środa, 8 maja 2024

Prezent

 Witajcie!

Napisałam wczoraj ten tekst dość niespodziewanie, bo zwyczajnie usiadłam i zrobiłam to na raz. Pisałam wszystko od razu na laptopie, więc mam nadzieję, że nie wyszło źle. Nie lubię betować od razu na komputerze, choć niektóre powtórzenia, na jakie być może nikt nie zwróci nawet uwagi, to zostawiłam tutaj celowo.

_____________________________________________________

  Nakajima od dawna miał w głowie pewien plan, odkąd się dowiedział, że jego mafijny partner do misji jest chory. Rozumiał i szanował jego zdanie, że chciał zachować to w tajemnicy. On sam jednak nie był typem człowieka, który nie chciałby z tym nic zrobić, więc pewnego dnia zaczepił doktor Yosano, gdy tylko ich dwójka była w Agencji. Opowiedział jej o zdrowotnym stanie swojego towarzysza i razem starali się znaleźć rozwiązanie. Mieli wtedy jeszcze wrażenie, że do opracowania metody ratunkowej będzie wystarczająco dużo czasu.

Miesiąc później Atsushi nadrabiał akurat codzienne raporty z poprzedniego tygodnia, gdy nie miał za bardzo czasu na to, aby pisać je na bieżąco. Sięgnął po telefon, gdy usłyszał dźwięk przychodzącego powiadomienia o smsie. Spojrzał na wyświetlacz i miał wrażenie, jakby na ułamek sekundy jego serce przestało bić.

Ryuu jest w szpitalu. Proszę, błagam, weź swoją lekarkę i spróbujcie go uratować, Akutagawa Gin.

Wiadomość została wysłana z telefonu starszego Akutagawy przez jego młodszą siostrę. W dalszej części został podany adres placówki medycznej. Domyślił się, że najpewniej już wyszło na jaw wszystko co jej brat do samego końca ukrywał, aby jej nie martwić niepotrzebnie swoim pogarszającym się stanem. Wstał ze swojego stanowiska i chowając telefon do kieszeni przeszedł do gabinetu lekarki, nie kłopocząc się nawet tym, aby wcześniej zapukać. Wiedział, że jest pusto.

- Yosano-san Akutagawa jest w szpitalu – oznajmił na wstępie, gdy tylko zamknął za sobą drzwi.

Lekarka odwróciła się na obrotowym krzesełku, w stronę chłopaka odrywając się od tworzonego przez siebie spisu leków.

- Zamów taksówkę i zobaczymy co da się zrobić – obiecała, podnosząc się z miejsca.

- Będę czekał na dole – oznajmił i wyszedł zaraz z pomieszczenia, nie czekając na odpowiedź.

Zadzwonił też im po taksówkę i czekał na zewnątrz, czując wewnętrzną nerwowość. Bał się, że ścigał się z czasem i wszystko wokół dla niego działo się zbyt wolno. Starał się uspokoić ten wewnętrzny niepokój, że aż nie zauważył kiedy dołączyła do niego Akiko.

- Atsushi na nas już czas – szturchnęła go lekko, gdy podjechał po nich zamówiony samochód.

Chłopak prawie podskoczył w miejscu, rzucając jej zszokowane spojrzenie, zanim wsiadł i podał adres, pod który się mieli udać. Jechali w milczeniu przerywanym tylko przez piosenki, które leciały akurat w radiu. Detektyw wpatrywał się uparcie w mijany krajobraz za oknem, jakby to mogło przyśpieszyć im dotarcie na miejsce. Zastanawiał się nad tymi wszystkimi emocjami, które nim obecnie targały, choć wielu z nich w ogóle nie rozumiał. Część z nich wcale mieć miejsca nie powinna. W końcu w codzienności byli wrogami, którym jednak zdarzało się walczyć wspólnie.

W momencie, gdy zatrzymali się na miejscu praktycznie wyskoczył z samochodu jak tylko zapłacił za przejazd. Yosano wyszła chwilę za nim w bardziej kulturalny sposób, gdy jej towarzysz zmierzał już do wejścia. Westchnęła cicho i trzymając swoją torbę ruszyła za nim, aby go zaraz dogonić.

  Tachihara siedział na dole w pobliżu rejestracji. Polecił mu to Hirotsu, który na piętrze siedział w sali razem z Gin. Wiedział, że wysłała do Nakajimy smsa z prośbą o pomoc, ale nie miała zbyt wielkich nadziei. Detektyw może i miał dobre serce, ale wcale nie mieli powodu do udzielenia jej.

Michizou wstał w chwili, gdy w drzwiach pojawiły się dwie znajome sylwetki. Podszedł do nich niemal natychmiast, zanim zdążyli się chociaż dobrze rozejrzeć wokół.

- Witajcie. Pojedźcie od razu na szóste piętro. Ja tutaj załatwię Wam formalności. Sala numer siedem. Będzie tam na was czekać Gin – poinformował ich i wskazał kierunek do windy.

- Jasne, dzięki – odezwał się Atsushi i udał we wskazanym kierunku, zostawiając resztę formalności w rękach mafiosa.

Wpatrywała się w spokojną twarz brata siedząc na krześle przy jego łóżku. Zdawała sobie szczątkowo sprawę z tego, że oprócz niej samej gdzieś w całkowitej ciszy towarzyszył im Hirotsu.

Patrząc na twarz Ryuu pierwszy raz odkąd byli zdani na samych siebie w slumsach modliła się w myślach o to, aby była jeszcze jakaś nadzieja. Chciała się jej trzymać kurczowo, bo nie potrafiła znieść wizji możliwego pożegnania. Nie mógł jej przecież tak nagle zostawić, prawda?

Miarowy szum aparatury jednak złowieszczo dochodził do jej uszu, niczym najgorsza losu kpina.

Drgnęła lekko, gdy z amoku myśli o obecnej sytuacji wyrwał ją dźwięk pukania do drzwi.

- Proszę – odezwała się nieco zbyt słabym głosem i wyprostowała, odwracając w kierunku dwójki gości.

Widząc kto stanął w wejściu miała ochotę się rozpłakać z radości. Oczywiście ich obecność tutaj nie była gwarantem ratunku, ale zwiększała szansę na jego możliwość. Odgoniła cisnące się do jej oczu łzy, bo nie był teraz czas, aby mogła sobie na takie rzeczy pozwolić.

- Dziękuje, że przyszliście – rzuciła na wstępnie i wstała podchodząc bliżej detektywów. - Proszę, wejdźcie – dodała i zaprosiła ich w głąb pomieszczenia gestem.

Atsushi rozejrzał się po szpitalnej sali i wraz z Akiko rozejrzał po pomieszczeniu, starając się jak najdłużej omijać wzrokiem szpitalne łóżko z leżącym na nim pacjentem.

- Czyli już wszystko wiesz? - zapytał, przenosząc spojrzenie na Gin.

- Tak. Personel został poinstruowany, aby wyjaśnić mi wszystko, gdy już nie będzie możliwości utrzymywania tego w tajemnicy – potwierdziła, starając się panować nad głosem, w którym pojawiały się lekkie pauzy.

Starała się nie okazywać przerażenia jakie odczuwała w związku z tym wszystkim. Nie dochodziła do niej do końca myśl, że w każdej chwili mogła stracić swojego brata. Wydawało się to nierealne.

- Mogłabyś mnie zabrać do lekarzy, którzy się nim zajmowali? Muszę z nimi porozmawiać – odezwała się Yosano, która przypatrywała się aparaturze.

- Oczywiście, chodźmy – Gin puściła Akiko przodem i obie kobiety opuściły pomieszczenie.

Nakajima podszedł do łóżka i skupił wzrok na twarzy Akutagawy, który wyglądałby bez maski tlenowej na twarzy, jakby zwyczajnie spał. Miał nawet zabawne wrażenie, jakby ten miał zaraz otworzyć oczy i oburzyć się o to, że się na niego gapi. Byłoby to początkiem jakiejś ich zwyczajowej kłótni, gdzie jak zwykle by usłyszał od niego jakieś groźby śmierci jak zawsze.

Uśmiechnął się lekko pod nosem na tą wizję, która jednak w rzeczywistości się nie ziściła.

Ryuunosuke pozostawał nieruchomy pod aparaturą bez żadnych zmian.

  Gin nie miała pojęcia ile minęło czasu odkąd usiadła przed drzwiami na korytarzu, za którymi zniknęła Akiko wraz z lekarzami. Wolała tutaj na nią poczekać niż siedzieć w sali w przygnębiającej atmosferze. Robiła i tak wszystko co mogła, aby się jakoś trzymać. Później będzie miała czas, gdy będzie sama na okazywanie emocji lub też jak ona wolała o tym myśleć - słabości.

Łzy przecież nie powinny pojawiać się w oczach zabójczyni, nawet jeśli ta nie zatraciła swojego człowieczeństwa. Podniosła głowę, gdy drzwi przed nią się nagle otworzyły.

- I co? Możecie go uratować? - zapytała i podniosła się z miejsca.

Yosano spojrzała na nią, zaciskając usta w wąską kreskę, jakby była czymś rozdarta.

- Jest pewna nadzieja, ale to wszystko będzie zależeć od Atsushiego – oznajmiła, wymijając Akutagawę i kierując się do sali Ryuunosuke.

Gin stała przez moment nieco zdezorientowana zarówno jej słowami jak i postawą, zanim ją postanowiła dogonić. Miała jakieś niejasne przeczucia, że to co usłyszy się jej nie spodoba.

Nakajima od razu spojrzał na obie kobiety, gdy wreszcie wróciły. Nie miał pojęcia ile czasu siedział, po prostu wpatrując się bezmyślnie w chłopaka leżącego na łóżku.

- Atsushi, będziesz musiał podjąć bardzo ważną decyzję. Chciałabym, abyś dobrze to wszystko przemyślał po tym jak ci wszystko opowiem – zaczęła Yosano podchodząc do niego ostrożnie i zajmując miejsce na skraju łóżka. - Akutagawa potrzebuje całkowitego przeszczepu płuc, bo jego własne już są zbyt zniszczone chorobą. Nie ma żadnego czasu na szukanie jakiegokolwiek dawcy, a nie dawało by to gwarancji, że się przyjmą. Znam twoją kartę medyczną i poznałam dzisiaj jego.

Do tego obaj jesteście obdarzonymi, więc wzięcie materiału od ciebie to jedyna rzecz, która daje mu większą szansę na przeżycie. O ile się uda – zawiesiła na moment głos, przymykając oczy.

- Podjęcie się tej operacji to jednak wymaganie od ciebie poświęcenia twojego życia. Nie zdążysz zregenerować własnych płuc. To cię zabije, więc nikt od ciebie nie oczekuje, że się tego podejmiesz – dodała.

- Dziękuje Yosano-san za wyjaśnienie mi tego – podniósł się z miejsca. - Przejdę się i przemyślę to – zapewnił, zerkając krótko na Ryuunosuke, zanim opuścił pomieszczenie.

- Cokolwiek postanowisz, uszanuję to – rzuciła cicho Gin stojąca obok Hirotsu, gdy ją mijał.

Oczywiście była gotowa, aby zrobić wszystko, żeby ocalić swojego starszego brata. Wiedziała jednak, jaką obaj mieli relację i byłby na nią wściekły, gdyby planowała ocalić go za wszelką cenę kosztem Nakajimy. Musiała pogodzić się z wizją, że jeśli chłopak nie zechce będzie musiała odpuścić. Nie mogła od niego wymagać, aby rezygnował z własnego życia dla niego.

  Atsushi początkowo przechadzał się uliczkami wśród sklepów, myśląc o tym co właśnie usłyszał od Yosano. W pewnym momencie wszedł do sklepu papierniczego, w którym kupił długopis, kopertę oraz papier do listów i jakąś podkładkę do tego. Kobieta, która sprzedawała mu to przyglądała mu się przez moment podejrzliwie, lecz nie przeszkodziło mu to w tym, aby uśmiechnąć się do niej promiennie. Pożegnał się i ze swoimi zakupami udał się do pobliskiego parku. Usiadł na wolnej ławce i trzymając papier listowy na podkładce, wpatrując się w niego tępo.

W momencie, gdy długopis zaczął kreślić słowa na papierze znał już swoją decyzję. Po tym jak skończył pisać schował list do koperty i wstał z ławki, wracając do szpitala.

Hirotsu, Gin i Yosano siedzieli u Akutagawy pijąc kawę. Akiko opowiadała bardziej szczegółowo im o rzeczach, które omawiała z lekarzami za zamkniętymi drzwiami. Wszyscy niemal równocześnie odwrócili głowę, w kierunku drzwi jak te tylko się otworzyły.

- Zróbmy to – odezwał się Atsushi, gdy tylko stanął w drzwiach. - Yosano-san zajmij się przygotowaniami – dodał, zamykając za sobą drzwi.

Akiko widząc determinację w jego oczach nie śmiała dopytywać czy jest pewny swojej decyzji. Wstała ze swojego miejsca i kiwnęła jedynie mu głową, wychodząc pośpiesznie z pomieszczenia.

Gin przytknęła dłoń do maski noszonej na twarzy, którą wcześniej zsuwała, aby się napić. Oczy jej się zaszkliły i tym razem nie zrobiła zupełnie nic, aby powstrzymać łzy, gdy zaczęły spływać jej po twarzy. Hirotsu objął ją i przytulił do siebie, dziękując w jej imieniu detektywowi, gdy jego podopieczna niemo szlochała mu w ramie z wdzięczności.

Nakajima niedługo potem został wzięty na zestaw potrzebnych do zrobienia badań, gdy w międzyczasie ustalali szczegóły i przebieg operacji. Podpisał różne zgody i wszedł za lekarzami przebrany w szpitalne ubrania. W dłoni trzymał kopertę i podkładkę, którą położył na stoliku przy łóżku, którym właśnie wyjeżdżali zabierając Ryuuunosuke do operacyjnej sali.

- Daj mu to potem przeczytać – odezwał się do Gin i wskazał na kopertę, zanim wyszedł.

- Na pewno to przeczyta – obiecała, patrząc jak chłopak znika z pomieszczenia.

Wszedł na salę, gdy mu na to pozwolono i praktycznie wszystko było przygotowane.

Podszedł do drugiego pustego łóżka obok tego, na którym leżał Ryuunosuke. Usiadł na nim, aby chwilę później się położyć. Głowę miał odwróconą, w stronę leżącego wręcz nienaturalnie spokojnie Akutagawy. Wyciągnął w jego stronę rękę, sięgając do jego dość chłodnej dłoni. Spoglądał na niego, wspominając ich wspólne momenty.

Od tych mniej przyjemnych jak ich walki po chwile, gdy leżący obok chłopak wydawał się rozumieć go jak nikt inny na tym świecie. Odetchnął głęboko myśląc o tym wszystkim.

Wspominał to też nie tylko, jako swoje ostatnie pożegnanie. Prawdą było to, że bał się tej operacji.

Trzymał się jednak myśli, że wszystko będzie dobrze. Tak jak podczas ich wspólnych misji, gdy wspólnie siebie chronili. Myślenie tak o tym dodawało mu otuchy, kiedy anestezjolog podał mu środek usypiający. Jego dłoń bezwładnie zsunęła się z tej należącej do Akutagawy, gdy usnął z delikatnym uśmiechem na ustach.

  Uchylił powieki i zaraz zakrył oczy ręką, gdy uderzyła go jasność pomieszczenia. Odczekał chwilę, zanim jego wzrok się przyzwyczaił i odsłonił sobie widok. Wiedział od razu, gdzie się znajdował. Szpitalna sala. Bywał w tym miejscu na tyle często, że nie pomylił by go z niczym innym.

- Ryuu! Obudziłeś się! - dobiegł go radosny głos siostry, której zaraz poczuł ciężar ciała na sobie.

- Gin… zgnieciesz mnie – rzucił zabarwionym lekkim rozbawieniem tonem, kładąc jej dłoń na plecach i pogładził ją po nich delikatnie.

Powietrze wydawało mu się tutaj jakieś lepsze, ale nie zwrócił na to większej uwagi. Gin opowiedziała mu, że znalazł się tutaj, bo zasłabł podczas misji. Zgadzało się w zasadzie to z ostatnimi rzeczami, które pamiętał. Nie było w tym nic dziwnego. Spędził w szpitalu tyle czasu ile było potrzeba, bo robili mu przy tym jakieś badania.

Nie zamierzał się o to kłócić, nawet jak wiedział jak bardzo było to bezcelowe. Nie chciał wzbudzać podejrzeń u młodszej siostry. W końcu go jednak wypisano.

Wracali właśnie do domu idąc portem, a w tle jak zawsze w tym miejscu szum fal mieszał się ze skrzeczeniem mew. Dzisiaj powietrze w tym miejscu smakowało bardziej rześko.

- Ryuu. Mam dla ciebie ważny list. Zostań tu i go przeczytaj – oznajmiła Gin, wyciągając z wewnętrznej kieszeni płaszcza beżową kopertę, którą wręczyła mu do ręki.

Następnie oddaliła się bez słowa dość pośpiesznie, gdy on patrzył za nią oszołomiony.

Nie rozumiał jej zachowania zupełnie. Spojrzał na trzymaną w dłoni kopertę i wyciągnął z niej znajdujący się w środku list zaczynając go czytać.

  Witaj, Akutagawa. Jeśli to czytasz to najpewniej mnie już na tym świecie nie ma, ale wszystko inne się udało. Cieszę się z tego, że mogłem ci pomóc, choć zapewne jak wszystko ci tutaj wyjaśnię będziesz na mnie wściekły i nawet mnie to nie dziwi. Pamiętasz, gdy przyznałeś mi się do twojej choroby? Obiecałem nikomu tego nie mówić. W zasadzie to nie dotrzymałem tego słowa, bo opowiedziałem o tym Yosano. Pragnąłem znaleźć sposób, aby ci pomóc. Wiem, mówiłeś mi, że próbowałeś już wszystkiego. Chciałem i tak spróbować. Dostałem jednak pewnego dnia wiadomość z twojego telefonu, ale to Gin ją napisała. Błagała, abym wziął Akiko i przyjechał, bo byłeś w szpitalu. Myślę, że już wiesz jaki musiał być Twój stan. Twoja siostra dowiedziała się wszystkiego. Był jednak niepewny sposób, aby cię uratować. Przeszczep płuc. Byłem jedyną osobą pod ręką mogącą być twoim dawcą. Dużo myślałem o tym, Ryuu. Ostatecznie przez moją zdolność jestem prawie nieśmiertelny, a ty zawsze chciałeś mnie zabić. Ja nie chciałbym żyć wiecznie, więc oddałem ci część mnie. Korzystaj z niej jak najlepiej. Wykorzystaj to drugie życie, które ci podarowałem i zabierz w jakieś fajne miejsce Gin. Masz dla kogo żyć.

Nie próbuj dołączyć do mnie za szybko.

Z poważaniem, Nakajima Atsushi.

Ryuunosuke z każdym kolejnym przeczytanym słowem zaciskał coraz mocniej palce na papierze. Przeczytał to jeszcze dwa razy, jakby miał nadzieję, że tekst magicznie ulegnie zmianie. Uparcie trwał jednak bez zmian, a z gardła Akutagawy wyrwał się w końcu pełen rozdzierającego jego duszę cierpienia i złości krzyk. Ten ostatni dureń oddał mu swoje życie.

- Wykorzystam to życie jak najlepiej, Jinko. Obiecuję – wyszeptał, w stronę morza, które było tego przyrzeczenia świadkiem, zanim wreszcie postanowił udać się do domu wciąż trzymając jego ostatni list w dłoni.




piątek, 3 maja 2024

Autodestrukcja

  Zniszczenie było dla ciebie formą największego piękna. Nie zgadzałem się z tym sposobem patrzenia na sztukę. W końcu jak coś trwające tylko krótką chwilę, ułamki sekund miało mieć w sobie takie piękno, którego efekt odciśnie stałe piętno na duszy odbiorcy. Wydawało mi się to niemożliwe, więc jak zawsze w momencie poruszenia tego tematu się kłóciliśmy. Nie potrafiliśmy dojść do zgody, bo nasze poglądy w tym temacie były skrajnie różne, a jednocześnie rozumieliśmy to w jaki sposób patrzymy na swoją sztukę. Szanowaliśmy to i pomimo nieskończonych sprzeczek dotyczących tematu, doceniałem posiadanie u boku osoby rozumiejącej moją miłość do wiecznego piękna zaklętego w formie marionetek. 

  Spędzanie wspólnego czasu, gdy nie wisiał nad nami temat artyzmu było wyjątkowo przyjemne. Na tyle, aby moje według niektórych pogłosek zlodowaciałe serce mogło pokochać i być kochane.

Miłość jednak w naszym przypadku nie była najbardziej zadowalającą rzeczą, jaką mogliśmy osiągnąć. Sztuka była ponad tym.

Byliśmy całkiem szczęśliwi. Zdarzały się czasem nieprzyjemne sytuacje, gdy na naszej drodze pojawiali się ludzie pełni uprzedzeń. Wydarzyło się też, że z jakiegoś powodu dowiedział się ktoś z otoczenia. Załatwienie tego bywało trudniejsze, ale wydawało mi się, że dobrze sobie z tym poradziłem. Nigdy nie chciałem twojej krzywdy, a mimo tego na ciebie spadała. Robiłem wszystko, co się dało, aby chronić cię od ataków ludzi spowodowanych tym, że mnie kochałeś.

Chciałem nawet odejść, zerwać nie dbając o to, jak rozdzierało to moją duszę na kawałki.

Przejrzałeś mnie jednak i na to nie pozwoliłeś. Do dziś pamiętam dotyk twojej dłoni i jej ciepło, gdy zacisnęła się na mojej. Siła twojego głosu i pobrzmiewająca w nim pewność kiedy deklarowałeś, że nie zamierzasz mnie puścić. Czułem wtedy ogromną radość, bo ostatecznie nie pozwoliłeś mi odejść. W końcu tak naprawdę tego nie chciałem. Próbowałem po prostu podjąć najlepszą decyzję, aby móc cię chronić. Całkiem długo było dobrze, aż upomniała się o ciebie sztuka. Tym razem to ty stałeś się jej płótnem.

Do dziś pamiętam jak wróciłem do domu i pełno było szkła z rozbitej szklanki u twoich stóp. Jeden z większych odłamków miałeś w dłoni, po której ciąłeś wzory na swojej skórze u drugiej ręki.

W pierwszej chwili mnie zmroziło. Czułem chłód, przeszywający cały mój kręgosłup. Widziałem skupienie i fascynację w twoich oczach tym aktem, która zupełnie mi się nie podobała.

Trwało to moment, zanim do ciebie dopadłem i zabrałem odłamek, odrzucając gdzieś w bok.

Nigdy nie wyjaśniłeś mi, co tak naprawdę cię do tego popchnęło, nie ważne ile razy pytałem.

To był dzień, w którym cię straciłem. Zobaczyłeś ulotność i piękno zniszczenia w rzeczy innej niż wybuchy. Posiadanie mnóstwa bandaży w domu stało się normą. Starałem się do ciebie dotrzeć.

Pomóc, ale to wszystko na próżno. Ból i autodestrukcja stały się twoim uzależnieniem.

  W końcu pewnego razu zgodnie ze swoimi obawami, które męczyły mnie co dnia znalazłem cię, gdy było już za późno. Biała, ozdobna pościel i wokół ciebie czerwone kamelie. Krew, która splamiła pościel dużymi, nieregularnymi plamami. Twoja twarz zastygła w bezruchu, choć na ustach błądził delikatny uśmiech. Wyglądało na to, że w ostatnich chwilach byłeś szczęśliwy.

Na stoliku nocnym zostawiłeś mi zaadresowany do mnie list, w którym przeprosiłeś i błagałeś, abym ci to wybaczył. Jednocześnie opowiedziałeś o tym jak bliski i ważny dla ciebie byłem.

Kochałeś mnie i przez to toczyłeś walkę z samym sobą, choć ja tego nie widziałem. Nie byłeś jednak w stanie jej wygrać. Sztuka destrukcji była zbyt potężna. Cieszyłeś się mimo tego, z czasu jaki było nam dane spędzić razem. Zgodziłeś się nawet na koniec, żebym jeśli bym tylko tego chciał cię uwiecznił. Początkowo nie rozumiałem, co mogłeś mieć na myśli.

Złożyłeś sam siebie w ofierze. Stałeś się swym ostatecznym dziełem. Zostałeś dla mnie definicją ulotnej sztuki, którą tak kochałeś. 

  Zajęło mi to trochę czasu okraszonego rozrywającym bólem duszy i łez, na które nigdy wcześniej sobie nie pozwalałem. Wreszcie jednak zrozumiałem.

- Jak ci się podoba, Deidara? - rzuciłem do granitowego nagrobka, na którym widniało zdjęcie mojego ukochanego, gdzie się promiennie uśmiechał. Uwielbiałem ten uśmiech. Był przepiękny.

W dłoniach trzymałem lalkę, która wyglądała jak żywa, niczym chłopak cieszący się do mnie tak pięknie ze zdjęcia.

- Stałeś się moją najdoskonalszą formą sztuki, jaką osiągnąłem – wyszeptałem niemal z czułością.

Wiedziałem, że nie stworzyłem doskonalszej marionetki niż ta, którą miałem w rękach. Zrozumiałem, że właśnie tym chciał się stać. Ulotnym żywiołem zniszczenia, który przetrwał wiecznie.