piątek, 14 grudnia 2018

Krucza Miłość XI

    Przybysz zmierzył uważnym spojrzeniem leżącego na łóżku Itachiego, gdy już wystarczająco się zbliżył. Nie odpowiedział na jego początkowe pytanie – a przynajmniej nie od razu.
- Niestety nie trafiłeś – oznajmił, nie kryjąc nawet nuty rozbawienia w swoim tonie. Patrzył, jak ten drgnął, gdy się odezwał i z pewnością rozpoznał jego głos. Wiedział jak bardzo były w stanie wyostrzyć się inne zmysły, gdy wzrok zawodził. Dawno temu też to przeszedł.
- Nie jestem zbyt dobry w zgadywankach – przyznał, starając się opanować zdenerwowanie, które odczuł z chwilą zidentyfikowania gościa. - Po co przyszedłeś? - zapytał, słysząc po chwili dźwięk odsuwanego krzesła, na którym jego towarzysz usiadł.
- Chciałem porozmawiać – zaczął, ale zanim mogło paść kolejne pytanie dodał: - O tobie.
- O mnie? - powtórzył wyraźnie zaskoczony tym, bo w zasadzie spodziewał się czegoś zupełnie innego. - W jakim sensie chcesz o mnie rozmawiać, Madaro? - dodał, doszukując się już w myślach jakiś pułapek w jego działaniach. W końcu nie oczekiwał troski. Ten mężczyzna chyba nawet nie był do tych uczuć zdolny – a przynajmniej ta jego odsłona. Kiedyś dawno temu pewnie tak było, ale teraz był osobą, nie mającą nic do stracenia. Chyba właśnie to nawet Itachi osobiście gdzieś uważał za przerażające w głębi siebie. Jego przodek był nie dość, że potężny, to był osobą nieobliczalną. Nie miał bliskiej osoby, jaka mogłaby mieć na niego wpływ. Nawet Nagato był w jego rękach zwykłym pionkiem.
- Mam na myśli twoją postępująca ślepotę oraz chorobę – odparł niemal od razu.
Coś w jego tonie sprawiło, że młodszy Uchiha instynktownie się zjeżył i miał co do tego złe przeczucia. Chociaż przewidywał poruszenie kiedyś tego tematu. Był ważny dla Akatsuki.
- Co w takim razie proponujesz? - spojrzał na niego uważnie, zastanawiając do czego to wszystko zaczyna zmierzać. Nie miał pojęcia co za altruizm się w Madarze obudził, ale nie bardzo tej postawie ufał. Na pewno musiał mieć w tym jakiś zysk. Znał go za dobrze.
- Przeszczep oczu twojego ojca – oznajmił, patrząc na malujący się szok na twarzy młodszego Uchihy.
- Jak? Skąd masz jego oczy? - zdołał wykrztusić ze zdziwieniem, którego nie sposób było mu ukryć. Z drugiej strony nie miał pojęcia, jakim cudem miał pojęcie o Mangekyou Fugaku, co nawet przed klanem ukrywał tą moc. Z trudem powstrzymał się, aby uchylić powieki, lecz w porę przypomniał sobie o maści, jaką miał na oczach. Była ona strasznie lepiąca, co niekoniecznie mu by potem odpowiadało, a zapewne jeszcze nasłuchałby się marudzenia mistrza marionetek w gratisie. Usłyszał cichy, nieco zduszony śmiech ze strony najstarszego żyjącego z rodu.
- Myślisz, że zostawiłbym tak cenne kekkei genkai na użytek Liścia? - spytał, wyraźnie rozbawiony jego niedomyślnością. - Musiałem zabezpieczyć tą siłę przed osobami, które nie są jej godne. Chociaż przyznaję, nie udało mi się to do końca – przyznał, krzywiąc się na myśl o pewnym osobniku. Oboje mieli świadomość o kogo mu chodziło.
- Więc co o tym myślisz? - dodał, bo jednak chciałby zasięgnąć jego opinii. W końcu miał wolny wybór, bo zmusić go nie zamierzał. Dawał mu po prostu perspektywę.
- Interesująca propozycja, ale musiałbym nad nią pomyśleć – stwierdził, bo jednak nie był pewny czy chciałby przyjmować moc ojca, lecz i także cały ciężar jaki dźwigał. Poznać może i rzeczy, jakie nigdy nie miały ujrzeć światła dziennego. Taki krok zrzucał na niego dużą odpowiedzialnością, ale jakby został przytłoczony, to mógłby popaść w sidła szaleństwa.
- Oczywiście. Wiesz jednak, że to zmniejszyłoby nieco spustoszenie, jakie sieje w twoim organizmie choroba – dodał, wstając i mając zamiar opuścić pomieszczenie.
  
   Usłyszawszy dźwięk zamykanych drzwi i oddalających się kroków odetchnął cicho. Wyglądało na to, że w sprawozdaniu jego partnera nie było nic niepokojącego. W końcu nie zadawał zbędnych pytań, dlaczego skoro już użył swoich oczu nie spróbował się przy okazji pozbyć się pościgu. W końcu oboje wiedzieli, że był w stanie to zrobić. Ewentualnie znalazł sobie na tyle taktu i zrozumienia, bo sam miał kiedyś brata. Czasem wydawało mu się, że dalej cierpi po jego stracie, choć minęło już naprawdę wiele od tamtego wydarzenia. Współczuł mu tego, bo wbrew wszystkiemu doskonale wiedział co to znaczy być starszym bratem. Na ich barkach leżały te same obowiązki, nakazujące chronić swoje młodsze rodzeństwo. On sam nie wiedziałby, jakby zniósł taką możliwość porażki na tym polu. Sama taka ewentualność napawała go czystym przerażeniem. Poruszył się nieco niespokojnie na posłaniu, odganiając okropną wizje martwego młodszego brata. To było zbyt bolesne i musiał koniecznie znaleźć sobie inny temat do rozważań. Postanowił zacząć myśleć o propozycji przeszczepu. Opcja nie wydawała mu się taka zła, choć wewnątrz niego czaiły się wątpliwości. Skoro w zasadzie wszystko powoli zaczynało zmierzać ku temu, aby miał przedłużać sobie życie – mógłby właściwie ulec pokusie.
Nie wydawało mu się to jednak takie proste. Opuszczenie organizacji, nie będąc tak przebiegłą żmiją jak Orochimaru, po którym właściwie lider nawet się tego spodziewał. Zapewne wężowy mędrzec był tu z pobudek swoich fiksacji, lecz nie był w stanie spełnić własnych planów i pozostało mu zaszyć się w jakiejś dziurze przed wszechwiedzącym spojrzeniem rinnengana. W końcu to on według Akasuny go interesował. Obecnie był martwy, dzięki jego młodszemu bratu i w zasadzie nikt za nim nie płakał. Robił za problem, co ku radości wszystkich wokół możliwie sam się rozwiązał, a Nagato nie musiał się tym zajmować. Chociaż on był uważany liderem, było o tyle przykre, że nie on pociągał za sznurki. W cieniu kurtyny było większe zło, z którym będzie musiał zmierzyć się, gdy zechce podjąć się zmiany przeznaczenia, które sobie lata temu skrupulatnie zaplanował. Zabawne. Kiedyś nawet nie podejrzewał odejścia od schematu i skrupulatnej zmiany planów. Chociaż nie wiedział czy powinien wchodzić do tej wody. Było dużo do zrobienia, wiele niemożliwego więcej do próby naprawienia. Im dłużej o tym myślał tym większy mętlik miał w głowie. Dochodziło mu obaw i rozterek, miliony schematów, jakie mogłyby się wydarzyć w wiosce, gdyby ten szalony plan jakimś cudem się udał. Nie mógł jak ręką odjął zapomnieć, że dla ludzi jest kryminalistą. Czuł się, niczym szczur, który podróżując w kanałach cały czas prostą ścieżka natrafia na rozwidlenie i nie do końca wie co ma zrobić.
Drzwi od pokoju ponownie skrzypnęły cicho, alarmując nadejście kolejnego gościa. Tym razem postanowił darować sobie zgadywanie i poczekać, aż intruz sam się ujawni.
- Jak tam twoje oczy? - zagadnął go mistrz sztuki, nieco zaskoczony, gdy ten w odpowiedzi odetchnął z wyraźną ulgą. - Spodziewałeś się kogoś? - dodał, marszcząc brwi.
- Nie – odparł, nieco zmieszany własną reakcją. Usłyszał plusk wody i chwilę później wilgotny materiał, którym lekko przecierano mu lepiące się powieki. Dźwięk otwierających się drzwi ponownie zawitał do jego uszu. Nie miał zielonego pojęcia kto tym razem zawitał.
- Sasori, jak z nim? - usłyszał i z trudem powstrzymał, aby nie okazać swego zaskoczenia. To był Pain. Nie spodziewał się go tu w żadnym wypadku osobiście. Z trudem powstrzymał myśli, które chciały wypłynąć na wierzch z winy jego obecności tutaj. Upominał sam siebie w głowie, aby nad niczym się nie zastanawiać. Pragnął desperacko wręcz pustki, wmawiając sobie, że ma to jakiś związek z jego oczami. To było okropne kłamstwo, lecz rudowłosy samozwańczy Bóg miał dostęp do umysłu i nie był w stanie nawet go wyczuć, jeśli w nim coś sprawdzał. Zwykle tylko on z własnej woli ujawniał się, zwołując ich do baz lub zarządzając rozpoczęcie pieczętowania, gdy każdy będący poza kryjówką przerwał swoje dotychczasowe zajęcia lub znalazł bezpieczne miejsce, gdzie rytuał nie będzie w żaden sposób zakłócany.
- Znośnie, będzie gotowy w najbliższym czasie do pieczętowania – oznajmił jedynie, na co rudzielec po prostu opuścił pomieszczenie bez słowa, wyraźnie zadowolony odpowiedzią.
Itachi odetchnął z ulgą, gdy drzwi się za rudym zamknęły. Miał nadzieję, że ten nie wychwycił w czasie tej krótkiej wizyty nic niewłaściwego z jego głowy. Właśnie uderzyło go z pełną mocą, jak bardzo niebezpieczną umiejętność miał Pain i jak bardzo może mu narobić ona kłopotów. Będzie musiał się skupiać, aby czasem nic nie wychwycił i pamiętać o tej niepozornej zdolności, do której się przyzwyczaił. W końcu wezwania, jakie dochodziły do jego umysłu przestały być czymś zaskakującym po takim czasie w spędzonym w organizacji. Może właśnie dlatego w ten sposób się komunikował z nimi?
- Otwórz oczy – usłyszał polecenie, gdy jego powieki przestały być lepkie.
Wykonał komendę, lecz zaraz osłonił je ręką, gdy światło, niczym przeszywająca igła uderzyła w jego oczy. Skrzywił się widocznie, miał wrażenie, jakby strumień światła rozlał się we wnętrzu jego oka i zmienił w istny ogień. Bolało. W pierwszej chwili miał nawet myśl, aby wydłubać sobie oczy byleby pozbyć się tego drażniącego odczucia.
- I jak? - dostał kolejne pytanie, które wydało mu się nad wyraz głupie w tej sytuacji. Miał nawet ochotę okazać swój stosunek do tego zapytania, ale w porę się opamiętał. Nie mógł sobie pozwolić na dłuższą rekonwalescencję niż była wymagana. Nie mógł ulec złości.
- Jasno i boleśnie – skwitował, starając się, aby nie brzmiało to jak kąśliwa odpowiedź.
- Rozumiem – stwierdził jedynie, mrucząc po chwili coś pod nosem do siebie. - Jest jednak na pewno lepiej niż ostatnim razem – dodał, bo jednak wtedy bardziej chyba przesadził.
Przeszywający ból pojawił się w klatce piersiowej i przeszedł go, niczym błyskawica. Mechanicznie udało mu się poderwać do siadu, zatykając dłonią usta, nim spomiędzy jego palców wyciekły pierwsze stróżki krwi. Kaszel coraz mocniej zaczął wstrząsać jego ciałem, miał wrażenie, jakby miał się zaraz udusić lub też wypluć własne płuca trawione przez ból.
Akasuna spojrzał na niego i zabrał błyskawicznie do przygotowania leku. Usiadł po chwili na skraju łóżka i położył rękę na plecach Uchihy, czując jak kolejne silne spazmy kaszlu wstrząsają jego ciałem. W tej chwili był jednak bezradny. Musiał przeczekać, aż to minie. Atak był o wiele silniejszy niż dotychczasowe, które miał okazje widzieć u niego wcześniej.
W końcu napad stopniowo tracił na mocy, aż ustał całkowicie. Lalkarz podał długowłosemu chusteczkę, aby mógł otrzeć rękę i usta z krwi.
- To był chyba jednak z silniejszych ataków, jakie u ciebie widziałem – skomentował, zerkając na niego. - To pierwszy taki czy pogorszyły ci się już wcześniej? - dodał po chwili.
Odpowiedziała mu dłuższa chwila ciszy ze strony Itachiego, który odebrał od niego tabletki i popił wodą z niezadowoleniem zauważając, że dłoń lekko mu drży. Oczy miał mokre od łez, które pojawiły się pewnie, gdy coraz ciężej było mu złapać oddech. Zastanawiał się czy powinien powiedzieć mu prawdę. Z drugiej strony nic nie stało na przeszkodzie, aby być z nim szczerym. Sam fakt, że był tu i jednak dbał o niego był miły, choć pewnie i posiadał taki rozkaz. Nie musiał jednak wcale mu w żaden sposób usługiwać.
- Zdarzyło się to już wcześniej, ale dość niedawno – przyznał w końcu, a jego umysł uderzyła myśl o własnej kruchości i śmiertelności. Spojrzał na czerwonowłosego, uświadamiając sobie, że przynajmniej kilka osób z tej organizacji walczy z upływem czasu na własne sposoby. Jeden miał w zasadzie przed swoimi oczami właśnie. Nieśmiertelność – czym właściwie ona mogła być w tym świecie? Czy oni po prostu walczą z upływem czasu, lecz śmierć jest tak naprawdę czynnikiem, jakiego nie da się obejść? Nie wiedział.
Akasuna zamyślił się na moment, kiwając przy tym po prostu lekko głową w odpowiedzi.
Po chwili wstał i postanowił się zebrać, gdy nałożył mu na powieki kolejną dawkę maści.
- Sasori, co byś zrobił, gdybyś przez lata podążał jedną drogą wyznaczoną, lecz sprawy się skomplikowały, a masz szansę obrać taką, jaka cię satysfakcjonuje bardziej? Jakiej byś naprawdę pragnął, lecz to zniszczy twoje wszystkie wcześniejsze starania.
Lalkarz zatrzymał się, gdy miał już położyć dłoń na klamce. Obejrzał się na leżącego na łóżku bruneta. Nie spodziewał się po nim takich pytań. Był ciekawy o czym myślał, gdy je właśnie mu zadał. W końcu nie był raczej zbyt rozmowny i do tego najbardziej tajemniczy.
- Podążyłbym za nowym rozwiązaniem – stwierdził i opuścił po chwili pomieszczenie.
Itachi postanowił odpocząć i przespać się sam na są ze swoimi myślami.
 
  Całe jego ciało promieniowało okropnym bólem, gdy udało mu się bezpiecznie opuścić mury kryjówki. Nie miał jednak zamiaru leżeć i odpoczywać skoro liczył się dla niego czas. Mógł chociaż trochę się zrekompensować lub chociaż spróbować za to całe cierpienie, jakie na niego sprowadził. Akasuna pomógł mu nieco w podjęciu decyzji. W końcu on też mógł być nieco egoistyczny, choć trochę. Tyle lat wierności wiosce mogło mu, choć dać finalnie wyjaśnić parę spraw. Miał nadzieję przynajmniej taką, bo przecież nie musieli wcale mu pomagać. Sam się zgodził na swój los, przywdziewając maskę czarnego charakteru. Była jednak w nim jakaś siła, która właśnie pchła go w kierunku Wioski, aby przekonać się kim właściwie dla nich obecnie jest poza źródłem informacji o organizacji.
Tsunade siedziała do późna, wręcz zakopana w górze papierów. Raporty, list zrzędzący od Tsuchikage na drużynę, która nie dała rady pojmać Akatsuki. Nie dziwiła się jego wściekłości, lecz i tak fakt, że nie próbowali się ich pozbyć wtedy był jak zbawienie. Sprawa z tą organizacją i coraz częstszym jej działaniem była najbardziej niepokojąca.
Na dodatek informacje o nich nadal były niesamowicie szczątkowe. Podpisała kolejny z papierów i zerknęła na godzinę, która wskazywała trzecią w nocy. Odłożyła pióro i wstała, przeciągając się – przydałoby się iść się przespać chociaż na parę godzin. Opuściła pomieszczenie, trzymając się przyjemnej myśli o wypoczynku. Weszła w zakręt, gdy drogę ktoś jej zagrodził. Przystanęła mierząc wzrokiem stojąca przed nią i skrytą w półmroku sylwetkę. Jej uwagę przykuła za to czerwona chmura na płaszczu, która pozwoliła jej domyślić się z kim ma do czynienia. W pierwszej chwili zaczęła martwić się wioską.
- Czego chcesz? - rzuciła, starając się ukryć swoje rozgorączkowanie.
Uchiha postąpił kilka kroków w przód, wchodząc w zasięg blasku księżycowego światła.
- Porozmawiać i poznać twoją wiedzę na temat mojego życia, lecz sądząc po twojej postawie Danzou w żaden sposób cię nie informował – stwierdził, obojętnym spojrzeniem zerkając jak pięści kobiety zaciskają się w wyrazie wściekłości. Zdecydowanie trafił.
- Wiedziałam, że jest z niego żmija, ale żeby współpracował za moimi plecami z Akatsuki?!
- Źle mnie zrozumiałaś. On z nami nie współpracuje w żaden sposób – zapewnił, postanawiając jej wszystko wyjaśnić w miarę krótko i klarownie. Gdy chociaż wzbudził w kobiecie wiele emocji finalnie ochłonęła, to postanowił w końcu przejść do rzeczy.
- Chciałbym wiedzieć czy jest możliwość, abym mógł wrócić do wioski – zapytał spokojnie.
- Nie jest to wykluczone, lecz będzie to trudne zważając na twoją złą sławę. Zresztą myślisz, że dasz radę od tak opuścić Akatsuki? Nie słyszałam o tym, aby ktoś to zrobił.
- Chcę po prostu wiedzieć czy mam furtkę. Pragnę wrócić do brata, a co do organizacji – faktycznie nikt nigdy jej nie opuścił – przyznał jej rację, lecz on zamierzał zaryzykować.
Senju nieco skołowana całą tą sytuacją kiwnęła głową. Chociaż pamiętała o tym, że rano na pewno przetrzepie Danzou skórę za to, czego się dziś dowiedziała.
- Jeśli uda mi się ją opuścić, to spodziewaj się wizyty – oznajmił Uchiha, gdy się odwrócił i po prostu zostawił ją samą, wśród burzy myśli. Miał tutaj jeszcze coś do załatwienia. Po opuszczeniu budynku przyśpieszył, mknąc na obrzeża wioski. Finalnie stanął przed doskonale sobie znanym budynkiem. Wszedł do środka bezszelestnie, niczym wprawiony złodziej, otoczony dość ponurym wnętrzem. Kiedyś ten dom miał w sobie życie, lecz on mu je odebrał i zasiał w tym miejscu rozpacz i pustkę. Właśnie tym były przesiąknięte ściany, co widziały przelaną krew wraz z obecnie jedynym właścicielem tego miejsca.
Uchylił cicho drzwi, spoglądając przez dłuższą chwilę na śpiąca sylwetkę na łóżku. Podszedł bliżej, gdy jedna z desek zdradziecko skrzypnęła pod jego ciężarem. Zatrzymał się wpół kroku, lecz wcześniej śpiąca postać zdołała zostać wybudzona ze snu. W takim razie nie było już sensu się zakradać, a miał ochotę spojrzeć na niego podczas snu. Był ciekawy czy dalej miał podczas odpoczynku coś z tej dziecięcej niewinności, gdy był mały.
- Witaj, Sasuke – odezwał się, patrząc jak młodszy z braci podrywa się do siadu i wbija w niego totalnie zbite z tropu spojrzenie. Zabawne. Wyglądał, jakby nie dowierzał w to co widzi. Młodszy z braci, mając nieodparte wrażenie, że senna jawa jeszcze go nie opuściła przetarł oczy ze zdumienia. No tego to nawet w snach się chyba nie spodziewał.

1 komentarz:

  1. Po przeczytaniu "waka maka paka fą??" Okej, przedarłam się przez odmęty mojego strachu i pochłonęłam na raz. Chyba mogę odetchnąć z ulgą. Spodziewałam się czegoś o wiele gorszego i o ile rozdział na początku wydawał się niepokojący, tak koniec jest cudowny. W końcu jakieś dobre wieści, choć znając cię zaraz znów pojawi się problem... a wtedy znów będę się bała czytać. I jak tu żyć?

    OdpowiedzUsuń