Informator z Shinjuku spoglądał z ogromnego oszklonego okna na miasto tętniące życiem. Ludzie, niczym zapracowane mrówki gdzieś się śpieszyli, kierowcy zirytowani na siebie trąbili, gdy ten mniej inteligentny nie stosował się do przepisów obowiązujących na drodze. Inni to robili, bo w korkach wściekli śpiesząc się gdzieś gnili. Dla zwykłego szarego człowieka ten obrazek wieczorny mógł być wystarczająco fascynujący, lecz nie dla niego. Nawet jeśli obraz, który śledził jego wzrok się zmieniał to go nie satysfakcjonowało. Zawsze gdzieś z tyłu głowy miał świadomość, że za chwilę może się wydarzyć coś lepszego od popychania się dwóch dresów. Potrzebował zamętu, a tu od kilku dni mechanizm, zwany codziennością jego i tak kochanych przez niego ludzi działał wyjątkowo sprawnie bez niespodziewanych usterek. Okręcił się kilka razy na fotelu, z którego później zgrabnie zeskoczył podchodząc do planszy szachowej, gdzie miał poustawiane w tylko sobie znany sposób pionki szachowe jak i te z Shōgi. Jego blada dłoń zawisła nad planszą, której przyjrzał się w zamyśleniu. Musnął opuszkami palców jeden z nich, wręcz z pewną czułością. Zdecydowanie figura nie była w miejscu, które by mu wyznaczył. Był jednym z tych nieusłuchanych skoczków, którzy nie działali po jego myśli. A jednocześnie właśnie to było niesamowicie pociągające. Ekscytowała go sama myśl o tym, że znowu będzie mógł w jego życiu namieszać. Tym razem postanowił, że nie zrobi tego osobiście. Miał pewien pomysł, aby móc przyglądać się całemu widowisku z daleka. Entuzjastycznym krokiem wprawnego tancerza podszedł do fotela i wziął wiszącą na nim kurtkę, którą założył na siebie. Chwilę później opuścił swój apartament, nucąc pod nosem jakąś skoczną, radosną melodyjkę i mając na ustach naprawdę złośliwy, a jednocześnie przebiegły uśmiech, wpatrując się w ekran telefonu ruszył w miasto, mając przy tym nagle wyśmienity nastrój.
- Celty, kochanie tęskniłem! – zawołał, gdy tylko otworzył drzwi i nie patrząc kogo ma przed sobą uwiesił się na przybyszu. Zaraz jednak zorientował się, że raczej nie ma swojej dziewczyny przed sobą, bo nie rzucił się jej na szyję. Osoba, którą objął była zdecydowanie za wysoka. Odskoczył wrę natychmiast jak oparzony.
- Ciebie też miło widzieć – stwierdził Shizuo, patrząc na dość zażenowany wyraz twarzy lekarza podziemia, którego miał przed sobą.
Kishitani zaraz jednak spoważniał na widok przesiąkniętych krwią ubrań. Zmarszczył brwi i złapał go za rękę, wciągając do swojego mieszkania. Zaprowadził go do salony i posadził na kanapie, zaraz opuszczając pomieszczenie, aby udać się po potrzebne narzędzia chirurgiczne. Gdy wrócił został obrzucony takim spojrzeniem, że po chwili niepytany zaczął opowiadać co zaszło. Obserwował przy tym, jak wprawnie zajmuje się jego ranami.
- Co zamierzasz zrobić z całą tą sytuacją? – zapytał wciąż w pełnym skupieniu biorąc się za zamykanie postrzałowych ran, bo pociski zdążył już usunąć.
- Pójść do Shinjuku i odwiedzić wszechwiedzącego gnojka.
- Po co? – rzucił zdziwiony, bo wyobrażenie sobie blondyna chcącego od swojego wroga informacji wydawało mu się absurdalne.
- Zdarzenia, które nie mają sensu to zawsze jego sprawka.
Doktor podziemia tylko pokręcił głową i wrócił do swojej pracy. Mógł się spodziewać tego typu odpowiedzi. Nie mógł jednak nie przyznać, że miało to w sobie często trochę prawdy, ale kiedyś mógłby nie mieć z podobnym zadaniem nic wspólnego. Chociaż blondyn i tak pewnie w to nie uwierzył. Skończył w końcu oporządzanie ran i poinstruował go, aby się nie nadwyrężał, choć wątpił w to, że go posłucha. W zasadzie nigdy się tak nie działo. Wstał i odprowadził go do wyjścia.
- Dzięki, Shinra – rzucił Heiwajima na odchodne, żegnając przy tym.
Skierował się zgodnie z zapowiedzią w stronę Shinjuku. Wyciągnął z kieszeni papierosy i wetknął sobie jednego do ust, chowając paczkę i sięgając po zapalniczkę, którą odpalił fajkę. Musiał się odstresować przed nadchodzącym spotkaniem, choć i tak skończy wściekły jak tylko go zobaczy. Wszedł do budynku, nacisnął przycisk windy i czekał. Drzwi wieżowca zaraz jednak ponownie się otworzyły i usłyszał radośnie nuconą melodię, która nagle się urwała. Zacisnął dłonie w pięści, odwracając się.
- Cześć, Shizu-chan! Tęskniłeś? – Izaya uśmiechnął się złośliwie, co kontrastowało się z przesłodzonym tonem, którego użył w swojej wypowiedzi by wkurzyć blondyna.
- Nigdy w życiu – Heiwajima odpowiedział ze słyszanym obrzydzeniem w tonie i postąpił krok w kierunku informatora.
- Skoro nie to cię tu przywiało, czemu zawdzięczam tę wizytę? – ciągnął dalej tę farsę, cofając się w tył, gdy ten się zbliżał. Zdecydowanie wolał się bawić na otwartej przestrzeni, więc chwilę później byli już na zewnątrz budynku. Tutaj już mógł spokojnie siać zniszczenie, bo nie uważał, aby miało być spokojnie. Nie z tym agresywnym potworem.
- Próbowano mnie zabić bez powodu, więc nie wierze, że nie zostali do tego wynajęci – warknął, zaciskając dłoń na pobliskiej latarni, którą zaraz zdawało się, jakby bez wysiłku wyrwał.
- A skąd wiesz, że to nie któryś z dłużników się kimś wysługuje? – informator sięgnął do kieszeni po swój nóż sprężynowy i wyciągnął go, otwierając ostrze, którym wycelował w Heiwajime.
- To dłużnicy. Są zbyt spłukani i tchórzliwi, aby coś takiego zrobić, więc zostajesz w kręgu osób zdolnych do tego tylko ty – zauważył.
- Oya, oya ty po prostu się uparłeś na mnie – stwierdził z dość nieprzyjemnym uśmiechem i zaraz uskoczył przed ciśniętą w jego stronę latarnią. Odwrócił się po chwili z gracją i zaczął uciekać, pozwalając sobie na chwilę zabawy. Usłyszał za swoimi plecami swoje imię wykrzyczane z wściekłością. Obejrzał się za siebie tylko upewniając, że jest ścigany. Przyśpieszył, nie dbając o to, czy ktoś zostanie przypadkiem przez niego potrącony. Ludzie jednak posłusznie usuwali się im z drogi. Unikał podczas biegu również przedmiotów, które jego przeciwnik porwał po drodze i cisnął w niego. Jawnie było mu to mimo wszystko na rękę. W końcu to spowolniało w jakimś stopniu blond bestię. Biegł dalej uważając na siebie, widząc zdezorientowane i przestraszone twarze swoich ukochanych ludzi i zaczął się śmiać. Tak po prostu, śmiechem szczerym sugerującym, że się dobrze bawi, co nie było kłamstwem. Towarzyszył temu wściekły odgłos ze strony ścigającego go Heiwajimy. Widocznie nie podzielał w tej chwili jego szczęścia. Postanowił powoli zakończyć tą zabawę i zaczął wbiegać w coraz to inne uliczki, pragnąc zgubić swój pościg. Miał jeszcze dziś coś do zrobienia. Nie było to łatwe zadanie zwłaszcza, że wciąż rzucano w niego przeróżnymi przedmiotami. Niekoniecznie chciał zostać którymś trafionym. Przyśpieszył jeszcze bardziej, starając się jak najczęściej znikać na zakrętach. Wbiegł w rejony, gdzie raczej się nie zapuszczał, bo nie miał tutaj raczej czego szukać. Było to zwykłe osiedle z ludźmi, którzy nie leżeli w kręgu jego zainteresowań. Nie znał tego terenu, lecz nie martwiło go to. Znajdzie stąd wyjście, bo nie było mowy, aby się zgubił. Obejrzał się za siebie, gdy przestał słyszeć trzask szarpanych po drodze rzeczy. Jego wroga nie było na horyzoncie. Uśmiechnął się pod nosem, sięgając do kieszeni po telefon. Zajął się sprawdzaniem wiadomości i skręcił w kolejną uliczkę. Szedł dalej prosto w zasadzie nie patrząc na drogę pewny, że będzie prosta, dopóki nie zderzył się ze ścianą i uliczka okazała się być ślepą.
- Izayaa-kuun – usłyszał za sobą dobrze znany głos, w którym pobrzmiewały mało przyjazne nuty.
Odwrócił się, widząc blondyna blokującego jedyne wyjście z tej pechowej dla niego alejki. Schował telefon do kieszeni, obserwując jednocześnie swojego oponenta, który zaczął się do niego zbliżać. Będzie musiał to jakoś sprytnie rozegrać. Mierzenie się z tym człowiekiem na bliski dystans nie było jego marzeniem. Odległość zawsze była dla niego swoistym bezpieczeństwem. Właśnie dlatego cofnął się, aż jego plecy napotkały ścianę. Blondyn zbliżył się na tyle, że opierał się o szczyt ostrza noża, którym informator w niego wymierzył. Oparł lewą dłoń przy jego głowie, a prawą złapał pchlarza za gardło i lekko zacisnął. Marzył o tym od dawna, a niezadowolenie na twarzy niższego mężczyzny było satysfakcjonujące.
- Czemu ich na mnie nasłałeś tym razem?! – warknął.
Usta Orihary wykrzywił nie wróżący nic dobrego grymas. Wpadła mu do głowy całkiem ciekawa odpowiedź, która może da mu szansę się uwolnić z tej sytuacji.
- Czy to nie oczywiste, Shizu-chan? – wykrztusił i uniósł kąciki ust uśmiechając się złośliwie.
W odpowiedzi na to retoryczne pytania były barman odchylił mu lekko głowę w tył, wyraźnie walcząc ze sobą, aby nie zmiażdżyć mu krtani. Mając go tak blisko naprawdę trudno było mu go tak przypadkiem nie zabić. Chciał jednak znać powód.
- Ponieważ kocham obserwować bestię w akcji – dodał niespodziewanie, wprawiając tym samym Shizuo w osłupienie. Patrzył na niego totalnie zbity z tropu, a słowo kocham dudniło mu w uszach nieprzerwanie. Był zdecydowanie ostatnią osobą, od której się tego typu słowa wobec siebie spodziewał. Brązowe oczy Orihary lśniły niepokojącym blaskiem, a na ustach gościł przebiegły uśmieszek. Nawet nie zauważył kiedy poluźnił uścisk na jego krtani. Z szoku wyrwało go ukłucie bólu. Miejsce, gdzie ostra krawędź ostrza rozcięła jego ubranie i tors zaczęło krwawić. Rana była dość płytka, lecz zmusiła Heiwajime, aby się cofnął i puścił swoją ofiarę, która natychmiast go minęła i rzuciła do ucieczki. Odwrócił głowę za nim, ale nie zamierzał go gonić. Zwrócił uwagę na swoje ukochane ubrania od młodszego brata i wyklinał pchłę na czym świat stoi. Stracił jednak ochotę, aby go gonić. Wolał już sprać tamtych typów, którzy go postrzelili. Gdzieś w oddali usłyszał ryk motocyklu Celty, a zaraz potem telefon w jego kieszeni zawibrował. Otrzymał sms'a ze szczegółowymi informacjami o tych ludziach. Zapalił, postanawiając dać mu tej akcji, której tak bardzo pragnął. W końcu był Bogiem tej gry. A ich gonitwy trwać będą od nowa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz