piątek, 30 czerwca 2017

Narkotyczny Raj.

  Zawsze wszędzie się wpychasz, mieszasz się i nie raz zmieniasz moje plany, Holmesie. Mój mały, niedoskonały braciszku. Te słowa bardzo często słyszałem z ust różnych osób. Na ironię, w jakiś sposób mi bliskich. Nawet będąc bardzo inteligentnym detektywem, zawsze było we mnie coś nieidealnego. W przeciwieństwie do Mycrofta dla którego zawsze jestem małym, odchylającym się od normy braciszkiem. On uchodzi za ideał. Jednak mimo tego wciąż  rozwiązywałem, a może rozwiązuje? różne sprawy. Właściwie, co ja rozwiązać miałem? - zastanawiam się chwilę i uchylam powieki, które wydawały mi się ociężałe. Nagle obok siebie ujrzałem pięknego, różowego jednorożca, widząc jak wyskakuje oknem. Podrywam się do siadu, krzycząc, by wrócił, gdyż nie chciałem go spłoszyć. Niestety nie zawrócił już, ale no trudno. 
   Pomieszczenie, w którym się znajduje mieni się najróżniejszymi kolorami. Głównie jasnymi, ciepłymi barwami. Kładę się, a raczej opadam na stos miękkich poduszek, które w rzeczywistości są starym, brudnym kocem. Przymykam oczy, aby zapomnieć to, co mnie otacza. Budzę się w zupełnie innym miejscu. Jest tutaj zdecydowanie za jasno. Biel ścian drażni moje oczy. Gdzie ja się do cholery znajduję? - zastanawiam się, rozglądając. Nasuwa mi się w pierwszym odruchu skojarzenie ze szpitalem. Spoglądam na siebie, unosząca ręce, na których widnieją wciąż ślady po wkłuciach, w których ja nie widzę absolutnie nic złego. Skoro nic mi nie jest, to może to nie szpital? Zresztą to teraz nieistotne. Ważniejszym jest, kto śmiał mnie wyrwać z mojej tęczowej, bezpiecznej krainy!
Słyszę dźwięk otwieranych drzwi. Odwracam głowę w tamtym kierunku, a w progu stoi mój starszy brat. Widać było po nim doskonale, że jest niezadowolony. Wyglądało na to, że nawet bardziej niż zwykle, choć ja nie sądziłem bym zrobił coś złego.
- Kontaktujesz na tyle, byś wiedział, gdzie jesteś? - mruknął Mycroft, podchodząc do okna.
- Nie wiem, gdzie jestem i dlaczego - mówiąc to, przyglądałem się bratu uważnie, widząc jak na moje słowa skrzywił się nieznacznie.
- Jesteś w szpitalu. Byłeś bliski przedawkowania - oznajmił lodowatym tonem, kryjąc całą gamę emocji, jaką wywołało to wydarzenie.
Ból, jaki czuł za każdym razem, gdy jego młodszy brat był na krawędzi bardziej niż zwykle był nie do zniesienia. Ich relacje były skomplikowane, ale nawet on nie był tak bezduszny, żeby patrzeć jak jedna z bliższych mu osób w każdej chwili może spaść w przepaść. Przerażała go myśl, że pewnego dnia nie zdąży, nie dowie się na czas i jedyne, co mu po nim zostanie, to lista opiatów, które zażył. Nic na to nie odpowiedziałem, przez co między nami zawisła pełna napięcia cisza. Oczekiwałem na jedno pytanie, co zawsze w takich sytuacjach padało, by wydukać z siebie jakąś na prędce przygotowaną wymówkę. Tym razem nie zostało zadane.
- Zostanie ci przydzielony lekarz, który dopilnuje, abyś trzymał się z dala od narkotyków, Sherlocku - po tych słowach wyszedł z pomieszczenia, zostawiając mnie samego z myślami o doktorze, który będzie miał za zadanie mnie pilnować. Ciekawe, czy lubi socjopatów - pomyślałem rozbawiony, bo nie sądziłem, żeby ten człowiek wytrzymał ze mną długo.
  Pobyt w szpitalu był nudny, więc wieczorem zmieniłem szpitalne rzeczy na swoje własne. Po opuszczeniu sali, postawiłem kołnierz płaszcza, mimo że nie próbowałem się ukrywać. Nie zwróciłem na siebie żadnej szczególnej uwagi. W końcu mogłem być u kogoś bliskiego w odwiedziny. Na zewnątrz powitało mnie chłodne, rześkie powietrze. Przystanąłem i rozejrzałem dookoła. Możliwość, że ktoś był zobligowany, aby przypilnować, żebym nie wyszedł była bardzo duża, więc postanowiłem wybrać dłuższą drogę na Baker Street, aby łatwo się zorientować jeżeli będę miał ogon. Zawiodłem się, bo nikt mnie nie tropił, a już miałem nadzieję na odrobinę rozrywki. Do tego zagrałbym Mycroftowi na nosie. Z żalem rozmyślałem o tym, jak wściekły mógłby być mój brat. Wyobrażenie sobie jego twarzy wykrzywionej we wściekłym grymasie było czystą przyjemnością. W końcu moja wędrówka dobiegła końca. Otworzyłem drzwi kluczem i zanim udałem się na górę zawołałem:
- Nie obraziłbym się za filiżankę herbaty! - po tych słowach udałem się na górę, do swojego mieszkania, które  niedawno zacząłem wynajmować. Jednak przydałby się współlokator, aby łatwiej było opłacać czynsz.
- No i może trafiłby się jakiś interesujący człowiek - oznajmiłem w przestrzeń, sięgając po skrzypce.
Stanąłem przy oknie, patrząc na ulicę i rozpocząłem koncert bez publiczności, bo czaszki raczej nie mogłem do niej zaliczyć.
  Od czasu mojego wypadu do królestwa proszków szczęścia minął jakiś miesiąc. Większość tego czasu spędzałem pracowicie, domyślając się, kto może zrzucać na moją głowę całą masę zajęć, abym czasem nie miał zbyt mało do roboty i nie zaczął się nudzić, mimo że naprawdę się starał, podsuwając mi interesujące sprawy za pomocą inspektora Scotland Yardu. W sumie to było nawet ciekawe, jak Brytyjski Rząd dogadywał się z takim zwykłym człowieczkiem jak Lestrade. Kiedyś się temu bliżej przyjrzę. Jednak nie tańczyłem, jak tego chciano. Zwłaszcza, gdy zniechęciłem do siebie swojego lekarza, mającego trzymać mnie z daleka od nałogu w mniej niż osiem godzin. Teraz za to musiałem się skupić na odnalezieniu współlokatora. Napomknąłem o tym kilku osobom, podczas pozornie zwykłej pogawędki. Obecnie pozostało mi czekać na rezultaty, więc postanowiłem się zająć eksperymentami.
  W końcu go poznałem. Wystarczyło jedno spojrzenie, abym wiedział, że ten gość jest do mnie. Wydawał mi się wtenczas otwartą księgą. Nic tylko rozczytywać to, co sobą pokazuje, obserwując reakcje. Jego były inne niż wszystkich. Zachwycał się jego dedukcjami, a szczerość, jaka wtedy od niego emanowała była na swój sposób fascynująca. John był niby człowiekiem prostym, lecz w tym tkwiła zagadka jego pozornie zwyczajnej osoby. Sherlock jednak wiedział, że był wyjątkowy. Jako jedyny potrafił widzieć w młodszym Holmesie przyjaciela od samego początku ich znajomości, mimo że w zasadzie nic o nim nie wiedział. A rzeczy, których się nasłuchał od Donovan powinny go zniechęcić. Jednak został z nim. Trwał przy jego boku nieugięty. Po raz pierwszy od dłuższego czasu poczułem wtedy, że naprawdę żyję. Wcześniej wszystko było nijakie, raz na jakiś czas trafiała się lepsza sprawa, która wyrywała mnie z przeciętności. Zdarzało się wtedy, że nie brałem kokainy. Po pojawieniu się Johna też mi się zdarzało zażywać, lecz byłem wtedy bardziej świadomy rzeczywistości niż wcześniej, gdy większymi dawkami kolorowałem rutynę.
  Później pojawił się Moriarty. Zaprosił nas do rozgrywki, a potem omotał swoją misternie plecioną siecią zagadek, które często specjalnie dla detektywa urozmaicał. Sherlock zdołał się wtedy zatracić. Genialny i jednocześnie szalony kryminalista stał się jego małą obsesją. Watson, mimo tego wciąż postanowił przy nim być, choć momentami jego współlokator zdawał się go kompletnie nie zauważać. To było dla lekarza wojskowego gorsze niż przerywanie mu randek, o których detektyw wiedział. Zawsze kończyło się wtedy to tym, że rzucał wszystko i pojawiał się na każde zawołanie, które bardzo często było fałszywym alarmem. W końcu czy sprawą życia i śmierci można nie uważać wielkości słoika, do którego musi spróbować włożyć głowę, aby zrobić eksperyment? Według niego to było niezmiernie ważne. Później takie wezwania bardzo często nie przychodziły. Chciał sprawić, aby jego przyjaciel porzucił te chore gierki, które prowadził z królem półświatka przestępczego. Holmes jednak go nie posłuchał i skończyło się to tym, że teraz na Baker Street stoi jeden pusty fotel, a John patrząc na ten przedmiot z whisky w ręku obwinia się za upadek, do którego doprowadził go James Moriarty. Ten człowiek zabrał mu część duszy wraz ze skokiem Holmesa z dachu. Życie bez niego było dla Watsona takie puste. Pozbawione kolorów, wrażeń.
  Ukrywałem fakt, że przeżyłem sytuacje z dachu szpitala. Starałem się trzymać. W jednej chwili mogłem stracić wtedy Johna, każdego, na kim mi zależało, lecz myśl o utracie swego bloggera przeraziła mnie najmocniej. Poczułem ulgę, bo mojej domniemanej śmierci mój przyjaciel był bezpieczny. Moje serce złamało się po raz kolejny, gdy z ukrycia patrzył na swój własny pogrzeb. Świadomość, że będę musiał się nie wiadomo ile czasu nie pokazywać bliskim uderzyła we mnie wtedy z pełną mocą. To też stało się przyczyną mego nawrotu, bo od dłuższego czasu w zasadzie nie brałem. Po powrocie do swego tymczasowego lokum zażyłem więcej niż powinienem jeszcze raz. Opadłem na łóżko, tym razem nie znajdując radości w koniu z rogiem na czole, lecz w Johnie. Byliśmy tu razem. Śmialiśmy się i byliśmy szczęśliwi. Watson zastanawiał się, jaką dziś możemy dostać sprawę. Odpowiedziałem, że drobną. Zamknąłem oczy z uśmiechem na ustach.
  Mycroft Holmes siedział ze szklanką whisky w dłoni, grając w szachy z inspektorem Yardu, gdy zadzwonił jego telefon. Holmes odebrał, a chwilę później naczynie z trunkiem wyślizgnęło mu się z dłoni i roztrzaskało z hukiem o podłogę.

1 komentarz:

  1. To...było bez ładu i składu. Osoba w której zostało to napisane, zmieniała się co chwilę wprowadzając dziwny chaos. To wygląda jakby było pisane na telefonie, bez żadnych poprawek. Trochę szkoda bo gdyby to ogarnąć, wyszłoby całkiem niezłe streszczenie tych najbardziej dewastujących momentów w serialu. Może i jest to pisane w stylu "Sherlock był naćpany" ale jednak...to nie wygląda na zrobione specjalnie, tylko na totalnie randomowe.

    OdpowiedzUsuń