środa, 8 maja 2024

Prezent

 Witajcie!

Napisałam wczoraj ten tekst dość niespodziewanie, bo zwyczajnie usiadłam i zrobiłam to na raz. Pisałam wszystko od razu na laptopie, więc mam nadzieję, że nie wyszło źle. Nie lubię betować od razu na komputerze, choć niektóre powtórzenia, na jakie być może nikt nie zwróci nawet uwagi, to zostawiłam tutaj celowo.

_____________________________________________________

  Nakajima od dawna miał w głowie pewien plan, odkąd się dowiedział, że jego mafijny partner do misji jest chory. Rozumiał i szanował jego zdanie, że chciał zachować to w tajemnicy. On sam jednak nie był typem człowieka, który nie chciałby z tym nic zrobić, więc pewnego dnia zaczepił doktor Yosano, gdy tylko ich dwójka była w Agencji. Opowiedział jej o zdrowotnym stanie swojego towarzysza i razem starali się znaleźć rozwiązanie. Mieli wtedy jeszcze wrażenie, że do opracowania metody ratunkowej będzie wystarczająco dużo czasu.

Miesiąc później Atsushi nadrabiał akurat codzienne raporty z poprzedniego tygodnia, gdy nie miał za bardzo czasu na to, aby pisać je na bieżąco. Sięgnął po telefon, gdy usłyszał dźwięk przychodzącego powiadomienia o smsie. Spojrzał na wyświetlacz i miał wrażenie, jakby na ułamek sekundy jego serce przestało bić.

Ryuu jest w szpitalu. Proszę, błagam, weź swoją lekarkę i spróbujcie go uratować, Akutagawa Gin.

Wiadomość została wysłana z telefonu starszego Akutagawy przez jego młodszą siostrę. W dalszej części został podany adres placówki medycznej. Domyślił się, że najpewniej już wyszło na jaw wszystko co jej brat do samego końca ukrywał, aby jej nie martwić niepotrzebnie swoim pogarszającym się stanem. Wstał ze swojego stanowiska i chowając telefon do kieszeni przeszedł do gabinetu lekarki, nie kłopocząc się nawet tym, aby wcześniej zapukać. Wiedział, że jest pusto.

- Yosano-san Akutagawa jest w szpitalu – oznajmił na wstępie, gdy tylko zamknął za sobą drzwi.

Lekarka odwróciła się na obrotowym krzesełku, w stronę chłopaka odrywając się od tworzonego przez siebie spisu leków.

- Zamów taksówkę i zobaczymy co da się zrobić – obiecała, podnosząc się z miejsca.

- Będę czekał na dole – oznajmił i wyszedł zaraz z pomieszczenia, nie czekając na odpowiedź.

Zadzwonił też im po taksówkę i czekał na zewnątrz, czując wewnętrzną nerwowość. Bał się, że ścigał się z czasem i wszystko wokół dla niego działo się zbyt wolno. Starał się uspokoić ten wewnętrzny niepokój, że aż nie zauważył kiedy dołączyła do niego Akiko.

- Atsushi na nas już czas – szturchnęła go lekko, gdy podjechał po nich zamówiony samochód.

Chłopak prawie podskoczył w miejscu, rzucając jej zszokowane spojrzenie, zanim wsiadł i podał adres, pod który się mieli udać. Jechali w milczeniu przerywanym tylko przez piosenki, które leciały akurat w radiu. Detektyw wpatrywał się uparcie w mijany krajobraz za oknem, jakby to mogło przyśpieszyć im dotarcie na miejsce. Zastanawiał się nad tymi wszystkimi emocjami, które nim obecnie targały, choć wielu z nich w ogóle nie rozumiał. Część z nich wcale mieć miejsca nie powinna. W końcu w codzienności byli wrogami, którym jednak zdarzało się walczyć wspólnie.

W momencie, gdy zatrzymali się na miejscu praktycznie wyskoczył z samochodu jak tylko zapłacił za przejazd. Yosano wyszła chwilę za nim w bardziej kulturalny sposób, gdy jej towarzysz zmierzał już do wejścia. Westchnęła cicho i trzymając swoją torbę ruszyła za nim, aby go zaraz dogonić.

  Tachihara siedział na dole w pobliżu rejestracji. Polecił mu to Hirotsu, który na piętrze siedział w sali razem z Gin. Wiedział, że wysłała do Nakajimy smsa z prośbą o pomoc, ale nie miała zbyt wielkich nadziei. Detektyw może i miał dobre serce, ale wcale nie mieli powodu do udzielenia jej.

Michizou wstał w chwili, gdy w drzwiach pojawiły się dwie znajome sylwetki. Podszedł do nich niemal natychmiast, zanim zdążyli się chociaż dobrze rozejrzeć wokół.

- Witajcie. Pojedźcie od razu na szóste piętro. Ja tutaj załatwię Wam formalności. Sala numer siedem. Będzie tam na was czekać Gin – poinformował ich i wskazał kierunek do windy.

- Jasne, dzięki – odezwał się Atsushi i udał we wskazanym kierunku, zostawiając resztę formalności w rękach mafiosa.

Wpatrywała się w spokojną twarz brata siedząc na krześle przy jego łóżku. Zdawała sobie szczątkowo sprawę z tego, że oprócz niej samej gdzieś w całkowitej ciszy towarzyszył im Hirotsu.

Patrząc na twarz Ryuu pierwszy raz odkąd byli zdani na samych siebie w slumsach modliła się w myślach o to, aby była jeszcze jakaś nadzieja. Chciała się jej trzymać kurczowo, bo nie potrafiła znieść wizji możliwego pożegnania. Nie mógł jej przecież tak nagle zostawić, prawda?

Miarowy szum aparatury jednak złowieszczo dochodził do jej uszu, niczym najgorsza losu kpina.

Drgnęła lekko, gdy z amoku myśli o obecnej sytuacji wyrwał ją dźwięk pukania do drzwi.

- Proszę – odezwała się nieco zbyt słabym głosem i wyprostowała, odwracając w kierunku dwójki gości.

Widząc kto stanął w wejściu miała ochotę się rozpłakać z radości. Oczywiście ich obecność tutaj nie była gwarantem ratunku, ale zwiększała szansę na jego możliwość. Odgoniła cisnące się do jej oczu łzy, bo nie był teraz czas, aby mogła sobie na takie rzeczy pozwolić.

- Dziękuje, że przyszliście – rzuciła na wstępnie i wstała podchodząc bliżej detektywów. - Proszę, wejdźcie – dodała i zaprosiła ich w głąb pomieszczenia gestem.

Atsushi rozejrzał się po szpitalnej sali i wraz z Akiko rozejrzał po pomieszczeniu, starając się jak najdłużej omijać wzrokiem szpitalne łóżko z leżącym na nim pacjentem.

- Czyli już wszystko wiesz? - zapytał, przenosząc spojrzenie na Gin.

- Tak. Personel został poinstruowany, aby wyjaśnić mi wszystko, gdy już nie będzie możliwości utrzymywania tego w tajemnicy – potwierdziła, starając się panować nad głosem, w którym pojawiały się lekkie pauzy.

Starała się nie okazywać przerażenia jakie odczuwała w związku z tym wszystkim. Nie dochodziła do niej do końca myśl, że w każdej chwili mogła stracić swojego brata. Wydawało się to nierealne.

- Mogłabyś mnie zabrać do lekarzy, którzy się nim zajmowali? Muszę z nimi porozmawiać – odezwała się Yosano, która przypatrywała się aparaturze.

- Oczywiście, chodźmy – Gin puściła Akiko przodem i obie kobiety opuściły pomieszczenie.

Nakajima podszedł do łóżka i skupił wzrok na twarzy Akutagawy, który wyglądałby bez maski tlenowej na twarzy, jakby zwyczajnie spał. Miał nawet zabawne wrażenie, jakby ten miał zaraz otworzyć oczy i oburzyć się o to, że się na niego gapi. Byłoby to początkiem jakiejś ich zwyczajowej kłótni, gdzie jak zwykle by usłyszał od niego jakieś groźby śmierci jak zawsze.

Uśmiechnął się lekko pod nosem na tą wizję, która jednak w rzeczywistości się nie ziściła.

Ryuunosuke pozostawał nieruchomy pod aparaturą bez żadnych zmian.

  Gin nie miała pojęcia ile minęło czasu odkąd usiadła przed drzwiami na korytarzu, za którymi zniknęła Akiko wraz z lekarzami. Wolała tutaj na nią poczekać niż siedzieć w sali w przygnębiającej atmosferze. Robiła i tak wszystko co mogła, aby się jakoś trzymać. Później będzie miała czas, gdy będzie sama na okazywanie emocji lub też jak ona wolała o tym myśleć - słabości.

Łzy przecież nie powinny pojawiać się w oczach zabójczyni, nawet jeśli ta nie zatraciła swojego człowieczeństwa. Podniosła głowę, gdy drzwi przed nią się nagle otworzyły.

- I co? Możecie go uratować? - zapytała i podniosła się z miejsca.

Yosano spojrzała na nią, zaciskając usta w wąską kreskę, jakby była czymś rozdarta.

- Jest pewna nadzieja, ale to wszystko będzie zależeć od Atsushiego – oznajmiła, wymijając Akutagawę i kierując się do sali Ryuunosuke.

Gin stała przez moment nieco zdezorientowana zarówno jej słowami jak i postawą, zanim ją postanowiła dogonić. Miała jakieś niejasne przeczucia, że to co usłyszy się jej nie spodoba.

Nakajima od razu spojrzał na obie kobiety, gdy wreszcie wróciły. Nie miał pojęcia ile czasu siedział, po prostu wpatrując się bezmyślnie w chłopaka leżącego na łóżku.

- Atsushi, będziesz musiał podjąć bardzo ważną decyzję. Chciałabym, abyś dobrze to wszystko przemyślał po tym jak ci wszystko opowiem – zaczęła Yosano podchodząc do niego ostrożnie i zajmując miejsce na skraju łóżka. - Akutagawa potrzebuje całkowitego przeszczepu płuc, bo jego własne już są zbyt zniszczone chorobą. Nie ma żadnego czasu na szukanie jakiegokolwiek dawcy, a nie dawało by to gwarancji, że się przyjmą. Znam twoją kartę medyczną i poznałam dzisiaj jego.

Do tego obaj jesteście obdarzonymi, więc wzięcie materiału od ciebie to jedyna rzecz, która daje mu większą szansę na przeżycie. O ile się uda – zawiesiła na moment głos, przymykając oczy.

- Podjęcie się tej operacji to jednak wymaganie od ciebie poświęcenia twojego życia. Nie zdążysz zregenerować własnych płuc. To cię zabije, więc nikt od ciebie nie oczekuje, że się tego podejmiesz – dodała.

- Dziękuje Yosano-san za wyjaśnienie mi tego – podniósł się z miejsca. - Przejdę się i przemyślę to – zapewnił, zerkając krótko na Ryuunosuke, zanim opuścił pomieszczenie.

- Cokolwiek postanowisz, uszanuję to – rzuciła cicho Gin stojąca obok Hirotsu, gdy ją mijał.

Oczywiście była gotowa, aby zrobić wszystko, żeby ocalić swojego starszego brata. Wiedziała jednak, jaką obaj mieli relację i byłby na nią wściekły, gdyby planowała ocalić go za wszelką cenę kosztem Nakajimy. Musiała pogodzić się z wizją, że jeśli chłopak nie zechce będzie musiała odpuścić. Nie mogła od niego wymagać, aby rezygnował z własnego życia dla niego.

  Atsushi początkowo przechadzał się uliczkami wśród sklepów, myśląc o tym co właśnie usłyszał od Yosano. W pewnym momencie wszedł do sklepu papierniczego, w którym kupił długopis, kopertę oraz papier do listów i jakąś podkładkę do tego. Kobieta, która sprzedawała mu to przyglądała mu się przez moment podejrzliwie, lecz nie przeszkodziło mu to w tym, aby uśmiechnąć się do niej promiennie. Pożegnał się i ze swoimi zakupami udał się do pobliskiego parku. Usiadł na wolnej ławce i trzymając papier listowy na podkładce, wpatrując się w niego tępo.

W momencie, gdy długopis zaczął kreślić słowa na papierze znał już swoją decyzję. Po tym jak skończył pisać schował list do koperty i wstał z ławki, wracając do szpitala.

Hirotsu, Gin i Yosano siedzieli u Akutagawy pijąc kawę. Akiko opowiadała bardziej szczegółowo im o rzeczach, które omawiała z lekarzami za zamkniętymi drzwiami. Wszyscy niemal równocześnie odwrócili głowę, w kierunku drzwi jak te tylko się otworzyły.

- Zróbmy to – odezwał się Atsushi, gdy tylko stanął w drzwiach. - Yosano-san zajmij się przygotowaniami – dodał, zamykając za sobą drzwi.

Akiko widząc determinację w jego oczach nie śmiała dopytywać czy jest pewny swojej decyzji. Wstała ze swojego miejsca i kiwnęła jedynie mu głową, wychodząc pośpiesznie z pomieszczenia.

Gin przytknęła dłoń do maski noszonej na twarzy, którą wcześniej zsuwała, aby się napić. Oczy jej się zaszkliły i tym razem nie zrobiła zupełnie nic, aby powstrzymać łzy, gdy zaczęły spływać jej po twarzy. Hirotsu objął ją i przytulił do siebie, dziękując w jej imieniu detektywowi, gdy jego podopieczna niemo szlochała mu w ramie z wdzięczności.

Nakajima niedługo potem został wzięty na zestaw potrzebnych do zrobienia badań, gdy w międzyczasie ustalali szczegóły i przebieg operacji. Podpisał różne zgody i wszedł za lekarzami przebrany w szpitalne ubrania. W dłoni trzymał kopertę i podkładkę, którą położył na stoliku przy łóżku, którym właśnie wyjeżdżali zabierając Ryuuunosuke do operacyjnej sali.

- Daj mu to potem przeczytać – odezwał się do Gin i wskazał na kopertę, zanim wyszedł.

- Na pewno to przeczyta – obiecała, patrząc jak chłopak znika z pomieszczenia.

Wszedł na salę, gdy mu na to pozwolono i praktycznie wszystko było przygotowane.

Podszedł do drugiego pustego łóżka obok tego, na którym leżał Ryuunosuke. Usiadł na nim, aby chwilę później się położyć. Głowę miał odwróconą, w stronę leżącego wręcz nienaturalnie spokojnie Akutagawy. Wyciągnął w jego stronę rękę, sięgając do jego dość chłodnej dłoni. Spoglądał na niego, wspominając ich wspólne momenty.

Od tych mniej przyjemnych jak ich walki po chwile, gdy leżący obok chłopak wydawał się rozumieć go jak nikt inny na tym świecie. Odetchnął głęboko myśląc o tym wszystkim.

Wspominał to też nie tylko, jako swoje ostatnie pożegnanie. Prawdą było to, że bał się tej operacji.

Trzymał się jednak myśli, że wszystko będzie dobrze. Tak jak podczas ich wspólnych misji, gdy wspólnie siebie chronili. Myślenie tak o tym dodawało mu otuchy, kiedy anestezjolog podał mu środek usypiający. Jego dłoń bezwładnie zsunęła się z tej należącej do Akutagawy, gdy usnął z delikatnym uśmiechem na ustach.

  Uchylił powieki i zaraz zakrył oczy ręką, gdy uderzyła go jasność pomieszczenia. Odczekał chwilę, zanim jego wzrok się przyzwyczaił i odsłonił sobie widok. Wiedział od razu, gdzie się znajdował. Szpitalna sala. Bywał w tym miejscu na tyle często, że nie pomylił by go z niczym innym.

- Ryuu! Obudziłeś się! - dobiegł go radosny głos siostry, której zaraz poczuł ciężar ciała na sobie.

- Gin… zgnieciesz mnie – rzucił zabarwionym lekkim rozbawieniem tonem, kładąc jej dłoń na plecach i pogładził ją po nich delikatnie.

Powietrze wydawało mu się tutaj jakieś lepsze, ale nie zwrócił na to większej uwagi. Gin opowiedziała mu, że znalazł się tutaj, bo zasłabł podczas misji. Zgadzało się w zasadzie to z ostatnimi rzeczami, które pamiętał. Nie było w tym nic dziwnego. Spędził w szpitalu tyle czasu ile było potrzeba, bo robili mu przy tym jakieś badania.

Nie zamierzał się o to kłócić, nawet jak wiedział jak bardzo było to bezcelowe. Nie chciał wzbudzać podejrzeń u młodszej siostry. W końcu go jednak wypisano.

Wracali właśnie do domu idąc portem, a w tle jak zawsze w tym miejscu szum fal mieszał się ze skrzeczeniem mew. Dzisiaj powietrze w tym miejscu smakowało bardziej rześko.

- Ryuu. Mam dla ciebie ważny list. Zostań tu i go przeczytaj – oznajmiła Gin, wyciągając z wewnętrznej kieszeni płaszcza beżową kopertę, którą wręczyła mu do ręki.

Następnie oddaliła się bez słowa dość pośpiesznie, gdy on patrzył za nią oszołomiony.

Nie rozumiał jej zachowania zupełnie. Spojrzał na trzymaną w dłoni kopertę i wyciągnął z niej znajdujący się w środku list zaczynając go czytać.

  Witaj, Akutagawa. Jeśli to czytasz to najpewniej mnie już na tym świecie nie ma, ale wszystko inne się udało. Cieszę się z tego, że mogłem ci pomóc, choć zapewne jak wszystko ci tutaj wyjaśnię będziesz na mnie wściekły i nawet mnie to nie dziwi. Pamiętasz, gdy przyznałeś mi się do twojej choroby? Obiecałem nikomu tego nie mówić. W zasadzie to nie dotrzymałem tego słowa, bo opowiedziałem o tym Yosano. Pragnąłem znaleźć sposób, aby ci pomóc. Wiem, mówiłeś mi, że próbowałeś już wszystkiego. Chciałem i tak spróbować. Dostałem jednak pewnego dnia wiadomość z twojego telefonu, ale to Gin ją napisała. Błagała, abym wziął Akiko i przyjechał, bo byłeś w szpitalu. Myślę, że już wiesz jaki musiał być Twój stan. Twoja siostra dowiedziała się wszystkiego. Był jednak niepewny sposób, aby cię uratować. Przeszczep płuc. Byłem jedyną osobą pod ręką mogącą być twoim dawcą. Dużo myślałem o tym, Ryuu. Ostatecznie przez moją zdolność jestem prawie nieśmiertelny, a ty zawsze chciałeś mnie zabić. Ja nie chciałbym żyć wiecznie, więc oddałem ci część mnie. Korzystaj z niej jak najlepiej. Wykorzystaj to drugie życie, które ci podarowałem i zabierz w jakieś fajne miejsce Gin. Masz dla kogo żyć.

Nie próbuj dołączyć do mnie za szybko.

Z poważaniem, Nakajima Atsushi.

Ryuunosuke z każdym kolejnym przeczytanym słowem zaciskał coraz mocniej palce na papierze. Przeczytał to jeszcze dwa razy, jakby miał nadzieję, że tekst magicznie ulegnie zmianie. Uparcie trwał jednak bez zmian, a z gardła Akutagawy wyrwał się w końcu pełen rozdzierającego jego duszę cierpienia i złości krzyk. Ten ostatni dureń oddał mu swoje życie.

- Wykorzystam to życie jak najlepiej, Jinko. Obiecuję – wyszeptał, w stronę morza, które było tego przyrzeczenia świadkiem, zanim wreszcie postanowił udać się do domu wciąż trzymając jego ostatni list w dłoni.




piątek, 3 maja 2024

Autodestrukcja

  Zniszczenie było dla ciebie formą największego piękna. Nie zgadzałem się z tym sposobem patrzenia na sztukę. W końcu jak coś trwające tylko krótką chwilę, ułamki sekund miało mieć w sobie takie piękno, którego efekt odciśnie stałe piętno na duszy odbiorcy. Wydawało mi się to niemożliwe, więc jak zawsze w momencie poruszenia tego tematu się kłóciliśmy. Nie potrafiliśmy dojść do zgody, bo nasze poglądy w tym temacie były skrajnie różne, a jednocześnie rozumieliśmy to w jaki sposób patrzymy na swoją sztukę. Szanowaliśmy to i pomimo nieskończonych sprzeczek dotyczących tematu, doceniałem posiadanie u boku osoby rozumiejącej moją miłość do wiecznego piękna zaklętego w formie marionetek. 

  Spędzanie wspólnego czasu, gdy nie wisiał nad nami temat artyzmu było wyjątkowo przyjemne. Na tyle, aby moje według niektórych pogłosek zlodowaciałe serce mogło pokochać i być kochane.

Miłość jednak w naszym przypadku nie była najbardziej zadowalającą rzeczą, jaką mogliśmy osiągnąć. Sztuka była ponad tym.

Byliśmy całkiem szczęśliwi. Zdarzały się czasem nieprzyjemne sytuacje, gdy na naszej drodze pojawiali się ludzie pełni uprzedzeń. Wydarzyło się też, że z jakiegoś powodu dowiedział się ktoś z otoczenia. Załatwienie tego bywało trudniejsze, ale wydawało mi się, że dobrze sobie z tym poradziłem. Nigdy nie chciałem twojej krzywdy, a mimo tego na ciebie spadała. Robiłem wszystko, co się dało, aby chronić cię od ataków ludzi spowodowanych tym, że mnie kochałeś.

Chciałem nawet odejść, zerwać nie dbając o to, jak rozdzierało to moją duszę na kawałki.

Przejrzałeś mnie jednak i na to nie pozwoliłeś. Do dziś pamiętam dotyk twojej dłoni i jej ciepło, gdy zacisnęła się na mojej. Siła twojego głosu i pobrzmiewająca w nim pewność kiedy deklarowałeś, że nie zamierzasz mnie puścić. Czułem wtedy ogromną radość, bo ostatecznie nie pozwoliłeś mi odejść. W końcu tak naprawdę tego nie chciałem. Próbowałem po prostu podjąć najlepszą decyzję, aby móc cię chronić. Całkiem długo było dobrze, aż upomniała się o ciebie sztuka. Tym razem to ty stałeś się jej płótnem.

Do dziś pamiętam jak wróciłem do domu i pełno było szkła z rozbitej szklanki u twoich stóp. Jeden z większych odłamków miałeś w dłoni, po której ciąłeś wzory na swojej skórze u drugiej ręki.

W pierwszej chwili mnie zmroziło. Czułem chłód, przeszywający cały mój kręgosłup. Widziałem skupienie i fascynację w twoich oczach tym aktem, która zupełnie mi się nie podobała.

Trwało to moment, zanim do ciebie dopadłem i zabrałem odłamek, odrzucając gdzieś w bok.

Nigdy nie wyjaśniłeś mi, co tak naprawdę cię do tego popchnęło, nie ważne ile razy pytałem.

To był dzień, w którym cię straciłem. Zobaczyłeś ulotność i piękno zniszczenia w rzeczy innej niż wybuchy. Posiadanie mnóstwa bandaży w domu stało się normą. Starałem się do ciebie dotrzeć.

Pomóc, ale to wszystko na próżno. Ból i autodestrukcja stały się twoim uzależnieniem.

  W końcu pewnego razu zgodnie ze swoimi obawami, które męczyły mnie co dnia znalazłem cię, gdy było już za późno. Biała, ozdobna pościel i wokół ciebie czerwone kamelie. Krew, która splamiła pościel dużymi, nieregularnymi plamami. Twoja twarz zastygła w bezruchu, choć na ustach błądził delikatny uśmiech. Wyglądało na to, że w ostatnich chwilach byłeś szczęśliwy.

Na stoliku nocnym zostawiłeś mi zaadresowany do mnie list, w którym przeprosiłeś i błagałeś, abym ci to wybaczył. Jednocześnie opowiedziałeś o tym jak bliski i ważny dla ciebie byłem.

Kochałeś mnie i przez to toczyłeś walkę z samym sobą, choć ja tego nie widziałem. Nie byłeś jednak w stanie jej wygrać. Sztuka destrukcji była zbyt potężna. Cieszyłeś się mimo tego, z czasu jaki było nam dane spędzić razem. Zgodziłeś się nawet na koniec, żebym jeśli bym tylko tego chciał cię uwiecznił. Początkowo nie rozumiałem, co mogłeś mieć na myśli.

Złożyłeś sam siebie w ofierze. Stałeś się swym ostatecznym dziełem. Zostałeś dla mnie definicją ulotnej sztuki, którą tak kochałeś. 

  Zajęło mi to trochę czasu okraszonego rozrywającym bólem duszy i łez, na które nigdy wcześniej sobie nie pozwalałem. Wreszcie jednak zrozumiałem.

- Jak ci się podoba, Deidara? - rzuciłem do granitowego nagrobka, na którym widniało zdjęcie mojego ukochanego, gdzie się promiennie uśmiechał. Uwielbiałem ten uśmiech. Był przepiękny.

W dłoniach trzymałem lalkę, która wyglądała jak żywa, niczym chłopak cieszący się do mnie tak pięknie ze zdjęcia.

- Stałeś się moją najdoskonalszą formą sztuki, jaką osiągnąłem – wyszeptałem niemal z czułością.

Wiedziałem, że nie stworzyłem doskonalszej marionetki niż ta, którą miałem w rękach. Zrozumiałem, że właśnie tym chciał się stać. Ulotnym żywiołem zniszczenia, który przetrwał wiecznie.

 

wtorek, 9 kwietnia 2024

Idealny

  Chłopiec, który ją zranił był idealny. Nie spodziewała się, że jej nudę i pustkę przez brak godnych przeciwników zapewni jej dzieciak. Był silny i gdy krzyżowała swoje ostrze z nim, za każdym razem czuła się rozumiana jak nigdy wcześniej. Wyzwanie, które jej stawiał przyprawiało ją o dreszcz ekscytacji. Walka z nim była czystą rozkoszą, która pozostawiła nieusuwalny ślad na jej ciele.

  Nie zmieniły się jej odczucia, gdy zawitał do Społeczności Dusz jak już dorósł. Wiedziała od razu, że to on. Energia była zdecydowanie stłumiona, ale przyprawiała ją o tą samą gęsią skórkę i ekscytację jak tamtego dnia. Nie rozumiała wtedy jednak, dlaczego się powstrzymywał. Obserwowała go i walki, które staczał, chcąc poznać tego przyczynę. Zajęło jej trochę, aby przyzwyczaić się do wniosku, że to ona była tego powodem. Osłabiał się, aby czerpać chociaż ułamek tego, co dał mu ich wspólny pojedynek. Nie podobało jej się to w ogóle.

  Uwielbiała jednak to, że jego miłość do walki płonęła z tą samą niezmienną pasją. Kochał to.

Tak samo jak i ona sama. Nie istniał na tym świecie żaden inny mężczyzna, który byłby w stanie zadowolić jej ostrze. Na samą myśl o ponownym starciu z nim czuła się zachwycona. Wiedziała od dawna, że był tym jedynym. Godnym, aby zdobyć tytuł, który dzierżyła od tysiącleci. Tylko on był wart, aby odebrać tytuł od prawdziwej Kenpachi.

Ona za to zrobi wszystko, by przekazać go temu, którego siłę doceniła lata wcześniej. To będzie ostatnia przyjemność i obowiązek, który wypełni. 

 

wtorek, 12 marca 2024

Ciebie już nie ma

- Chuuya wezwałem cię tutaj, bo myślę, że chciałbyś o tym wiedzieć. Potwierdzono śmierć Dazaia. Był dawniej twoim partnerem, więc uznałem, że powinieneś zostać poinformowany – wyjaśnił spokojnie szef Portowej Mafii. Zerknął krótko na twarz swojego podwładnego, na której występował szok wraz z niedowierzaniem.

- Jak? - Nakahara wydusił z siebie z trudem, czując ucisk na gardle.

Nie potrafił w to uwierzyć. Nie chciał.

- Przez jeden z tych jego wymyślnych sposobów na samobójstwo, których zawsze szukał.

- Nie wierzę i nikt się nie zorientował?! Yosano też jest bezradna?

- Dazai zrobił wszystko tak, aby nie mogli mu przeszkodzić.

- Nie wierzę w to – powtórzył i pokręcił głową, cofając się o kilka kroków. - Chcę zobaczyć jego ciało.

- W porządku. Pozwalam ci udać się do Agencji i ich o to poprosić – uznał Mori, będąc świadomym, że z pozwoleniem czy bez i tak by to zrobił.

- Dziękuję, szefie – Nakahara skłonił się krótko i wybiegł z gabinetu.

  Pędził do Agencji, jakby od tego zależało jego życie. W sumie po części tak było. Będzie zależeć od tego co zobaczy i zastanie, będąc zmuszonym do stawienia czoła rzeczywistości.

Wparował do siedziby detektywów z hukiem otwierając drzwi.

- Gdzie jest Dazai?! - rzucił w ramach powitania.

Oczy wszystkich w pomieszczeniu spoczęły na nim. W momencie, gdy zadał to pytanie ich twarze wyraźnie posmutniały.

- Dazai-san jest w pobliskiej kostnicy – wydukał Atsushi, patrząc na swoje buty.

Wyglądał na poważnie przygnębionego.

- Zaprowadź mnie do niego – warknął.

- Ja? - poderwał głowę, spoglądając na rudowłosego. - Nie wiem czy – zaczął, ale został złapany za nadgarstek i w tej samej chwili pociągnięty do wyjścia.

- Możesz, możesz! Chcę go zobaczyć, a nie ukraść z tej cholernej trupiarni! - fuknął zirytowany Nakahara rozwiewając wątpliwości chłopaka z Agencji.

- Skoro tak – rzucił wciąż niepewnie Nakajima.

  Na miejscu niechętnie załatwił, aby mogli zobaczyć ciało Osamu. Sam nie miał ochoty tego robić, ale nie chciał zostawiać Nakahary samego. Zaprowadzono ich do odpowiedniej części lodówek.

Atsushi otworzył powoli odpowiednią szufladę, gdy zostali sami. Wbił wzrok w egzekutora, bo sprawiało mu ból patrzenie na ciało człowieka, który go uratował.

Chuuya wpatrywał się w nieruchome ciało swojego dawnego partnera jak zaczarowany. Wyglądał tak spokojnie, jakby po prostu usnął. Wyciągnął swoją dłoń, której sięgnął tej jego. Była lodowata.

Odruchowo spróbował znaleźć puls, ale go nie było. Część jego desperacko pragnęła odnaleźć w nim jakąś iskierkę życia. Rzeczywistość była jednak brutalna i niezmienna. Docierała do niego powoli i z trudem. Zacisnął wargi w wąską kreskę, ostrożnie zamykając szufladę. Spojrzał na detektywa, którego wręcz siłą tutaj zaciągnął.

- Dziękuje – wydusił i odwrócił się na pięcie, odchodząc.

Pozwolił sobie dopiero, aby po jego policzkach spłynęły łzy, gdy oddalił się wystarczająco daleko labiryntem bocznych, rzadko uczęszczanych uliczek.

  Kilka dni później odbył się pogrzeb. Właściwie dwa pogrzeby. Jeden na oficjalnym cmentarzu, gdzie miejsce pochówku było ogólnodostępną informacją. Drugi, ten prawdziwy, gdzie miejsce spoczynku Osamu było bardziej skryte. Członkowie Agencji tłumaczyli to tym, że miał wielu wrogów. Nie chcieli, aby ktoś złośliwie i celowo zniszczył mu miejsce pochówku.

Nakahara przyjął to wyjaśnienie, bo było sensowne. W duchu przysiągł sobie, że jeśli natrafi na dupka robiącego takie rzeczy to go spierze. Był na obu ceremoniach pogrzebowych. W miejsce oficjalnego pochówku udał się później, gdy członkowie Zbrojeniówki się pożegnali. Był wdzięczny detektywom, że pozwolili mu poznać prawdziwe miejsce jego spoczynku. W zamian miał zamiar strzec tej tajemnicy. Wbił spojrzenie w prosty nagrobek z wygrawerowanym imieniem i nazwiskiem.

- Oszukałeś mnie, gnido. Ostatnim razem fantazjowałeś o podwójnym samobójstwie, a ostatecznie umarłeś sam. Czyżby dlatego, bo domyśliłeś się, że nie mam nigdy zamiaru dostarczyć ci do towarzystwa spragnionej śmierci panienki? - zastanowił się na głos, a wtedy ktoś mu dłońmi od tyłu zakrył oczy, zabierając całe pole widzenia. Nakahara błyskawicznie dobył broni, którą na oślep wycelował w intruza. Ręce zostały nagle zabrane z jego twarzy, a na widok jaki miał przed sobą jego niebieskie oczy rozszerzyły się w szoku.

- Stęskniłeś się? - rzucił z typowym dla siebie cwaniackim uśmieszkiem. Nie odsunął się nawet o milimetr od lufy broni rudowłosego przystawionej mu do skroni. - Doskonale wiedziałem, że nie zamierzasz mi dostarczyć towarzystwa – dodał wesoło.

- Widziałem ciało. Jak to możliwe? - Chuuyi dłoń trzymająca broń wyraźnie zadrżała, a po chwili całkowicie opuścił rękę. Nic nie rozumiał. Pewien był jednak, że miał przed sobą prawdziwego Osamu. Pragnienie śmierci, gdy stawał w jej obliczu, które często widział w tych ciemnych oczach było autentyczne.

- A to proste. Yosano na jakiś czas uczyniła mnie martwym. Musiało być to wszystko wiarygodne.

- Dlaczego?

- By odpowiednie osoby uwierzyły, że nie żyje – wzruszył ramionami.

- To kto jeszcze zna prawdę?

- Ty, Fukuzawa, Yosano i Ranpo. Mori się ucieszył?

- Na pewno nie płakał. Wydawał się zadowolony – przyznał, bo szef nie okazał nawet krzty żalu.

- Rozumiem – pokiwał głową, zupełnie tym nie zaskoczony.

- Chuuya – dodał już pewnym, ale delikatniejszym tonem.

- Czego?

- Potrzebuję cię. Przywrócisz dla mnie na jakiś czas Podwójną Czerń? - zapytał, wyciągając w jego kierunku rękę. - Zrozumiem, jeśli nie zechcesz.

- Zamknij się, idioto – warknął, chwytając jego dłoń.


czwartek, 8 lutego 2024

Krwawa Droga

 Witajcie!

No i dotarliśmy do tego ostatniego rozdziału. Kocham tą historię, a jak postawiłam ostatnią kropkę kilka miesięcy temu czułam się wręcz zszokowana, ale i pewną pustkę. Jestem dumna z tej historii, bo dużo dzięki niej odkryłam w sobie, jako autor. Ta część jest kompletna, ale być może kiedyś dokończę planowanie drugiej części i znowu do tego świata wrócę. Dziękuję wszystkim, który czytali tą historię i na nią czekali oraz za wszystkie motywujące mnie komentarze. 

_____________________________________________________

  Hashirama leżał z głową na kolanach Madary. Widział jego przerażenie w onyksowych oczach, gdy wracał do niego wzrokiem, po tym jak chwilę wcześniej obserwował drogę. Wyglądało to trochę, jakby nerwowe zerkanie na niego i autostradę mało przyśpieszyć dotarcie do szpitala. Obaj jednak wiedzieli, że to tak nie działało. Przyglądając się mu tak, zaczął mimowolnie wspominać proces jaki przeszedł tworząc go. Od szalonego pomysłu, który według niego nie miał prawa się udać, aż do ludzkiej formy zafascynowanego światem chłopca i do stanu obecnej dorosłej formy. To było wszystko dla niego jak szalony sen. Obecnie trudno było mu nawet w to uwierzyć, choć Madara był jak najbardziej rzeczywisty. Sięgnął swoją ręką do jego dłoni i splótł razem ich palce.

Brunet rzucił mu nieco zagubione spojrzenie, zerkając na ich złączone dłonie po chwili. Senju uśmiechnął się lekko, gdy Uchiha wzmocnił ich uścisk. Hashirama przyglądał mu się uważnie, pragnąć jak najdokładniej wyryć sobie jego obraz w pamięci. Był przepiękny.

Cieszył się i był dumny z tego, że go stworzył. Tonięcie w tych myślach i przywoływanie tak pozytywnych emocji pozwalało mu ignorować fakt, że czuł się coraz gorzej i słabiej. Nie mógł już dłużej ignorować uczucia, że jego płuca wydawały się płonąć, przez to jego oddech stał się cięższy i coraz bardziej urywany.

- Długo jeszcze? - zapytał Madara, przerażony nagłym pogorszeniem się stanu doktora.

- Robię co mogę! - warknął Tobirama, bo jego też to wszystko stresowało.

Nie był w stanie niektórych rzeczy przeskoczyć, choćby nie wiadomo jak bardzo tego pragnął. Zacisnął mocniej dłonie na kierownicy, wymijając kolejne samochody.

Starał się trzymać w tym wszystkim, choć teraz nawet wychowanie ich ojca nie pomagało. Pierwszy raz tak się bał. W sumie był przerażony. Nie chciał go stracić. Nie ważne jak głupim, nieodpowiedzialnym i załamującym starszym bratem był. Na tą chwilę nie potrafiłby wyobrazić sobie, że go po prostu zabraknie. Wydawało mu się to absurdalne, a wręcz niemożliwe. W końcu zawsze od dziecka był.

  Hashirama zerknął na drogę. Czuł się coraz bardziej źle, a w mieście będą musieli jeszcze zwolnić. Musiał przyznać, że oberwał czymś naprawdę porządnym.

- Tobirama, Madara – zaczął wkładając sporo wysiłku, aby go usłyszeli i głos mu się nie łamał.

- Cicho, bracie. Lepiej nic nie mów i oszczędzaj siły. Jeszcze troszeczkę i będziemy – zapewnił go młodszy brat, zaciskając mocniej palce na kierownicy.

- To nie pomoże, Tobirama. Chciałbym, żebyście mnie wysłuchali, dopóki jeszcze mam siłę.

Obydwoje ostatecznie kiwnęli głowami i czekali na jego słowa.

- Madaro chciałbym ci powiedzieć, że stan, w jakim znalazłeś się w bazie był związany z ukrytym bojowym programem, który ci zainstalowałem. Chciałem, byś był bezpieczny, choć miałem też nadzieję by nie musiał być aktywowany. Czułeś, że coś się zmieniło, prawda? - zapytał, spoglądając na niego.

- Tak i chyba rozumiem, dlaczego wolałbyś bym nie musiał tego używać – przyznał, czując uścisk w gardle.

- W takim razie uważaj, Madaro. Łatwo możesz się w tym stanie zatracić – przyznał, bo mogło do tego dojść. Nie miał jednak okazji, aby nauczyć go o tym więcej. Wierzył jednak, że sobie poradzi.

- Chciałbym przekazać ci teraz coś ważniejszego. Jestem z ciebie dumny i wdzięczny za czas jaki mogłem z tobą spędzić. Cieszę się, że zaakceptowałeś mnie, jako swojego Stwórcę. Nie byłeś rozgoryczony i zły za to jak powstałeś. Bałem się, że tak mogło się wydarzyć, wiesz?

- Wiem. Nie mogłem trafić lepiej. Jesteś naprawdę dobrą osobą i ciesze się, że dałeś mi życie – Uchiha z trudem przełamał uścisk w gardle jaki czuł. Z całych sił starał się nie rozkleić, bo wiedział, że gdy popłyną łzy nie będzie mógł skupić się na tym, co profesor chciał mu przekazać.

  Hashirama sięgnął dłonią jego policzka i lekko go po nim pogładził. 

- Jakąkolwiek drogę wybierzesz, to będzie w porządku. Zawsze będę ci kibicował, mimo że w moich marzeniach pragnę byś mógł wieść życie, które tylko będzie czyniło cię szczęśliwym. Życie jednak jest mieszanką słodko-gorzką. - powiedział, spoglądając w lśniące smutkiem onyksowe tęczówki.

Opuścił dłoń, którą trzymał na jego policzku. Spojrzał w kierunku środkowego lusterka, bo tylko w taki sposób mógł popatrzeć na brata.

- Tobirama chciałem ci podziękować za to, że zawsze przy mnie byłeś. Znosiłeś moje napady depresji, uzależnienia i inne moje dziwactwa – zaczął, uśmiechając się delikatnie na wspomnienia, które przeszły przez jego głowę.

- Bracie, przestań tak mówić, błagam. Będziemy niedługo na miejscu i wszystko się ułoży, więc nie gadaj bzdur.

- Ciesze się, że mam takiego brata. Dasz sobie radę. Nie pozwól tylko pochłonąć się rozpaczy. Jest jeszcze tyle rzeczy, które chciałbym ci powiedzieć, ale myślę, że te są najważniejsze; kocham cię, bracie – zmusił się, aby ukryć cierpienie w swoim tonie, starając się zatuszować fakt, że w rzeczywistości coraz większy ból przez truciznę ogarniał całe jego ciało.

Przymknął oczy zaciskając usta, bo takie fale cierpienia przypływały i odpływały z różną siłą. Czasem chciało mu się krzyczeć, a innym razem łatwiej było to znieść. Poczuł dłoń, która zacisnęła się na jego i odwzajemnił uścisk.

W pewnym momencie z jego gardła wyrwał się krzyk. Był krótki, ale przepełniony całym cierpieniem, z którym walczył. Po tym nastąpiła ulga.

Madara przeraził się, gdy Hashirama nagle wrzasnął. Chwilę później uścisk dłoni, którą trzymał całkiem się rozluźnił, a z kącika ust Senju wypłynęła strużka krwi. Sięgnął dłonią, aby sprawdzić jego puls, ale nic nie poczuł. Obraz zaczął mu się rozmazywać, a ciepłe łzy spłynęły wartkim strumieniem po twarzy.

Emocje, które nim zawładnęły były przytłaczające. Nie doświadczył nigdy czegoś takiego. Zalał go taki wodospad cierpienia i smutku, że miał wrażenie, jakby mógł w nim utonąć. Nie myślał wiele, gdy przytulił do siebie pozbawione życia ciało swojego stwórcy. Pozwolił uczuciu straty nim zawładnąć, trzymając najbliższą sobie osobę w ramionach. Teraz nie miał już nikogo.

  Tobirama starał się trzymać emocje na wodzy. Płacz, który słyszał za plecami szybko zmienił się w pełne rozpaczy upiorne zawodzenie. Zdjął nogę z gazu, wiedząc już, że dotarcie do szpitala nie miało już znaczenia. Skręcił dość gwałtownie, gdy prawie przegapił zjazd na parking, gdzie się zatrzymał przy jakimś fastfoodzie. Odetchnął głębiej, zakrywając twarz dłońmi. Z zewnątrz mógł wydawać się bardzo dobrze panować nad sobą, ale to co czuł było jak najgorszy koszmar. Miał wrażenie, jakby znalazł się w Piekle. Fakt, że nie zdążył go ocalić wydawał mu się abstrakcyjny. Wiedział jednak, że wystarczyło mu się odwrócić, aby potwierdzić tego autentyczność. Wydawało mu się, jakby pękał, niczym szkło mając rozlecieć się na kawałki. Fizycznie wciąż jednak był cały.

  Madara dał radę jakoś powoli się uspokoić i przestać płakać. Otrzeźwił go też nieco gwałtowny zjazd na parking. Przetarł dłonią zaczerwienione i wilgotne oczy, spoglądając po chwili na rozluźnioną, zastygłą w bezruchu twarz profesora. Wyglądał, jakby po prostu sobie usnął.

Od ponownego zatopienia się w smutku uchroniły go słowa, które wcześniej naukowiec skierował do swojego brata. ,,Nie daj pochłonąć się rozpaczy’’ – dźwięczało w jego głowie, wypowiadane znajomym głosem, niczym błaganie. Postanowił go wysłuchać. Odetchnął, przymykając oczy, by wziąć się wreszcie w garść. Odchrząknął z nadzieją, że jego głos nie będzie się łamał zdradziecko.

- Powinniśmy go pochować – odezwał się na szczęście spokojnie, wbijając spojrzenie w Tobiramę, który trwał w bezruchu. Uchiha zaczął się zastanawiać czy on w ogóle go usłyszał, gdy ten wyprostował się nagle.

- Masz rację. - odparł, spoglądając uparcie przed siebie.

Nie chciał na niego patrzeć.

-Tylko gdzie? Nie mamy też żadnej trumny.

- Zostaw to mnie – stwierdził wypranym z emocji tonem i wyszedł z samochodu.

Odszedł kawałek i wyciągnął z kieszeni telefon. W tej chwili nienawidził swoich znajomości. Świadomości tego kogo musiał pożegnać także. Przyłożył telefon do ucha i czekając aż druga strona odbierze żywił nadzieję, że reszta się bezpiecznie zdołała wycofać. Po krótkiej rzeczowej rozmowie rozłączył się, zanim mogły posypać się jakieś słowa współczucia. Wrócił do samochodu i zapalił silnik. Zastanawiał się chwilę czy dobrze zrobił, podając inny adres niż cmentarz z rodzinną kryptą. Hashirama jednak zawsze był inny od nich. Unikalny w sposób niepowtarzalny. Czasem mu tego zazdrościł. Indywidualności i drążenia uparcie własnej ścieżki, nie dbając o niezadowolenie rodziny, w której się wychowali. Ruszył powoli z parkingu, czując pewność, że postąpił słusznie.

Powinien spoczywać na ziemi, która była mu bliska.

  Madara był zaskoczony, gdy okazało się, że przyjechali pod laboratorium. Do tego pod wejściem stała elegancka brązowa trumna. Tobirama otworzył mu drzwi i chwilę później złożył do niej delikatnie ciało Hashiramy. Miejsce pochówku wybrali razem. Na wzniesieniu, gdzie był piękny widok na polanę i dalej zaczynający się las. Pracę nad wykopaniem grobu i złożeniem do niego trumny oraz zasypaniem wykonali w milczeniu. Teraz spoglądał na skończony efekt ich pracy.

Słońce już chyliło się ku zachodowi. Myślał o tym, że chyba nie będzie w stanie prowadzić spokojnego i bezpiecznego życia, jakiego dla niego chciał. Patrząc na ten kopiec uczucie straty wywierało dziurę w jego sercu, której nie dało się zasklepić.

Stracił jedynego człowieka, który go kochał. Osobę, dla której w całym tym wielkim świecie coś znaczył. On w końcu nie był jak inne istoty ludzkie, które rodząc się miały swoje korzenie i rodzinę.

Zacisnął dłoń w pięść.

Zemści się.

W końcu i tak chcieli jego. A on już nie miał nic do stracenia, więc mógł pójść z nimi na wojnę.

- Za jakiś czas będzie tu odpowiedni nagrobek.

- To dobrze. Zasługuje na to. - Uchiha odwrócił się w kierunku laboratorium. - Dziękuję, że próbowałeś go ze mną uratować – rzucił, zerkając na niego krótko przez ramię, zanim zaczął schodzić w dół.

  Tobirama spoglądał na oddalającą się coraz bardziej sylwetkę obiektu. Nie potrafił myśleć o nim inaczej niż jak o naukowym projekcie, za który jego brat stracił życie. Gdyby tylko nie istniał, to jego brat by był tutaj z nim żywy. Nienawidził tego eksperymentu. Winił go za to wszystko, a fakt, że Hashirama przyzwolił w jakimś stopniu na to wszystko go nie usprawiedliwiało. Jego brat miał tendencję do podejmowania głupich decyzji. W oczach młodszego Senju ta na pewno taka była. Spędził jeszcze trochę czasu myśląc o tym wszystkim, zanim wrócił do samochodu i odjechał.

  Madara wszedł do laboratorium i zapalił światła.

- Wróciłem – rzucił w przestrzeń, kierując do pomieszczenia ze skrzydlatym przyjacielem.

- Witaj. Jak poszło?

- Źle, wręcz tragicznie. Nie udało się uratować profesora – odezwał się, zdejmując nakrycie z klatki.

- Przykro mi to słyszeć – przyznała sztuczna inteligencja.

Izuna podleciał na drugą stronę klatki, której prętów się uczepił spoglądając na Uchihę.

- Już, już – rzucił, gdy ptak wcisnął dziób między szpary i zabrał się za danie mu świeżego jedzenia i wody.

Następnie usiadł w fotelu i patrząc jak jego pierzasty przyjaciel je i pije rozmawiał ze sztuczną inteligencją na temat przeniesienia jej do specjalnego urządzenia, które w wolnym czasie opracował Hashirama. Dowiedział się jak to zrobić i zajął się tym. W międzyczasie wziął się za szukanie rzeczy, które mogą się mu jeszcze przydać. Gdy wszystko przygotował pozwolił sobie na sen.

Kolejnego dnia stał w drzwiach z plecakiem na plecach, papugą siedzącą mu na ramieniu i komunikatorem ze sztuczną inteligencją, który ściskał w dłoni. Milion razy zastanawiał się czy opuszczenie tego miejsca to taki dobry pomysł, ale nie miał wyjścia. Musiał stąd odejść.

Ciągle się przemieszczać i posmakować ludzkiego życia. Postawił krok na przód, ruszając zaraz przed siebie. 

  Kakuzu i Hidan, gdy wrócili było już po wszystkim. Zetsu zniknął, gdy tylko wkroczyli do bazy. Podążali znanymi korytarzami, gdzie w niektórych było widać ślady wcześniejszego starcia w postaci krwi na podłodze i ścianach.

- Będę musiał wycenić szkody – burknął niezadowolony Kakuzu.

Jego partner wywrócił oczami, nawet nie zdziwiony tymi słowami.

- Tym się martwisz? Ominęła nas cała zabawa! - rzucił oburzony. - Tyle osób mogłem złożyć w ofierze.

- Twoje modły trwałyby wtedy w nieskończoność.

- Wcale nie! Uwinąłbym się z tym szybko – zaprzeczył.

- Nie wierzę ci. Wiem ile trzeba na ciebie czekać tylko przy jednym trupie. Następni w kolejce zaczęliby się nam w korytarzach rozkładać – rzucił złośliwie.

Kłócąc się dotarli do salonu, w którym spotkali Itachiego. Skarbnik organizacji zapytał go o szczegóły tego co tu się wydarzyło.

  W tym czasie Deidara siedział przy łóżku Sasoriego w budynku, który został przerobiony na szpital doktora podziemi. Lekarz jakiś czas wpuścił blondyna oznajmiając, że zrobił ze swojej strony co się dało. Reszta zależy od woli przeżycia lalkarza. Trzymał chłodną dłoń Akasuny, spoglądając na jego spokojną twarz. Jego wręcz porcelanowy odcień skóry sprawiał, że dla Deidary wyglądał jak marionetki, które robił. W jego oczach stał się ucieleśnieniem sztuki, którą tworzył.

Nie podobało mu się to.

Zacisnął mocniej swoją dłoń na jego.

- Nie waż się mnie zostawiać.

 

 

piątek, 19 stycznia 2024

Brakujący element

  Siedział na murku dręczony bezsennością. Spoglądał na pogrążone we śnie Seretei, które wyglądało zjawiskowo w tak rozgwieżdżoną noc. Nie pamiętał czy kiedykolwiek wcześniej widział tak czysty nocny nieboskłon udekorowany gwiazdami. Widok był zachwycający, ale odnosił wrażenie, jakby mu osobiście czegoś brakowało. A może raczej kogoś.

- Powinienem zbudzić Rose, żeby ze mną pooglądał gwiazdy? - zastanowił się na głos, odchylając lekko do tyłu.

Wiedział jednak, że to zły pomysł. Jego przyjaciel zapewne doceniłby widok, ale nie darowałby mu wywleczenia go z takiego powodu z łóżka. Wolał, aby Kinshara jednak nie poszła w ruch. Zerknął w dół, w kierunku ziemi wciąż zastanawiając się nad tym tematem, aż sobie przypomniał. Poczuł się, jakby znowu oberwał w tym miejscu sandałem w twarz, a to akurat wydarzyło się dość dawno temu. Faktycznie odkąd tu wrócił na swoje stare stanowisko, po walce z Aizenem było w jego otoczeniu dość cicho bez jej hałaśliwej obecności. Została w świecie ludzi uważając, że tutaj już nie było dla niej miejsca i zostanie zresztą Visordów. W głębi duszy cieszyła go ta decyzja.

Sosuke wprawdzie był zamknięty w więzieniu, ale obraz jak Gin Ichimaru przebił ja na wylot i strach jaki mu towarzyszył, gdy trzymał ją w ramionach czując jej krew przesiąkająca przez ubranie i brudzącą jego dłoń. Aizen. To on przysporzył im tyle cierpienia. Nie podobało mu się to, że zamiast zabić go wsadzili do więzienia. Nie mógł z tym jednak nic zrobić. Dobrze, że Hiyori w razie wypadku nie byłaby tutaj obecna. Myśl ta przynosiła mu ulgę, bo w tamten dzień zrozumiał jak bardzo mu na niej zależało.

  Zeskoczył z murku i udał do swoich kwater po kilka rzeczy. Jakiś czas później ostrożnie wyminął drzemiących strażników i wymknął się Senkaimonem do ludzkiego świata. Napisał do Love sms’a i błąkał się ulicami miasta, dopóki nie dostał odpowiedzi. Szedł uliczką wpatrzony w ekran telefonu, będąc pochłonięty kłótnią z przyjacielem nieintencjonalnie zderzył się z kimś, gdy wychodził zza zakrętu.

- Uważaj, jak leziesz, ty – usłyszał przepełniony irytacją ton. - Shinji?

Hirko miał już zacząć odruchowo przepraszać, zanim dotarł do niego znajomy głos. Zerknął w dół i uśmiechnął szeroko.

- Hiyo, aua! - zawył, bo w ramach powitania dostał z kolanka w brzuch.

- Co to miało być, ty głupi łysolu?! Uważasz, że jestem taka mała, aby mnie nie zauważyć?! - oburzyła się.

- Ile razy mam ci mówić, że nie jestem łysy?! Moje włosy na głowie mają się wyśmienicie – zapewnił obrażony. - Nic takiego nie powiedziałem? Zagapiłem się, dlatego na ciebie wpadłem!

- I tak jesteś łysolem – stwierdziła złośliwie i uśmiechnęła z satysfakcją, widząc jego zirytowane spojrzenie. Uwielbiała mieć okazję, aby ich role się zamieniły i to ona mogła mu dokuczać. - Niezła wymówka, ale nich ci będzie – dodała na temat jego tłumaczenia.

- To nie jest żadna wymówka!

- Tak, tak na pewno – odparła i machnęła lekceważąco ręką. - Swoją drogą, co ty tu robisz?

- Wpadłem w odwiedziny – wzruszył ramionami i zerknął na zakupy, które trzymała w dłoniach. - Daj mi to i chodźmy, bo ich zagłodzisz – dodał i zabrał jej torby, aby odwrócić się i ruszyć do ich bazy.

Ignorował oburzone okrzyki Sarugaki za swoimi plecami. Nie tak planował to spotkanie, ale nie przeszkadzało mu to. Może i tak było lepiej. Uśmiechnął się pod nosem, gdy Hiyori dogoniła go wciąż ciskając wyzwiskami. Musiał przyznać przed samym sobą, że brakowało mu jej krzykliwości.

  W czasie, gdy Hirako spędzał w najlepsze czas z przyjaciółmi, to porucznik Hinamori i inni zastanawiali się co się z nim stało oraz gdzie zniknął kapitan piątej dywizji.

sobota, 6 stycznia 2024

Różaniec Wspomnień

  Przechodził obok cmentarza, który skąpany był w blasku zachodzącego słońca. Mijanie tego miejsca nasuwało mu jedno wspomnienie. Bursztynowe oczy proszące, aby jej uwierzył, że gdy żyła została tutaj pochowana.

Późniejsze zapewnienie, gdy niósł ją na plecach, że wskazane przez nią miejsce naprawdę było miejscem jej spoczynku. Potwierdzenie tego najboleśniejszym kłamstwem w jego życiu.

Przyniosło jednak jej ulgę, bo odeszła z poczuciem, że jej wspomnienia są prawdziwe.

  Jemu za to kojarzyło się z gorzkim smakiem porażki. Nie uratował jej, choć starał się ze wszystkich sił i możliwości jakie miał. Nie powiedział tego nigdy na głos, ale z jakiegoś powodu zależało mu na tym, aby móc słyszeć jej śmiech, oglądać jej uśmiech i widzieć żywotne iskierki w jej bursztynowych oczach, w których można było się zatracić na zawsze.

Pragnął być częścią jej życia, obserwować jak wspina się na wysokie punkty w mieście, aby podziwiać rozciągający się przed nią widok.

Tęsknił za nią.

,, Nie chcę, żebyś umarł Ichigo’’

Senna go ostatecznie uratowała i światy, które miały się ze sobą zderzyć. Zapłaciła za to najwyższą cenę, a on nie mógł się z tym pogodzić.

Chciałby mieć ją z powrotem.

- Przepraszam – usłyszał nagle, gdy poczuł jak ktoś na niego wpada.

Głos wydał mu się dziwnie znajomy.

   Spojrzał w dół na osobę, z którą się zderzył. Ujrzał dobrze sobie znaną twarz i bursztynowe oczy.

- Naprawdę bardzo przepraszam – dodała, widząc zaskoczony wyraz twarzy chłopaka. Nie rozumiała tego. Wyglądał, jakby zobaczył ducha. - Czy my się znamy? - zapytała, bo po przyjrzeniu mu się wydawał się jej w jakiś sposób znajomy.

- Nic się nie stało. Nie wydaje mi się – odparł Kurosaki, starając się maskować szok jaki odczuwał.

- Dziwne. Wydajesz się jakoś znajomy – uznała w zamyśle, marszcząc lekko brwi. - Możemy jednak zawsze się poznać, jeśli byś chciał – dodała entuzjastycznie, choć lekko krępowała się wysunięciem tej propozycji.

Ichigo zawahał się. Ona go nie pamiętała i wiedział, że powinno to tak zostać. Miała nowe życie i ta świadomość powinna mu wystarczyć.

- Bardzo chętnie cię poznam – stwierdził wbrew rozsądkowi, bo nie chciał znowu jej stracić.

- Jestem Senna.

- Ichigo – przedstawił się.

- Miło mi cię poznać, Ichigo! Miałbyś ochotę przejść się ze mną do wesołego miasteczka? - zapytała, wskazując na widoczny z tego miejsca Diabelski Młyn.

- Bardzo chętnie – przyznał, domyślając się, że wskazany mu punkt będzie główną atrakcją, na której jej zależało.

Dziewczyna z promiennym uśmiechem wzięła go za rękę i pociągnęła w kierunku celu ich podróży.