Przybysz
zmierzył uważnym spojrzeniem leżącego na łóżku Itachiego, gdy
już wystarczająco się zbliżył. Nie odpowiedział na jego
początkowe pytanie – a przynajmniej nie od razu.
-
Niestety nie trafiłeś – oznajmił, nie kryjąc nawet nuty
rozbawienia w swoim tonie. Patrzył, jak ten drgnął, gdy się
odezwał i z pewnością rozpoznał jego głos. Wiedział jak bardzo
były w stanie wyostrzyć się inne zmysły, gdy wzrok zawodził.
Dawno temu też to przeszedł.
-
Nie jestem zbyt dobry w zgadywankach – przyznał, starając się
opanować zdenerwowanie, które odczuł z chwilą zidentyfikowania
gościa. - Po co przyszedłeś? - zapytał, słysząc po chwili
dźwięk odsuwanego krzesła, na którym jego towarzysz usiadł.
-
Chciałem porozmawiać – zaczął, ale zanim mogło paść kolejne
pytanie dodał: - O tobie.
-
O mnie? - powtórzył wyraźnie zaskoczony tym, bo w zasadzie
spodziewał się czegoś zupełnie innego. - W jakim sensie chcesz o
mnie rozmawiać, Madaro? - dodał, doszukując się już w myślach
jakiś pułapek w jego działaniach. W końcu nie oczekiwał troski.
Ten mężczyzna chyba nawet nie był do tych uczuć zdolny – a
przynajmniej ta jego odsłona. Kiedyś dawno temu pewnie tak było,
ale teraz był osobą, nie mającą nic do stracenia. Chyba właśnie
to nawet Itachi osobiście gdzieś uważał za przerażające w głębi
siebie. Jego przodek był nie dość, że potężny, to był osobą
nieobliczalną. Nie miał bliskiej osoby, jaka mogłaby mieć na
niego wpływ. Nawet Nagato był w jego rękach zwykłym pionkiem.
-
Mam na myśli twoją postępująca ślepotę oraz chorobę – odparł
niemal od razu.
Coś
w jego tonie sprawiło, że młodszy Uchiha instynktownie się zjeżył
i miał co do tego złe przeczucia. Chociaż przewidywał poruszenie
kiedyś tego tematu. Był ważny dla Akatsuki.
-
Co w takim razie proponujesz? - spojrzał na niego uważnie,
zastanawiając do czego to wszystko zaczyna zmierzać. Nie miał
pojęcia co za altruizm się w Madarze obudził, ale nie bardzo tej
postawie ufał. Na pewno musiał mieć w tym jakiś zysk. Znał go za
dobrze.
-
Przeszczep oczu twojego ojca – oznajmił, patrząc na malujący się
szok na twarzy młodszego Uchihy.
-
Jak? Skąd masz jego oczy? - zdołał wykrztusić ze zdziwieniem,
którego nie sposób było mu ukryć. Z drugiej strony nie miał
pojęcia, jakim cudem miał pojęcie o Mangekyou Fugaku, co nawet
przed klanem ukrywał tą moc. Z trudem powstrzymał się, aby
uchylić powieki, lecz w porę przypomniał sobie o maści, jaką
miał na oczach. Była ona strasznie lepiąca, co niekoniecznie mu by
potem odpowiadało, a zapewne jeszcze nasłuchałby się marudzenia
mistrza marionetek w gratisie. Usłyszał cichy, nieco zduszony
śmiech ze strony najstarszego żyjącego z rodu.
-
Myślisz, że zostawiłbym tak cenne kekkei genkai na użytek Liścia?
- spytał, wyraźnie rozbawiony jego niedomyślnością. - Musiałem
zabezpieczyć tą siłę przed osobami, które nie są jej godne.
Chociaż przyznaję, nie udało mi się to do końca – przyznał,
krzywiąc się na myśl o pewnym osobniku. Oboje mieli świadomość
o kogo mu chodziło.
-
Więc co o tym myślisz? - dodał, bo jednak chciałby zasięgnąć
jego opinii. W końcu miał wolny wybór, bo zmusić go nie
zamierzał. Dawał mu po prostu perspektywę.
-
Interesująca propozycja, ale musiałbym nad nią pomyśleć –
stwierdził, bo jednak nie był pewny czy chciałby przyjmować moc
ojca, lecz i także cały ciężar jaki dźwigał. Poznać może i
rzeczy, jakie nigdy nie miały ujrzeć światła dziennego. Taki krok
zrzucał na niego dużą odpowiedzialnością, ale jakby został
przytłoczony, to mógłby popaść w sidła szaleństwa.
-
Oczywiście. Wiesz jednak, że to zmniejszyłoby nieco spustoszenie,
jakie sieje w twoim organizmie choroba – dodał, wstając i mając
zamiar opuścić pomieszczenie.
Usłyszawszy
dźwięk zamykanych drzwi i oddalających się kroków odetchnął
cicho. Wyglądało na to, że w sprawozdaniu jego partnera nie było
nic niepokojącego. W końcu nie zadawał zbędnych pytań, dlaczego
skoro już użył swoich oczu nie spróbował się przy okazji pozbyć
się pościgu. W końcu oboje wiedzieli, że był w stanie to zrobić.
Ewentualnie znalazł sobie na tyle taktu i zrozumienia, bo sam miał
kiedyś brata. Czasem wydawało mu się, że dalej cierpi po jego
stracie, choć minęło już naprawdę wiele od tamtego wydarzenia.
Współczuł mu tego, bo wbrew wszystkiemu doskonale wiedział co to
znaczy być starszym bratem. Na ich barkach leżały te same
obowiązki, nakazujące chronić swoje młodsze rodzeństwo. On sam
nie wiedziałby, jakby zniósł taką możliwość porażki na tym
polu. Sama taka ewentualność napawała go czystym przerażeniem.
Poruszył się nieco niespokojnie na posłaniu, odganiając okropną
wizje martwego młodszego brata. To było zbyt bolesne i musiał
koniecznie znaleźć sobie inny temat do rozważań. Postanowił
zacząć myśleć o propozycji przeszczepu. Opcja nie wydawała mu
się taka zła, choć wewnątrz niego czaiły się wątpliwości.
Skoro w zasadzie wszystko powoli zaczynało zmierzać ku temu, aby
miał przedłużać sobie życie – mógłby właściwie ulec
pokusie.
Nie
wydawało mu się to jednak takie proste. Opuszczenie organizacji,
nie będąc tak przebiegłą żmiją jak Orochimaru, po którym
właściwie lider nawet się tego spodziewał. Zapewne wężowy
mędrzec był tu z pobudek swoich fiksacji, lecz nie był w stanie
spełnić własnych planów i pozostało mu zaszyć się w jakiejś
dziurze przed wszechwiedzącym spojrzeniem rinnengana. W końcu to on
według Akasuny go interesował. Obecnie był martwy, dzięki jego
młodszemu bratu i w zasadzie nikt za nim nie płakał. Robił za
problem, co ku radości wszystkich wokół możliwie sam się
rozwiązał, a Nagato nie musiał się tym zajmować. Chociaż on był
uważany liderem, było o tyle przykre, że nie on pociągał za
sznurki. W cieniu kurtyny było większe zło, z którym będzie
musiał zmierzyć się, gdy zechce podjąć się zmiany
przeznaczenia, które sobie lata temu skrupulatnie zaplanował.
Zabawne. Kiedyś nawet nie podejrzewał odejścia od schematu i
skrupulatnej zmiany planów. Chociaż nie wiedział czy powinien
wchodzić do tej wody. Było dużo do zrobienia, wiele niemożliwego
więcej do próby naprawienia. Im dłużej o tym myślał tym większy
mętlik miał w głowie. Dochodziło mu obaw i rozterek, miliony
schematów, jakie mogłyby się wydarzyć w wiosce, gdyby ten szalony
plan jakimś cudem się udał. Nie mógł jak ręką odjął
zapomnieć, że dla ludzi jest kryminalistą. Czuł się, niczym
szczur, który podróżując w kanałach cały czas prostą ścieżka
natrafia na rozwidlenie i nie do końca wie co ma zrobić.
Drzwi
od pokoju ponownie skrzypnęły cicho, alarmując nadejście
kolejnego gościa. Tym razem postanowił darować sobie zgadywanie i
poczekać, aż intruz sam się ujawni.
-
Jak tam twoje oczy? - zagadnął go mistrz sztuki, nieco zaskoczony,
gdy ten w odpowiedzi odetchnął z wyraźną ulgą. - Spodziewałeś
się kogoś? - dodał, marszcząc brwi.
-
Nie – odparł, nieco zmieszany własną reakcją. Usłyszał plusk
wody i chwilę później wilgotny materiał, którym lekko
przecierano mu lepiące się powieki. Dźwięk otwierających się
drzwi ponownie zawitał do jego uszu. Nie miał zielonego pojęcia
kto tym razem zawitał.
-
Sasori, jak z nim? - usłyszał i z trudem powstrzymał, aby nie
okazać swego zaskoczenia. To był Pain. Nie spodziewał się go tu w
żadnym wypadku osobiście. Z trudem powstrzymał myśli, które
chciały wypłynąć na wierzch z winy jego obecności tutaj.
Upominał sam siebie w głowie, aby nad niczym się nie zastanawiać.
Pragnął desperacko wręcz pustki, wmawiając sobie, że ma to jakiś
związek z jego oczami. To było okropne kłamstwo, lecz rudowłosy
samozwańczy Bóg miał dostęp do umysłu i nie był w stanie nawet
go wyczuć, jeśli w nim coś sprawdzał. Zwykle tylko on z własnej
woli ujawniał się, zwołując ich do baz lub zarządzając
rozpoczęcie pieczętowania, gdy każdy będący poza kryjówką
przerwał swoje dotychczasowe zajęcia lub znalazł bezpieczne
miejsce, gdzie rytuał nie będzie w żaden sposób zakłócany.
-
Znośnie, będzie gotowy w najbliższym czasie do pieczętowania –
oznajmił jedynie, na co rudzielec po prostu opuścił pomieszczenie
bez słowa, wyraźnie zadowolony odpowiedzią.
Itachi
odetchnął z ulgą, gdy drzwi się za rudym zamknęły. Miał
nadzieję, że ten nie wychwycił w czasie tej krótkiej wizyty nic
niewłaściwego z jego głowy. Właśnie uderzyło go z pełną mocą,
jak bardzo niebezpieczną umiejętność miał Pain i jak bardzo może
mu narobić ona kłopotów. Będzie musiał się skupiać, aby czasem
nic nie wychwycił i pamiętać o tej niepozornej zdolności, do
której się przyzwyczaił. W końcu wezwania, jakie dochodziły do
jego umysłu przestały być czymś zaskakującym po takim czasie w
spędzonym w organizacji. Może właśnie dlatego w ten sposób się
komunikował z nimi?
-
Otwórz oczy – usłyszał polecenie, gdy jego powieki przestały
być lepkie.
Wykonał komendę, lecz zaraz osłonił je ręką, gdy światło, niczym
przeszywająca igła uderzyła w jego oczy. Skrzywił się widocznie,
miał wrażenie, jakby strumień światła rozlał się we wnętrzu
jego oka i zmienił w istny ogień. Bolało. W pierwszej chwili miał
nawet myśl, aby wydłubać sobie oczy byleby pozbyć się tego
drażniącego odczucia.
-
I jak? - dostał kolejne pytanie, które wydało mu się nad wyraz
głupie w tej sytuacji. Miał nawet ochotę okazać swój stosunek do
tego zapytania, ale w porę się opamiętał. Nie mógł sobie
pozwolić na dłuższą rekonwalescencję niż była wymagana. Nie
mógł ulec złości.
-
Jasno i boleśnie – skwitował, starając się, aby nie brzmiało
to jak kąśliwa odpowiedź.
-
Rozumiem – stwierdził jedynie, mrucząc po chwili coś pod nosem
do siebie. - Jest jednak na pewno lepiej niż ostatnim razem –
dodał, bo jednak wtedy bardziej chyba przesadził.
Przeszywający
ból pojawił się w klatce piersiowej i przeszedł go, niczym
błyskawica. Mechanicznie udało mu się poderwać do siadu,
zatykając dłonią usta, nim spomiędzy jego palców wyciekły
pierwsze stróżki krwi. Kaszel coraz mocniej zaczął wstrząsać
jego ciałem, miał wrażenie, jakby miał się zaraz udusić lub też
wypluć własne płuca trawione przez ból.
Akasuna
spojrzał na niego i zabrał błyskawicznie do przygotowania leku.
Usiadł po chwili na skraju łóżka i położył rękę na plecach
Uchihy, czując jak kolejne silne spazmy kaszlu wstrząsają jego
ciałem. W tej chwili był jednak bezradny. Musiał przeczekać, aż
to minie. Atak był o wiele silniejszy niż dotychczasowe, które
miał okazje widzieć u niego wcześniej.
W
końcu napad stopniowo tracił na mocy, aż ustał całkowicie.
Lalkarz podał długowłosemu chusteczkę, aby mógł otrzeć rękę
i usta z krwi.
-
To był chyba jednak z silniejszych ataków, jakie u ciebie widziałem
– skomentował, zerkając na niego. - To pierwszy taki czy
pogorszyły ci się już wcześniej? - dodał po chwili.
Odpowiedziała
mu dłuższa chwila ciszy ze strony Itachiego, który odebrał od
niego tabletki i popił wodą z niezadowoleniem zauważając, że
dłoń lekko mu drży. Oczy miał mokre od łez, które pojawiły się
pewnie, gdy coraz ciężej było mu złapać oddech. Zastanawiał się
czy powinien powiedzieć mu prawdę. Z drugiej strony nic nie stało
na przeszkodzie, aby być z nim szczerym. Sam fakt, że był tu i
jednak dbał o niego był miły, choć pewnie i posiadał taki
rozkaz. Nie musiał jednak wcale mu w żaden sposób usługiwać.
-
Zdarzyło się to już wcześniej, ale dość niedawno – przyznał
w końcu, a jego umysł uderzyła myśl o własnej kruchości i
śmiertelności. Spojrzał na czerwonowłosego, uświadamiając
sobie, że przynajmniej kilka osób z tej organizacji walczy z
upływem czasu na własne sposoby. Jeden miał w zasadzie przed
swoimi oczami właśnie. Nieśmiertelność – czym właściwie ona
mogła być w tym świecie? Czy oni po prostu walczą z upływem
czasu, lecz śmierć jest tak naprawdę czynnikiem, jakiego nie da
się obejść? Nie wiedział.
Akasuna
zamyślił się na moment, kiwając przy tym po prostu lekko głową
w odpowiedzi.
Po
chwili wstał i postanowił się zebrać, gdy nałożył mu na
powieki kolejną dawkę maści.
-
Sasori, co byś zrobił, gdybyś przez lata podążał jedną drogą
wyznaczoną, lecz sprawy się skomplikowały, a masz szansę obrać
taką, jaka cię satysfakcjonuje bardziej? Jakiej byś naprawdę
pragnął, lecz to zniszczy twoje wszystkie wcześniejsze starania.
Lalkarz
zatrzymał się, gdy miał już położyć dłoń na klamce. Obejrzał
się na leżącego na łóżku bruneta. Nie spodziewał się po nim
takich pytań. Był ciekawy o czym myślał, gdy je właśnie mu
zadał. W końcu nie był raczej zbyt rozmowny i do tego najbardziej
tajemniczy.
-
Podążyłbym za nowym rozwiązaniem – stwierdził i opuścił po
chwili pomieszczenie.
Itachi
postanowił odpocząć i przespać się sam na są ze swoimi myślami.
Całe
jego ciało promieniowało okropnym bólem, gdy udało mu się
bezpiecznie opuścić mury kryjówki. Nie miał jednak zamiaru leżeć
i odpoczywać skoro liczył się dla niego czas. Mógł chociaż
trochę się zrekompensować lub chociaż spróbować za to całe
cierpienie, jakie na niego sprowadził. Akasuna pomógł mu nieco w
podjęciu decyzji. W końcu on też mógł być nieco egoistyczny,
choć trochę. Tyle lat wierności wiosce mogło mu, choć dać
finalnie wyjaśnić parę spraw. Miał nadzieję przynajmniej taką,
bo przecież nie musieli wcale mu pomagać. Sam się zgodził na swój
los, przywdziewając maskę czarnego charakteru. Była jednak w nim
jakaś siła, która właśnie pchła go w kierunku Wioski, aby
przekonać się kim właściwie dla nich obecnie jest poza źródłem
informacji o organizacji.
Tsunade
siedziała do późna, wręcz zakopana w górze papierów. Raporty,
list zrzędzący od Tsuchikage na drużynę, która nie dała rady
pojmać Akatsuki. Nie dziwiła się jego wściekłości, lecz i tak
fakt, że nie próbowali się ich pozbyć wtedy był jak zbawienie.
Sprawa z tą organizacją i coraz częstszym jej działaniem była
najbardziej niepokojąca.
Na
dodatek informacje o nich nadal były niesamowicie szczątkowe.
Podpisała kolejny z papierów i zerknęła na godzinę, która
wskazywała trzecią w nocy. Odłożyła pióro i wstała,
przeciągając się – przydałoby się iść się przespać chociaż
na parę godzin. Opuściła pomieszczenie, trzymając się przyjemnej
myśli o wypoczynku. Weszła w zakręt, gdy drogę ktoś jej
zagrodził. Przystanęła mierząc wzrokiem stojąca przed nią i
skrytą w półmroku sylwetkę. Jej uwagę przykuła za to czerwona
chmura na płaszczu, która pozwoliła jej domyślić się z kim ma
do czynienia. W pierwszej chwili zaczęła martwić się wioską.
-
Czego chcesz? - rzuciła, starając się ukryć swoje
rozgorączkowanie.
Uchiha
postąpił kilka kroków w przód, wchodząc w zasięg blasku
księżycowego światła.
-
Porozmawiać i poznać twoją wiedzę na temat mojego życia, lecz
sądząc po twojej postawie Danzou w żaden sposób cię nie
informował – stwierdził, obojętnym spojrzeniem zerkając jak
pięści kobiety zaciskają się w wyrazie wściekłości.
Zdecydowanie trafił.
-
Wiedziałam, że jest z niego żmija, ale żeby współpracował za
moimi plecami z Akatsuki?!
-
Źle mnie zrozumiałaś. On z nami nie współpracuje w żaden sposób
– zapewnił, postanawiając jej wszystko wyjaśnić w miarę krótko
i klarownie. Gdy chociaż wzbudził w kobiecie wiele emocji finalnie
ochłonęła, to postanowił w końcu przejść do rzeczy.
-
Chciałbym wiedzieć czy jest możliwość, abym mógł wrócić do
wioski – zapytał spokojnie.
-
Nie jest to wykluczone, lecz będzie to trudne zważając na twoją
złą sławę. Zresztą myślisz, że dasz radę od tak opuścić
Akatsuki? Nie słyszałam o tym, aby ktoś to zrobił.
-
Chcę po prostu wiedzieć czy mam furtkę. Pragnę wrócić do brata,
a co do organizacji – faktycznie nikt nigdy jej nie opuścił –
przyznał jej rację, lecz on zamierzał zaryzykować.
Senju
nieco skołowana całą tą sytuacją kiwnęła głową. Chociaż
pamiętała o tym, że rano na pewno przetrzepie Danzou skórę za
to, czego się dziś dowiedziała.
-
Jeśli uda mi się ją opuścić, to spodziewaj się wizyty –
oznajmił Uchiha, gdy się odwrócił i po prostu zostawił ją samą,
wśród burzy myśli. Miał tutaj jeszcze coś do załatwienia. Po
opuszczeniu budynku przyśpieszył, mknąc na obrzeża wioski.
Finalnie stanął przed doskonale sobie znanym budynkiem. Wszedł do
środka bezszelestnie, niczym wprawiony złodziej, otoczony dość
ponurym wnętrzem. Kiedyś ten dom miał w sobie życie, lecz on mu
je odebrał i zasiał w tym miejscu rozpacz i pustkę. Właśnie tym
były przesiąknięte ściany, co widziały przelaną krew wraz z
obecnie jedynym właścicielem tego miejsca.
Uchylił
cicho drzwi, spoglądając przez dłuższą chwilę na śpiąca
sylwetkę na łóżku. Podszedł bliżej, gdy jedna z desek
zdradziecko skrzypnęła pod jego ciężarem. Zatrzymał się wpół
kroku, lecz wcześniej śpiąca postać zdołała zostać wybudzona
ze snu. W takim razie nie było już sensu się zakradać, a miał
ochotę spojrzeć na niego podczas snu. Był ciekawy czy dalej miał
podczas odpoczynku coś z tej dziecięcej niewinności, gdy był
mały.
-
Witaj, Sasuke – odezwał się, patrząc jak młodszy z braci
podrywa się do siadu i wbija w niego totalnie zbite z tropu
spojrzenie. Zabawne. Wyglądał, jakby nie dowierzał w to co widzi.
Młodszy z braci, mając nieodparte wrażenie, że senna jawa jeszcze
go nie opuściła przetarł oczy ze zdumienia. No tego to nawet w
snach się chyba nie spodziewał.
Po przeczytaniu "waka maka paka fą??" Okej, przedarłam się przez odmęty mojego strachu i pochłonęłam na raz. Chyba mogę odetchnąć z ulgą. Spodziewałam się czegoś o wiele gorszego i o ile rozdział na początku wydawał się niepokojący, tak koniec jest cudowny. W końcu jakieś dobre wieści, choć znając cię zaraz znów pojawi się problem... a wtedy znów będę się bała czytać. I jak tu żyć?
OdpowiedzUsuń