Przybywam z fix fikiem ze Squid Game. Z racji, że ten nawiązuje bezpośrednio do wydarzeń w trzecim sezonie to ostrzegam, bo zrobicie sobie spoiler.
_____________________________________________________
Spoglądał na ofiarowane mu ostrze, stojąc nad łóżkiem
chrapiącego głośno gracza o numerze setnym. Jedna z kamer w
pomieszczeniu obróciła się w ich kierunku. Zacisnął mocniej dłoń
na rękojeści noża, który przytknął do krtani śpiącego w
najlepsze mężczyzny. Wziął głęboki oddech, a jego dłoń
wyraźnie zadrżała.
Tak uratujesz
siebie i dziecko.
Widmowy
głos Young-Il’a, o ile się tak nazywał napomniał go. Nie myśląc
za wiele, przycisnął mocniej ostrze do skóry śpiącego mężczyzny,
powodując delikatne nacięcie, z którego wypłynęła leniwie
strużka krwi.
Lider obserwujący go przez oko kamery, sięgnął po stojąca na
stoliku szklankę whisky i się z niej napił. Widział jak na dłoni
jego wewnętrzne rozdarcie oraz opcję, do której coraz bardziej się
skłaniał. Uśmiechnął się pod nosem, odkładając naczynie z
bursztynowym płynem na bok.
Gi-hun rozejrzał się dookoła po większości pozostałych,
śpiących graczy. Jedynie gracz numer sto dwadzieścia pięć kulił
się na swoim łóżku, drżąc przez narkotykowy głód i obserwując
go uważnie. Odwrócił od niego wzrok, zmuszając się, aby nie
zerknąć przelotnie na dziecko. Nie chciał zwrócić na nie uwagi
chłopaka na głodzie. Wrócił zainteresowaniem do mężczyzny nad
którym stał. Zaczął się zastanawiać czy to naprawdę jedyne
wyjście, aby się uratowali?
Nie.
Mieli je wcześniej.
Głosowanie.
Większość jednak była już zbyt chciwa, aby zatrzymać to
szaleństwo.
Nic
ich nie powstrzyma. Żądza pieniądza tak ich zaślepiła, żeby
byli gotowi zabić niewinne dziecko. Byle uszczknąć tej nagrody
jeszcze trochę więcej.
A
on był na ich celowniku wraz z niemowlęciem, jako łatwa ofiara.
Mógłby pozwolić rozgrywce się odbyć, ale zdania tych ludzi nie
zmieni. Mieli też przewagę liczebną, więc przetrwanie gier może
być trudniejsze. Zdał sobie sprawę, że dopuszczenie do ostatniej
rozgrywki czy też nie jest bez znaczenia. Jego palce pewniej
zacisnęły się na rękojeści noża, którym sekundę później bez
zawahania poderżnął numerowi setnemu gardło. Mężczyzna obudził
się, wbijając w niego zszokowane spojrzenie i rzężąc, dłońmi
próbował zatamować krwawienie. Gi-hun dobił go kilkoma
dodatkowymi dźgnięciami w serce. Patrzył jak z jego oczu ucieka
życie, a później odwrócił się i ruszył zająć się
pozostałymi.
Usta In-ho rozciągnęły się w zwycięskim uśmiechu, gdy
obserwował jak kolejny niedoszły uczestnik zostaje zasypany gradem
pchnięć nożem.
-
Wygrałem – stwierdził, unosząc szklankę z whisky w toaście do
ekranu i się napił.
Zmarszczył
jednak brwi, gdy numer sto dwadzieścia pięć, dotychczas biernie
obserwujący tą serie morderstw zsunął się ze swojego łóżka i
powoli ruszył w kierunku niemowlęcia. Lider wstał i wyszedł ze
swojej prywatnej części i zjechał windą, a następnie udał do
pomieszczenia kontrolnego, aby stamtąd nadzorować dalsze
wydarzenia.
Min-su nie chciał umierać, a czuł, że będzie następny. Widział
to dokładnie w każdym zadanym ciosie, gdy wszelkie resztki
zawahania zniknęły. Została tylko pewność i czyste szaleństwo.
On chciał tylko przetrwać. To miejsce było, niczym Piekło na
Ziemi. Stanął przy łóżku i spojrzał na twarz dziecka, która
była nią tylko przez chwilę. Stała się nagle głową Thanosa z
ciałem noworodka, który zaczął coś do niego rapować. Patrzył
na to w szoku, ale zaraz widział Nam-gyu, który zaczął z niego
kpić i ciskać wyzwiskami. On tylko patrzył na wykrzywioną gniewem
twarz.
-
Jak się żyje dalej, szczurze? Myślę, że ta suka sama by cię
zabiła, gdyby zobaczyła jak źle ulokowała swoje uczucia! –
roześmiał się.
-
Nie mów tak o Se-mi! Ona taka nie była! – wrzasnął i wyciągnął
ręce w kierunku niemowlęcia.
Z
jego ust wypłynął nagle strumień krwi i zaczął rzęzić, a jego
oczy się wytrzeszczyły.
-
Nie pozwolę ci skrzywdzić tego dziecka – stwierdził Gi-hun,
wyciągając jednym, płynnym ruchem sztylet, który wbił mu szyję.
Złapał
Min-su za marynarkę, zanim jego bezwiedne martwe ciało zdołałoby
upaść na niemowlę i odłożył go na bok. Rozejrzał się wokół.
Zostali sami wśród ciał pozostałych uczestników.
Dziecko
zapłakało, machając drobnymi rączkami.
Gracz
numer czterysta pięćdziesiąt sześć odrzucił zakrwawione ostrze,
jakby z obrzydzeniem.
Przysiadł
na brzegu łóżka, wpatrując się tępo w swoje zakrwawione, lekko
drżące dłonie.
Nie zwrócił nawet uwagi, gdy zaczęli sprzątać ciała wokół
niego.
Drzwi otworzyły się nagle i do pomieszczenia kontrolnego wszedł
jeden z gości specjalnych, pchając przed siebie jednego z
kierowników, którego siłą zmusił do bycia kartą otwierająca
drzwi do tego pokoju.
-
Szefie, ja nie mogłem - zaczął tłumaczyć się mężczyzna w
różowym uniformie, ale lider uniósł dłoń i posłusznie zamilkł.
-
Co to miało znaczyć? Dlaczego on dostał szansę by ich pozabijać?
- zawołał oburzony mężczyzna w masce niedźwiedzia. - Mieli
zrobić wielki finał! To jest ta równość, którą sobie cenisz?
Front
Man odwrócił się powoli, w stronę swojego gościa.
-
A uważasz, że ich przewaga liczebna była równością, gdy gracz
czterysta pięćdziesiąt sześć byłby bezbronny z dzieckiem na
rękach?
Mężczyzna wyraźnie zastanowił się nad tym przez dłuższą
chwilę.
-
Faktycznie. Masz rację, danie mu narzędzia brzmi sprawiedliwie, gdy
oni mogą bez problemu jakieś mieć - przyznał, unosząc lekko
dłonie, jakby się poddawał kiedy host gier postąpił kilka
kroków w jego stronę.
Wbrew
pozorom miał nadzieję, że go nie rozzłościł tą insynuacją za
bardzo.
-
Z drugiej strony mogłeś dać mu je przed zaczęciem finału -
dodał, wyraźnie wciąż nie do końca udobruchany.
-
Mogło by to obudzić sprzeciw u reszty graczy i oburzenie. No i gdy
nie są świadomi, że jest uzbrojony daje mu nikły element
zaskoczenia, a ten zadziała tylko raz. Uznałem, że tak będzie
ciekawiej - przyznał, zerkając na moment na wciąż siedzącego na
łóżku, jakby oszołomionego finalistę z dzieckiem obok, które
zasnęło. - Nie mogłem przewidzieć, że tak to rozegra - skłamał
gładko.
W
końcu byli tutaj dla rozrywki, a tej im na pewno dostarczył
wystarczająco i bez ostatniej gry.
-
Ale powinieneś wziąć tą możliwość pod uwagę.
-
Brałem, ale była dość niska. Wy, widząc jego kręgosłup moralny
byliście w stanie przewidzieć, że wybierze ten scenariusz jak
rozumiem? - spytał z nutą irytacji w tonie.
-
No w sumie, to raczej nie - uznał Jack nieco nerwowo, poprawiając
maskę niedźwiedzia na twarzy. - To ja może już wrócę do pokoju,
bo za parę godzin trzeba wrócić do siebie - dodał, cofając się
w kierunku wyjścia.
Lider
kiwnął głową i gestem nakazał kierownikowi, którego gość
wcześniej tu siłą zaciągnął, żeby poszedł z nim i dopilnował,
aby ich VIP w drodze do pokoju się nie zgubił.
Gi-hun drgnął przestraszony, kiedy usłyszał dźwięk
otwieranych drzwi. Do środka wszedł Lider w towarzystwie różowych
ochroniarzy i jednego kierownika.
-
W związku z tym, że jest niewystarczająca ilość graczy, ostatnia
rozgrywka się nie odbędzie - oznajmił, stając na środku
pomieszczenia. - Gratulacje numerze czterysta pięćdziesiąt sześć.
Jesteś pierwszym, który wygrał dwa razy pod rząd.
Kierownik
w różowym uniformie wyszedł na moment, a kiedy wrócił wyszeptał
coś na ucho do Front Mana, który skinął jedynie głową.
-
Nie obchodzi mnie to. Co z dzieckiem?
-
Gracz numer dwieście dwadzieścia dwa również jest tegorocznym
finalistą ze względu na to, że nie można między wami stoczyć
rozgrywki na równych zasadach. W związku z tym będziemy musieli
podzielić na was nagrodę.
-
Nie. Przekażcie całość na nią - wskazał ręką śpiące
niemowlę.
-
Dobrze, skoro oficjalnie zrzekasz się nagrody – zgodził się,
podchodząc bliżej aż zatrzymał się przed nim. – Mam dla ciebie
propozycję numerze czterysta pięćdziesiąt sześć.
Seong
posłał mu zaskoczone spojrzenie, biorąc ostrożnie dziewczynkę w
ramiona, jakby obawiał się, że Lider coś zaraz jej zrobi.
-
Jaką?
-
Chciałbyś może zostać moją prawą ręką?
-
To żart? – Gi-hun patrzył na niego z wyraźnym niedowierzaniem w
to, co właśnie usłyszał.
- W żadnym wypadku. Potrzebuję nowego zastępcy, a ty i tak nie
masz już nic do stracenia, prawda? – zapytał, choć doskonale
znał odpowiedź.
Zastanowił
się nad jego słowami. Na zewnątrz miał córkę, lecz patrząc na
to, że nie wsiadł w samolot i kontakt się z nim zerwał mogła nie
chcieć go widzieć. Jego przyjaciele i matka nie żyli. Jedynie co
posiadałby, gdyby wrócił do normalnej rzeczywistości to pieniądze
okupione krwią. Nie chciał ich. Już wcześniej trudno było mu na
nie patrzeć, bądź wydawać na cele inne niż ponowne dołączenie
do gry. Tam już nic na niego nie czekało. Będąc tak blisko
organizatora tych krwawych rzeźni, mógł spróbować ponownie
położyć tym zabawom kres.
-
Nie mam – przyznał mu rację. – Chętnie przyjmę tą propozycję
– dodał, aby po chwili uścisnąć odzianą w czarną rękawiczkę
dłoń Lidera.
In-ho
uśmiechnął się pod maską. Gracz nie miał pojęcia, że właśnie
przypieczętował mu całkowite zwycięstwo.
Sześć miesięcy później Seong już nie pamiętał myśli o
zatrzymywaniu tego szaleństwa. Dźwięk otwieranej windy oderwał
Lidera od przeglądania akt dotychczasowo zwerbowanych uczestników
do gry. Obejrzał się za siebie i delikatnie uśmiechnął.
-
Jak idzie z nowymi żołnierzami?
Gi-hun
zdjął maskę kierownika z ulgą i przeszedł korytarzem, aby usiąść
obok Hwanga.
-
Idzie bardzo dobrze i sprawnie – przyznał, odkładając swoją
maskę na stolik.
Lider
kiwnął w zamyśleniu głową, patrząc przed siebie, gdy z jego
lewej strony dobiegło gaworzenie. Odwrócił głowę, w stronę
źródła dźwięku.
-
Myślisz, że byłaby dobrym żołnierzem?
-
In-ho! Ona ma dopiero sześć miesięcy! – zawołał oburzony
Gi-hun.
-
Idealny wiek na zaczęcie treningu – stwierdził z rozbawionym
uśmiechem, patrząc jak dziewczynka wymachuje rączkami.
-
Jesteś niemożliwy. Ona będzie mieć normalne, bezpieczne życie.
Obiecałeś mi.
-
Oh, no tak. Oczywiście. Poniosło mnie, przepraszam – przyznał,
spoglądając na Gi-huna tym spojrzeniem pełnym obsesji, ale też i
miłości.
Westchnął
ciężko. Uwielbiał go, ale czasem jego pomysły jako Lidera go
załamywały w stosunku do dziecka. Ta dwójka jednak była jego
całym światem i nie zamierzał tego zmieniać.