Sebastian był podziwiany, a jednocześnie brany za szaleńca czy też
przybysza z kosmosu. Powód był jeden - wytrzymywał z jedynym w Londynie
konsultantem kryminalnym całodobowo siedem dni w tygodniu. Początkowo
bawiło go to, dopóki nie poznał bliżej destrukcyjnej natury mężczyzny,
do którego obecnie był przywiązany silnie emocjonalnie, bo go kochał.
Nie wiedział, czy geniusz rozpoznawał emocje, jakie żywił do niego
snajper. Był mu całkowicie oddany, a tego dnia pozwolił mu iść samotnie
na spotkanie z jego ulubionym detektywem. Nie spodziewał się, że jego
szef wróci przemoknięty i wyraźnie wyglądał na przygnębionego. Poczuł
falę złości na młodszego Holmesa, ale odsunął ją od siebie, aby podejść
do przełożonego, zdjąć mu płaszcz i zaprowadzić na kanapę, chwilę
później otulając go kocem, bo był przemarznięty. Potem przeszedł do
kuchni, aby zrobić mu herbaty, układając sobie plan wyciągnięcia
informacji z Napoleona.
Jim natomiast podniósł się z kanapy powoli,
a później rozejrzał, cicho przemykając do pokoju swojego ochroniarza.
Omiótł wzrokiem pomieszczenie i odszukał kryjówkę z bronią swego
zabójcy, którą przed nim ukrywał. Jednak nie dał rady schować jej przed
nim wystarczająco dobrze. Sprawdził zawartość magazynku, który tak jak
oczekiwał, był pełny. Włożył go z powrotem, a potem przystawił lufę do
skroni. Czuł się strasznie zawiedziony detektywem, to uczucie było tak
silne, iż nie potrafił żywić złudnych nadziei, aby spotkać kogoś
podobnego. Tak strasznie się nudził. Myślał, że amator z Baker Street go
nie rozczaruje, lecz się przeliczył. Nie chciał spędzić reszty życia na
planowaniu morderstw do nieciekawych spraw, jakie nie zasługiwały na
swoje rozwiązanie. Nie znajdzie radości bez dobrych rozgrywek, a właśnie
stracił wiarę w gracza, który zapowiadał się obiecująco, lecz dla niego
i tak stał się zwyczajny. Odniósł wrażenie, że został oszukany przez
życie, bo miał genialny umysł, ale żadnej z tego zabawy. Był
nieszczęśliwy. Z tą myślą nacisnął na spust. Sebastian drgnął, bo do tej
pory pilnował herbaty, a słysząc huk wybiegł z kuchni, udając się do
swego pokoju, gdyż wiedział doskonale skąd doszedł go ten odgłos. Wpadł
do pomieszczenia i zamarł, widząc ciało swego szefa na podłodze w kałuży
krwi, a gdzieś obok leżała jego własna broń. Podszedł powoli bliżej,
czując się, jakby jego nogi były z żelaza. Z trudem nimi poruszał, aby
posuwać się do przodu. Zatrzymał się przy nim, padając na kolana, mając
wrażenie bycia całkowicie wyczerpanym. Spojrzał na jego martwe, otwarte
oczy, co pozbawione były żywego blasku, a nawet szaleństwa, jakie często
kryło się w jego tęczówkach. Wyciągnął ręce, w stronę ciała i nawet nie
zarejestrował, kiedy je pochwycił, przyciskając do siebie. Patrzył w
przestrzeń, będąc zbyt oszołomionym, aby zaakceptować prawdę. W końcu
jednak myśl, jaka dotychczas do niego nie docierała przebiła się,
uderzając w niego z całą swoją mocą, co w sobie miała - Jim nie żyje. To
go rozbiło, gdy dotarło do jego świadomości. Poczuł się, jakby ktoś
stłukł szybę w jego wnętrzu, rozerwał go od środka, że przez chwilę się
dusił, bo nieświadomie wstrzymał oddech. Z jego gardła wydobyło się
przepełnione bólem zawodzenie. Natłok negatywnych emocji osiągnął swe
apogeum, aby znaleźć ujście we łzach, znaczących drogę po twarzy
dotychczas bezwzględnego zabójcy oraz przybierającym na sile skowycie.
Nie wiedział, ile trwał w takim stanie, skuty kajdanami straty sensu
istnienia, jaki dawał mu mężczyzna, którego truchło trzymał w ramionach.
Rozżalenie zmieniło się w gniew i determinację, gdy przypomniał
sobie z czyjej winy Moriarty wrócił w tak złym stanie psychicznym.
Zacisnął lekko palce na marynarce jego garnituru, patrząc na pozbawioną
żywotności twarz najważniejszej dla niego osoby. Szeptem poprzysiągł
zemstę za śmierć swego Króla.
Dlaczego ;-; Zapowiadało się tak dobrze... WHY OW WHY ;-;
OdpowiedzUsuń