Rozdział jest trochę krótszy niż zwykle, lecz finalnie uznałam, że ten rozdział będzie w całości tylko i wyłącznie braci. Nie spodziewałam się, że w takim tempie to skończę, bo zajęło mi to trzy dni w przerwach od świątecznych zawirowań. A skoro o Świętach mowa, to Życzę Wam, abyście spędzili ten czas dobrze, radośnie i bez zmartwień, bez względu na to czy celebrujecie czy przeciwnie. No i dużo prezentów pod choinką oraz fików w internetach z ulubionymi shipami!
______________________________________________________
Sasuke,
patrząc na swojego gościa nie mógł uwierzyć. Wydawała mu się
ta sytuacja irracjonalna, totalnie nieprawdziwa. W końcu tyle czasu
gonił za nim, starając się o spotkanie, lecz ten zawsze skrzętnie
mu to uniemożliwiał. Umykał sprytnie, niczym zając z łąki.
Teraz stał tu przed nim, jakby nic się z tych rzeczy nie wydarzyło.
Ta myśl sprawiła, że w jego głowie pojawił się alarm, a chwilę
później wymierzył w swojego brata krtań ostrze katany, którą
trzymał pod poduszką.
-
Kim ty jesteś? - zadał pytanie, które początkowo mogło zbijać z
tropu i wydawać dziwne, lecz w zasadzie było uzasadnione. Taka
wizyta dotychczas w oczach młodszego nie była normalną opcją.
Wcześniej starszy Uchiha nie wydawał się skory do podjęcia prób
jakiejkolwiek rozmowy. W pierwszej chwili Itachi był zaskoczony tą
nagłą zmianą nastawienia, lecz zaraz pojął przyczynę tych
środków ostrożności. W sumie słusznie.
-
Jak to kim? Twoim bratem, całkiem żywym – stwierdził, a widząc,
że ten chce wyraźnie poddać jego słowa wątpliwościom postanowił
dodać: - Tym samym, który widział się z tobą kilkanaście godzin
temu, gdy polowaliśmy na Pięcioogoniastego – patrzył przez
moment, jak ten rozważa ten argument, aby odrzucić opcję możliwego
podszywania się. Finalnie uzyskał kiwnięcie głowy na znak zgody.
Nic w tym nie było dziwnego, bo przecież poza jego drużyną i
Kisame praktycznie nie było świadków tego zdarzenia. Hoshigaki by
na pewno o to zadbał, nawet z nim nieprzytomnym, jako balastem.
-
Dobrze. W takim razie po co się pofatygowałeś tutaj? - postanowił
zapytać, choć gdzieś w głębi siebie domyślał się odpowiedzi
na to pytanie. W jego sercu, niczym ukryte w odmętach duszy czarne
robale, pojawiły się wątpliwości. Jego głowa zaczęła
produkować pytania, na które nie mógł udzielić jednoznacznej,
pewnej odpowiedzi. Potrząsnął nieco gwałtownie głową, bo nie
powinien pozwalać sobie, aby zawładnęła nim niepewność. Nie
chciał, żeby wszystko do czego dążył zostało kompletnie
doszczętnie rozchwiane.
-
Powiedzmy, że w końcu stawiłem się na twoje wezwanie – uznał,
spoglądając na swojego braciszka, który na te słowa nagle opuścił
wymierzone w jego krtań ostrze.
Wyglądał
przy tym, jakby te wypowiedziane wyrazy zadziałały na niego, wręcz
w jakiś sposób magicznie. Jego wcześniej czujne i twarde
spojrzenie, zastąpiło jakieś ciepło. Wydawało się, że w
młodszym z braci zapłonął jakiś domowy ogień, jakby po prostu
powiedział mu, że wszystko będzie dobrze i po prostu wrócił po
długiej misji do domu. W głębi siebie Itachi poczuł nagłą,
wręcz palącą chęć, aby w rzeczywistości tak było. Niestety
prawda w tym była żadna. Ich rodzina już dawno nie istniała, a on
pogrzebał ją własnymi rękami. Widmowe krwawe znamiona okropnej
zbrodni, nigdy nie zostaną zmyte z jego duszy. To piętno pozostanie
na zawsze z nim, a spoglądanie na brata z niebywałą siłą
przypomniało mu o tym haniebnym czynie. Powinien za to pokutować,
nawet jeśli nic nie jest w stanie odkupić swojej winy, tego grzechu
nie dało się wyrzucić z pamięci. On wracał.
-
Z jakiego powodu? Co cię skłoniło do takiej nagłej zmiany swojego
zdania? - wciąż poddawał wątpliwością jego intencję. Nie umiał
pozbyć się ostrożności i myśli, że coś mu nie grało, choć
jego słowa obudziły w nim namiastkę skrytej nadziei, o której
dotychczas sile nie miał pojęcia. Uderzyło go to przed momentem,
jak bardzo pragnął wewnętrznie posiąść namiastkę rodziny, choć
musiał ją wykopać z gruzowiska dawno rozłożonych pod ziemią
ciał. Nie był w stanie nawet sobie wyobrazić, co czuł Itachi,
jeżeli wszystko co usłyszał od przywódcy Korzenia było prawdą.
Chociaż fakt, że starszy z rodzeństwa się zjawił mówił już mu
praktycznie sam za siebie, lecz miał zamiar go wysłuchać. Na
szczęście iskra, jaka go rozpaliła nie zmieniła się w rozjuszony
ogień, tylko przygasła, wycofała – nie chciałby postąpić
zgodnie z tym palącym pragnieniem zatrzymania go, które niechybnie
by go pożarło i zaburzyło zdrowy osąd. Na szczęście tak się
nie zdarzyło.
-
Ty i twoje działania – postanowił mu przyznać szczerze, bo
zdecydowanie to było głównym czynnikiem go do tego popychającym.
W innym wypadku nic nie sprawiłoby, aby naruszył swoje plany,
których się tak skrupulatnie dotychczas trzymał. Nie mógł jednak
dłużej uciekać i ignorować jego determinacji. Wiedział, że w
ogólnym rozrachunku w tej grze i tak by poniósł klęskę.
Ciekawość to naprawdę potężna siła napędowa, zwłaszcza u jego
młodszego braciszka. Nie spocząłby dopóki by nie osiągnął
swojego celu. - Wiem, co powiedział ci Danzou. Zapewne zastanawiasz
się czy tak było naprawdę, bo przecież mija się to z tym, co
pamiętasz – zaczął, spoglądając w tak bardzo podobne do jego
własnych tęczówki. - Faktycznie wiedza, jaką ci przekazał nie
mijała się z prawdą. Zrobiłem to dobrowolnie w imię większego
dobra – oznajmił, choć te słowa ciężko przeszły mu przez
gardło. Czy to naprawdę mogło uchodzić za takie miano, nawet
jeśli to była jedyna opcja, aby zredukować liczbę ofiar do
minimum. Pozostawiając ich dwoje przy życiu. Obserwując brata i
jego wyraz twarzy, przed oczami stanął mu obraz, gdzie był młodszy
i ten szok w spojrzeniu, gdy ujrzał scenę, jaka zapewne nie raz
odwiedzała go w najgorszych koszmarach. Zresztą nie tylko jego.
Miał wrażenie, jakby w tej chwili jakaś niewidzialna siła
ścisnęła jego serce. Nie zauważył nawet, kiedy się zbliżył i
opadł przed młodszym bratem na kolana, czując niesamowitą żałość,
jaka spowijała jego ciało i duszę. Oparł czoło o jego kolana,
mając wrażenie, że nie jest godny, aby w tej chwili nawet na niego
patrzeć. Swoimi dłońmi nieco na oślep odszukał tych należących
do brata i zamknął je w swoich. Właśnie teraz uderzyła w niego z
pełną mocą konsekwencja jego czynów i niewinnej ofiary, którą
był jego młodszy brat. Nie był godzien, aby w tej chwili tutaj
przed nim stać. Jaki był z niego starszy brat? Żaden. Powinien być
wzorem, a był przekleństwem, grzesznikiem, który obdarł go z
szczęśliwego życia, dzieciństwa i rodziny. Brzydził się w tej
chwili sobą, jak nigdy wcześniej. Dopiero ta świadomość w tej
chwili uświadomiła mu, jak wiele krzywdy wyrządził osobie, którą
obiecał się chronić i opiekować rodzicom zanim ich zabił.
Sasuke
był zaskoczony tym gestem ze strony brata. Czuł ciepło jego dłoni
na swoich. Patrzył po raz pierwszy, jak Itachi jest przed nim tak
ukorzony. Jak bardzo musiał przez to wszystko cierpieć? Nie był w
stanie nawet sobie tego nawet wyobrazić. Może i był katem tamtego
dnia, lecz stał się także i poszkodowany, bo to nie jest ciężar
jaki się zapomina.
-
Wybacz mi, Sasuke – do jego uszu dotarł nieco przytłumiony szept,
lecz wydawał się w ciszy między nimi panującej niebywale głośny.
Drgnął nieznacznie, nieco niekontrolowanie i przeniósł na brata
swój wzrok. Delikatnie wyswobodził jedną rękę spomiędzy jego
dłoni i wplótł smukłe palce w hebanowe włosy, które
przeczesywał przez chwilę powoli.
-
Już dawno ci wybaczyłem na tyle, ile mogłem. Pogodziłem się w
miarę możliwości z tamtym dniem – uznał, wpatrując się w
jakiś punkt przed sobą i zbierając słowa, jakie chciałby mu
przekazać. - Teraz ty musisz wybaczyć sobie. Mógłbym ci w tym
pomóc, ale musiałbyś ze mną zostać. Wrócić do domu – rzucił
cicho, nie będąc pewnym jaką reakcję może w nim wywołać. Do
tej pory nie mógł przewidzieć, co może tym wywołać. Wyplątał
dłoń spomiędzy kruczych kosmyków i dotknął bladego policzka,
aby unieść jego głowę. Nie spodziewał się, że czarne, niczym
najgłębsza noc tęczówki będą szkliste. Ten stan był mu obcy od
pamiętnej krwawej nocy. Obecnie wstrząsnął go wewnętrznie, czuł
się źle widząc go w tym stanie. Był pewny, że się wini
niesamowicie. To był pierwszy raz, gdy rozmawiali otwarcie, jak
kiedyś w czasach, gdzie byli sobie zdecydowanie bliżsi.
-
Jesteś tego pewny, że właśnie tego byś chciał? Pomimo tego
wszystkiego, co ci uczyniłem? - spytał cicho, starając się, żeby
jego głos się nie załamał zdradziecko.
-
Jestem pewny, jeśli chcesz i możesz to zrobić. Jesteś jedyną
namiastką rodziny, jaka mi została. Trzymanie do ciebie urazy i
nienawiść nic nie zmieni – zauważył. W końcu to była prawda.
Śmierć starszego brata nic by nie zmieniła. Nie cofnęła zbrodni
sprzed lat. Nie zwróciła żadnemu z nich dawnego życia. Chwilowa
satysfakcja z pomsty obróciła by się prędzej czy później w
żałość. Byli wyjątkowym rodzeństwem, miał rację. Sasuke nie
miał nikogo, kto byłby mu bliski na wzór więzi, jaką dzielił z
starszym bratem od najmłodszych lat. Czekał na jego decyzję,
zastanawiając się czy namiastka straconego życia wróci.
Itachi
zastanawiał się czy powinien na tym etapie dawać mu nadzieję.
Wiedział, że jego słowa były prawdziwe i chciał posiadać
ostatni ułamek dawnej więzi nawet z kimś tak przeklętym jak on.
Dostawał właśnie coś, na co nie zasługiwał, lecz w głębi
duszy pragnął – możliwości powrotu. Zawsze sobie odmawiał, bo
nie taka była umowa lub też miał na względzie bezpieczeństwo
młodszego. A teraz starał się od siebie to wszystko czym się
przez lata zasłaniał odsunąć. Jego brat był silny i na pewno był
w stanie zapewnić sobie bezpieczeństwo, a on przecież też miałby
być przy nim. Jeżeli wszystko się uda.
-
Możliwe, że ta droga nie jest niedostępna dla mnie całkowicie.
Rozmawiałem z Hokage przed chwilą o takiej opcji – przyznał,
spoglądając na nieco zaskoczone oblicze Sasuke.
-
Nie mogę ci jednak obiecać, że wszystko będzie dobrze i się uda.
Do tej pory w tej organizacji nie ma osoby, jaka byłaby w stanie ją
opuścić. Odejście jest równoznaczne ze śmiercią. - postanowił
zebrać się na tą szczerość, bo w takiej sytuacji Sasuke miał
prawo wiedzieć na jak głęboką wodę się porywa. Nawet on nie był
na tyle okrutny, aby miał mieć chociaż cień ułudy, nawet jak w
grę wchodziło właśnie najgorsze z możliwych opcji.
-
Jak ty chcesz w takim razie tego dokonać? - rzucił i nie dowierzał
na jak głęboką wodę chce się porwać. Nie było nic dziwnego w
tym, że bycie w tej organizacji z tego typu opuszczeniem się
wiązało, lecz propozycja odejścia lub próba w takim wypadku była
niewykonalna. W duchu przeklął samego siebie, bo on był jego siłą
napędową. Postąpił egoistycznie, mając nadzieję, aby jego
marzenie posiadania brata z powrotem było proste w osiągnięciu.
Miał ochotę zacząć go gorączkowo odwodzić od tego pomysłu,
aczkolwiek był pewien swojej porażki. Nie było mowy o tym, aby
takiej nagłej zmiany nie przejrzał.
-
Mam pewien pomysł – przyznał, postanawiając w końcu powstać i
nieco niechętnie odsuwając od Sasuke całkowicie.
-
Wrócę teraz do organizacji – oznajmił twardo, spoglądając w
bezkresną czerń tęczówek brata. - Postaram wysłać do ciebie
kruka w najbliższym czasie. Jeśli do miesiąca nie dam znaku
życia, możesz podejrzewać, że jestem martwy – stwierdził
cierpko, choć to było bardzo prawdopodobne. Musiał jednak podjąć
się tej misji, zawziąć to ryzyko, bo jeśli nie zrobiłby tego
teraz w tym momencie swego życia – nie stałoby się to już
nigdy. Mógłby tylko żałować, stać w martwym punkcie i serwować
samemu sobie kolejną porcję kłamstw, jakoby to co zrobił miało
sprawić, aby było lepiej. Wiedział doskonale co się z nim dzieje
i co w jego kierunku nadchodziło, niczym złowieszcza mara. To była
jego ostatnia szansa na szczęście, póki los im grał. Przynajmniej
taką miał na to nadzieję.
Odwrócił
się w kierunku wyjścia i powoli ruszył, słysząc jak brat wstaje
i podąża za nim.
-
Itachi – usłyszał, gdy był już na zewnątrz i zdążył
postąpić kilka kroków naprzód. - Nie waż się tam umierać –
zostało zaraz dodane, a starszy uśmiechnął się kącikami ust.
Chwilę
później błyskawicznie się odwrócił i momentalnie był przy
Sasuke, który stał w drzwiach, opierając się o ich framugę.
Pochylił się nad nim, dłonią odgarniając ciemne kosmyki z jego
czoła, które po chwili musnął delikatnie ustami.
-
Wybacz mi, Sasuke – wyszeptał po raz drugi, nie mogąc złożyć
mu obietnicy, że zrobi to następnym razem. Przymknął oczy i
zmienił swoje ciało w kruki, pozostawiając go samego.
Sasuke
był w pierwszej chwili zaskoczony, gdy poczuł ciepłe usta na swoim
czole. Patrzył, jak ciało brata przemieniało się w kruczoczarne
ptaki. Dłuższą chwilę stał, czując jeszcze resztki jego
obecności, która z każdym podmuchem wiatru coraz bardziej
zanikała, rozmywała. Aż w końcu był całkiem sam, mogąc żywić
jedynie nadzieję, iż wszystko będzie dobrze i mieć wiarę w
starszego brata. Wszedł z powrotem do mieszkania i wrócił do
swojego pokoju i usiadł na łóżku. Dotknął palcami swoich skroni
przymykając oczy i delikatnie się przy tym uśmiechając.
-
Powodzenia, Itachi – wyszeptał, mając pełną świadomość tego,
że brat tego nie usłyszy, lecz to mu nie przeszkadzało. Ważne, że
na niego liczył i mu postanowił zaufać. Itachi na pewno był
świadomy tego i miał nadzieję, iż nie zawiedzie swojego młodszego
braciszka. Tego by już mu nie mógł wybaczyć, gdyby go w taki
sposób pozostawił.
Najbardziej podoba mi się moment z klękaniem Itachiego. (I to nie dlatego, że tak wam się wydaje, zbereźnicy). Po prostu sporo w niej uczuciowości i chyba to właśnie do mnie przemawia. Podoba mi się też zachowanie Itachiego wobec Sasuke. Jak zaczęłam czytać, nie wiedziałam czy mam się spodziewać zimnego drania, małego oszusta czy kochanego brata. Wyszło na to trzecie, z czego bardzo się cieszę. Rozdział cudeńko. Dajesz "laska" jakby to Jiraya rzekł. Pisz dalej, czekam niecierpliwie.
OdpowiedzUsuń