Czas leciał nieubłaganie. Odliczał
dokładnie każdy dzień. Żył
normalnie, chodził na misje i starał się być cierpliwy. Moment, w
którym przekreślił ostatni dzień od umownego miesiąca miał być
jego wybawieniem. Niestety przeczekał całą
dobę, kilkanaście
kolejnych i nawet nie mógł
usnąć w nocy. Żaden kruk nie przybył, aby ukoić jego powoli
zaczynające się kołatać nerwy. Myśli wirowały w szaleńczym
tańcu czarnych scenariuszy. On starał się odnaleźć nadzieję.
Chwytać wyobrażenia,
że może zapomniał. W końcu minęło tyle czasu. Nie chciał
dopuścić do siebie najgorszej myśli, jakoby miałby jego brat
miałby być martwy. Chociaż sam mu sugerował, że będzie mogło
to właśnie oznaczać. Niemożliwe. Prędzej uwierzy w spóźnienie
się z informacją dla niego. Starał się uspokoić, lecz miał
wrażenie, jakby jego wnętrze i umysł trawił pożar. Nie potrafił
go ugasić. Rzucał się po domu, wędrując z miejsca na miejsce
kompletnie bez celu. W końcu opuścił mieszkanie i wyszedł na
ulice wioski, która tętniła swoim zwyczajowym życiem. Parł przed
siebie, starając zająć się czymś innym niż kwestią starszego
brata. Skupić swoje myśli na staruszkach kupujących owoce nawet.
-
Sasukee! - usłyszał znajomy głos za plecami i westchnął, jedynie
przyśpieszając kroku.
Chwilę
później postać dobrze znana zagrodziła mu drogę z urażonym
wyrazem twarzy.
-
Draniu, wołałem cię! - rzucił obrażony, mierząc w ciemnowłosego
oskarżycielsko palcem.
-
Wiem, ale i tak wiedziałem, że mnie dogonisz, więc nie widziałem
sensu, aby czekać – stwierdził obojętnie, wzruszając przy tym
ramionami. Obserwował przy tym, jak na twarz blond młotka wstępuje
oburzenie. Nie czuł się źle ze swoją szczerością. Powiedział
jedynie prawdę.
-
No w sumie – Naruto dość niechętnie przyznał mu w pewien
sposób rację. Przyjrzał mu się uważnie, lecz jednak wydawał mu
się Uchiha jakiś niemrawy. Znał go na tyle dobrze, aby dostrzec
takie zmiany, choć pozornie był taki jak zawsze. Różniło się
diametralnie to, że zwykle czerpał z drażnienia go pewien rodzaj
satysfakcji. Obecnie wydawał mu się zmęczony życiem.
-
Sasuke! Chodźmy na ramen! - rzucił z właściwym tylko dla siebie
entuzjazmem, aby zaraz złapać go za rękę i biegiem pociągnąć
ku swojej ulubionej budce z jedzeniem.
Miał
naprawdę zamiar w pierwszej chwili zaprotestować, lecz nie było mu
to dane. Skrzywił się w duchu analizując już stan swojego
portfela, wiedząc doskonale jak dobry Uzumaki jest w wkopywaniu
ludzi, aby płacili za ilość zupy, którą pochłonął. Zawsze
starał się tego unikać jak ognia, aby nie czuć pustki w portfelu.
Branie nagle wielu misji, aby zapłacić czynsz nie było dobre.
-
Dwa razy ramen poproszę! - zakrzyknął na wstępie Naruto,
wciągając swego towarzysza za sobą.
-
Już się robi! - odpowiedź
równie entuzjastyczna Teuchi’ego spowodowała ciężkie
westchnienie Uchihy. Naprawdę zawsze, gdy został tu wyciągnięty
nie wiedział z jakiego powodu się tu znalazł.
-
Sasuke, więcej entuzjazmu! - skarcił go przyjaciel, jakby nie
czczenie tej potrawy było grzechem.
-
Nie mam zamiaru cieszyć się jak głupi do zupy – oznajmił, a
wtedy podano im ich zamówienie. Jego kompan od razu zabrał się za
jedzenie, nie bardzo przejęty jego słowami.
-
A tam marudzisz! Ramen jest dobry na wszystko! - stwierdził pewnie,
wciągając kolejną porcję makaronu. Jego ton brzmiał, jakby
naprawdę wierzył w magiczne właściwości tego jedzenia.
- Chyba tylko dla ciebie – uznał,
bo jednak nie uważał siebie za takiego konesera, aby tak wielką
sprawiało mu to przyjemność.
Zaczął
jednak spożywać swoją porcję, wyzywając w myślach siedzącego
obok kretyna w pomarańczowym dresie. To był idealny dla niego
sposób na odprężenie się.
Naruto
zdołał jeszcze poprosić o dwie dokładki, które przyprawiły
Uchihe o ból głowy. W myślach zapewnił siebie samego, żeby nigdy
więcej nie mieć ubawu z miny Kakashiego, gdy za nich płacił.
-
Sasuke, zapłacisz? - rzucił niby nieśmiało Naruto, ale znał go
zbyt dobrze, aby nie poznać tej gry.
-
Nie mam wyboru – stwierdził z westchnieniem, regulując ich
rachunek i opuszczając z nim lokal.
-
I jak, lepiej ci? - spytał niemal od razu Uzumaki, zaskakując tym
swego przyjaciela.
-
Jasne, cudownie uzdrowił mnie ramen – stwierdził, będąc nieco
zdezorientowanym.
Nie
musiał jednak pytać, aby zrozumieć, że się zorientował o to dla
niego była ta szopka z wyjściem na jedzenie. Był jednak mu za to
wdzięczny, gdy rozeszli się finalnie w swoje strony.
Tsunade od wizyty Uchihy głowiła się
nad tamtą sytuacją. Jeśli naprawdę miałaby go przyjąć z
powrotem, to na jakich zasadach? Jak miałaby wytłumaczyć i poprzeć
swoją decyzję starszyźnie? To był zaledwie czubek góry lodowej
pytań, jakie przed sobą stawiała. Westchnęła ciężko, odrywając
się od kolejnego z nudnych raportów. Jej wzrok spoczął na
zdjęciach byłych przywódców. Naprawdę czasem jej ich brakowało,
aby chociażby mieć z kim o podobnych doświadczeniach porozmawiać.
W takich chwilach znów czuła się, niczym mała dziewczynka.
-
Ciekawie co wy byście zrobili, dziadku Hashiramo i Tobiramo –
westchnęła, omiatając wzrokiem fotografie wymienionych Hokage.
Pamiętała ich naprawdę dobrze, zwłaszcza różnicę w ich
charakterach. Gdyby miała się zastanowić nad radami obu, to
zapewne by ze sobą kolidowały. Musiała niestety podjąć decyzję
samodzielnie. Robiąc to raczej w stylu Pierwszego, niczym prawdziwa
hazardzistka podejmując ryzyko. Miała tylko nadzieję, że uda jej
się wygrać. W końcu mógł być przydatny pod względem
informacji. Z drugiej strony pewnie będą chcieli dobrać się do
Naruto, lecz miała wrażenie podczas wizyty, że tu chodzi o coś
więcej. Danzou jednak nie zamierzała pytać. Chyba, że będzie to
konieczne. Z drugiej strony sam jej potwierdził, iż do tej pory
nikt tej organizacji jej nie opuścił żywy. Mógł móc od dawna
być martwy, a ona karmić się złudzeniem pozyskania być może
ważnego pionka. Skoro jego młodszy brat zaczął wątpić w
zimnokrwistość morderstwa ich rodziny, to coś było na rzeczy. W
końcu do tej pory żywił do niego wyłącznie nienawiść. Nawet
Kakashi był zaskoczony tą zmianą, lecz nie powiedział z jakiego
powodu zwątpił. Zachował to dla siebie, a oni to uszanowali. W
końcu to sprawa między nimi.
Pain wraz z Madarą wrócił do murów
organizacji, gdzie zwyczajnie wracając ich drogi się zbiegły. Nie
chodzili razem na misje ani nic podobnego. W zasadzie razem bywali
tylko, gdy spędzał czas w Wiosce Deszczu. Tak praktycznie razem się
nie pokazywali. Ryzyko, aby reszta nieświadomych członków
organizacji dowiedziała się o życiu tej legendy była zbyt
ogromna.
-
Wyślij Itachiego do mnie. Umownie dziś wyrusza – polecił
jedynie, odbijając w drugą stronę. Do części jaskini, w której
on się zaszył. Rudy jedynie skinął głową, bo wiedział o co
chodziło. Zresztą takie rzeczy musiał wiedzieć. A może nawet
zdawał sobie sprawę z większej ilości rzeczy niż on.
Wykonał
odpowiednie pieczęcie i wszedł do środka, kierując się od razu
do odpowiedniego pokoju.
Uniósł
dłoń, aby zapukać, lecz finalnie ręka zatrzymała się w drodze
do celu. Miał dziwne wrażenie, jakby zwątpił czy powinien w ogóle
to robić. Nie rozumiał tego uczucia. Zapukał.
-
Proszę – rozległo się po drugiej stronie niemal natychmiast.
Nacisnął klamkę i wszedł do
środka, rozglądając po pomieszczeniu, które oświetlała ledwo
jedna świeca przy łóżku. Nie dziwił się temu, dość niedawno
pozbył się opatrunków z oczu.
Na
pewno nie był przyzwyczajony jeszcze całkowicie do światła.
-
Madara cię do siebie wzywa – odezwał się, zanim zdążył zostać
zapytany o cel tej wizyty.
-
Dobrze, zaraz się u niego zjawię – odparł, spoglądając na
swojego gościa.
W
zasadzie nie widział go od czasu, gdy ten rozmawiał z Sasorim w
jego obecności. Patrząc na niego zastanawiał się, jaką postawę
obierał wobec tej misji. Nie mógł nic stwierdzić po nim samym.
Było to dość irytujące. Madarę już nawet łatwiej było
rozczytać niż jego pozbawioną jakiegokolwiek wyrazu twarz. Chyba
nawet on nie potrafił przybierać tak doskonałych masek.
Pain
chwilę mierzył go spojrzeniem, aż odwrócił się i wyszedł bez
słowa, bo wyglądało na to, że nie będzie potrzebował nic więcej
od niego. A nie miał zamiaru dawać mu się analizować.
Itachi odprowadził go wzrokiem do
wyjścia zanim sam podniósł się i postanowił naprzód spakować.
Wyruszenie od razu wydawało się dobrym pomysłem. Pakował kolejne
niezbędne mu rzeczy, zastanawiając się przy okazji co zrobi, gdy
będzie na miejscu. W końcu musiał przedostać się tam pokojowo,
przekonać do tego ludzi. Zapiął plecak i zarzucił sobie na ramię,
opuszczając pokój i skierował labiryntem korytarzy powoli do celu.
Szczerze mówiąc zastanawiał się, jaki rodzaj zabezpieczenia na
nim użyje. Spędził z nim tyle czasu, jako jego uczeń i wiedział
doskonale, że naprawdę znał wiele rzeczy lub technik, które do
obecnych czasów zanikły. Pewnie po niektórych nie było nawet
śladów, a informacje przetrwały tylko w głowie najstarszego
żyjącego z rodu. Pochodził z czasów, jakie przechodziły pojęcie
ludzi ówczesnych. To dla niego było bardziej niż niepokojące.
Obecny, starający żyć się pokojowo świat nie był przygotowany
na osobę jego pokroju. Człowieka, który musiał osiągnąć
potęgę, aby chronić klan i zapewnić przeżycie.
Na miejscu czekał go widok, który
mógłby określić mianem rytualnego ołtarza. Wokół starannie
wyrysowanego krwią kręgu, na którym widniały wyrysowane płomienie
były rozstawione świece. Zmarszczył brwi powoli się zbliżając,
aby móc lepiej się temu przyjrzeć. Niestety nic to nie dało. Nie
znał tego typu znaku ani rytuału. Nie wiedział, czego mógł się
po tym spodziewać. Użycie krwi mogło tylko utwierdzić go w sile
tej techniki. Była idealna do tworzenia wszelkich połączeń.
-
W końcu dotarłeś – usłyszał ze swojej prawej strony, gdzie od
razu zwrócił swe spojrzenie.
-
To po prostu ty za szybko się ze wszystkim uporałeś –
skomentował, wracając wzrokiem do okręgu. - Co to ma być za
technika właściwie? - dodał po chwili, zawieszając wzrok na
płonącej świecy. Obserwowanie ognistego tańca zawsze wydawało mu
się czymś niesamowitym.
-
Bardzo stara. Już dawno nie używana w naszym klanie. Niegdyś każdy
członek był znaczony, a jeśli pokusił się o zdradę, to ta
technika pozwała taką osobę wyłonić. I stosowanie ukarać.
-
Rozumiem – stwierdził jedynie, choć porywanie się na coś
takiego wyglądało na istne szaleństwo.
Nie
miał jednak wyboru, jeśli chciał podjąć się dokonanego wyboru.
Zresztą to było ważne. Musiał to zrobić dla młodszego brata.
Trzymać go z daleka od organizacji. Nie mógł dłużej pozwalać,
aby go gonił. W końcu oni o tej przeszkodzie w jego postaci
wiedzieli. Gdyby zapadł wyrok, aby go się pozbyć – nawet nie
chciał o tym myśleć. Sama wizja rozkazu pozbycia się Sasuke
wydana przez Paina przyprawiała go o nieprzyjemne dreszcze. Chciał
go trzymać od tego zdecydowanie daleko.
-
Zdejmij górę i wejdź w krąg – rzucił Madara, uznając, że
mogą wziąć się w końcu do rzeczy.
Itachi bez słowa odłożył plecak na
bok i zsunął siebie płaszcz, który rzucił na wcześniej odłożone
rzeczy wraz z koszulką. Wszedł do środka ostrożnie, aby nie
naruszyć narysowanego wzoru w żaden sposób. Nie chciałby, aby
wystąpiły przez coś takiego nieoczekiwane komplikację.
-
Uklęknij – usłyszał za swoimi plecami i bez słowa wykonał
polecenie. - Nie ruszaj się, choćby nie wiem co się działo –
dodał po chwili i młodszy słyszał, jak zaczyna nieznaną mu
dotychczas inkarnację.
Madara
wyciągnął rękę przed siebie, a jego głos nabrał większej
mocy. Początkowo nic się nie działo. Do momentu, w którym ogień
świec nagle się nie wzmógł. Itachiego to nieco zaniepokoiło.
Miał
już zamiar zadać pytanie, lecz w jego plecy uderzyła dziwna siła.
Jednak nie siła. Po prostu to była chakra, która moment później
sprawiła, że czuł się, jakby zaczął trawić go ogień. Wrzasnął
przeraźliwie, choć nawet tego nie zarejestrował. Trwało to jednak
ułamek sekundy, bo tak nagle jak żar w jego ciele się pojawił –
równie szybko został w tylko sobie znany sposób ugaszony. Świece
także zgasły nagle, lecz on nie poruszył się nie będąc pewnym
czy to już na pewno koniec.
-
Skończyłem – zaraz jego wątpliwości zostały rozwiązane, a on
sam odczuł niesamowitą ulgę.
Podniesienie
się zajęło mu moment, bo wciąż czuł się nieco oszołomiony,
niepewny własnych możliwości. Zwrócił uwagę na starszego
Uchihę, który wziął się za sprzątanie po całym obrzędzie.
Miał niesamowitą ochotę zapytać dokładnie o to co mu zrobił,
lecz byłoby to zbyto podejrzane i nie sądziłby, aby uzyskał
satysfakcjonujące go odpowiedzi.
Podszedł
do odrzuconego plecaka i ubrań w kąt i założył rzeczy na siebie.
-
Będę wyruszał – oznajmił, kontrolnie sprawdzając kieszenie
płaszcza, aby mieć pewność, że niczego mu nie brakowało.
Wszystko było na szczęście na swoim miejscu.
-
Powodzenia, Itachi. Nie zawiedź mnie – rzucił Madara, a w jego
ton wkradła się jakaś dość charakterystyczna nuta, aczkolwiek
nie potrafił zidentyfikować czy jest pozytywna.
Skinął
mu jedynie głową w odpowiedzi i skierował do wyjścia, gdzie
powitało go słońce.
Myśl,
że po tylu latach bycia w szeregu tej organizacji wydawała mu się
abstrakcją. Nie potrafił sobie wyobrazić, jak to będzie wyglądać
i funkcjonować. Odetchnął świeżym powietrzem, a na pewno lepszym
niż te jakie mieli pod ziemią i ruszył przed siebie.
Madara przez chwilę obserwował go,
jak wychodzi korzystając z jego strony, dopóki właz się nie
zamknął za nim. Zmrużył oczy i przeniósł zebrane świeczki na
miejsce.
-
Zetsu – rzucił w pozornie pustą przestrzeń, lecz wywołany
niemal natychmiast wyrósł spod ziemi i stanął obok niego,
wyraźnie zainteresowany. Rzadko osobiście go wzywał.
-
Tak, Madaro? - zapytał z wyuczoną uprzejmością. Tak było dla
niego bezpieczniej.
-
Wieczorem udasz się do Konohy i będziesz obserwował Itachiego –
padł pewny rozkaz.
-
Tak jest, czcigodny Madaro. To wszystko? - spytał, choć był nieco
zaskoczony, że nie został posłany za nim od razu. Wolał tej
kwestii nie poruszać, bo jednak czuł od niego coś na tyle
złowrogiego, aby trzymać dystans. Znał go na tyle dobrze, iż
potrafił ocenić kiedy lepiej po prostu być rzeczowym. Chociaż
nawet i bez tego potrafił być nieobliczalny w czynach. Często jego
działania potrafiły wydawać się nieskładne, chaotyczne,
pozbawione sensu. Ewentualnie potrafił odcinać rękę z zwyczajnego
kaprysu. Zdecydowanie był idealnym przykładem, jak długotrwałe,
samotne życie może wepchnąć człowieka w sidła obłędu. A może
po prostu zbyt długo go obserwował i to szaleństwo, w którego
sidła wpadał coraz głębiej tylko dla niego było niesamowicie
mocno widoczne.
-
Tak, możesz odejść – odparł, nawet na niego nie patrząc. Wzrok
skierowany miał na statuę, która bezmyślnie wyrosła i
przypominała o jednej osobie, którą nienawidził i uwielbiał za
jednym zamachem. Hashirama. Naprawdę brakowało mu go czasem.
Zetsu
tymczasem z ulgą opuścił to miejsce, aby zająć się swoimi
niedokończonymi sprawami, zanim wyruszy. No i jeszcze przydałoby
się upolować sobie jakiś obiad.
Madara
tymczasem postanowił usiąść na głowie podobizny Senju i czytać
książkę.
Podróż mijała mu dość spokojnie.
Od strony, z której wyruszył było mu zdecydowanie wygodnie. Znał
pobliską drogę na skróty, do tego wyjdzie z miejsca innego niż
główna brama, więc był zadowolony. Normalnie nigdy nie
przyszedłby tylko, aby skorzystać z bardziej dogodnego wyjścia z
kryjówki. Im bardziej się zbliżał, tym większe uderzały w niego
wątpliwości czy wszystko się uda. Musiał w końcu jeszcze
przeprowadzić rozmowę z Tsunade. Ostatnia wizyta była tylko
zapowiedzią tej ostatecznej rozmowy. Do tego dochodził Sasuke. Czuł
się niesamowicie źle z tym, że ostatecznie nie zdołał go
powiadomić. A termin, jaki wyznaczył na ostateczny odzew już dawno
temu minął. Zastanawiał się czy dla niego jest już martwy, bo
przecież sam podsunął mu takie założenie. Nie chciał nawet
myśleć, jak bardzo mógł na niego wpłynąć tymi słowami.
W
końcu na horyzoncie zamajaczyły się przed nim mury wioski.
Zatrzymał się na skraju lasu i kontrolnie rozejrzał, zanim
zeskoczył na ziemie i postanowił wkraść na teren osady.
Przemykał między najmniej
uczęszczanymi uliczkami, niczym cień do momentu bycia nieopodal
biura Hokage. Wejście tam pokojowe nie wchodziło w grę i był
zmuszony główną straż uraczyć iluzją, a w środku kilka
bardziej sprytnych osób ogłuszyć.
Jego
nagłe bezpośrednie wejście zaskoczyło zarówno Tsunade, jak i
będącego w środku Pakkuna, który nakreślał sytuacje jakiejś
misji, na której samotnie był jego właściciel.
-
Siemanko, Itachi. Dawnośmy się nie widzieli – oznajmił pies, bo
w sumie nie było tu Hatake, który zapewne by się załamał tego
typu reakcją. On sam niezbyt rozumiał obecną sytuację, aczkolwiek
po minie Hokage wnioskował, iż coś na temat tej wizyty wiedziała.
-
Cześć, Pakkun – przywitał się z pupilem jego dawnego
przełożonego. - Myślałaś nad naszą ostatnią rozmową? - dodał,
zwracając się bezpośrednio do blondynki.
-
Owszem. Skoro decydujesz się na taki krok i jak widzę, udało ci
się dopiąć swego. Mogę dać ci kredyt zaufania – zaczęła, na
chwilę zawieszając głos. - Musisz mi jednak zdradzić, o co
chodziło z tym, że Danzou nic mi nie powiedział? I opowiedzieć
więcej o Akatsuki.
-
Sądzę, że on powinien ci to lepiej wyjaśnić. Nie jestem pewny
czy będzie to możliwe. Faktycznie, udało mi się dostać kredyt
zaufania, lecz zostałem napiętnowany i czuję, że sypanie
czegokolwiek może być dla mnie śmiertelne. Nie jestem też pewny
czy nie będą nadzorowali mnie tutaj. Mam zamiar zachowywać pozory,
że moim celem jest sprawienie, aby Sasuke nie wchodził mi w drogę
i obserwacja Naruto – oznajmił spokojnie, bo to była prawda. Na
jego szczęście, czymkolwiek była ta pieczęć w żaden sposób się
nie aktywowała. Naprawdę był pewien, że może to nastąpić, więc
starał się ważyć swe słowa.
-
Dobrze, zapytam go. W najbliższym czasie chciałabym, aby ktoś
obejrzał co na ciebie nałożono – skapitulowała, wzdychając
ciężko. Obecnie wyglądało na to, że nic nie ugra. Ryzykować
jego życiem nie zamierzała, bo zdecydowanie nie kłamał. Akatsuki
na pewno się zabezpieczyło przed zdradą i w zasadzie spodziewała
się czegoś tego typu.
-
W porządku. Stawię się – obiecał, dostając po chwili
pozwolenie, aby odejść co uczynił z wewnętrznie ukrywaną ulgą i
radością. Nie miał ochoty teraz załatwiać formalności.
Udał się czym prędzej ku dawnej
dzielnicy ich klanu. Starając się zrobić to bardzo okrężnie, bo
jednak jeszcze zapewne shinobi nie wiedzieli, że nie muszą mieć do
za wroga. Mijał opuszczone, już dotknięte przez czas budynki
rodzin, które niegdyś znał. Wszystko wracało do niego, jakby
dokonał tego zaledwie wczoraj. Starał się skupić na swoim
pierwotnym celu – musiał wrócić do brata. To było właśnie
jego siłą napędową. Pozwalała mu się przebić skutecznie przez
morze nieprzyjemnych myśli i wspomnień. Odrzucała uparcie
napierające na umysł poczucie winy. Zmuszała do działania. Im
bliżej był, tym bardziej czuł przyśpieszone bicie swego serca.
Stresował się tym spotkaniem.
W
końcu wyszło na to, że znowu nie dotrzymał obietnicy. Mógł
tylko wewnętrznie prosić o wybaczenie, niczym grzesznik, który nie
potrafi poradzić sobie z notorycznie powtarzanym błędem. Tkwił w
zapętleniu swoich kłamstw, gdzie nawet już los nawet, gdy nie
chciał czynił go srebrnoustym. Nie był godzien szansy, jaką mu
dano, lecz się jej chwycił chciwie.
Zatrzymał
się wreszcie, gdy był na miejscu i odetchnął głęboko. Uniósł
dłoń i zapukał.
Tym
razem nie zamierzał robić mu niezapowiedzianej wizyty. Tyle był mu
winien.
Sasuke po spędzeniu czasu z Naruto w
Ichiraku naprawdę poczuł się lepiej. Trzymał się tego
orzeźwiającego uczucia cały dzień. Starał się trzymać od myśli
o bracie z daleka. Udało mu się to i dzień spędził trenując,
myśląc nad jeszcze większym doskonaleniem swoich technik opartych
na chakrze błyskawic. Poświęcił się w zasadzie temu pomysłowi w
całości. Nawet teraz, gdy już wrócił do domu siedział nad
jednym ze zwojów, które wypożyczył i zaczytywał w różnych
technikach związanych z tą naturą. Zdecydowanie przebudziło się
w nim pragnienie większej siły, ciągłego rozwijania swoich
umiejętności.
To
było dobre. Pozwalało mu, tym razem odsunąć nadciągające ponure
wichury myśli.
Wiedział
doskonale, że to tylko chwilowe wyjście. W końcu nie będzie mógł
się przed tym bronić i pozwoli wbić w siebie złowieszcze szpony,
budzące rozpacz i szaleństwo utraty.
Potrząsnął
głową gwałtownie, gdy zdał sobie sprawę, w jakim kierunku idą
jego wnioski.
Wtedy
też usłyszał pukanie do drzwi. Odłożył ostrożnie na bok
rozwinięty zwój i wstał.
Schodząc
na dół, zastanawiał się kto to może być o tej porze, bo nie
kojarzył by miał mieć jakichkolwiek gości. Przez chwilę pomyślał
o Naruto, lecz równie szybko go wykluczył.
On
zdecydowanie naprzód by zaczął mu się drzeć pod oknami, zanim by
zapukał wciąż na pewno robiłby raban. Sakura raczej nie miała
czego tu szukać o takiej godzinie. Kakashi według tego, co wiedział
od Pakkuna był na jakiejś samotnej, ważnej misji. Otworzył drzwi
i w pierwszej chwili, gdy go ujrzał poczuł niesamowitą ulgę. W
drugiej w sumie uderzyła go fala gorąca i gniewu, bo zdał sobie
sprawę, że nie dał mu wcześniej żadnego znaku życia.
Zacisnął
dłonie w pięści, czując falę wyrzutów zalewającą mu umysł za
takie traktowanie.
-
Co ty sobie myślisz?! Mówiłeś mi, że się odezwiesz! Wiesz ile
czasu minęło od obiecanego miesiąca?! Powinieneś dla mnie być
martwy już dwa tygodnie! - wykrzyczał mu w twarz, nie potrafiąc
zapanować nad sobą. Naprawdę nienawidził, gdy go oszukiwał.
-
Sasuke, ja przepraszam… - zaczął i nieco zwiesił głos, pod
naciskiem ciskającego gromy spojrzenia ciemnych jak noc tęczówek.
Zrozumiał, że zawiódł go znowu na całej linii. - Myślałem, że
uda mi się z tobą skontaktować, lecz wyszło inaczej – spróbował
wytłumaczyć, nie chcąc na razie wchodzić w dokładne szczegóły
swojej niedyspozycji.
W
tym stanie na pewno nawet te słowa mogły do niego nie przemówić.
W końcu zaprzepaścił kolejną daną mu szansę i nie wiedział,
jak trudno będzie o kolejny kredyt zaufania. Chociaż był ostatnią
osobą, jaka powinna na coś takiego w ogóle zasługiwać.
-
Wybacz mi, Sasuke – odparł cicho, aczkolwiek szczerze, spuszczając
przy tym wzrok.
Czuł
niesamowity wstyd za to, jak wszystko się potoczyło. W przypływie
odwagi uniósł głowę i przyciągnął go do siebie przytulając,
po raz kolejny szeptem prosząc o wybaczenie. Zdecydowanie mu na nim
zależało, choć nie mógł obiecać, że nie popełni po raz
kolejny podobnego błędu. Wolał już nie składać przyrzeczeń,
jakich nie mógłby spełnić. Nie wiedział czy uda mu się być
dostatecznie wytrwałym w tym postanowieniu.
Młodszy,
wciąż kipiący złością, miał dość dużą trudność z
przyjęciem tych tłumaczeń.
Starał
się zrozumieć jego położenie, lecz nie potrafił. Nie umiał
znaleźć sensownego powodu, dla którego nie raczył mu oszczędzić
uznania go za martwego. W końcu tak zaczynał myśleć! Chociaż
starał się do tej pory trzymać rozpaczliwie nadziei, to i ta by
pewnie wkrótce zgasła całkowicie, pogrążając go w cierpieniu,
które okazałoby się zupełnie bezpodstawne. Zdecydowanie mu się
udało, że nie doszedł do tego etapu.
Mógłby
wtedy nie otrzymać przebaczenia, którego tak od niego rozpaczliwie
pragnął.
Nie
spodziewał się tego typu zagrania ze strony brata. Ten gest w
pierwszym odruchu go zaskoczył i mimowolnie się spiął. Złość
została zastąpiona totalną dezorientacją. Dłuższą chwilę
zajęło mu zrozumienie, co się właściwie wydarzyło. Zdecydowanie
nie był przyzwyczajony do takich gestów, dawno odzwyczaił się od
bliskości drugiej osoby. Zadarł nieco głowę ku górze, aby
spojrzeć z politowaniem na twarz Itachiego i ciężko westchnąć.
-
Wybaczam, ale lepiej byś nie robił tak nigdy więcej – rzucił
pojednawczo, lecz wolał mu uświadomić, że to wcale nie była
łatwa decyzja. Postanowił wtulić twarz w jego ubranie i objąć
go, pozwalając sobie na tą chwilę bliskości, której nawet taki
samotnik potrzebował.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz