraz z cichym skrzypnięciem drzwi i
wciągnięciem go do środka.
-
Chciałbym – zaczął, czując jak duma wypala mu gardło, przez
które nie chciały przejść słowa, jakie chodziły mu po głowie.
- Abyś pomógł mi przygotować się do snu – dodał z goryczą.
Czuł się pokonany przez własne oczy, które kiedyś były mu siłą.
Nie usłyszał żadnej słownej odpowiedzi – Madara chyba rozumiał
go na tym polu na tyle, aby zwyczajnie wykonać to co trzeba i nie
pogrążać go już bardziej. Czuł się wystarczająco zażenowany.
Gdy leżał w łóżku i starszy Uchiha już wychodził rzucił mu na
pożegnanie:
-
Madara. Musisz nauczyć mnie odnaleźć się w tym gęstym mroku - oznajmił, będąc pewnym, że w tej chwili długowłosy właśnie się uśmiechał, gdy usłyszał cichy trzask zamykanych drzwi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz