Przybywam dziś z przedostatnią częścią MorMorowego wyzwania!
Ostatnia część pojawi się w grudniu!
A od Nowego Roku możliwe, że uraczę was kolejnym rozdziałem Kruczej Miłości!
______________________________________________________
Sebastian
wieczorem wyszedł, aby załatwić zlecenie na jednego z pomniejszych
gangsterów, który próbował połączyć siły niszy kryminalnej,
żeby przeciwstawić się rządom Moriarty’ego. To zabójstwo miało
być dla takich śmiałków ostrzeżeniem.
Siedział
ukryty w jednym z opuszczonych budynków, czekając aż jego cel
zacznie tamtędy przechodzić. To była jego standardowa ścieżka z
siłowni do domu.
W
czasie oczekiwania na swoją ofiarę zaczęło go nękać złe
przeczucie, które wręcz nakazywało mu jak najszybciej zakończyć
to wszystko. Właśnie to sprawiło, że był wdzięczny obecności
ekipy sprzątającej za budynkiem. Gdy tylko ujrzał swój cel, to
bez patyczkowania się posłał pocisk prosto w głowę mężczyzny.
Zaraz skontaktował się ze sprzątaczami, aby zajęli się
odpowiednio ciałem. On sam udał się do samochodu, aby z piskiem
opon odjechać. Uczucie niepokoju nasiliło się w nim, a z każdą
chwilą wydawało mu się coraz bardziej dokuczliwe. Nie podobało mu
się to ani trochę, zwłaszcza z powodu tego, że jego szef został
w apartamencie sam i bywał dość nieobliczalny w swoich czynach.
Mógł mieć jedynie nadzieję, że dadzą sobie radę bez niego tym
razem.
Zaparkował
samochód i wysiadł pośpiesznie, mając wrażenie osiągnięcia
apogeum niepokoju. Wybrał zamiast windy schody, pokonując je
zwinnie po dwa stopnie. W międzyczasie wygrzebał z kieszeni klucze,
aby móc jak najszybciej otworzyć drzwi.
Gdy
wszedł do środka przywitała go absolutna cisza.
-
Jim, wróciłem! - krzyknął, lecz nie dostał żadnego odzewu, co
przyprawiło go o dreszcz trwogi. Sięgnął po pistolet, który był
ukryty pod kurtką w kaburze na żebrach i zaczął przeszukiwać po
kolei pomieszczenia, zachowując przy tym należytą ostrożność.
W
chwili, gdy dotarł do łazienki doznał szoku, widząc swego szefa z
podciętymi żyłami, a gdzieś w kałuży szkarłatnej posoki leżał
jego nóż. Otrząsnął się jednak szybko, aby wziąć ręczniki i
prowizorycznie zatamować krwotok, a drugą ręką wybierał numer
alarmowy.
Czekał
na przyjazd służb, trzymając nieprzytomnego szefa w ramionach i
czując winę za każdym razem, gdy spoglądał w stronę własnego
noża.
Siedział
pod salą szpitalną nieco roztrzęsiony i wciąż nie potrafiący
pojąć, dlaczego to się wydarzyło. Próbował sobie przypomnieć
czy cokolwiek w zachowaniu jego szefa mogło sugerować taki przebieg
wydarzeń. Dotychczas udawało mu się zapobiegać podobnym wyskokom,
choć już nie raz Napoleon Zbrodni przystawiał sobie lufę do
skroni.
-
Może pan wejść – oznajmił lekarz, opuszczając pomieszczenie. -
Obudził się – dodał po chwili, odchodząc w swoją stronę.
Zerwał
się na te słowa niemal od razu i wszedł na salę, spoglądając
niemal machinalnie na jego zabandażowane ręce. Jim odwrócił głowę
w stronę zabójcy, mierząc go oskarżycielskim spojrzeniem, co
zbiło nieco snajpera z tropu.
-
Czemu mnie uratowałeś? - rzucił twardym tonem, starając ukryć
się kryjący w nim wyrzut.
Moran
znał go jednak na tyle długo, aby tą niepasującą nutę wyłapać.
-
Bo mam obowiązek cię chronić. - odparł, bo to było
najwygodniejszą odpowiedzią.
Zwykle
w tego typu sytuacjach załatwiało sprawę. Tym razem jednak było
nieco inaczej.
Dłoń
Jima zacisnęła się w pięść, a na białym bandażu zaczęły
prześwitywać kropelki krwi.
-
Jasne, choć jak wyraźnie tego nie chcę, to powinieneś tego nie
robić. Wróciłeś za szybko, dlaczego? - zapytał, nie kryjąc
złości w głosie.
-
Miałem po prostu złe przeczucia i widzę, że się nie myliłem –
skwitował snajper, mierząc go spojrzeniem. - Co ważniejsze, co
tobie strzeliło do głowy tym razem?
Jim,
gdy padło to pytanie, wyraźnie się zasępił. Jego wojownicza
postawa zniknęła, a on sam zastanawiał się, jakiej powinien
udzielić odpowiedzi. Jeśli miałaby być to prawda, to zdecydowanie
trudno byłoby mu ją wyjaśnić. Nie miał jednak przygotowanego
żadnego
dobrego
scenariusza na kłamstwo. Pozostało mu powiedzieć tylko prawdę.
-
Bo czułem pustkę, której nie byłem w stanie zapełnić - wyznał
w końcu, czując jak ten ciężar przestaje być przytłaczający aż
tak.
-
Pustkę? Możesz mieć cały świat u stóp z twoim umysłem. Takie
rzeczy są przejściowe – uznał snajper.
-
Też tak na początku uważałem. Ona jednak nie chciała zniknąć.
Nie pomagały nowe gry z braćmi Holmes. Nie wiem czego mi brakuje,
ale nie chciałem już tego czuć, Sebastian. Doprowadzało mnie to
do szału, a że nikt by się moją śmiercią nie przejął, to
uznałem to za dobry pomysł. Moje imperium przypadłoby tobie, więc…
-
Nie mów już nic więcej – przerwał mu Moran w połowie zdania. -
Twoją śmiercią przejąłbym się ja, bo cię kocham, durny szefie.
Samobójczy Moriarty? Te dwa słowa się wykluczają nawzajem i nigdy nie powinne zostać użyte w jednym zdaniu.... a jednak opisują co tu przeczytałam. Kompletnie mi to do niego nie pasuje...
OdpowiedzUsuńZależy, jak patrzysz na daną postać. W samym serialu sobie strzelił w łeb. Jest szalony, zmienny, nieprzewidywalny. Tutaj to nawet śmierć była lepsza w jego oczach od irytującego poczucia pustki. Zresztą to jest wyzwanie. Wrzucam ich choćby w absurdalne sytuacje, żeby sobie ćwiczyć kreatywność. No i przy okazji udowodnić sobie, że się da.
Usuń