Światło
słoneczne przebiło się przez niezasłonięte okna i z perfekcją
najgorszego i nieugiętego barbarzyńcy padło na twarz jednego z
mężczyzn. Nie taki niewinny człowiek, gdy oświetliły go
promienie słoneczne wykrzywił usta w niezadowolonym grymasie. Nie,
jeszcze się nie budził. Finalnie uczucie ciepła na powiekach, mimo
wszystko stało się na tyle nieznośne, aby otworzył oczy.
Pożałował tego natychmiast, gdy na dzień dobry promienie słońca
podrażniły go. Zasłonił oczy dłonią i już miał zamiar obrócić
się na drugi bok, aby osłonić się przed zasięgiem płonącej
gwiazdy. Drgnął, ale zaniechał swojego planu, czując ciężar na
swojej piersi. Zdziwiony zrobił daszek z dłoni i ujrzał czarną
czuprynę swojego szefa, który w najlepsze sobie smacznie spał.
Zabójca dłuższy moment trwał w poczuciu bezmyślnego szoku. W
chwili, gdy chciał sobie przypomnieć wczorajszy dzień, uświadomił
sobie, że łeb napierdala go, jakby ktoś mu wyjątkowo rytmicznie
po nim młotkiem stukał. Miał nadzieję, że jeszcze to nie było
Stairway To Heaven Led Zeppelin.
To
teraz nadszedł moment ciężkiej próby.
Jak
powinien obudzić najgroźniejszego kryminalistę na Wyspach?
Wcześniej
nie był na tyle głupim, aby się narażać. Do tego to zwykle jego
szef budził się zdecydowanie wcześniej. Właśnie z tego powodu
nie był zagrożony wymyślną śmiercią, gdyby mu się wstało lewą
nogą. Teraz jednak nie miał zamiaru być grzecznym leżaczkiem i
czekać aż łaskawie wstanie, choć to było dość rozsądnym
pomysłem.
W
końcu zadecydował. Na początek postanowił być miły. Wplótł
dłoń we włosy swojego szefa, co było dla niego nieco dziwne.
Zawahał się przez moment, ale finalnie przeczesał delikatnie jego
ciemne kosmyki.
-
Jim, wstawaj – powiedział dosyć donośnym głosem.
Reakcja
na to jednak nie była tym, czego się spodziewał. Śpiący na nim
mężczyzna wydał z siebie zaspany pomruk i tylko wtulił swoją
twarz bardziej w klatkę piersiową zabójcy.
Westchnął
ciężko, mrugając przy tym zaskoczony. Nie takiego efektu
oczekiwał. Przyglądał mu się tak dłuższą chwilę, a myśl
bycia w kropce pojawiła się w jego głowie z przerażającą mocą
i otoczką nieznośnego bólu. Zadziałał bez żadnego namysłu i
zrzucił z siebie Moriarty’ego na podłogę. Gdy usłyszał huk
ciała, które zderzyło się z podłogą – dopiero wtedy do niego
dotarło co zrobił i komu. Słysząc zbolały jęk niepewnie uniósł
się, aby spojrzeć na geniusza.
-
Szefie? Nic ci nie jest? - spytał, choć to pytanie wydawało mu się
zdecydowanie zbędne.
Jim
podniósł się do siadu, przykładając rękę do tyłu głowy,
który sobie nieco obił.
Na
pytanie snajpera nie odpowiedział. Przeniósł tylko na niego swój
rozwścieczony wzrok.
W
końcu nie był głupi i wiedział czemu tak skończył. Do tego od
samego sprawcy czuł winę. Moran spoglądając na Jamesa czuł, że
jest już martwy. Tylko nie miał pojęcia w jaki sposób. Moriarty
podniósł się na równe nogi i rozejrzał po pobojowisku w salonie.
Przez
jego twarz przebiegł cień przebiegłego, a zarazem zadowolonego
uśmiechu.
-
Posprzątasz dziś cały dom na błysk. Pod moim nadzorem. Bierz się
do roboty – oznajmił zabójcy, czując niesamowitą satysfakcję,
gdy mu mina na tą wieść zrzedła.
Po
tych słowach opuścił go, aby doprowadzić się do porządku i
łyknąć coś na ból głowy.
Sebastian,
gdy dostał rozkaz zostania sprzątaczką, poczuł się, jakby dostał
celnie wymierzony policzek w jego dumę. Miał wrażenie, jakby
został w pewien sposób zdegradowany. Do poziomu zwykłej
sprzątaczki. Jego umysł nie mógł tego przeboleć.
Wolałby
już, żeby mu przestrzelił kolana. Chociaż sam się o to prosił,
budząc go w taki sposób. Zwlókł się w końcu z kanapy i na
początek zaczął zbierać puste butelki i puszki po ich wczorajszej
zabawie.
Jim
wrócił za to niedługo później, patrząc jak mu idzie. Do tego
podpowiedział mu, gdzie znajdzie potrzebne środki czystości.
Wątpił
w końcu, aby ten wiedział co jest gdzie. Nigdy przecież wcześniej
nie musiał tego robić.
Moran
starał się nie okazywać swojej irytacji, gdy był instruowany,
niczym dziecko co, gdzie i jak. Było to pomocne, ale snajper wolał
sobie poradzić sam, bo przecież znalezienie takich rzeczy nie może
być trudne. W zasadzie byłoby, ale jego duma nie pozwalała mu na
przyznanie się do tego wniosku. To wina służby, że wszelkie
możliwe środki były porozrzucane po różnych zakamarkach domu.
Poczuł
się zmęczony po samym sprzątaniu salonu, gdzie Jim wskazywał mu
najmniejsza niedociągnięcia. Dużo czasu minęło, nim było to tak
idealnie jak sobie ten genialny diabeł wymarzył. Przeczesał dłonią
swoje włosy i przymknął oczy, czując jak od tego sprzątania ból
w jego skroniach się nasilił. Udał się do kuchni, gdzie był
jego szef, który akurat postanowił wziąć coś na kaca. Zabójca
zaczął mieć nadzieję, że jednak Bóg istnieje i się nad nim
właśnie postanowił ulitować.
-
Podziel się tabletkami – rzucił i wskazał na listek, który
brunet trzymał w dłoniach.
-
Nie. Jak skończysz sprzątanie, to dostaniesz – zarządził.
Zdecydowanie,
gdy Moriarty był okrutny, to po całości. Cudem Moran chyba jeszcze
żył.
Musiał
jakoś pogodzić się z tym wyrokiem, choć jakaś część snajpera
pokusiłaby się o morderstwo. Trzeźwa część jednak go
powstrzymywała i chyba to było najlepszą opcją dla świata.
Sebastianowi
wydawało się, że sprząta wieczność. Ścieranie kurzów dla
niego ciągnęło się latami. Jedynym plusem było posiadanie przerw
na picie i jedzenie. Chociaż już nawet wtedy głoś Jima, który
mówił mu co ma poprawić dudnił mu w głowie. Skończył to
wszystko do wieczora i faktycznie to wszystko lśniło. Zabójca
patrząc na swoje dzieło pomyślał, że nigdy, przenigdy nie będzie
już budził swego szefa. Zmęczony udał się do swego pokoju, aby
tą mordęgę odespać. Zdołał zapomnieć o tabletkach na kaca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz