niedziela, 4 listopada 2018

Krucza Miłość VIII

Witajcie!
Wracam do Kruczej Miłości po paru latach. Wiem, można mnie zbluzgać, obrzucić pomidorami i tak dalej. Wiele razy zapowiadałam w tamtym okresie, że wrócę do tego opowiadania. W końcu mi się udało, bo cały czas siedziało mi w głowie. Teraz ruszam na powrót z nim i mam nadzieję, że dam radę je doprowadzić do końca. Przyznaję, że w sumie ta seria jest dla mnie w pewien sposób ulubioną i na pewno ją ukończę i może wtedy poprawie początkowe rozdziały.
Zresztą chyba przez jakiś czas będę chyba wrzucać właśnie tą serię ze względu, że mam całość na laptopie i moja dalej mało sprawna ręka nie cierpi wtedy aż tak. Wszystkie zmiany planowe możecie śledzić na fp bloga, na który zapraszam, link macie po lewej stronie :)
______________________________________________________

   Najmłodszy żyjący członek sławnego niegdyś klanu Uchiha leżał w rezydencji, w której mieszkał kiedyś z kompletną rodziną. Nie potrafił usnąć, więc teraz przyglądał się gładkiej strukturze sufitu. Blask księżyca padał na jego bladą twarz, wkradając się przez okno. Dużo od ostatniego spotkania z Itachim rozmyślał. Wspominał też przy tym mimowolnie czas, gdy wraz ze starszym bratem byli normalnym, szczęśliwym rodzeństwem. To wszystko utwierdzało Sasuke w przekonaniu, że gdzieś wewnątrz siebie pragnął mieć jakąś namiastkę rodziny. Czuł także, że byłby w stanie nawet wybaczyć w pewnym stopniu okropne morderstwo z przeszłości.
Pragnął odzyskać jedyną najbliższą więź rodzinną, jaka mu pozostała i spróbować odbudować ich relacje w jakimś stopniu. Wcześniej nawet bardziej zaślepiony wizją i chęcią zemsty miał takie chwile w swoim życiu, gdy pragnął, aby jego starszy brat mógł być przy nim. Zawsze jakaś część jego nie potrafiła go całkowicie skreślić, pomimo czynu jakiego się dopuścił. A teraz całkowicie przeważyła znajdującą się w nim rządzę zemsty i nienawiść. Do tego jeszcze chciał wiedzieć czy historia, którą przedstawił mu Danzou jest prawdziwa. Potwierdzić mogła to na ironię tylko osoba, co do współpracy z nim skora nie była wcale. Czuł się dosyć mocno zagubiony przez to wszystko. Miał totalny mętlik w głowie, a nawet i w sercu. Nie miał pojęcia jak powinien postępować. W co powinien wierzyć i jaki cel realizować. Chciał w końcu wiedzieć co jest prawdą.
   Przymknął oczy od niechcenia wspominając moment, w którym to Itachi zamordował ich rodziców. Miał wrażenie, jakby to działo się na jego oczach po raz kolejny. Zwykle towarzyszyły temu odczuciu nagła fala gniewu, lecz tym razem nic takiego się nie zdarzyło. Czuł się, jakby bardziej się już z tym pogodził, choć pewnie brzmiało to absurdalnie, ale tak się chyba stało.
   Otworzył oczy i obrócił się na bok, w stronę okna, spoglądając na księżyc. Jego myśli nadal natrętnie krążyły wokół Itachiego. Zastanawiał się czy on także czasem o nim myśli, co robi i czy kiedykolwiek go kochał, jako młodszego brata.
Pokręcił głową i opadł znowu na plecy, stwierdzając przy tym, że jego myśli zaczynają być dosyć przygnębiające. Nie mógł jednak nic na to poradzić. Trudno było mu sobie wyobrazić, aby jego starszy brat jedynie udawał, że Sasuke jest dla niego w jakiś sposób wyjątkowy. Umysł przypomniał mu ich wspólnie spędzane chwile, gdy spędzali je na zabawie albo wspólnych treningach. Poczuł nieprzyjemne ukłucie, bo do jego głowy przeniknęła nieprzyjemna myśl – to wszystko może być nieprawdą.
Zacisnął lekko dłoń na pościeli. Dłuższą chwilę naprawdę obawiał się, że ta myśl może być prawdą. W końcu jednak zwalczył rozważanie tego i odrzucił ten scenariusz, kręcąc nieco gwałtownie głową. Nawet on nie mógłby być tak bezduszny. Ludzie, pomimo wszelkich starań nie są w stanie być całkowicie, niczym pozbawione uczuć narzędzia.
Zamknął oczy i rozluźnił zaciśniętą na kołdrze dłoń. Ten wniosek uspokoił go na tyle, aby chwilę później mógł zmorzyć go sen. 
 
   Klon przemierzał drogę pod osłoną nocy sprawnie i szybko. Szło dość gładko, co Uchihe w pewnym sensie bardzo cieszyło. Najbardziej obawiał się początkowego wypuszczenia z kryjówki. Nie chciał, aby ktoś go powstrzymał. Szczęście chyba się do niego postanowiło uśmiechnąć, bo nic takiego się nie wydarzyło. Madara wybrał się do Wioski Deszczu, zostawiając ich pod władzą Konan. Znaczyło to tyle, że będzie ich zapewne doglądać. Coś czuł, że główne ciało nie będzie przez jakiś czas w użytku przez Paina. Było mu to na rękę, mógł realizować swój plan w spokoju, zamknięty w swoim pokoju i nie nękany przez nikogo. Czasem słyszał gdzieś rozmowy reszty członków organizacji, gdy gdzieś zmierzali. Wiedział doskonale, że najcięższa część tego planu była dopiero przed nim. To był dopiero początek wszystkiego.
   Uchiha Madara w istocie wybrał się do Nagato. Obserwował pogrążony w deszczu krajobraz. To miejsce było zdecydowanie pod względem pogody pogrążone w wiecznej rozpaczy. Zerknął na pogrążonego we śnie Uzumakiego. Był blady, chudy i zdecydowanie wymęczony. Moc, którą sam mu powierzył go wyniszczała. Na razie będzie musiał się zregenerować, a on dopilnuje, żeby wszystko szło w dobrym kierunku – zgodnie z jego planem. W końcu chłopak, pomimo że był dla Madary w pewien sposób wyjątkowym pionkiem, to wciąż nie miał innego, głębszego znaczenia. Pozwalał mu jednak brnąć w tą emocjonalną fascynację swoją osobą. Stawał się wtedy bardziej podatny na manipulacje. Dokładnie tak myślał, a wcale nie kierował się tutaj żadnym innym impulsem. Potrzebował, aby jego ciało jeszcze wytrzymało. Miał dużo ważnych rzeczy do zrobienia w jego imieniu - z tą myślą podszedł, spoglądając na spokojnie i miarowo unoszącą się klatkę piersiową. Blada twarz, pogrążona w spokojnym śnie i rozrzucone na poduszce szkarłatne kosmyki, niczym płatki najpiękniejszego kwiatu. Kojarzył mu się z krwistoczerwoną Kamelią. Wyciągnął dłoń, biorąc w palce delikatnie jeden kosmyk. Przesunął po nim kciukiem, wręcz w jakimś niepodobnym do siebie pieszczotliwym geście, zanim go puścił.
- Sprawię, że pięknie dla mnie rozkwitniesz, moja najdroższa Kamelio – wyszeptał, pochylając się nad nim i lekko muskając jego czoło, zanim postanowił opuścić pomieszczenie i chwilę później wioskę. Odnosił przy tym dziwne wrażenie, jakby coś mu umykało. Oślizgłe, nieprzyjemne wrażenie zagrożenia nie chciało go opuścić. Pełzało nieprzyjemnie po plecach, zmuszając do jak najszybszego zlokalizowania źródła. Zastanawiało go to. Zaczął się zastanawiać czy przeoczył jakiś sygnał, możliwość komplikacji ze strony swoich podwładnych. Nic jednak nie wskazywało na taką ewentualność i pomimo specyficzności wrażenia, jakie nim targało zaczął je bagatelizować. Żaden nie miałby prawa zniszczyć jego marzenia. Siłą taką też po przekalkulowaniu nie dysponowali. Z dość sprawnego biegu zwolnił do dość szybkiego kroku, rozkoszując się dość ciepłym wieczorem. Jakiś czas później stanął przed ich kryjówką. Udał się zobaczyć co robi Konan. Wślizgnął się do jej pokoju, obserwując jak siedzi pochylona nad kolorowymi kartkami i je składa. Na boku było już kilka jej dzieł – łabędź, róża czy też czerwony smok. Na ten widok postanowił się bezszelestnie wycofać, aby nie mącić jej spokoju swoim najściem. Nie potrzebował od niej nic konkretnego. Zwyczajnie obserwował ich, gdy najczęściej nie byli tego świadomi. Dziewczyna obróciła się akurat w momencie, gdy opuścił pomieszczenie.
Minął się w jednym z korytarzy z Itachim, który powitał go krótkim skinieniem głowy, udając w kierunku kuchni.
Madara na ten widok poczuł się pewny, że wszystko jest w najlepszym porządku. A jego odczucia po opuszczeniu Nagato były bezpodstawne. Nie miał zamiaru dalej doszukiwać się igły w całym. Obecnie i tak inwigilował ich z jakąś manią paranoika. Westchnął, udając do swojego pokoju w tej bazie, o którym większość organizacji nie wiedziała. W progu odwiesił wilgotny płaszcz i chwilę później rzucił na łóżko i zaczął wpatrywać w sufit.
Czuł się wybitnie zmęczony. Przymknął oczy, pogrążając się w błogim niebycie wśród myśli o najbliższej, bardzo starej więzi jaką kiedyś posiadał. 
 
  W tym samym czasie klon Itachiego uśpił strażników przy bramie Wioski Liścia i przekroczył jej progi. Miasto pogrążone w głównej mierze było już we śnie. Tylko nieliczne miejsca miały tlące się światła w oknach. Brunet wskoczył na dach jednego z budynków i ruszył naprzód, złożyć wizytę jednej z osób, do której wszystko się zaczęło. Na samo wspomnienie czuł, jak jego serce przeszywa niewyobrażalny ból. Za każdym razem, gdy wracał do tego myślami miał wrażenie, jakby w jego ciało wbijano mu sztylet nasączony trucizną. Była temu winna tylko jedna osoba, to on w pewną noc pobawił go możliwości wyboru. Bezdusznie pchnął ku rozpaczy, nie dając mu już wyboru. Nie mógł wtedy się wycofać. Pozostało mu się wycofać, poddać jego woli. Ugrał pozornie nie wiele. Zatrzymał jedno istnienie, w ofierze poświęcając setkę innych. Zatrzymał się na jednym z dachów, spoglądając na cel swojej podróży.
Odchylił głowę, przez dłuższą chwilę wpatrując w rozgwieżdżone niebo. Było ich dość sporo, naprawdę ładny widok. Nie pamiętał kiedy ostatni raz, będąc w swojej ojczyźnie miał okazję je podziwiać. Czuł, że to było bardzo dawno temu. Obecnie było to dla niego relaksujące przed tym, co go zaraz będzie czekać. To będzie trudna rozmowa. Będzie musiał być ostrożny i uważny. Dowiedzieć się między wierszami, jaką taktykę obrano. W końcu przekazanie kawałka ciężaru, jaki niósł na plecach jego młodszemu braciszkowi nie mógł być zdradzony z kaprysu. W końcu ta prawda powinna być utajona do końca. Zagrażała wszystkiemu, co dotychczas osiągnął i zaprzeczała wszystkiemu co robił z nim. Ruszył dalej, pozbywając się po cichu przytomności kolejnych strażników, których dobrze znał. Otworzył ostrożnie i po cichu drzwi, które bezgłośnie za sobą zamknął. Miał przed sobą krótki nieoświetlony korytarz i jedno pomieszczenie, z którego docierało światło.
Udał się tam, stając w drzwiach, jeszcze ukryty w ciemności.
- Danzou – odezwał się beznamiętnym tonem, spoglądając na mężczyznę, który studiował jakiś zwój.
Zwinął go szybko, odwracając głowę w stronę aż za dobrze kojarzonego głosu. Napotkał w odpowiedzi zimne spojrzenie sharingana. Nie spodziewał się, aby on kiedykolwiek tutaj przyszedł. Nie był tu od czasu, w którym opuścił na dobre tą wioskę.
- Itachi. Co cię tutaj do mnie sprowadza? - zapytał, obserwując go uważnie.
- Chcę wiedzieć, dlaczego powiedziałeś wszystko mojemu bratu – odparł, wchodząc w głąb pomieszczenia. - Co to ma na celu? - dodał, pochylając się nad nim i patrząc prosto w oczy mężczyzny, który w odpowiedzi je zarz zamknął i odsunął nieco na oślep.
- Uważaj, bo w świecznik uderzysz. Jeśli się podpalisz będziesz dla mnie bezużyteczny – skwitował, prostując się. - Nie mam zamiaru wyciągać tego z ciebie siłą, jeśli mnie do tego nie zmusisz – dodał, gdy ten postanowił ponownie na niego spojrzeć.
Shimura skinął lekko głową na jego słowa, przez krótką chwilę spoglądając na świecznik. Był pewny, że Uchiha doskonale wie, iż nie będzie chciał zmuszać go do użycia siły. Nie mógł ryzykować. W innym wypadku w ręce Akatsuki mogłaby wpaść naprawdę przerażająca siła. Nie miał zamiaru go prowokować.
- Myślałeś kiedyś, co będzie, jeśli i tak się dowie? Tylko, że wtedy już ciebie nie będzie. Wychowujesz go na drodze nienawiści. Jak myślisz, na co spadnie jego gniew za to co musiałeś przejść? - zapytał, skupiając na nim uważne spojrzenie.
Długowłosy zastanowił się nad tym. Nie brał w zasadzie nigdy opcji, co by mogło się wtedy wydarzyć. A nawet jeśli miałoby to miejsce, to zaufałby Sasuke bez względu na to, jaką decyzję by podjął.
- Sugerujesz, że obwini wioskę i będzie chciał na niej się zemścić? - uniósł lekko brew ku górze.
- Dokładnie, w końcu tyle poświęcenia musiałeś znieść dla wioski. Myślisz, że byłby od tak zaakceptować fakt, iż z własnej woli pozwolono samemu nieść ci ten ciężar? Nie udzielając ci żadnego wsparcia? - zmierzył uważnie wzrokiem swojego rozmówcę.
 
Itachi westchnął. Może ta opcja była sensowna, ale on dalej nie potrafił sobie tego wyobrazić. Domyślał się o spoglądaniu na niego jak na przyszłościowe zagrożenie i dlatego przyjęcie go do wioski ułatwiało im monitorowanie jego ruchów. Przymknął oczy, zastanawiając się nad pytaniami zadanymi przez Shimurę.
- Nie macie żadnej pewności, że może być zagrożeniem. Nigdy wcale nie musiało do poznania tej prawdy dojść. A teraz sam rozpocząłeś ten proces. - uchylił powieki, wbijając w mężczyznę złowrogie spojrzenie sharingana. - Chciałeś go uczynić zagrożeniem, czyż nie, Danzou? - zapytał chłodno, patrząc jak mina jego rozmówcy rzednie. Wyglądał nieco jak mysz, która została zagoniona przez rozzłoszczonego kota w kozi róg.
- Czemu miałbym to robić? Gdybym chciał, mógłbym sprawić, aby tak się stało, gdy był młodszy – zauważył, mając nadzieję, że to ostudzi trochę gniew, stojącego przed nim Uchihy. Nie chciał mieć okazji się z nim mierzyć w walce, zwłaszcza jeśli główną stawką dla niego był młodszy brat. Nie chciałby wiedzieć do czego byłby w stanie się posunąć.
- Nie wiem, może dlatego, że jako dziecko był niegroźny. A teraz rośnie w siłę i może być w przyszłości potężny i poza kontrolą. Tego się obawiasz, prawda? - spytał, patrząc mu w oczy, choć ten zaraz wzrok odwrócił, gdy zorientował się co robi. Naiwne i bezcelowe, gdyby chciał go złapać w iluzje zdołałby zrobić to setkę razy. - Martwi cię, że jego dążenie do mocy będzie zgubą dla wioski – stwierdził, pochylając nad nim. - Jesteś idiotą – stwierdził i nie wyjaśniając nic po prostu opuścił to pomieszczenie. Nie widział większego sensu tej rozmowy, bo dowiedział się wszystkiego co chciał szybciej niż zakładał. Stojąc ukryty w mroku, spoglądał na budynek, gdzie stacjonowała Piąta. Zastanawiał się czy ona o tym wszystkim wie. Z nią również będzie musiał odbyć rozmowę, lecz jeszcze nie teraz. Madara kręcił się po bazie i wrócił wcześniej niż zwykle. Wolał jak najszybciej kończyć na dzisiaj tą mała wyprawę. Będzie musiał jeszcze na spokojnie przemyśleć całą sytuacje i informacje, których dostarczył mu członek starszyzny. W końcu nie mógł tak pozostawić jawnego deptania umowy, jaką zawarł z wioską. Nie był jednak pewny czy Tsunade jest świadoma ruchów, jakie planował Shimura. Może nawet nie wie totalnie nic, będzie musiał to sprawdzić i najwyżej spróbować rozwiązać sprawę, zanim się to w jakiś sposób zaostrzy. Spojrzał, w stronę gdzie dawniej była to tętniąca życiem dzielnica jego klanu i ruszył w tamtym kierunku. Skoro już tu jest, to była jedna rzecz, od której nie byłby w stanie się powstrzymać. Bezszelestnie, niczym złodziej wkradł się do niegdyś swojego własnego domu. Zatrzymał się w progu jednego z pokoi, chwilę przyglądał się postaci, która spała spokojnie na łóżku oświetlana przez księżycowy blask. Postanowił po cichu zbliżyć się. Stanął nad łóżkiem i z lekkim uśmiechem, patrzył na brata. Pamiętał, jak potrafił się rozwalać, gdy był młodszy na łóżku. Wyciągnął dłoń i delikatnie, samymi opuszkami musnął jego włosy.
- Do zobaczenia następnym razem, Sasuke – wyszeptał i opuścił pomieszczenie.
Na zewnątrz klon zmienił się w stado kruków, które kracząc rozleciały się w różne strony.
   Sasuke słysząc kruki otworzył oczy i poderwał do siadu. Rozejrzał się i podbiegł do okna, lecz nie widział żadnych ptaków, które mogłyby wybudzić go ze snu. Z drugiej strony nie miało też sensu, aby nagle zjawiło się stado kruków. Nic nie rozumiał. Wyszedł na zewnątrz i obszedł dom dookoła, ale odpowiedzi na swoje pytania nie znalazł.
- Chyba mi się to przyśniło – skwitował, wzdychając ciężko i udając na powrót do łóżka.
Nie zauważył na drzewie jednego kruka, który cały ten czas mu się przypatrywał, a chwilę później odleciał.

2 komentarze: