_____________________________
Z
jednej z cel dobiegały krzyki. Inni więźniowie patrzyli z trwogą,
w stronę metalowych drzwi na końcu korytarza. Mogli sobie tylko
wyobrażać, co tam może się odbywać. Śmiech klawiszy jednak nic
dobrego nie sugerował. Nikt nie był zdziwiony, że coś takiego
dzieje się w więzieniu o zaostrzonym rygorze. Spotkać to mogło
każdego z nich. Dzisiaj akurat padło na prawą rękę Króla
Przestępczej strony Wielkiej Brytanii. W końcu tutaj był
bezbronny, a oni mogli czuć się władcami.
Moran
po kolejnym uderzeniu pałką skulił się. Był nagi, a jego ciało
zdobyły rany, krwiaki. Nawet włosy miał zlepione od krwi. Nie miał
już siły, aby krzyczeć. Starał się tylko cofać przed kolejnymi
atakami. Był wytrzymały na ból, ale to mogło już trwać pół
godziny – nieustannych uderzeń, kopnięć czy poniżeń. Za każde
przemilczane pytanie lub pyskówkę. Znosił to, bo wiedział, że
nadejdzie moment, gdy będzie mógł odetchnąć. Poczuł celnie
wymierzony kopniak prosto w brzuch. Zacisnął wargi i złapał za
uderzone miejsce. Zerknął na klawisza, który właśnie cieszył
się z jego cierpienia. Patrząc tak na niego zadał sobie w głowie
pytanie:
Kim
on jest? Zabójcą, który właśnie odbywa swoją karmę?
W
sumie strażnicy i ich lincz, jaki mu zgotowali sprawiał, że wątpił
w to. Nie byli lepsi od niego.
Po
prostu znaleźli pretekst, aby się na nim wyżywać.
Usprawiedliwiając swoje postępowanie jego zbrodniami. On
przynajmniej nie oczyszczał się, wmawiając samemu sobie, że
zabija dla dobra ludzkości. Doskonale pamiętał o niemoralności
swych czynów. Teraz leży, zakrwawiony i i upokorzony, mając nad
sobą trzy ludzkie hieny, myślące, że są od niego lepsi. Byli
gorsi od niego. Zawodowego zabójcy. Uśmiechnął się pod nosem z
zadowoleniem, lecz jego oprawcom się to nie spodobało. Chwilę
później stęknął, czując jak czubek buta jednego z katów wita
się z jego żebrami. Uderzenie było silne, a przynajmniej miał
takie wrażenie, jakby mogło połamać mu żebra. Podejrzewał, mimo
wszystko, że od nadmiaru bólu ten osąd może być błędny.
Marzył
o tym, aby to wszystko się zakończyło. Chciał dołączyć do
niego. Psychopaty i geniusza, którego stracił, bo ten sprytnie go
wykiwał, odsyłając na samotną robotę. Kiedy wrócił czekała na
niego wiadomość o śmierci szefa. W pierwszym odruchu nie uwierzył.
Dopiero, gdy zobaczył ciało Moriarty’ego to do niego dotarło.
Skurczybyk się wywinął mu, a on nawet tego nie miał szans
przejrzeć. A miał go chronić przed śmiercią. To był jego
obowiązek. Najbardziej
dotknęło go, że to była wina Holmesa. Jedynej obsesji, jakiej
nienawidził u swego przełożonego. Irytowało go jego paplanie o
Sherlocku i podekscytowanie, gdy poruszany był temat detektywa. Nic
jednak nie mógł z tym zrobić. Psuł sobie tylko nerwy, a później
jeszcze doszła do tego irracjonalna zazdrość. Teraz go nie było,
a zginął przez człowieka będącego socjopatą, który był tak
samo nudny i niegodny tego, aby król przestępczego imperium na
Wyspach przed nim zginął. On jednak nie mógł podjąć się zemsty
za to. Zostało mu jedynie się poddać. Nie był w stanie skupić
się na prowadzeniu sieci. Fale ich wspólnych wspomnień za każdym
razem zasypywały jego umysł. Doprowadzało go to do obłędu.
Prawdą było, że nie był w stanie bez niego
funkcjonować. To on wyciągał z niego to co najlepsze.
Skapitulował. Zabawił się w
szaleńca strzelającego do ludzi na ulicy i dał się złapać.
Prześwietlili go, a teraz był tutaj.
-
Wymiękliście? - spytał strażnika z nutą drwiny.
Nie
dostał słownej odpowiedzi.
Prowokacja jednak podziałała, bo
chwilę później poczuł podeszwę jednego z nich na swojej krtani.
Zaczął się dusić, widząc nad sobą twarz mężczyzny, którego
usta wykrzywione były w pogardliwym grymasie, a wzrok przepełniony
obrzydzeniem. Bawiło go to, więc na złość im wszystkim się
uśmiechał. W końcu tańczyli cały czas tak, jak on im zagrał i o
niczym nie mieli pojęcia. Czegoś się nauczył od mistrza
manipulacji. Teraz napawał się ich gniewem, nieświadomością i
naiwnością. Największą radość sprawiało mu jednak to, że
dołączy do Jima.
Cokolwiek
jest po śmierci – wierzył, że będą tam razem.
W
końcu walka organizmu o tlen stawała się coraz słabsza, aż w
końcu całkowicie ustała, lecz nawet pośmiertnie nie przestawał
się uśmiechać. Klawisze spanikowali. Postanowili się ulotnić z
miejsca zdarzenia, mają za sojuszników zakłócone kamery, przez
kolegów i obawę osadzonych, że podzielą los Morana.
Wieczorem drzwi od celi otworzyły się. Postać ubrana w mundur weszła do środka bezszelestnie i niepostrzeżenie, bo osadzeni spali. Widząc leżącą na podłodze osobę, której nieruchomą twarz okalał księżycowy blask, zacisnął mimowolnie dłonie w pięści. Nie przewidział takiej opcji. Martwe spojrzenie błękitnych oczu w przestrzeń, wydawało się oskarżycielskie. Jedynie uśmiech wskazywał, że umierał w pewnym sensie zadowolony.
Wieczorem drzwi od celi otworzyły się. Postać ubrana w mundur weszła do środka bezszelestnie i niepostrzeżenie, bo osadzeni spali. Widząc leżącą na podłodze osobę, której nieruchomą twarz okalał księżycowy blask, zacisnął mimowolnie dłonie w pięści. Nie przewidział takiej opcji. Martwe spojrzenie błękitnych oczu w przestrzeń, wydawało się oskarżycielskie. Jedynie uśmiech wskazywał, że umierał w pewnym sensie zadowolony.
-
Oh, Sebastian, co ty najlepszego zrobiłeś – powiedział w pustą
przestrzeń.
Niedawno obejrzałam wszystkie sezony Wentworth, więc aż za dobrze potrafiłam sobie wyobrazić to co tu opisałaś ;-; Fuck you wyobraźnio
OdpowiedzUsuńNie znam serialu, ale nie ty jedyna sobie dałaś radę to wszystko wyobrazić ;) Mi się tam wydawało, że w tym tekście to jakoś trochę klimatu zielonej mili będzie.
Usuń