Budynek, w którym biura miały największe firmy w Yokohamie został zniszczony serią wybuchów. Jak państwo widzą, jesteśmy w bezpiecznej odległości od miejsca zdarzenia, ale wciąż jeszcze nie zdążył opaść pył.
Mówiła reporterka, oglądając się do tyłu. Faktycznie za jej plecami unosił się siwy dym, a w tle zaczynały wyć upiornie syreny zajeżdżających na miejsce służb.
Będziemy państwa informować na bieżąco o sytuacji i of-
Ekran zgasł w akompaniamencie odsuwanego z szurnięciem krzesła. Cisza w biurze Zbrojnej Agencji była taka gęsta, że można było by ją kroić nożem wraz z ogólną atmosferą.
Detektywi unikali możliwości spojrzenia na niego.
- Ranpo to nie twoja...
Uderzenie dłońmi o blat biurka skutecznie uciszyło Akiko.
- Nie próbuj mnie pocieszać ani usprawiedliwiać – oznajmił i odszedł od swojego stanowiska. – To i tak nic nie zmieni. Jadę tam ocenić sytuację – dodał i wyszedł, nie dając nikomu czasu na reakcję.
Schodząc zamówił taksówkę.
Wysiadł pakując sobie truskawkowego lizaka do ust i rozejrzał dookoła, zanim udał w kierunku najbliższego oficera. Skinęli sobie głowami i bez słowa uniósł taśmę odgradzającą miejsce katastrofy. Wokół wszędzie roiło się od służb. Światła kogutów padały na gruzowisko. Przerażone rodziny tych, którzy w budynku zostali szlochały, a ci co zdołali uciec opowiadali. Spacerował w milczeniu, obserwując jak odkrywane są kolejne zwłoki ofiar. Ulgę jedynie przynosił fakt, że nie ujrzał żadnej znajomej sylwetki. Zachwiał się nagle, gdy jeden z funkcjonariuszy zrobił dwa kroki w tył i na niego wpadł. Odwrócił głowę, w stronę detektywa wyraźnie zaskoczony.
- Przepraszam – rzucił ze skruchą, aby zaraz zmrużyć oczy. – Co ty tu robisz? To nie miejsce dla reporterów i osób z zewnątrz – dodał oburzony i nie czekając na reakcję złapał go za ramię, zaczynając ciągnąć w kierunku policyjnych taśm.
Edogawa nie protestował w żaden sposób. Zdołał zobaczyć wystarczająco wiele. Młody policjant uniósł taśmę i wręcz wypchnął detektywa na zewnątrz.
- Nie próbuj tu wracać. Naprawdę, wy dziennikarze nie macie za grosz szacunku do tragedii – skomentował i odszedł w swoją stronę.
Ranpo pokręcił głową, spoglądając dłuższą chwilę na oddalającego się mężczyznę. Wyglądało na to, że stróże prawa z Yokohamy musieli poprosić kolegów z okolic o pomoc. Nie było w tym nic dziwnego. Wiedział, że ofiar będzie więcej niż szczęśliwie ocalałych.
Wycofał się w głąb ciekawskiego tłumu, aż wreszcie z niego wyswobodził. Zerknął jeszcze ostatni raz na zgliszcza tego, co było budynkiem. Teraz było upiornym grobowcem dla ofiar terrorysty, dopóki służby ich nie wydobędą.
Spuścił głowę, wbijając wzrok w chodnik. Zawiódł tych wszystkich ludzi. Sunął przed siebie bezmyślnie, a tylko fakt, że nie odnaleziono ciał jego kolegów i Edgara powstrzymywał chęć rzucenia się w odmęty morza. Trzymał się desperackiej nadziei, nie mając zamiaru poświęcać ani jednej myśli innej opcji. Oni nie mogli umrzeć, prawda?
Błąkał się jakiś czas po mieście, zanim wrócił do agencji. Akiko miała zamiar wziąć papiery z biurka, ale zamarła w pół ruchu, gdy uniosła głowę i zobaczyła go wchodzącego do biura.
- Ranpo, wszystko w porządku? – spytała, prostując się.
Nie otrzymała żadnej odpowiedzi. Zmarszczyła brwi i podeszła do nieco pobladłego detektywa.
- Jak wygląda tam sytuacja? – rzuciła i objęła go ramieniem, prowadząc do swojego gabinetu.
Reszta członków patrzyła za nimi ukradkiem, dopóki nie zamknęły się drzwi pomieszczenia.
Yosano posadziła go na kozetce, a sama sobie przyciągnęła krzesło, aby usiąść naprzeciwko.
- Zgliszcza i góry obcych zwłok. Nic nie można z tego wydedukować – rzucił lakonicznie, wpatrując się w jakiś punkt za lekarką.
- W takim razie wciąż jest nadzieja – zauważyła.
Zielone oczy wbiły w nią tak ciężkie spojrzenie, że nie była pewna jak długo je zniesie. Nigdy nie widziała go w podobnym stanie.
- W czym ją niby widzisz? – zapytał obojętnie.
- Nie zostali odnalezieni, więc jest szansa, że udało im się przetrwać.
- A co, jeśli jest wręcz przeciwnie? Liczy się w takich momentach czas, a ten najwyraźniej ucieka – stwierdził z wyraźną goryczą w głosie. – Nie sądzisz, że do tej pory by już wrócili?
Akiko zacisnęła usta. Nie miała na to żadnej dobrej odpowiedzi. Wiedziała, że miał rację. Byli obdarzonymi. Skoro sobie poradzili, to już by dawno wrócili. A jednak jakaś część jej nie chciała w to uwierzyć. Pragnęła być dobrej myśli jak najdłużej.
- Skreślimy ich dopiero, jeśli zostaną odnalezieni – stwierdziła z całą upartością.
- Niech ci będzie – uznał i westchnął.
Jego wzrok złagodniał, ramiona opadły, a ciało wyraźnie rozluźniło. Wbił spojrzenie w swoje buty.
Wydawał się Yosano pokonany. Obraz jaki sobą prezentował wzbudził w niej niepokój.
- To ja ich wszystkich zabiłem – dotarły do niej słowa wypowiadane w przestrzeń.
Nie podniósł głowy. Zachowywał się, jakby jej tu nie było.
- Sam powinienem był tam pójść. Jakbym miał zapłacić życiem za swoje błędy, to bym to zrobił.
- Ranpo, to nie twoja wina. Wybrałeś ludzi, którzy byłeś pewny, że sobie poradzą – zaczęła.
Podniósł gwałtownie głowę, prostując się.
- Właśnie, że moja. Zawiodłem go i wszystkich dookoła! – wykrzyczał jej w twarz, że aż drgnęła zaskoczona tym wybuchem. – Miałem ich uratować, a nie przynieść zgubę – dodał przepełnionym goryczą tonem, chowając twarz w dłoniach.
- Zawiodłeś go? Kogo? Szefa?
- Poe. Zawiodłem Poe – rzucił ze spokojem, za którym ukryty był ogrom cierpienia.
Yosano rozchyliła usta, jakby chciała coś powiedzieć, lecz zaraz na powrót je zamknęła. Spróbowała zabrać głos ponownie, ale z takim samym skutkiem. Nie znajdywała już słów, które mogłyby ukoić jego ból.
Ciężką ciszę przerwało pukanie do drzwi. Edogawa odsunął dłonie od twarzy, gdy akurat w progu stanął Fukuzawa.
- Akiko, mogłabyś nas na chwilę zostawić?
Lekarka skinęła głową i wstała ze swojego miejsca, zostawiając ich samych.
Poczekał chwilę, aż zamknął się za nią drzwi i usłyszy oddalający się odgłos kroków.
- Słyszałem, co mówiłeś – zaczął, zatrzymując się na środku pomieszczenia. – Nie będę cię przekonywał, żebyś spojrzał na siebie łaskawiej. Musisz sam do tego dojść. Jest jednak rzecz, którą w takim razie jesteś ofiarom winny.
Ranpo wbił w niego zdezorientowane spojrzenie.
- Co to takiego?
- Złapanie przestępcy. Wstawaj z kolan, detektywie.
- Po tym wszystkim uważasz, że jestem w stanie to zrobić?
- Ja nie uważam, ja to wiem – zapewnił i wyciągnął w jego kierunku dłoń.
Edogawa wpatrywał się w nią przez moment, a później zerknął na twarz Yukichiego. Złapał jego rękę, podnosząc się z miejsca.
- Zrobię to. Sprawię, że dosięgnie go sprawiedliwość – obiecał, a w jego oczach pojawił się blask ożywienia.
Może to odgoni jego umysł na jakiś czas od sukcesywnie traconej nadziei.
Nocą, gdy służby publiczne odjechały z miejsca zamachu, ciszę jaka zapadła, nagle przerwało echo wielu rytmicznie zbliżających się kroków. Spora grupa standardowo odziana w czerń, podążała posłusznie za postacią z charakterystycznym czerwonym szalem. W uliczce, którą szli cywile zasuwali zasłony w oknach kiedy je mijali. Woleli udawać, że nic nie widzieli.
Rytmiczne dudnienie marszu ucichło.
Akutagawa spojrzał na szczątki tego, co było budynkiem.
- Przeszukać to – chłodny rozkaz przerwał bezdźwięk.
Czarna fala rozdzieliła się, aby wykonać polecenie. Jego ludzie mijali go z obu stron. On patrzył w milczeniu, jak kolejne osoby przechodzą pod policyjną taśmą. Poczuł delikatny dotyk na plecach.
- Jesteś pewien, że chcesz tu być? – usłyszał szept tuż przy swoim uchu.
- Muszę, Gin – odparł siostrze równie cicho.
Ona na te słowa pokręciła jedynie delikatnie głową i dołączyła do reszty.
Ryuunosuke obserwował pracę swoich podwładnych wiedząc doskonale, że liczy na cud.