czwartek, 6 grudnia 2018

Krucza Miłość X

Witajcie!
Przybywam zgodzie z zapisaną po lewej zapowiedzią. Pracuje nad kolejnym rozdziałem, który jest już w połowie napisany. Bez zbędnych przedłużań zapraszam do czytania i komentowania i życzę wam szczęśliwych Mikołajek!
 ______________________________________________________

    Kakashi nie spodziewał się takiego obrotu sytuacji. W zasadzie to nawet nie łudził się, aby zdążyli zastać ich w wiosce. Tymczasem oni wypadli wprost na ich drogę. Zatrzymał się wraz zresztą towarzyszącej mu drużyny. Spojrzał na Sasuke, który już odruchowo dotknął rękojeści miecza, choć nie wyglądał, jakby zamierzał zaatakować. Całe szczęście, bo chwilę później ujrzeli, jak wyłania się zza zakrętu ogoniasta bestia. Nigdy nie pomyślałby, że przeszkodzili im w polowaniu. Powinien chyba się ucieszyć i uznać za szansę, aby się nimi zająć. Niestety przemieniony jinchuuriki raczej nie zamierzał z nimi współpracować. Bezradnie patrzył, jak bestia unosi łeb i zaczyna kumulować czakrę, tworząc bombę. Mogliby starać się właśnie uciekać jak najdalej, mając nadzieję, że uda im się zbiec poza zasięg techniki, lecz to by było zbyt naiwne. Wiedział, że to niemożliwe. Zginęliby tak czy inaczej. Na ironię losu, mogli liczyć właśnie na Akatsuki i ich pomysł.
- Itachi-san, jesteś tego pewien? - spytał Hoshigaki, który miał oko na drużynę z Konohy, która wyraźnie nie miała pojęcia co ma począć. Okoliczności na pewno nie sprzyjały im w wypełnieniu misji. Pewnie nawet nie spodziewali się takiego spotkania. W sumie on też. Iwa naprawdę musiała czuć desperację, aby poprosić o posiłki z Konohy. Duma tutejszego Tsuchikage musiała naprawdę ucierpieć. Pewnie sam Deidara byłby faktem zaskoczony.
- Całkowicie. Zresztą jestem pewien, że nie masz lepszego pomysłu – usłyszał chłodny, nie znoszący sprzeciwu ton. On miał zamiar spróbować polemizować.
- Ale… - zaczął, lecz zaraz mu przerwano.
- Po prostu się zamknij – te słowa zdecydowanie odniosły skutek.
Nie był z tego dumny i zadowolony, bo to oznaczało, jakby oddał mu władzę, a przecież byli równi. No i nie chciał ratować tyłków ich pościgu. Westchnął. Gdyby ich zaatakował, to na pewno braciszek Uchihy chciałby wykorzystać okazję, aby załatwiać rodzinne sprawy. On sam był nieco zmęczony po walce z Hanem, który nie był zbyt łatwym przeciwnikiem. Niestety musiał zostawić resztę Itachiemu, choć niekoniecznie miał na to ochotę. Musiał za ten czas opracować technikę odwrotu, bo nie miał zamiaru pozwolić, aby misja została zakończona niepowodzeniem. Wiedział doskonale, co zamierza jego partner i musiał się przygotować na to, że wszystko inne wtedy spadnie na niego. Złożył pieczęcie i wykonał klona, gdy bestia miała już w nich wycelować bombę.
W tym momencie Uchiha otworzył swoje oczy, w których zalśnił Mangekyou i spojrzał prosto w oczy ogoniastego demona, wnikając w jego umysł i zmuszając do cofnięcia przemiany. Pamiętał, jak kiedyś zapytał Madary, jak trudno jest kontrolować bijuu. Długowłosy po skończonym treningu wyraźnie zdziwiony tym pytaniem zmierzył go uważnie spojrzeniem. Nie spodziewał się, aby mogła interesować go taka wiedza. To jest, niczym obca, zatruta ziemia. Nie masz tam niczego znajomego, wszystko co na niej uczynisz może obrócić się przeciwko tobie i pozbawić cię życia. Faktycznie to była dość trafna przenośnia. Z drugiej strony umysł był naprawdę wrażliwym i delikatnym narzędziem. Każdy fałszywy ruch i mógł trwale uszkodzić jego psychikę. To trochę jak nie być saperem, ale okoliczności zmuszają cię do rozbrojenia wciąż tykającej bomby. Nie masz wyjścia, możesz zaryzykować uratowanie swojego życia albo i pogodzić się z losem po prostu nie robiąc nic, czekając na śmierć. On jednak podjął się tej ryzykownej misji, nie tylko starając się znaleźć odpowiedni kabel do przecięcia, ale też świadomie zmniejszając jeszcze bardziej swoje światło. Tak bardzo potrzebne mu do funkcjonowania. Było to nieuniknione, lecz nie był pewien ile jego sił to pochłonie, w jakim będzie stanie. Czy będzie zmuszony, aby wszystkie jego plany zostały przekreślone i nadzieje? Nie wiedział. Mógł jedynie zdać się na los i modlić, aby mógł być po tym jeszcze użyteczny. Nie chciał myśleć co może przynieść przyszłość.
 
   Czuł na sobie piętno nienawiści, jaką bestia żywiła do ludzkości. Widział strzępki wspomnień, bardzo zapewne dawnych czasów, gdy zaznawała wolności. Niezliczone ilości trupów śmiałków, którzy próbowali sobie przywłaszczyć pokłady mocy. A jednak nie tylko tym to stworzenie kiedyś było. Gdzieś w głębi miało siebie dawne pozytywne emocje. Niestety zagłuszał je gniew, ból jaki sprawili tej istocie ludzie. Sami doprowadzili do tego, że ogoniaste były wrogo nastawione, bo widzieli w nich źródło niezrównanej potęgi. Ukształtowali ich przyszłość, jako niesamowitych potężnych broni. Nigdy nie sądził, aby tak niesprawiedliwa mogła być ich historia. Ich dobroć została skrupulatnie wyżerana, a postrzeganie ich egzystencji przez ninja pozbywało wszelkich złudzeń. Nieświadomie zaczynał się w to wszystko za bardzo zagłębiać, dawać porwać tej historii. Nie potrafił się oprzeć, aby odkrywać kolejne karty połączonych umysłów zarówno bestii jak i jej nosiciela. Wspólne chwile, poznawanie bestii przez Hana. Jego dość przykre dzieciństwo, które zmieniło się dzięki drugiemu jinchuurikiemu. Oboje byli dla wioski takimi samymi wyrzutkami, od których zwykli mieszkańcy stronili. Zrozumiał, jak bardzo się zagalopował, jak bardzo zabłądził i pozwolił wniknąć w obcy dla siebie umysł, gdy wyczuł mordercze zamiary, wręcz na swych plecach. Wtedy wiedział, że jego ciekawość sprawiło, iż zabrnął za daleko. Miał wrażenie, jakby w jego umysł zostały wbite igły nasączane nienawiścią, chcące pozbyć się intruza ze swojego terenu. Musiał to przezwyciężyć, nie pozwolić na zerwanie połączenia. Nie miał możliwości na drugą taką szansę. Podjął więc mentalną walkę, starając się pozbyć ucisku ze strony właścicieli umysłu. W pewnym sensie stanowili oni jedność, mając właśnie wspólny cel – aby pozbyć się intruza z głowy i odzyskać wolną wolę. Nie mógł do tego dopuścić to nie tylko zagrażało powodzeniu ich misji, ale także osobie, która była głównym sensem jego istnienia. Powodem, dlaczego walczył do końca.
Na samą myśl, że mógłby w tym wszystkim ucierpieć czuł lawinę emocji, która była niczym niespodziewany wybuch wulkanu. Przeważał jednak wśród nich gniew, bo przecież oni skrzywdzili by osobę, którą chronił. Nie mógł się poddać. Postanowił zagarnąć ten umysł dla własnej dyspozycji i siłą zmusić ogoniastego, aby cofnął transformacje. W chwili podjęcia tej decyzji zwiększył swój nacisk i finalnie pozbawił użytkownika monstrum z ogromnymi pokładami chakry wolnej woli. Patrzył, jak finalnie bestia na powrót staje się człowiekiem, który był jej nosicielem. Klon Kisame natychmiast znalazł się przy nim i przerzucił przez ramię.
Czuł jak krew spływa mu po policzku.
- Itachi-san, dobra robota. Jak się czujesz? - usłyszał głos partnera, ale nie zdołał odpowiedzieć.
Przeszywający ból uderzył w jego oczy, wręcz od razu, gdy zdezaktywował mangekyou. Miał wrażenie, jakby jego narząd wzroku stanął w żywym ogniu. Nie miał pojęcia, co miał ze sobą w tamtej chwili zrobić. Na jego szczęście nie musiał długo czekać na wybawienie od tego cierpienia, obraz zaczął mu się dwoić i troić przed oczami, aż zasnuła go całkowita ciemność i błoga nicość. Jego ciało bezwładnie poleciało w przód, lecz od upadku uchronił go Hoshigaki, który domyślił się po ciszy, że coś jest z Uchihą zdecydowanie nie tak. Zerknął na drużynę z Konohy, która chyba dalej była w zbyt dużym szoku i nie rozumiała co właśnie się wydarzyło i postanowił się pośpiesznie wycofać. Misje wykonali, a on sam nie miał zamiaru się z nimi rozprawiać. Miał na tyle rozsądku, aby mierzyć siły na zamiary.
Kakashi nie miał zielonego pojęcia, co się dzieje przed jego oczami. A raczej był świadomy, lecz rzeczywista prawda tego co widział docierała do niego wyjątkowo powoli i opornie. Jedyną osobą, która instynktownie chciała coś zrobić był Sasuke. Automatycznie rzucił się w pogoń za byłym członkiem Siedmiu Mistrzów Miecza z Kirigakure.
- Sasuke, draniu, stój! - rozsądek wrócił mu na miejsce, gdy usłyszał krzyk Naruto. Odwrócił się, w stronę oddalającej się sylwetki Uchihy.
- Za nimi – zarządził, ruszając od razu.
Mógł mieć nadzieję, że przez osłabienie wrogiej drużyny uda się ich pojmać.
 
    Miał na początku wielkie nadzieję, że się spotkają, nawet jeśli wszystko wskazywało inaczej. W pierwszej chwili, gdy zobaczył brata, czuł niesamowitą determinację i przeświadczenie, że tym razem nie dopuści do tego, aby ich rozmowa nie doszła do skutku. Miał zamiar dopiąć swego za wszelką cenę. W chwili, gdy ujrzał ściągająca ich bestię, to poczuł grozę i autentycznie nie miał pojęcia, co powinien zrobić. Nie mierzył się nigdy z czymś takim w pełnej krasie. Ta moc była przerażająca, wręcz paraliżowała. Popatrzył na brata, który się zatrzymał i z całkowitym opanowaniem odwrócił do nich plecami, aby zająć się największym zagrożeniem w tej sytuacji. A on? Mógł tylko go obserwować, nie mogąc odgonić paraliżującego go strachu. Znowu mógł jedynie spoglądać na jego plecy i schronić w bezpiecznym cieniu. Wydało mu się to tym razem nieco zabawne, mimo że w przeszłości tego typu myśli budziły w nim niesamowitą frustrację. Czuł się wtedy słaby, czego całym sercem nienawidził. Obecnie miał odczucie, gdy jako dziecko jego brat pomagał w uczeniu się rzucania shurikenami. Był niczym dziecko, które obserwuje swojego największego bohatera. Nie miał nawet pojęcia, jak bardzo to było trafne. Nie był świadomy, jakie silne było przywiązanie, które ich łączyło. Poczuł nieprzyjemne uczucie niepokoju, gdy Itachi wraz z ogoniastą zamarł. Zauważył w jej oczach sharingan i nie wierzył. Jego brat kontrolował te stworzenie. Poczuł się jednak dużo gorzej, gdy było po wszystkim i usłyszał zapytanie jego partnera. Niepokój wzrósł i poczuł jakiś dziwny ucisk w klatce piersiowej. Cisza. Spojrzał na ciało, które bezwładnie runęło w przód, ale zostało uchronione od całkowitego upadku. Był niesamowicie pobladły, a na jego policzku dojrzał smugę krwi, której kropla zbroczyła czerwienią soczystą zieleń trawy. Niepokój zmieniał się w panikę, a on miał wrażenie, jakby w jego trzewiach zalągł się jakiś robak i je pożerał łapczywie. Nie wiedział, co się dzieje z bratem i nie sądził, aby aż tak poważnie mógł to odczuć. Nie mógł dłużej znieść tego i jego ciało, wręcz mechanicznie udało się za Kisame, gdy postanowił zabrać jego brata i się wycofać, dopóki jeszcze nie byli po tym co ujrzeli do końca pozbierani. Całkiem mądre posunięcie. Słyszał gdzieś za plecami krzyk młotka, ale zignorował go. Biegł za nim, choć sam nie wiedział, co zamierzał zrobić. Starał się jak na razie po prostu ich dogonić. Czuł się trochę, jak narkoman na głodzie, który naiwnie goni wędkę, na której haczyku wisi na sznurku strzykawka z heroiną. Wędkarz, jako los jest nieugięty i gdy tylko jest blisko zabiera upragnioną używkę poza jego zasięg. Wiszące na ramieniu Hoshigakiego bezwładnie ciało, wciąż było dla niego zbyt odległe. Przyśpieszył kroku, starając się go dogonić. Nie było to łatwe, bo Hoshigaki zważał jednak na nich i zdecydowanie nie chciał dać się zbliżyć mu. To wszystko było niesamowicie dla niego upierdliwe, bo młodszy z braci był niesamowicie uparty w dążeniu do nieznanego mu celu. Zerkał za siebie co rusz, widząc jak jego pościg niebezpiecznie się przybliżał. Teren niestety mu nie sprzyjał, bo nie miał w pobliżu wody, którą mógłby swobodnie manipulować. Nie mógł sobie pozwolić w tej chwili, aby wytworzyć sobie takie warunki. Zastanawiał się nad tą sytuacją, spoglądając na zdeterminowane oblicze Uchihy. Przestał starać się jak najdalej od niego odsunąć. Pozwolił mu myśleć, że nie jest w stanie biec jeszcze szybciej. Uśmiechnął się pod nosem, widząc jak ten wyzwala z siebie większe pokłady energii, mając nadzieję, że go dopadnie.
Sasuke miał momenty zwątpienia, lecz gdy wyglądało na to, że jego ofiara nie ma siły do narzucenia większego tempa, poczuł nowy przypływ siły. W końcu znalazł się dostatecznie blisko. Nie rozumiał dlaczego, ale wprawiło go to w stan dziwnej euforii. Wyciągnął przed siebie dłoń, w stronę bezwładnie wiszącej głowy brata.
- Itachi! - krzyknął, opuszkami palców muskając jego włosy. Miał nadzieję na przywrócenie mu przytomności. Niestety okazała się złudna, a on w porę nie zarejestrował, że Kisame stanął nagle w miejscu, nagły ból przeszył jego żołądek, gdy został kopnięty z półobrotu z niesamowitą siłą. Odleciał spory kawałek w tył, a z ust buchnęła mu krew. Chwilę później poczuł, jak na kogoś wpada i zostaje złapany, choć z trudem. Szarpnął się i miał zamiar ruszyć dalej w pogoń, ale uścisk Naruto się wzmocnił. Mógł tylko znowu stać i patrzeć biernie, jak Itachi z każdą chwilą jest coraz bardziej poza zasięgiem. 
 
- Puszczaj mnie, młotku! - warknął i znowu się szarpnął, nie chciał się poddać. Nie mógł znieść myśli, że znowu był na przegranej pozycji. Z drugiej strony się bał. Przerażała go myśl, co się stało jego bratu. Miał niesamowite poczucie, by walczyć o jego odzyskanie za wszelką cenę. Chyba zaczynał rozumieć, jakie uczucia targały Uzumakim, gdy postanowił opuścić rodzinną wioskę w celu zdobycia mocy. Tu chodziło jednak o więzi rodzinne.
- Nic nie poradzisz! Uspokój się i nie szarp, to cię puszczę – odpowiedział, czując jak znowu jego przyjaciel siłą próbuje się wyrwać.
- Co ty możesz wiedzieć czy mogę coś poradzić czy nie?! Puszczaj mnie, tu chodzi o mojego brata! Gdybym to był ja, zrobiłbyś dokładnie to samo! - wrzasnął, wiedząc doskonale, iż uderza w dość czuły punkt Uzumakiego. Poczuł w odpowiedzi silniejszy uścisk. Zaskoczyło go to z jaką oślą upartością nie chce odpuścić i pozwolić iść.
- Właśnie dlatego nie mogę pozwolić ci iść. Działasz w emocjach, lekkomyślnie – stwierdził, czym totalnie zbił go z tropu. - A to jest moja domena – dodał po chwili.
Sasuke poczuł się pokonany. Nie widział już od dłuższej chwili Hoshigakiego. W chwili, gdy rozluźnił się i przestał szamotać został puszczony. Osunął się na kolana gałęzi, na której stali. Zacisnął dłoń w pięść i po prostu zaczął uderzać nią o podłoże, chcąc chociaż w taki sposób swojej frustracji i bezsilności. Naruto stał i patrzył na to z lekko opuszczoną głową. Nie czuł się dobrze z tym, że mu przeszkodził, choć było to konieczne. Sakura wraz z Kakashim w końcu ich zdołali dogonić. Kopiujący Ninja spojrzał na tą osobliwą scenę.
- Co tu się stało? - spytał Naruto, bo Uchiha nie raczył się nawet nimi zainteresować.
- Umknęli nam – odpowiedział ogólnikowo Naruto. Nie chciał mówić, że sam do tego dopuścił, bo uznał to za najlepszą możliwość dla swojego przyjaciela. Sakura w tym czasie podeszła do Sasuke, który ponownie uniósł, krwawiącą już dłoń z powodu drzazg, aby ponownie uderzyć w dziurę, którą zdążył już wyryć. Miał już znowu walnąć, gdy jego ręka została unieruchomiona w połowie drogi. Spojrzał na winowajczynie tego.
- Sasuke-kun już wystarczy – rzuciła tym współczującym tonem, jakby cokolwiek rozumiała. Nienawidził w niej tego, bo wcale nie miała o niczym pojęcia.
- Puszczaj – warknął, spoglądając na nią z całą swoją wściekłością, która się w nim gromadziła. Haruno wydała się tym zaskoczona i faktycznie spełniła jego rozkaz, odsuwając od niego nieco. Wiedziała, że kiedy powinna raczej trzymać się z dala.
- Wracamy. Finalnie czeka nas rozmowa z Tsuchikage – zarządził Hatake i ruszył, w drogę powrotną. Sakura poszła w ślad za nim, a Naruto postanowił zamknąć pochód za Sasuke.
Itachi uchylił powieki, które wydawały się ciężkie, jakby były co najmniej z mosiądzu. Chwilę zajęło mu zrozumienie, gdzie jest i przede wszystkim złapanie ostrości widzenia.
- W końcu się obudziłeś – usłyszał dość oschły głos, pozbawiony emocji. Znał go doskonale. Była tylko jedna osoba, która po czymś takim mogłaby tu przesiadywać.
Odwrócił głowę, spoglądając na Akasunę. Później przeniósł wzrok na świecę, która stała na szafce nocnej i była jedynym światłem w mroku. Zaraz jednak odwrócił wzrok, czując jak niebywale zakuły go oczy od takiej dawki światła i rozmazał mu się obraz.
- Ostrzegałem cię. Myślałem, że będziesz rozsądniejszy. Czemu go użyłeś? - zapytał, przyglądając mu uważnie i doskonale widząc jego reakcję na światło. Było tak jak myślał.
- Nie miałem wyboru – stwierdził jedynie, słysząc ciężkie westchnienie ze strony lalkarza.
- Zamknij oczy – polecił mu zamiast drążenia tematu. Nie liczył na spowiedź. Zaraz poczuł chłodną, klejąca nieco maść na swoich powiekach. Dawała naprawdę przyjemne uczucie i pomagała, choć nie lubił tego, że był zmuszony leżeć z zamkniętymi oczami.
- Kisame zdał już raport liderowi. Jak postawię cię na nogi, to weźmiemy się za pieczętowanie waszej zdobyczy – oznajmił, podnosząc się z miejsca. - Na razie leż. Maś musi się wchłonąć. Będę cię co jakiś czas doglądał – rzucił i chwilę później usłyszał tylko dźwięk zamykanych drzwi. Leżał tak pogrążony w ciemności, bez poczucia czasu, gdy usłyszał jak ktoś wchodzi znowu do środka. Drgnął lekko, nie wiedząc kogo się spodziewać. - Sasori? - rzucił niepewnie, słysząc zbliżające się do niego kroki.
Odwiedziła go jednak ostatnia osoba, jakiej mógłby towarzystwa pragnąć w tej chwili.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz