piątek, 18 października 2019

Bester

   Kirishima, gdy został rozdzielony z Bakugou przez złoczyńców powoli się zatracał.
W jego głowie huczał mu, niczym armaty szyderczy śmiech i pewność przeciwnika, że Katsuki nie wyjdzie z tego spotkania cało. Nie miał zamiaru wierzyć jego słowom, tak jak i pozostali jego przyjaciele z klasy, którzy mu towarzyszyli. Zresztą miał okazję słyszeć gdzieś z oddali odgłosy jego walki. Wierzył, że sobie poradzi, choć był tam sam. Chociaż dzięki temu mógł pójść na całość i nie martwić się otoczeniem, nawet jeśli mogło się wydawać, że takie rzeczy się nie zdarzają. Prawda była inna. Czasem jego działania wyglądały na niebezpieczne, ale brał pod uwagę wszystkie czynniki wywołania zagrożenia.
  W pewnej chwili dźwięki kolejnych eksplozji z czasem stawały się coraz bardziej ciche, aż ustały całkowicie. Nie uszło to uwadze Eijirou, ale również i jego wroga, który z lubością uznał to za zwycięstwo swego partnera w tej misji.
Nie chciał w to wierzyć.
Nie miał zamiaru tego do siebie dopuścić.
On nie mógł pozwolić sobie na porażkę.
Zawsze dążył do tego, aby być najlepszy.
Nie mógłby pozwolić sobie na to, aby polec.
W końcu nie osiągnął jeszcze swego celu.
Starał się tak przekonywać, choć nadal nie usłyszał ani jednej eksplozji, a w jego sercu i umyśle zaczął się rodzić strach. 
- A może wykitowali razem? - zastanowił się na głos jego przeciwnik, gdy jego wspólnik nie wrócił.
Czerwonowłosy poczuł się, jakby właśnie sprzedał mu siarczysty policzek. Ten wniosek nie był nieprawdopodobny, jeśli chodziło o obecną sytuację. Jego umysł zaczął dopuszczać do siebie tą teorię, przecież żaden z nich do tej pory nie wrócił.
Jego głowę zaczęły zalewać wspólne chwile spędzone z Katsukim. Momenty wspólnej radości, wspólnej walki ramię w ramię. Do tego niszcząca myśl, że tego już nie będzie. Jego wybuchów gniewu, krzyków i niesamowitych min, które nawet Alll Might uważał za godne podziwu. Bo go już nie ma.
Rozpacz, która do tej pory była na poziomie małego ognika buchnęła w niego z pełną mocą i zajęła całe jego ciało, odbierając zdolność racjonalnego myślenia. Czuł się, jakby przebito mu mieczem serce i jeszcze do tego z sadystyczną rozkoszą powoli przekręcano.
Do jego uszu dotarł śmiech. Popatrzył na rozbawionego jego stanem szoku złoczyńce.
Bez namysłu rzucił się na niego, pozwalając by gniew zmieszany z resztą negatywnych emocji zrobiły swoje. Po raz pierwszy się zatracił. Liczył się tylko instynkt, który nakazywał mu, aby pozbyć się wszystkiego na swojej drodze. Nie ważne, czy to wróg czy przyjaciel.
Bakugou o tym wiedział i go akceptował. Nie widział w nim żadnej ukrytej bestii.
Zwykle panował na swoją mocą bardzo dobrze, lecz zawsze istniało ryzyko zachwiania tej idealnej równowagi przez jakiś czynnik. Tak jak to miało miejsce dzisiaj. 
  Katsuki nienawidził przedzierać się gęstym lasem pod osłoną nocy. Wszystkie możliwe drogi wydawały mu się takie same.
- Pieprzone krzaki – zaklął po nosem, próbując wyswobodzić nogawkę z objęć złośliwej gałęzi.
- Kacchan! - usłyszał za swoimi plecami głupiego nerda.
W tym samym momencie udało mu się odczepić i zachwiał się nieco niebezpiecznie, ale jednak udało mu się utrzymać równowagę. Jeszcze ponownego wlecenia w cholerne krzewy by mu brakowało. Zdecydowanie rozerwałby wtedy na strzępy i żadne protesty ekologów by tutaj nie pomogły. Już i tak go wystarczająco matka natura rozdrażniła.
Odwrócił się i zastał okropne pobojowisko. Jego znajomi z klasy leżący niezdolni do wykonania ruchu, poranieni. Na środku tego wszystkiego noszący na sobie resztki taśmy od Sero stał Eijirou. Trzymał w jednej ręce zbira, którego dusił. 
Chociaż Bakugou przypuszczał, że raczej powoli miażdżył mu gardło. Nie musiał się nawet domyślać, iż stało się to co zawsze przerażało użytkownika umiejętności utwardzającej.
- Kirishima… co ty do jasnej cholery wyprawiasz?! - wykrzyknął, kierując się do niego.
Minął Midoriyę, który próbował złapać go za nogę i zatrzymać, lecz mu się wyszarpał.
Nie chciał nawet w tej chwili na niego patrzeć. Wiedział, że się zapewne teraz bał ich kompana z klasy, co go irytowało. Czerwonowłosy obecnie jak nikt inny potrzebował pomocy. Katsuki mógł być jedynym, który da radę ocalić go z tej ciemnej otchłani.
  Eijirou odwrócił się, spoglądając na niego przepełnionym wściekłością spojrzeniem, jakby miał przed sobą wroga. Z ich dwójki to raczej blondyn powinien mieć taką minę.
- Zdurniałeś do reszty?! - wznowił swój monolog i stanął przed nim pewny siebie, bez chociaż krzty strachu w swojej postawie. - Wracaj tutaj, durniu – warknął niemalże.
Nie dbał o to, że mógłby jeszcze bardziej rozeźlić i zostać zaatakowanym.
Otrzymał jednak całkiem odmienną reakcję. Jego przyjaciel puścił swoją ofiarę, która padła na ziemię ze zbolałym jękiem. Prawa strona jego ciała przestała być utwardzana, a i jego oko po tej stronie przestało spoglądać na niego nieobecnie.
- Baku – zaczął, aby zaraz poczuć na nieutwardzonej części swojego policzka uderzenie z pięści. Głowa odskoczyła mu w bok, a w wyniku tego jego lewa strona wróciła do normy.
Eijirou spojrzał zaskoczony na przyjaciela, łapiąc się za zaczerwieniony policzek.
- Wróciłeś – Katsuki wyciągnął w jego stronę dłoń, aby pomóc mu się podnieść z ziemi.
Kirishima chwycił ją i pozwolił postawić się do pionu.
- W trochę bolesny sposób i gwałtowny, ale tak.
- Ha?! Coś ci nie pasuje?
- Nie. Ocaliłeś mnie. Dziękuję, Bakugou.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz