Witajcie!
Powracam do Was po małej przerwie z nadzieją, że będę częściej coś zarówno wrzucać jak i pisać. A na pewno będę się starać. Poniższy tekst jest inspirowany mangą, więc jak ktoś nie czytał to uprzedzam, że w arcu, na którym obecnie się skończył Bleach tego nie ma. Uprzedzam, jeśli ktoś nie lubi spoilerów, bo mógłby faktycznie się paru nowych rzeczy dowiedzieć. W tym roku jednak Bleach wraca, więc nie mogę się doczekać jak to będzie wszystko wyglądać, ktoś też nie może się doczekać tak jak ja?
_____________________________________________________
Nigdy nie sądził, że kiedykolwiek doświadczy takiego uczucia pustki. Nie miał wcześniej okazji, aby przetrawić stratę jakiej doświadczył w ostatniej wojnie. Baraki pierwszego oddziału, które zwykle kojarzyły mu się, oprócz kapitańskich zebrań z dostawaniem opieprzu od dziadka Yamamoto. Jego jednak już tu nie było, a mimo wszystko to miejsce dla Kyoraku było nim przesiąknięte. Teraz należało do niego i wiedział już wcześniej, że kiedyś ten dzień nadejdzie, ale trudno było mu przywyknąć. Nawet Nanao nie była w stanie nic zdziałać, choć widział, że próbowała. Miał nadzieję, że tylko potrzebował czasu na pogodzenie się z tym z czego został przez los ograbiony. Chwycił ukrytą przed swoją porucznik butelkę sake i opuścił baraki pierwszego oddziału.
Niedługo potem przemierzał spowity ciszą cmentarz, na którym jak zwykle było chłodniej niż na uliczkach Soul Socienty, choć dzień był ciepły i słoneczny. Miejsce leżących tu wojowników jednak chyba rządziło się swoimi prawami. Usiadł na ławeczce przed nagrobkiem z wypisanym imieniem i nazwiskiem, tak przez lata mu bliskim i szczególnym.
Otworzył butelkę i pociągnął porządny łyk z gwinta. Nie potrafił za długo usiedzieć w tym miejscu na trzeźwo, choć próbował. Będzie musiał mu ten nietakt wybaczyć.
Wyobraźnia podsunęła mu obraz Juushiro i jego potencjalną reakcję na to. Poczuł się, jakby był tu tuż przed nim. Słyszał rozbawienie w jego głosie, a bladą twarz okalaną białymi włosami rozświetlał promienny uśmiech. Psikus umysłu jednak szybko znikł, pozostawiając go na powrót w towarzystwie kamiennego nagrobka. Zaczął snuć opowieści co ciekawego działo się w Społeczności Dusz i mówił o swoich planach związanych z kwestią różnych problemów Seretei.
Prowadząc ten monolog wprawiał się w coraz większy stan upojenia alkoholowego. Było mu źle. Odkąd ich stracił nie było dnia, aby nie pożerało go poczucie winy, że temu nie zapobiegł. Był wściekły na siebie, że nie mógł nawet powstrzymać Ukitake przed jego decyzją. Nie usprawiedliwiał go nawet element zaskoczenia tym, co on miał zamiar uczynić. Był wtedy w stanie jednie werbalnie wyrazić swój sprzeciw i wyciągnąć w jego kierunku dłoń. Teraz pozostało mu cierpienie, uczucie pustki i wyrzuty sumienia. A do tego okropna tęsknota wypalająca mu serce.
Ukitake nigdy nie podejrzewał, że to miejsce czeka go po śmierci. Z drugiej strony wciąż istniał i miał jakiś cel. Więźniowie tutaj zdecydowanie posiadali jakąś wiedzę, której on jeszcze nie odkrył. Odkąd tu przybyli tutejsi mieszkańcy starali się ukrywać atmosferę oczekiwania, ale czasem rozluźniali się na chwilę i potrafił ją dostrzec, gdy myśleli naiwnie, że nikt nie patrzy. Martwiła go ta kwestia. Zastanawiał się jak ma się Soul Socienty. Jak trzyma się Kyoraku nad którego kwestią zastanawiał się codziennie. Wiedział jaki on jest i naprawdę martwiło go, co mógł odczuwać. Pozostało mu jednak pokładać wiarę w jego małą pomocnik, że gdy będzie trzeba to zaopiekuje się nim. Nie łudził się w końcu, że Shunsui nie przeżywa tego wszystkiego. Mógł być kapitanem dowódcą, ale za tym dobrodusznym, leniwym uśmiechem kryła się delikatna i bardzo wrażliwa dusza. Jednocześnie brakowało mu jego towarzystwa i wymówek, dlaczego nie minęło nawet południe, a on już jest w stanie wskazującym, gdy przydałby się trzeźwy. Westchnął cicho. Chciałby go móc znów zobaczyć.
- Ukitake-san – usłyszał za sobą spokojny, choć często potrafiący nie jedną osobę wprawić w przerażenie głos.
Sam poczuł zgrozę, ale nie miało to nic wspólnego z tonem jego towarzyszki. Po prostu uderzyło go złe przeczucie.
- Co się stało, Yachiru? - spytał, lekko marszcząc brwi i mierząc uważnym spojrzeniem dawną pierwszą Kenpachi.
- Nie jestem pewna co się dzieje, ale Szayel i kilku innych Arrancarów uciekło z Piekła – wyjaśniła, choć nawet ona nie miała pojęcia co zdestabilizowało to miejsce.
- Zaprowadź mnie tam – nakazał i zaraz wspólnie przemierzali piekielne czeluście.
Miał nadzieję, że zdąży na czas i nic złego nie zdoła się wydarzyć. W miejscu, gdzie tamci zniknęli faktycznie można było się wymknąć. Zabrał się za wyszukiwanie ich, każąc wcześniej Retsu by go ubezpieczała.
- Myślę, że będziecie mieć okazję się jeszcze spotkać – usłyszał za plecami komentarz Nanao.
Odwrócił zaskoczony głowę w jej kierunku. Nie był pewien, co go bardziej dziwiło – jej słowa czy to jak dobrze się do niego zakradła.
- Dlaczego? - zapytał, przerywając opowieść do nagrobka na temat tego jak się mają karpie w dawnej rezydencji Ukitake.
Shunsui zaczął się nimi zajmować, bo wiedział jak przyjaciel lubił te ryby. Pomagały mu usiedzieć w miejscu, gdy jego stan zdrowia się pogarszał. Jemu teraz też pomagały.
- Pojawiło się w świecie ludzi kilkoro piekielnych więźniów. Jednym z nich był Szayelaporro Granz. Porucznik Abarai zaraportował, że ten Arrancar został przebity przez ogromne Sougyo no Kotowari i wciągnięty na powrót do Piekła – wyjaśniła.
Zamrugał, nie kryjąc zaskoczenia na swojej twarzy. Jednocześnie wizja możliwości ponownego spotkania napełniła go radością, nawet jeśli na horyzoncie malowały się kłopoty.
Podniósł się z ławki i ruszył w kierunku wyjścia z cmentarza.
- Myślę, że mam trochę pytań do Renjiego – rzucił do Nanao i po raz pierwszy od dłuższego czasu z prawdziwą radością w oczach się uśmiechnął.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz