Przybywam z kolejnym rozdziałem, w którym zawarłam dość dużo myślę wątków. Mam nadzieję, że to nie przeszkadza. Do tego starałam się kierować Waszymi odpowiedziami w ankietach, które zrobiłam na fanpagu bloga, którego polecam śledzić!
Mam nadzieję, że się spodoba, nie przedłużając:
______________________________________________________
Czuł
się beznadziejnie. Nie mógł odróżnić dnia od nocy, była tylko
wszechogarniająca go ciemność. Nastanie poranka zwiastowało
skrzypnięcie drzwi, będące sygnałem, że ktoś obcy wtargnął do
środka. Nie wiedział, czy powinien być za to wyczucie czasu
wdzięczny, czy też wręcz przeciwnie. Finalnie uznał, że
przerwanie wtargnięciem nadchodzącego tajfunu w jego głowie było
naprawdę dobre. Powinien być z tego zadowolony. Przybysz za to
dłuższą chwilę stał w miejscu, przyglądając się właścicielowi
pokoju w zamyśleniu.
-
Śpisz jeszcze czy udajesz? - rzucił w końcu ze zrezygnowanym
westchnieniem.
-
Oczywiście, że śpię. Nie śmiałbym udawać i wcale ci nie
odpowiadam – uznał z nienaganną powagą na jaką tylko udało mu
się zdobyć. Było to dość absurdalne, bacząc na słowa jakie
wypowiedział. Wprowadzało to jednak pewne rozluźnienie.
-
Doprawdy, jesteś okropnym kłamcą – Madara parsknął w
odpowiedzi, kręcąc głową.
Nawet
jeśli młodszy nie mógł tego zauważyć, to mu nie przeszkadzało.
Był świadomy jego rozbawienia i to było wystarczające. Chociaż
Hashiramy nikt nie pobił w rozśmieszaniu go, lecz żaden z jego
podopiecznych nie wyprawiał takich głupot jak on.
-
Ja nie kłamię, jestem bardzo szczerą osobą – stwierdził
spokojnie, choć pozornie wciąż te słowa padły w sferze wygłupów
– chciałby umieć go do tej teorii przekonać. Niestety taka próba
raczej odniosłaby odwrotny skutek, więc zostawiał tą kwestie
samej sobie.
-
Dobra, dobra. Koniec tej zabawy, trzeba cię wyciągnąć z ciepłego
łóżka – zarządził.
-
Coś czuję, że protest na nic się nie da – skomentował,
podnosząc się do siadu i wyciągając na oślep rękę przed
siebie, która została pochwycona przez odzianą w rękawiczkę
dłoń. Przez ten dotyk poczuł się zdecydowanie pewniej, bardziej
realnie. Bez wzroku świat, jaki cię otacza i nawet twoja pewność
jego istnienia wśród ciszy stanie się czymś, co brzmi jak bajka.
Zwłaszcza, gdy pożera cię poczucie nicości wokół, namacalność
świata i obecność drugiego człowieka staje się na wagę złota.
Gdyby musiał spędzić cały taki okres w ciszy, zdecydowanie
wpadłby w sidła obłędu. Już teraz momentami czuł się szalony,
gdy zaczynał wątpić w istnienie otaczającego go świata, a nie
widział ledwo nie cały dzień. Nie potrafiłby zrezygnować
całkowicie ze swojego zmysłu wzroku. Doszło to do niego nagle,
uświadamiając mu jak jest do niego przywiązany. Był Uchiha to nie
powinno być dziwne. Duma z tego zmysłu była u nich na porządku
dziennym. A jednak czuł pewien wstyd, że trzymał się jego tak
kurczowo. Ostrożnie postawił nogi na podłodze i pozwolił pomóc
sobie wstać na równe nogi. Uczucie bezsilności i trwania w próżni
pogłębiło się. Nie miał obecnie niestety na to wpływu. Musiał
zaufać i dać się poprowadzić. Nie ważne jak upokarzające dla
niego to było. Wyglądało też na to, że jego towarzysz doskonale
jest w stanie zauważyć jego stan. Usilnie starał się pomagać mu
na tyle dyskretnie, aby nie czuł się tak obnażony. Później
przyszedł czas na trening w praktyce, żeby spróbował samotnie
przedrzeć się przez mrok. Po raz pierwszy obawiał się puścić
jego dłoni, jakby trzymanie jej zapewniało mu życie. Niestety
została mu pewnym ruchem wyswobodzona z kurczowego uścisku.
-
Musisz podjąć próbę. W końcu chciałeś, abym nauczył cię
poruszać się w ciemności.
-
Nie czuję się na to gotowy – przyznał, spuszczając głowę. Nie
lubił okazywać słabości.
-
Na to nie można być przygotowanym, jeśli nie byłeś w bezdennej
otchłani od narodzin. - oznajmił pewnym głosem, który niestety
nie niósł ukojenia i pocieszenia w tej beznadziejnej sytuacji.
Osoba będąca z nim też nie należała do grona pocieszycieli.
-
Pamiętaj, jestem tutaj, żeby cię asekurować. Nie jesteś sam –
dodał, mając nadzieję, że go to dostatecznie zmotywuje.
Faktycznie miał zamiar nad nim w tym okresie czuwać.
-
Dobrze. Spróbuję – zapewnił, biorąc w płuca głębszy wdech.
Chociaż faktycznie droga część jego słów wlała w jego duszę
jakiś rodzaj siły i motywacji. Właśnie dlatego po chwili postawił
pierwszy wciąż niepewny krok do przodu. Miał nadzieję, że podoła
wyzwaniu.
Początkowo
pierwsze kilka kroków, wykonane z wielkim trudem było katorgą.
Powoli zaczynał nabierać pewności, niczym dziecko nie wierzące w
swoje możliwości, które finalnie było w stanie dokonać
niemożliwego. Słyszał w pobliżu kroki Madary. To dobrze, bo
zgodnie z obietnicą był przy nim. Pierwsze przyszło nagłe
zderzenie ze ścianą, choć niegroźne. Nauczenie się skręcenia w
odpowiedzi korytarz i nie zderzenie się z czymś było wręcz
niemożliwe. Starał się być ostrożny, lecz z każdym małym
potknięciem jego determinacja i siła, aby przezwyciężyć swoje
słabości gasła. Czuł, że to dla niego zbyt dużo. Utrata wzroku
była, niczym pozbawienie całkowitej kontroli nad swoją
egzystencją.
-
Uważaj na próg – usłyszał, lecz było za późno.
Czara
goryczy przelała się wartkim strumieniem, gdy właśnie o niego się
potknął. Nie stało się nic, wylądował jedynie na czworakach
czując się naprawdę beznadziejnie. Bezcelowość tego całego
wysiłku wbija łapczywie swoje szpony w jego umysł. Obdarty z dumy,
ze wszystkiego co do tej pory było niedoceniane. Nienawidził czuć
się słaby. Teraz był totalnie obnażony i podatny na wszystko.
Zacisnął wargi w wąską kreskę, uderzając po chwili pięścią w
podłogę. Raz. Drugi. Trzeci. Bezsilność. Rozpacz. Bezbronność.
Żałosne,
że nie potrafił sobie z tym stanem rzeczy poradzić. Posiadł
właśnie granicę własnej cierpliwości i możliwości. Nie
potrafił się pogodzić. Miał już kolejny raz uderzyć zamkniętą
dłonią w twardą podłogę, gdy został dosyć mocno chwycony za
nadgarstek.
-
Uspokój się – wypowiedziane stanowczo, lecz spokojnie przywróciło
go do rzeczywistości. Chociaż może niekoniecznie chciał zostać
wybudzony z tego amoku.
Poczuł,
jak uścisk na jego ręce znika, a ona zaraz opada luźno. Odetchnął
głęboko.
-
Nie dam rady. Odnalezienie się, będąc całkowicie ślepym jest
niewykonalne – stwierdził, krzywiąc się wyraźnie. Te słowa
przeszły mu przez gardło z ledwością. Przyznawanie się do takich
rzeczy nie było w jego naturze. Chyba nigdy nie czuł, że czemuś
nie podoła jak w tej właśnie chwili. Już nie chciał próbować.
Był całkowicie pewny swojej porażki.
-
Z takim beznadziejnym podejściem na pewno. Nikt nie mówił, że
będzie łatwo. - stwierdził, mierząc wciąż klęczącego
Itachiego przeszywającym spojrzeniem. Nie był zadowolony z tego, co
wyprawiał. Nie lubił słabych ludzi, a jego uczeń taki teraz się
wydawał. Na ironię przypominało mu to także jak on przechodził
ten proces. Pogrążony w żalu za stratą młodszego brata,
całkowitej samotności i ciemności. Droga do szaleństwa.
-
Może jest złe, nie przeczę. Wygląda, że jednak to nie jest na
moje możliwości – przyznał cicho. Cała ta nauka była
bezcelowa, nie potrafił czuć otoczenia, a to był klucz.
Nagłe
kopnięcie z taka siłą, że wylądował na plecach wyrwało z jego
krtani bolesny jęki. Chwilę później poczuł podeszwę buta na
swojej krtani, odbierającą mu tlen. Wydał z siebie nieartykułowany
charkot. Jego ręce chwyciły go za nogę, choć z trudem udało się
ją znaleźć na oślep. Ta sytuacja przypomniała mu, że popełnił
karygodny błąd.
-
Nienawidzę słabych ludzi. W szczególności Uchiha. Jeśli
zamierzasz taki być, to zdychaj - usłyszał, czując w jego tonie
całe to obrzydzenie do niego. Było wręcz namacalne. Napór w tym
samym czasie stał się silniejszy, odbierając mu praktycznie cały
tlen. Czuł gorąco, które przeszło po całym jego ciele wraz z
dreszczem. Przez chwilę miał ochotę po prostu temu się poddać.
Pozwolić pozbawić się tlenu do końca, wydusić jego całą
żywotność. Jedno słowo, które wpadło do jego umysłu
niespodziewanie zmieniło wszystko. Sasuke. Właśnie to imię
sprawiło, że zebrał całą swoją siłę, aby zabrać
przygniatająca mu krtań stopę i nieco zachwiać równowagę
przeciwnika. Podniósł się do siadu, kaszląc i łapczywie
zaciągając powietrzem. Spróbował się podnieść, choć nieco
niepewnie, ale mu się udało. Terapia szokowa zdała w jego
przypadku egzamin. Przypomniał sobie o najważniejszym. W końcu
obiecał, że wróci.
-
Kontynuujmy – oznajmił ku zaskoczeniu swego towarzysza, którego
zbił z tropu totalnie.
-
Dobrze – zgodził się dać mu kolejną szansę, widząc jego nagłą
determinację.
Tym
razem już podczas upadków nie pozwalał sobie na załamania i stos
wymówek. Starał się poruszać samodzielnie jak najlepiej potrafił.
Aż nauczył się jak czuć otoczenie.
Salon
w kryjówce Akatsuki w niedzielne popołudnie był oblegany. Był to
jedyny dzień w tygodniu, gdy zdarzało być się im często
fizycznie w komplecie. Jeszcze jedna rzecz przyciągała ich tutaj
jak magnez – dostawali pieniądze na swoje potrzeby ku rozpaczy
Kakuzu. On naprawdę wyglądał jak siedem nieszczęść z wyjątkowo
morderczymi intencjami. Tym razem było to niestety niekorzystne, bo
ich drogi lider postanowił się nie zjawić, stawiając resztę
chmurnej brygady w dość nieciekawej sytuacji. Wyrwanie ze
skarbnika pieniędzy naprawdę nie było czynem szczególnie łatwym.
Nawet z pomocą Konan, której jednak nie bardzo się słuchał.
Przynajmniej do chwili, gdy Kisame, którego wybrali na kozła
ofiarnego nie spróbował pozbawić go aktówki z ich pieniędzmi.
Spowodowało to próbę ataku na jednego z mistrzów miecza, przez co
jedna z nici strąciła wazon. Wtedy większość członków zamarła
i w salonie zapadła grobowa cisza.
-
Co się stało? - Itachi postanowił zabrać głos, kierując swoje
słowa do siedzącego obok Akasuny. Niestety nie mógł widzieć,
więc poprosił o obraz sytuacji. Przez trening poruszania się w tym
stanie zdołał się już nieco przyzwyczaić do tego stanu rzeczy.
-
Kakuzu zbił ulubiony wazon lidera – wypowiedziane beznamiętnym
głosem brzmiało, niczym najgorszy w świecie wyrok. W zasadzie tak
było. Biada im, jeżeli się dowie.
-
Tobi nie chce umierać! - rozpaczliwy okrzyk wyrwał ich z dziwnego
odrętwienia.
-
Zamknij się, idioto! - warknął Hidan, mierząc w zamaskowanego
chłopca swoją kosą.
Zaczęła
się wrzawa. Deidara krzyczał o kasę, Tobi zaczął z wrzaskiem
uciekać przed Jashinistą, co stracił totalnie cierpliwość, gdy
ich dobry chłopiec zamiast się zamknąć zrobił coś przeciwnego –
zaczął okropnie lamentować. Kakuzu starał się za wszelką cenę
trzymać poza zasięgiem blondyna swoje ciężko zarobione zielone
banknociki. Zetsu w rozmowie z samym sobą twierdził, że prowadzi
fotosyntezę. Nie wiedział niestety o potrzebie promieni słonecznych
do tego procesu, a nikt nie chciał wyprowadzić go z błędu.
Jeszcze by w gniewie komuś rękę odgryzł, woleli nie ryzykować.
Itachi starał się odnaleźć w tej kakofonii dźwięków, która
zaczynała mu się zlewać w jedno. Chrząkniecie.
Jeden
raz. Drugi. Brak reakcji, podwyższający wskaźnik irytacji jednej z
najspokojniejszych osób w tym gronie, pomijając Itachiego i
Sasoriego, który po prostu obserwował bez większego
zainteresowania ten cały cyrk na kółkach.
-
PANOWIE! - kobiecy sopran, który dał radę przekrzyczeć ten cały
hałas wprowadził ciszę. Przesadzili. Zdecydowanie. Teraz pozostało
im modlić się, aby to nie był czas, gdy ma okres. Wtedy to będą
się modlić, by w akcie kary jedynie kazała im czyścić bazę lub
kible. Chociaż w tym drugim mogła próbować później utopić,
jeśli zbyt podpadniesz.
-
Kakuzu. Rozdziel im pieniądze – zaczęła, a gdy on miał już
uchylić usta zapewne ze słowami sprzeciwu dodała: - Natychmiast.
Bez gadania – jej spojrzenie padło na resztki potłuczonego
wazonu. Rozejrzała się w zamyśleniu, lecz po chwili miała
rozwiązanie.
-
Deidara, Sasori. Macie naprawić ten wazon lub wykonać replikę –
oznajmiła, sprawiając, że długowłosemu zrzedła mina, choć
moment wcześniej z uśmiechem tryumfu wsadzał pieniądze do
portfela. - Dlaczego?! I do tego mam zrobić to z nim?! - wskazał na
rudowłosego, który ze znudzeniem wywrócił oczami. Ostatnio coś
im relacje się popsuły. W zasadzie Deidary nie było co o to pytać,
a marionetkarz wzruszał jedynie ramionami. Cokolwiek to było, to
zdecydowanie go mało obchodziło.
-
Bo masz umiejętności, aby zrobić taki wazon. Oboje uznajecie się
za artystów. Wykażcie się – stwierdziła jedynie. - Pain
naprawdę lubił ten wazon.
Sasori
uniósł jeden kącik ust ku górze z nieco zaczepnym uśmiechem,
widząc jak blondyn zbladł na jej ostatnie słowa i nagle postanowił
zebrać elementy wazonu.
-
Przestań się nabijać, mistrzu Sasori – warknął, gdy zauważył
minę tego złośliwego rudzielca. Sam nie rozumiał, czemu go tak
potrafił wkurzać praktycznie niczym.
-
Bo co? Twoja sztuka nadaje się jedynie do odtwarzania wazonów. To
prześmieszne.
-
Twoja nadaje się jedynie dla korników na obiad. Zobaczymy, jak
odtworzysz zdobienia!
Chwilę
później obaj wyszli pogrążeni w artystycznej, absurdalnej dla
reszty kłótni.
W
tym samym czasie, gdy Konan przypadło pilnowanie rozliczenia
członków organizacji z Kakuzu on siedział przy oknie, spoglądając
na spadający kaskadą deszcz. Wsłuchiwał się w jego szum,
zerkając na śpiąca postać na łóżku częściowo oświetlaną
przez księżycowy blask. Większość czasu spędzili po prostu
leżąc obok siebie i rozmawiając o przyszłości organizacji. W
końcu wbrew wszystkiemu łączyło ich naprawdę wiele. Cel, w
którym dążą do pokoju na tym zepsutym świecie. Uważał to za
niesamowite, że powierzył mu swoje oczy i los pokierował jego
ścieżkę, w taką stronę. Zawsze mógł być nieświadomy albo i
nie przeżyć, jako dziecko. Do ponownego spotkania nie pamiętał
nawet, że cokolwiek o nim wiedział i kiedyś spotka. Przynajmniej
do momentu, gdy nie odblokował mu zabranych dawno wspomnień.
Przypomniał sobie. Wędrowca, który zmierzał do centrum wioski
deszczu, lecz złapała go okropna ulewa. Fakt, że mieszkali
naprawdę na obrzeżach wioski przemawiał za byciem jego jedynym
schronieniem. Poza ich domem, to miejsce praktycznie było
pustkowiem. Pamiętał, jak wyjrzał nieśmiało kto przyszedł, bo
nie mieli raczej mieć żadnych gości. Jego mama mówiła coś o
wysuszeniu mu płaszcza i prosiła, aby się rozgościł. Właśnie
wtedy go zauważył. Onyksowe tęczówki zmierzyły wtenczas jego
dziecięcą sylwetkę wzrokiem, który wydawał się za ciężki mu
do zniesienia. Było w nim jednak coś, co fascynowało go. Pewna
majestatyczność w jego postawie, nie pozostawiająca złudzeń, że
był kimś niezwykłym. Nawet teraz, gdy spał ta otoczka go nie
opuszczała, choć to był jedyny raz, gdzie mógł wyglądać dość
niewinnie. Podejście do niego i próba ruszenia już tak skończyć
się nie musiała. Uśmiechnął się rozbawiony pod nosem, gdy
skończył nie raz z ostrzem przy krtani. Z drugiej strony wiedział,
że ta więź jest okropnie jednostronna. Jego przyjaciółka z
całych sił starała się go z tej relacji wyleczyć. Zdecydowanie
nie była zdrowa. Nie dbał jednak o to. Chciał cieszyć się tym co
ma, skoro i tak od początku został wybrany na narzędzie. Weźmie
coś również, postępując także totalnie egoistycznie. Posiadanie
chwilowej radości, poczucie jakiejkolwiek bliższej więzi było
silniejsze od rozumu. Czuł się dobrze tak jak było. Nawet z myślą,
że nadejdzie czas wykorzystania.
W
końcu praktycznie każdy członek Akatsuki został wypłacony.
Skarbnik organizacji czuł się spłukany, lecz wyczuł też pewną
okazję. Zamknął swoją walizkę i już wstawał, aby umknąć
sprawnie spod czujnego spojrzenia Konan, która pilnowała całej
transakcji.
-
Kakuzu. Nie zapomniałeś o kimś? - spytała, wręcz przesadzonym od
słodyczy tonem.
Nieśmiertelny
drgnął nieznacznie, zatrzymując się, niczym jakiś żywy posąg
przyłapany na zmianie wcześniej ustalonego miejsca. Odwrócił
głowę, w stronę niebieskowłosej, która gestem wskazywała na
Uchihę. No i cały misterny plan wziął w łeb. Trudno.
-
Ah, faktycznie! - odparł, postanawiając powziąć taktykę swego
głupiego kompana do misji, czyli grać idiotę do kwadratu. -
Zapomniałem o tobie całkowicie, wybacz – odparł, niechętnie
kładąc walizkę na stół i odliczając należną sumę. Później
wręczył ją w wyciągnięta na oślep dłoń, mogąc już opuścić
to miejsce… biedniejszy o kilka kafli.
-
Dziękuję – Itachi zacisnął dłoń na banknotach, które
ostrożnie schował do wewnętrznej kieszeni płaszcza, wcześniej
upewniając się, że to naprawdę kieszeń. Podniósł się i
starając wyłapać wszelkie przeszkody powoli opuścić salon i udać
do swojego pokoju. Miał to szczęście, że droga była dość
prosta, bo jednak miał blisko do wcześniejszego pomieszczenia z
niego. Nauczenie się jej na pamięć nie było trudne. Położył
dłoń na klamce, którą już miał nacisnąć, gdy przypomniało mu
się coś ważnego. Miał powiadomić Sasuke. Obecnie zdany na
przeczucia nie był w stanie tego zrobić. Próba wyjścia na
zewnątrz byłaby totalnie podejrzana. Wszedł do pokoju z nadzieją,
że mu to wybaczy.
Hidan
nie miał szczęścia posiadania początkowych pokoi. W zasadzie miał
jedne z najdalszych, bo reszcie przeszkadzało jak się modli.
Podobno krew im przez ściany przeciekała. Zmierzając z
zadowoleniem na twarzy, że w końcu będzie mógł przekupić naiwne
dziewki, które chcą odsprzedać dziewictwo do rytuału. Niewinna
krew najlepsza.
Zatrzymał
się nagle, słysząc dość jednoznacznie dźwięki zza drzwi pokoju
Deidary.
-
No to nieźle naprawiają wazon – skwitował z uśmiechem pod
nosem, wracając do siebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz