poniedziałek, 24 grudnia 2018

Krucza Miłość XII

Witajcie!
Rozdział jest trochę krótszy niż zwykle, lecz finalnie uznałam, że ten rozdział będzie w całości tylko i wyłącznie braci. Nie spodziewałam się, że w takim tempie to skończę, bo zajęło mi to trzy dni w przerwach od świątecznych zawirowań. A skoro o Świętach mowa, to Życzę Wam, abyście spędzili ten czas dobrze, radośnie i bez zmartwień, bez względu na to czy celebrujecie czy przeciwnie. No i dużo prezentów pod choinką oraz fików w internetach z ulubionymi shipami!
______________________________________________________

   Sasuke, patrząc na swojego gościa nie mógł uwierzyć. Wydawała mu się ta sytuacja irracjonalna, totalnie nieprawdziwa. W końcu tyle czasu gonił za nim, starając się o spotkanie, lecz ten zawsze skrzętnie mu to uniemożliwiał. Umykał sprytnie, niczym zając z łąki. Teraz stał tu przed nim, jakby nic się z tych rzeczy nie wydarzyło. Ta myśl sprawiła, że w jego głowie pojawił się alarm, a chwilę później wymierzył w swojego brata krtań ostrze katany, którą trzymał pod poduszką.
- Kim ty jesteś? - zadał pytanie, które początkowo mogło zbijać z tropu i wydawać dziwne, lecz w zasadzie było uzasadnione. Taka wizyta dotychczas w oczach młodszego nie była normalną opcją. Wcześniej starszy Uchiha nie wydawał się skory do podjęcia prób jakiejkolwiek rozmowy. W pierwszej chwili Itachi był zaskoczony tą nagłą zmianą nastawienia, lecz zaraz pojął przyczynę tych środków ostrożności. W sumie słusznie.
- Jak to kim? Twoim bratem, całkiem żywym – stwierdził, a widząc, że ten chce wyraźnie poddać jego słowa wątpliwościom postanowił dodać: - Tym samym, który widział się z tobą kilkanaście godzin temu, gdy polowaliśmy na Pięcioogoniastego – patrzył przez moment, jak ten rozważa ten argument, aby odrzucić opcję możliwego podszywania się. Finalnie uzyskał kiwnięcie głowy na znak zgody. Nic w tym nie było dziwnego, bo przecież poza jego drużyną i Kisame praktycznie nie było świadków tego zdarzenia. Hoshigaki by na pewno o to zadbał, nawet z nim nieprzytomnym, jako balastem.
- Dobrze. W takim razie po co się pofatygowałeś tutaj? - postanowił zapytać, choć gdzieś w głębi siebie domyślał się odpowiedzi na to pytanie. W jego sercu, niczym ukryte w odmętach duszy czarne robale, pojawiły się wątpliwości. Jego głowa zaczęła produkować pytania, na które nie mógł udzielić jednoznacznej, pewnej odpowiedzi. Potrząsnął nieco gwałtownie głową, bo nie powinien pozwalać sobie, aby zawładnęła nim niepewność. Nie chciał, żeby wszystko do czego dążył zostało kompletnie doszczętnie rozchwiane.
- Powiedzmy, że w końcu stawiłem się na twoje wezwanie – uznał, spoglądając na swojego braciszka, który na te słowa nagle opuścił wymierzone w jego krtań ostrze.
Wyglądał przy tym, jakby te wypowiedziane wyrazy zadziałały na niego, wręcz w jakiś sposób magicznie. Jego wcześniej czujne i twarde spojrzenie, zastąpiło jakieś ciepło. Wydawało się, że w młodszym z braci zapłonął jakiś domowy ogień, jakby po prostu powiedział mu, że wszystko będzie dobrze i po prostu wrócił po długiej misji do domu. W głębi siebie Itachi poczuł nagłą, wręcz palącą chęć, aby w rzeczywistości tak było. Niestety prawda w tym była żadna. Ich rodzina już dawno nie istniała, a on pogrzebał ją własnymi rękami. Widmowe krwawe znamiona okropnej zbrodni, nigdy nie zostaną zmyte z jego duszy. To piętno pozostanie na zawsze z nim, a spoglądanie na brata z niebywałą siłą przypomniało mu o tym haniebnym czynie. Powinien za to pokutować, nawet jeśli nic nie jest w stanie odkupić swojej winy, tego grzechu nie dało się wyrzucić z pamięci. On wracał.
- Z jakiego powodu? Co cię skłoniło do takiej nagłej zmiany swojego zdania? - wciąż poddawał wątpliwością jego intencję. Nie umiał pozbyć się ostrożności i myśli, że coś mu nie grało, choć jego słowa obudziły w nim namiastkę skrytej nadziei, o której dotychczas sile nie miał pojęcia. Uderzyło go to przed momentem, jak bardzo pragnął wewnętrznie posiąść namiastkę rodziny, choć musiał ją wykopać z gruzowiska dawno rozłożonych pod ziemią ciał. Nie był w stanie nawet sobie wyobrazić, co czuł Itachi, jeżeli wszystko co usłyszał od przywódcy Korzenia było prawdą. Chociaż fakt, że starszy z rodzeństwa się zjawił mówił już mu praktycznie sam za siebie, lecz miał zamiar go wysłuchać. Na szczęście iskra, jaka go rozpaliła nie zmieniła się w rozjuszony ogień, tylko przygasła, wycofała – nie chciałby postąpić zgodnie z tym palącym pragnieniem zatrzymania go, które niechybnie by go pożarło i zaburzyło zdrowy osąd. Na szczęście tak się nie zdarzyło.
- Ty i twoje działania – postanowił mu przyznać szczerze, bo zdecydowanie to było głównym czynnikiem go do tego popychającym. W innym wypadku nic nie sprawiłoby, aby naruszył swoje plany, których się tak skrupulatnie dotychczas trzymał. Nie mógł jednak dłużej uciekać i ignorować jego determinacji. Wiedział, że w ogólnym rozrachunku w tej grze i tak by poniósł klęskę. Ciekawość to naprawdę potężna siła napędowa, zwłaszcza u jego młodszego braciszka. Nie spocząłby dopóki by nie osiągnął swojego celu. - Wiem, co powiedział ci Danzou. Zapewne zastanawiasz się czy tak było naprawdę, bo przecież mija się to z tym, co pamiętasz – zaczął, spoglądając w tak bardzo podobne do jego własnych tęczówki. - Faktycznie wiedza, jaką ci przekazał nie mijała się z prawdą. Zrobiłem to dobrowolnie w imię większego dobra – oznajmił, choć te słowa ciężko przeszły mu przez gardło. Czy to naprawdę mogło uchodzić za takie miano, nawet jeśli to była jedyna opcja, aby zredukować liczbę ofiar do minimum. Pozostawiając ich dwoje przy życiu. Obserwując brata i jego wyraz twarzy, przed oczami stanął mu obraz, gdzie był młodszy i ten szok w spojrzeniu, gdy ujrzał scenę, jaka zapewne nie raz odwiedzała go w najgorszych koszmarach. Zresztą nie tylko jego. Miał wrażenie, jakby w tej chwili jakaś niewidzialna siła ścisnęła jego serce. Nie zauważył nawet, kiedy się zbliżył i opadł przed młodszym bratem na kolana, czując niesamowitą żałość, jaka spowijała jego ciało i duszę. Oparł czoło o jego kolana, mając wrażenie, że nie jest godny, aby w tej chwili nawet na niego patrzeć. Swoimi dłońmi nieco na oślep odszukał tych należących do brata i zamknął je w swoich. Właśnie teraz uderzyła w niego z pełną mocą konsekwencja jego czynów i niewinnej ofiary, którą był jego młodszy brat. Nie był godzien, aby w tej chwili tutaj przed nim stać. Jaki był z niego starszy brat? Żaden. Powinien być wzorem, a był przekleństwem, grzesznikiem, który obdarł go z szczęśliwego życia, dzieciństwa i rodziny. Brzydził się w tej chwili sobą, jak nigdy wcześniej. Dopiero ta świadomość w tej chwili uświadomiła mu, jak wiele krzywdy wyrządził osobie, którą obiecał się chronić i opiekować rodzicom zanim ich zabił.
Sasuke był zaskoczony tym gestem ze strony brata. Czuł ciepło jego dłoni na swoich. Patrzył po raz pierwszy, jak Itachi jest przed nim tak ukorzony. Jak bardzo musiał przez to wszystko cierpieć? Nie był w stanie nawet sobie tego nawet wyobrazić. Może i był katem tamtego dnia, lecz stał się także i poszkodowany, bo to nie jest ciężar jaki się zapomina.
- Wybacz mi, Sasuke – do jego uszu dotarł nieco przytłumiony szept, lecz wydawał się w ciszy między nimi panującej niebywale głośny. Drgnął nieznacznie, nieco niekontrolowanie i przeniósł na brata swój wzrok. Delikatnie wyswobodził jedną rękę spomiędzy jego dłoni i wplótł smukłe palce w hebanowe włosy, które przeczesywał przez chwilę powoli.
- Już dawno ci wybaczyłem na tyle, ile mogłem. Pogodziłem się w miarę możliwości z tamtym dniem – uznał, wpatrując się w jakiś punkt przed sobą i zbierając słowa, jakie chciałby mu przekazać. - Teraz ty musisz wybaczyć sobie. Mógłbym ci w tym pomóc, ale musiałbyś ze mną zostać. Wrócić do domu – rzucił cicho, nie będąc pewnym jaką reakcję może w nim wywołać. Do tej pory nie mógł przewidzieć, co może tym wywołać. Wyplątał dłoń spomiędzy kruczych kosmyków i dotknął bladego policzka, aby unieść jego głowę. Nie spodziewał się, że czarne, niczym najgłębsza noc tęczówki będą szkliste. Ten stan był mu obcy od pamiętnej krwawej nocy. Obecnie wstrząsnął go wewnętrznie, czuł się źle widząc go w tym stanie. Był pewny, że się wini niesamowicie. To był pierwszy raz, gdy rozmawiali otwarcie, jak kiedyś w czasach, gdzie byli sobie zdecydowanie bliżsi.
- Jesteś tego pewny, że właśnie tego byś chciał? Pomimo tego wszystkiego, co ci uczyniłem? - spytał cicho, starając się, żeby jego głos się nie załamał zdradziecko.
- Jestem pewny, jeśli chcesz i możesz to zrobić. Jesteś jedyną namiastką rodziny, jaka mi została. Trzymanie do ciebie urazy i nienawiść nic nie zmieni – zauważył. W końcu to była prawda. Śmierć starszego brata nic by nie zmieniła. Nie cofnęła zbrodni sprzed lat. Nie zwróciła żadnemu z nich dawnego życia. Chwilowa satysfakcja z pomsty obróciła by się prędzej czy później w żałość. Byli wyjątkowym rodzeństwem, miał rację. Sasuke nie miał nikogo, kto byłby mu bliski na wzór więzi, jaką dzielił z starszym bratem od najmłodszych lat. Czekał na jego decyzję, zastanawiając się czy namiastka straconego życia wróci. 
Itachi zastanawiał się czy powinien na tym etapie dawać mu nadzieję. Wiedział, że jego słowa były prawdziwe i chciał posiadać ostatni ułamek dawnej więzi nawet z kimś tak przeklętym jak on. Dostawał właśnie coś, na co nie zasługiwał, lecz w głębi duszy pragnął – możliwości powrotu. Zawsze sobie odmawiał, bo nie taka była umowa lub też miał na względzie bezpieczeństwo młodszego. A teraz starał się od siebie to wszystko czym się przez lata zasłaniał odsunąć. Jego brat był silny i na pewno był w stanie zapewnić sobie bezpieczeństwo, a on przecież też miałby być przy nim. Jeżeli wszystko się uda.
- Możliwe, że ta droga nie jest niedostępna dla mnie całkowicie. Rozmawiałem z Hokage przed chwilą o takiej opcji – przyznał, spoglądając na nieco zaskoczone oblicze Sasuke.
- Nie mogę ci jednak obiecać, że wszystko będzie dobrze i się uda. Do tej pory w tej organizacji nie ma osoby, jaka byłaby w stanie ją opuścić. Odejście jest równoznaczne ze śmiercią. - postanowił zebrać się na tą szczerość, bo w takiej sytuacji Sasuke miał prawo wiedzieć na jak głęboką wodę się porywa. Nawet on nie był na tyle okrutny, aby miał mieć chociaż cień ułudy, nawet jak w grę wchodziło właśnie najgorsze z możliwych opcji.
- Jak ty chcesz w takim razie tego dokonać? - rzucił i nie dowierzał na jak głęboką wodę chce się porwać. Nie było nic dziwnego w tym, że bycie w tej organizacji z tego typu opuszczeniem się wiązało, lecz propozycja odejścia lub próba w takim wypadku była niewykonalna. W duchu przeklął samego siebie, bo on był jego siłą napędową. Postąpił egoistycznie, mając nadzieję, aby jego marzenie posiadania brata z powrotem było proste w osiągnięciu. Miał ochotę zacząć go gorączkowo odwodzić od tego pomysłu, aczkolwiek był pewien swojej porażki. Nie było mowy o tym, aby takiej nagłej zmiany nie przejrzał.
- Mam pewien pomysł – przyznał, postanawiając w końcu powstać i nieco niechętnie odsuwając od Sasuke całkowicie.
- Wrócę teraz do organizacji – oznajmił twardo, spoglądając w bezkresną czerń tęczówek brata. - Postaram wysłać do ciebie kruka w najbliższym czasie. Jeśli do miesiąca nie dam znaku życia, możesz podejrzewać, że jestem martwy – stwierdził cierpko, choć to było bardzo prawdopodobne. Musiał jednak podjąć się tej misji, zawziąć to ryzyko, bo jeśli nie zrobiłby tego teraz w tym momencie swego życia – nie stałoby się to już nigdy. Mógłby tylko żałować, stać w martwym punkcie i serwować samemu sobie kolejną porcję kłamstw, jakoby to co zrobił miało sprawić, aby było lepiej. Wiedział doskonale co się z nim dzieje i co w jego kierunku nadchodziło, niczym złowieszcza mara. To była jego ostatnia szansa na szczęście, póki los im grał. Przynajmniej taką miał na to nadzieję.
   Odwrócił się w kierunku wyjścia i powoli ruszył, słysząc jak brat wstaje i podąża za nim.
- Itachi – usłyszał, gdy był już na zewnątrz i zdążył postąpić kilka kroków naprzód. - Nie waż się tam umierać – zostało zaraz dodane, a starszy uśmiechnął się kącikami ust.
Chwilę później błyskawicznie się odwrócił i momentalnie był przy Sasuke, który stał w drzwiach, opierając się o ich framugę. Pochylił się nad nim, dłonią odgarniając ciemne kosmyki z jego czoła, które po chwili musnął delikatnie ustami.
- Wybacz mi, Sasuke – wyszeptał po raz drugi, nie mogąc złożyć mu obietnicy, że zrobi to następnym razem. Przymknął oczy i zmienił swoje ciało w kruki, pozostawiając go samego.
Sasuke był w pierwszej chwili zaskoczony, gdy poczuł ciepłe usta na swoim czole. Patrzył, jak ciało brata przemieniało się w kruczoczarne ptaki. Dłuższą chwilę stał, czując jeszcze resztki jego obecności, która z każdym podmuchem wiatru coraz bardziej zanikała, rozmywała. Aż w końcu był całkiem sam, mogąc żywić jedynie nadzieję, iż wszystko będzie dobrze i mieć wiarę w starszego brata. Wszedł z powrotem do mieszkania i wrócił do swojego pokoju i usiadł na łóżku. Dotknął palcami swoich skroni przymykając oczy i delikatnie się przy tym uśmiechając.
- Powodzenia, Itachi – wyszeptał, mając pełną świadomość tego, że brat tego nie usłyszy, lecz to mu nie przeszkadzało. Ważne, że na niego liczył i mu postanowił zaufać. Itachi na pewno był świadomy tego i miał nadzieję, iż nie zawiedzie swojego młodszego braciszka. Tego by już mu nie mógł wybaczyć, gdyby go w taki sposób pozostawił.


1 komentarz:

  1. Najbardziej podoba mi się moment z klękaniem Itachiego. (I to nie dlatego, że tak wam się wydaje, zbereźnicy). Po prostu sporo w niej uczuciowości i chyba to właśnie do mnie przemawia. Podoba mi się też zachowanie Itachiego wobec Sasuke. Jak zaczęłam czytać, nie wiedziałam czy mam się spodziewać zimnego drania, małego oszusta czy kochanego brata. Wyszło na to trzecie, z czego bardzo się cieszę. Rozdział cudeńko. Dajesz "laska" jakby to Jiraya rzekł. Pisz dalej, czekam niecierpliwie.

    OdpowiedzUsuń