Uchylił powieki, czując pulsujący ból z tyłu głowy. Patrzył przez moment tępo w sufit, zanim wróciło do niego wspomnienie sytuacji sprzed pobytu w tym miejscu.
- Mori-san?! - zawołał i poderwał się do siadu, rozglądając po pomieszczeniu gorączkowo.
Mężczyzna siedział przy biurku, jakby nigdy nic wypełniając spokojnie jakieś papiery.
- Fukuzawa-san, obudziłeś się. Jak się czujesz? Nie boli cię za bardzo głowa? Nie jest ci słabo? - zapytał, odwracając się w jego stronę na obrotowym krzesełku.
Jego głos wydawał się być naprawdę zatroskany.
- Nie, myślę, że jest w porządku – odparł, mając zamiar zatuszować lekkie poczucie osłabienia.
To przecież nic z czym by sobie nie poradził.
- Rozumiem. To dobrze – stwierdził Ougai, choć wciąż przypatrywał się mu uważnie.
- Co się właściwie mi stało?
- A co ostatnie pamiętasz?
- Wpadł gang z wizytą i byłeś otoczony przez nich.
- Później jeden, najwyraźniej spóźniony stanął za tobą i uderzył cię w głowę, ogłuszając.
- W takim razie co stało się dalej z nimi?
- Lekceważyli mnie i miałem trochę szczęścia, więc poradziłem sobie z nimi – wzruszył lekko ramionami.
W rzeczywistości to on ogłuszył Yukichiego i użył swojej zdolności. Wolał jednak, aby jego ochroniarz nie był świadomy tej umiejętności. Chciał pozostać w roli podziemnego lekarza półświatka kryminalnego, który posiadał szarowłosego dla zapewnienia sobie bezpieczeństwa.
Musiał utrzymywać te pozory.
- Co z nimi zrobiłeś? - zapytał, a widząc uśmiech lekarza, który na moment zawitał na jego ustach, przeszły go nieprzyjemne dreszcze.
- To co się robi ze śmieciami. Wyniosłem i odpowiednio zutylizowałem – wzruszył ramionami.
Yukichi westchnął ciężko i pokręcił jedynie głową.
Dazai przechadzając się po mniej lub bardziej bezpiecznych częściach miasta, zasłyszał na tyle ciekawy fragment rozmowy dwóch kobiet, że postanowił to sprawdzić. Udało mu się znaleźć to, o czym słyszał po dość długiej wędrówce. Zatrzymał się przed namiotem, który chociaż był niesamowicie kolorowy, roztaczał wokół jakąś mistyczną aurę. Wszedł do środka i witając z właścicielką rozejrzał zaciekawiony po wnętrzu. Na miejscu za siedzącą, przy stoliku przykrytym bordowym obrusem kobietą stała półka, na której znajdowały się różne flakony o ciekawych kształtach. Zawartości ich miały różne kolory, ale ich przeznaczenie nie było nigdzie opisane.
Były też najróżniejsze kryształy i kolorowe kamienie, których sposobu użytkowania nie znał.
- W czym mogę pomóc? - przerwała w końcu ciszę posiadaczka tego miejsca.
- Jesteś uzdolnioną, prawda? - zapytał, a widząc zaskoczenie kobiety prawie się uśmiechnął pod nosem. - Nie martw się, chcę tylko upewnić się, że towar zadziała.
- Czego szukasz? - powtórzyła, niczym wyuczoną formułkę.
- Potrzebuję dwóch eliksirów miłosnych – oznajmił entuzjastycznie.
- Mam nadzieję, że nie dla jednej osoby – uznała wstając i wzięła z półki dwa malutkie flakoniki z różową cieczą w środku.
- Nie, to dla dwóch różnych osób – zapewnił i po podaniu ceny zapłacił.
Pożegnał się z kobietą i we wspaniałym humorze, nucąc pod nosem opuścił namiot.
Skierował swoje kroki, w stronę kliniki Moriego, a w głowie już układał mu się pewien plan.
Dotarł w jej okolice, po drodze zatrudniając losowego dzieciaka ze slumsów, któremu obiecał zapłacić, jeśli mu pomoże. Trochę mu zajęło przekonanie go, ale ostatecznie się udało.
Teraz przyszedł czas, aby zemścił się za te wszystkie szczepienia. Ougai powtarzał, że to dla jego dobra, aby nie zachorował. On jednak średnio w to wierzył, bo skoro miało to być dobre, więc dlaczego okazało się bolesne?
Ukrył się przy oknie i obserwował co działo się w środku. Potrzebował wyczuć idealny moment, aby wszystko się powiodło, bo miał tylko jedną szansę. Obok niego schowany siedział dzieciak, którego w to wszystko wciągnął.
Wewnątrz pomieszczenia Yukichi siedział na krześle, obserwując Ougaia wypełniającego dokumentację.
- Naprawdę chce ci się w to bawić?
- Muszę znać swoich pacjentów, zwłaszcza jak to są stali bywalcy – stwierdził, spoglądając w jego kierunku. - Ci, których zszywam do kupy jednorazowo faktycznie mało mnie interesują – przyznał, wzruszając lekko ramionami.
- Podziwiam, że ci się chce – stwierdził, bo musiał wykonywać to własnoręcznie.
- No i to też jakieś zajęcie, gdy nie ma tu nikogo – przyznał, wracając do dalszego pisania.
- Czasem zastanawiam się, czemu mistrz Natsume chciał, abym cię chronił – przyznał, bo dalej nie potrafił zrozumieć motywów jakimi się Souseki kierował.
Spędzili razem już kilka dobrych miesięcy na wspólnej monotonii w tej klinice. Zdążył się do tej rutyny nawet przyzwyczaić. Nie był wcześniej dla nikogo tak długo ochroniarzem.
Zlecenia zwykle były dość ograniczone czasowo. W tym wypadku nie miała ta misja określonego końca, więc musiał czekać na decyzję swojego mentora. Jednocześnie wewnątrz siebie po cichu cieszył się z każdego ich wspólnego dnia, gdy zadanie miało wciąż trwać. Na początku nie podejrzewał, że będzie w stanie polubić jego towarzystwo. Gdy byli młodsi i Natsume ich szkolił, to rzadko dochodziło do porozumienia. Za bardzo się różnili i to prowadziło do spięć między nimi.
Uważał dlatego, że to zlecenie będzie ciężkie z tego względu. Obaj jednak na przestrzeni lat nieco się zmienili na tyle, aby całkiem zwyczajnie móc spędzić ze sobą czas. Trochę, jakby odkrywał to, co było mu teoretycznie znane na nowo. Podobała mu się ta nowa odsłona. To, co było mu wcześniej znane nadal się w jakimś stopniu odnajdywało. Do dziś pamiętał minę Ougaia rzucającego złośliwe uwagi znad ,,Sztuki Wojny’’ autorstwa Sun Zi. Sam czytał książki strategiczne po nim, gdy te były okraszone różnymi komentarzami napisanymi ołówkiem. W tym przypadku lubił być drugim. Nierzadko się uśmiechał przez reakcję i zapiski zostawiane na marginesach.
Wiedział też z tego powodu, jak ich spojrzenia na te pozycję czasem się różniły. Już wtedy Yukichi czuł, że jest w nim pewien mrok. Obecnie jak na ironię było go zdecydowanie więcej, lecz teraz zamiast idealistycznie chcąc z jego ciemnością walczyć, to pozwoliłby mu się nią otulić.
- Spodziewasz się kogoś? - rzucił wyraźnie zaskoczony, że ktokolwiek o tej porze miały się tu pokazywać.
- Nie – przyznał Mori, odsuwając się od biurka, aby pójść otworzyć i zobaczyć kogo niesie.
Fukuzawa podążył za nim i oparł o ścianę w przedpokoju w pozornie luźnej pozie, choć instynktownie był gotów do natychmiastowej reakcji. Spoglądając jednak znad ramienia lekarza nikogo nie zobaczył. Mori spojrzał w dół na małego chłopca, który zaczął snuć mu historyjkę powodu, z którym tu przyszedł, aby kupić potrzebny czas.
Osamu, gdy tylko zauważył, że obaj opuścili gabinet zajął się otwarciem sobie okna. Słyszał też opowiadaną przez Akutagawę bajeczkę, która była miernikiem jego czasu. Otworzył okno i wszedł do środka. Rozejrzał się po pomieszczeniu i zlokalizował kubek Fukuzawy, do którego wlał potrzebną ilość mikstury. Po tym rzucił się jak najszybciej do wyjścia, bo pomagający mu chłopak miał coraz większy kłopot z utrzymaniem mężczyzn przy sobie. Udało mu się przywrócić okno do poprzedniego stanu. Zapomniał jednak o jednym. Rozejrzał się i znalazł jakiś większy kamyczek, którym przytrzasnął liścik z wyjaśnieniem i pozdrowieniami od siebie, zostawiając go na parapecie.
Schował się pod oknem, czekając na powrót swojego towarzysza. Chłopak dołączył do niego, mając wyraźną ulgę na twarzy, gdy zobaczył, że jego zleceniodawca nie został w żaden sposób przyłapany.
- Dobra robota – rzucił Osamu, szperając po kieszeniach, zanim w końcu wyjął portfel i wręczył Ryuunosuke obiecaną zapłatę zgodnie z umową.
Będzie mógł za to ze swoją bandą przez jakiś czas przeżyć.
- Dzięki. Polecam się na przyszłość – odparł, chowając pieniądze.
- Będę pamiętać – obiecał, podnosząc się i lekko pochylony zaczynając stamtąd się zabierać.
- Nie będziesz oglądać efektów? - zdziwił się Akutagawa.
- Nie. Zepsułbym sobie zabawę, bo mam jeszcze jedną osobę do przetestowania. A fakt, że nie mam nawet pewności czy to na niego zadziała, czyni to bardziej ekscytującym – stwierdził z ożywionymi iskierkami w ciemnych oczach i odszedł.
Będąc poza obszarem, gdzie mogliby go zobaczyć z okien kliniki wyjął telefon i wybrał jeden z numerów, które miał w ramach szybkiego wybierania.
- Cześć, Chuuya! Nie chciałbyś pójść może ze mną pograć? - spytał wesoło i skocznym krokiem skierował się do wspomnianego salonu gier, uśmiechając przebiegle pod nosem.
Fukuzawa myślał, że wizyta chłopca i jego historia, którą im opowiedział wydawała mu się najdziwniejszym wydarzeniem tego dnia. Zastanawiał się o co w tym chodziło, ale nie za długo, bo po wypiciu herbaty zaczął czuć się jakoś inaczej. Nie miał jednak czasu nad tym rozmyślać, gdy jego uwagę przykuwała skutecznie tylko jedna osoba, będąca oprócz niego w tym pomieszczeniu. Do tego dziwny ogrom emocji, który go zalewał nie ułatwiał prób łapania się logiki.
- Czemu wiercisz mi dziurę w plecach, Yukichi? - lekarz odwrócił się lekko, w stronę towarzysza.
Od razu zauważył, że coś jest z nim nie tak. Spojrzenie stalowoszarych oczu było tak intensywnie skupione na jego osobie w sposób, którego nigdy wcześniej u niego nie widział. Do tego stopnia, aby wywołać u niego dreszcze.
- Mori-san czy miałeś kiedyś coś na wyciągnięcie ręki, ale po to nie sięgnąłeś? - zapytał, wstając ze swojego miejsca i stając przed nim.
Ougai zastanowił się nad zadanym mu pytaniem, odwracając się do niego całkowicie na obrotowym krześle.
- Tak – przyznał, nie potrafiąc oderwać od niego uważnego spojrzenia.
Nie wiedział do czego to wszystko zmierza.
- Dlaczego? - pochylił się nad nim, opierając dłonie po obu jego stronach na blacie biurka.
- Bo byśmy tego żałowali – odparł i nieświadomie zagryzł lekko dolną wargę, gdy twarz Yukichiego znalazła się tak blisko jego własnej.
- Tak? Skąd ta pewność skoro nie spróbowałeś? - uniósł lekko kąciki ust.
- Znam nas. Tu nie będzie żadnej przyszłości.
- Skoro może być to dobry jednorazowy moment, to bez znaczenia.
- Nawet pomimo późniejszego żalu? - dopytał zdziwiony.
- Nawet – potwierdził zdecydowanym tonem.
Mori pierwszy raz czuł się, niczym bezbronna owca w szponach wilka. Gdy jednak w tym przypadku wilkiem był Yukichi, to tym razem mu pasowało. Wbrew wszelkiemu rozsądkowi postanowił pozwolić, aby ten konkretny wilk pożarł swoją owcę.