Kirishima,
gdy został rozdzielony z Bakugou przez złoczyńców powoli się
zatracał.
W
jego głowie huczał mu, niczym armaty szyderczy śmiech i pewność
przeciwnika, że Katsuki nie wyjdzie z tego spotkania cało. Nie miał
zamiaru wierzyć jego słowom, tak jak i pozostali jego przyjaciele z
klasy, którzy mu towarzyszyli. Zresztą miał okazję słyszeć
gdzieś z oddali odgłosy jego walki. Wierzył, że sobie poradzi,
choć był tam sam. Chociaż dzięki temu mógł pójść na całość
i nie martwić się otoczeniem, nawet jeśli mogło się wydawać, że
takie rzeczy się nie zdarzają. Prawda była inna. Czasem jego
działania wyglądały na niebezpieczne, ale brał pod uwagę
wszystkie czynniki wywołania zagrożenia.
W
pewnej chwili dźwięki kolejnych eksplozji z czasem stawały się
coraz bardziej ciche, aż ustały całkowicie. Nie uszło to uwadze
Eijirou, ale również i jego wroga, który z lubością uznał to
za zwycięstwo swego partnera w tej misji.
Nie
chciał w to wierzyć.
Nie
miał zamiaru tego do siebie dopuścić.
On
nie mógł pozwolić sobie na porażkę.
Zawsze
dążył do tego, aby być najlepszy.
Nie
mógłby pozwolić sobie na to, aby polec.
W
końcu nie osiągnął jeszcze swego celu.
Starał
się tak przekonywać, choć nadal nie usłyszał ani jednej
eksplozji, a w jego sercu i umyśle zaczął się rodzić strach.
-
A może wykitowali razem? - zastanowił się na głos jego
przeciwnik, gdy jego wspólnik nie wrócił.
Czerwonowłosy
poczuł się, jakby właśnie sprzedał mu siarczysty policzek. Ten
wniosek nie był nieprawdopodobny, jeśli chodziło o obecną
sytuację. Jego umysł zaczął dopuszczać do siebie tą teorię,
przecież żaden z nich do tej pory nie wrócił.
Jego
głowę zaczęły zalewać wspólne chwile spędzone z Katsukim.
Momenty wspólnej radości, wspólnej walki ramię w ramię. Do tego
niszcząca myśl, że tego już nie będzie. Jego wybuchów gniewu,
krzyków i niesamowitych min, które nawet Alll Might uważał za
godne podziwu. Bo go już nie ma.
Rozpacz,
która do tej pory była na poziomie małego ognika buchnęła w
niego z pełną mocą i zajęła całe jego ciało, odbierając
zdolność racjonalnego myślenia. Czuł się, jakby przebito mu
mieczem serce i jeszcze do tego z sadystyczną rozkoszą powoli
przekręcano.
Do
jego uszu dotarł śmiech. Popatrzył na rozbawionego jego stanem
szoku złoczyńce.
Bez
namysłu rzucił się na niego, pozwalając by gniew zmieszany z
resztą negatywnych emocji zrobiły swoje. Po raz pierwszy się
zatracił. Liczył się tylko instynkt, który nakazywał mu, aby
pozbyć się wszystkiego na swojej drodze. Nie ważne, czy to wróg
czy przyjaciel.
Bakugou
o tym wiedział i go akceptował. Nie widział w nim żadnej ukrytej
bestii.
Zwykle
panował na swoją mocą bardzo dobrze, lecz zawsze istniało ryzyko
zachwiania tej idealnej równowagi przez jakiś czynnik. Tak jak to
miało miejsce dzisiaj.
Katsuki
nienawidził przedzierać się gęstym lasem pod osłoną nocy.
Wszystkie możliwe drogi wydawały mu się takie same.
-
Pieprzone krzaki – zaklął po nosem, próbując wyswobodzić
nogawkę z objęć złośliwej gałęzi.
-
Kacchan! - usłyszał za swoimi plecami głupiego nerda.
W
tym samym momencie udało mu się odczepić i zachwiał się nieco
niebezpiecznie, ale jednak udało mu się utrzymać równowagę.
Jeszcze ponownego wlecenia w cholerne krzewy by mu brakowało.
Zdecydowanie rozerwałby wtedy na strzępy i żadne protesty ekologów
by tutaj nie pomogły. Już i tak go wystarczająco matka natura
rozdrażniła.
Odwrócił
się i zastał okropne pobojowisko. Jego znajomi z klasy leżący
niezdolni do wykonania ruchu, poranieni. Na środku tego wszystkiego
noszący na sobie resztki taśmy od Sero stał Eijirou. Trzymał w
jednej ręce zbira, którego dusił.
Chociaż
Bakugou przypuszczał, że raczej powoli miażdżył mu gardło. Nie
musiał się nawet domyślać, iż stało się to co zawsze
przerażało użytkownika umiejętności utwardzającej.
-
Kirishima… co ty do jasnej cholery wyprawiasz?! - wykrzyknął,
kierując się do niego.
Minął
Midoriyę, który próbował złapać go za nogę i zatrzymać, lecz
mu się wyszarpał.
Nie
chciał nawet w tej chwili na niego patrzeć. Wiedział, że się
zapewne teraz bał ich kompana z klasy, co go irytowało.
Czerwonowłosy obecnie jak nikt inny potrzebował pomocy. Katsuki
mógł być jedynym, który da radę ocalić go z tej ciemnej
otchłani.
Eijirou
odwrócił się, spoglądając na niego przepełnionym wściekłością
spojrzeniem, jakby miał przed sobą wroga. Z ich dwójki to raczej
blondyn powinien mieć taką minę.
-
Zdurniałeś do reszty?! - wznowił swój monolog i stanął przed
nim pewny siebie, bez chociaż krzty strachu w swojej postawie. -
Wracaj tutaj, durniu – warknął niemalże.
Nie
dbał o to, że mógłby jeszcze bardziej rozeźlić i zostać
zaatakowanym.
Otrzymał
jednak całkiem odmienną reakcję. Jego przyjaciel puścił swoją
ofiarę, która padła na ziemię ze zbolałym jękiem. Prawa strona
jego ciała przestała być utwardzana, a i jego oko po tej stronie
przestało spoglądać na niego nieobecnie.
-
Baku – zaczął, aby zaraz poczuć na nieutwardzonej części
swojego policzka uderzenie z pięści. Głowa odskoczyła mu w bok, a
w wyniku tego jego lewa strona wróciła do normy.
Eijirou
spojrzał zaskoczony na przyjaciela, łapiąc się za zaczerwieniony
policzek.
-
Wróciłeś – Katsuki wyciągnął w jego stronę dłoń, aby pomóc
mu się podnieść z ziemi.
Kirishima
chwycił ją i pozwolił postawić się do pionu.
-
W trochę bolesny sposób i gwałtowny, ale tak.
-
Ha?! Coś ci nie pasuje?
-
Nie. Ocaliłeś mnie. Dziękuję, Bakugou.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz