Wracam do Kruczej Miłości po paru latach. Wiem, można mnie zbluzgać, obrzucić pomidorami i tak dalej. Wiele razy zapowiadałam w tamtym okresie, że wrócę do tego opowiadania. W końcu mi się udało, bo cały czas siedziało mi w głowie. Teraz ruszam na powrót z nim i mam nadzieję, że dam radę je doprowadzić do końca. Przyznaję, że w sumie ta seria jest dla mnie w pewien sposób ulubioną i na pewno ją ukończę i może wtedy poprawie początkowe rozdziały.
Zresztą chyba przez jakiś czas będę chyba wrzucać właśnie tą serię ze względu, że mam całość na laptopie i moja dalej mało sprawna ręka nie cierpi wtedy aż tak. Wszystkie zmiany planowe możecie śledzić na fp bloga, na który zapraszam, link macie po lewej stronie :)
______________________________________________________
Najmłodszy
żyjący członek sławnego niegdyś klanu Uchiha leżał w
rezydencji, w której mieszkał kiedyś z kompletną rodziną. Nie
potrafił usnąć, więc teraz przyglądał się gładkiej strukturze
sufitu. Blask księżyca padał na jego bladą twarz, wkradając się
przez okno. Dużo od ostatniego spotkania z Itachim rozmyślał.
Wspominał też przy tym mimowolnie czas, gdy wraz ze starszym bratem
byli normalnym, szczęśliwym rodzeństwem. To wszystko utwierdzało
Sasuke w przekonaniu, że gdzieś wewnątrz siebie pragnął mieć
jakąś namiastkę rodziny. Czuł także, że byłby w stanie nawet
wybaczyć w pewnym stopniu okropne morderstwo z przeszłości.
Pragnął
odzyskać jedyną najbliższą więź rodzinną, jaka mu pozostała i
spróbować odbudować ich relacje w jakimś stopniu. Wcześniej
nawet bardziej zaślepiony wizją i chęcią zemsty miał takie
chwile w swoim życiu, gdy pragnął, aby jego starszy brat mógł
być przy nim. Zawsze jakaś część jego nie potrafiła go
całkowicie skreślić, pomimo czynu jakiego się dopuścił. A teraz
całkowicie przeważyła znajdującą się w nim rządzę zemsty i
nienawiść. Do tego jeszcze chciał wiedzieć czy historia, którą
przedstawił mu Danzou jest prawdziwa. Potwierdzić mogła to na
ironię tylko osoba, co do współpracy z nim skora nie była wcale.
Czuł się dosyć mocno zagubiony przez to wszystko. Miał totalny
mętlik w głowie, a nawet i w sercu. Nie miał pojęcia jak powinien
postępować. W co powinien wierzyć i jaki cel realizować. Chciał
w końcu wiedzieć co jest prawdą.
Przymknął
oczy od niechcenia wspominając moment, w którym to Itachi
zamordował ich rodziców. Miał wrażenie, jakby to działo się na
jego oczach po raz kolejny. Zwykle towarzyszyły temu odczuciu nagła
fala gniewu, lecz tym razem nic takiego się nie zdarzyło. Czuł
się, jakby bardziej się już z tym pogodził, choć pewnie brzmiało
to absurdalnie, ale tak się chyba stało.
Otworzył
oczy i obrócił się na bok, w stronę okna, spoglądając na
księżyc. Jego myśli nadal natrętnie krążyły wokół Itachiego.
Zastanawiał się czy on także czasem o nim myśli, co robi i czy
kiedykolwiek go kochał, jako młodszego brata.
Pokręcił
głową i opadł znowu na plecy, stwierdzając przy tym, że jego
myśli zaczynają być dosyć przygnębiające. Nie mógł jednak nic
na to poradzić. Trudno było mu sobie wyobrazić, aby jego starszy
brat jedynie udawał, że Sasuke jest dla niego w jakiś sposób
wyjątkowy. Umysł przypomniał mu ich wspólnie spędzane chwile,
gdy spędzali je na zabawie albo wspólnych treningach. Poczuł
nieprzyjemne ukłucie, bo do jego głowy przeniknęła nieprzyjemna
myśl – to wszystko może być nieprawdą.
Zacisnął
lekko dłoń na pościeli. Dłuższą chwilę naprawdę obawiał się,
że ta myśl może być prawdą. W końcu jednak zwalczył rozważanie
tego i odrzucił ten scenariusz, kręcąc nieco gwałtownie głową.
Nawet on nie mógłby być tak bezduszny. Ludzie, pomimo wszelkich
starań nie są w stanie być całkowicie, niczym pozbawione uczuć
narzędzia.
Zamknął
oczy i rozluźnił zaciśniętą na kołdrze dłoń. Ten wniosek
uspokoił go na tyle, aby chwilę później mógł zmorzyć go sen.
Klon
przemierzał drogę pod osłoną nocy sprawnie i szybko. Szło dość
gładko, co Uchihe w pewnym sensie bardzo cieszyło. Najbardziej
obawiał się początkowego wypuszczenia z kryjówki. Nie chciał,
aby ktoś go powstrzymał. Szczęście chyba się do niego
postanowiło uśmiechnąć, bo nic takiego się nie wydarzyło.
Madara wybrał się do Wioski Deszczu, zostawiając ich pod władzą
Konan. Znaczyło to tyle, że będzie ich zapewne doglądać. Coś
czuł, że główne ciało nie będzie przez jakiś czas w użytku
przez Paina. Było mu to na rękę, mógł realizować swój plan w
spokoju, zamknięty w swoim pokoju i nie nękany przez nikogo. Czasem
słyszał gdzieś rozmowy reszty członków organizacji, gdy gdzieś
zmierzali. Wiedział doskonale, że najcięższa część tego planu
była dopiero przed nim. To był dopiero początek wszystkiego.
Uchiha
Madara w istocie wybrał się do Nagato. Obserwował pogrążony w
deszczu krajobraz. To miejsce było zdecydowanie pod względem pogody
pogrążone w wiecznej rozpaczy. Zerknął na pogrążonego we śnie
Uzumakiego. Był blady, chudy i zdecydowanie wymęczony. Moc, którą
sam mu powierzył go wyniszczała. Na razie będzie musiał się
zregenerować, a on dopilnuje, żeby wszystko szło w dobrym kierunku
– zgodnie z jego planem. W końcu chłopak, pomimo że był dla
Madary w pewien sposób wyjątkowym pionkiem, to wciąż nie miał
innego, głębszego znaczenia. Pozwalał mu jednak brnąć w tą
emocjonalną fascynację swoją osobą. Stawał się wtedy bardziej
podatny na manipulacje. Dokładnie tak myślał, a wcale nie kierował
się tutaj żadnym innym impulsem. Potrzebował, aby jego ciało
jeszcze wytrzymało. Miał dużo ważnych rzeczy do zrobienia w jego
imieniu - z tą myślą podszedł, spoglądając na spokojnie i
miarowo unoszącą się klatkę piersiową. Blada twarz, pogrążona
w spokojnym śnie i rozrzucone na poduszce szkarłatne kosmyki,
niczym płatki najpiękniejszego kwiatu. Kojarzył mu się z
krwistoczerwoną Kamelią. Wyciągnął dłoń, biorąc w palce
delikatnie jeden kosmyk. Przesunął po nim kciukiem, wręcz w jakimś
niepodobnym do siebie pieszczotliwym geście, zanim go puścił.
-
Sprawię, że pięknie dla mnie rozkwitniesz, moja najdroższa
Kamelio – wyszeptał, pochylając się nad nim i lekko muskając
jego czoło, zanim postanowił opuścić pomieszczenie i chwilę
później wioskę. Odnosił przy tym dziwne wrażenie, jakby coś mu
umykało. Oślizgłe, nieprzyjemne wrażenie zagrożenia nie chciało
go opuścić. Pełzało nieprzyjemnie po plecach, zmuszając do jak
najszybszego zlokalizowania źródła. Zastanawiało go to. Zaczął
się zastanawiać czy przeoczył jakiś sygnał, możliwość
komplikacji ze strony swoich podwładnych. Nic jednak nie wskazywało
na taką ewentualność i pomimo specyficzności wrażenia, jakie nim
targało zaczął je bagatelizować. Żaden nie miałby prawa
zniszczyć jego marzenia. Siłą taką też po przekalkulowaniu nie
dysponowali. Z dość sprawnego biegu zwolnił do dość szybkiego
kroku, rozkoszując się dość ciepłym wieczorem. Jakiś czas
później stanął przed ich kryjówką. Udał się zobaczyć co robi
Konan. Wślizgnął się do jej pokoju, obserwując jak siedzi
pochylona nad kolorowymi kartkami i je składa. Na boku było już
kilka jej dzieł – łabędź, róża czy też czerwony smok. Na ten
widok postanowił się bezszelestnie wycofać, aby nie mącić jej
spokoju swoim najściem. Nie potrzebował od niej nic konkretnego.
Zwyczajnie obserwował ich, gdy najczęściej nie byli tego świadomi.
Dziewczyna obróciła się akurat w momencie, gdy opuścił
pomieszczenie.
Minął
się w jednym z korytarzy z Itachim, który powitał go krótkim
skinieniem głowy, udając w kierunku kuchni.
Madara
na ten widok poczuł się pewny, że wszystko jest w najlepszym
porządku. A jego odczucia po opuszczeniu Nagato były bezpodstawne.
Nie miał zamiaru dalej doszukiwać się igły w całym. Obecnie i
tak inwigilował ich z jakąś manią paranoika. Westchnął, udając
do swojego pokoju w tej bazie, o którym większość organizacji nie
wiedziała. W progu odwiesił wilgotny płaszcz i chwilę później
rzucił na łóżko i zaczął wpatrywać w sufit.
Czuł
się wybitnie zmęczony. Przymknął oczy, pogrążając się w
błogim niebycie wśród myśli o najbliższej, bardzo starej więzi
jaką kiedyś posiadał.
W
tym samym czasie klon Itachiego uśpił strażników przy bramie
Wioski Liścia i przekroczył jej progi. Miasto pogrążone w głównej
mierze było już we śnie. Tylko nieliczne miejsca miały tlące się
światła w oknach. Brunet wskoczył na dach jednego z budynków i
ruszył naprzód, złożyć wizytę jednej z osób, do której
wszystko się zaczęło. Na samo wspomnienie czuł, jak jego serce
przeszywa niewyobrażalny ból. Za każdym razem, gdy wracał do tego
myślami miał wrażenie, jakby w jego ciało wbijano mu sztylet
nasączony trucizną. Była temu winna tylko jedna osoba, to on w
pewną noc pobawił go możliwości wyboru. Bezdusznie pchnął ku
rozpaczy, nie dając mu już wyboru. Nie mógł wtedy się wycofać.
Pozostało mu się wycofać, poddać jego woli. Ugrał pozornie nie
wiele. Zatrzymał jedno istnienie, w ofierze poświęcając setkę
innych. Zatrzymał się na jednym z dachów, spoglądając na cel
swojej podróży.
Odchylił
głowę, przez dłuższą chwilę wpatrując w rozgwieżdżone niebo.
Było ich dość sporo, naprawdę ładny widok. Nie pamiętał kiedy
ostatni raz, będąc w swojej ojczyźnie miał okazję je podziwiać.
Czuł, że to było bardzo dawno temu. Obecnie było to dla niego
relaksujące przed tym, co go zaraz będzie czekać. To będzie
trudna rozmowa. Będzie musiał być ostrożny i uważny. Dowiedzieć
się między wierszami, jaką taktykę obrano. W końcu przekazanie
kawałka ciężaru, jaki niósł na plecach jego młodszemu
braciszkowi nie mógł być zdradzony z kaprysu. W końcu ta prawda
powinna być utajona do końca. Zagrażała wszystkiemu, co
dotychczas osiągnął i zaprzeczała wszystkiemu co robił z nim.
Ruszył dalej, pozbywając się po cichu przytomności kolejnych
strażników, których dobrze znał. Otworzył ostrożnie i po cichu
drzwi, które bezgłośnie za sobą zamknął. Miał przed sobą
krótki nieoświetlony korytarz i jedno pomieszczenie, z którego
docierało światło.
Udał
się tam, stając w drzwiach, jeszcze ukryty w ciemności.
-
Danzou – odezwał się beznamiętnym tonem, spoglądając na
mężczyznę, który studiował jakiś zwój.
Zwinął
go szybko, odwracając głowę w stronę aż za dobrze kojarzonego
głosu. Napotkał w odpowiedzi zimne spojrzenie sharingana. Nie
spodziewał się, aby on kiedykolwiek tutaj przyszedł. Nie był tu
od czasu, w którym opuścił na dobre tą wioskę.
-
Itachi. Co cię tutaj do mnie sprowadza? - zapytał, obserwując go
uważnie.
-
Chcę wiedzieć, dlaczego powiedziałeś wszystko mojemu bratu –
odparł, wchodząc w głąb pomieszczenia. - Co to ma na celu? -
dodał, pochylając się nad nim i patrząc prosto w oczy mężczyzny,
który w odpowiedzi je zarz zamknął i odsunął nieco na oślep.
-
Uważaj, bo w świecznik uderzysz. Jeśli się podpalisz będziesz
dla mnie bezużyteczny – skwitował, prostując się. - Nie mam
zamiaru wyciągać tego z ciebie siłą, jeśli mnie do tego nie
zmusisz – dodał, gdy ten postanowił ponownie na niego spojrzeć.
Shimura
skinął lekko głową na jego słowa, przez krótką chwilę
spoglądając na świecznik. Był pewny, że Uchiha doskonale wie, iż
nie będzie chciał zmuszać go do użycia siły. Nie mógł
ryzykować. W innym wypadku w ręce Akatsuki mogłaby wpaść
naprawdę przerażająca siła. Nie miał zamiaru go prowokować.
-
Myślałeś kiedyś, co będzie, jeśli i tak się dowie? Tylko, że
wtedy już ciebie nie będzie. Wychowujesz go na drodze nienawiści.
Jak myślisz, na co spadnie jego gniew za to co musiałeś przejść?
- zapytał, skupiając na nim uważne spojrzenie.
Długowłosy
zastanowił się nad tym. Nie brał w zasadzie nigdy opcji, co by
mogło się wtedy wydarzyć. A nawet jeśli miałoby to miejsce, to
zaufałby Sasuke bez względu na to, jaką decyzję by podjął.
-
Sugerujesz, że obwini wioskę i będzie chciał na niej się
zemścić? - uniósł lekko brew ku górze.
-
Dokładnie, w końcu tyle poświęcenia musiałeś znieść dla
wioski. Myślisz, że byłby od tak zaakceptować fakt, iż z własnej
woli pozwolono samemu nieść ci ten ciężar? Nie udzielając ci
żadnego wsparcia? - zmierzył uważnie wzrokiem swojego rozmówcę.
Itachi
westchnął. Może ta opcja była sensowna, ale on dalej nie potrafił
sobie tego wyobrazić. Domyślał się o spoglądaniu na niego jak na
przyszłościowe zagrożenie i dlatego przyjęcie go do wioski
ułatwiało im monitorowanie jego ruchów. Przymknął oczy,
zastanawiając się nad pytaniami zadanymi przez Shimurę.
-
Nie macie żadnej pewności, że może być zagrożeniem. Nigdy wcale
nie musiało do poznania tej prawdy dojść. A teraz sam rozpocząłeś
ten proces. - uchylił powieki, wbijając w mężczyznę złowrogie
spojrzenie sharingana. - Chciałeś go uczynić zagrożeniem, czyż
nie, Danzou? - zapytał chłodno, patrząc jak mina jego rozmówcy
rzednie. Wyglądał nieco jak mysz, która została zagoniona przez
rozzłoszczonego kota w kozi róg.
-
Czemu miałbym to robić? Gdybym chciał, mógłbym sprawić, aby tak
się stało, gdy był młodszy – zauważył, mając nadzieję, że
to ostudzi trochę gniew, stojącego przed nim Uchihy. Nie chciał
mieć okazji się z nim mierzyć w walce, zwłaszcza jeśli główną
stawką dla niego był młodszy brat. Nie chciałby wiedzieć do
czego byłby w stanie się posunąć.
-
Nie wiem, może dlatego, że jako dziecko był niegroźny. A teraz
rośnie w siłę i może być w przyszłości potężny i poza
kontrolą. Tego się obawiasz, prawda? - spytał, patrząc mu w oczy,
choć ten zaraz wzrok odwrócił, gdy zorientował się co robi.
Naiwne i bezcelowe, gdyby chciał go złapać w iluzje zdołałby
zrobić to setkę razy. - Martwi cię, że jego dążenie do mocy
będzie zgubą dla wioski – stwierdził, pochylając nad nim. -
Jesteś idiotą – stwierdził i nie wyjaśniając nic po prostu
opuścił to pomieszczenie. Nie widział większego sensu tej
rozmowy, bo dowiedział się wszystkiego co chciał szybciej niż
zakładał. Stojąc ukryty w mroku, spoglądał na budynek, gdzie
stacjonowała Piąta. Zastanawiał się czy ona o tym wszystkim wie.
Z nią również będzie musiał odbyć rozmowę, lecz jeszcze nie
teraz. Madara kręcił się po bazie i wrócił wcześniej niż
zwykle. Wolał jak najszybciej kończyć na dzisiaj tą mała
wyprawę. Będzie musiał jeszcze na spokojnie przemyśleć całą
sytuacje i informacje, których dostarczył mu członek starszyzny. W
końcu nie mógł tak pozostawić jawnego deptania umowy, jaką
zawarł z wioską. Nie był jednak pewny czy Tsunade jest świadoma
ruchów, jakie planował Shimura. Może nawet nie wie totalnie nic,
będzie musiał to sprawdzić i najwyżej spróbować rozwiązać
sprawę, zanim się to w jakiś sposób zaostrzy. Spojrzał, w stronę
gdzie dawniej była to tętniąca życiem dzielnica jego klanu i
ruszył w tamtym kierunku. Skoro już tu jest, to była jedna rzecz,
od której nie byłby w stanie się powstrzymać. Bezszelestnie,
niczym złodziej wkradł się do niegdyś swojego własnego domu.
Zatrzymał się w progu jednego z pokoi, chwilę przyglądał się
postaci, która spała spokojnie na łóżku oświetlana przez
księżycowy blask. Postanowił po cichu zbliżyć się. Stanął nad
łóżkiem i z lekkim uśmiechem, patrzył na brata. Pamiętał, jak
potrafił się rozwalać, gdy był młodszy na łóżku. Wyciągnął
dłoń i delikatnie, samymi opuszkami musnął jego włosy.
-
Do zobaczenia następnym razem, Sasuke – wyszeptał i opuścił
pomieszczenie.
Na
zewnątrz klon zmienił się w stado kruków, które kracząc
rozleciały się w różne strony.
Sasuke
słysząc kruki otworzył oczy i poderwał do siadu. Rozejrzał się
i podbiegł do okna, lecz nie widział żadnych ptaków, które
mogłyby wybudzić go ze snu. Z drugiej strony nie miało też sensu,
aby nagle zjawiło się stado kruków. Nic nie rozumiał. Wyszedł na
zewnątrz i obszedł dom dookoła, ale odpowiedzi na swoje pytania
nie znalazł.
-
Chyba mi się to przyśniło – skwitował, wzdychając ciężko i
udając na powrót do łóżka.
Nie
zauważył na drzewie jednego kruka, który cały ten czas mu się
przypatrywał, a chwilę później odleciał.
Halo, halo. Ja niecierpliwie czekam na kontynuację.
OdpowiedzUsuńBędzie w piątek. ^^
Usuń