piątek, 1 marca 2019

Krucza Miłość XV

   Czas leciał nieubłaganie. Odliczał dokładnie każdy dzień. Żył normalnie, chodził na misje i starał się być cierpliwy. Moment, w którym przekreślił ostatni dzień od umownego miesiąca miał być jego wybawieniem. Niestety przeczekał całą dobę, kilkanaście kolejnych i nawet nie mógł usnąć w nocy. Żaden kruk nie przybył, aby ukoić jego powoli zaczynające się kołatać nerwy. Myśli wirowały w szaleńczym tańcu czarnych scenariuszy. On starał się odnaleźć nadzieję. Chwytać wyobrażenia, że może zapomniał. W końcu minęło tyle czasu. Nie chciał dopuścić do siebie najgorszej myśli, jakoby miałby jego brat miałby być martwy. Chociaż sam mu sugerował, że będzie mogło to właśnie oznaczać. Niemożliwe. Prędzej uwierzy w spóźnienie się z informacją dla niego. Starał się uspokoić, lecz miał wrażenie, jakby jego wnętrze i umysł trawił pożar. Nie potrafił go ugasić. Rzucał się po domu, wędrując z miejsca na miejsce kompletnie bez celu. W końcu opuścił mieszkanie i wyszedł na ulice wioski, która tętniła swoim zwyczajowym życiem. Parł przed siebie, starając zająć się czymś innym niż kwestią starszego brata. Skupić swoje myśli na staruszkach kupujących owoce nawet.
- Sasukee! - usłyszał znajomy głos za plecami i westchnął, jedynie przyśpieszając kroku.
Chwilę później postać dobrze znana zagrodziła mu drogę z urażonym wyrazem twarzy.
- Draniu, wołałem cię! - rzucił obrażony, mierząc w ciemnowłosego oskarżycielsko palcem.
- Wiem, ale i tak wiedziałem, że mnie dogonisz, więc nie widziałem sensu, aby czekać – stwierdził obojętnie, wzruszając przy tym ramionami. Obserwował przy tym, jak na twarz blond młotka wstępuje oburzenie. Nie czuł się źle ze swoją szczerością. Powiedział jedynie prawdę.
- No w sumie – Naruto dość niechętnie przyznał mu w pewien sposób rację. Przyjrzał mu się uważnie, lecz jednak wydawał mu się Uchiha jakiś niemrawy. Znał go na tyle dobrze, aby dostrzec takie zmiany, choć pozornie był taki jak zawsze. Różniło się diametralnie to, że zwykle czerpał z drażnienia go pewien rodzaj satysfakcji. Obecnie wydawał mu się zmęczony życiem.
- Sasuke! Chodźmy na ramen! - rzucił z właściwym tylko dla siebie entuzjazmem, aby zaraz złapać go za rękę i biegiem pociągnąć ku swojej ulubionej budce z jedzeniem.
Miał naprawdę zamiar w pierwszej chwili zaprotestować, lecz nie było mu to dane. Skrzywił się w duchu analizując już stan swojego portfela, wiedząc doskonale jak dobry Uzumaki jest w wkopywaniu ludzi, aby płacili za ilość zupy, którą pochłonął. Zawsze starał się tego unikać jak ognia, aby nie czuć pustki w portfelu. Branie nagle wielu misji, aby zapłacić czynsz nie było dobre.
- Dwa razy ramen poproszę! - zakrzyknął na wstępie Naruto, wciągając swego towarzysza za sobą.
- Już się robi! - odpowiedź równie entuzjastyczna Teuchi’ego spowodowała ciężkie westchnienie Uchihy. Naprawdę zawsze, gdy został tu wyciągnięty nie wiedział z jakiego powodu się tu znalazł.
- Sasuke, więcej entuzjazmu! - skarcił go przyjaciel, jakby nie czczenie tej potrawy było grzechem.
- Nie mam zamiaru cieszyć się jak głupi do zupy – oznajmił, a wtedy podano im ich zamówienie. Jego kompan od razu zabrał się za jedzenie, nie bardzo przejęty jego słowami.
- A tam marudzisz! Ramen jest dobry na wszystko! - stwierdził pewnie, wciągając kolejną porcję makaronu. Jego ton brzmiał, jakby naprawdę wierzył w magiczne właściwości tego jedzenia.
- Chyba tylko dla ciebie – uznał, bo jednak nie uważał siebie za takiego konesera, aby tak wielką sprawiało mu to przyjemność.
Zaczął jednak spożywać swoją porcję, wyzywając w myślach siedzącego obok kretyna w pomarańczowym dresie. To był idealny dla niego sposób na odprężenie się.
Naruto zdołał jeszcze poprosić o dwie dokładki, które przyprawiły Uchihe o ból głowy. W myślach zapewnił siebie samego, żeby nigdy więcej nie mieć ubawu z miny Kakashiego, gdy za nich płacił.
- Sasuke, zapłacisz? - rzucił niby nieśmiało Naruto, ale znał go zbyt dobrze, aby nie poznać tej gry.
- Nie mam wyboru – stwierdził z westchnieniem, regulując ich rachunek i opuszczając z nim lokal.
- I jak, lepiej ci? - spytał niemal od razu Uzumaki, zaskakując tym swego przyjaciela.
- Jasne, cudownie uzdrowił mnie ramen – stwierdził, będąc nieco zdezorientowanym.
Nie musiał jednak pytać, aby zrozumieć, że się zorientował o to dla niego była ta szopka z wyjściem na jedzenie. Był jednak mu za to wdzięczny, gdy rozeszli się finalnie w swoje strony.
  Tsunade od wizyty Uchihy głowiła się nad tamtą sytuacją. Jeśli naprawdę miałaby go przyjąć z powrotem, to na jakich zasadach? Jak miałaby wytłumaczyć i poprzeć swoją decyzję starszyźnie? To był zaledwie czubek góry lodowej pytań, jakie przed sobą stawiała. Westchnęła ciężko, odrywając się od kolejnego z nudnych raportów. Jej wzrok spoczął na zdjęciach byłych przywódców. Naprawdę czasem jej ich brakowało, aby chociażby mieć z kim o podobnych doświadczeniach porozmawiać. W takich chwilach znów czuła się, niczym mała dziewczynka.
- Ciekawie co wy byście zrobili, dziadku Hashiramo i Tobiramo – westchnęła, omiatając wzrokiem fotografie wymienionych Hokage. Pamiętała ich naprawdę dobrze, zwłaszcza różnicę w ich charakterach. Gdyby miała się zastanowić nad radami obu, to zapewne by ze sobą kolidowały. Musiała niestety podjąć decyzję samodzielnie. Robiąc to raczej w stylu Pierwszego, niczym prawdziwa hazardzistka podejmując ryzyko. Miała tylko nadzieję, że uda jej się wygrać. W końcu mógł być przydatny pod względem informacji. Z drugiej strony pewnie będą chcieli dobrać się do Naruto, lecz miała wrażenie podczas wizyty, że tu chodzi o coś więcej. Danzou jednak nie zamierzała pytać. Chyba, że będzie to konieczne. Z drugiej strony sam jej potwierdził, iż do tej pory nikt tej organizacji jej nie opuścił żywy. Mógł móc od dawna być martwy, a ona karmić się złudzeniem pozyskania być może ważnego pionka. Skoro jego młodszy brat zaczął wątpić w zimnokrwistość morderstwa ich rodziny, to coś było na rzeczy. W końcu do tej pory żywił do niego wyłącznie nienawiść. Nawet Kakashi był zaskoczony tą zmianą, lecz nie powiedział z jakiego powodu zwątpił. Zachował to dla siebie, a oni to uszanowali. W końcu to sprawa między nimi.
   Pain wraz z Madarą wrócił do murów organizacji, gdzie zwyczajnie wracając ich drogi się zbiegły. Nie chodzili razem na misje ani nic podobnego. W zasadzie razem bywali tylko, gdy spędzał czas w Wiosce Deszczu. Tak praktycznie razem się nie pokazywali. Ryzyko, aby reszta nieświadomych członków organizacji dowiedziała się o życiu tej legendy była zbyt ogromna.
- Wyślij Itachiego do mnie. Umownie dziś wyrusza – polecił jedynie, odbijając w drugą stronę. Do części jaskini, w której on się zaszył. Rudy jedynie skinął głową, bo wiedział o co chodziło. Zresztą takie rzeczy musiał wiedzieć. A może nawet zdawał sobie sprawę z większej ilości rzeczy niż on.
Wykonał odpowiednie pieczęcie i wszedł do środka, kierując się od razu do odpowiedniego pokoju.
Uniósł dłoń, aby zapukać, lecz finalnie ręka zatrzymała się w drodze do celu. Miał dziwne wrażenie, jakby zwątpił czy powinien w ogóle to robić. Nie rozumiał tego uczucia. Zapukał.
- Proszę – rozległo się po drugiej stronie niemal natychmiast.
Nacisnął klamkę i wszedł do środka, rozglądając po pomieszczeniu, które oświetlała ledwo jedna świeca przy łóżku. Nie dziwił się temu, dość niedawno pozbył się opatrunków z oczu.
Na pewno nie był przyzwyczajony jeszcze całkowicie do światła.
- Madara cię do siebie wzywa – odezwał się, zanim zdążył zostać zapytany o cel tej wizyty.
- Dobrze, zaraz się u niego zjawię – odparł, spoglądając na swojego gościa.
W zasadzie nie widział go od czasu, gdy ten rozmawiał z Sasorim w jego obecności. Patrząc na niego zastanawiał się, jaką postawę obierał wobec tej misji. Nie mógł nic stwierdzić po nim samym. Było to dość irytujące. Madarę już nawet łatwiej było rozczytać niż jego pozbawioną jakiegokolwiek wyrazu twarz. Chyba nawet on nie potrafił przybierać tak doskonałych masek.
Pain chwilę mierzył go spojrzeniem, aż odwrócił się i wyszedł bez słowa, bo wyglądało na to, że nie będzie potrzebował nic więcej od niego. A nie miał zamiaru dawać mu się analizować.
  Itachi odprowadził go wzrokiem do wyjścia zanim sam podniósł się i postanowił naprzód spakować. Wyruszenie od razu wydawało się dobrym pomysłem. Pakował kolejne niezbędne mu rzeczy, zastanawiając się przy okazji co zrobi, gdy będzie na miejscu. W końcu musiał przedostać się tam pokojowo, przekonać do tego ludzi. Zapiął plecak i zarzucił sobie na ramię, opuszczając pokój i skierował labiryntem korytarzy powoli do celu. Szczerze mówiąc zastanawiał się, jaki rodzaj zabezpieczenia na nim użyje. Spędził z nim tyle czasu, jako jego uczeń i wiedział doskonale, że naprawdę znał wiele rzeczy lub technik, które do obecnych czasów zanikły. Pewnie po niektórych nie było nawet śladów, a informacje przetrwały tylko w głowie najstarszego żyjącego z rodu. Pochodził z czasów, jakie przechodziły pojęcie ludzi ówczesnych. To dla niego było bardziej niż niepokojące. Obecny, starający żyć się pokojowo świat nie był przygotowany na osobę jego pokroju. Człowieka, który musiał osiągnąć potęgę, aby chronić klan i zapewnić przeżycie.
   Na miejscu czekał go widok, który mógłby określić mianem rytualnego ołtarza. Wokół starannie wyrysowanego krwią kręgu, na którym widniały wyrysowane płomienie były rozstawione świece. Zmarszczył brwi powoli się zbliżając, aby móc lepiej się temu przyjrzeć. Niestety nic to nie dało. Nie znał tego typu znaku ani rytuału. Nie wiedział, czego mógł się po tym spodziewać. Użycie krwi mogło tylko utwierdzić go w sile tej techniki. Była idealna do tworzenia wszelkich połączeń.
- W końcu dotarłeś – usłyszał ze swojej prawej strony, gdzie od razu zwrócił swe spojrzenie.
- To po prostu ty za szybko się ze wszystkim uporałeś – skomentował, wracając wzrokiem do okręgu. - Co to ma być za technika właściwie? - dodał po chwili, zawieszając wzrok na płonącej świecy. Obserwowanie ognistego tańca zawsze wydawało mu się czymś niesamowitym.
- Bardzo stara. Już dawno nie używana w naszym klanie. Niegdyś każdy członek był znaczony, a jeśli pokusił się o zdradę, to ta technika pozwała taką osobę wyłonić. I stosowanie ukarać.
- Rozumiem – stwierdził jedynie, choć porywanie się na coś takiego wyglądało na istne szaleństwo.
Nie miał jednak wyboru, jeśli chciał podjąć się dokonanego wyboru. Zresztą to było ważne. Musiał to zrobić dla młodszego brata. Trzymać go z daleka od organizacji. Nie mógł dłużej pozwalać, aby go gonił. W końcu oni o tej przeszkodzie w jego postaci wiedzieli. Gdyby zapadł wyrok, aby go się pozbyć – nawet nie chciał o tym myśleć. Sama wizja rozkazu pozbycia się Sasuke wydana przez Paina przyprawiała go o nieprzyjemne dreszcze. Chciał go trzymać od tego zdecydowanie daleko.
- Zdejmij górę i wejdź w krąg – rzucił Madara, uznając, że mogą wziąć się w końcu do rzeczy.
 Itachi bez słowa odłożył plecak na bok i zsunął siebie płaszcz, który rzucił na wcześniej odłożone rzeczy wraz z koszulką. Wszedł do środka ostrożnie, aby nie naruszyć narysowanego wzoru w żaden sposób. Nie chciałby, aby wystąpiły przez coś takiego nieoczekiwane komplikację.
- Uklęknij – usłyszał za swoimi plecami i bez słowa wykonał polecenie. - Nie ruszaj się, choćby nie wiem co się działo – dodał po chwili i młodszy słyszał, jak zaczyna nieznaną mu dotychczas inkarnację.
Madara wyciągnął rękę przed siebie, a jego głos nabrał większej mocy. Początkowo nic się nie działo. Do momentu, w którym ogień świec nagle się nie wzmógł. Itachiego to nieco zaniepokoiło.
Miał już zamiar zadać pytanie, lecz w jego plecy uderzyła dziwna siła. Jednak nie siła. Po prostu to była chakra, która moment później sprawiła, że czuł się, jakby zaczął trawić go ogień. Wrzasnął przeraźliwie, choć nawet tego nie zarejestrował. Trwało to jednak ułamek sekundy, bo tak nagle jak żar w jego ciele się pojawił – równie szybko został w tylko sobie znany sposób ugaszony. Świece także zgasły nagle, lecz on nie poruszył się nie będąc pewnym czy to już na pewno koniec.
- Skończyłem – zaraz jego wątpliwości zostały rozwiązane, a on sam odczuł niesamowitą ulgę.
Podniesienie się zajęło mu moment, bo wciąż czuł się nieco oszołomiony, niepewny własnych możliwości. Zwrócił uwagę na starszego Uchihę, który wziął się za sprzątanie po całym obrzędzie. Miał niesamowitą ochotę zapytać dokładnie o to co mu zrobił, lecz byłoby to zbyto podejrzane i nie sądziłby, aby uzyskał satysfakcjonujące go odpowiedzi.
Podszedł do odrzuconego plecaka i ubrań w kąt i założył rzeczy na siebie.
- Będę wyruszał – oznajmił, kontrolnie sprawdzając kieszenie płaszcza, aby mieć pewność, że niczego mu nie brakowało. Wszystko było na szczęście na swoim miejscu.
- Powodzenia, Itachi. Nie zawiedź mnie – rzucił Madara, a w jego ton wkradła się jakaś dość charakterystyczna nuta, aczkolwiek nie potrafił zidentyfikować czy jest pozytywna.
Skinął mu jedynie głową w odpowiedzi i skierował do wyjścia, gdzie powitało go słońce.
Myśl, że po tylu latach bycia w szeregu tej organizacji wydawała mu się abstrakcją. Nie potrafił sobie wyobrazić, jak to będzie wyglądać i funkcjonować. Odetchnął świeżym powietrzem, a na pewno lepszym niż te jakie mieli pod ziemią i ruszył przed siebie. 
   Madara przez chwilę obserwował go, jak wychodzi korzystając z jego strony, dopóki właz się nie zamknął za nim. Zmrużył oczy i przeniósł zebrane świeczki na miejsce.
- Zetsu – rzucił w pozornie pustą przestrzeń, lecz wywołany niemal natychmiast wyrósł spod ziemi i stanął obok niego, wyraźnie zainteresowany. Rzadko osobiście go wzywał.
- Tak, Madaro? - zapytał z wyuczoną uprzejmością. Tak było dla niego bezpieczniej.
- Wieczorem udasz się do Konohy i będziesz obserwował Itachiego – padł pewny rozkaz.
- Tak jest, czcigodny Madaro. To wszystko? - spytał, choć był nieco zaskoczony, że nie został posłany za nim od razu. Wolał tej kwestii nie poruszać, bo jednak czuł od niego coś na tyle złowrogiego, aby trzymać dystans. Znał go na tyle dobrze, iż potrafił ocenić kiedy lepiej po prostu być rzeczowym. Chociaż nawet i bez tego potrafił być nieobliczalny w czynach. Często jego działania potrafiły wydawać się nieskładne, chaotyczne, pozbawione sensu. Ewentualnie potrafił odcinać rękę z zwyczajnego kaprysu. Zdecydowanie był idealnym przykładem, jak długotrwałe, samotne życie może wepchnąć człowieka w sidła obłędu. A może po prostu zbyt długo go obserwował i to szaleństwo, w którego sidła wpadał coraz głębiej tylko dla niego było niesamowicie mocno widoczne.
- Tak, możesz odejść – odparł, nawet na niego nie patrząc. Wzrok skierowany miał na statuę, która bezmyślnie wyrosła i przypominała o jednej osobie, którą nienawidził i uwielbiał za jednym zamachem. Hashirama. Naprawdę brakowało mu go czasem.
Zetsu tymczasem z ulgą opuścił to miejsce, aby zająć się swoimi niedokończonymi sprawami, zanim wyruszy. No i jeszcze przydałoby się upolować sobie jakiś obiad.
Madara tymczasem postanowił usiąść na głowie podobizny Senju i czytać książkę. 
  Podróż mijała mu dość spokojnie. Od strony, z której wyruszył było mu zdecydowanie wygodnie. Znał pobliską drogę na skróty, do tego wyjdzie z miejsca innego niż główna brama, więc był zadowolony. Normalnie nigdy nie przyszedłby tylko, aby skorzystać z bardziej dogodnego wyjścia z kryjówki. Im bardziej się zbliżał, tym większe uderzały w niego wątpliwości czy wszystko się uda. Musiał w końcu jeszcze przeprowadzić rozmowę z Tsunade. Ostatnia wizyta była tylko zapowiedzią tej ostatecznej rozmowy. Do tego dochodził Sasuke. Czuł się niesamowicie źle z tym, że ostatecznie nie zdołał go powiadomić. A termin, jaki wyznaczył na ostateczny odzew już dawno temu minął. Zastanawiał się czy dla niego jest już martwy, bo przecież sam podsunął mu takie założenie. Nie chciał nawet myśleć, jak bardzo mógł na niego wpłynąć tymi słowami.
W końcu na horyzoncie zamajaczyły się przed nim mury wioski. Zatrzymał się na skraju lasu i kontrolnie rozejrzał, zanim zeskoczył na ziemie i postanowił wkraść na teren osady.
   Przemykał między najmniej uczęszczanymi uliczkami, niczym cień do momentu bycia nieopodal biura Hokage. Wejście tam pokojowe nie wchodziło w grę i był zmuszony główną straż uraczyć iluzją, a w środku kilka bardziej sprytnych osób ogłuszyć.
Jego nagłe bezpośrednie wejście zaskoczyło zarówno Tsunade, jak i będącego w środku Pakkuna, który nakreślał sytuacje jakiejś misji, na której samotnie był jego właściciel.
- Siemanko, Itachi. Dawnośmy się nie widzieli – oznajmił pies, bo w sumie nie było tu Hatake, który zapewne by się załamał tego typu reakcją. On sam niezbyt rozumiał obecną sytuację, aczkolwiek po minie Hokage wnioskował, iż coś na temat tej wizyty wiedziała.
- Cześć, Pakkun – przywitał się z pupilem jego dawnego przełożonego. - Myślałaś nad naszą ostatnią rozmową? - dodał, zwracając się bezpośrednio do blondynki.
- Owszem. Skoro decydujesz się na taki krok i jak widzę, udało ci się dopiąć swego. Mogę dać ci kredyt zaufania – zaczęła, na chwilę zawieszając głos. - Musisz mi jednak zdradzić, o co chodziło z tym, że Danzou nic mi nie powiedział? I opowiedzieć więcej o Akatsuki.
- Sądzę, że on powinien ci to lepiej wyjaśnić. Nie jestem pewny czy będzie to możliwe. Faktycznie, udało mi się dostać kredyt zaufania, lecz zostałem napiętnowany i czuję, że sypanie czegokolwiek może być dla mnie śmiertelne. Nie jestem też pewny czy nie będą nadzorowali mnie tutaj. Mam zamiar zachowywać pozory, że moim celem jest sprawienie, aby Sasuke nie wchodził mi w drogę i obserwacja Naruto – oznajmił spokojnie, bo to była prawda. Na jego szczęście, czymkolwiek była ta pieczęć w żaden sposób się nie aktywowała. Naprawdę był pewien, że może to nastąpić, więc starał się ważyć swe słowa.
- Dobrze, zapytam go. W najbliższym czasie chciałabym, aby ktoś obejrzał co na ciebie nałożono – skapitulowała, wzdychając ciężko. Obecnie wyglądało na to, że nic nie ugra. Ryzykować jego życiem nie zamierzała, bo zdecydowanie nie kłamał. Akatsuki na pewno się zabezpieczyło przed zdradą i w zasadzie spodziewała się czegoś tego typu.
- W porządku. Stawię się – obiecał, dostając po chwili pozwolenie, aby odejść co uczynił z wewnętrznie ukrywaną ulgą i radością. Nie miał ochoty teraz załatwiać formalności.
   Udał się czym prędzej ku dawnej dzielnicy ich klanu. Starając się zrobić to bardzo okrężnie, bo jednak jeszcze zapewne shinobi nie wiedzieli, że nie muszą mieć do za wroga. Mijał opuszczone, już dotknięte przez czas budynki rodzin, które niegdyś znał. Wszystko wracało do niego, jakby dokonał tego zaledwie wczoraj. Starał się skupić na swoim pierwotnym celu – musiał wrócić do brata. To było właśnie jego siłą napędową. Pozwalała mu się przebić skutecznie przez morze nieprzyjemnych myśli i wspomnień. Odrzucała uparcie napierające na umysł poczucie winy. Zmuszała do działania. Im bliżej był, tym bardziej czuł przyśpieszone bicie swego serca. Stresował się tym spotkaniem.
W końcu wyszło na to, że znowu nie dotrzymał obietnicy. Mógł tylko wewnętrznie prosić o wybaczenie, niczym grzesznik, który nie potrafi poradzić sobie z notorycznie powtarzanym błędem. Tkwił w zapętleniu swoich kłamstw, gdzie nawet już los nawet, gdy nie chciał czynił go srebrnoustym. Nie był godzien szansy, jaką mu dano, lecz się jej chwycił chciwie.
Zatrzymał się wreszcie, gdy był na miejscu i odetchnął głęboko. Uniósł dłoń i zapukał.
Tym razem nie zamierzał robić mu niezapowiedzianej wizyty. Tyle był mu winien.
   Sasuke po spędzeniu czasu z Naruto w Ichiraku naprawdę poczuł się lepiej. Trzymał się tego orzeźwiającego uczucia cały dzień. Starał się trzymać od myśli o bracie z daleka. Udało mu się to i dzień spędził trenując, myśląc nad jeszcze większym doskonaleniem swoich technik opartych na chakrze błyskawic. Poświęcił się w zasadzie temu pomysłowi w całości. Nawet teraz, gdy już wrócił do domu siedział nad jednym ze zwojów, które wypożyczył i zaczytywał w różnych technikach związanych z tą naturą. Zdecydowanie przebudziło się w nim pragnienie większej siły, ciągłego rozwijania swoich umiejętności.
To było dobre. Pozwalało mu, tym razem odsunąć nadciągające ponure wichury myśli.
Wiedział doskonale, że to tylko chwilowe wyjście. W końcu nie będzie mógł się przed tym bronić i pozwoli wbić w siebie złowieszcze szpony, budzące rozpacz i szaleństwo utraty.
Potrząsnął głową gwałtownie, gdy zdał sobie sprawę, w jakim kierunku idą jego wnioski.
Wtedy też usłyszał pukanie do drzwi. Odłożył ostrożnie na bok rozwinięty zwój i wstał.
Schodząc na dół, zastanawiał się kto to może być o tej porze, bo nie kojarzył by miał mieć jakichkolwiek gości. Przez chwilę pomyślał o Naruto, lecz równie szybko go wykluczył.
On zdecydowanie naprzód by zaczął mu się drzeć pod oknami, zanim by zapukał wciąż na pewno robiłby raban. Sakura raczej nie miała czego tu szukać o takiej godzinie. Kakashi według tego, co wiedział od Pakkuna był na jakiejś samotnej, ważnej misji. Otworzył drzwi i w pierwszej chwili, gdy go ujrzał poczuł niesamowitą ulgę. W drugiej w sumie uderzyła go fala gorąca i gniewu, bo zdał sobie sprawę, że nie dał mu wcześniej żadnego znaku życia.
Zacisnął dłonie w pięści, czując falę wyrzutów zalewającą mu umysł za takie traktowanie.
- Co ty sobie myślisz?! Mówiłeś mi, że się odezwiesz! Wiesz ile czasu minęło od obiecanego miesiąca?! Powinieneś dla mnie być martwy już dwa tygodnie! - wykrzyczał mu w twarz, nie potrafiąc zapanować nad sobą. Naprawdę nienawidził, gdy go oszukiwał.
- Sasuke, ja przepraszam… - zaczął i nieco zwiesił głos, pod naciskiem ciskającego gromy spojrzenia ciemnych jak noc tęczówek. Zrozumiał, że zawiódł go znowu na całej linii. - Myślałem, że uda mi się z tobą skontaktować, lecz wyszło inaczej – spróbował wytłumaczyć, nie chcąc na razie wchodzić w dokładne szczegóły swojej niedyspozycji.
W tym stanie na pewno nawet te słowa mogły do niego nie przemówić. W końcu zaprzepaścił kolejną daną mu szansę i nie wiedział, jak trudno będzie o kolejny kredyt zaufania. Chociaż był ostatnią osobą, jaka powinna na coś takiego w ogóle zasługiwać.
- Wybacz mi, Sasuke – odparł cicho, aczkolwiek szczerze, spuszczając przy tym wzrok.
Czuł niesamowity wstyd za to, jak wszystko się potoczyło. W przypływie odwagi uniósł głowę i przyciągnął go do siebie przytulając, po raz kolejny szeptem prosząc o wybaczenie. Zdecydowanie mu na nim zależało, choć nie mógł obiecać, że nie popełni po raz kolejny podobnego błędu. Wolał już nie składać przyrzeczeń, jakich nie mógłby spełnić. Nie wiedział czy uda mu się być dostatecznie wytrwałym w tym postanowieniu.
Młodszy, wciąż kipiący złością, miał dość dużą trudność z przyjęciem tych tłumaczeń.
Starał się zrozumieć jego położenie, lecz nie potrafił. Nie umiał znaleźć sensownego powodu, dla którego nie raczył mu oszczędzić uznania go za martwego. W końcu tak zaczynał myśleć! Chociaż starał się do tej pory trzymać rozpaczliwie nadziei, to i ta by pewnie wkrótce zgasła całkowicie, pogrążając go w cierpieniu, które okazałoby się zupełnie bezpodstawne. Zdecydowanie mu się udało, że nie doszedł do tego etapu.
Mógłby wtedy nie otrzymać przebaczenia, którego tak od niego rozpaczliwie pragnął.
Nie spodziewał się tego typu zagrania ze strony brata. Ten gest w pierwszym odruchu go zaskoczył i mimowolnie się spiął. Złość została zastąpiona totalną dezorientacją. Dłuższą chwilę zajęło mu zrozumienie, co się właściwie wydarzyło. Zdecydowanie nie był przyzwyczajony do takich gestów, dawno odzwyczaił się od bliskości drugiej osoby. Zadarł nieco głowę ku górze, aby spojrzeć z politowaniem na twarz Itachiego i ciężko westchnąć.
- Wybaczam, ale lepiej byś nie robił tak nigdy więcej – rzucił pojednawczo, lecz wolał mu uświadomić, że to wcale nie była łatwa decyzja. Postanowił wtulić twarz w jego ubranie i objąć go, pozwalając sobie na tą chwilę bliskości, której nawet taki samotnik potrzebował.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz